Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja

Dawno temu w ciemnym lesie - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
10 września 2025
2699 pkt
punktów Virtualo

Dawno temu w ciemnym lesie - ebook

Okolice Zielonej Góry. Małe senne miasteczko i brutalna zbrodnia.

Zamordowany był kochającym mężem i ojcem, ale jego przeszłość kryła wiele sekretów – jako młody chłopak otaczał się specyficznymi ludźmi, tworząc niemal coś w rodzaju sekty. Konrad lubował się w makabresce, pociągało go zło. Upokarzał ludzi i bezlitośnie prześladował niektórych szkolnych kolegów.

Ciało zostaje znalezione dokładnie w tym samym miejscu, w którym przed laty ktoś odebrał życie Alicji, młodziutkiej ciężarnej dziewczynie.  Otoczona lasem polana przed chatką Baby Jagi, jak miejscowe dzieciaki nazywają opuszczony, na wpół zrujnowany dom, znowu stała się więc niemym świadkiem zbrodni.

Lena Osowska, youtuberka prowadząca kanał „Osa na Tropie Zbrodni” znajduje informację o zabójstwie biznesmena i postanawia bliżej przyjrzeć się tej sprawie.

W miasteczku nadal mieszkają ci, którzy pamiętają tragiczną śmierć dziewczyny, ale sprawca wciąż pozostaje nieuchwytny. Kto zabił Alicję? Czy zrobił to ten sam człowiek, który odebrał życie Konradowi?

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-291-2044-9
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Okolice Zielonej Góry, sierpień 2008

Sierpniowa noc była parna, niosła obietnicę pocałunków, szeptów w mroku, czułości. Jednak młody mężczyzna, który wysiadł z zaparkowanego pod lasem samochodu, nie miał w sobie nic z nocnego kochanka. W jego głowie rozpanoszyła się ciemność, głęboka czerń. Złe myśli, pełne krwi i śmierci, zalęgły się pod jego czaszką i nie chciały odejść. Pragnął, żeby było inaczej, ale najwidoczniej nie on o tym decydował. Istnieją ludzie, którzy nie potrafią zapanować nad własnymi myślami, i on ewidentnie należał właśnie do nich.

Zamknął drzwi auta najciszej, jak się dało, by nie robić hałasu. Później się rozejrzał, pragnąc się upewnić, że leśna droga jest pusta. Pomiędzy strzelistymi sosnami dostrzegł srebrzystą poświatę księżyca – pękatego, zapowiadającego nadchodzącą pełnię, obiecującego prorocze sny i mamiącego swoim niewzruszonym, odwiecznym pięknem.

Mężczyzna ruszył w stronę lasu i wszedł między drzewa. Pod podeszwą buta z cichym chrzęstem pękła wysuszona sierpniowymi upałami szyszka, sekundę później trzasnęła gałązka, którą przypadkiem zgniótł. W lesie było cicho i spokojnie, ale on czuł niepokój. Nie chciał jednak zapalać latarki, wolał pozostać w mroku. Drapieżcy trzymają się w ukryciu, to odwieczne prawo, jedna ze świętych zasad polowania. Wszedł na pajęczynę i nerwowo starł jej lepkie strzępy z policzka. Później zwolnił, przyczaił się, stawiał kroki coraz ostrożniej. Chciał podejść do niej bezszelestnie, niezauważony.

Dziewczyna siedziała na kocu pośrodku niewielkiej polany. W białej sukience, z rozpuszczonymi włosami, które jasną kaskadą opadały jej na ramiona i plecy, wyglądała jak rusałka. A może zjawa? Miała na imię Alicja, urodziła się w tej okolicy i tutaj za chwilę umrze. Ale o tym przecież jeszcze nie wiedziała…

Mężczyzna wzdrygnął się i przystanął na skraju lasu, niemal przy samej linii drzew. Jeszcze trzy, może cztery kroki i znajdzie się na porośniętej wysoką soczystą trawą polanie. Było kilka minut po północy, kobieta mimo samotności nie wykazywała oznak strachu. Ale przecież tutaj dorastała, to był jej dom, rodzinne strony, miejsca, które znała od dziecka. Las nie był duży, niedaleko znajdowało się niewielkie urokliwe jeziorko. Bawiła się tu, gdy miała kilka lat, wymykała się z domu na przekór matce. Już wtedy robiła tylko to, na co miała ochotę. Piękna, nieokiełznana, niemal dzika.

Mężczyzna zerknął na jej olbrzymi ciążowy brzuch i kurczowo zacisnął palce na rękojeści noża.

Nie chciał tego robić, naprawdę nie chciał!

Wiedział jednak, że nie ma wyjścia.

Po tym, co się wydarzyło, jedynym rozwiązaniem jest jej śmierć.

Krew ciężarnej splami jego ręce na zawsze, naznaczy go, ale nie może się wycofać.

Nie teraz…

Zrobił krok w jej stronę, potem drugi. Miał na sobie stare znoszone trampki, a wysoka trawa tłumiła jego ruchy skuteczniej, niż zrobiłby to puszysty wełniany dywan. Księżyc na chwilę schował się za chmurami. Kobieta poprawiła włosy, przeciągnęła się i pogładziła po brzuchu. Ten czuły matczyny gest sprawił, że jego palce na rękojeści noża zrobiły się śliskie od potu. Jeszcze może się wycofać, ale nie, nie zrobi tego.

Ostatniej nocy podjął decyzję: Alicja musi zginąć!

Zerknął w stronę stojącego na skraju polany niewielkiego domku z kamienną podmurówką. W mroku wyglądał niemal upiornie, jednak Alicja nic sobie nie robiła z bliskości owianej złą sławą ruiny. Kiedy był smarkaczem, mieszkała tu stara, siwa i mocno pomarszczona kobieta, której bały się wszystkie dzieciaki w okolicy. Widywał ją często zbierającą zioła czy krążącą po miasteczku, a kiedy, chcąc zaspokoić swą niezdrową ciekawość, pojawiał się przy jej domu, przepędzała go miotłą, szpetnie przy tym klnąc. Może właśnie dlatego któreś z okolicznych dzieciaków zaczęło nazywać jej dom chatką Baby-Jagi, a nazwa się przyjęła. Później, gdy podrośli, a staruszka od dawna już nie żyła – powiesiła się na jednej z masywnych belek werandy – spotykali się w tym coraz bardziej zarośniętym domku, żeby w tajemnicy przed dorosłymi pić piwo, palić skradzione wujkowi kumpla fajki i gadać o laskach. W tym miejscu pierwszy raz pocałował dziewczynę, tu bywał, kiedy w deszczowe dni urywał się ze szkoły i nie miał dokąd pójść, tu po raz pierwszy skosztował palącego smaku wódki.

A teraz czaił się w mroku ze świadomością, że za kilka minut jego życie zmieni się na zawsze, nieodwracalnie.

Był jakieś sześć, może osiem metrów od niej, kiedy Alicja wstała z koca i boso weszła w trawę, rozmasowując sobie plecy. Chwilę później go dostrzegła i uniosła rękę w geście powitania. Mężczyzna przywołał na twarz wymuszony uśmiech, chociaż chciało mu się płakać. Wolałby, żeby wszystko potoczyło się inaczej, ale nie cofnie przecież czasu…

Przyspieszył kroku.

Wiedział, że albo zrobi to teraz, albo stchórzy, wycofując się, i zaprzepaści swoją szansę.

Ona wciąż się uśmiechała – szeroko, promiennie, przeuroczo.

Dopiero chwilę później, kiedy był już niemal przy niej, zauważyła w jego dłoni duży ząbkowany nóż. Stalowe ostrze błysnęło w świetle księżyca, zdradzając zamiary mężczyzny.

– Co ty… – zaczęła, ale nie dokończyła.

Księżyc, który przed momentem ponownie wyłonił się zza chmur, rozświetlił jej twarz nikłą srebrzystą poświatą, a mężczyzna dostrzegł w jej oczach zwierzęcy strach. Była jak młoda sarna, która zbyt późno wyczuła zagrożenie.

Rzuciła się do ucieczki.

Gnała przez polanę niczym ścigana przez bezlitosnego drapieżnika gazela, ale przecież nie miała z nim szans. Była drobna, przerażona i ciężarna. On – silny, wysportowany i szybki. Poślizgnęła się, ale zdołała utrzymać równowagę. Wciąż jeszcze biegła, jednak jej szanse na ratunek z sekundy na sekundę malały. Dopadł ją, złapał za szyję i poddusił. Nie chciał, by krzyczała, nie zniósłby jej wrzasku. Ogarnięta histeryczną paniką, Alicja szarpała się przez dłuższą chwilę, ale dość szybko zwiotczała.

Nie tak to miało wyglądać. Nie chciał, by się bała, miał zamiar zrobić to znienacka. Jednak stało się, spartaczył. Poderżnął jej gardło jednym wprawnym ruchem. Jej krew była gorąca, skapywała mu na rękę, spływała po przedramieniu do łokcia, niemal parząc mu skórę. Trzymał ją w ramionach – rzężącą i konającą – jeszcze przez dłuższą chwilę, zanim powoli, niemal z namaszczeniem, ułożył jej bezwładne ciało w trawie.

Leżała na plecach i w jakimś spowodowanym szokiem obłędzie wydawało mu się, że jej opięty delikatnym materiałem sukienki ciążowy brzuch gwałtownie się porusza, jakby umierające wraz z brutalnie zamordowaną matką dziecko usiłowało się wydostać na zewnątrz, od środka rozrywając piąstkami jej skórę, torując sobie drogę do zaczerpnięcia pierwszego oddechu i wolności. Ale przecież wiedział, że to niedorzeczne. Chyba wiedział, a jednak cały się trząsł…

To dziecko…

Nie, nie potrafił o tym myśleć, wszystko to przyprawiało go o gwałtowne zawroty głowy, powodowało mdłości.

– Nie teraz… – wymamrotał, ocierając splamione krwią dłonie w ciemnogranatowe dżinsowe szorty.

W końcu wyrwał się z odrętwienia i ruszył biegiem w stronę linii drzew i dalej w las. Nadal trzymał w dłoni zakrwawiony nóż. Przesiąknięty posoką materiał jego czerwonego podkoszulka przykleił mu się do ramienia, oblepiał ciało, naznaczał go piętnem grzechu. Przez chwilę bał się, że zwymiotuje, ale udało mu się pokonać mdłości.

Kiedy wypadł na drogę, gdzie zostawił samochód – starego, wgniecionego w lewym boku rzęcha, którego pożyczył od kumpla – serce biło mu tak szybko, jakby miało wyskoczyć z piersi, i kręciło mu się w głowie.

Zrobił to!

Zrobił to, co uznał za słuszne, ale myśl, że pozbawił życia ciężarną, była przygniatająca niczym olbrzymia nagrobna płyta.

Morderca.

Nie ma już odwrotu.

Zabił, choć nie sądził, że dopuści się czegoś tak potwornego. Był dobrym człowiekiem, a przynajmniej lubił tak o sobie myśleć. A teraz otwierał samochód splamionymi krwią rękami i otulony mrokiem sierpniowej nocy szukał pod siedzeniem butelki z mineralną.

Aby trochę się ogarnąć, chwilę później zdjął zakrwawiony podkoszulek, zaraz po nim ciemne szorty, kraciaste bokserki i założone na bose stopy biało-czerwone trampki. Wszystko to, oprócz obuwia, spakował do dużego worka foliowego i w gorączkowym pośpiechu założył ulubiony stary dres, który ze sobą zabrał. Buty cisnął w las, głęboko między drzewa, by nikt nie mógł ich dostrzec z leśnej drogi, następnie wsiadł za kierownicę i choć dygotał, zapalił silnik.

– Nikt się nie dowie – mruknął, zanim wolno ruszył przez ciemną knieję. – Nikt się nie dowie – powtórzył, odnosząc nieprzyjemne wrażenie, że ze stresu i szoku język mu dosłownie skołowaciał.

Okrążył miasteczko, chcąc wjechać pomiędzy pierwsze zabudowania od strony starych pegeerów, a nie lasu, w którym ją zostawił.

Alicja…

Myśl o tym, że leży tam martwa, że wykrwawiła się w trawę, po której tyle razy chodziła boso, wystawiając twarz w stronę słońca, była nie do zniesienia. Ale przecież wiedział, że to było nieuniknione. Sprawy zaszły za daleko, nie widział już odwrotu…

Przed otwartym całą dobę monopolowym zatrąbił i pomachał znajomemu. Chciał, żeby widziano go właśnie po tej stronie miasteczka, liczył na jakieś choćby szczątkowe alibi.

Pod domem, zanim wjechał do ogrodu, zapalił w aucie papierosa. Przez chwilę zastanawiał się, co będzie dalej, ale nie potrafił niczego wymyślić. Pamiętał jedynie o krwi tryskającej z rozciętego gardła Alicji. Nawet nie krzyknęła… Odeszła tak cicho i potulnie, jakby był jej przeznaczony właśnie ten tragiczny koniec, jakby jakiś podły, okrutny bóg zabawił się jej kosztem.

– Przepraszam – wyszeptał.

Odpowiedziała mu martwa cisza.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij