Dęby - ebook
Gdy porwana i wysłana do „kupca” Zofia budzi się w zachodnich Niemczech, wszystko wskazuje na to, że jedyną drogą, by uwolnić się od chciwego i samolubnego Philippa, jest własna śmierć. Sytuacja się zmienia, gdy niespodziewanie pojawia się Björn – nieznoszący łamania prawa mężczyzna. Od tej chwili ona nie tylko nie może wrócić do Polski, ale każdy krok poza dom wybawiciela jest ryzykowny. Zofia stara się dostosować do nowej rzeczywistości, a Björn zapewnić jej bezpieczeństwo. Nieustępliwy Philipp, ścieranie się różnych charakterów i chęć życia w zgodzie z własnymi zasadami to mieszkanka wciągająca Zofię i Björna w wir różnych wydarzeń – czasem niebezpiecznych. Dwa różne kraje, kultura i znane stereotypy, budujące charaktery bohaterów. Czy uda się obojgu stworzyć relację i ostatecznie pozbyć się problemu, jaki stwarza Philipp? To nie lekka powieść. To historia skłaniająca do refleksji, pełna przekazu i symboliki. Dla tych, co lubią romanse prowokujące do głębszych przemyśleń.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Romans |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| Rozmiar pliku: | 2,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zabiorę Cię, Drogi Czytelniku, w podróż przez moje myśli. Będziesz obserwatorem nie tylko toczącej się historii miłosnej, ale przede wszystkim mojego budowania mostu między Polską a Niemcami, a żeby to osiągnąć, będę wyciągać stereotypy, będę „prać wszelkie brudy” i będę manewrować między trudnymi tematami a miłością. Będę jednocześnie obrońcą oskarżonego i prokuratorem oskarżającym. Będę udowadniać Ci, że nie wszystko jest tylko czarne lub białe i nie będę też zamieniać tych barw. Będę je mieszać i będę kluczyć w skalach szarości, bo… Czym jest ideał?
Nie bez powodu wybrałam Niemcy. To w końcu nasi sąsiedzi z zachodu, a jednocześnie różnice między nami są tak duże, że można rzec, że oni są z Marsa, a my z Wenus – lub odwrotnie. Jednak żyjemy nie tylko na tej samej planecie, ale oni są tuż za rzeką!
Nie chcę byś usilnie pokochał całe Niemcy i nie chcę byś je nienawidził. Chcę tylko, żebyś nigdy nie wrzucał wszystkich do jednego worka, bo na tym właśnie polega tolerancja, gdy nie oceniasz ludzi za ich pochodzenie, urodzenie czy inne formy przynależności, na które nie mieli wpływu, a za to, kim naprawdę są. Nie gloryfikujmy ich i nie nienawidźmy.
Jeśli Ty, Drogi Czytelniku, uwielbiasz Niemcy, pewnie będziesz się na mnie złościł, a jeśli ich nie lubisz… też pewnie będziesz się na mnie złościł.
Od początku przedstawiam stereotypy dotyczące obu państw i przez całą książkę poniekąd drwię z nich, podtrzymując bohaterów w tym wyobrażeniu. Przeradzam je czasem w zalety, czasem wyolbrzymiam, a jednocześnie godzę się z tym, że poniekąd są one prawdziwe i związane z tak różną kulturą oraz językami, jakie reprezentujemy, że być może są nieodwracalne. Nie chwalę żadnego państwa i nie poniżam żadnego. Przemycam moje różne przemyślenia, z którymi czytający nie musi się zgadzać.
Będziesz więc, Drogi Czytelniku, często denerwował się na mnie za zachowania bohaterów, ale tu muszę się usprawiedliwić! Robię to tylko po to, by przekazać jakiś morał, coś wyjaśnić, a czasem tylko po to, by zadrwić. Toteż, poza romantyczną historią, spójrz na to z perspektywy kogoś, kto symbolicznie próbuje zjednoczyć dwie skrajności. Nie szukaj realizmu, nie szukaj ideału, a szukaj między wierszami.ROZDZIAŁ I
Tego roku lato w Polsce było wyjątkowo upalne i suche. Na warmińskich polach z dojrzewającymi do zbiorów plonami bez przerwy słychać było śpiew ptaków, które co rusz podrywały się do lotu spłoszone jakimś innym dźwiękiem niż ich własny. Ich delikatna melodia rozchodziła się jak muzyka, której nagłe wyłączenie mogłoby wprowadzić w stan niepokoju, ponieważ cisza nigdy tu nie nastaje. Wieczorem budzą się kolejne ptaki i swój koncert zaczynają również świerszcze. Wśród tych pól, na całkiem dużej działce, stał niemały dom i budynek gospodarczy, a tę zabudowę okalał piękny ogród. Z jednej strony ozdobny, z innej warzywny i w końcu sad wraz z niedużą winnicą.
Mieszkała tu samotnie młoda kobieta, która dojeżdżała do pracy do pobliskiego miasta, a po południu zwykle spędzała czas na pracy w ogrodzie. Natomiast po tygodniu pracy w piątkowe wieczory lubiła spotykać się z sąsiadką, z którą przyjaźniła się już od czasów szkolnych. Poza tym była sama, nie miała już nikogo z bliskiej rodziny. Nauczyła się jednak żyć bez towarzystwa, a nawet zaczęła czerpać tego przyjemność. Czasem, w ramach przerwy w pracy wokół własnego domu, po prostu siadała przed wejściem i z zamkniętymi oczami przysłuchiwała się temu, co się dzieje dookoła. Najbardziej uwielbiała słuchać śpiewające kosy o świcie. Dla nich specjalnie budziła się wcześniej, otwierała okno i do możliwie późnej godziny leżała w łóżku, nasłuchując je. Potem na ostatnią chwilę, biegając po domu, szykowała się do pracy. Ilekroć nie obiecała sobie przyjechać do niej wcześniej, tylekroć cieszyła się, że się w ogóle wyrobiła na daną godzinę. Spóźniała się zawsze i wszędzie.
Pewnego jesiennego czwartkowego wieczoru podjechała do znanego całej wsi rolnika, który razem z żoną prowadził pobliskie gospodarstwo, żeby kupić od niego ziemniaki.
– Zosieńko, ty nie noś tych worów! – krzyknęła za nią przejęta kobieta, która wybiegła właśnie z domu, by się przywitać z sąsiadką.
– Bez przesady! – odparła, wkładając ziemniaki do bagażnika.
– Jak będziesz potrzebowała jakiejś pomocy, to mów.
Zofia uśmiechnęła się do rolniczki i podziękowała.
Wszyscy bowiem we wsi wiedzieli, że dwa lata temu straciła rodziców w tragicznym wypadku. Ona mimo to radziła sobie sama, żyjąc jakoś od wypłaty do wypłaty. Jednak w piątek rano nie przyjechała do pracy i nie odbierała też od nikogo telefonu.
Zniknęła.
***
Pogarszająca się sytuacja gospodarcza na świecie spowodowała wzrost przestępczości. Nie tylko wzrosła ilość kradzieży czy rozbojów, ale wzmożyła się walka o władzę, a władza doprowadzała do wykorzystywania jej do coraz bardziej okrutnych celów. Powstała wówczas międzynarodowa grupa przestępcza działająca nie tylko w Europie, ale na wszystkich kontynentach. Byli to ludzie ściśle związani z politykami, wojskowymi i policjantami, którzy kryli siebie nawzajem. Za odpowiednie pieniądze owa grupa wyszukiwała samotne kobiety, których porwanie nie wzbudzało większych podejrzeń, a które wyróżniały się wykształceniem, umiejętnościami i innymi cechami pożądanymi przez klientów. Nie chodziło bynajmniej o szukanie kobiet do prostytucji. Były one bowiem przeznaczone dla mężczyzn bogatych, samotnych, poszukujących swoistej „ozdoby” do swojego życia, a nie miłości. Media nazwały ten proceder „handlem żonami”. W wielu państwach starano się to zwalczać, w innych udawano, że problem ich nie dotyczy. Cichy handel kobietami dotarł także do Polski, następnie bardzo szybko przeszedł do Niemiec. Mówiono wówczas głównie o tym, jak o chorej plotce, wymyślonej teorii spiskowej, bynajmniej nieistniejącej, a w mediach usilnie próbowano przemilczeć temat. Takie przedstawianie sprawy pozwalało na dalsze prowadzenie nielegalnego handlu.ROZDZIAŁ III
Björn przez pół nocy myślami kierował się w stronę tych wydarzeń. Zofia natomiast miewała koszmary. Czuła, że jest tak daleko od tego, co zna, że po każdym przebudzeniu się, długo rozmyślała nad tym, czy uda się jej odnaleźć w całkowicie nowej rzeczywistości. Została jej tylko działka. Tak naprawdę powinna ją sprzedać. Jeśli wróci do Polski, musi to zrobić, musi znaleźć pracę i wynająć cokolwiek małego. Nie ma żadnego dowodu na swoje porwanie, więc nie oczyści się z zarzutów ucieczki. Utknęła. Pierwszy raz w życiu poczuła, że całkowicie utknęła i nie wie, co ma robić. Zgłosiła najpierw zgubienie dowodu osobistego i karty w banku. Przyjaciółka nie znalazła ich nigdzie, bo prawdopodobnie ma je Philipp, zatem teraz nie ma chwilowo nawet tożsamości. Minęło tak kilka nieprzespanych nocy i dni, kiedy nie miała ochoty wychodzić z pokoju. Czytała, uczyła się nowych słów, próbowała spać i znów… W międzyczasie liczyła, że ktoś w końcu zapuka i powie, że udało się znaleźć sposób, by wróciła do Polski. Nikt jednak nie pukał, poza Angeliką, która czasem odwiedzała ją z pytaniami o jej samopoczucie, czy może jej jakoś pomóc i czy zechce coś zjeść.
Czwartego dnia nie spała już od trzeciej nad ranem. Dobrą godzinę po wybudzeniu przeleżała, próbując zasnąć, drugą przechodziła po pokoju i po godzinie piątej podeszła do okna. Dopiero zaczęło się lekko rozjaśniać. W pierwszej sekundzie pomyślała, że wydaje się jej, że widzi kogoś wychodzącego z budynku, a po chwili była już pewna. Mężczyzna ubrany w sportową, lekką bluzę i chyba czarny dres, wybiegł i skręcił w prawo. „Biega?”, zapytała siebie w myślach. Niedługo potem zobaczyła go, biegnącego truchtem, z lewej strony domu i zaraz po tym przyśpieszył, jakby planował sprint i bardzo szybko pojawił się znów z lewej strony. Dwa kółka. Jedno na rozgrzanie, drugie na szybki bieg. „Czemu tak?”, znów zadała sobie pytanie w myślach. Mężczyzna dyszał teraz pochylony, opierając się o własne nogi. Odniosła wrażenie, że robi to z jakiegoś konkretnego powodu i nie chodzi wcale o kondycję. Po chwili się wyprostował, więc odruchowo zrobiła krok w tył. On jednak szybciej podniósł wzrok, niż ona odeszła. Czuł, że jest obserwowany i poznał po ruchu puszczonej w pośpiechu zasłony, że patrzyła przez okno. Spojrzał na zegarek. „Nie śpi?”, pomyślał. Jeśli nie przesypia nocy, nie wychodzi z pokoju i praktycznie nie je, nie może być dobrze.
Około 6:30 był już w gabinecie, a chwilę po siódmej weszła tam Angelika, która codziennie o tej porze pytała go o kawę. Pił na pusty żołądek, chociaż tłumaczyła mu, że nie powinien, ale on zawsze po siódmej pił kawę i miał gdzieś jej medyczne przeciwwskazania. Potrzebował podwójnego espresso, jak praktycznie co dzień. Zwykle nie miewa dobrego snu, a od kilku dni sytuacja z Polką przejmowała jego myśli i sen zrobił się jeszcze gorszy. Po takich nocach miał wrażenie, że kawa nie ma już smaku, a na pewno go nie budzi.
– Jak się czuje? – zagaił Angelikę.
– Ciężko powiedzieć. Niewiele mówi, niewiele je i chyba słabo sypia.
– Nie spała przed szóstą. Sprawdź, proszę, czy śpi teraz. Może jednak zgodzi się zejść na śniadanie?
Zofia przeczuwała już, że zostanie tu trochę dłużej. Chciała osłuchać się możliwie z językiem, więc oglądała po niemiecku między innymi filmy i wiadomości. Dzięki temu uczyła się także poprawnej wymowy. Gdy usłyszała, że ktoś puka do drzwi, wyłączyła natychmiast tablet.
– Zejdziesz na śniadanie? – zapytała Angelika.
– Nie mam apetytu…
– Och! Wiem… Codziennie liczę na to, że jednak w końcu coś zjesz.
– Jeśli mogę się przydać… Może mogę pomóc przy obiedzie, czy…
Nie dokończyła, bo zabrakło jej słów, a Angelika natychmiast zrozumiała, że musi znaleźć jej jakieś zajęcie, że Zofia chciałaby się jakoś przydać. Nie mogła jej jednak zaproponować towarzyszenia w obecnych czynnościach i nie chciała, żeby gość wykonywał jej pracę. Natomiast w obiedzie znalazła rozwiązanie dla obu.
– Zejdź przed dwunastą do kuchni, jak będziesz mieć siłę, to może chociaż potowarzyszysz mi przy gotowaniu. Ja bardzo lubię towarzystwo, kiedy gotuję. – Wymyśliła całkowicie.
Ona ZAWSZE lubiła czyjeś towarzystwo. Po prostu, kiedy gotowała, była w jednym pomieszczeniu i wówczas mogła poprowadzić dłuższą rozmowę.
Chwilę po tym wniosła do gabinetu Björna kawę i poinformowała go, że udało się jej porozmawiać z Zofią.
– Zdaje mi się, że ona potrzebuje teraz czuć się jakoś potrzebna. Dopóki odnosi wrażenie, że jest jedynie przeszkodą i nie ma żadnego zajęcia, za dużo myśli o tym, co przeżywa i żeby nie przeszkadzać nam, zamyka się w pokoju. Trzeba ją jakoś zaangażować, ale nie wiem jak! Udało mi się namówić ją na zejście do kuchni, jak będę gotować obiad. Jak uda mi się ją jakoś zająć, to może chociaż zje…? – przerwała, bo już sama nie była pewna, czy jej spryt jest wystarczający.
– Okay – odpowiedział, patrząc na jakieś papiery na biurku.
– „Okay”?! – powtórzyła zdziwiona.
Od kiedy on odpowiada tak bez znaczenia w poważnej sytuacji? Podniósł wzrok i spojrzał na nią, nadal trzymając dokumenty w rękach.
– Okay. Dobrze. A co mam powiedzieć? – spytał również zdziwiony.
– Ona nie je! Nie sypia dobrze! Jak każdy człowiek chce czuć się potrzebna! Jest tu zamknięta, przeżyła tragedię! Szukam rozwiązania, bo się martwię, a ty mówisz: „OKAY”?!
– Nie wmuszę w nią jedzenia. Nie wyśpię się za nią. Nie jestem w stanie kontrolować jej myśli i zrobić nic więcej, by jej pomóc. Jeśli uważasz, że jestem, to masz wygórowane mniemanie o mnie. Skoro się jednak tak martwisz, wezmę pod uwagę to, co powiedziałaś. Teraz lepiej?
Mówił całkiem spokojnie, bez emocji, a Angelika patrzyła na niego wciąż oburzona.
– Okay – odparła, możliwie przedrzeźniając i wyszła.
On natomiast dobrze udawał brak zainteresowania. Tak naprawdę, gdy za pierwszym razem odpowiedział jej: „Okay”, w myślach już się zastanawiał, jak jej pomóc, bo również się martwił.
– Nie mogę tak pracować – powiedział do siebie, odkładając kartki.
Wychylił się nieco, złożył dłonie na brzuchu i spojrzał w sufit. Następnie wyprostował się, lekko przeciągnął, ponownie wziął dokumenty do ręki i wrócił do czytania. Próbował się skupić, ale co któreś zdanie musiał czytać ponownie, bo nie był pewien, czy zrozumiał, co przeczytał. Po chwili do gabinetu wszedł Tomek, a Björn spojrzał na wchodzącego jak na lek dla niego i dla Polki.
– Tomasz – stwierdził.
– Tak. To ja – zaśmiał się. – Przywiozłem coś dla ciebie – powiedział i położył zwykłą białą teczkę na jego biurku. – Podobno nie widziałem tego.
– Tomaszu – powtórzył Björn, przysuwając teczkę do siebie – jak będziesz miał chwilę, to spróbuj porozmawiać z Polką. Po polsku. O czymkolwiek.
– Nie miała uczyć się niemieckiego?
– I tak się nie nauczy, jeśli będzie się zamykać w pokoju.
– Wciąż nie wychodzi? Chcesz ją stamtąd wykurzyć? – zażartował.
– Chcę jej jakoś pomóc – odparł Björn, a ponieważ nie miał ochoty na żarty, mówił bardzo poważnie. – Może rozmawiając z kimś w swoim języku, będzie czuła się swobodniej.
Niedługo potem Tomasz zapukał do Zofii. Zapytał, jak się odnajduje i czy może jej jakoś pomóc. Zauważył, że faktycznie czuje się lepiej, gdy słyszy swój język i rozmawia z kimś, kto stara się chociaż delikatnie żartować. Chyba pierwszy raz od wielu dni się w ogóle uśmiechnęła, zatem postanowił, że będzie ją regularnie zaczepiał. Dostrzegł też, że ogląda coś po niemiecku na tablecie, więc zapytał, czy się uczy w ten sposób i zasugerował jej, by korzystała także z telewizora w salonie, skoro filmy jej pomagają. Będzie to zawsze inne miejsce i powód do wyjścia z pokoju, ale przede wszystkim powinna z kimś często rozmawiać, choćby z Angeliką.
– Mówiłeś, że zamknięta nie nauczy się niemieckiego – powiedział Tomasz, gdy zaszedł jeszcze raz do gabinetu, a Björn spojrzał na niego zaciekawiony. – A wygląda na to, że uczy się bardzo pilnie.
Gdy Tomasz pojechał, a na górze nie było słychać już nikogo, Zofia pomyślała, że najpierw przejdzie się po cichu po domu i spróbuje się z nim zapoznać, oswoić, a potem zejdzie do kuchni, do Angeliki. Łazienkę i toaletę znała, więc teraz przyjrzała się ścianom korytarza. Tam również wisiały nieprzesadne obrazy, osadzone w dopasowanych ramach, przedstawiające różne sceny z życia wiejskiego oraz pejzaże nizinne i górskie. Nie widziała nic innego, więc uznała, że właściciel ceni malarstwo i nie dziwiło ją to. Pasowało to do jego ułożonego i spokojnego życia. Zatrzymała się w końcu przy schodach i spojrzała na drzwi jego sypialni. Pomyślała, że równie dobrze mógłby mieć sypialnie na dole, albo wręcz w gabinecie, bo wracał późno i wychodził z niej wcześnie. Przemknęła teraz przy jego sypialni na drugą część korytarza i szybko zauważyła, że na tych ścianach brakuje obrazów. Wisiały tam wcześniej z pewnością, bo są widoczne ślady i można bez problemu policzyć, ile ich było. Poza sypialnią Björna, po tej stronie piętra, były jedynie zamknięte i nieużywane pokoje, więc najwidoczniej nie było sensu wieszania tam obrazów.
Zofia schodziła na dół po cichu, mijając boso co drugi schodek, i zerkała przy tym przez balustradę, żeby sprawdzić, czy nikt aktualnie nie kręci się na parterze, a następnie skierowała się w stronę salonu, o którym wspomniał Tomasz. Była tam wygodna kanapa, fotel, podnóżek, stolik kawowy i niemały telewizor na ścianie. Wisiały również obrazy, stał duży drewniany zegar oraz piękne, ciężkie, drewniane meble. Był też kominek pod telewizorem i… fortepian. Podeszła do niego ciekawa, kto z domowników na nim grał. Nie podejrzewała o to Björna, więc myśli skierowała ku jego mamie. Jego rodzice musieli przywiązywać dużą wagę do jego wychowania, tego była pewna, i wszystko wskazywało na to, że wychowywał się w otoczeniu sztuki i muzyki. Następnie przyjrzała się kilku drobnym rzeźbom na kredensie i zauważyła pomiędzy nimi jedyne zdjęcie w całym domu, które akurat było zrobione w tym salonie. Kobieta na nim, która musiała być mamą Björna, stała uśmiechnięta przy fortepianie. Była to piękna, dojrzała, elegancko ubrana blondynka, tak jak on, również wysoka i być może nawet mieli ten sam kolor oczu. Nie widziała wyraźnie na zdjęciu i nie mogła też sobie uzmysłowić, jak wyglądają jego oczy, bo nie miała odwagi spojrzeć na niego na tyle długo, by skupić na tym swoją uwagę.
Korytarzem właśnie przechodził wywołany w jej myślach mężczyzna, który natychmiast zauważył Polkę trzymającą zdjęcie. Oparł się o framugę drzwi i chwilę przyglądał się jej w milczeniu. Zofia stała do niego praktycznie tyłem, dlatego go nie dostrzegła. Za to zauważyła, że na zdjęciu ten salon ma wysoki sufit, który jest delikatnie, wręcz niezauważalnie zdobiony, więc zainteresowana podniosła głowę. Nie rzucał się w oczy od razu, jednak po podniesieniu wzroku można było zauważyć jego zdobienia. Björn podążył za jej wzrokiem i także spojrzał na sufit. Zapomniał, że w tym pomieszczeniu tak właśnie wygląda. Chyba nie pamiętał, kiedy ostatnim razem na niego patrzył. Sufit był pomysłem jego matki i zrobiono go, gdy on miał zaledwie kilka lat, ale nie mógł sobie przypomnieć, ile dokładnie. W tym czasie Zofia obróciła się delikatnie, nadal patrząc w górę, by obejrzeć całość, ale odniosła wrażenie, że kątem oka widzi kogoś w drzwiach, więc spuściła głowę i spojrzała na niego, ale on nadal oglądał sufit. Sekundę po tym on również opuścił głowę i spojrzał na nią. Z jednej strony jego twarz nie wyrażała żadnych specjalnych emocji, z drugiej była pewna, że jego spojrzenie ma w sobie coś, czego nie umie opisać. Po chwili odszedł.
Gdy upewniła się, że nie ma go nigdzie na korytarzu, wyszła z salonu. Miała iść do Angeliki, ale zatrzymała się naprzeciwko wejścia do domu, bo właśnie doszła do jej uszu rozmowa w kuchni, a nie chciała tam wchodzić, jeśli on tam był. Już miała się skierować na schody, ale po chwili wszyscy usłyszeli otwierające się drzwi wejściowe. Zofia pierwsza podbiegła do Tomasza, widząc, że z jego rąk dosłownie lecą zakupy i złapała szybko jedną z toreb, nim ta spadła praktycznie na podłogę.
– Dzięki! – powiedział po polsku.
Björn natychmiast wyszedł z kuchni i również wziął część toreb. Za nim wyszła także Angelika, która przejęła tę jedną od Zofii, więc ta postanowiła przytrzymać drzwi Tomaszowi, by wniósł swobodnie resztę zakupów. Gdy wreszcie wszedł do wiatrołapu z ostatnią dużą torbą, Björn zatrzymał się na korytarzu i spojrzał na niego, jak gdyby czekał, aż ten wejdzie spokojnie do środka.
– Tomaszu, przyjdź do mnie, a najlepiej od razu do salonu, bo trzeba rozpalić w kominku – powiedział w końcu.
– Nie masz zapalniczki? – zapytał wchodzący.
Tomasz zawsze miał, bo dużo palił. Nawet teraz było czuć od niego świeżo wypalonego papierosa.
Po chwili Björn wyszedł z gabinetu z teczką, którą poprzednio przywiózł mu Tomek, i wszedł za nim do salonu, zamykając za sobą drzwi. Angelika w tym czasie pokazywała Zofii, gdzie i co trzyma w kuchni, a ta w milczeniu pomagała jej rozpakowywać zakupy, starając się przy tym czytać etykiety, żeby uczyć się kolejnych słów i wiedzieć, co w zasadzie wyjmuje z torby.
– Rozumiem, że chcesz to spalić – zagaił Tomek.
– Najdrobniejszy ślad po tym nie może zostać – odpowiedział i zamilkł na chwilę. – Zwykle wystarczy mu na chwilę kobieta i zapomina, a w związku z nią jest dziwnie nieugięty. Znam go i wiem zbyt dobrze, kiedy mówi coś poważnie i z pewnością nie chodzi o to, ile za nią zapłacił. Musiałem więc zdobyć te same akta na jej temat, żeby wiedzieć, co go motywuje.
– „Te same akta”? To są akta dotyczące Zofii?! I co? Znalazłeś coś?
– Mhm… – wydusił od niechcenia. – Nigdy tego nie czytałem.
– Ja tego nigdy nie przywiozłem, wiadomo – odpowiedział Tomek.
Björn podał mu teczkę do spalenia i przez pewien czas przyglądał się palącym kartkom. Lubił ogień, ale zwyczajnie nie miał na to czasu, więc kominek był rozpalany raczej rzadko.
Rozmyślał o niej przez chwilę. Ona nie mogła wiedzieć, że kiedy patrzył na nią w salonie, nie myślał o tym, że ogląda jego prywatne rzeczy, w tym zdjęcie, a myślał jedynie o tym, że teczka dawała całe mnóstwo powodów dla Philippa, by ją wybrał. Znał jej wiek, życie, wykształcenie, umiejętności, zainteresowania, dosłownie wszystko… Były to informacje na tyle prywatne, że fakt posiadania ich przez Philippa jeszcze bardziej denerwował Björna. Nie było tam nic złego, ale to wszystko powinno usłyszeć się od drugiego człowieka bezpośrednio. Nie chciał tego wiedzieć z takich źródeł, chociaż zdawał sobie sprawę, że zwyczajnie musi, jeśli ma jej pomóc.
– To jest zbyt poważna sprawa, by odesłać ją tak po prostu do Polski. Jeśli wróci do siebie, a on nie porwie jej ponownie, ktoś ją zabije. W zasadzie chyba tylko tu może być bezpieczna. Philipp nic nie zrobi, dopóki jest u mnie – stwierdził w końcu.
– Powiedz, że spisałeś chociaż jej nazwisko lub umiesz je powtórzyć.
– Dlaczego? – spytał Björn, sięgając do marynarki, w której schował karteczkę z jej przepisanym nazwiskiem, bo faktycznie nie umiał ani powtórzyć, ani przeczytać.