Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Debiutant - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
17 października 2022
Ebook
39,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Debiutant - ebook

Profesor literatury amerykańskiej Stephen Worthington wiedzie bardzo poukładane życie. We wtorki i piątki wykłada na uczelni. Dwa razy w tygodniu chodzi na siłownię z bratem. W weekendy jada obiady u rodziców. I codziennie wraca do domu o rozsądnej porze. Sam.

Jedyne, co nie pasuje do tej spokojnej egzystencji Stephena, to panna Julia Wilde, niesforna, prowokacyjna i cholernie irytująca studentka. Mężczyzna nie może przestać o niej myśleć, powody są jednak inne, niż początkowo przypuszczał.

Co gorsza, pewnego razu trafia do jej mieszkania i nagle role się odwracają. Teraz ona będzie go uczyć. Namiętności i zatracania się.

"Debiutant" to pierwsza część z serii o profesorze Stephenie Worthingtonie i jego studentce Julii Wilde.

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-0234-961-0
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Roz­dział 1

Zer­k­ną­łem na ze­ga­rek i po­zwo­li­łem so­bie na małe wes­tchnie­nie ulgi. Za­ję­cia wła­śnie się za­czy­nały, a jej, ku mo­jej ra­do­ści, nie było. Zwy­kle nie ak­cep­to­wa­łem nie­obec­no­ści na wy­kła­dach, ale od­kąd ona pierw­szy raz we­szła do mo­jej sali na po­czątku let­niego se­me­stru, wiele się zmie­niło. Ni­gdy nie prze­ga­piła oka­zji, żeby mnie zi­ry­to­wać. Jesz­cze raz spraw­dzi­łem go­dzinę. Pora za­czy­nać.

I wtedy drzwi otwo­rzyły się sze­roko, a mój do­bry hu­mor na­tych­miast się ulot­nił.

_Oczy­wi­ście, że nie ze­rwała się z za­jęć. Nie ma ani jed­nej nie­obec­no­ści._

We­szła do sali swoim zwy­kłym ta­necz­nym kro­kiem, w idio­tycz­nie wiel­kich słu­chaw­kach na gło­wie, ki­wa­jąc się do rytmu. Czy w ogóle do­strze­gała, że wszy­scy się na nią ga­pią? Czy ją to ob­cho­dziło? Za­pewne nie, wziąw­szy pod uwagę jej ubiór – o ile w ogóle można to tak na­zwać. Na no­gach miała zno­szone, przy­bru­dzone woj­skowe buty. Jej czarne raj­stopy świe­ciły dziu­rami, spód­niczka była sta­now­czo za krótka, a jakby tego było mało, de­kolt bluzki z dłu­gim rę­ka­wem miała roz­cięty do­mo­wym spo­so­bem, więc te­raz zsu­wał się z jej na­giego ra­mie­nia. Na chwilę za­wie­si­łem tam wzrok, do­strze­ga­jąc brak ra­miączka od sta­nika.

Chłopcy z ostat­nich rzę­dów też to za­uwa­żyli i śle­dzili jej ru­chy, w oczy­wi­sty spo­sób po­twier­dza­jące, że pod opi­na­jącą ciało bluzką nie kryje się nic wię­cej. Na se­kundę na­sze spoj­rze­nia spo­tkały się. Bły­snęła sze­ro­kim uśmie­chem i pu­ściła do mnie oko.

Na­gle po­czu­łem, że muszka uwiera mnie w szyję. Mu­sia­łem się po­wstrzy­mać, żeby za nią nie po­cią­gnąć.

Kiedy ona lek­kim kro­kiem prze­cho­dziła obok mo­jego biurka, uda­łem, że zer­kam na ze­ga­rek. Z bli­ska nie dało się na nią pa­trzeć – te czer­wone usta i po­wieki uma­zane na czarno… Wy­glą­dała jak ja­kiś obłą­kany mim.

Nie poj­mo­wa­łem, dla­czego wła­śnie tak chce się pre­zen­to­wać światu, skoro w za­sa­dzie była dość atrak­cyjna. Miała ładną fi­gurę, wiel­kie nie­bie­skie oczy i dłu­gie, lśniące, ru­do­brą­zowe włosy. Ale ni­gdy ich nie roz­pusz­czała. Dziś wy­glą­dała, jakby rano po­dzie­liła je na kilka sek­cji, każdą za­krę­ciła mik­se­rem, a po­tem od­dziel­nie upięła wy­soko na gło­wie.

Nie tylko jej wy­gląd mi prze­szka­dzał. Ta dziew­czyna nic so­bie nie ro­biła z tego, że je­stem jej wy­kła­dowcą, i nie ob­cho­dziło jej, że wy­pada od­no­sić się do mnie w okre­ślony spo­sób. Czę­sto mó­wiła do mnie „Ste­phen”, choć po­pra­wia­łem ją za każ­dym ra­zem, gdy jej się to przy­tra­fiało. Pod­czas za­jęć nie by­łem „Ste­phe­nem” i ocze­ki­wa­łem, że stu­denci będą się do mnie zwra­cać „pro­fe­so­rze” albo „pro­szę pana”. Chyba nie mu­szę do­da­wać, że ta de­ner­wu­jąca młoda dama miała w głę­bo­kim po­wa­ża­niu moje ocze­ki­wa­nia. Czę­sto pusz­czała do mnie oko, a ja ni­gdy nie wie­dzia­łem, jak to trak­to­wać. Była ab­so­lut­nie nie­prze­wi­dy­walna, co re­gu­lar­nie wy­pro­wa­dzało mnie z rów­no­wagi. Je­śli tylko miała inne zda­nie na dany te­mat, bez skru­pu­łów prze­ry­wała mi pod­czas za­jęć.

_A kiedy ona nie ma in­nego zda­nia?_

W ży­ciu nie spo­tka­łem dziew­czyny tak upar­tej i tak za­wzię­cie bro­nią­cej swo­ich po­glą­dów. Nie mo­głem się do­cze­kać końca se­me­stru, kiedy skoń­czą się za­ję­cia i nie będę mu­siał jej wię­cej oglą­dać. Była in­te­li­gentna, nie dało się za­prze­czyć, i nie mia­łem wąt­pli­wo­ści, że skoń­czy z do­sko­nałą oceną z mo­jego przed­miotu.

Usia­dła na swoim sta­łym miej­scu z przodu sali, a ja ob­ser­wo­wa­łem, jak kła­dzie torbę na pod­ło­dze. Ten ruch spra­wił, że i tak już luźny de­kolt bluzki zsu­nął się jesz­cze ni­żej, od­sła­nia­jąc ko­lejny ka­wa­łek jej bla­dej skóry. To prze­szka­dzało mi jesz­cze bar­dziej niż cią­głe prze­ry­wa­nie w za­ję­ciach i nie­od­po­wied­nie za­cho­wa­nie. Dla­czego ona nie chciała się ład­nie ubrać? By­łaby z niej taka piękna dziew­czyna, gdyby tylko za­ło­żyła przy­zwo­itej dłu­go­ści spód­nicę i może do tego je­dwabną bluzkę. Ale wy­glą­dało na to, że ona za­wzięła się w swoim pra­gnie­niu wy­glą­da­nia jak nie­chlujna lum­piara i sku­tecz­nie psuła mi tym hu­mor. Lu­bi­łem po­rzą­dek i prze­wi­dy­wal­ność, a do­póki mia­łem ją w gru­pie, nie mo­głem li­czyć ani na jedno, ani na dru­gie.

Na­wet na­zwi­sko miała od­po­wied­nie: Wilde. Dzi­ku­ska.

Pani Wilde sta­no­wiła stałe źró­dło fru­stra­cji w moim pla­nie za­jęć na wtorki i piątki, które oprócz tego były cał­kiem przy­jemne. Nie mo­głem się do­cze­kać, kiedy wresz­cie się po­że­gnamy.

Od­chrząk­ną­łem, sy­gna­li­zu­jąc stu­den­tom, że za­czy­namy za­ję­cia, a oni wy­jąt­kowo szybko się uspo­ko­ili. Zna­łem po­wód tego nie­zwy­kłego po­słu­szeń­stwa: mie­li­śmy dziś oma­wiać _Lo­litę_ Vla­di­mira Na­bo­kova. Nie­przy­zwo­icie fa­scy­nu­jąca hi­sto­ria do­ro­słego męż­czy­zny, który za­ko­chuje się i na­wią­zuje sek­su­alną re­la­cję z dwu­na­sto­latką, co roku nie­za­wod­nie biła re­kordy po­pu­lar­no­ści wśród stu­den­tów. W wielu miej­scach wciąż nie wolno było jej oma­wiać. Oczy­wi­ście nic tak nie da­wało stu­den­tom po­czu­cia do­ro­sło­ści, jak czy­ta­nie „za­ka­za­nych” ksią­żek. Za­ję­cia się roz­po­częły, a ja z za­sko­cze­niem od­no­to­wa­łem, że panna Wilde nie bie­rze w nich udziału, co było do niej nie­po­dobne. W mil­cze­niu ro­biła no­tatki, a na jej ustach tań­czył lekki uśmiech.

Dys­ku­sja to­czyła się w naj­lep­sze. Stu­dent z tyłu sali za­su­ge­ro­wał, że główny bo­ha­ter, Hum­bert, jest chory psy­chicz­nie i nie kon­tro­luje swo­ich po­czy­nań, więc za­słu­gi­wałby na odro­binę wy­ro­zu­mia­ło­ści.

– Na­prawdę go bro­nisz? – za­pro­te­sto­wała dziew­czyna, któ­rej imie­nia nie mo­głem so­bie przy­po­mnieć. – To zbo­cze­niec, który na­pa­stuje małą dziew­czynkę i spro­wa­dza ją na złą drogę!

– Chyba ra­czej na od­wrót – wtrą­ciła panna Wilde, nie pod­no­sząc oczu znad no­ta­tek.

– Co? Ty tak na po­waż­nie?

– Jak naj­bar­dziej – od­parła pani Wilde. – Nie mam wąt­pli­wo­ści, że to Lo­lita spro­wa­dza Hum­berta na złą drogę. Ona go uwo­dzi, a on jest tym za­chwy­cony. Który fa­cet by nie był?

– Ale to dziecko! – upie­rała się dziew­czyna.

– Ow­szem, ale kiedy go uwo­dzi, do­brze wie, co robi. Upra­wiała wcze­śniej seks, a kiedy jest już po wszyst­kim, on prak­tycz­nie za­czyna jeść jej z ręki. Nie mó­wię, że to, co zro­bił, nie było złe, ale trzeba pa­mię­tać, że on ją po­strzega jako młodą ko­bietę, no i jego doj­rza­łość emo­cjo­nalna też jest na po­zio­mie dwu­na­sto­latka.

Dziew­czyna nie miała na to od­po­wie­dzi i spu­ściła wzrok.

– Bar­dzo trafna uwaga – przy­zna­łem.

Wpraw­dzie prze­szka­dzało mi, kiedy pani Wilde od­zy­wała się nie­pro­szona, ale jej uwagi za­wsze wzbo­ga­cały dys­ku­sję. W in­nym przy­padku cie­szył­bym się z tak ak­tyw­nej stu­dentki, która po­trafi oży­wić każdą de­batę. Ale było w niej coś ta­kiego… coś, czego nie po­tra­fi­łem na­zwać. Z ja­kie­goś po­wodu mnie draż­niła.

– Więc dla­czego pań­stwa zda­niem au­tor wy­brał tak kon­tro­wer­syjny te­mat na po­wieść? – za­py­ta­łem grupę.

Kilka osób za­częło pod­no­sić ręce, ale wszy­scy na­tych­miast się pod­dali, gdy pani Wilde za­częła mó­wić nie­pro­szona. Znowu. Zgrzyt­ną­łem zę­bami. Dziew­czyna bez wąt­pie­nia jest in­te­li­gentna, ale dla­czego nie po­trafi prze­strze­gać za­sad jak wszy­scy?

_Boże, szlag mnie z nią trafi._

– Pani Wilde!

Prze­rwała i spoj­rzała na mnie. Nie­stety w ogóle nie wy­glą­dała na prze­stra­szoną, tylko wpa­try­wała się we mnie z za­cie­ka­wie­niem.

– Tak, Ste­phen? – za­py­tała słodko.

– Pro­fe­so­rze – po­pra­wi­łem ją.

_Jak to do­brze, że se­mestr za­raz się koń­czy._

Tylko się do mnie uśmiech­nęła.

– Po­czeka pani na swoją ko­lej albo może pani opu­ścić moje za­ję­cia – po­wie­dzia­łem, w du­chu rzu­ca­jąc jej wy­zwa­nie, aby spró­bo­wała kon­ty­nu­ować mo­no­log.

Ski­nęła na mnie, że­bym mó­wił da­lej, i od­chy­liła się na krze­śle. Na jej twa­rzy ma­lo­wało się roz­ba­wie­nie. Za­py­ta­łem o zda­nie in­nych stu­den­tów, w za­mian do­sta­jąc kilka nie­cie­ka­wych re­flek­sji o te­ma­tach tabu. Jedna z dziew­czyn za­częła na­wet prze­ko­ny­wać, że to au­tor był praw­dzi­wym zbo­czeń­cem. Wes­tchną­łem i z wa­ha­niem od­da­łem głos de­ner­wu­ją­cej pani Wilde, która uśmiech­nęła się sze­roko i po­chy­liła do przodu.

– My­ślę, że Na­bo­kov wy­ko­rzy­stuje główne po­staci jako sym­bole – za­częła.

Do­my­śla­łem się, do czego zmie­rza, i miała ab­so­lutną ra­cję, jak za­wsze. By­łoby o wiele ła­twiej, gdy­bym mógł zbyć ją jako nie tylko głu­pio ubraną, ale też po pro­stu głu­pią, ale się nie dało. Była in­te­li­gentna, więc nie mia­łem wyj­ścia i mu­sia­łem po­zwo­lić jej na ko­lejne wy­po­wie­dzi.

– W ja­kim sen­sie? – za­py­ta­łem i ski­ną­łem głową w jej stronę.

– Hum­bert jest star­szy i wy­ra­fi­no­wany, ale za­blo­ko­wany emo­cjo­nal­nie. Lubi po­ważną li­te­ra­turę i mu­zykę kla­syczną. Re­pre­zen­tuje Eu­ropę. Lo­lita jest młoda, na­iwna i chętna do za­bawy. Lubi coca-colę, mu­zykę roc­kową i ko­lo­rowe ma­ga­zyny. To oczy­wi­ste, że sta­nowi wy­obra­że­nie au­tora na te­mat Sta­nów i nie jest to wy­obra­że­nie szcze­gól­nie po­chlebne. – Za­wa­hała się i uśmiech­nęła do sie­bie. – Ale może się mylę. Może Na­bo­kov miał o wiele mniej zło­żone mo­tywy. Może po pro­stu kie­dyś mu się to przy­śniło.

Spoj­rzała na mnie z tym swoim krzy­wym uśmiesz­kiem i do­dała:

– W końcu chyba każdy star­szy męż­czy­zna ma­rzy o tym, żeby prze­spać się z młod­szą ko­bietą?

Znów pu­ściła do mnie oko. Może by­łem nie­do­świad­czony w kon­tak­tach z płcią prze­ciwną, ale nie mu­sia­łem być ge­niu­szem, aby się zo­rien­to­wać, że pani Wilde się ze mną drażni. Na ko­niec nie­znacz­nie po­ru­szyła ko­niusz­kiem ję­zyka.

– Dzię­kuję, ko­niec za­jęć – po­wie­dzia­łem, za­ci­ska­jąc mocno szczęki.

Usia­dłem przy biurku i za­czą­łem zbie­rać książki.

– Do piątku, Ste­phen – usły­sza­łem głos pani Wilde, gdy mi­jała moje biurko ra­zem z in­nymi stu­den­tami.

Przez se­kundę mi­gnęło mi coś kry­ją­cego się pod jej bluzką, tuż po­ni­żej karku: ta­tuaż. Zje­cha­łem wzro­kiem w dół jej ple­ców i szczu­płych nóg w tych kre­tyń­skich raj­sto­pach. Tuż przed wyj­ściem zer­k­nęła na mnie przez ra­mię i po­słała mi uśmiech.

_Oczy­wi­ście, że ma ta­tuaż. Prze­cież nie przej­muje się swoim wy­glą­dem ani tym, czy kto­kol­wiek trak­tuje ją po­waż­nie. Na­prawdę szkoda, że nie chce się le­piej ubie­rać. By­łaby cał­kiem ładna, gdyby tylko się tro­chę po­sta­rała._

Wrzu­ci­łem rze­czy do torby i w po­śpie­chu ru­szy­łem do sa­mo­chodu.

Przez te za­ję­cia po­czu­łem się spięty i sfru­stro­wany, więc po­sta­no­wi­łem w dro­dze do domu za­ha­czyć o si­łow­nię. Kiedy wsia­dłem do auta, za­uwa­ży­łem nie­ode­brane po­łą­cze­nie od Matta. Wy­bra­łem nu­mer. Ode­zwał się po kilku sy­gna­łach.

– Ste­vie! – za­wo­łał śpiew­nym gło­sem. – Co sły­chać?

– Nie wiem, to ty do mnie za­dzwo­ni­łeś.

– A, fak­tycz­nie. Dla­czego ty ni­gdy nie od­bie­rasz?

– Mia­łem za­ję­cia. Zo­sta­wi­łem te­le­fon w sa­mo­cho­dzie.

– Zda­jesz so­bie sprawę, że mo­żesz go no­sić ze sobą, nie? On nie jest za­mon­to­wany w au­cie, cho­ciaż w su­mie ro­zu­miem, że mo­głoby ci się tak wy­da­wać.

– O czym ty mó­wisz?

– Mu­sisz so­bie ku­pić nowy te­le­fon. Da się tą ce­głą w ogóle wy­sy­łać ese­mesy?

– Do­brze wiesz, że się da – od­par­łem. – Po co dzwo­ni­łeś?

– Bo chcę iść z tobą wie­czo­rem na mia­sto.

– Jest wto­rek.

– No i?

– Nie mu­sisz ju­tro iść do pracy?

– Mu­szę. I co z tego?

– Nie­ważne. – Wes­tchną­łem. – Nie, nie mogę z tobą iść.

– Dla­czego? Nie masz rano za­jęć.

– Ale mam prace do spraw­dze­nia i ar­ty­kuł do zre­da­go­wa­nia. Poza tym na­sta­wi­łem się już na spo­kojny wie­czór w domu.

– Ty co­dzien­nie masz spo­kojny wie­czór w domu – za­pro­te­sto­wał Matt.

Prak­tycz­nie usły­sza­łem, jak prze­wraca oczami.

– No cóż, do­brze mi z tym.

– Ste­vie, przy­się­gam na Boga, nie mam po­ję­cia, jak to moż­liwe, że w ogóle je­ste­śmy spo­krew­nieni. Je­steś naj­star­szym trzy­dzie­sto­trzy­lat­kiem na świe­cie.

Uzna­łem, że nie będę mu wy­po­mi­nać, że nie łą­czą nas więzy krwi.

– Po­waż­nie, stary – cią­gnął Matt. – Je­steś wolny i masz nie­ogra­ni­czony do­stęp do mło­dych la­sek, ale czy ty w ogóle pa­mię­tasz, kiedy ostat­nio za­li­czy­łeś?

_Mi­nęło tyle czasu, że nikt by już tego nie pa­mię­tał._

– Nie mam „ła­twego do­stępu”, jak to ują­łeś. Nie wolno mi się spo­ty­kać ze stu­dent­kami i do­brze o tym wiesz.

– Nie mó­wię o „spo­ty­ka­niu” – za­pro­te­sto­wał. – Tylko o cu­dzej ręce na fiu­cie za­miast wła­snej. Nie brzmi przy­jem­nie?

– Mu­szę le­cieć – ucią­łem. – Spie­szę się na siłkę.

– Świetny po­mysł. Będę za dzie­sięć mi­nut – od­parł Matt i roz­łą­czył się, za­nim zdą­ży­łem za­pro­te­sto­wać.

_Wspa­niale. Wła­śnie tego dziś po­trze­bo­wa­łem do pełni szczę­ścia._Roz­dział 2

Kiedy do­tar­łem na si­łow­nię, Matt stał już na ze­wnątrz i roz­ma­wiał przez te­le­fon, gło­śno się z cze­goś śmie­jąc.

W ogóle nie by­li­śmy do sie­bie po­dobni. On od za­wsze cie­szył się po­pu­lar­no­ścią wszę­dzie, gdzie tylko po­szedł, i bez trudu na­wią­zy­wał kon­takty. Ja­kiś czas temu ra­zem z ko­legą otwo­rzyli bar spor­towy i wy­glą­dało na to, że nie­źle so­bie ra­dzą. Mnie w naj­mniej­szym stop­niu nie in­te­re­so­wał sport. Po­ja­wi­łem się w jego knaj­pie tylko raz, na otwar­ciu kilka lat temu – moja matka prak­tycz­nie mnie zmu­siła, że­bym po­szedł. Cały wie­czór czu­łem się nie­zręcz­nie, a mój gar­ni­tur sta­now­czo nie pa­so­wał do oko­licz­no­ści. Kiedy za­częła się bójka, ucie­kłem po ci­chu, nie po­sia­da­jąc się z ra­do­ści.

Matt był świet­nym fa­ce­tem, ale ni­gdy nie ro­zu­mia­łem, dla­czego w dzie­ciń­stwie za­le­żało mu na moim to­wa­rzy­stwie – w su­mie to do dziś nie udało mi się roz­wią­zać tej za­gadki. Matt miał mnó­stwo przy­ja­ciół i czę­sto cho­dził na randki, ale z ja­kie­goś po­wodu za­wsze po­tra­fił zna­leźć dla mnie czas.

– Hej, brat! – za­wo­łał, gdy się zbli­ży­łem.

_Przy­rodni, dla peł­nej ja­sno­ści._

Kilka osób przy­wi­tało się z nami, kiedy szli­śmy do szatni. Matt dla każ­dego miał ja­kąś zgrabną od­po­wiedź, a ja po pro­stu zmu­sza­łem się, żeby sztywno ski­nąć głową, za­miast wbi­jać wzrok w pod­łogę. Kiedy przy­cho­dzi­łem tu sam, nie zwra­ca­łem ni­czy­jej uwagi i czu­łem się z tym o wiele le­piej.

– Co z tobą? – za­py­tał Matt, kiedy rzu­ci­łem torbę na pod­łogę. – Ta żyłka na czole za­raz ci pęk­nie.

– Nie wiem. Może ja­kaś cho­roba mnie ła­pie.

– Tak, syn­drom nie­do­pchnię­cia – prych­nął. – Ta wku­rza­jąca stu­dentka znów się tobą bawi?

– Co? – Za­czą­łem się prze­bie­rać i słu­cha­łem go jed­nym uchem.

– No wiesz, ta, co się ubiera jak bez­domna i za­wsze py­skuje. Ta, o któ­rej cią­gle na­wi­jasz, kiedy się wi­dzimy.

– Pani Wilde? – Unio­słem głowę.

– Mm… Wilde, po­doba mi się. A jak ma na imię?

– Nie wiem – ucią­łem z iry­ta­cją. – Dla­czego, do cho­lery, roz­ma­wiamy o mo­ich stu­den­tach?

– Ooo, za­czy­nasz się wy­ra­żać! – Ro­ze­śmiał się.

Nie mia­łem po­ję­cia, o co mu cho­dzi. By­łem dok­to­rem li­te­ra­tury. Oczy­wi­ście, że po­tra­fi­łem się wy­ra­zić.

– Bo wiesz – cią­gnął rze­czowo – ta żyłka wy­jąt­kowo mocno ci dziś wy­łazi, a to się zwy­kle zda­rza, kiedy masz z nią za­ję­cia.

Prze­su­ną­łem ko­niusz­kami pal­ców po czole.

– No, to co dziś na­roz­ra­biała?

– Nic! Dajże mi święty spo­kój!

– Łał, mu­siało być na­prawdę źle. Albo do­brze. Za­leży, z któ­rej strony spoj­rzeć.

Po­sła­łem mu spoj­rze­nie, któ­rym mia­łem na­dzieję go zmro­zić i zmu­sić do za­milk­nię­cia. Nie mia­łem ochoty my­śleć o tej kosz­mar­nej dziew­czy­nie, je­śli nie mu­sia­łem.

– A, już wiem – po­wie­dział, szcze­rząc zęby w uśmie­chu. – Za­kła­dała nogę na nogę, a po­tem roz­kła­dała z po­wro­tem, że­byś mógł so­bie zer­k­nąć?

– Nie! – Już pra­wie krzy­cza­łem. – Co z tobą jest nie tak, Matt? Ona jest co naj­mniej dzie­sięć lat młod­sza ode mnie.

– No i? To nic nad­zwy­czaj­nego. Więk­szość męż­czyzn ma­rzy o młod­szych ko­bie­tach.

_Pani Wilde też dziś to po­wie­działa._

– Po­waż­nie? – Usły­sza­łem wła­sny głos.

– No ja­sne. Nie po­wiesz chyba, że nie chciał­byś tej nie­grzecz­nej stu­dentki ostro ze­rżnąć i po­ka­zać jej, kto tu rzą­dzi!

Sta­ną­łem jak wryty przed szaf­kami. W ży­ciu nie przy­szło mi coś ta­kiego do głowy, ale te­raz to so­bie wy­obra­zi­łem i by­łem… za­in­try­go­wany? I kom­plet­nie znie­sma­czony. Ab­surd. Po­trzą­sną­łem głową i we­pchną­łem torbę do szafki, trza­ska­jąc drzwicz­kami.

– Nie – po­wie­dzia­łem w końcu. – Na­wet gdyby to nie było za­bro­nione, ona w ogóle nie jest w moim ty­pie.

– A jak wy­gląda? – za­py­tał Matt, gdy ru­szy­li­śmy w stronę bieżni.

Wzru­szy­łem ra­mio­nami.

– Ra­czej nie­duża, ma ciemne włosy i nie­bie­skie oczy. Pew­nie około dwu­dzie­stu je­den lat. W ży­ciu nie wi­dzia­łem ko­goś tak źle ubra­nego, a jej włosy i ma­ki­jaż… Wy­gląda, jakby cały rok świę­to­wała Hal­lo­ween.

Matt po­ki­wał głową. Wi­dzia­łem, że two­rzy już w gło­wie jej ob­raz.

– A, i ma ta­tuaż po­ni­żej karku – do­da­łem.

– Mm, ta­tu­aże są sek­sowne – roz­ma­rzył się. – A ja­kie ma cycki?

Za­ci­sną­łem szczękę. Nie­stety, do­kład­nie wie­dzia­łem, ja­kie ma „cycki”, jak to elo­kwent­nie ujął Matt.

– Aż ta­kie do­bre, co? – Uśmiech­nął się sze­roko.

– Po­ję­cia nie mam – od­par­łem. Mę­czyła mnie już ta roz­mowa. – Na­wet bym nie wie­dział, ja­kie kry­te­ria oceny za­sto­so­wać.

– Nie mogą być za małe, ale też nie za duże. Naj­le­piej ta­kie w sam raz do ręki… A ja mam spore ręce.

Ro­ze­śmiał się, pod­no­sząc dło­nie i pro­stacko uda­jąc, że maca piersi.

Prze­wró­ci­łem oczami, wsze­dłem na naj­bliż­szą bież­nię i za­czą­łem tre­ning. Nie chcia­łem my­śleć o pier­siach pani Wilde i mia­łem na­dzieję, że Matt w końcu od­pu­ści.

– Aaa – do­dał, kiedy już skoń­czył wy­ima­gi­no­wane ma­ca­nie – mu­szą być jędrne i ster­czące. Ale u dwu­dzie­sto­latki to prak­tycz­nie stan­dard, szczę­ścia­rzu.

Były jędrne, nie mo­głem za­prze­czyć. Za­czą­łem biec szyb­ciej.

– No, to jak? Za­rwiesz ją? – cią­gnął da­lej Matt, mimo że bie­głem już na naj­wyż­szej szyb­ko­ści i nie od­po­wie­dzia­łem na żadne z jego dur­nych py­tań do­ty­czą­cych piersi.

Wszedł na bież­nię obok mnie, ale le­d­wie truch­tał.

– Oczy­wi­ście, że nie – wy­dy­sza­łem.

– Czemu nie? Skoro tak się za­cho­wuje na two­ich za­ję­ciach, to dość oczy­wi­ste, że na cie­bie leci.

– Nie leci na mnie. Ona… Nie wiem, o co jej cho­dzi.

Bie­głem da­lej, aż po­czu­łem, że serce za­raz wy­sko­czy mi z piersi, a pot lał się ze mnie stru­gami. Za­trzy­ma­łem bież­nię i wy­pi­łem całą bu­telkę wody. Matt na­dal ob­ser­wo­wał mnie ze swo­jej ma­szyny z dur­nym uśmiesz­kiem na twa­rzy.

– Co? – za­py­ta­łem ostro.

– Spo­koj­nie, bra­ciszku, bo się do­ro­bisz tęt­niaka – po­wie­dział, zwal­nia­jąc. – Ja tylko mó­wię, że je­śli tak się na­krę­casz na myśl o tej dziew­czy­nie, to może coś w tym jest.

– Nic w tym nie ma – wy­dy­sza­łem. – Jest głu­pia, de­ner­wu­jąca i je­śli mam być cał­kiem szczery, nie mogę się już do­cze­kać końca se­me­stru, bo wtedy nie będę mu­siał jej dłu­żej oglą­dać dwa razy w ty­go­dniu. I ow­szem, jej piersi są bar­dzo jędrne i za­pewne ani za duże, ani za małe, ale to nie zmie­nia faktu, że wy­gląda jak sta­tystka z filmu Tima Bur­tona i chyba przy­się­gła so­bie, że bę­dzie mnie wku­rzać do końca mo­ich dni!

Wy­sze­dłem jak bu­rza, sły­sząc za sobą jego śmiech. Po­szedł za mną do sali z cię­ża­rami.

Po­ło­ży­łem się na ławce z na­dzieją, że Matt się za­mknie, kiedy bę­dzie mnie za­bez­pie­czać. Oczy­wi­ście nie mia­łem tyle szczę­ścia.

– Nooo, ale jak skoń­czą się za­ję­cia, to już bę­dzie wolno ci się z nią umó­wić, co?

Stęk­ną­łem z wy­siłku.

– Po­nie­waż nie mam naj­mniej­szego za­miaru się z nią uma­wiać, to nie ma nic do rze­czy. Poza tym je­stem dla niej o wiele za stary i jak już mó­wi­łem, nie jest w moim ty­pie.

– Prze­cież lu­bisz sza­tynki – za­pro­te­sto­wał.

– Tak, ale nie lu­bię ma­ki­jażu na Ma­ri­lyna Man­sona, po­dar­tych raj­stop, a zwłasz­cza ta­tu­aży. Dla­czego wciąż cią­gniemy ten te­mat?

– Bo od dwóch mie­sięcy na­wi­jasz o niej za każ­dym ra­zem, gdy się wi­dzimy.

_Nie­moż­liwe, że­bym mó­wił o niej aż tak czę­sto._

– Na­wet nie zda­jesz so­bie z tego sprawy, co?

– Na pewno nie aż tak czę­sto – za­pro­te­sto­wa­łem nie­pew­nie, gdy za­mie­ni­li­śmy się miej­scami.

Matt do­ło­żył wię­cej wagi na swoją sztangę.

– Jaja so­bie ro­bisz? Wiem, w co była ubrana i jak miała zro­bione włosy na każ­dych two­ich za­ję­ciach. Już nie wspo­mi­na­jąc o uśmie­chach i mru­ga­niu.

– Prze­sa­dzasz – żach­ną­łem się. – Co miała na so­bie w pią­tek?

– Yyy, spód­niczkę w czarno-białą kratę i ko­szulkę z logo ja­kie­goś ze­społu. Z two­jego opisu są­dzę, że Ra­mo­nes – od­parł na­tych­miast.

_Zga­dza się. Boże, to nie­nor­malne._

Mil­cza­łem. Co niby mógł­bym na to od­po­wie­dzieć?

– Mam ra­cję, co?

– Za­mknij się już albo to na cie­bie upusz­czę – mruk­ną­łem, po­da­jąc mu sztangę.

Zro­bił swoją se­rię, a ja sta­łem nad nim zdez­o­rien­to­wany. Nie zda­wa­łem so­bie sprawy, że tak dużo na­rze­kam na pa­nią Wilde. Kiedy skoń­czy­li­śmy swoje se­rie, nie chciało mi się dłu­żej ćwi­czyć. Po­szli­śmy pod prysz­nic.

– Żarty na bok, Ste­phen, ale dla­czego ty się z ni­kim nie spo­ty­kasz? Na­wet na zwy­kłej randce nie by­łeś od Bóg wie kiedy – za­gad­nął w szatni.

– Nie wiem – skła­ma­łem. – Nie spo­tka­łem ni­kogo cie­ka­wego.

– Poza tą dziew­czyną, o któ­rej ga­dasz non stop od dwóch mie­sięcy – prze­rwał.

– Poza tym nie umiem roz­ma­wiać z ko­bie­tami – do­da­łem, igno­ru­jąc jego uwagę.

– To aku­rat święta prawda.

Zer­k­ną­łem na przy­rod­niego brata, a on po­słał mi uśmiech.

– Żar­tuję, Ste­vie. Nie je­steś taki zły, jak ci się wy­daje.

Ale by­łem. Wpraw­dzie nie lu­bi­łem się do tego przy­zna­wać, ale nie mo­głem prze­czyć fak­tom. Moje ży­cie uczu­ciowe prak­tycz­nie nie ist­niało – od za­wsze. Na stu­diach sie­dzia­łem z no­sem w książ­kach, a po­nie­waż nie cho­dzi­łem na im­prezy, nie spę­dza­łem zbyt wiele czasu wśród ko­biet. Ob­ser­wo­wa­łem, jak ró­wie­śnicy udzie­lają się to­wa­rzy­sko, i chcia­łem się przy­łą­czyć, ale by­łem zbyt nie­śmiały. Ży­wi­łem w so­bie na­dzieję, że pew­nego dnia wła­ściwa ko­bieta po pro­stu po­jawi się zni­kąd w moim ży­ciu. Ktoś miły, z kim mógł­bym roz­ma­wiać bez onie­śmie­le­nia. Ktoś, kto za­ak­cep­tuje mnie ta­kim, jaki je­stem, ze wszyst­kimi mo­imi wa­dami.

A te­raz mia­łem trzy­dzie­ści trzy lata i jak do­tąd nic. Może to się ni­gdy nie wy­da­rzy? Mia­łem kil­koro przy­ja­ciół z li­ceum i ze stu­diów: wszy­scy byli w sta­łych związ­kach, więk­szość po ślu­bie i z dziećmi. Ja zo­sta­łem je­dy­nym sin­glem i za­czy­na­łem się mar­twić, że już za­wsze będę sam.

– Chcesz, że­bym cię z kimś usta­wił? – za­pro­po­no­wał Matt. – Znam mnó­stwo dziew­czyn, które chęt­nie by się z tobą spo­tkały.

– Po­waż­nie? – Unio­słem brew.

– No, może nie mnó­stwo. Ale jedną bym może wy­kom­bi­no­wał. Ja­kąś miłą i nudną, żeby do cie­bie pa­so­wała – po­wie­dział, jakby to był kom­ple­ment.

– Po­waż­nie uwa­żasz, że je­stem nudny?

– Tak – od­parł bez za­sta­no­wie­nia.

– Łał. Dzięki za szcze­rość, Matt.

– Sorry, Ste­vie, ale spójrz, chło­pie, na swoje ży­cie. Co wie­czór sie­dzisz w domu za­ko­pany w książ­kach, na randce nie by­łeś od pierw­szego za­ła­ma­nia ner­wo­wego Brit­ney i ubie­rasz się jak eme­ryt.

_Jaka Brit­ney? Dla­czego się za­ła­mała? Eme­ryt?_

Spoj­rza­łem na swoje ubra­nie i po­rów­na­łem do Matta. Mia­łem na so­bie spodnie khaki z pa­skiem, nie­bie­ską ko­szulę z koł­nie­rzy­kiem, brą­zową sztruk­sową ma­ry­narkę, czarne skó­rzane pan­to­fle i oczy­wi­ście muszkę i oku­lary. Mój przy­rodni brat był ubrany w dzi­waczne trampki, ciemne dżinsy, pro­sty biały T-shirt, a na to miał na­rzu­coną skó­rzaną kurtkę. Na­wet ja po­tra­fi­łem przy­znać, że się róż­nimy, ale nie uwa­ża­łem, żeby mój styl był aż taki zły.

– Na­prawdę ubie­ram się jak eme­ryt?

– Tro­chę tak. Spójrz na te spodnie...

– Co z nimi nie tak?

– Za­sad­ni­czo nic – za­my­ślił się. – Ale są tro­chę za wy­soko pod­cią­gnięte, a ten pa­sek ja­kiś taki… ge­ria­tryczny. Dla­czego ni­gdy nie no­sisz dżin­sów?

– Wąt­pię, żeby było mi wy­god­nie w czymś tak ob­ci­słym – przy­zna­łem.

– Po co trzy razy w ty­go­dniu cho­dzisz na siłkę, je­śli i tak nikt tego nie wi­dzi? – za­dał py­ta­nie re­to­ryczne, na­pi­na­jąc bi­ceps.

– Dla zdro­wia. Re­gu­larne ćwi­cze­nia to naj­lep­szy spo­sób na utrzy­ma­nie ca­łego układu krą­że­nia w opty­mal­nym sta­nie. Znasz hi­sto­rię mo­jej ro­dziny.

Matt po­ło­żył rękę na moim ra­mie­niu i lekko po­trzą­snął.

– Sorry, stary, wiem. Ale by­łeś nie­dawno u le­ka­rza, nie? Wszystko jest w po­rządku.

Przy­tak­ną­łem, po­cie­ra­jąc pierś dło­nią.

– Masz zdro­wie jak koń – cią­gnął. – Na sta­rość się bę­dziesz mar­twić. Te­raz po­wi­nie­neś się sku­pić na ci…

– Nie mów tak! – prze­rwa­łem, uno­sząc dłoń.

– …cie­ka­wych ko­bie­tach, z któ­rymi mógł­byś się umó­wić – prych­nął.

_Bła­gam. Wiem, co chcia­łeś po­wie­dzieć._

– Ja­sne, już się za to za­bie­ram.

– Po­myśl o dżin­sach, co?

– Na pewno mi przy­po­mnisz, je­śli za­po­mnę – mruk­ną­łem.

Po­kle­pał mnie po ra­mie­niu ze współ­czu­ciem.

– Jak na­stęp­nym ra­zem mama bę­dzie cię chciała za­brać na za­kupy, po­dzię­kuj i nie idź.

– Okej.

– Słu­chaj, chodź ze mną do baru na jed­nego. Mo­żemy ogar­nąć coś do je­dze­nia po dro­dze – za­pro­po­no­wał.

Za­wa­ha­łem się.

– Dziś jest po­czą­tek se­zonu Giant­sów, na pewno będą ja­kieś la­ski. Giants to na­sza dru­żyna bejs­bo­lowa, gdy­byś nie wie­dział.

– Wiem. – Prze­wró­ci­łem oczami.

Ale gdy­bym się nie uro­dził i wy­cho­wał aku­rat tu­taj, w San Fran­ci­sco, pew­nie bym nie wie­dział. Mia­łem ochotę od­mó­wić. Nie cho­dziło o to, że nie lu­bię spę­dzać czasu z Mat­tem, bo lu­bi­łem. Cho­dziło o ten jego bar, albo ra­czej o bary jako ta­kie. Nie ra­dzi­łem so­bie zbyt do­brze w sy­tu­acjach to­wa­rzy­skich. Ale jed­no­cze­śnie wie­dzia­łem, że to dla niego ważne.

– No do­bra – zgo­dzi­łem się. – Ale tylko na jedno piwo, okej?

Twarz Matta roz­ja­śniła się w uśmie­chu.

– Po­waż­nie? Su­per! Chcesz, że­by­śmy się za­trzy­mali u cie­bie po dro­dze? Mógł­byś się prze­brać.

– Nie.

– Okej, to może… Eee… Zo­staw cho­ciaż ma­ry­narkę i wy­cią­gnij ko­szulę ze spodni.

Zro­bi­łem, jak ra­dził.

– A muszka?

– Nie. Coś jesz­cze? – za­py­ta­łem sar­ka­stycz­nie.

– Tak. Da­ruj so­bie ten dziwny prze­dzia­łek. Wy­glą­dasz, jak­byś miał za­cze­skę – po­wie­dział, wi­chrząc mi włosy.

***

Ja­kiś czas póź­niej za­par­ko­wa­li­śmy przed pu­bem Matta. Kiedy zo­ba­czy­łem, ile sa­mo­cho­dów stoi przed wej­ściem, za­czą­łem ża­ło­wać swo­jej de­cy­zji. W środku było mnó­stwo lu­dzi – już czu­łem zde­ner­wo­wa­nie wzbie­ra­jące w moim żo­łądku.

We­szli­śmy do środka. Matta ze wszyst­kich stron po­wi­tały en­tu­zja­styczne okrzyki. Wi­docz­nie każdy w ba­rze go znał. Mnie nie za­le­żało na za­in­te­re­so­wa­niu, z wy­jąt­kiem sy­tu­acji, które mia­łem pod kon­trolą, tak jak w sali wy­kła­do­wej.

– Chodź, brat. Mam swój sto­lik – oznaj­mił Matt.

Po­pro­wa­dził mnie do stołu, który był bez wąt­pie­nia naj­lep­szym miej­scem w knaj­pie. Z sie­dzeń roz­cią­gał się świetny wi­dok na cały bar. Poza tym były pod ide­al­nym ką­tem do oglą­da­nia te­le­wi­zji na du­żym pła­skim ekra­nie pod su­fi­tem.

– We­zmę ci piwo. Chcesz ja­kieś kon­kretne?

Po­trzą­sną­łem głową. Nie od­róż­nił­bym jed­nego piwa od dru­giego, na­wet gdyby za­le­żało od tego moje ży­cie. Ro­zej­rza­łem się po pu­bie. Za­sko­czyło mnie, że było tu fak­tycz­nie sporo ko­biet, jak za­po­wia­dał Matt. Wie­dzia­łem, że uma­wia się z róż­nymi dziew­czy­nami, ale z żadną na wy­łącz­ność. Chyba wła­śnie taki układ mu naj­bar­dziej od­po­wia­dał. Za­uwa­ży­łem, że w dro­dze po­wrot­nej obej­muje kilka ko­biet na po­wi­ta­nie. Mu­szę przy­znać, że po­czu­łem ukłu­cie za­zdro­ści. Mój przy­rodni brat miał ta­lent do zjed­ny­wa­nia so­bie lu­dzi i cza­ro­wa­nia płci prze­ciw­nej – ta­lent, któ­rego ja by­łem kom­plet­nie po­zba­wiony.

– No, trzy­maj. – Po­dał mi piwo. – Po­doba ci się któ­raś? – Wska­zał głową w stronę za­tło­czo­nej prze­strzeni przy ba­rze.

Wzru­szy­łem ra­mio­nami i za­czą­łem zdra­py­wać ety­kietę z bu­telki, za­sta­na­wia­jąc się, ile czasu będę mu­siał tu wy­sie­dzieć, żeby wy­peł­nić zo­bo­wią­za­nie wo­bec Matta.

– Co po­wiesz na nią? – za­py­tał, pa­trząc na ko­bietę o wiel­kich pier­siach i bar­dzo krót­kiej su­kience.

_Eee, nie._

– Żar­tuję prze­cież. – Wy­szcze­rzył zęby w uśmie­chu. – Znam ją. Nie jest nudna, je­śli wiesz, co mam na my­śli.

– Mam na­dzieję, że się za­bez­pie­cza­łeś – wy­mam­ro­ta­łem. – Ostroż­no­ści ni­gdy za wiele.

Matt po­słał mi wy­mowne spoj­rze­nie.

– Prze­ciw­nie, Ste­phen, cza­sami może być jej za wiele.

Nie za­py­ta­łem, o co mu cho­dzi. Roz­brzmiała ja­kaś roc­kowa pio­senka i z głębi sali roz­le­gły się pod­eks­cy­to­wane okrzyki. Od­wró­ci­łem się jed­no­cze­śnie z Mat­tem, żeby zo­ba­czyć, co się dzieje, i mało nie spa­dłem z krze­sła. Pani Wilde tań­czyła na stole z dwiema in­nymi dziew­czy­nami. Ota­czała je wielka grupa męż­czyzn, któ­rzy się ga­pili i gwiz­dali. Nie­któ­rzy wzno­sili spro­śne okrzyki.

Miała na so­bie su­kienkę, któ­rej wcze­śniej nie wi­dzia­łem: ja­kąś dziwną czer­woną szmatkę bez ra­mią­czek – nie mo­głem po­jąć, jak to się na niej trzyma – i skó­rzane ko­zaki do ko­lan. Włosy zwią­zała w wy­soki ku­cyk, usta uma­lo­wała czer­woną szminką, a na po­wie­kach miała ten sam roz­ma­zany czarny cień co po­po­łu­dniu.

– Ja cię sunę, ta ruda jest nie­zła! – oce­nił Matt z lek­kim gwizd­nię­ciem.

Mó­wił o ko­le­żance pani Wilde, wy­so­kiej, krą­głej dziew­czy­nie o dłu­gich wło­sach. Trze­cia była ni­ska i ciem­no­skóra, a włosy miała kru­czo­czarne. Wzrok wszyst­kich męż­czyzn w ba­rze skon­cen­tro­wany był te­raz na ukła­dzie ta­necz­nym, jaki wszyst­kie trzy pre­zen­to­wały na bla­cie stołu. Na­gle za­pra­gną­łem wyjść, za­nim ona mnie za­uważy. Nie chcia­łem jej oglą­dać, choć mu­sia­łem przy­znać, że wy­glą­dała le­piej niż na mo­ich za­ję­ciach.

Kiedy dziew­częta za­częły spro­śny po­kaz pi­cia te­qu­ili, opa­dła mi szczęka. Tłum męż­czyzn osza­lał z ra­do­ści.

– Yyy… Wolno im tak ro­bić? – za­py­ta­łem Matta.

– Żar­tu­jesz? – Ani na chwilę nie spu­ścił oczu z ru­dej. – Ci go­ście będą tu przy­cho­dzić co­dzien­nie przez naj­bliż­szy mie­siąc, li­cząc na po­wtórkę. Po­wi­nie­nem tym la­skom za to pła­cić. Nie wi­dzia­łem ich tu wcze­śniej. Cie­kawe, skąd się wzięły.

– To pani Wilde – po­wie­dzia­łem, na­tych­miast ża­łu­jąc, że w ogóle otwo­rzy­łem usta.

– Ta w czer­wo­nej kiecce? – upew­nił się z nie­do­wie­rza­niem. – Po­waż­nie?

Ski­ną­łem głową.

– To jest ta wku­rza­jąca la­ska nie w twoim ty­pie? Bra­chu, ale ty pie­przysz głu­poty! Mu­sisz ją za­li­czyć, a po­tem przed­sta­wić mnie ko­le­żance.

Nie czu­łem po­trzeby „za­li­cza­nia” cze­go­kol­wiek ani ko­go­kol­wiek. Wsta­łem, zbie­ra­jąc się do wyj­ścia.

– A ty do­kąd? Mecz się jesz­cze nie za­czął – za­pro­te­sto­wał i po­cią­gnął mnie z po­wro­tem na krze­sło. – Jedno piwo, Ste­phen, obie­ca­łeś!

– W po­rządku. – Opu­ści­łem głowę. – Skoń­czę to jedno, a po­tem jadę do domu. Mam dziś jesz­cze coś do za­ła­twie­nia.

– Po­tem so­bie zwa­lisz. – Za­śmiał się. – Twoja ko­chana panna Wilde wła­śnie fun­duje ci nie­złą in­spi­ra­cję – do­dał, wska­zu­jąc głową w jej kie­runku.

Zo­ba­czy­łem, że pani Wilde jest wła­śnie za­jęta zli­zy­wa­niem soli z szyi ru­do­wło­sej ko­le­żanki. Na­stęp­nie wy­chy­liła kie­li­szek te­qu­ili i wgry­zła się w ka­wa­łek cy­tryny, który po­dała jej ustami druga dziew­czyna. Po­czu­łem lek­kie drże­nie w kro­czu i od­wró­ci­łem wzrok, brzy­dząc się sobą.

_Jest od cie­bie do­bre dzie­sięć lat młod­sza i co waż­niej­sze, to twoja stu­dentka. Poza tym szlag cię tra­fia na jej wi­dok, pa­mię­tasz?_

Prze­nio­słem uwagę na ekran, od­no­to­wu­jąc z ulgą, że ha­łas z tyłu sali się uspo­kaja wraz z roz­po­czę­ciem me­czu. Skoń­czy­łem piwo i oznaj­mi­łem Mat­towi, że wy­cho­dzę, ale umó­wi­li­śmy się ju­tro na lunch. Ro­zej­rza­łem się za pa­nią Wilde, ale wy­glą­dało na to, że ona i jej ko­le­żanki opu­ściły bar, kiedy za­czął się mecz. Wy­sze­dłem i wzią­łem głę­boki od­dech, cie­sząc się, że już po wszyst­kim.

– Szlag by to ja­sny!

_Co do…?_

Spoj­rza­łem w kie­runku, z któ­rego do­biegł głos. Oka­zało się, że to nikt inny jak pani Wilde grze­biąca w to­rebce i klnąca w naj­lep­sze. Wy­cią­gnęła pa­pie­rosa, od­pa­liła i za­cią­gnęła się głę­boko.

– Kurwa mać – jęk­nęła, za­my­ka­jąc oczy i wy­dmu­chu­jąc dym w nocne po­wie­trze.

_Klnie jak szewc i do tego pali. Cu­dow­nie. Li­sta rze­czy, któ­rych nie lu­bię w pani Wilde, wy­dłuża się z każ­dym dniem. Za­nim ten se­mestr do­bie­gnie końca, bę­dzie wy­glą­dać jak ten zwój, na któ­rym Ke­ro­uac na­pi­sał W _dro­dze_._

Przez se­kundę łu­dzi­łem się, że uda mi się prze­mknąć obok niej nie­zau­wa­że­nie, ale otwo­rzyła oczy i aż się roz­pro­mie­niła na mój wi­dok.

– Ste­phen! – Po­słała mi fi­glarny uśmiech, wy­gi­na­jąc ką­ciki ust w dół. – Co ty tu ro­bisz?

– Pa­nie Wor­thing­ton – po­pra­wi­łem au­to­ma­tycz­nie.

– Nie je­ste­śmy na uczelni – od­biła pi­łeczkę, za­cią­ga­jąc się pa­pie­ro­sem.

Nie mo­głem prze­stać się ga­pić na jej obłęd­nie czer­wone usta na fil­trze pa­pie­rosa. Po­sta­no­wi­łem nie cią­gnąć te­matu uprzej­mo­ści.

– To bar mo­jego brata. Przy­rod­niego.

– No to brata czy nie? – za­py­tała wy­raź­nie roz­ba­wiona.

– Nie wiem.

Nasi ro­dzice byli mał­żeń­stwem pra­wie od dwu­dzie­stu lat i le­d­wie pa­mię­ta­łem ży­cie bez Matta. Kiedy był od­po­wiedni czas na po­rzu­ce­nie kwa­li­fi­ka­tora „przy­rodni”?

– Mhm.

Ta roz­mowa do ni­czego nie pro­wa­dziła.

– Ni­gdy mi nie wy­glą­da­łeś na mi­ło­śnika sportu – oce­niła, mie­rząc mnie wzro­kiem i znów wcią­ga­jąc dym w płuca.

– Bo nim nie je­stem i wła­śnie wy­cho­dzę. Do­bra­noc, pani Wilde – po­wie­dzia­łem krótko i ru­szy­łem w stronę sa­mo­chodu.

– Cze­kaj. Nie mam dość kasy na tak­sówkę, a moje ko­le­żanki już so­bie po­szły w in­nym kie­runku. Może mógł­byś mnie pod­wieźć?

Nie chcia­łem jej w moim sa­mo­cho­dzie. W ogóle nie wy­pa­dało mi ro­bić cze­goś ta­kiego.

– A zresztą. Nie­ważne – rzu­ciła, za­nim zdą­ży­łem od­po­wie­dzieć. – Zo­ba­czymy się w pią­tek na za­ję­ciach.

Kiedy się od­wró­ci­łem, już od­cho­dziła.

_Za­mie­rza iść do domu na pie­chotę? Sama? W tej su­kience?_

– Pani Wilde! – za­wo­ła­łem.

Za­trzy­mała się i po­słała mi za­cie­ka­wione spoj­rze­nie.

– Pro­szę. – Wska­za­łem sa­mo­chód.

Uśmiech­nęła się sze­roko i wró­ciła do mnie. Trudno było nie za­uwa­żyć jej wą­skiej ta­lii i tego, jak jej bio­dra się ko­ły­szą, kiedy cho­dzi. Ku­cyk bu­jał się w rytm jej kro­ków, a ja uzna­łem, że jej włosy wy­glą­dają te­raz dużo le­piej niż na mo­ich za­ję­ciach. Wsia­dła do sa­mo­chodu. Na­tych­miast za­re­je­stro­wa­łem, że wciąż pali.

– Mo­gła­byś tego nie ro­bić w moim sa­mo­cho­dzie? – Wska­za­łem na pa­pie­rosa.

Wy­rzu­ciła nie­do­pa­łek przez drzwi i za­pięła pasy. Chwilę grze­bała w to­rebce, aż w końcu zna­la­zła opa­ko­wa­nie mię­to­wych cu­kier­ków i wrzu­ciła jed­nego do ust.

– Gdzie miesz­kasz? – za­py­ta­łem, wy­jeż­dża­jąc z par­kingu.

Po­dała ad­res w po­pu­lar­nej oko­licy wśród stu­den­tów.

– No, Ste­phen – po­wie­działa, od­wra­ca­jąc głowę w moją stronę – czę­sto ro­bisz ta­kie rze­czy?

– Ja­kie rze­czy? – Wzrok mia­łem sku­piony na dro­dze.

– Ra­tu­jesz damy w opa­łach – za­żar­to­wała. – Nie, py­tam, czy czę­sto cho­dzisz do knajpy, je­śli rano jest szkoła.

– Ja ju­tro nie mam szkoły. I nie, nie ro­bię tego czę­sto. Nie czu­łem się tam zbyt do­brze.

– To gdzie czu­jesz się do­brze?

Wzru­szy­łem ra­mio­nami. Więk­szość wie­czo­rów spę­dza­łem w domu, z książką i fi­li­żanką her­baty. Cza­sami sze­dłem do kina, je­śli aku­rat wy­świe­tlali coś do­brego, albo je­cha­łem do ro­dzi­ców na obiad. To było prak­tycz­nie całe moje ży­cie to­wa­rzy­skie z wy­jąt­kiem rzad­kich oka­zji, kiedy Matt cią­gnął mnie gdzieś ze sobą. Oczy­wi­ście nie wy­zna­łem nic z tego pani Wilde i je­cha­łem da­lej. Chcia­łem ją od­wieźć naj­szyb­ciej, jak to moż­liwe, i mieć ją z głowy. Nie za­mie­rza­łem zwie­rzać się z mo­jego ży­cia pry­wat­nego. Na za­ję­ciach wie­dzia­łem co ro­bić, co po­wie­dzieć. Za­wsze mia­łem celną od­po­wiedź na każde py­ta­nie. By­łem wy­kła­dowcą – sza­no­wano mnie, cza­sem na­wet się mnie oba­wiano. Te­raz tkwi­łem w sa­mo­cho­dzie i czu­łem się jak kla­sowy ku­jon wkrę­cony w od­wie­zie­nie do domu naj­ład­niej­szej dziew­czyny w szkole, choć w in­nych oko­licz­no­ściach ta w ży­ciu by się nim nie za­in­te­re­so­wała.

Zer­k­ną­łem na nią. Na­prawdę ład­nie dziś wy­glą­dała. Ja­sna skóra na na­gich ra­mio­nach spra­wiała wra­że­nie bar­dzo mięk­kiej i gład­kiej, a su­kienka cia­sno opi­nała jej ciało, pod­kre­śla­jąc zgrabną fi­gurę.

– Dla­czego nie wzię­łaś kurtki? – za­py­ta­łem, marsz­cząc brwi i znów sku­pia­jąc się na jeź­dzie.

– Za­po­mnia­łam. Fajne dziś były za­ję­cia, co?

_Nie okre­ślił­bym ich sło­wem „fajne”. Fru­stru­jące? Tak. Iry­tu­jące? Sta­now­czo. Fajne? Nie._

Burk­ną­łem na po­twier­dze­nie, ale nic nie po­wie­dzia­łem.

– No, ja w każ­dym ra­zie świet­nie się ba­wi­łam – do­dała i za­śmiała się lekko. – Wie­rzyć się nie chce, że nie­któ­rzy na­prawdę mają coś do au­tora.

– Nie do niego pierw­szego. El­li­sowi przez ja­kiś czas gro­żono śmier­cią po tym, jak na­pi­sał _Ame­ri­can Psy­cho_.

– Taa, wiem. Za­sta­na­wia­łam się, czy nie na­pi­sać li­cen­cjatu o no­wo­jor­skich pi­sa­rzach – rzu­ciła swo­bod­nie.

Po­ki­wa­łem tylko głową i wes­tchną­łem z ulgą, skrę­ca­jąc w jej ulicę.

– No, to do­bra­noc – po­wie­dzia­łem, ga­piąc się przed sie­bie.

_Wy­sia­daj, wy­sia­daj, wy­sia­daj._

– Wiesz co, Ste­phen, jest jesz­cze wcze­śnie. Może chciał­byś wejść na kawę albo drinka?

Serce za­ko­ła­tało mi w piersi. Po co mia­łaby za­pra­szać mnie na kawę?

_Nie. Nie, nie, nie. Ab­so­lut­nie nie._

– Chęt­nie. – Prze­łkną­łem ślinę.

_Co ja, do cho­lery, wy­pra­wiam?_
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: