- promocja
Dawca przysięgi. tom 1 - ebook
Dawca przysięgi. tom 1 - ebook
W Dawcy Przysięgi, trzecim tomie bestsellerowego Archiwum Burzowego Światła, ludzkość musi stawić czoło nowemu Spustoszeniu i powrotowi Pustkowców – wroga, którego liczebność jest równie wielka, co pragnienie zemsty.
Alethyjskie armie pod dowództwem Dalinara Kholina odniosły chwilowe zwycięstwo, jednak cena była straszliwa: Parshendi przywołali gwałtowną Wielką Burzę, która teraz niszczy świat, a jej przejście uświadamia niegdyś spokojnym i potulnym parshmenom prawdziwą grozę ich trwającego wiele tysiącleci uwięzienia. Podczas desperackiej misji, by ostrzec rodzinę przed nowym zagrożeniem, Kaladin Burzą Błogosławiony musi pogodzić się ze świadomością, że ich gniew może być całkowicie uzasadniony.
Wysoko w górach pond burzami, w wieży Urithiru, Shallan Davar bada cuda starożytnej twierdzy Świetlistych Rycerzy i odkrywa mroczne tajemnice kryjące się w jej głębinach. Zaś Dalinar uświadamia sobie, że jego święta misja zjednoczenia ojczystego Alethkaru miała zbyt ograniczony zasięg. Jeśli wszystkim narodom Rosharu nie uda się zapomnieć o krwawej przeszłości Dalinara, by się zjednoczyć – i o ile samemu Dalinarowi nie uda się stawić czoła tej przeszłości – nawet powrót Świetlistych Rycerzy nie zapobiegnie końcowi cywilizacji.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7480-970-2 |
Rozmiar pliku: | 6,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Witajcie w Dawcy Przysięgi! Ta książka powstawała długo. Dziękuję Wam za cierpliwość. Kolejne tomy Burzowego Światła to wielkie przedsięwzięcie – o czym może świadczyć długa lista poniżej.
Jeśli nie mieliście okazji przeczytać Tancerki Krawędzi – mikropowieści ze świata Burzowego Światła, dziejącej się między drugim a trzecim tomem – radzę, byście zrobili to teraz. Jest sprzedawana osobno albo w zbiorze Bezkres magii, zawierającym opowiadania i mikropowieści z całego cosmere. (Uniwersum, w którym dzieje się ta seria, Z Mgły Zrodzony, Elantris, Rozjemca i inne).
Zawsze jednak powtarzam, że każdą serię piszę tak, by można ją było czytać osobno, bez znajomości innych cykli i powieści, i czerpać z tego przyjemność. Jeśli czujecie się zaintrygowani, dłuższe wyjaśnienie znajduje się na mojej stronie brandonsanderson.org/cosmere.
A teraz kolej na paradę nazwisk! Jak często powtarzam, choć na okładce pojawia się moje nazwisko, te książki trafiają do Was dzięki bardzo wielu ludziom. Zasługują oni na najserdeczniejsze podziękowania ode mnie, i od Was też, za niezmordowaną pracę przez trzy lata, które zajęło napisanie tego tomu.
Moim głównym agentem zajmującym się tymi książkami (i całą resztą) jest cudowny Joshua Bilmes z JABberwocky. Pracowały nad nimi również inne osoby z agencji: Brady McReynolds, Krystyna Lopez i Rebecca Esklidsen. Specjalne podziękowania dla Johna Berlyne’a, mojego brytyjskiego agenta z Zeno – jak również wszystkich innych agentów współpracujących z nami na całym świecie.
Naszym agentem spedycyjnym (oraz osobą, która wysyła Wam wszystkie podpisane książki i podkoszulki ze sklepu na brandonsanderson.org) jest Kara Stewart. Zachowania spójności – i naszej wewnętrznej wiki – pilnuje Karen Ahlstrom. Adam Horne to mój asystent i specjalista od reklamy i marketingu. Asystentką Emily jest Kathleen Dorsey Sanderson, a jej pomocnikiem Emily „Mem” Grange.
Audiobooka czytali moi ulubieni narratorzy, Michael Kramer i Kate Reading. Jeszcze raz dziękuję, że znaleźliście czas, by to zrobić!
Dawca Przysięgi kontynuuje tradycje wypełniania „Archiwum Burzowego Światła” pięknymi ilustracjami. Znów mamy fantastyczną okładkę Michaela Whelana, którego nacisk na szczegóły sprawił, że dostaliśmy niezwykle dokładny portret Jasnah Kholin. Bardzo mi się podoba, że mogła zabłysnąć na okładce tej książki, i wciąż czuję się wdzięczny i zaszczycony, że Michael odrywa się od pracy w galerii, by malować Roshar.
Potrzeba wielu artystów, by odtworzyć różne style obecne w innym świecie, więc tym razem pracowaliśmy z jeszcze większą liczbą ilustratorów. Dan dos Santos i Howard Lyon odpowiadają za obrazy Heroldów na wyklejkach. Chciałem, by przypominały stylem klasyczne obrazy z okresu renesansu i romantyzmu – zarówno Dan, jak i Howard przeszli moje najśmielsze oczekiwania. Te obrazy są nie tylko wspaniałymi ilustracjami książki, ale też dziełami sztuki zasługującymi na miejsce w galerii.
Powinienem dodać, że Dan i Howard stworzyli również niektóre ilustracje wewnątrz książki, za co także jestem wdzięczny. Przedstawienia mody autorstwa Dana nadawałyby się na okładkę, mam też nadzieję zobaczyć kolejne symbole dla rozdziałów narysowane przez Howarda.
Ben McSweeney stworzył dziewięć rysunków z ze szkicownika Shallan. Mimo przeprowadzki na drugi koniec kontynentu, wymagającej pracy etatowej i rosnącej rodziny, Ben zawsze dostarcza wspaniałe ilustracje. Jest wielkim artystą i wspaniałym człowiekiem.
W tym tomie pojawiają się również ilustracje Mirandy Meeks i Kelley Harris. Obie pracowały już dla nas w przeszłości i sądzę, że tym razem ich prace też wam się spodobają.
Oprócz tego grupa wspaniałych ludzi pomagała mi za kulisami jako konsultanci lub w inny sposób ułatwiała pracę: The David Rumsey Map Collection, Brent z Woodsounds Flutes, Angie i Michelle z Two Tone Press, Emily Dunlay, David i Doris Stewart, Shari Lyon, Payden McRoberts i Greg Davidson.
Do mojej grupy pisarskiej dla Dawcy Przysięgi (a często musieli czytać tygodniowo 5-8 razy więcej niż zwykle) należeli Karen Ahlstrom, Peter Ahlstrom, Emily Sanderson, Eric James Stone, Darci Stone, Ben Olsen, Kaylynn ZoBell, Kathleen Dorsey Sanderson, Alan „Leyten z mostu czwartego” Layton, Ethan „Blizna z mostu czwartego” Skarstedt i Ben „Nie umieszczaj mnie w moście czwartym” Olsen.
Szczególne podziękowania dla Chrisa „Jona” Kinga za komentarze przy pewnych szczególnie trudnych scenach z udziałem Tefta, Willa Hoyuma za rady dotyczące osób sparaliżowanych od pasa w dół, oraz Mi’chelle Walker za pomoc przy pewnych scenach dotyczących określonych zaburzeń psychicznych.
Do czytelników beta zaliczali się (weźcie głęboki oddech) Aaron Biggs, Aaron Ford, Adam Hussey, Austin Hussey, Alice Arneson, Alyx Hoge, Aubree Pham, Bao Pham, Becca Horn Reppert, Bob Kluttz, Brandon Cole, Darci Cole, Brian T. Hill, Chris „Jon” King, Chris Kluwe, Cory Aitchison, David Behrens, Deana Covel Whitney, Eric Lake, Gary Singer, Ian McNatt, Jessica Ashcraft, Joel Phillips, Jory Phillips, Josh Walker, Mi’chelle Walker, Kalyani Poluri, Rahul Pantula, Kellyn Neumann, Kristina Kugler, Lyndsey „Lyn” Luther, Mark Lindberg, Marnie Peterson, Matt Wiens, Megan Kanne, Nathan „Natam” Goodrich, Nikki Ramsay, Paige Vest, Paul Christopher, Randy MacKay, Ravi Persaud, Richard Fife, Ross Newberry, Ryan „Drehy” Dreher Scott, Sarah „Saphy” Hansen, Sarah Fletcher, Shivam Bhatt, Steve Godecke, Ted Herman, Trae Cooper i William Juan.
Koordynatorami czytelników beta były Kristina Kugler i Kellyn Neumann.
Do czytelników gamma zaliczało się wielu czytelników beta, a poza tym: Benjamin R. Black, Chris „Gunner” McGrath, Christi Jacobsen, Corbett Rubert, Richard Rubert, dr Daniel Stange, David Han-Ting Chow, Donald Mustard III, Eric Warrington, Jared Gerlach, Jareth Greeff, Jesse Y. Horne, Joshua Combs, Justin Koford, Kendra Wilson, Kerry Morgan, Lindsey Andrus, Lingting Xu, Loggins Merrill, Marci Stringham, Matt Hatch, Scott Escujuri, Stephen Stinnett i Tyson Thorpe.
Jak widzicie, tego rodzaju powieść to ogromne przedsięwzięcie. Bez wysiłku wielu z tych ludzi trzymalibyście w ręku o wiele gorszą książkę.
Jak zawsze ostatnie podziękowania kieruję do rodziny: Emily Sanderson, Joela Sandersona, Dallina Sandersona i Oliver Sandersona. Wytrzymują z mężem i ojcem, który często przebywa w innym świecie, rozmyślając o arcybyrzach i Świetlistych Rycerzach.
A na koniec dziękuję Wam wszystkim, za wsparcie dla tych książek! Nie zawsze wychodzą tak szybko, jak bym chciał, przynajmniej w części dlatego, że chciałbym, by były jak najlepsze. Trzymacie w dłoniach tom, który przygotowywałem i szkicowałem od dwóch dziesięcioleci. Obyście miło spędzili czas w Rosharze.
Podróż ponad celem.Sześć lat wcześniej
Eshonai zawsze powtarzała siostrze, że za następnym wzgórzem na pewno kryje się coś cudownego. Aż pewnego dnia zeszła ze wzgórza i znalazła ludzi.
Zawsze wyobrażała sobie ludzi takimi, jak opisywały ich pieśni – jako mroczne, bezkształtne potwory. Tymczasem byli cudownymi, dziwacznymi istotami. Ich mowie brakowało wyraźnego rytmu. Nosili stroje o wiele barwniejsze od skorup, ale nie umieli wyhodować sobie własnego pancerza. Tak bali się burz, że nawet w podróży kryli się w pojazdach.
Co najdziwniejsze, mieli tylko jedną formę.
Z początku zakładała, że ludzie musieli zapomnieć o swoich formach, jak kiedyś słuchacze. To od razu sprawiło, że narodziła się między nimi więź.
Teraz, po wielu miesiącach, Eshonai nuciła w Rytmie Podziwu, kiedy pomagała wyładować bębny z wozu. Przybyli z daleka, by zobaczyć ojczyznę ludzi, a każdy kolejny krok przytłaczał ją coraz bardziej. Kulminacją doświadczenia było to miejsce, niewiarygodne miasto Kholinar i wspaniały pałac.
Przepastne miejsce rozładunku po zachodniej stronie pałacu było tak wielkie, że po przybyciu zmieściły się w nim dwie setki słuchaczy, a i tak nie zajęli go w całości. Większość słuchaczy nie mogła wziąć udziału w uczcie na górze – gdzie podpisywano traktat między dwoma narodami – ale Alethyjczycy i tak się o nich zatroszczyli, przynosząc im całe góry jedzenia i napitków.
Wyszła z wozu i spojrzała w górę, nucąc z Podekscytowaniem. Kiedy powiedziała Venli, że zamierza stworzyć mapę świata, myślała o odkrywaniu natury. Kaniony i wzgórza, lasy i laity wypełnione życiem. A przez ten cały czas to coś było w tym miejscu. Czekało tuż poza ich zasięgiem.
Razem z kolejnymi słuchaczami.
Kiedy Eshonai po raz pierwszy spotkała ludzi, widziała z nimi nielicznych słuchaczy. Nieszczęsne plemię uwięzione w tępoformie. Eshonai zakładała, że ludzie opiekują się biedakami pozbawionymi pieśni.
Ach, jakże niewinne były te pierwsze spotkania.
Ci uwięzieni słuchacze nie byli małym plemieniem, lecz ogromnym zbiorowiskiem. A ludzie się nimi nie opiekowali.
Ludzie byli ich właścicielami.
Grupka parshmenów, jak ich nazywano, zgromadziła się na zewnątrz kręgu robotników Eshonai.
– Ciągle przychodzą i chcą pomóc – powiedział Gitgeth do Ciekawości. Potrząsnął głową, a w jego brodzie zamigotały rubiny pasujące odcieniem do jego w większości czerwonej skóry. – Ci mali, pozbawieni rytmu, chcą być blisko nas. Mówię ci, oni wyczuwają, że coś jest nie w porządku z ich umysłami.
Eshonai podała bęben z tyłu wozu, po czym sama zanuciła z Ciekawością. Zeskoczyła i podeszła do grupki parshmenów.
– Nie jesteście potrzebni – powiedziała z Pokojem i rozłożyła szeroko ręce. – Wolimy sami zająć się swoimi bębnami.
Pozbawieni pieśni patrzyli na nią tępo.
– Odejdźcie – dodała z Błaganiem i machnęła w stronę pobliskich uroczystości, gdzie słuchacze i ludzcy służący śmiali się razem mimo bariery językowej. Ludzie klaskali słuchaczom śpiewającym stare pieśni. – Bawcie się.
Kilku spojrzało w stronę śpiewaków i przechyliło głowy, ale się nie ruszyło.
– Nie zadziała – stwierdziła Brianlia ze Sceptycyzmem i oparła ręce na pobliskim bębnie. – Oni po prostu nie umieją sobie wyobrazić, co to znaczy żyć. Są własnością, kupowaną i sprzedawaną.
Co miała o tym myśleć? Niewolnicy? Klade, jeden z Piątki, udał się do handlarzy niewolników w Kholinarze i dokonał zakupu, żeby sprawdzić, czy to w ogóle możliwe. Nie kupił parshmena – na sprzedaż byli również Alethyjczycy. Najwyraźniej parshmeni dużo kosztowali i uważano ich za wysokiej jakości niewolników. Słuchaczom powiedziano o tym tak, jakby to miało wzbudzić ich dumę.
Zanuciła z Ciekawością i skinęła w bok, spoglądając na pozostałych. Gitgeth uśmiechnął się i nucąc z Pokojem machnął ręką. Wszyscy już się przyzwyczaili, że Eshonai przerywała pracę w połowie. Nie chodziło o to, że nie można było na niej polegać... Cóż, może i nie, ale przynajmniej była w tym konsekwentna.
Tak czy inaczej, i tak wkrótce chciała się udać na królewskie uroczystości – spośród wszystkich słuchaczy najlepiej posługiwała się monotonnym ludzkim językiem. Przychodził jej naturalnie, co było korzystne – gdyż dzięki temu zasłużyła na udział w tej wyprawie – ale jednocześnie sprawiało kłopoty. Posługiwanie się ludzkim językiem czyniło ją ważną, a ci, którzy robili się zbyt ważni, nie mogli wędrować swobodnie w stronę horyzontu.
Zostawiła miejsce rozładunku i weszła po schodach do pałacu, próbując objąć wzrokiem ozdoby, dzieła sztuki, przytłaczającą wspaniałość budynku. Był piękny i straszliwy. Ci, których kupowano i sprzedawano, utrzymywali to miejsce w czystości, ale czy to właśnie dzięki temu ludzie mogli tworzyć wielkie dzieła w rodzaju płaskorzeźb na kolumnach czy inkrustowanych wzorów na marmurowej posadzce?
Mijała żołnierzy w metalowych skorupach. Sama nie miała w tej chwili własnego pancerza – nosiła pracoformę zamiast wojnoformy, gdyż lubiła jej elastyczność.
Ludzie nie mieli wyboru. Nie utracili swoich form, jak z początku zakładała – mieli tylko jedną. Zawsze byli w paroformie, pracoformie i wojnoformie jednocześnie. Ich twarze zdradzały emocje bardziej niż u słuchaczy. Oczywiście lud Eshonai też się uśmiechał, śmiał, płakał. Ale nie tak, jak ci Alethyjczycy.
Niższy poziom pałacu wypełniały szerokie korytarze i galerie oświetlone starannie oszlifowanymi klejnotami, które sprawiały, że światło migotało. Nad jej głową wisiały żyrandole, pęknięte słońca zalewały blaskiem całe otoczenie. Być może prostota ludzkich ciał – monotonna skóra w różnych odcieniach beżu – była kolejnym powodem, dlaczego tak wszystko ozdabiali, od ubrań po te kolumny.
Czy my moglibyśmy tego dokonać? – pomyślała, nucąc z Uznaniem. Gdybyśmy znali właściwą formę do tworzenia sztuki?
Górne piętra pałacu przypominały tunele. Wąskie kamienne korytarze, komnaty jak bunkry wykute w zboczu góry. Ruszyła w stronę sali uczt, żeby sprawdzić, czy jest potrzebna, ale zatrzymała się, żeby zajrzeć do komnat. Powiedziano jej, że może wędrować swobodnie, że pałac jest otwarty za wyjątkiem tych miejsc, których pilnowali strażnicy.
Minęła komnatę o ścianach obwieszonych obrazami, a później następną, z łóżkiem i innymi meblami. Za kolejnymi drzwiami ukazała się wygódka z bieżącą wodą – cud, którego wciąż nie rozumiała.
Zajrzała do kilku komnat. Jeśli zdąży dotrzeć na królewskie uroczystości przed muzyką, Klade i pozostali z Piątki nie będą mieć do niej pretensji. Znali jej zwyczaje równie dobrze, jak pozostali. Zawsze gdzieś się włóczyła, macała rzeczy, zaglądała za drzwi...
I znajdowała króla?
Eshonai znieruchomiała, stojąc w uchylonych drzwiach i patrząc na bogato wyposażoną komnatę z grubym czerwonym dywanem i regałami wzdłuż ścian. Tak wiele informacji po prostu leżących dookoła i ignorowanych. Wstrząsające. Sam król Gavilar wskazywał palcem na coś na stole, a otaczało go pięcioro innych – dwóch oficerów, dwie kobiety w długich sukniach i jeden starzec w szatach.
Dlaczego Gavilar nie brał udziału w uczcie? Dlaczego przy drzwiach nie było straży? Eshonai dostroiła się do Niepokoju i cofnęła, lecz wtedy właśnie jedna z kobiet trąciła króla Gavilara w ramię i wskazała na Eshonai, która z dudnieniem Niepokoju w głowie zamknęła drzwi.
Po chwili ze środka wyszedł wysoki mężczyzna w mundurze.
– Król chce cię widzieć, Parshendi.
Udała zmieszanie.
– Panie? Słowa?
– Nie udawaj – powiedział żołnierz. – Jesteś jedną z tłumaczy. Wejdź. Nie masz kłopotów.
Trzęsąc się z Niepokoju, pozwoliła, by zaprowadził ją do środka.
– Dziękuję, Meridasie – stwierdził Gavilar. – Zostawcie nas na chwilę samych.
Zebrani wyszli pojedynczo. Stojąca przy drzwiach Eshonai dostroiła się do Pocieszenia i nuciła głośno – choć ludzie i tak nie rozumieli, co to oznaczało.
– Eshonai – odezwał się król. – Chciałbym ci coś pokazać.
Znał jej imię? Weszła głębiej do niewielkiej, ciepłej komnaty, ręce trzymała założone na piersi. Nie rozumiała tego mężczyzny. Chodziło o coś więcej niż jego obcy, martwy sposób mówienia. Więcej niż nieumiejętność przewidzenia, jakie emocje mogły kryć się w jego wnętrzu, w którym walczyły ze sobą wojnoforma i paroforma.
Ten mężczyzna zbijał ją z tropu bardziej niż inni ludzie. Dlaczego zaproponował im tak korzystny traktat? Z początku wydawało jej się, że to ugoda między plemionami. Później jednak przybyła tutaj, zobaczyła miasto i alethyjskie armie. Jej lud niegdyś miał własne miasta i armie godne pozazdroszczenia. Wiedzieli to z pieśni.
Jednakże od tego czasu minęło wiele lat. Byli odłamkiem zaginionego ludu. Zdrajcami, którzy porzucili swoich bogów, by żyć swobodnie. Ten człowiek mógłby zmiażdżyć słuchaczy. Kiedyś zakładali, że ich Odpryski – bronie, które do tej pory ukrywali przed ludźmi – by ich ochroniły. Teraz jednak u Alethyjczyków zobaczyła ponad tuzin Ostrzy i Pancerzy Odprysku.
Dlaczego tak się do niej uśmiechał? Co ukrywał, nie śpiewając żadnych rytmów, by ją uspokoić?
– Usiądź, Eshonai. Nie bój się tak, mała zwiadowczyni. Chciałem z tobą porozmawiać. Wyjątkowo opanowałaś nasz język!
Usadowiła się na krześle, a Gavilar pochylił się i wyjął coś z małej teczki. Pięknie zaprojektowana konstrukcja z metalu i klejnotów emanowała czerwonym Burzowym Światłem.
Delikatnie popchnął ją w stronę Eshonai.
– Wiesz, co to jest?
– Nie, Wasza Wysokość.
– Urządzenie napędzane Burzowym Światłem, nazywamy je fabrialem. Ten tutaj daje ciepło. Niestety, jedynie odrobinę. Moja żona jest pewna, że jej uczone mogą stworzyć taki, który ogrzeje komnatę. Czy to nie byłoby cudowne? Koniec z dymiącym ogniem w paleniskach.
Eshonai wydawało się to bezduszne, ale nie powiedziała tego na głos. Zanuciła Pochwałę, by poczuł się szczęśliwy, że jej to powiedział, i oddała mu przedmiot.
– Przyjrzyj się uważnie – powiedział król Gavilar. – Zajrzyj głęboko. Widzisz, co porusza się w środku? To spren. Tak działa urządzenie.
Uwięziony jak w sercu klejnotu, pomyślała, dostrajając się do Podziwu. Stworzyli urządzenia, które naśladują sposób, w jaki przybieramy formy? Ludzie dokonali tak wiele mimo swoich ograniczeń!
– Przepastne bestie nie są waszymi bogami, czyż nie? – zapytał.
– Co takiego? – Dostroiła się do Sceptycyzmu. – Dlaczego o to pytasz?
Cóż za dziwny kierunek przybrała rozmowa.
– Po prostu się nad tym zastanawiałem. – Wziął fabrial z powrotem. – Moi oficerowie wywyższają się, bo myślą, że was zrozumieli. Sądzą, że jesteście dzikusami, ale tak bardzo się mylą. Nie jesteście dzikusami, lecz enklawą wspomnień. Oknem do przeszłości.
Pochylił się. Światło rubinu przenikało między jego palcami.
– Musisz przekazać wiadomość swoim przywódcom. Piątce? Jesteś z nimi blisko, a mnie obserwują. Potrzebuję ich pomocy, żeby coś osiągnąć.
Zanuciła z Niepokojem.
– Spokojnie. Pomogę wam, Eshonai. Wiesz, że odkryłem sposób, jak sprowadzić waszych bogów z powrotem?
Nie. Zanuciła Rytm Grozy. Nie...
– Moi przodkowie – uniósł fabrial – nauczyli się zamykać spreny w klejnocie. A bardzo szczególny klejnot może utrzymać nawet boga.
– Wasza Wysokość. – Odważyła się wziąć go za rękę. Nie czuł rytmów. Nie wiedział. – Proszę. Już nie oddajemy czci tym bogom. Zostawiliśmy ich. Porzuciliśmy.
– Ale to dla waszego dobra, i naszego też. – Wstał. – Żyjemy bez honoru, gdyż wasi bogowie niegdyś sprowadzali naszych. Bez nich nie mamy mocy. Ten świat jest uwięziony, Eshonai! Utknął podczas monotonnego, bezdusznego przejścia. – Uniósł wzrok ku sklepieniu. – Zjednoczyć ich. Potrzebuję zagrożenia. Jedynie groźba ich zjednoczy.
– O czym... – zaczęła z Niepokojem. – O czym ty mówisz?
– Nasi zniewoleni parshmeni kiedyś byli tacy jak wy. Później jakimś sposobem odebraliśmy im zdolność przeobrażenia. Zrobiliśmy to, więżąc sprena. Starożytnego, kluczowego sprena. – Spojrzał na nią błyszczącymi zielonymi oczyma. – Wiem, jak to odwrócić. Nowa burza, która sprawi, że Heroldowie wyjdą z ukrycia. Nowa wojna.
– Szaleństwo. – Podniosła się. – Nasi bogowie próbowali was zniszczyć.
– Stare Słowa muszą znów zostać wypowiedziane.
– Nie możesz...
Urwała, gdyż po raz pierwszy zobaczyła mapę pokrywającą pobliski stolik. Była obszerna i ukazywała ląd otoczony oceanami –jej mistrzostwo zaś sprawiało, że mogła się schować ze swoimi próbami.
Z otwartymi ustami podeszła do stołu, a w jej umyśle grał Rytm Podziwu. To wspaniałe, pomyślała. Nawet ogromne żyrandole i rzeźbione ściany były niczym w porównaniu z tym. To były wiedza i piękno złączone w jednym.
– Spodziewałem się, że się ucieszysz, mając w nas sojuszników w dążeniu do powrotu waszych bogów. – Eshonai niemal słyszała Rytm Reprymendy w jego martwych słowach. – Twierdzisz, że się ich boicie, ale dlaczego mielibyście się bać tego, co dało wam życie? Mój lud musi się zjednoczyć, a ja muszę stworzyć imperium, w którym po moim odejściu nie zacznie się konflikt wewnętrzny.
– Dlatego pragniesz wojny?
– Pragnę dokończyć coś, co nie zostało ukończone. Mój lud niegdyś był Świetlistymi, a twój... parshmen... był pełen życia. Komu służy ten ponury świat, w którym mój lud walczy w niekończących się przepychankach, bez światła, które by ich prowadziło, a twój lud to chodzące trupy?
Znów spojrzała na mapę.
– Gdzie... gdzie są Strzaskane Równiny? Ta część tutaj?
– Wskazujesz na cały Natanan, Eshonai! To są Strzaskane Równiny.
Wskazał na fragment niewiele większy od jego kciuka, choć cała mapa przykrywała stół.
Nagle wypełniło ją przerażające poczucie perspektywy. To był świat? Zakładała, że w drodze do Kholinaru przebyli jego większość. Dlaczego nie pokazali jej tego wcześniej?
Nogi ugięły się pod nią. Dostroiła się do Żałoby i opadła znów na krzesło niezdolna ustać.
Jest taki ogromny, pomyślała.
Gavilar wyjął coś z kieszeni. Kulę? Była ciemna, a jednak jakimś sposobem wciąż emanowała blaskiem. Jakby miała... aurę czerni, widmowe światło, które nie było światłem. Lekko fioletowe. Wydawało się, że pochłania blask z otoczenia.
Postawił ją na stole przed nią.
– Zabierz ją do Piątki i przekaż, co ci powiedziałem. Powiedz im, żeby przypomnieli sobie, kim był kiedyś twój lud. Obudźcie się, Eshonai.
Poklepał ją po ramieniu i wyszedł. Eshonai wpatrywała się w to przerażające światło, a pieśni podpowiadały jej, czym było. Formy mocy wiązały się z mrocznym światłem, światłem króla bogów.
Zdjęła kulę ze stołu i ruszyła biegiem.
* * *
Kiedy rozstawiono bębny, Eshonai upierała się, że do nich dołączy, by znaleźć ujście dla swojego niepokoju. Bębniła zgodnie z rytmem dudniącym w jej głowie, najgłośniej jak umiała, próbując – z każdym uderzeniem – odepchnąć od siebie słowa króla.
I to, co przed chwilą zrobiła.
Piątka siedziała na honorowym miejscu, a przed nią stało nietknięte ostatnie danie posiłku.
„On zamierza sprowadzić z powrotem naszych bogów”, powiedziała Piątce.
Zamknij oczy. Skup się na rytmach.
„Może to zrobić. Wie tak wiele”.
Gorączkowe bębnienie pulsujące w jej duszy.
„Musimy coś zrobić”.
Niewolnik Klade’a był zabójcą. Klade twierdził, że głos – mówiący w rytmach – doprowadził go do mężczyzny, który pod naciskiem wyjawił, jakie umiejętności posiada. Najwyraźniej towarzyszyła mu Venli, choć Eshonai tego dnia nie widziała swojej siostry.
Po gorączkowej debacie Piątka uznała, że to znak, co mają zrobić. Przed laty słuchacze zebrali odwagę, by przyjąć tępoformę i uciec bogom. Pragnęli wolności za wszelką cenę.
Dziś koszt zachowania tej wolności będzie bardzo wysoki.
Grała na bębnach. Czuła rytmy. Płakała cicho i nie widziała, że dziwny skrytobójca – w białych szatach, które dostarczył mu Klade – wyszedł z sali. Razem z innymi zagłosowała za tym rozwiązaniem.
„Znajdź pokój w muzyce”. Jak zawsze powtarzała jej matka. „Szukaj rytmów. Szukaj pieśni”.
Opierała się, kiedy inni ją odciągali. Płakała, że musi porzucić muzykę. Płakała nad swoim ludem, który mógł zostać zniszczony przez działania tej nocy. Płakała nad światem, który mógł się nigdy nie dowiedzieć, co zrobili dla niego słuchacze.
Płakała nad królem, którego skazała na śmierć.
Bębny wokół niej ucichły, a korytarze wypełniły echa umierającej muzyki.Niektórzy z pewnością poczują się zagrożeni tą kroniką. Nieliczni mogą się poczuć wyzwoleni. Większość bez wątpienia będzie czuła, że nie powinna powstać.
– Z przedmowy Dawcy Przysięgi
Dalinar Kholin pojawił się w wizji, stojąc obok wspomnienia martwego boga.
Minęło sześć dni od przybycia jego sił do Urithiru, starożytnego świętego miasta Świetlistych Rycerzy. Poprzez starożytny portal umknęli przed nadejściem niszczycielskiej nowej burzy, a teraz zasiedlali nowy dom w górach.
A jednak Dalinar czuł się tak, jakby niczego nie wiedział. Nie rozumiał siły, przeciwko której walczył, a tym bardziej nie miał pojęcia, jak ją pokonać. Ledwie pojmował burzę i to, co oznaczał powrót Pustkowców, starożytnych wrogów ludzi.
Dlatego przybył tutaj, do swoich wizji. Próbował wydobyć tajemnice od boga – zwanego Honorem lub Wszechmocnym – który ich opuścił. Ta szczególna wizja była pierwszą, której Dalinar doświadczył. Na początku stał obok obrazu boga w ludzkiej postaci na szczycie urwiska wznoszącego się nad Kholinarem. Dom Dalinara, siedziba władz. W jego wizji miasto zostało zniszczone przez nieznaną siłę.
Wszechmocny zaczął mówić, ale Dalinar go zignorował. Został Świetlistym Rycerzem, wiążąc się z samym Ojcem Burz – duszą arcyburzy, najpotężniejszym sprenem na Rosharze – i odkrył, że może teraz w dowolnie wybranej chwili odtwarzać te wizje. Trzy razy słyszał ten monolog i powtórzył go słowo w słowo Navani, by go zapisała.
Tym razem Dalinar podszedł do krawędzi urwiska i ukląkł, by spojrzeć na ruiny Kholinaru. Powietrze wydawało się suche, zakurzone i ciepłe. Zmrużył oczy, próbując dostrzec jakieś znaczące szczegóły pośród chaosu zniszczonych budynków. Nawet ostrza wiatru – niegdyś oszałamiające, smukłe formacje skalne odsłaniające niezliczone i niezmiernie różnorodne warstwy – zostały strzaskane.
Wszechmocny kontynuował przemowę. Te wizje były jak dziennik, zbiór pochłaniających wiadomości, które bóg zostawił po sobie. Dalinar doceniał pomoc, ale w tej chwili potrzebował szczegółów.
Wpatrzył się w niebo i ujrzał falowanie w powietrzu – jak gorąco wznoszące się nad odległymi skałami. Migotanie rozmiarów budynku.
– Ojcze Burz – powiedział. – Czy mógłbyś mnie zabrać na dół, do gruzów?
Nie powinieneś tam schodzić. To nie jest część wizji.
– Na chwilę zignoruj to, co powinienem. Możesz to zrobić? Możesz mnie przenieść do tych ruin?
Ojciec Burz zagrzmiał. Był dziwną istotą, w jakiś sposób związaną z martwym bogiem, jednak nie była ona równoznaczna z Wszechmocnym. Przynajmniej dziś nie używał głosu, który wstrząsał kośćmi Dalinara.
Arcyksiążę w mgnieniu oka został przeniesiony. Już nie stał na szczycie urwiska, ale na równinie przed ruinami miasta.
– Dziękuję – powiedział i przebył krótką odległość dzielącą go od zniszczeń.
Minęło zaledwie sześć dni od odnalezienia Urithiru. Sześć dni od przebudzenia Parshendich, którzy zyskali dziwne moce i świecące czerwienią oczy. Sześć dni od przybycia nowej burzy – Wiecznej Burzy, nawałnicy ciemnych chmur i czerwonych błyskawic.
Niektórzy z jego armii sądzili, że już się skończyła, że burza była tylko pojedynczym kataklizmem. Dalinar wiedział, że jest inaczej. Wieczna Burza powróci i wkrótce uderzy w Shinovar na dalekim zachodzie. A później przejdzie nad lądem.
Nikt nie wierzył w jego ostrzeżenia. Władcy krain takich jak Azir i Thaylenah przyznali, że na wschodzie pojawiła się dziwna burza, ale nie wierzyli, że powróci.
Nawet się nie domyślali, jak niszczycielski będzie powrót tej burzy. Kiedy pojawiła się po raz pierwszy, zderzyła się z arcyburzą, tworząc wyjątkową katastrofę. Mogli mieć nadzieję, że samotna nie będzie aż tak zła – ale wciąż pozostawała burzą wiejącą w przeciwną stronę. Do tego obudzi służących parshmenów i uczyni z nich Pustkowców.
Czego spodziewasz się dowiedzieć? – zapytał Ojciec Burz, kiedy Dalinar dotarł do ruin miasta. Ta wizja została stworzona, by ściągnąć cię na krawędź urwiska, byś porozmawiał z Honorem. Reszta jest tłem, obrazem.
– Te gruzy umieścił tu Honor. – Dalinar objął szerokim gestem zniszczone mury. – Nawet jeśli to jedynie tło, jego znajomość tego świata i naszego wroga musiała wpłynąć na sposób, w jaki stworzył tę wizję.
Wspiął się po ruinach zewnętrznych murów. Kholinar było kiedyś... niech to burza, wciąż było... wspaniałym miastem, któremu mogły dorównać nieliczne metropolie. Nie kryło się w cieniu urwiska ani wewnątrz osłoniętego wąwozu, lecz ufało, że ogromne mury ochronią je przed arcyburzą. Rzucało wyzwanie wichrom i nie kłaniało się burzom.
W wizji coś i tak je zniszczyło. Dalinar wspiął się na szczyt rumowiska i rozejrzał po okolicy, próbując sobie wyobrazić, jakie to było uczucie, osiąść tu przed wieloma tysiącleciami. W czasach, kiedy nie było murów. Ci, którzy stworzyli to miejsce, byli wytrwali i uparci.
Jego uwagę zwróciły zadrapania i wyżłobienia na kamieniach, wyglądające jak pozostawione przez drapieżnika w ciele ofiary. Ostrza wiatru zostały strzaskane, a z bliska dostrzegał na nich te same znaki.
– Widziałem stwory, które mogły tego dokonać. – Dalinar ukląkł obok jednego z kamieni i pomacał nierówne wyżłobienie w jego powierzchni. – W wizjach ujrzałem potwora, który wyrwał się z otaczających go skał.
– Nie ma trupów, ale pewnie dlatego że w tej wizji Wszechmocny nie zaludnił miasta. Potrzebował jedynie symbolu nadchodzącego zniszczenia. Nie wierzył, by Kholinar padł pod naporem Wiecznej Burzy, tylko Pustkowców.
Tak. Burza będzie katastrofą, ale nieporównywalną z tym, co nadejdzie. Można znaleźć schronienie przed burzą, Synu Honoru. Ale nie przed naszymi wrogami.
Teraz, gdy monarchowie Rosharu odmówili wysłuchania jego ostrzeżeń, że wkrótce uderzy w nich Wieczna Burza, cóż jeszcze mógł zrobić? W prawdziwym Kholinarze podobno trwały zamieszki – a królowa umilkła. Armie Dalinara były osłabione po pierwszej konfrontacji z Pustkowcami, a wielu z jego arcyksiążąt w ogóle nie wzięło w niej udziału.
Nadchodziła wojna. Przebudziwszy Spustoszenie, wróg znów rozpalił konflikt sprzed tysiącleci, ze starożytnymi istotami o niepojętych motywacjach i nieznanych mocach. Heroldowie mieli się pojawić i poprowadzić natarcie na Pustkowców. Świetliści Rycerze powinni już być na miejscu, przygotowani i wyszkoleni, gotowi stawić czoło wrogowi. Mieli ufać we wskazówki Wszechmocnego.
Tymczasem Dalinar dysponował jedynie garstką nowych Świetlistych i nie miał żadnych znaków ze strony Heroldów. Poza tym Wszechmocny – Bóg we własnej osobie – nie żył.
A Dalinar i tak miał ocalić świat.
Grunt zaczął się trząść – wizję kończyła zapadająca się ziemia. Na szczycie urwiska Wszechmocny właśnie skończył przemowę.
Ostatnia fala zniszczenia przetoczyła się nad ziemią jak arcyburza. Metafora stworzona przez Wszechmocnego, by przedstawić ciemność i zniszczenie, które miały spaść na ludzkość.
„Nasze legendy mówią, że zwyciężyliście”, powiedział. „Ale prawda jest taka, że przegraliśmy. I przegrywamy”.
Ojciec Burz zadudnił.
Pora iść.
– Nie. – Dalinar stał na szczycie gruzów. – Zostaw mnie.
Ale...
– Pozwól mi to poczuć.
Fala zniszczenia uderzyła o Dalinara, a on krzyknął wyzywająco. Nie kłaniał się arcyburzy, nie ukłoni się i przed tym! Stanął z nią twarzą w twarz, a w fali mocy, która rozerwała ziemię, zobaczył coś.
Złociste światło – jasne, lecz straszliwe. Przed nim stała ciemna postać w czarnym Pancerzu Odprysku. Miała dziewięć cieni, każdy padał w inną stronę, a jej oczy emanowały jaskrawoczerwonym blaskiem.
Dalinar wpatrzył się w te oczy i poczuł, że przeszywa go dreszcz. Choć wokół niego szalało zniszczenie unicestwiające skały, te oczy przerażały go bardziej. Widział w nich coś straszliwie znajomego.
Niebezpieczeństwo wykraczające poza burze.
To był czempion wroga. I nadchodził.
„Zjednocz ich. Szybko”.
Dalinar westchnął, gdy wizja się rozpadła. Odkrył, że siedzi obok Navani w cichej kamiennej komnacie w Urithiru. Już nie musiał być wiązany na czas wizji, panował nad nimi w takim stopniu, że przestawał je odgrywać, kiedy je przeżywał.
Oddychał głęboko, pot płynął mu po twarzy, a serce biło szybko. Navani coś powiedziała, ale on jej nie słyszał. Wydawała się odległa w porównaniu z szumem w uszach.
– Co to za światło? – szepnął.
Nie widziałem światła, stwierdził Ojciec Burz.
– Było jasne i złociste, a jednak przerażające. Wszystko kąpało się w jego gorącu.
Odium, zadudnił Ojciec Burz. Wróg.
Bóg, który zabił Wszechmocnego. Siła stojąca za Spustoszeniami.
Dalinar drżał.
– Dziewięć cieni.
Dziewięć cieni? Niestworzeni. Jego słudzy, starożytne spreny.
Na burze. Dalinar znał je jedynie z legendy. Straszliwe spreny, które wypaczały umysły ludzi.
Najbardziej jednak dręczyły go te oczy. Choć myśl o Niestworzonych go przerażała, najbardziej bał się postaci o czerwonych oczach. Czempion Odium.
Dalinar zamrugał i spojrzał na ukochaną Navani. Trzymała go za rękę, a na jej twarzy malowała się troska. W tym dziwnym miejscu, i jeszcze dziwniejszym czasie, była czymś prawdziwym. Czymś, czego mógł się trzymać. Dojrzała piękność – i w pewnym sensie uosobienie vorińskiego ideału kobiety: pełne wargi, jasnofioletowe oczy, siwiejące czarne włosy zaplecione w idealne warkocze, obcisła jedwabna havah podkreślająca krągłości. Żaden mężczyzna nie mógłby zarzucić Navani wychudzenia.
– Dalinarze? – spytała. – Dalinarze, co się stało? Dobrze się czujesz?
Odetchnął głęboko.
– Nic mi nie jest, Navani. I wiem, co musimy zrobić.
Zmarszczyła czoło jeszcze bardziej.
– Co?
– Muszę zjednoczyć świat przeciwko wrogowi szybciej, niż on zdoła go zniszczyć.
Musiał wymyślić, jak skłonić innych władców, by go wysłuchali. Musiał przygotować ich na nową burzę i Pustkowców. A gdyby mu się to nie udało, musiał im pomóc przetrwać skutki.
Ale gdyby mu się udało, nie musiałby samotnie stawiać czoła Spustoszeniu. Tu nie chodziło o jeden naród przeciwko Pustkowcom. Królestwa świata musiały do niego dołączyć i musiał odnaleźć Świetlistych Rycerzy, którzy pojawiali się wśród innych narodów.
Zjednoczyć ich.
– Dalinarze. Sądzę, że to godny cel... ale, na burze, co z nami? Ta okolica jest pustkowiem... Jak nakarmimy nasze armie?
– Dusznicy...
– Prędzej czy później skończą im się klejnoty. Poza tym oni tworzą jedynie najbardziej podstawowe rzeczy. Dalinarze, jesteśmy tu na wpół zamarznięci, złamani i podzieleni. Struktura dowodzenia się rozpadła i...
– Spokojnie, Navani. – Dalinar wstał i podniósł ją za sobą. – Wiem. I tak musimy walczyć.
Objęła go. Trzymał ją w ramionach, czując jej ciepło i woń perfum. Wolała mniej kwiatowe zapachy niż inne kobiety – aromat z korzenną nutą, jakby świeżo porąbanego drewna.
– Uda nam się – powiedział. – Moja nieustępliwość. Twoja błyskotliwość. Razem przekonamy inne królestwa, by do nas dołączyły. Kiedy burza powróci, zobaczą, że nasze ostrzeżenia były słuszne, i zjednoczą się przeciwko wrogowi. Możemy wykorzystać Bramy Przysięgi, by przenosić wojska i wspierać się nawzajem.
Bramy Przysięgi. Dziesięć portali, starożytnych fabriali, bram do Urithiru. Kiedy Świetlisty Rycerz aktywował jedno z urządzeń, ludzie stojący wokół niego przenosili się do Urithiru i pojawiali na podobnym urządzeniu w wieży.
Na razie aktywna była tylko jedna para Bram Przysięgi – przenosząca ludzi między Urithiru i Strzaskanymi Równinami. Dziewięć pozostałych można było teoretycznie zmusić do działania – ale niestety, badania wykazały, że mechanizm wewnątrz każdej z nich musiał najpierw zostać odblokowany z obu stron.
Gdyby chciał udać się do Vedenaru, Thaylenu, Azimiru albo innych miejsc, najpierw jeden z ich Świetlistych musiałby dotrzeć do miasta i odblokować urządzenie.
– W porządku – powiedziała. – Zrobimy to. Jakimś sposobem zmusimy ich, by nas posłuchali... nawet jeśli wciskają palce w uszy. Zastanawiam się, jak w ogóle są do tego zdolni, skoro jednocześnie cały czas trzymają głowy głęboko między pośladkami.
Uśmiechnął się i nagle poczuł się głupio, że przed chwilą tak ją idealizował. Navani Kholin nie była nieśmiałym, perfekcyjnym ideałem – była burzową kobietą z różnymi nawykami, upartą jak głaz toczący się w dół zbocza i z coraz mniejszym zapasem cierpliwości do rzeczy, które uważała za głupie.
Kochał ją. Za to, że była otwarta i prawdziwa w społeczeństwie, które z tajemnic uczyniło powód do dumy. Od czasu ich młodości łamała tabu i serca. Czasami myśl, że ona też go kochała, wydawała się równie nierealna, jak jedna z jego wizji.
Rozległo się pukanie do drzwi. Navani kazała wejść. Do środka zajrzała jedna ze zwiadowczyń Dalinara. Arcyksiążę odwrócił się i zmarszczył czoło, kiedy zauważył nerwowość kobiety i jej przyspieszony oddech.
– O co chodzi? – spytał.
– Panie. – Kobieta zasalutowała, ale jej twarz była blada. – Doszło do... wypadku. W jednym z korytarzy znaleziono ciało.
Dalinar poczuł, jak coś narasta, powietrze wypełnia energia przypominająca nadchodzącą błyskawicę.
– Kto?
– Arcyksiążę Torol Sadeas, panie. Został zamordowany.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.