Dawno temu blask - ebook
Dawno temu blask - ebook
Pasjonująca opowieść łącząca fantasy z historią, w której losy bohaterów splatają się dzięki przeznaczeniu, miłości oraz ambicji.
W komnacie, której okna wychodzą na kanały morskiego miasta, pewien człowiek wspomina młodość i ludzi, którzy ukształtowali jego życie. W młodości Danio Cerra został przyjęty do renomowanej szkoły, mimo że był tylko synem krawca. Podjął służbę na dworze panującego hrabiego i wkrótce przekonał się, dlaczego jest on nazywany Bestią. Los Dania odmienił się w chwili, kiedy pewnej nocy rozpoznał Adrię Ripoli, która weszła do komnaty hrabiego z zamiarem zabójstwa. Urodzona do sprawowania władzy, Adria zamiast wygodnego życia wybrała życie wolne i pełne niebezpieczeństw…
W rozwijającej się na kilku planach opowieści, osadzonej w świecie przypominającym renesansowe Włochy, uczestniczą barwne postacie. Jest wśród nich uzdrowicielka sprzeciwiająca się przeznaczonemu losowi, czarujący, lecz lekkomyślny dziedzic ogromnej fortuny, potężny przywódca religijny bardziej zepsuty niż pobożny oraz mający wpływ na nich i na wiele innych osób dwaj najemni dowódcy, a zarazem odwieczni wrogowie, których rywalizacja wciąga do konfliktu cały świat.
„Guy Gavriel Kay to prawdziwy geniusz fantastyki. Czytam go całe życie i jego dzieła zawsze stanowią dla mnie źródło inspiracji”.
Brandon Sanderson, autor Cytoniczki
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8335-100-1 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
(Postacie są zasadniczo umieszczone pod nazwą miasta, z którego pochodzą, niekoniecznie zaś tam, gdzie pojawiają się w tekście po raz pierwszy).
W SERESSIE
Guidanio Cerra, zwany także: Danio, a czasami Danino
Alviso, jego kuzyn, księgarz w Seressie
Brunetto Duso, strażnik
książę Lucino Conti, cierpiący z powodu wylewu
Ricci, pełniący obowiązki księcia
SĄSIEDZI GUIDANIA
Petronella
Dario
Maurizio
W MACERZE
książę Arimanno Ripoli
Corinna, jego żona
Adria, ich najmłodsza córka
W ACORSI
Folco Cino d’Acorsi, władca Acorsi, dowódca najemników
Caterina Ripoli d’Acorsi, jego żona, siostra księcia Arimanna z Macery
LUDZIE FOLCA:
Aldo, jego kuzyn i zastępca
Gian
Coppo Peralta
Leone
Vanetta, siostra Folca (nieżyjąca)
W REMIGIO
Teobaldo Monticola di Remigio, władca Remigio, dowódca najemników
Ginevra della Valle, jego kochanka, matka jego dwóch młodszych synów
Trussio, jego najstarszy syn, urodzony przez jego nieżyjącą już żonę
Gherardo Monticola, brat Teobalda, kanclerz Remigio
LUDZIE MONTICOLI:
Gaetan, jego zastępca, z Ferrieres
Collucio, dowódca w jego oddziale
W AVEGNIE
Guarino Peselli, założyciel słynnej tamtejszej szkoły
Erizzio i Evardo Riccardianowie, bracia rządzący w Avegnie
W MYLAZJI
książę Uberto z Mylazji, zwany Bestią
Novarro, jego kanclerz
Morani di Rosso, główny zarządca pałacu
Opicino Valeri, kupiec
Erigio, jego najstarszy syn
W FIRENCIE
Piero Sardi, bankier rządzący Firentą
Versano, jego starszy syn
Antenami, jego młodszy syn
Ariberti Boriforte, dowódca wojskowy
W RHODIAS
wysoki patriarcha Scarsone Sardi, bratanek Piera
W BISCHIO
Carderio Sacchetti, szewc
Mina Sacchetti, jego ciotka
Leora, jego córka
Carlo Serrana, jeździec biorący udział w gonitwie w Bischio
PONADTO
Jelena, wędrowna uzdrowicielka
brat Nardo Sarzerola, duchowny
Goro Calmetta, kupiec z Rosso
Matteo Mercati, słynny malarz
Gurçu, kalif aszarytów oblegający Sarancjum
Wszystkie rozdziały dostępne są w pełnej wersji książkiCZĘŚĆ I
Rozdział 1
Niemłody już mężczyzna nocą w obszernej komnacie. Są tam latarnie i lampy, pochodnie w kinkietach, piękny stół, wysokie okna z zamkniętymi okiennicami, obrazy na ścianach, kryjące się w cieniu. Nie jest sam. Mimo to jego umysł wraca do czasów, kiedy był młody. Wszyscy tak robimy. Przenosi nas zapach, głos, imię, osoba, która przypomina nam kogoś, kogo znaliśmy…
W tej chwili toczą się pewne działania, lecz doszło także do opóźnienia, chwili przerwy w pośpiesznej procesji wchodzących i wychodzących ludzi, a nocą przeszłość znajduje się bliżej.
Mężczyzna myśli o opowieści z czasów, kiedy uczył się świata i swojego w nim miejsca. Nie może opowiedzieć jej całej i tego nie zrobi. Widzimy tylko przebłyski historii, nawet naszej własnej. Nie jest całkowicie nasza – we wspomnieniach, w spisywaniu jej, w słuchaniu albo w czytaniu. Możemy przywołać tylko część przeszłości. Czasami to wystarcza…
Żeglarze mawiają, że deszcz tęskni za chmurą już wtedy, kiedy spada przez światło lub ciemność do morza. Ja tak tęsknię za nią, spadając przez życie, przez czas, przez chaos naszych czasów. Czasami wciąż jeszcze śni mi się w nocy, ale nie ma niczego, co mogłoby temu nadać jakąś wagę czy wartość, jestem tylko ja i to, czego pragnę. Jest tylko tęsknota.
Tamtą jesienną noc pamiętam bardzo dobrze. Byłoby dziwne, gdybym jej nie pamiętał, ponieważ skierowała mnie ona na ścieżkę inną od tej, którą, jak sądziłem, podążałem. Zmieniłem bieg moich dni, jak określiłby to Guarino. Z łatwością mógłbym wtedy zginąć. Wtedy nie byłoby żadnego biegu. Jeszcze długo potem w moim umyśle pojawiały się obrazy noży. Tego, który nosiłem przy sobie, i tego, który został użyty przed moim.
Moje życie zawdzięczam Moraniemu di Rosso. Dla uczczenia jego pamięci zapalam świece. Był dobrym człowiekiem; chyba śmiało można powiedzieć, że wszyscy przyjaciele Guarina musieli być dobrymi ludźmi. Morani był głównym zarządcą pałacu w Mylazji. Przyjął mnie dzięki rekomendacji Guarina. Dlatego znajdowałem się w pałacu owej nocy, kiedy ta dziewczyna zabiła księcia Uberta, zwanego także Bestią.
Trzeba chyba powiedzieć, że wprawdzie uczyłem się w szkole Guarina, ale nie dlatego, że mój ojciec miał jakąś pozycję. Kiedy Guarino, według mnie najlepszy człowiek naszych czasów, został zaproszony do otwarcia szkoły na dworze w Avegnie, postawił warunek, że będzie mógł przyjąć pewną liczbę gorzej urodzonych dzieci – zdolnych, obiecujących – by kształciły się razem z synami i niektórymi córkami arystokratów.
Tak zostałem przyjęty do szkoły. Mój ojciec był krawcem w Seressie. Mówię to bez żadnego wstydu. Wiem, kim był, wiem, kim ja byłem i kim jestem. Zauważył mnie duchowny z naszego sanktuarium nad wielkim kanałem. Oznajmił ojcu, że jestem bystrym, dobrze zbudowanym i dobrze wychowanym młodzieńcem i że z łatwością nauczyłem się pisać i czytać oraz rachować.
Krawcy w Seressie (a także gdzie indziej) mają jednak niejaką pozycję. Wchodzą do domów i prywatnych komnat możnych ludzi, rozmawiają z nimi podczas przymiarek, poznają ich potrzeby (nie tylko te związane ze strojami), niekiedy tymi potrzebami kierują. W czasach, w których żyjemy, publiczne pokazywanie się jest ważne. Jest chyba ważne w prawie każdych czasach.
Zachęcony przez naszego duchownego, ojciec wspomniał o mnie jednemu ze swoich klientów, członkowi Rady Dwunastu, później duchowny napisał do niego list i… sprawie został nadany bieg. Pamiętam moją matkę tego ranka, kiedy opuściłem dom – uratowała przed kotem żółtego ptaszka. Odpędziła kota, a potem odwróciła się i przytuliła mnie na pożegnanie. Nie wiem, czy płakała; jeśli tak, to po moim odejściu.
Z Guarinem spędziłem w Avegnie siedem lat. Na pałacowym dziedzińcu, pod oknami pomieszczeń zajmowanych niegdyś przez szkołę, znajduje się teraz jego popiersie. Szkoła została zamknięta wiele lat temu. Guarino już nie żyje, nie żyje mój ojciec (niech Dżad chroni jego duszę), nie żyje wiele osób, które odegrały ważną rolę w moim życiu. To się zdarza, kiedy człowiek żyje wystarczająco długo.
W tamtej szkole w Avegnie przeżyłem dzieciństwo i się z nim rozstałem. Nauczyłem się pisać pięknie, nie tylko poprawnie. Z wdziękiem rozmawiać w dobrym towarzystwie i jasno wykładać argumenty w dyskusji. Obchodzić się z bronią i prowadzić rachunki na nową modłę. Śpiewać (szczerze mówiąc, z mniejszym wdziękiem) i jeździć konno oraz zajmować się końmi – co stało się radością mojego życia.
Nauczyłem się zwracać we właściwy sposób do ludzi postawionych wyżej ode mnie oraz tych postawionych niżej, i czynić to przynajmniej z pozorami swobody. Uczono mnie nieco historii Bachiary oraz o wydarzeniach z naszych czasów – chociaż o nich mówiono nam ostrożnie, ponieważ pewnych spraw się nie poruszało, nawet w szkole. Pod koniec nauki pomagałem młodszym uczniom. Nie bardzo mi się śpieszyło opuszczać to ustronne miejsce.
Niektórzy z nas nauczyli się czytać teksty starożytnych. Uczyliśmy się o leżącym na wschodzie Sarancjum, Mieście Miast, o tym, czym było przed tysiącem lat, czym jest teraz, i o tym, jak aszaryci, czciciele gwiazd, zagrażają mu w naszych czasach. Słuchaliśmy opowieści o cesarzach i woźnicach rydwanów.
To te języki i opowieści o przeszłości oraz dostęp do pałacowych koni w dużej mierze przyczyniły się do tego, że zostałem z moim nauczycielem dłużej niż większość innych uczniów. To wszystko, oraz to, że go kochałem.
Zacząłem myśleć, że mógłbym zostać księgarzem i introligatorem w mojej rodzinnej Seressie, gdzie rzemiosło to się rozwijało, lecz Guarino powiedział, że mogę służyć na dworze, wykorzystać to, czego mnie nauczył, i tym się dzielić. Za swój obowiązek uważał wysyłanie w świat mężczyzn, a niekiedy kobiet, by wywierali wpływ na wydarzenia, prowadzili innych ku lepszemu istnieniu, w czasie, kiedy w całej Bachiarze i poza nią sprawowali rządy oraz prowadzili wojny agresywni ludzie.
Powiedział, że później będę miał dużo czasu na wytwarzanie i sprzedawanie książek – jeśli uznam, że tego chcę. I że najpierw jednak mam zająć stanowisko, na którym będę mógł spożytkować nieco z tego, co otrzymałem tutaj.
Napisał list do dawnego przyjaciela i w ten sposób w moim życiu pojawił się Morani di Rosso – oraz Mylazja. Morani zaproponował mi stanowisko na tamtejszym dworze. Na dworze Bestii.
Czasem sami podejmujemy decyzje, czasem ktoś robi to za nas.
Często myślałem o tym, jak wyglądałoby moje życie, gdybym wrócił wtedy do Seressy i otworzył księgarnię albo pomógł w prowadzeniu już istniejącej. Mój kuzyn Alviso właśnie założył księgarnię nad jednym z mniejszych kanałów. Lecz Alviso nie chodził do słynnej szkoły w Avegnie. Nie otrzymał w swoim życiu takiego daru. Otrzymane możliwości to odpowiedzialność. Tego nas uczono.
Udałem się zatem do Mylazji. Niektórymi większymi i mniejszymi miastami Bachiary rządzili i rządzą źli ludzie, lecz chyba niewiele osób kwestionowałoby twierdzenie, że Uberto z Mylazji znajdował się wśród najgorszych w owych czasach.
Było i chyba nadal jest interesujące, jak brutalni ludzie mogą objąć władzę i być akceptowani, wspierani przez tych, którymi rządzą, jeśli tylko zapewniają im pokój. Jeśli spichlerze są pełne, a obywatele najedzeni. Jeśli wojna nie sprowadza pod mury głodu. Uberto zamknął kiedyś wroga w beczce, by sprawdzić, czy w chwili śmierci więźnia zobaczy jego uciekającą duszę.
Jeśli mężczyźni i kobiety mają ponieść śmierć, chcemy, żeby działo się to gdzie indziej. Już tacy jesteśmy, nawet w chwili, kiedy się modlimy. W owych latach, kiedy najemne armie przemierzały wzgórza i rzeczne doliny, walcząc w imieniu miasta-państwa, które je wynajęło, lub grabiąc dla siebie, kiedy wysocy patriarchowie prowadzili wojnę z połową arystokracji, a z drugą połową konspirowali, niektórzy postrzegali konflikty wielkich jako miłą, kuszącą okazję do powiększenia własnej potęgi.
Wioski i miasta są niszczone przez kipiących gniewem, głodnych żołnierzy, a po roku są ograbiane ponownie. Pojawia się głód, a z nim choroby. W czasach wielkiego niebezpieczeństwa przywódcy na tyle silnemu – i budzącemu dość strachu – by zdołał zapewnić swojemu miastu bezpieczeństwo, pozwala się na bardzo wiele w kwestii brutalności i tego, co robi we własnym pałacu.
Nie było to żadną tajemnicą. Uberto z Mylazji był znany z tego, co się działo w jego komnatach nocą, kiedy nachodził go odpowiedni nastrój. Opowiadano o młodych ciałach wynoszonych po ciemku przez mniejszą bramę pałacu, martwych i okaleczonych. A dobrzy ludzie wciąż mu służyli – godząc się z naszym bogiem, jak umieli.
Ekwilibrystyka duszy. Przyzwolenie zdarza się częściej niż jego przeciwieństwo – bunt zrodzony z gniewu i sprzeciwu. Na świecie są wilki, zarówno w eleganckich pałacach, jak i w ciemnych lasach oraz dziczy.
Ze względu na to, kim był Uberto, ludzie w owych latach wysyłali córki z Mylazji i pobliskich gospodarstw do innych miejsc. Kiedy nie można było z łatwością znaleźć młodych, wystarczająco pociągających dziewcząt, kazał sprowadzać sobie chłopców.
Jak mówię, wiedziano o tym. Słyszeliśmy opowieści w Avegnie. Niektórzy z uczniów, lepiej urodzeni ode mnie, nawet żartowali, że sprowadzanie sobie kobiet (nikt nie żartował na temat chłopców, to byłoby ryzykowne) jest jedną z atrakcyjnych stron władzy. Nie mówili – to trzeba uczciwie przyznać – o zabijaniu ich, tylko o rozkoszach jednej lub wielu nocy.
Uberto nigdy nie kazał sprowadzić sobie kogoś na więcej niż jedną noc. Większość jego gości uchodziła z życiem, wracała do domu, a nawet była nagradzana kilkoma monetami – z tego względu, że małżeństwo byłoby później dla dziewcząt trudne, a chłopcy byli okryci wstydem.
Jednak nie wszyscy opuszczali jego pałac żywi. Nie wszyscy.
Pierwszy raz mogłem zginąć tamtej wietrznej jesiennej nocy, gdyby po otrzymaniu wiadomości, że dziewczyna już przyszła, Morani nie wysłał mnie po wino schodami dla służby.
Kiedy sprowadzano kogoś nocą na dwór, Morani osobiście stawał na posterunku przed komnatami Uberta. Jakby nie chciał obciążać tym innej duszy. Najwyraźniej robił to od wielu lat.
Tego lata i jesieni chciał, żebym mu towarzyszył przed przybyciem gościa, a także później – lecz nie wtedy, gdy dziewczyna czy chłopiec wchodzili po schodach. To już się zdarzyło trzy razy. Ta noc była czwarta. Nie wierzę w święte liczby, po prostu snuję moją opowieść tak, jak ją pamiętam.
Przed komnatami Uberta rozmawialiśmy z Moranim o mądrości minionych czasów. Kiedy za drzwiami Uberto robił to, co robił, ja na prośbę Moraniego recytowałem poezje. Niekiedy coś słyszeliśmy. Wtedy na twarzy Moraniego pojawiał się smutek, a mnie się wydawało, że widzę u niego też inne emocje. Zwykle kazał mi mówić dalej – o filozofach, o nakazach powściągliwości, o uczonej obojętności na obroty koła fortuny. Pił wino, które wcześniej przyniosłem na górę, lecz nigdy za wiele.
Nie mógł mnie ochronić przed wiedzą o tym, co się dzieje, a jedynie przed uczestniczeniem w posyłaniu kogoś do środka. Potem rzeczywiście kazał mi ze sobą zostawać. Może trudno mu było tkwić tam samotnie. Może uważał, że oprócz jasnych powinienem dowiedzieć się paru mrocznych prawd o świecie. Od tamtej pory myślę, że pod pewnymi względami taka jest w naszych czasach Bachiara: sztuka i filozofia, i bestie.
Gdybym stał obok niego, kiedy po schodach prowadzono między pochodniami dziewczynę, gdyby idący z nią strażnicy widzieli mnie z nim, bez najmniejszej wątpliwości obarczono by mnie równą odpowiedzialnością za to, co nastąpiło potem.
Lecz nie widzieli mnie. Był tam tylko Morani, żeby ją łagodnie przywitać i po starannym sprawdzeniu, czy nie ma jakiejś broni, wpuścić dziewczynę do komnaty. Strażnicy na pewno już ją obszukali na dole, lecz jako główny zarządca pałacu on był formalnie odpowiedzialny za wszystko, co dzieje się przed tymi drzwiami.
Ja tam jednak byłem. Widziałem ją.
Już wróciłem na górę z flaszką wina i stałem w półmroku na schodach dla służby, niewidoczny dla strażników i dziewczyny, lecz widząc ich dobrze. Tak więc zobaczyłem, kogo przyprowadzili.
Nie sądziłem, że przypomniałaby mnie sobie, gdybym był widoczny, ale ja ją poznałem od razu. Nie minęło tak wiele czasu. I natychmiast sobie uświadomiłem, że coś jest nie tak.
Nic nie zrobiłem, nic nie powiedziałem. Pozwoliłem, by to się stało.
Możecie słusznie powiedzieć, że śmierć Moraniego di Rosso spada na mnie. Wiele mu zawdzięczałem, bardzo go lubiłem. Był życzliwym człowiekiem, miał małe dzieci, a ja rozpoznałem tę kobietę i mimo to pozwoliłem, by wydarzenia potoczyły się swoim biegiem, co niedługo potem doprowadziło do jego egzekucji i poćwiartowania na placu.
Często myślę, że świat stworzony przez boga – przynajmniej w naszych czasach – nie jest ogólnie dobry dla życzliwych ludzi. Nie wiem, co to mówi o mnie i moim życiu.
Gromadzimy grzechy i winy, po prostu idąc przez nasze dni, dokonując wyborów, czyniąc, nie czyniąc. Zostanę osądzony za jego śmierć. Za inne też.
W półmroku drugiej klatki schodowej dostrzegła sylwetkę służącego. Coś trzymał, prawdopodobnie wino. Był bez znaczenia. Znaczenie miało to, by wydała się zarządcy zaniepokojona, ale nie przestraszona do stopnia mogącego sugerować, że coś ukrywa. Pamiętała, żeby sprawiać wrażenie skrępowanej dobrym ubraniem, które przysłano jej z pałacu.
Omawiali to, kiedy powstawał ten plan, kiedy zgodziła się to zrobić, chociaż Folco dał jasno do zrozumienia, że to tylko myśl, pomysł. Nie mógł jej rozkazywać. Oczywiście, że nie. Powiedział wtedy, że jest niemal pewien, iż to się może udać.
Uwierzyła mu. Nie wysłałby jej na śmierć, nie z powodu Mylazji. Właściwie z żadnego powodu. Śmierci akurat mogła uniknąć, osiągając to, czego pragnął. Była dla niego bronią, a żaden dobry dowódca nie marnuje broni. Była także, przez małżeństwo, jego bratanicą.
Zgodziła się bez wahania. Nie była z natury skłonna do wahania. Istniało wiele powodów, by się zgodzić. Przede wszystkim Uberto z Mylazji wzywał do siebie dzieci i je zabijał. Nie była delikatną osobą, pochodząc z takiej rodziny, ale Uberto… ją obrażał. Nigdy nikogo nie zabiła, miała tej nocy tego świadomość. Nie było trudno sprawić, by zarządca uznał ją za niespokojną. Niepokoiła się. Uśmiechnęła się do niego drżącymi wargami. Była dobrą aktorką, między innymi dlatego była tak użyteczna.
Zarządca przedstawił się łagodnym głosem. Obszukał ją, szukając broni, tak jak wcześniej strażnicy. Oni dobrze się przy tym bawili; on uczynił to z godnością, lecz dokładnie.
– Jak ci na imię, dziewczyno? – zapytał.
Podała to, które wymyślili, kiedy przed czterema miesiącami wprowadziła się do gospodarstwa, leżącego poza murami miasta.
Małżonkowie, którzy dostali pieniądze za udawanie, że jest ich krewną przybyłą do nich po śmierci matki, mieli opuścić gospodarstwo tej nocy. W gruncie rzeczy już powinni wyjeżdżać, pędząc co koń wyskoczy w jesiennej ciemności. Ich nadzieją miał być chaos w pałacu i w mieście, opóźniający śledztwo i pościg – nie będzie nikogo, kto miałby władzę i jasność umysłu, by je zarządzić.
Część transakcji stanowiły czekające na nich koń i wóz oraz więcej srebra, niż kiedykolwiek widzieli w swoim ciężkim życiu. Aby nie budzić podejrzeń, mieli wyjechać niemal bez bagaży, zostawiwszy ogień płonący na kominku, tak by dym unosił się z komina. Podjęli wielkie ryzyko, ale tak się robi, żeby dojść do czegoś w życiu. Dowódcy Folca umieli oceniać ludzi i wybrali dobrze. Adria życzyła tej parze powodzenia, ale nie myślała o tych ludziach długo. Fortuna jest kapryśna, a wiara stanowiła dla niej z rozmaitych powodów pewne wyzwanie.
– Jest dzisiaj w spokojnym nastroju – powiedział zarządca.
Nie miała pojęcia, czy to prawda, czy słowa te miały tylko złagodzić okazywany przez nią strach. Skinęła głową.
– Czy to dobrze, panie? – zapytała cicho.
Westchnął. Widziała, że jest mu jej żal. Nie obchodziło jej to. Przecież i tak wysyłał ją do tego człowieka, prawda?
Nie miało to znaczenia. Tak czy owak – bez względu na to, czy zrobi to, po co tu przybyła, czy jej się w tej komnacie nie powiedzie – ten człowiek, di Rosso, znajdował się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Chyba że obszukując ją w tej chwili…
Niczego nie znalazł. Możliwe, lecz mało prawdopodobne, że kobieta by zauważyła, lecz tu nie mogło być żadnej kobiety.
Folco miał teraz u siebie na służbie kogoś z Esperanii i człowiek ten posiadał umiejętności nieznane szeroko w Bachiarze. Podczas przygotowań, kiedy do gospodarstwa przyszło wezwanie, Adria się bała – lecz strach można opanować; strach nie określa człowieka. Folco często mówił to im wszystkim. Nie należy zaprzeczać, że się go czuje, tylko nad nim panować.
Była starsza od bardzo młodych dziewcząt, które lubił Uberto, i prawdopodobnie zbyt wysoka, lecz była kobietą urodziwą, a takich w Mylazji lub w jej okolicy nie zostało już wiele. Nie przychodziła na targ, to byłoby zbyt oczywiste, stanowiłoby zbyt otwarte zaproszenie. Nie ukrywała się jednak przed sąsiadami, a zawsze znajdowali się ludzie, którzy za pieniądze mogliby powiedzieć pałacowym strażnikom o ponętnej dziewczynie. Liczyli, że tak się stanie. Jeśli myślało się o różnych sprawach wystarczająco długo, to ludzie zwykle okazywali się przewidywalni. To też Folco powtarzał niezmiennie.
Mimo wszystko człowiekowi, który powiedział o niej strażnikom, życzyła paskudnej śmierci.
To oczywiście mogła być kobieta. Wolała tak nie myśleć, ale skąd można to wiedzieć? Ludzie żyli w straszliwej biedzie. Rolników gnębiono wszędzie, nakładano na nich bezlitosne podatki, by rzemieślnicy i kupcy w miastach byli bardziej zadowoleni ze swoich władców – a zatem mniej niebezpieczni. Robił tak nawet Folco w Acorsi. Kilka dodatkowych monet w gospodarstwie u progu zimy mogło oznaczać drewno na opał, jedzenie, mogło utrzymać kogoś przy życiu, mogło pozwolić przeżyć dzieciom.
Wszyscy chcieli czegoś, czego nie mieli; mogło to być coś tak prostego, jak chleb albo ciepło. Gurçu, przywódca aszarytów na wschodzie, chciał zająć Sarancjum, Miasto Miast. Adria chciała mieć więcej wolności, niż świat chciał przyznać kobiecie. Niektórzy chcieli miłości.
Wszystkie rozdziały dostępne są w pełnej wersji książki