- W empik go
Debiutant - ebook
Debiutant - ebook
Profesor literatury amerykańskiej Stephen Worthington wiedzie bardzo poukładane życie. We wtorki i piątki wykłada na uczelni. Dwa razy w tygodniu chodzi na siłownię z bratem. W weekendy jada obiady u rodziców. I codziennie wraca do domu o rozsądnej porze. Sam.
Jedyne, co nie pasuje do tej spokojnej egzystencji Stephena, to panna Julia Wilde, niesforna, prowokacyjna i cholernie irytująca studentka. Mężczyzna nie może przestać o niej myśleć, powody są jednak inne, niż początkowo przypuszczał.
Co gorsza, pewnego razu trafia do jej mieszkania i nagle role się odwracają. Teraz ona będzie go uczyć. Namiętności i zatracania się.
"Debiutant" to pierwsza część z serii o profesorze Stephenie Worthingtonie i jego studentce Julii Wilde.
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-0234-961-0 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zerknąłem na zegarek i pozwoliłem sobie na małe westchnienie ulgi. Zajęcia właśnie się zaczynały, a jej, ku mojej radości, nie było. Zwykle nie akceptowałem nieobecności na wykładach, ale odkąd ona pierwszy raz weszła do mojej sali na początku letniego semestru, wiele się zmieniło. Nigdy nie przegapiła okazji, żeby mnie zirytować. Jeszcze raz sprawdziłem godzinę. Pora zaczynać.
I wtedy drzwi otworzyły się szeroko, a mój dobry humor natychmiast się ulotnił.
_Oczywiście, że nie zerwała się z zajęć. Nie ma ani jednej nieobecności._
Weszła do sali swoim zwykłym tanecznym krokiem, w idiotycznie wielkich słuchawkach na głowie, kiwając się do rytmu. Czy w ogóle dostrzegała, że wszyscy się na nią gapią? Czy ją to obchodziło? Zapewne nie, wziąwszy pod uwagę jej ubiór – o ile w ogóle można to tak nazwać. Na nogach miała znoszone, przybrudzone wojskowe buty. Jej czarne rajstopy świeciły dziurami, spódniczka była stanowczo za krótka, a jakby tego było mało, dekolt bluzki z długim rękawem miała rozcięty domowym sposobem, więc teraz zsuwał się z jej nagiego ramienia. Na chwilę zawiesiłem tam wzrok, dostrzegając brak ramiączka od stanika.
Chłopcy z ostatnich rzędów też to zauważyli i śledzili jej ruchy, w oczywisty sposób potwierdzające, że pod opinającą ciało bluzką nie kryje się nic więcej. Na sekundę nasze spojrzenia spotkały się. Błysnęła szerokim uśmiechem i puściła do mnie oko.
Nagle poczułem, że muszka uwiera mnie w szyję. Musiałem się powstrzymać, żeby za nią nie pociągnąć.
Kiedy ona lekkim krokiem przechodziła obok mojego biurka, udałem, że zerkam na zegarek. Z bliska nie dało się na nią patrzeć – te czerwone usta i powieki umazane na czarno… Wyglądała jak jakiś obłąkany mim.
Nie pojmowałem, dlaczego właśnie tak chce się prezentować światu, skoro w zasadzie była dość atrakcyjna. Miała ładną figurę, wielkie niebieskie oczy i długie, lśniące, rudobrązowe włosy. Ale nigdy ich nie rozpuszczała. Dziś wyglądała, jakby rano podzieliła je na kilka sekcji, każdą zakręciła mikserem, a potem oddzielnie upięła wysoko na głowie.
Nie tylko jej wygląd mi przeszkadzał. Ta dziewczyna nic sobie nie robiła z tego, że jestem jej wykładowcą, i nie obchodziło jej, że wypada odnosić się do mnie w określony sposób. Często mówiła do mnie „Stephen”, choć poprawiałem ją za każdym razem, gdy jej się to przytrafiało. Podczas zajęć nie byłem „Stephenem” i oczekiwałem, że studenci będą się do mnie zwracać „profesorze” albo „proszę pana”. Chyba nie muszę dodawać, że ta denerwująca młoda dama miała w głębokim poważaniu moje oczekiwania. Często puszczała do mnie oko, a ja nigdy nie wiedziałem, jak to traktować. Była absolutnie nieprzewidywalna, co regularnie wyprowadzało mnie z równowagi. Jeśli tylko miała inne zdanie na dany temat, bez skrupułów przerywała mi podczas zajęć.
_A kiedy ona nie ma innego zdania?_
W życiu nie spotkałem dziewczyny tak upartej i tak zawzięcie broniącej swoich poglądów. Nie mogłem się doczekać końca semestru, kiedy skończą się zajęcia i nie będę musiał jej więcej oglądać. Była inteligentna, nie dało się zaprzeczyć, i nie miałem wątpliwości, że skończy z doskonałą oceną z mojego przedmiotu.
Usiadła na swoim stałym miejscu z przodu sali, a ja obserwowałem, jak kładzie torbę na podłodze. Ten ruch sprawił, że i tak już luźny dekolt bluzki zsunął się jeszcze niżej, odsłaniając kolejny kawałek jej bladej skóry. To przeszkadzało mi jeszcze bardziej niż ciągłe przerywanie w zajęciach i nieodpowiednie zachowanie. Dlaczego ona nie chciała się ładnie ubrać? Byłaby z niej taka piękna dziewczyna, gdyby tylko założyła przyzwoitej długości spódnicę i może do tego jedwabną bluzkę. Ale wyglądało na to, że ona zawzięła się w swoim pragnieniu wyglądania jak niechlujna lumpiara i skutecznie psuła mi tym humor. Lubiłem porządek i przewidywalność, a dopóki miałem ją w grupie, nie mogłem liczyć ani na jedno, ani na drugie.
Nawet nazwisko miała odpowiednie: Wilde. Dzikuska.
Pani Wilde stanowiła stałe źródło frustracji w moim planie zajęć na wtorki i piątki, które oprócz tego były całkiem przyjemne. Nie mogłem się doczekać, kiedy wreszcie się pożegnamy.
Odchrząknąłem, sygnalizując studentom, że zaczynamy zajęcia, a oni wyjątkowo szybko się uspokoili. Znałem powód tego niezwykłego posłuszeństwa: mieliśmy dziś omawiać _Lolitę_ Vladimira Nabokova. Nieprzyzwoicie fascynująca historia dorosłego mężczyzny, który zakochuje się i nawiązuje seksualną relację z dwunastolatką, co roku niezawodnie biła rekordy popularności wśród studentów. W wielu miejscach wciąż nie wolno było jej omawiać. Oczywiście nic tak nie dawało studentom poczucia dorosłości, jak czytanie „zakazanych” książek. Zajęcia się rozpoczęły, a ja z zaskoczeniem odnotowałem, że panna Wilde nie bierze w nich udziału, co było do niej niepodobne. W milczeniu robiła notatki, a na jej ustach tańczył lekki uśmiech.
Dyskusja toczyła się w najlepsze. Student z tyłu sali zasugerował, że główny bohater, Humbert, jest chory psychicznie i nie kontroluje swoich poczynań, więc zasługiwałby na odrobinę wyrozumiałości.
– Naprawdę go bronisz? – zaprotestowała dziewczyna, której imienia nie mogłem sobie przypomnieć. – To zboczeniec, który napastuje małą dziewczynkę i sprowadza ją na złą drogę!
– Chyba raczej na odwrót – wtrąciła panna Wilde, nie podnosząc oczu znad notatek.
– Co? Ty tak na poważnie?
– Jak najbardziej – odparła pani Wilde. – Nie mam wątpliwości, że to Lolita sprowadza Humberta na złą drogę. Ona go uwodzi, a on jest tym zachwycony. Który facet by nie był?
– Ale to dziecko! – upierała się dziewczyna.
– Owszem, ale kiedy go uwodzi, dobrze wie, co robi. Uprawiała wcześniej seks, a kiedy jest już po wszystkim, on praktycznie zaczyna jeść jej z ręki. Nie mówię, że to, co zrobił, nie było złe, ale trzeba pamiętać, że on ją postrzega jako młodą kobietę, no i jego dojrzałość emocjonalna też jest na poziomie dwunastolatka.
Dziewczyna nie miała na to odpowiedzi i spuściła wzrok.
– Bardzo trafna uwaga – przyznałem.
Wprawdzie przeszkadzało mi, kiedy pani Wilde odzywała się nieproszona, ale jej uwagi zawsze wzbogacały dyskusję. W innym przypadku cieszyłbym się z tak aktywnej studentki, która potrafi ożywić każdą debatę. Ale było w niej coś takiego… coś, czego nie potrafiłem nazwać. Z jakiegoś powodu mnie drażniła.
– Więc dlaczego państwa zdaniem autor wybrał tak kontrowersyjny temat na powieść? – zapytałem grupę.
Kilka osób zaczęło podnosić ręce, ale wszyscy natychmiast się poddali, gdy pani Wilde zaczęła mówić nieproszona. Znowu. Zgrzytnąłem zębami. Dziewczyna bez wątpienia jest inteligentna, ale dlaczego nie potrafi przestrzegać zasad jak wszyscy?
_Boże, szlag mnie z nią trafi._
– Pani Wilde!
Przerwała i spojrzała na mnie. Niestety w ogóle nie wyglądała na przestraszoną, tylko wpatrywała się we mnie z zaciekawieniem.
– Tak, Stephen? – zapytała słodko.
– Profesorze – poprawiłem ją.
_Jak to dobrze, że semestr zaraz się kończy._
Tylko się do mnie uśmiechnęła.
– Poczeka pani na swoją kolej albo może pani opuścić moje zajęcia – powiedziałem, w duchu rzucając jej wyzwanie, aby spróbowała kontynuować monolog.
Skinęła na mnie, żebym mówił dalej, i odchyliła się na krześle. Na jej twarzy malowało się rozbawienie. Zapytałem o zdanie innych studentów, w zamian dostając kilka nieciekawych refleksji o tematach tabu. Jedna z dziewczyn zaczęła nawet przekonywać, że to autor był prawdziwym zboczeńcem. Westchnąłem i z wahaniem oddałem głos denerwującej pani Wilde, która uśmiechnęła się szeroko i pochyliła do przodu.
– Myślę, że Nabokov wykorzystuje główne postaci jako symbole – zaczęła.
Domyślałem się, do czego zmierza, i miała absolutną rację, jak zawsze. Byłoby o wiele łatwiej, gdybym mógł zbyć ją jako nie tylko głupio ubraną, ale też po prostu głupią, ale się nie dało. Była inteligentna, więc nie miałem wyjścia i musiałem pozwolić jej na kolejne wypowiedzi.
– W jakim sensie? – zapytałem i skinąłem głową w jej stronę.
– Humbert jest starszy i wyrafinowany, ale zablokowany emocjonalnie. Lubi poważną literaturę i muzykę klasyczną. Reprezentuje Europę. Lolita jest młoda, naiwna i chętna do zabawy. Lubi coca-colę, muzykę rockową i kolorowe magazyny. To oczywiste, że stanowi wyobrażenie autora na temat Stanów i nie jest to wyobrażenie szczególnie pochlebne. – Zawahała się i uśmiechnęła do siebie. – Ale może się mylę. Może Nabokov miał o wiele mniej złożone motywy. Może po prostu kiedyś mu się to przyśniło.
Spojrzała na mnie z tym swoim krzywym uśmieszkiem i dodała:
– W końcu chyba każdy starszy mężczyzna marzy o tym, żeby przespać się z młodszą kobietą?
Znów puściła do mnie oko. Może byłem niedoświadczony w kontaktach z płcią przeciwną, ale nie musiałem być geniuszem, aby się zorientować, że pani Wilde się ze mną drażni. Na koniec nieznacznie poruszyła koniuszkiem języka.
– Dziękuję, koniec zajęć – powiedziałem, zaciskając mocno szczęki.
Usiadłem przy biurku i zacząłem zbierać książki.
– Do piątku, Stephen – usłyszałem głos pani Wilde, gdy mijała moje biurko razem z innymi studentami.
Przez sekundę mignęło mi coś kryjącego się pod jej bluzką, tuż poniżej karku: tatuaż. Zjechałem wzrokiem w dół jej pleców i szczupłych nóg w tych kretyńskich rajstopach. Tuż przed wyjściem zerknęła na mnie przez ramię i posłała mi uśmiech.
_Oczywiście, że ma tatuaż. Przecież nie przejmuje się swoim wyglądem ani tym, czy ktokolwiek traktuje ją poważnie. Naprawdę szkoda, że nie chce się lepiej ubierać. Byłaby całkiem ładna, gdyby tylko się trochę postarała._
Wrzuciłem rzeczy do torby i w pośpiechu ruszyłem do samochodu.
Przez te zajęcia poczułem się spięty i sfrustrowany, więc postanowiłem w drodze do domu zahaczyć o siłownię. Kiedy wsiadłem do auta, zauważyłem nieodebrane połączenie od Matta. Wybrałem numer. Odezwał się po kilku sygnałach.
– Stevie! – zawołał śpiewnym głosem. – Co słychać?
– Nie wiem, to ty do mnie zadzwoniłeś.
– A, faktycznie. Dlaczego ty nigdy nie odbierasz?
– Miałem zajęcia. Zostawiłem telefon w samochodzie.
– Zdajesz sobie sprawę, że możesz go nosić ze sobą, nie? On nie jest zamontowany w aucie, chociaż w sumie rozumiem, że mogłoby ci się tak wydawać.
– O czym ty mówisz?
– Musisz sobie kupić nowy telefon. Da się tą cegłą w ogóle wysyłać esemesy?
– Dobrze wiesz, że się da – odparłem. – Po co dzwoniłeś?
– Bo chcę iść z tobą wieczorem na miasto.
– Jest wtorek.
– No i?
– Nie musisz jutro iść do pracy?
– Muszę. I co z tego?
– Nieważne. – Westchnąłem. – Nie, nie mogę z tobą iść.
– Dlaczego? Nie masz rano zajęć.
– Ale mam prace do sprawdzenia i artykuł do zredagowania. Poza tym nastawiłem się już na spokojny wieczór w domu.
– Ty codziennie masz spokojny wieczór w domu – zaprotestował Matt.
Praktycznie usłyszałem, jak przewraca oczami.
– No cóż, dobrze mi z tym.
– Stevie, przysięgam na Boga, nie mam pojęcia, jak to możliwe, że w ogóle jesteśmy spokrewnieni. Jesteś najstarszym trzydziestotrzylatkiem na świecie.
Uznałem, że nie będę mu wypominać, że nie łączą nas więzy krwi.
– Poważnie, stary – ciągnął Matt. – Jesteś wolny i masz nieograniczony dostęp do młodych lasek, ale czy ty w ogóle pamiętasz, kiedy ostatnio zaliczyłeś?
_Minęło tyle czasu, że nikt by już tego nie pamiętał._
– Nie mam „łatwego dostępu”, jak to ująłeś. Nie wolno mi się spotykać ze studentkami i dobrze o tym wiesz.
– Nie mówię o „spotykaniu” – zaprotestował. – Tylko o cudzej ręce na fiucie zamiast własnej. Nie brzmi przyjemnie?
– Muszę lecieć – uciąłem. – Spieszę się na siłkę.
– Świetny pomysł. Będę za dziesięć minut – odparł Matt i rozłączył się, zanim zdążyłem zaprotestować.
_Wspaniale. Właśnie tego dziś potrzebowałem do pełni szczęścia._Rozdział 2
Kiedy dotarłem na siłownię, Matt stał już na zewnątrz i rozmawiał przez telefon, głośno się z czegoś śmiejąc.
W ogóle nie byliśmy do siebie podobni. On od zawsze cieszył się popularnością wszędzie, gdzie tylko poszedł, i bez trudu nawiązywał kontakty. Jakiś czas temu razem z kolegą otworzyli bar sportowy i wyglądało na to, że nieźle sobie radzą. Mnie w najmniejszym stopniu nie interesował sport. Pojawiłem się w jego knajpie tylko raz, na otwarciu kilka lat temu – moja matka praktycznie mnie zmusiła, żebym poszedł. Cały wieczór czułem się niezręcznie, a mój garnitur stanowczo nie pasował do okoliczności. Kiedy zaczęła się bójka, uciekłem po cichu, nie posiadając się z radości.
Matt był świetnym facetem, ale nigdy nie rozumiałem, dlaczego w dzieciństwie zależało mu na moim towarzystwie – w sumie to do dziś nie udało mi się rozwiązać tej zagadki. Matt miał mnóstwo przyjaciół i często chodził na randki, ale z jakiegoś powodu zawsze potrafił znaleźć dla mnie czas.
– Hej, brat! – zawołał, gdy się zbliżyłem.
_Przyrodni, dla pełnej jasności._
Kilka osób przywitało się z nami, kiedy szliśmy do szatni. Matt dla każdego miał jakąś zgrabną odpowiedź, a ja po prostu zmuszałem się, żeby sztywno skinąć głową, zamiast wbijać wzrok w podłogę. Kiedy przychodziłem tu sam, nie zwracałem niczyjej uwagi i czułem się z tym o wiele lepiej.
– Co z tobą? – zapytał Matt, kiedy rzuciłem torbę na podłogę. – Ta żyłka na czole zaraz ci pęknie.
– Nie wiem. Może jakaś choroba mnie łapie.
– Tak, syndrom niedopchnięcia – prychnął. – Ta wkurzająca studentka znów się tobą bawi?
– Co? – Zacząłem się przebierać i słuchałem go jednym uchem.
– No wiesz, ta, co się ubiera jak bezdomna i zawsze pyskuje. Ta, o której ciągle nawijasz, kiedy się widzimy.
– Pani Wilde? – Uniosłem głowę.
– Mm… Wilde, podoba mi się. A jak ma na imię?
– Nie wiem – uciąłem z irytacją. – Dlaczego, do cholery, rozmawiamy o moich studentach?
– Ooo, zaczynasz się wyrażać! – Roześmiał się.
Nie miałem pojęcia, o co mu chodzi. Byłem doktorem literatury. Oczywiście, że potrafiłem się wyrazić.
– Bo wiesz – ciągnął rzeczowo – ta żyłka wyjątkowo mocno ci dziś wyłazi, a to się zwykle zdarza, kiedy masz z nią zajęcia.
Przesunąłem koniuszkami palców po czole.
– No, to co dziś narozrabiała?
– Nic! Dajże mi święty spokój!
– Łał, musiało być naprawdę źle. Albo dobrze. Zależy, z której strony spojrzeć.
Posłałem mu spojrzenie, którym miałem nadzieję go zmrozić i zmusić do zamilknięcia. Nie miałem ochoty myśleć o tej koszmarnej dziewczynie, jeśli nie musiałem.
– A, już wiem – powiedział, szczerząc zęby w uśmiechu. – Zakładała nogę na nogę, a potem rozkładała z powrotem, żebyś mógł sobie zerknąć?
– Nie! – Już prawie krzyczałem. – Co z tobą jest nie tak, Matt? Ona jest co najmniej dziesięć lat młodsza ode mnie.
– No i? To nic nadzwyczajnego. Większość mężczyzn marzy o młodszych kobietach.
_Pani Wilde też dziś to powiedziała._
– Poważnie? – Usłyszałem własny głos.
– No jasne. Nie powiesz chyba, że nie chciałbyś tej niegrzecznej studentki ostro zerżnąć i pokazać jej, kto tu rządzi!
Stanąłem jak wryty przed szafkami. W życiu nie przyszło mi coś takiego do głowy, ale teraz to sobie wyobraziłem i byłem… zaintrygowany? I kompletnie zniesmaczony. Absurd. Potrząsnąłem głową i wepchnąłem torbę do szafki, trzaskając drzwiczkami.
– Nie – powiedziałem w końcu. – Nawet gdyby to nie było zabronione, ona w ogóle nie jest w moim typie.
– A jak wygląda? – zapytał Matt, gdy ruszyliśmy w stronę bieżni.
Wzruszyłem ramionami.
– Raczej nieduża, ma ciemne włosy i niebieskie oczy. Pewnie około dwudziestu jeden lat. W życiu nie widziałem kogoś tak źle ubranego, a jej włosy i makijaż… Wygląda, jakby cały rok świętowała Halloween.
Matt pokiwał głową. Widziałem, że tworzy już w głowie jej obraz.
– A, i ma tatuaż poniżej karku – dodałem.
– Mm, tatuaże są seksowne – rozmarzył się. – A jakie ma cycki?
Zacisnąłem szczękę. Niestety, dokładnie wiedziałem, jakie ma „cycki”, jak to elokwentnie ujął Matt.
– Aż takie dobre, co? – Uśmiechnął się szeroko.
– Pojęcia nie mam – odparłem. Męczyła mnie już ta rozmowa. – Nawet bym nie wiedział, jakie kryteria oceny zastosować.
– Nie mogą być za małe, ale też nie za duże. Najlepiej takie w sam raz do ręki… A ja mam spore ręce.
Roześmiał się, podnosząc dłonie i prostacko udając, że maca piersi.
Przewróciłem oczami, wszedłem na najbliższą bieżnię i zacząłem trening. Nie chciałem myśleć o piersiach pani Wilde i miałem nadzieję, że Matt w końcu odpuści.
– Aaa – dodał, kiedy już skończył wyimaginowane macanie – muszą być jędrne i sterczące. Ale u dwudziestolatki to praktycznie standard, szczęściarzu.
Były jędrne, nie mogłem zaprzeczyć. Zacząłem biec szybciej.
– No, to jak? Zarwiesz ją? – ciągnął dalej Matt, mimo że biegłem już na najwyższej szybkości i nie odpowiedziałem na żadne z jego durnych pytań dotyczących piersi.
Wszedł na bieżnię obok mnie, ale ledwie truchtał.
– Oczywiście, że nie – wydyszałem.
– Czemu nie? Skoro tak się zachowuje na twoich zajęciach, to dość oczywiste, że na ciebie leci.
– Nie leci na mnie. Ona… Nie wiem, o co jej chodzi.
Biegłem dalej, aż poczułem, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi, a pot lał się ze mnie strugami. Zatrzymałem bieżnię i wypiłem całą butelkę wody. Matt nadal obserwował mnie ze swojej maszyny z durnym uśmieszkiem na twarzy.
– Co? – zapytałem ostro.
– Spokojnie, braciszku, bo się dorobisz tętniaka – powiedział, zwalniając. – Ja tylko mówię, że jeśli tak się nakręcasz na myśl o tej dziewczynie, to może coś w tym jest.
– Nic w tym nie ma – wydyszałem. – Jest głupia, denerwująca i jeśli mam być całkiem szczery, nie mogę się już doczekać końca semestru, bo wtedy nie będę musiał jej dłużej oglądać dwa razy w tygodniu. I owszem, jej piersi są bardzo jędrne i zapewne ani za duże, ani za małe, ale to nie zmienia faktu, że wygląda jak statystka z filmu Tima Burtona i chyba przysięgła sobie, że będzie mnie wkurzać do końca moich dni!
Wyszedłem jak burza, słysząc za sobą jego śmiech. Poszedł za mną do sali z ciężarami.
Położyłem się na ławce z nadzieją, że Matt się zamknie, kiedy będzie mnie zabezpieczać. Oczywiście nie miałem tyle szczęścia.
– Nooo, ale jak skończą się zajęcia, to już będzie wolno ci się z nią umówić, co?
Stęknąłem z wysiłku.
– Ponieważ nie mam najmniejszego zamiaru się z nią umawiać, to nie ma nic do rzeczy. Poza tym jestem dla niej o wiele za stary i jak już mówiłem, nie jest w moim typie.
– Przecież lubisz szatynki – zaprotestował.
– Tak, ale nie lubię makijażu na Marilyna Mansona, podartych rajstop, a zwłaszcza tatuaży. Dlaczego wciąż ciągniemy ten temat?
– Bo od dwóch miesięcy nawijasz o niej za każdym razem, gdy się widzimy.
_Niemożliwe, żebym mówił o niej aż tak często._
– Nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy, co?
– Na pewno nie aż tak często – zaprotestowałem niepewnie, gdy zamieniliśmy się miejscami.
Matt dołożył więcej wagi na swoją sztangę.
– Jaja sobie robisz? Wiem, w co była ubrana i jak miała zrobione włosy na każdych twoich zajęciach. Już nie wspominając o uśmiechach i mruganiu.
– Przesadzasz – żachnąłem się. – Co miała na sobie w piątek?
– Yyy, spódniczkę w czarno-białą kratę i koszulkę z logo jakiegoś zespołu. Z twojego opisu sądzę, że Ramones – odparł natychmiast.
_Zgadza się. Boże, to nienormalne._
Milczałem. Co niby mógłbym na to odpowiedzieć?
– Mam rację, co?
– Zamknij się już albo to na ciebie upuszczę – mruknąłem, podając mu sztangę.
Zrobił swoją serię, a ja stałem nad nim zdezorientowany. Nie zdawałem sobie sprawy, że tak dużo narzekam na panią Wilde. Kiedy skończyliśmy swoje serie, nie chciało mi się dłużej ćwiczyć. Poszliśmy pod prysznic.
– Żarty na bok, Stephen, ale dlaczego ty się z nikim nie spotykasz? Nawet na zwykłej randce nie byłeś od Bóg wie kiedy – zagadnął w szatni.
– Nie wiem – skłamałem. – Nie spotkałem nikogo ciekawego.
– Poza tą dziewczyną, o której gadasz non stop od dwóch miesięcy – przerwał.
– Poza tym nie umiem rozmawiać z kobietami – dodałem, ignorując jego uwagę.
– To akurat święta prawda.
Zerknąłem na przyrodniego brata, a on posłał mi uśmiech.
– Żartuję, Stevie. Nie jesteś taki zły, jak ci się wydaje.
Ale byłem. Wprawdzie nie lubiłem się do tego przyznawać, ale nie mogłem przeczyć faktom. Moje życie uczuciowe praktycznie nie istniało – od zawsze. Na studiach siedziałem z nosem w książkach, a ponieważ nie chodziłem na imprezy, nie spędzałem zbyt wiele czasu wśród kobiet. Obserwowałem, jak rówieśnicy udzielają się towarzysko, i chciałem się przyłączyć, ale byłem zbyt nieśmiały. Żywiłem w sobie nadzieję, że pewnego dnia właściwa kobieta po prostu pojawi się znikąd w moim życiu. Ktoś miły, z kim mógłbym rozmawiać bez onieśmielenia. Ktoś, kto zaakceptuje mnie takim, jaki jestem, ze wszystkimi moimi wadami.
A teraz miałem trzydzieści trzy lata i jak dotąd nic. Może to się nigdy nie wydarzy? Miałem kilkoro przyjaciół z liceum i ze studiów: wszyscy byli w stałych związkach, większość po ślubie i z dziećmi. Ja zostałem jedynym singlem i zaczynałem się martwić, że już zawsze będę sam.
– Chcesz, żebym cię z kimś ustawił? – zaproponował Matt. – Znam mnóstwo dziewczyn, które chętnie by się z tobą spotkały.
– Poważnie? – Uniosłem brew.
– No, może nie mnóstwo. Ale jedną bym może wykombinował. Jakąś miłą i nudną, żeby do ciebie pasowała – powiedział, jakby to był komplement.
– Poważnie uważasz, że jestem nudny?
– Tak – odparł bez zastanowienia.
– Łał. Dzięki za szczerość, Matt.
– Sorry, Stevie, ale spójrz, chłopie, na swoje życie. Co wieczór siedzisz w domu zakopany w książkach, na randce nie byłeś od pierwszego załamania nerwowego Britney i ubierasz się jak emeryt.
_Jaka Britney? Dlaczego się załamała? Emeryt?_
Spojrzałem na swoje ubranie i porównałem do Matta. Miałem na sobie spodnie khaki z paskiem, niebieską koszulę z kołnierzykiem, brązową sztruksową marynarkę, czarne skórzane pantofle i oczywiście muszkę i okulary. Mój przyrodni brat był ubrany w dziwaczne trampki, ciemne dżinsy, prosty biały T-shirt, a na to miał narzuconą skórzaną kurtkę. Nawet ja potrafiłem przyznać, że się różnimy, ale nie uważałem, żeby mój styl był aż taki zły.
– Naprawdę ubieram się jak emeryt?
– Trochę tak. Spójrz na te spodnie...
– Co z nimi nie tak?
– Zasadniczo nic – zamyślił się. – Ale są trochę za wysoko podciągnięte, a ten pasek jakiś taki… geriatryczny. Dlaczego nigdy nie nosisz dżinsów?
– Wątpię, żeby było mi wygodnie w czymś tak obcisłym – przyznałem.
– Po co trzy razy w tygodniu chodzisz na siłkę, jeśli i tak nikt tego nie widzi? – zadał pytanie retoryczne, napinając biceps.
– Dla zdrowia. Regularne ćwiczenia to najlepszy sposób na utrzymanie całego układu krążenia w optymalnym stanie. Znasz historię mojej rodziny.
Matt położył rękę na moim ramieniu i lekko potrząsnął.
– Sorry, stary, wiem. Ale byłeś niedawno u lekarza, nie? Wszystko jest w porządku.
Przytaknąłem, pocierając pierś dłonią.
– Masz zdrowie jak koń – ciągnął. – Na starość się będziesz martwić. Teraz powinieneś się skupić na ci…
– Nie mów tak! – przerwałem, unosząc dłoń.
– …ciekawych kobietach, z którymi mógłbyś się umówić – prychnął.
_Błagam. Wiem, co chciałeś powiedzieć._
– Jasne, już się za to zabieram.
– Pomyśl o dżinsach, co?
– Na pewno mi przypomnisz, jeśli zapomnę – mruknąłem.
Poklepał mnie po ramieniu ze współczuciem.
– Jak następnym razem mama będzie cię chciała zabrać na zakupy, podziękuj i nie idź.
– Okej.
– Słuchaj, chodź ze mną do baru na jednego. Możemy ogarnąć coś do jedzenia po drodze – zaproponował.
Zawahałem się.
– Dziś jest początek sezonu Giantsów, na pewno będą jakieś laski. Giants to nasza drużyna bejsbolowa, gdybyś nie wiedział.
– Wiem. – Przewróciłem oczami.
Ale gdybym się nie urodził i wychował akurat tutaj, w San Francisco, pewnie bym nie wiedział. Miałem ochotę odmówić. Nie chodziło o to, że nie lubię spędzać czasu z Mattem, bo lubiłem. Chodziło o ten jego bar, albo raczej o bary jako takie. Nie radziłem sobie zbyt dobrze w sytuacjach towarzyskich. Ale jednocześnie wiedziałem, że to dla niego ważne.
– No dobra – zgodziłem się. – Ale tylko na jedno piwo, okej?
Twarz Matta rozjaśniła się w uśmiechu.
– Poważnie? Super! Chcesz, żebyśmy się zatrzymali u ciebie po drodze? Mógłbyś się przebrać.
– Nie.
– Okej, to może… Eee… Zostaw chociaż marynarkę i wyciągnij koszulę ze spodni.
Zrobiłem, jak radził.
– A muszka?
– Nie. Coś jeszcze? – zapytałem sarkastycznie.
– Tak. Daruj sobie ten dziwny przedziałek. Wyglądasz, jakbyś miał zaczeskę – powiedział, wichrząc mi włosy.
***
Jakiś czas później zaparkowaliśmy przed pubem Matta. Kiedy zobaczyłem, ile samochodów stoi przed wejściem, zacząłem żałować swojej decyzji. W środku było mnóstwo ludzi – już czułem zdenerwowanie wzbierające w moim żołądku.
Weszliśmy do środka. Matta ze wszystkich stron powitały entuzjastyczne okrzyki. Widocznie każdy w barze go znał. Mnie nie zależało na zainteresowaniu, z wyjątkiem sytuacji, które miałem pod kontrolą, tak jak w sali wykładowej.
– Chodź, brat. Mam swój stolik – oznajmił Matt.
Poprowadził mnie do stołu, który był bez wątpienia najlepszym miejscem w knajpie. Z siedzeń rozciągał się świetny widok na cały bar. Poza tym były pod idealnym kątem do oglądania telewizji na dużym płaskim ekranie pod sufitem.
– Wezmę ci piwo. Chcesz jakieś konkretne?
Potrząsnąłem głową. Nie odróżniłbym jednego piwa od drugiego, nawet gdyby zależało od tego moje życie. Rozejrzałem się po pubie. Zaskoczyło mnie, że było tu faktycznie sporo kobiet, jak zapowiadał Matt. Wiedziałem, że umawia się z różnymi dziewczynami, ale z żadną na wyłączność. Chyba właśnie taki układ mu najbardziej odpowiadał. Zauważyłem, że w drodze powrotnej obejmuje kilka kobiet na powitanie. Muszę przyznać, że poczułem ukłucie zazdrości. Mój przyrodni brat miał talent do zjednywania sobie ludzi i czarowania płci przeciwnej – talent, którego ja byłem kompletnie pozbawiony.
– No, trzymaj. – Podał mi piwo. – Podoba ci się któraś? – Wskazał głową w stronę zatłoczonej przestrzeni przy barze.
Wzruszyłem ramionami i zacząłem zdrapywać etykietę z butelki, zastanawiając się, ile czasu będę musiał tu wysiedzieć, żeby wypełnić zobowiązanie wobec Matta.
– Co powiesz na nią? – zapytał, patrząc na kobietę o wielkich piersiach i bardzo krótkiej sukience.
_Eee, nie._
– Żartuję przecież. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Znam ją. Nie jest nudna, jeśli wiesz, co mam na myśli.
– Mam nadzieję, że się zabezpieczałeś – wymamrotałem. – Ostrożności nigdy za wiele.
Matt posłał mi wymowne spojrzenie.
– Przeciwnie, Stephen, czasami może być jej za wiele.
Nie zapytałem, o co mu chodzi. Rozbrzmiała jakaś rockowa piosenka i z głębi sali rozległy się podekscytowane okrzyki. Odwróciłem się jednocześnie z Mattem, żeby zobaczyć, co się dzieje, i mało nie spadłem z krzesła. Pani Wilde tańczyła na stole z dwiema innymi dziewczynami. Otaczała je wielka grupa mężczyzn, którzy się gapili i gwizdali. Niektórzy wznosili sprośne okrzyki.
Miała na sobie sukienkę, której wcześniej nie widziałem: jakąś dziwną czerwoną szmatkę bez ramiączek – nie mogłem pojąć, jak to się na niej trzyma – i skórzane kozaki do kolan. Włosy związała w wysoki kucyk, usta umalowała czerwoną szminką, a na powiekach miała ten sam rozmazany czarny cień co popołudniu.
– Ja cię sunę, ta ruda jest niezła! – ocenił Matt z lekkim gwizdnięciem.
Mówił o koleżance pani Wilde, wysokiej, krągłej dziewczynie o długich włosach. Trzecia była niska i ciemnoskóra, a włosy miała kruczoczarne. Wzrok wszystkich mężczyzn w barze skoncentrowany był teraz na układzie tanecznym, jaki wszystkie trzy prezentowały na blacie stołu. Nagle zapragnąłem wyjść, zanim ona mnie zauważy. Nie chciałem jej oglądać, choć musiałem przyznać, że wyglądała lepiej niż na moich zajęciach.
Kiedy dziewczęta zaczęły sprośny pokaz picia tequili, opadła mi szczęka. Tłum mężczyzn oszalał z radości.
– Yyy… Wolno im tak robić? – zapytałem Matta.
– Żartujesz? – Ani na chwilę nie spuścił oczu z rudej. – Ci goście będą tu przychodzić codziennie przez najbliższy miesiąc, licząc na powtórkę. Powinienem tym laskom za to płacić. Nie widziałem ich tu wcześniej. Ciekawe, skąd się wzięły.
– To pani Wilde – powiedziałem, natychmiast żałując, że w ogóle otworzyłem usta.
– Ta w czerwonej kiecce? – upewnił się z niedowierzaniem. – Poważnie?
Skinąłem głową.
– To jest ta wkurzająca laska nie w twoim typie? Brachu, ale ty pieprzysz głupoty! Musisz ją zaliczyć, a potem przedstawić mnie koleżance.
Nie czułem potrzeby „zaliczania” czegokolwiek ani kogokolwiek. Wstałem, zbierając się do wyjścia.
– A ty dokąd? Mecz się jeszcze nie zaczął – zaprotestował i pociągnął mnie z powrotem na krzesło. – Jedno piwo, Stephen, obiecałeś!
– W porządku. – Opuściłem głowę. – Skończę to jedno, a potem jadę do domu. Mam dziś jeszcze coś do załatwienia.
– Potem sobie zwalisz. – Zaśmiał się. – Twoja kochana panna Wilde właśnie funduje ci niezłą inspirację – dodał, wskazując głową w jej kierunku.
Zobaczyłem, że pani Wilde jest właśnie zajęta zlizywaniem soli z szyi rudowłosej koleżanki. Następnie wychyliła kieliszek tequili i wgryzła się w kawałek cytryny, który podała jej ustami druga dziewczyna. Poczułem lekkie drżenie w kroczu i odwróciłem wzrok, brzydząc się sobą.
_Jest od ciebie dobre dziesięć lat młodsza i co ważniejsze, to twoja studentka. Poza tym szlag cię trafia na jej widok, pamiętasz?_
Przeniosłem uwagę na ekran, odnotowując z ulgą, że hałas z tyłu sali się uspokaja wraz z rozpoczęciem meczu. Skończyłem piwo i oznajmiłem Mattowi, że wychodzę, ale umówiliśmy się jutro na lunch. Rozejrzałem się za panią Wilde, ale wyglądało na to, że ona i jej koleżanki opuściły bar, kiedy zaczął się mecz. Wyszedłem i wziąłem głęboki oddech, ciesząc się, że już po wszystkim.
– Szlag by to jasny!
_Co do…?_
Spojrzałem w kierunku, z którego dobiegł głos. Okazało się, że to nikt inny jak pani Wilde grzebiąca w torebce i klnąca w najlepsze. Wyciągnęła papierosa, odpaliła i zaciągnęła się głęboko.
– Kurwa mać – jęknęła, zamykając oczy i wydmuchując dym w nocne powietrze.
_Klnie jak szewc i do tego pali. Cudownie. Lista rzeczy, których nie lubię w pani Wilde, wydłuża się z każdym dniem. Zanim ten semestr dobiegnie końca, będzie wyglądać jak ten zwój, na którym Kerouac napisał W _drodze_._
Przez sekundę łudziłem się, że uda mi się przemknąć obok niej niezauważenie, ale otworzyła oczy i aż się rozpromieniła na mój widok.
– Stephen! – Posłała mi figlarny uśmiech, wyginając kąciki ust w dół. – Co ty tu robisz?
– Panie Worthington – poprawiłem automatycznie.
– Nie jesteśmy na uczelni – odbiła piłeczkę, zaciągając się papierosem.
Nie mogłem przestać się gapić na jej obłędnie czerwone usta na filtrze papierosa. Postanowiłem nie ciągnąć tematu uprzejmości.
– To bar mojego brata. Przyrodniego.
– No to brata czy nie? – zapytała wyraźnie rozbawiona.
– Nie wiem.
Nasi rodzice byli małżeństwem prawie od dwudziestu lat i ledwie pamiętałem życie bez Matta. Kiedy był odpowiedni czas na porzucenie kwalifikatora „przyrodni”?
– Mhm.
Ta rozmowa do niczego nie prowadziła.
– Nigdy mi nie wyglądałeś na miłośnika sportu – oceniła, mierząc mnie wzrokiem i znów wciągając dym w płuca.
– Bo nim nie jestem i właśnie wychodzę. Dobranoc, pani Wilde – powiedziałem krótko i ruszyłem w stronę samochodu.
– Czekaj. Nie mam dość kasy na taksówkę, a moje koleżanki już sobie poszły w innym kierunku. Może mógłbyś mnie podwieźć?
Nie chciałem jej w moim samochodzie. W ogóle nie wypadało mi robić czegoś takiego.
– A zresztą. Nieważne – rzuciła, zanim zdążyłem odpowiedzieć. – Zobaczymy się w piątek na zajęciach.
Kiedy się odwróciłem, już odchodziła.
_Zamierza iść do domu na piechotę? Sama? W tej sukience?_
– Pani Wilde! – zawołałem.
Zatrzymała się i posłała mi zaciekawione spojrzenie.
– Proszę. – Wskazałem samochód.
Uśmiechnęła się szeroko i wróciła do mnie. Trudno było nie zauważyć jej wąskiej talii i tego, jak jej biodra się kołyszą, kiedy chodzi. Kucyk bujał się w rytm jej kroków, a ja uznałem, że jej włosy wyglądają teraz dużo lepiej niż na moich zajęciach. Wsiadła do samochodu. Natychmiast zarejestrowałem, że wciąż pali.
– Mogłabyś tego nie robić w moim samochodzie? – Wskazałem na papierosa.
Wyrzuciła niedopałek przez drzwi i zapięła pasy. Chwilę grzebała w torebce, aż w końcu znalazła opakowanie miętowych cukierków i wrzuciła jednego do ust.
– Gdzie mieszkasz? – zapytałem, wyjeżdżając z parkingu.
Podała adres w popularnej okolicy wśród studentów.
– No, Stephen – powiedziała, odwracając głowę w moją stronę – często robisz takie rzeczy?
– Jakie rzeczy? – Wzrok miałem skupiony na drodze.
– Ratujesz damy w opałach – zażartowała. – Nie, pytam, czy często chodzisz do knajpy, jeśli rano jest szkoła.
– Ja jutro nie mam szkoły. I nie, nie robię tego często. Nie czułem się tam zbyt dobrze.
– To gdzie czujesz się dobrze?
Wzruszyłem ramionami. Większość wieczorów spędzałem w domu, z książką i filiżanką herbaty. Czasami szedłem do kina, jeśli akurat wyświetlali coś dobrego, albo jechałem do rodziców na obiad. To było praktycznie całe moje życie towarzyskie z wyjątkiem rzadkich okazji, kiedy Matt ciągnął mnie gdzieś ze sobą. Oczywiście nie wyznałem nic z tego pani Wilde i jechałem dalej. Chciałem ją odwieźć najszybciej, jak to możliwe, i mieć ją z głowy. Nie zamierzałem zwierzać się z mojego życia prywatnego. Na zajęciach wiedziałem co robić, co powiedzieć. Zawsze miałem celną odpowiedź na każde pytanie. Byłem wykładowcą – szanowano mnie, czasem nawet się mnie obawiano. Teraz tkwiłem w samochodzie i czułem się jak klasowy kujon wkręcony w odwiezienie do domu najładniejszej dziewczyny w szkole, choć w innych okolicznościach ta w życiu by się nim nie zainteresowała.
Zerknąłem na nią. Naprawdę ładnie dziś wyglądała. Jasna skóra na nagich ramionach sprawiała wrażenie bardzo miękkiej i gładkiej, a sukienka ciasno opinała jej ciało, podkreślając zgrabną figurę.
– Dlaczego nie wzięłaś kurtki? – zapytałem, marszcząc brwi i znów skupiając się na jeździe.
– Zapomniałam. Fajne dziś były zajęcia, co?
_Nie określiłbym ich słowem „fajne”. Frustrujące? Tak. Irytujące? Stanowczo. Fajne? Nie._
Burknąłem na potwierdzenie, ale nic nie powiedziałem.
– No, ja w każdym razie świetnie się bawiłam – dodała i zaśmiała się lekko. – Wierzyć się nie chce, że niektórzy naprawdę mają coś do autora.
– Nie do niego pierwszego. Ellisowi przez jakiś czas grożono śmiercią po tym, jak napisał _American Psycho_.
– Taa, wiem. Zastanawiałam się, czy nie napisać licencjatu o nowojorskich pisarzach – rzuciła swobodnie.
Pokiwałem tylko głową i westchnąłem z ulgą, skręcając w jej ulicę.
– No, to dobranoc – powiedziałem, gapiąc się przed siebie.
_Wysiadaj, wysiadaj, wysiadaj._
– Wiesz co, Stephen, jest jeszcze wcześnie. Może chciałbyś wejść na kawę albo drinka?
Serce zakołatało mi w piersi. Po co miałaby zapraszać mnie na kawę?
_Nie. Nie, nie, nie. Absolutnie nie._
– Chętnie. – Przełknąłem ślinę.
_Co ja, do cholery, wyprawiam?_