- W empik go
Dary losu - ebook
Dary losu - ebook
Dary Losu — to kolorowe fotografie i wiersze mówiące o życiu i przemijaniu. Jest w nich radość i smutek malowany sercem, jest piękno przyrody, tęsknota za rodzinną wsią i Roztoczem. Są też wiersze o Rodzinie, o relacjach międzyludzkich. Pokazano bliskich bez „lukru” zgodnie z prawdą trudną i tragiczną, na granicy intymności, ale z przejawem szacunku i miłości.
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8273-889-6 |
Rozmiar pliku: | 7,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Dary, dary losu — póki ci smakuje świat, przy tobie są._
_Dary, dary losu — niewidoczne jak powietrze z górskich łąk._
_Dary, dary losu — zachód słońca nad jeziorem, zwykłe dni._
_Dary, dary losu — gdy nie czujesz ich, to nie ma po co żyć._
_Dary, dary losu — bliski człowiek, który sens nadaje dniom._
_Dary, dary losu — czyjeś oczy, co po nocach ci się śnią._
_Dary, dary losu — kilka dźwięków,_
_co przyprawia cię o dreszcz._
_Dary, dary losu — i to coś, co sprawia, jaki człowiek jest,_
_I to coś, co sprawia, jaki człowiek jest,_
_I to coś, co sprawia, jaki człowiek jest…_
Za tekstem piosenki Ryszarda Rynkowskiego „Dary losu”
Autor tekstu: Jacek CyganBezdroża
wędrowała…
z duszą na strzępy porwaną
jak koszula czasu
którą nosił
po wieków bezdrożach
powracała…
z opuszczoną głową
jak ktoś — kto wie
że nikt na nią nie czeka
kochała…
siłą niepojętą
dniem
co złotą kulę słońca toczył
i nocą
pełną piorunów i błysków
zatrwożona pytała:
czy to moja droga?
czy może przeznaczona?
żyć — cierpieć — kochać
Twój obraz
zbieram
układam
luźne kartki wspomnień
niedzielny poranek
widzę Twoje
zmęczone oczy
spracowane dłonie
nie wiem jakim cudem
całą noc igłę trzymały
krzesło
na nim moja
nowa kwiecista sukienka
fantazyjne falbany
z krawieckiego kunsztu
znała Cię okolica cała
Ty będąc młodą dziewczyną
w zamojskiej szkole
tajniki tej wiedzy zgłębiałaś
miałaś poczucie humoru
kochałaś kwiaty
lubiłaś cukier
życie Cię nie rozpieszczało
Kochana Mamusiu
Ty w mojej pamięci wdzięcznej
wciąż barwna i żywa
gdybym o Tobie
tomy napisała
to będzie wciąż mało
wspomnienia bledną
czasem oplątane
w błękitach
zarys Twojej twarzy
i oczy kochane
Pamięć z gałązką bzu w Dzień Matki
siła miłości i wspomnienia
rwą codzienności ciszę
myśląc o Tobie Kochana Mamusiu
kolejne strofy piszę
Mamusiu — tak zwracałam się do Ciebie
teraz też tak często wołam…
nie liczy się wiek gdy serce w potrzebie
brak mi Twojego spojrzenia
ciepła dłoni które każdy ból koiły
słów dających otuchę i poczucie siły
w obłokach szukam zarysu Twojej twarzy
oczu z łezką rozrzewnienia
chwytam ciepło dłoni
zamknięte we wspomnieniach
tę gałązkę bzu
dzisiaj poślę do Nieba…
z zapachem Ziemi…
słowami miłości do Ciebie
kocham — jak Ty mnie kochałaś
pamiętam — jak Ty pamiętałaś
gdy opuszczałam rodzinny dom
znakiem krzyża żegnałaś
Twój obraz wyobraźnia wciąż maluje
dziękuję za Twoje serce
za Twój trud dziękuję
Czuwanie
Matko…
kiedy czarna dama
przy łóżeczku twego dziecka
staje nocą
ty czuwasz
odpędzasz zło…
swego serca mocą
Matko…
ty wiesz że czarna dama
nigdy nie odejdzie
dniem i nocą
czarny całun rozpościerać będzie
rozstawiła straże…
gdzie spojrzysz
demony zła są wszędzie
Matko…
błagaj Anioły
…a my z tobą
by słońce nie gasło…
jak długo Kloto
nić życia plecie…
tyle piękna czeka
na tym… świecie
Zielone piosenki
— głupi idzie — już za nim
wrzawa rechotem się niesie…
— głupi w płaszczu zimowym —
patrzcie świeci słońce wrzesień!
Jaś z kolan się podnosił
gdy podstawiano mu nogi —
Jasiowi co pokornie
schodził wszystkim z drogi…
żabie nie wyrwał łapek
kamieniem nie rzucił w kota —
podchodził z sercem na dłoni…
mówili: — Głupi niemota!
— mój Jaś — mawiała mama —
Jaś synem biednej wdowy…
słonecznie uśmiechnięty
z oczyma chabrów w lecie
i z dziecka marzeniami —
o dobrym pięknym świecie
za bramą już cmentarną
gdzie smętne śpią pomniki
grób Jasia w polnych kwiatach —
grają skoczne piosenki zielone pasikoniki
Obywatel Świata
_Jak człowiek w wielkiej samotności,_
_który muzyką nieuczoną wtórzy_
_C.K. Norwid — *** (Pierwszy list…)_
***
wątłe dziecię…
z niemej matki zrodzone
szukało… do życia przestrzeni
śród pastwisk lasów
na łemkowskiej ziemi
obmywane w strumyku
w mgły odziane
karmione chleba okruszkiem
z ciekawością dziecka
pozostało duszkiem…
w niemym krzyku
małe drobne ciało
dumę siłę woli
…wielki duch skrywało
żebraczy los tułacze życie
codzienności cienie
obudziły wolę walki
wolność myśli i nadzieję
modlitewnik własnoręcznie malowany
jest unikatem
jak relikwia przechowywany…
pokornej modlitwy
słychać jeszcze brzmienie
wysłuchał jej Bóg… dając talent
pozostawił samotności brzemię
pędzlem opowiadałeś piękno świata
torami myśli ruszałeś w dalekie podróże
nie straszna ci była poniewierka
głód słota burze
matka dała ci imię — Epifaniusz
ty Nikiforem się nazwałeś
zawsze uważałeś się za malarza
za człowieka z misją…
na głowę mitrę ubrałeś
cerkwie kościoły korony gór
pola lasy obłoki
stacyjki linie kolejowe
precyzją i kunsztem wiodły
w przyszłość w świat szeroki
jedynym twoim bogactwem
była malowana skrzynia
farby pędzle twoje rysunki
…marzenia kryła
w użyczonym kącie
na tej skrzyni spałeś
że czeka cię sława
jeszcze nie wiedziałeś
od świtu do nocy
kolor był ci przyjacielem
bratem wiatr
szczęśliwym trafem otworzył twoje
okno na świat
sztuka surowa jak surowe życie
sprawiły
że stanąłeś na malarskim szczycie
popularność za wielką wodą
paryskie galerie otworzyły podwoje
przed tobą… twoich prac urodą
o twoje misterne dzieła zabiegali
wielcy tego świata
salony zakwitły górskimi łąkami
śpiewały ptaki płynęły obłoki
snuły mgły nad polami
prowincjonalna dusza pięknem bogata
naiwna prymitywna jak twoje malarstwo
sprawiła że jesteś…
obywatelem świata
__
__
__
_
_
_ _
Sercem pisane
Jest czas
który cieniem się kładzie
intryguje sieje niepokój woła
łowiąc z oddali ciszę wiatru
do mojej wnuczki skreśliłam
miłością oplecione słowa
Moja Carlinko
promyki słońca przemykają po Twojej twarzy
której jeszcze nie odebrano nieba
jasność Twych oczu ufnie nieświadoma
daje nadzieję
że rozkwitniesz białym kwiatem
niech Cię oplata aura życzliwości
byś uleciała w życie kolorowym ptakiem
skrzydłem marzeń zgarniaj błękity obłoków
ubrana w ich muśliny
bądź królewną ludzkich serc
żyj w świecie dobrym przyjaznym życzliwym
Zakochani
księżyc rozwiesił eteru zasłonę
nad nimi kołysze się snu pajęczyna
rozpoczynają zwijać jej nitki
on z jednej
ona z drugiej strony
spotkają się pośrodku
gdzie żar miłości
rozjaśnia nocy mrok
zakochani
rankiem rozpoczynają tkać dzień
snując nowe nitki
podążają
każde w inną stronę
by nocą znowu je zwijać
tak mija czas
mijają lata
noc niestrudzenie nici życia splata
Rozsypane myśli
ta miłość się spóźniła o wtóry raz
o dróg rozstaje
o tysiące wiorst
spóźniła się o tchnienie wiosen
o dom bez okien
co zostało z moich marzeń
twoich czynów
pokładów nadziei
w kałuży zdarzeń
tapla się cherlawy los
wirtuoz wiatr gra jesienną sonatę
odleciały ptaki
wibruje echo
zamiera głos
jutro wstanie nowy dzień
słoneczny zegar wskaże czas
złamie szary cień
Autoportret
w listopadowej szarudze
namaluję siebie słowami
zanim wiatr rozwieje liście
strącone powiewem jesieni
nim zapomnę zapachu ziemi…
zacznę od dłoni
te mam piękne
samokrytyki żmija syczy
— nieporadne
— wykoślawione krótkie palce
odpowiadam
— milcz do cholery!
dłonie…
mam piękne
zrobiły tak wiele
wprawdzie z klawiaturą pianina
nie radziły sobie
ale…
poznały każdą rysę
wyrytą przez życie
dłonie…
dotykiem piórka
dziecięce ciałka pieściły
biologiczne i przygarnięte
tak samo tuliły
ile obrały marchewek
ile ran opatrzyły
ile nosów otarły
ile serc utuliły
dłonie…
tworzyły zapach domu
zapalały ognik pokoju
zbierały pokrzywy
ogrzewały rosę
tworzyły ikebany
dziergały
pominę koślawe nogi
gdy ruszałam w podróż
zawracały z drogi
potknięcia i upadki
— więc przejdę do głowy
głowa — nie powiem zbyt wiele
zawodziła na co dzień
a nawet w niedzielę
ciągle coś paruje
wapno się lasuje
okulary zrzuca
o klucze wykłóca
brak mi słów
jak ją do porządku przywołać
nad wyraz ciężka
szyja sobie z nią nie radzi
zrzucić by ją chciała
ale za cienka
za krucha
po prostu — za mała
dłonie…
te kochane dłonie
obejmują głowę
zamykają
w serdecznym uścisku
wiedzą
że nawet trawa nie rośnie
na starym wyrobisku
dłonie…
tulą ją serdecznie
szepczą
— spokojnie
nie odchodź
nie ma nic do ukrycia
tylko pozostań
byś nie stanęła przed znakiem
STOP! — koniec życia
Szczęście
szczęście…
to krótkie spojrzenie
mojego autystycznego wnuczka
zbyt krótkie by dostrzec w nim smutek
ciepłe dłonie
i mocny uścisk
szczęście…
to odgłos stóp
mojej wnuczki
tanecznym krokiem przemierzającej pokoje
szczęście…
to moja łza na policzku
że mam Ich — tak innych
że mam Ich dwoje
szczęście…
to rosa o poranku
wiosenny kwiat
echo dawnych dni
które jeszcze pamiętam
szczęście…
to my
którzy wstajemy o świcie
dobre słowo i uśmiech
szczęście…
to życie
Jesienna miłość
nitki babiego lata tańczą nad polami
z kluczem żurawi melodia płynie
wiatr pochyla się nad nami
zagląda do serca porusza strunami
szept cichy podąża za zmysłami
patrzę w zachwycie na srebro we włosach
księżyc co noc się trudził
wplatał cierpliwie… z marzeń nie budził
nie było słów tylko ciepła cisza
radość bytu ogniska żar
dla naszych serc cudowna nisza
splotłam mirtowy wianek
Panna Młoda w jesieni życia
trawy w koralach rosy słoneczny poranek
czerwień wina oplatającego ganek
dotyk dłoni uśmiech spojrzenie
nie mów nic — nie trzeba
jesteś Ty i przychylność Nieba
Dwie perły
morska głębia
serca toń
otulają ciepłem perłopławy
narodzą się dwie perły
pierwsza zachwyci
podkreśli urodę
druga bezcenna
na życia pogodę
pierwszej blask przygaśnie
pokryje ją patyna
druga zakwitnie miłością
pominie urodę
pozostanie w głębi serca
zapłonie gdy nadejdzie pora
Zapach lasu
mój piękny leśny duszku
dawałeś mi nadzieję radości wiele
uczyłeś zakazanej sztuki miłości
gdy innym dzwony biły w kościele
przynosiłeś gałązki brzozy lub sosny
z zanadrza wyciągałeś polny kwiat
w zapachu kniei i zielnym uroczysku
poznawałam magiczny romantyczny świat
słucham cudnej melodii granej dziewannom
patrzyłam na wiatr — jak naciąga struny
zrywa dach wozu kiedyś będącego domem
lub dźwiga oś ze złamanym kołem
oddałeś mi czarne oczy iskrami sypiące
młode prężne ciało szerokie ramiona
słowa cygańskiej ballady i nuty rzewne
zbierane z rosą na zielonej łące
nie dawałeś płonnych obietnic bez pokrycia
nie obiecywałeś lśniącej gwiazdki z wysokości
przynosiłeś błękit nieba woalem płynący
znak dla duszy szukającej wsparcia i miłości
wśród wzgórz z dala od ludzi
pieszczotą mnie otulałeś mówiąc
— śpij kochana śnij o szczęściu
— promyk słońca cię obudzi
czułam o świcie twoje łzy na policzku
oddech i usta spragnione gorące
wracałam z dalekiej podróży marząc
by ktoś za horyzontem uwięził słońce
pragnęłam nocy z kolebką marzeń
z domem dla naszych dzieci
wiedziałam że to co nas łączy odejdzie
zaginie w czasie zdarzeń chaosie
stałam na skraju lasu patrząc jak odchodzisz
znikasz w porannej sinej mgle — okrywającej cię powoli
wiem że płakałeś… zapisując mój obraz w pamięci
tak wiele lat w świecie ułudy nie zatarło wrażliwości
czas uczy pogody nie pozbawia marzeń i życia woli
mam oczy bez łez srebrne włosy i serce które boli
Pod szczęśliwym niebem
przyniósł bukiecik fiołków
związany wiatru tchnieniem
w błękit obłoków ubrał spojrzenie
ulice płynęły gwarem
platany słały pozdrowienia
na listku spisała marzenia
parkowe alejki ubrane w cienie
otulały bawiące się dzieci
z wdzięcznym matek spojrzeniem
obejmował ją ramieniem
delikatnie całował
bez słów odgadywał życzenia
słońce kreśliło złoty znak
zbierało łzy szczęścia
powiedziała — tak…
Z pozdrowieniami do nieba
Ojcze opowiem Ci wszystko
gdy przyjdę do Ciebie
jak Cię postrzegałam w radości i gniewie
Ojcze kochałam Cię i kocham
dzisiaj powiem — dziękuję za życie
byłeś dobry czy zły gdy pijany wracałeś o świcie
nie pytam siebie nie pytam innych
nie szukam rozliczenia ani winnych
dzięki Tobie wiem
że dobrobyt to kromka chleba
dziękuję — więcej mi nie potrzeba
zamiast przeglądać się w lustrze
patrzę w taflę wody
nie pokazuje ułomności
uczy pokory i życia radości
Odcienie miłości
pamięci siła ten obraz stworzyła
widzę Cię w deszczowej słocie
w chuście na ramionach
jeszcze słyszę Twój głos
ciepły delikatny serdeczny
widzę w lesie Twoją pochyloną sylwetkę
Twoje kroki wyciszało leśne poszycie
spotykam Cię na Białej Ścieżce
która wśród brzóz się wiła
Białą Ścieżkę i Twoje imię Katarzyna
zielona nić delikatnie połączyła
nazywano Cię Lelija
Lelija — ileż w tym piękna i goryczy
z niezwykłej urody znała Cię okolica cała
śpiewały o niej ptaki
wiatr niósł dalej przesłanie
chłopcy o Twoje względy zabiegali
sprzedano Cię za trzy morgi ziemi
prośby łzy błaganie
nic nie dały
nie zważano na nie
rok po roku dwóch synów powiłaś
później jeszcze córkę urodziłaś
minęło piętnaście lat ziemi oddałaś pierworodnego
po roku śmierć upomniała się o syna drugiego
gładziłaś ich lnianowłose głowy obmywałaś łzami
oddając ich ziemi pytałaś los — dlaczego?
na ich mogile posadziłaś białe kwiaty
widziałaś tylko szare dni szary świat
nie było słońca chmury je przysłoniły
myśli rwał szalejący porywisty wiatr
strugi łez rzeką wezbrały
błądziłaś po bezdrożach
oddalałaś się od domu
by zapomnieć i zrozumieć…
w tysiąc dziewięćset piętnastym
pola bitew wchłonęły już wiele krwi
na wszystkich frontach śmierć zbierała żniwo
młodzi chłopcy wcieleni do zaborczych armii
szli do bratobójczych walk
Austria z Rosją toczyły zacięty bój
o polskie terytorium o Twoją ziemię
Tobie — los zesłał znak szczęścia zdradliwy
poznałaś chłopca w zdobycznym szynelu
serce zapłonęło czerwienią
jaskrawszą od tej na niebie
byliście młodzi i piękni stworzeni dla siebie
pokochałaś takiego
który na chwilę opuścił okopy
tulił Cię w ramionach z karabinem w dłoni
pocałunkami zbierał Twoje łzy
Ty przez kilka tygodni skrawkami serca
opatrywałaś jego rany
Rosjanie zebrali siły i powrócili
działa zagrzmiały
pola i łąki pokrył prochu kurz
Twój kochanek zaginął bez śladu
nie wrócił do Ciebie już
w Twoim łonie kiełkowało miłości ziarno
Twojego syna Germanem zwano
Ty nosiłaś piętno cudzołożnicy
nie szukałaś litości ani zrozumienia
rzucano w Ciebie kamieniami
biczowano słowami
nosiłaś brzemię cierpienia
syn nie udźwignął ciężaru bękarta
zadawał Ci rany nie chciał wiedzieć
ile dla Ciebie znaczy i jak jest kochany
jego dzieci kochałaś nad życie
za Was dwoje
za siebie i za dziadka
którego poznać mi nie było dane
nie ugięłaś się choć mówiono
że jesteś obłąkana
choć taka nie byłaś
w wędrówkach szukałaś ukojenia
w swoim świecie żyłaś…
kirem spowita z księżycową poświatą na twarzy
przemierzałaś roztoczańskie doliny i wzgórza
nie obca Ci była śnieżyca i burza
do bosych stóp przypięłaś ostrogi
choć raniły Ci obolałe nogi
wędrowałaś po świecie
szukając swojej drogi
pokochałaś rozległe przestrzenie
zielne miedze leśne cienie psów ujadanie
głód i wyżebraną kromkę chleba
za wolność duszy tak wysoką cenę
zapłacić było trzeba…
Bez słów
miłość to dar
by ją wyrazić nie trzeba słów
kochany
mów do mnie spojrzeniem
dotykiem mów
blask oczu rozświetla mrok
muśnięcie ust
dłonie w podróży
budzą się dobre demony
tańczą zmysły
tchnienie zapach rytm
zatrzymał się czas
toni czar
kochany
mów do mnie jeszcze
spojrzeniem
dotykiem mów
Pod tamtym niebem
pojawiłeś się w moim życiu
jak promień słońca
na pochmurnym niebie
i pomalowałeś mój świat
barwami wiosny
radosna i lekka
wstęgę tęczy chwytać chciałam
szczęściem upojona płynęłam
nad lasem
i łąką kwiecistą
błękity obłoków muskałam
Wałbrzych tętnił życiem
dobiegał odgłos miasta
i perlisty dziecka śmiech
Ty i ja
ciepło rąk
czułe szepty
dotyk ust nieśmiały
trwaj chwilo szczęśliwa
darz dniem owocnym
i nocą
co snów pięknych
kosz zbiera
myśl która nie zna kresu
i za sercem płynie
z czaru doznań i marzeń
biały welon tkała
na Mlecznej Drodze
rydwany z weselnymi gośćmi
wielekroć widziałam
niespodziewanie
ponury cień
rozrzucił ciemną pajęczynę
zniknął słońca promień
odszedłeś tak nagle
nie mogłam nawet powiedzieć
jak brak mi Ciebie
tak trudno zapomnieć
przemierzałam puste ulice Świebodzic
w zaułkach małego miasteczka
serca mego bicie
ciszę mąciło
samotności smak
dworcowy zegar
odmierzał pusty czas
odjeżdżały pociągi
żaden nie zabrał mojego bagażu
stukot kół i deszcz
który na szybie
malował i rozmywał
zarys Twojej twarzy
jeszcze wierzyłam
że wrócisz
i coś dobrego się wydarzy
mijały dni tygodnie… i lata
było mało łez
i dużo tęsknoty
czas ran nie goił
intrygował i goryczą palił
Za dzień lub dwa
kiedy Purpurowy Anioł
światłem mnie przywoła
poproszę by zaczekał
nie jestem gotowa
zapewne zobaczę Kloto
będzie przędła wątłą nić
splątaną jak życie
noc poświęcę marzeniom
odejdę o świcie
nad wszystkim czuwa Natura…
w moim sercu
wciąż płonie ogień
ten sam
który pobudza do życia
długowieczne sekwoje
podziwiam pory roku
i ich barwne stroje
tej nocy
niespełnione marzenia
przekuję w zmysłowość
potrzebną właśnie teraz
będziemy we dwoje
zrzucę obyczajowy gorsecik
i z Tobą Kochany
będę wędrować przez lata słoneczne
i miłości łany
w Twoich oczach
zobaczę odbicie mojej twarzy
z szeptów
wyłowię czułe słowa
zapamiętam dotyk dłoni
i mocne ramiona
o brzasku jutrzenki
wyruszę…
w Świat nieznany i daleki
na Ziemię
wracać będę z Naturą
światłem księżyca
meandrami rzeki
Dotyk miłości
nie było miejsca dla mnie
nie było miejsca w sercu i przestrzeni
dzieckiem oddana Matce Ziemi
zebrałam dary natury
wietrze — wierny kochanku
chmuro — przyjaciółko serdeczna
rzeko — nosicielko trosk
— nie odchodzę
zaczynam życie od nowa
wygładziłam bruzdy trwania
przyjmuję niezwykły dar serca
wiarę w siebie
obraz miłości
dar który mnie zmienia
uwierzyłam…
że smutek to nie przeznaczenie
wszystko ma sens
spadają okowy czasu
słońce nigdy nie gaśnie
tylko drogę odmienia
niebieski obłok podał mi dłoń
ogrzał promykiem słońca
nimbem z brzozowych witek
ozdobił skroń
wędrowcu z dalekich stron
przyniosłeś dotyk miłości
czarowną zwiewną nutkę
wędrowcu z dalekich stron
nadałeś słowu kocham…
nowe znaczenie
dzisiaj o niebo gram…
Marcowy dzień
wstał dzień szarością oplątany
zdawał się podobny do innych
ni to zimowy ni to wiosenny
niepokojem pisany
Ojcze — znowu bym zapomniała
jak to już bywało
że to Dzień Twoich Urodzin
wspomnienia zburzyły niepojętą
geometrię Świata
logikę struktury
istnienia i zapomnienia
Ojcze Twój obraz maluję słowami
by trwała pamięć prawdą pisana…
miałeś znaczoną kartę
do czasu pełnoletności grałeś uczciwie
przedzierając się przez czas
niosłeś uśmiech
i męskie łzy goryczy
codzienności brzemię
mijały lata
Twojej dobroci i okrucieństwa
tamtych dni wymazać się nie da
brnąłeś przez życie
gdy Cię poczęto w splocie zdarzeń
nosiłeś już rys zapisany bólem
nie kochałeś — a byłeś kochany
Czym jest miłość
miłość to:
siła która garb życia jedwabiem okrywa
satynowym dotykiem zbiera rosę
nieprzespanych nocy
niepokój serca w dziurawcu obmyty
posłany ku odległym konstelacjom spokoju
powracający bez cienia niepokoju
miłość to:
rozpalona skroń w mirtowym wianku
między zdziwieniem a ciszą
błądząca wśród wspomnień
łza otarta pocałunkiem
pachnąca lasu tchnieniem
opleciona mchów zielenią
miłość to:
chmury nabrzmiałe deszczem słów
ciśnięte siłą mięśni — nie ranią
unoszą radości falą
uśmiech gdy czyta list
spisany na brzozowym listku
i cichuteńki szept — kochany
miłość to:
kamień o który zraniła stopę
podniesiony z uśmiechem
leżący na jej dłoni
odkłada go na pobocze drogi
— może będzie potrzebny
na budowę nowego domu
Tam gdzie próg
biegłam tam
biegłam gościńcem…
biegłam po bezdrożach
stanęłam…
otworzyłam oczy
to nie moja chałupa
nie moje dzieciństwo
tylko Mama ta sama
na ławeczce przed domem
te kochane oczy
spracowane dłonie
srebrne skronie
znany smak soli
przebudzenie
chałupa wciąż stoi
ta sama
tam się urodziłam
tam poznałam życie
tylko Mamy brak
cisza czasu
boli boli boli
Rodzinne krajobrazy
jesień srebrną nutką nostalgii
porusza struny życia
przesuwa granice niemożliwości
jest tyle szczytów do zdobycia
brzozo biała unoszę dłonie
wplatam złoto w twoje włosy
korą pieścisz moje skronie
na osnowie modlitwy tkam strofy
brzozo biała twoje wzgórza i doliny
eliksiru życia użyczysz w potrzebie
oddajesz dar z wdziękiem dziewczyny
brzozo biała unoszę ręce
ty przypominasz kołysanki nutki
pragnę w błękitach zobaczyć twarz
Rodzicielki usłyszeć szept… cichutki
Smutno mi Boże
wiatr tańczy w koronach drzew
śpiewają ptaki o każdej doby porze
kwiatów kobierce pod błękitnym niebem
a ja… myślami błądzę po Roztoczu
…smutno mi Boże
zebrałam poziomki w moim ogrodzie
te z dzieciństwa były z lasu
nanizane na źdźbła traw
...smutno mi Boże
byłam pokłonić się zielonej łące
paradowała w kwiecistej sukni
ale gdzie podziały się żaby i zaskrońce?
z nadrzecznych kwiatów wiązankę zrobiłam
jak dawniej zachwycona piękną przyrodą
z koncertem ważek nad cichą wodą
oczarowana śpiewem miodnej braci
kwiatów urodą
nostalgia na obcej ziemi…
tylko dusza i serce polskie
i nic tego nie zmieni
Tamte dni
w smakach i zapachach z dzieciństwa
tkwi pamięć miła
we wspomnieniach są razem i to jest ich siła
myśli wracają w progi rodzinnego domu
do zapachów kopru macierzanki mięty
warkoczy cebuli i czosnku
zawieszonych na ścianie pod strzechą
nie wiem co mi najbardziej w pamięci utkwiło
wszystko jest ważne żywe jakby się wczoraj wydarzyło
to co zebrano z pól bogactwem było
nad wyraz cennym
bo w pięćdziesiątych powojennych latach
ludziom ciężko się żyło
wciąż czuję ciepło i zapach dłoni mojej Mamy
gdy z wiadrem pełnym mleka z porannego udoju
podawała mi kubek kotu do miseczki wlewała
pamiętam tak wiele choć byłam jeszcze mała
pamiętam
zapach gromnicy która z burzą się kojarzy
zapalała ją babcia z niepokojem na twarzy
chleb na zakwasie zagniatany w skupieniu
znakiem krzyża znaczony wędrował do pieca
„Zdrowaś Mario…” kilkakroć zmówiono w pokorze
wyjęty z szacunkiem w odpowiedniej porze
chlebowa mgiełka wokół domu się unosiła
wabił głodne dzieci
dostawały jeszcze ciepłą piętkę
często z przyklejonym węgielkiem
którego kociuba wygarnąć nie zdołała
choć usilnie nad tym pracowała mama
na smakowitą zupę dzieci zbierały szczaw na łące
gdy ją zabielono i jeszcze jajko w niej było
dzieciom to jadło po nocach się śniło
niepowtarzalny smak miały amoniakowe placki
bezpośrednio pieczone na kuchennej płycie
podane z serem
nie krojone a rwane na małe kawałki
rarytasem były gdy jeszcze trafiły się skwarki
wiele tracą ci którzy nie znają zapachu ziemi
gdy babie lato snuje się nad głowami
klucz żurawi lecąc na południe
klangorem oznajmia że lato za nami
a kto nie próbował kartofli z żaru ogniska
pod miedzą rozpalonego
nie ubrudził sobie palców skórką kartofla
patyczkiem z żaru wygrzebanego
nie poznał smaku parzącego usta
nie będzie wiedział że nad królewską
jest wspanialsza taka chłopska uczta
pozostałe kartofle do domu niesiono
i do kolacji zasiadało utrudzone rodzinne grono
do tego podawano szczypiorkiem przybrany
surowy chlebowy kwas
w ciszy spożywano posiłek
a potem był spoczynku czas
wciąż żywa pamięć tamtych lat
choć zmieniłam się ja i zmienił świat
Srebrna droga
wracam z dalekiej podróży na roztoczańskie wzgórza
ciche doliny w cieniste wąwozy
do krainy zielnych łąk złotych pól czerwonej kaliny
wracam… by zachwycić się smakiem razowego chleba
podzielić kromkę na pół na pięć części i więcej…
na tyle — ile było potrzeba
wracam do zapachu wapnem bielonych ścian
pochyłej gruszy i miodnej lipy
mateńko kochana — jak kiedyś
będę śledzić krążącego jastrzębia
zbierać do koszyka piskliwe kurczęta
będę pamiętać o nafcie do lampy
o kijance do prania w rzece
podam babci gromnicę by zapaliła płomyk
odstraszający piorunów moc
wracam do krainy zroszonej łzą
tam gdzie czarnoziemów skiba śpiewa
pieśnią urodzaju dźwięczą żniwne kosy
widzę przygarbione plecy i mocne ręce ojca
pług i jak skiba za skibą rośnie
grzbiety parujące znojem parskające umęczone konie
w bruzdach walcząc o łup podskakujące wrony
wśród chat i starych drzew wiatr śpiewa pieśń
starą jak świat — o starych ludziach
o starych ludziach i ich mądrych dłoniach
o zmęczonych wypłowiałych oczach
które nie widzą lotu jaskółek kopczyków kreta
na tej ziemi spędzili całe życie
przemierzając ją wzdłuż i wszerz
siedzą przed domem zatopieni w czasie
czują przestrzeń dotykiem ogrzewają słońcem twarze
szepczą modlitwy — prosząc o dobrą śmierć
szczęśliwi że jest godny dziedzic z ziarnem na siew
gotowy oddać serce ziemi gotowy trzymać straż
Pierwszy krzyk w porze żniw
słońce rozlało niecierpliwe promienie
lipcowe dni witają sierpień
upalnym spojrzeniem
pod obłokami płynie żniwna nuta
dialogu ze wspomnieniami
drżeniem serca przebiegam dekady
na ziemi ojców zbieram pokłosie czasu
nabrzmiałe dziękczynną modlitwą
rozpościeram na perlistej rosie
poranków roztoczańskiej krainy
wędruję ze słońcem
zaprzeszłymi ścieżkami dzieciństwa
z pejzażem pod mokrą powieką
pola śpiewają urodzaju pieśń
pozdrawiam „Szczęść Boże”
pochyloną postać z sierpem
rozpoczynającą zbiory na obrzeżu łanów
cudowny dźwięk kosy zmysły budzi
znam tą melodię i tych ludzi
spod między dobiega kwilenie niemowlęcia
matka w ramionach je tuli
kołysze
strome wzgórza złotem płoną
majaczą sylwetki słychać rżenie koni
wre praca dziesiątki stają w szeregu
po przednówku zapach chleba
snuje się pod obłokami
umęczone ludzkie cienie
pełzają stokami
ziemia wchłonie strumień znoju
ścierniska pokryje skiba brązowa
z wiosną obudzi się nowa nadzieja
cykl płodności natura zapisze od nowa
Zielone Świątki
zapach lepiechu brzozowe witki
zielenią szumią drzewa
wiosenne święto płodności Ziemi
z pogańskich tradycji wyrosło
teraz z głęboką wiarą lud śpiewa
barwnych procesji korowód
modlitwy brzmienie
by ziemia wydała dobry plon
śpiewną melodię nuci
czeremcha i kalina
słyszę je — to moja kraina
w takie dni wracam tam
gdzie pierwszy krzyk wydałam
wciąż ja — lecz nie ta sama
rozmawiam z płaczącymi wierzbami
pozdrawiam makami pola płonące
wkrótce zaszumią złotem chlebem pachnące
przysiadam na zielnych miedzach
przyglądam się rzece kwiatom na łące
słyszę babci dobrotliwe gderanie
terkot maszyny do szycia
uśmiech posyłam mamie
pamięcią maluję stare chałupy
pochylone czapy dachów
okna do których zerkają pokrzywy
płoty których już nie ma
chwytam pierzaste obłoki
i groźne burzowe chmury
dzieło wspaniałej wszechmocnej Natury
smużka dymu przywołuje wspomnienia
błękitno-szara ocalona od zapomnienia
patrzę na moje doliny i wzgórza
nie ma mnie — a jestem
wracam do domu — do Zaburza
Powroty
między tchnieniem świtu
…zachodu purpurą
jawisz się odsłon bogactwem
kraino
mych marzeń i snów
widzę cię
w burzy gromie
błądzącym
wśród wąwozów
i polnych kamieni
widzę cię
z promykiem słońca
w pszennych pasmach pól
w koralach
nocnej rosy
i o brzasku dnia
spowitą szalem mgieł
widzę cię
w ulotnej sprzeczce
trąconych wiatrem ziół
i w tęczy kwiecistych łąk
ze wstążką wody
wśród aksamitnej ciszy
widzę cię
w welonie babiego lata
i przy księżycu
wplątanym we włosy
pożółkłych traw
widzę cię
w szarym płaszczu
jesiennej słoty
i w białej sukni
srebrem przepasanej
widzę cię
z chatami okrytymi
zamieci żywiołem
kraino
mych marzeń i snów
Stoją żołnierze na Ojców polach
Drogi Przyjacielu zza wielkiej wody
Sąsiedzie zza miedzy
gdybyście mogli poświęcić mi chwilę
pragnę Wam opowiedzieć o pięknej Krainie
szukamy Cudów Świata po szerokim globie
one są tutaj w Polsce
jest miejsce gdzie słońce wstaje i na południe zerka
Zamość tam zbudowano
że klejnot to wśród miast świata — mało powiedziane
hetmańskim rodem i walką o wolność
w historię — to miasto wpisane
Szczebrzeszyn z nazwy słynie
gdy ją wymawiać będziecie
usłyszycie szelest trzcin
którymi wiatr trzepocze
miasteczko urokliwe
czas tu wolno płynie
nie ma zgiełku pośpiechu
może tego spokoju właśnie Wam potrzeba
by posłuchać śpiewu ptaków
i spojrzeć na drzewa
przez Szperówkę do Zaburza droga wiedzie
wieś wśród wzgórz i lasów w dolinie leży
po lewej w głębi Latyczyn
a z przodu…
zaburskich łąk zielone kobierce
jeżeli będzie to wiosny tchnienie
zobaczycie coś czego zapomnieć nie sposób
— złote przestrzenie
to kaczeńce brodzą w wody rozlewiskach
a słońce promykami jej taflę muska
szara wstążka wody wśród traw się skryła
przydrożny krzyż pozdrawia tych co tu przystanęli
gdy usłyszycie czajki wołanie rozejrzyjcie się wokół
piękno tego miejsca w pamięci zostanie
z prawej napłynie dźwięk dzwonu
lipskiego kościoła
głosi chwałę rodu Zamojskich
na modlitwę woła
po lewej nieco dalej na wysokim wzgórzu
inny dzwon opowieść snuje o braciach zakonnych
którzy piękną kartę w dziejach tej ziemi zapisali
ten klasztor to kultury i wolności ostoja
latem na stokach zaburskich wzgórz
stoją pszenni żołnierze dziesiątkami… w szeregu
to najpiękniejsza armia świata
armia pokoju i dostatku
zapraszam — zobaczcie sami widok to już rzadki
i powiem szczerze — gdzie im do nich
z terakoty chińscy żołnierze
Niagary urok przyćmią Tanwi szumy
ukoją duszę — znajdziesz miejsce do zadumy
malownicze wąwozy także o spojrzenie proszą
a może pokłonicie się góreckim dębom
siła w nich pod niebo się wznoszą
ale to nie koniec mocno wierzę że w Zwierzyńcu
na nocleg Was przygarną podadzą wspaniałą wieczerzę
smaku i zapachu polskiego chleba zapomnieć się nie da
i może za lat wiele gdzieś na krańcach świata
Wasz wnuk swoim dzieciom powie
— znam przepiękną Krainę — Roztocze się zowie
Tu i tam
w czerni nocy
nad ziemią zawisł ponury cień
na rozstaju duszy pojawił się strach
choć szalał wiatr słota szlochała
on trwał
oddalić bym go rada
lecz sił nie stało
doświadczeń wspólnotą
on ze mną związany
błądzę w labiryncie zdarzeń
płoszę mary senne
skrywam za kurtyną zapomnienia
słota choć płacząca rosi nadzieję…
budzi świt maluje zorzy rumieniec
wstęgi drogi snuje
z krainy snu wyruszę
przystanę na skraju wsi
gdzie cmentarne wrota
pochylę głowę nad mogiłą cichą
o przebaczenie poproszę
z podniesioną głową
pójdę tam…
gdzie na rozległej świata przestrzeni
rozsiadła się ma wieś rodzinna
ogarnę wzrokiem…
i zabiorę to co najdroższe
matki spojrzenie
starą chatę
lasy i pola zielone
pagórki
miedze z ziół aromatem
pszenny kłos
ptaków śpiew
świerszczy granie
a gdy tęsknota zapyta
— gdzie twoje miejsce?
to jej odpowiem — tu i tam
gdzie myśl moja błądzi
Pytanie bez odpowiedzi
pośród łanów
skąpanych w rosie
przygaszonym
rumieńcem płonących
spod pszennych rzęs
łzą ciężkich
spoglądały na mnie
smutne chabrów
oczy
zachwyciłam się
ciszą
pozostałą z nocy
złotem skrzące kłosy
muskał
wietrzy senny
zaśpiewny szelest
w dal unosił
a świt
już barwił kwiaty
na zielonej łące
na ugorach i wzgórzach
rozbudził dziewanny
ciemne oczy
już przemyły
strojne
w suknie złote
korowodem
całe wzgórze okrążyły
bezchmurny
jasny błękit
śle
pierwsze złote promienie
a senna ściana lasu
rzuca
pożegnalne cienie
złotem bogata
ziemia Ojców
a ja wciąż na rozdrożu
nim skrzydło metalowego ptaka
uniesie mnie w przestworze
na pola
i dom rodzinny
rzucę
mokre spojrzenie
i zapytam po raz kolejny
pożegnania
to dzieło przypadku
czy przeznaczenie?
Modlitwa o jutro
gdybyś Panie mnie usłyszał
gdybyś spojrzeć chciał
obudź Panie siłę ducha
wiarę w jutro
Panie daj
mocą Bożą
prowadź Panie
gościńcem szerokim
ku marzeniom
skrytym
wśród chmur
masz Panie siłę cudów
więc taki Panie spraw
przywołąj
moje obie melancholie
i od słabości
uwolnij mnie Panie
a tej drugiej skrzydlatej
moc daj
podążę
ku połoninom zielonym
gdzie wiatr
w krzewach kruszyny gra
a urdzik karpacki
fioletem dzwoni
tam
gdzie przemyskie kurhany
o modlitwę proszą
a dobry los
darzy ludziom i miastu
potem zwiedzę
śpiewne Kresy
i wrócę
na pola Ojców
pozdrowię moją wieś
okolicę całą
tak wiele dziecięcych wspomnień
i marzeń
tam pozostało
wzdłuż i wszerz
Roztocze przemierzę
Panie
proszę o tak niewiele
i aż tak dużo
z nadzieją
uśmiecham się do jutra
bo w Twoją łaskę
Panie wierzę