- W empik go
Debiut - ebook
Debiut - ebook
W mieszkaniu bogatego właściciela warsztatu samochodowego znalezione zostają zwłoki gospodarza. Znikają cenne numizmaty i plecak, który mógł służyć złoczyńcy do wynoszenia skradzionych przedmiotów. Milicja bierze pod uwagę również wątpliwą reputację denata - to miłośnik erotycznych wyskoków i dręczyciel swojej żony, która popełniła samobójstwo. Skomplikowane śledztwo wyjaśnia, jaki był motyw zabójstwa i kto go dokonał.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-281-7693-1 |
Rozmiar pliku: | 205 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zadra wyszedł przed dom. Grupka gapiów sterczała ciągle przed furtką, strzeżoną praz funkcjonariusza, którego wezwań do rozejścia się nikt jakoś nie brał do siebie. Zadra powiódł po nich roztargnionym spojrzeniem i sięgnął po kolejnego papierosa. A więc to jest jego sprawa... Nie dopuszczał do siebie nawet myśli, że może mu się nie udać. Zbyt długo czekał na ten debiut.
— Za kilka godzin będzie pan miał, poruczniku, odciski palców i zdjęcia. Resztę analiz każę panu dostarczyć, gdy tylko będą gotowe. Prawdopodobnie jutro rano. — Z zamyślenia wyrwał go głos kapitana Wawerko, szefa ekipy technicznej. — Czy ma pan do mnie coś jeszcze?
— Nie, dziękuję, to na razie wszystko. Czekam na wyniki z laboratorium. To bardzo ważne.
— To zawsze jest bardzo ważne. Na razie, poruczniku, do zobaczenia.
— Do zobaczenia.
Kapitan wsiadł do samochodu. Zadra również postanowił się zbierać. Tutaj nie było już — przynajmniej na razie — nic do roboty.
Przywołał chorążego Barnycha.
— Jedziemy, Marku. Nic tu po nas. Przyprowadź tę gosposię, pojedzie z nami do komendy. Muszę z nią porozmawiać. I pospiesz się, nie mamy czasu do stracenia.
— A więc tak, Marku: skontaktujesz się natychmiast z Zakładem Medycyny Sądowej. Zenon mówił, że od denata zalatywało gorzałką. Musiał być chyba na niezłym rauszu. Od chwili morderstwa minęło już kilka ładnych godzin — ciało było zupełnie zimne — a fetor był wyraźny. Jak będą mieli wynik testu, niech mi go od razu przetelefonują. Zaznacz, że to bardzo ważne. Później skontaktujesz się z wydziałem gospodarczym, sprawdzisz, czy nie mają jakichś danych o zamordowanym. Był właścicielem sporego warsztatu samochodowego. Może zajmowali się kiedyś jego sprawami? Później weźmie się kilku ludzi i przeprowadzi wywiad wśród sąsiadów Stareckiego. Ślady wskazują, że ktoś wszedł do sypialni przez okno od ogródka. Musiał obejść pół domu. Może ktoś wracał późno wieczorem do domu, nie spał, cierpi na bezsenność i coś zauważył… Zresztą co ci będę tłumaczył, sam wiesz najlepiej, o co pytać. Aha — pogadacie również z dzielnicowym. To wszystko. Na razie. Melduj się, jak skończysz.
Kiedy chorąży wyszedł, a raczej wybiegł z pokoju, Zadra podszedł do okna. Otworzył je na całą szerokość i wciągnął głęboko powietrze. Orzeźwiający wiatr poruszał lekko żółknącymi już liśćmi drzew w Parku Krasińskich. Na zewnątrz było cicho, słonecznie i spokojnie. Miasto jeszcze drzemało w wakacyjnym letargu. Ale Zadra nie miał czasu na rozkoszowanie się pięknem dnia. Tym bardziej, że nagle otworzyły się drzwi i do pokoju wtargnęla zdenerwowana nie na żarty pani Kortyś.
— Ileż można czekać, panie oficerze! Już pół godziny sterczę na tym korytarzu jak głupia jakaś. Druga dochodzi, a ja od świtu na negach i jeszcze do tego...
— Najmocniej przepraszam — Zadra ujął dłoń gosposi i ucałował szarmancko. — Mam nadzieję, że mi pani wybaczy. Musiałem wydać dyspozycje, rozumie pani, mamy teraz mnóstwo pracy, ale już jestem do pani usług.
Porucznik elegancko podsunął gosposi krżesło, jeszcze raz uśmiechnął się do niej najuprzejmiej jak tylko umiał i zajął miejsce po drugiej stronie biurka.
— Takie nieszczęście, panie poruczniku, takie nieszczęście. Człowiek nie może już być bezpieczny nawet we własnym mieszkaniu. Dobrze przynajmniej, że nie miał rodziny...
— Tak, rzeczywiście, pani Kortyś, to bardzo przykra historia. A przechodząc do sprawy — proszę mi opowiedzieć przebieg dzisiejszego zdarzenia.
— Znaczy — jak to było? Jak odkryłam tę zbrodnię? To było tak: przyszłam na Notariuszowską, do willi pana Stareckiego, gdzieś tak koło dziewiątej. Zdziwiłam się, bo drzwi były otwarte. To znaczy zamknięte, ale tylko ra klamkę. Weszłam do przedpokoju, jeszcze nic nie zauważyłam, chociaż poczułam się tak jakoś dziwnie, jakbym przeczuwała, że stało się nieszczęście. Drzwi do jadalni były otwarte — zajrzałam i aż mnie zamroczyło. Takiego bałaganu to w życiu nie widziałam. No to później zaczęłam oglądać cały dom — wszędzie to samo. W końcu weszłam do sypialni pana... Leżał w piżamie na podłodze, wokół głowy kałuża krwi — od razu było widać, że trup. Ja się już nieboszczyków w życiu naoglądałam, ale tym razem to myślałam, że zemdleję...
Pani Kortyś nie była jeszcze nigdy przesłuchiwana i najwidoczniej nie miała zamiaru marnować tak znakomitej okazji. Zadra wiedział, że jeżeli chce się czegoś od niej dowiedzieć, musi pozwolić jej mówić. Westchnął z rezygnacją, co starsza pani poczytała najwyraźniej za oznakę wzruszenia, bo odpowiedziała mu również głębokim westchnieniem. Przez chwilę w pokoju panowało milczenie. Przerwał je wreszcie Zadra.
— Jak długo pracowała pani u Stareckiego?
— Od ponad czterech lat. Nie, zaraz, zaczęłam przychodzić w lutym siedemdziesiątego czwartego, jakieś półtora roku przed śmiercią pani Stareckiej. Mówię panu, panie poruczniku, to było okropne. Taka młoda, piękna kobieta. Niczego jej nie brakowało, chyba tylko ptasiego mleka. Aż tu nagle taka historia… Musieli chyba strasznie nagrzeszyć, że ich Pan Bóg tak okrutnie pokarał. Najpierw pani, a teraz pan... — w oczach pani Kortyś pojawiły się łzy. Wyjęła z torebki chusteczkę i mocno wytarła nos.
— A co się stało pani Stareckiej?
— Zabiła się. Któregoś dnia otworzyła gaz i już. Najgorsze, że nikt nie wie, dlaczego. Ludzie mówią, że głupia była, wie pan, nienormalna, ale kto to może wiedzieć.
— Czy pan Starecki miał jakąś rodzinę? — Zadra starał się tak dobierać pytania, by nie i pozwolić Kortysiowej na zbyt odległe dygresje, ale nie bardzo mu się to udawało, gosposia nie dawała mu żadnych szans.
— Nie miał chyba. Ja w każdym razie nic o tym nie wiem. Ale nie dostawał żadnych listów od rodziny, nikt do niego nie przyjeżdżał... nie, chyba nie miał żadnej rodziny. Przychodzili do niego czasami różni tacy, ale to na pewno nie był nikt z rodziny.
— A kto do niego przychodził?
— No... znajomi, tacy różni. Jednego nawet znałam, mieszkał gdzieś niedaleko. Miał dziwne trochę nazwisko, takie zza Buga chyba, coś jak Jagiełło tylko na „m”, Magiełło się nazywał, czy coś podobnego.
— Chwileczkę — Zadra wyjął z szuflady notatnik z telefonami zabrany z willi na Notariuszowskiej i odszukał odpowiedni zapis. — Margiełło, czy tak?
— O właśnie, bardzo miły pan. Taki grzeczny zawsze, dowcipny, przychodził do mnie, do kuchni, witał się, żartował. Ci znajomi to na karty przychodzili. Czasami to całą noc grali, a dymili, aż strach pomyśleć. Jak się rano weszło, to jeszcze można by siekierę w powietrzu zawiesić. Ja nie wiem, czemu te chłopy tak palą, przecie to tylko smród z tego — pani Kortyś spojrzała z naganą na wyjmującego z paczki kolejnego papierosa Zadrę. — Chociaż teraz to i kobiety nawet palą — kontynuowała. — Obraza boska. Ta, co do pana Stareckiego przychodziła, też paliła, raz to jej nawet powiedziałam...
— A kto to jest ta pani, która przychodziła do pana Stareckiego?
— A taka jedna... Kawecka się chyba nazywa, ale pan wołał na nią Bożenka.
Również i to nazwisko odnalazł Zadra w notatniku Stareckiego. Podobnie jak poprzednie, zapisał je w swoim notesie.
— Czy codziennie sprzątała pani u Stareckiego?
— Przychodziłam tylko w poniedziałki, środy i piątki. Posprzątałam, obiad ugotowałam i wracałam do siebie. Mieszkam niedaleko, na Barskiej, naprzeciw szpitala, pan porucznuk wie gdzie to jest...?
Zadra kiwnął głową, że wie, ale pani Kortyś nie zwróciła nawet na niego uwagi, zabierając się do dokładnego opisania swojego mieszkania, domu i sąsiadów. Tym razem jednak porucznik jej przerwał:
— To bardzo ciekawe, co pani mówi, ale widzi pani, mamy bardzo mało czasu, a ja chciałbym zadać jeszcze kilka pytań. O pani sąsiadach porozmawiamy może przy innej okazji. Dobrze? Niech mi pani powie, jak wyglądało to sprzątanie u Stareckiego? Co konkretnie tam pani robiła?
— No dobrze, już dobrze. Że też teraz tak się wszystkim spieszy. Ja tam tego nie rozumiem. Jak sprzątałam? Normalnie. Podłogi pomyłam, a raz na tydzień, w poniedziałek, to i pastowałam, kurze ścierałam, naczynia pozmywałam. Czasami małę pranie zrobiłam, bo co większe rzeczy to do pralni oddawałam. To wszystko.
— Dokładnie pani wycierała kurze?
— Ja, jak już co robię, panie oficerze, to robię dokładnie.
— Rozumiem. Ostatni raz była pani u Stareckiego w poniedziałek, właśnie wczoraj?
— Mówiłam przecież, że chodzę w poniedziałki, środy i piątki...
— A dlaczego przyszła pani dzisiaj, we wtorek?
— No bo pan obiecał, że mi suknie żony nieboszczki odda. Miały wisieć w szafie, mole je miały zjadać, to pomyślałam, że większy będzie pożytek jak je sobie wezmę. Trochę na siebie bym przerobiła, trochę sąsiadkom sprzedała. Poprosiłam pana, wczoraj właśnie, i pozwolił. Nawet samej wybrać kazał. No to i przyszłam dzisiaj i… — gosposi znowu zebrało się na płacz. Wyjęła z torebki haftowaną chusteczkę i głośno wysiąkała nos.
— Proszę mi jeszcze powiedzieć, kiedy ostatni raz zmieniała pani pościel u Stareckiego?
— Wczoraj właśnie. Zawsze w poniedziałki zmieniam.
— A o której pani wyszła od Stareckiego?
— Chyba wpół do piątej było. Pan właśnie z warsztatu wrócił.
— Czy wybierał się gdzieś, że tak wcześnie wrócił?
— Mnie się tam nie opowiadał. Nie wiem.
— Czy może mi pani powiedzieć o Stareckim coś jeszcze?
— Niewiele więcej wiem. Zwierzać mi się nie zwierzał. Wiem, że zamożny był człowiek. Warsztat miał samochodowy na Okęciu, przy Alei Krakowskiej. Akuratny pan, solidny. Pieniążki zawsze w terminie mi wypłacał. A jak prosił, żebym przyszła w jakiś inny niż było umówione dzień, czy została dłużej, bo goście mieli przyjść i kanapki trzeba było zrobić, to zawsze parę groszy dołożył. Nie można powiedzieć.
— A często przychodzili goście do pana Stareckiego?
— Nie za często. W zasadzie to tylko ci od kart, raz na tydzień, w piątki. A tak poza tym to raczej nie, tylko co na imieniny pana, raz w roku trochę ludzi przyszło, a tak to nie. Ja w każdym razie nic o tym nie wiem.
Pani Kortyś nie wiedzieć czemu spojrzała na Zadrę wojowniczo. Tymczasem porucznik wyciągnął z teczki podany przez Kortysiową spis co cenniejszych przedmiotów skradzionych z mieszkania na Notariuszowskiej.
— Niech pani to jeszcze raz przejrzy, może się pani coś przypomni.
Kortysiowa założyła okulary i zaczęła czytać. Zadra wstał i spacerował po pokoju.
— Zdaje się, że wszystko tu jest. Chyba żeby ten plecak jeszcze, ale ja wiem, czy to takie wartościowe?
— Jaki plecak?
— Dziwny jakiś. Czerwony taki, z ortalionu chyba i na takim aluminiowym rusztowaniu czy czymś takim. Myłam go wczoraj, bo pan prosił. Pożyczyć go chyba komuś chciał, ale komu, to nie wiem.
— Gdzie był wczoraj ten plecak?
— Jak wychodziłam, to pan powiesił go na tym wieszaku w przedpokoju. Mówił, że nie ma co chować, bo ten ktoś niedługo przyjdzie, to go sobie weźmie. Pewnie przyszedł — bo dzisiaj już go nie było.
— No, to byłoby chyba wszystko. Dziękuję pani ślicznie. Jeżeli będą nam potrzebne jeszcze jakieś informacje, to pozwoli pani, ze zwrócimy się znów do niej. Do widzenia pani — powiedział porucznik unosząc się z krzesła.
W pokoju było duszno i parno. Zadra zdjął marynarkę i rozluźnił nieco krawat. Znowu i podszedł do okna. Wiatr wzmógł się wyraźnie. Najwidoczniej zbierało się na deszcz. Spojrzał na zegarek. Dochodziła trzecia. Powinni już mieć wynik tego testu — pomyślał. Zadzwonił do Zakładu Medycyny Sądowej. Rzeczywiście — analiza była już gotowa. Stężenie alkoholu we krwi denata wynosiło niemal dwa promile. To dużo. Wprawdzie Starecki był dosyć potężnie zbudowanym mężczyzną i wyglądał na takiego, który może sporo wypić, niemniej trzeźwy to on tej nocy nie był na pewno. A więc morderca miał — najprawdopodobniej — znacznie ułatwione zadanie. Trzeba będzie sprawdzić, gdzie i z kim pił. W domu nie było żadnych śladów pijaństwa. Czyli albo ktoś bardzo dokładnie posprzątał, albo Starecki pił poza domem.
Z Margiełłą, sąsiadem Stareckiego, który — jak się okazało — już wiedział o morderstwie, umówił się Zadra w „Słonecznej”. Sporo sobie obiecywał po rozmowie z tym bliskim — jak sądził — znajomym ofiary, dlatego też wolał przeprowadzić ją w nieco mniej oficjalnej atmosferze. Na miejscu był kilka minut po czwartej.
Duża, zaciemniona i przyjemna, chłodna sala kawiarni była niemal pusta. Zajętych było tylko kilka stolików w głębi, blisko małego podium dla orkiestry. Od jednego z nich podniósł się na widok Zadry mężczyzna średniego wzrostu i wieku oraz nieco większej niż przeciętna tuszy, ubrany z przesadną elegancją. Margiełło. Po chwili ogólnikowej rozmowy i wzajemnych rewerencji Zadra przystąpił do rzeczy:
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.