Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Dęby - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
1 sierpnia 2025
24,99
2499 pkt
punktów Virtualo

Dęby - ebook

Gdy porwana i wysłana do „kupca” Zofia budzi się w zachodnich Niemczech, wszystko wskazuje na to, że jedyną drogą, by uwolnić się od chciwego i samolubnego Philippa, jest własna śmierć. Sytuacja się zmienia, gdy niespodziewanie pojawia się Björn – nieznoszący łamania prawa mężczyzna. Od tej chwili ona nie tylko nie może wrócić do Polski, ale każdy krok poza dom wybawiciela jest ryzykowny. Zofia stara się dostosować do nowej rzeczywistości, a Björn zapewnić jej bezpieczeństwo. Nieustępliwy Philipp, ścieranie się różnych charakterów i chęć życia w zgodzie z własnymi zasadami to mieszkanka wciągająca Zofię i Björna w wir różnych wydarzeń – czasem niebezpiecznych. Dwa różne kraje, kultura i znane stereotypy, budujące charaktery bohaterów. Czy uda się obojgu stworzyć relację i ostatecznie pozbyć się problemu, jaki stwarza Philipp? To nie lekka powieść. To historia skłaniająca do refleksji, pełna przekazu i symboliki. Dla tych, co lubią romanse prowokujące do głębszych przemyśleń.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
Rozmiar pliku: 2,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OD AU­TORKI:

Za­biorę Cię, Drogi Czy­tel­niku, w po­dróż przez moje my­śli. Bę­dziesz ob­ser­wa­to­rem nie tylko toczącej się hi­sto­rii mi­ło­snej, ale przede wszyst­kim mo­jego bu­do­wa­nia mo­stu mię­dzy Pol­ską a Niem­cami, a żeby to osią­gnąć, będę wy­cią­gać ste­reo­typy, będę „prać wszel­kie brudy” i będę ma­new­ro­wać mię­dzy trud­nymi te­ma­tami a mi­ło­ścią. Będę jed­no­cze­śnie obrońcą oskar­żo­nego i pro­ku­ra­to­rem oskar­ża­ją­cym. Będę udo­wad­niać Ci, że nie wszystko jest tylko czarne lub białe i nie będę też za­mie­niać tych barw. Będę je mie­szać i będę klu­czyć w ska­lach sza­ro­ści, bo… Czym jest ideał?

Nie bez po­wodu wy­bra­łam Niemcy. To w końcu nasi są­sie­dzi z za­chodu, a jed­no­cze­śnie róż­nice mię­dzy nami są tak duże, że można rzec, że oni są z Marsa, a my z We­nus – lub od­wrot­nie. Jed­nak ży­jemy nie tylko na tej sa­mej pla­ne­cie, ale oni są tuż za rzeką!

Nie chcę byś usil­nie po­ko­chał całe Niemcy i nie chcę byś je nie­na­wi­dził. Chcę tylko, że­byś ni­gdy nie wrzu­cał wszyst­kich do jed­nego worka, bo na tym wła­śnie po­lega to­le­ran­cja, gdy nie oce­niasz lu­dzi za ich po­cho­dze­nie, uro­dze­nie czy inne formy przy­na­leż­no­ści, na które nie mieli wpływu, a za to, kim na­prawdę są. Nie glo­ry­fi­kujmy ich i nie nie­na­widźmy.

Je­śli Ty, Drogi Czy­tel­niku, uwiel­biasz Niemcy, pew­nie bę­dziesz się na mnie zło­ścił, a je­śli ich nie lu­bisz… też pew­nie bę­dziesz się na mnie zło­ścił.

Od po­czątku przed­sta­wiam ste­reo­typy do­ty­czące obu państw i przez całą książkę po­nie­kąd drwię z nich, pod­trzy­mu­jąc bo­ha­te­rów w tym wy­obra­że­niu. Prze­ra­dzam je cza­sem w za­lety, cza­sem wy­ol­brzy­miam, a jed­no­cze­śnie go­dzę się z tym, że po­nie­kąd są one praw­dziwe i zwią­zane z tak różną kul­turą oraz ję­zy­kami, ja­kie re­pre­zen­tu­jemy, że być może są nie­od­wra­calne. Nie chwalę żad­nego pań­stwa i nie po­ni­żam żad­nego. Prze­my­cam moje różne prze­my­śle­nia, z któ­rymi czy­ta­jący nie musi się zga­dzać.

Bę­dziesz więc, Drogi Czy­tel­niku, czę­sto de­ner­wo­wał się na mnie za za­cho­wa­nia bo­ha­te­rów, ale tu mu­szę się uspra­wie­dli­wić! Ro­bię to tylko po to, by prze­ka­zać ja­kiś mo­rał, coś wy­ja­śnić, a cza­sem tylko po to, by za­drwić. To­też, poza ro­man­tyczną hi­sto­rią, spójrz na to z per­spek­tywy ko­goś, kto sym­bo­licz­nie pró­buje zjed­no­czyć dwie skraj­no­ści. Nie szu­kaj re­ali­zmu, nie szu­kaj ide­ału, a szu­kaj mię­dzy wier­szami.ROZ­DZIAŁ I

Tego roku lato w Pol­sce było wy­jąt­kowo upalne i su­che. Na war­miń­skich po­lach z doj­rze­wa­ją­cymi do zbio­rów plo­nami bez prze­rwy sły­chać było śpiew pta­ków, które co rusz pod­ry­wały się do lotu spło­szone ja­kimś in­nym dźwię­kiem niż ich wła­sny. Ich de­li­katna me­lo­dia roz­cho­dziła się jak mu­zyka, któ­rej na­głe wy­łą­cze­nie mo­głoby wpro­wa­dzić w stan nie­po­koju, po­nie­waż ci­sza ni­gdy tu nie na­staje. Wie­czo­rem bu­dzą się ko­lejne ptaki i swój kon­cert za­czy­nają rów­nież świersz­cze. Wśród tych pól, na cał­kiem du­żej działce, stał nie­mały dom i bu­dy­nek go­spo­dar­czy, a tę za­bu­dowę oka­lał piękny ogród. Z jed­nej strony ozdobny, z in­nej wa­rzywny i w końcu sad wraz z nie­dużą win­nicą.

Miesz­kała tu sa­mot­nie młoda ko­bieta, która do­jeż­dżała do pracy do po­bli­skiego mia­sta, a po po­łu­dniu zwy­kle spę­dzała czas na pracy w ogro­dzie. Na­to­miast po ty­go­dniu pracy w piąt­kowe wie­czory lu­biła spo­ty­kać się z są­siadką, z którą przy­jaź­niła się już od cza­sów szkol­nych. Poza tym była sama, nie miała już ni­kogo z bli­skiej ro­dziny. Na­uczyła się jed­nak żyć bez to­wa­rzy­stwa, a na­wet za­częła czer­pać tego przy­jem­ność. Cza­sem, w ra­mach prze­rwy w pracy wo­kół wła­snego domu, po pro­stu sia­dała przed wej­ściem i z za­mknię­tymi oczami przy­słu­chi­wała się temu, co się dzieje do­okoła. Naj­bar­dziej uwiel­biała słu­chać śpie­wające kosy o świ­cie. Dla nich spe­cjal­nie bu­dziła się wcze­śniej, otwie­rała okno i do moż­li­wie póź­nej go­dziny le­żała w łóżku, na­słu­chu­jąc je. Po­tem na ostat­nią chwilę, bie­ga­jąc po domu, szy­ko­wała się do pracy. Ile­kroć nie obie­cała so­bie przy­je­chać do niej wcze­śniej, ty­le­kroć cie­szyła się, że się w ogóle wy­ro­biła na daną go­dzinę. Spóź­niała się za­wsze i wszę­dzie.

Pew­nego jesiennego czwart­ko­wego wie­czoru pod­je­chała do zna­nego ca­łej wsi rol­nika, który ra­zem z żoną pro­wa­dził po­bli­skie go­spo­dar­stwo, żeby ku­pić od niego ziem­niaki.

– Zo­sieńko, ty nie noś tych wo­rów! – krzyk­nęła za nią prze­jęta ko­bieta, która wy­bie­gła wła­śnie z domu, by się przy­wi­tać z są­siadką.

– Bez prze­sady! – od­parła, wkładając ziem­niaki do ba­gaż­nika.

– Jak bę­dziesz po­trze­bo­wała ja­kiejś po­mocy, to mów.

Zo­fia uśmiech­nęła się do rol­niczki i po­dzię­ko­wała.

Wszy­scy bo­wiem we wsi wie­dzieli, że dwa lata temu stra­ciła ro­dzi­ców w tra­gicz­nym wy­padku. Ona mimo to ra­dziła so­bie sama, ży­jąc ja­koś od wy­płaty do wy­płaty. Jed­nak w pią­tek rano nie przy­je­chała do pracy i nie od­bie­rała też od ni­kogo te­le­fonu.

Znik­nęła.

***

Po­gar­sza­jąca się sy­tu­acja go­spo­dar­cza na świe­cie spo­wo­do­wała wzrost prze­stęp­czo­ści. Nie tylko wzro­sła ilość kra­dzieży czy roz­bo­jów, ale wzmo­żyła się walka o wła­dzę, a wła­dza do­pro­wa­dzała do wy­ko­rzy­sty­wa­nia jej do co­raz bar­dziej okrut­nych ce­lów. Po­wstała wów­czas mię­dzy­na­ro­dowa grupa prze­stęp­cza dzia­ła­jąca nie tylko w Eu­ro­pie, ale na wszyst­kich kon­ty­nen­tach. Byli to lu­dzie ści­śle zwią­zani z po­li­ty­kami, woj­sko­wymi i po­li­cjan­tami, któ­rzy kryli sie­bie na­wza­jem. Za od­po­wied­nie pie­nią­dze owa grupa wy­szu­ki­wała sa­motne ko­biety, któ­rych po­rwa­nie nie wzbu­dzało więk­szych po­dej­rzeń, a które wy­róż­niały się wy­kształ­ce­niem, umie­jęt­no­ściami i in­nymi ce­chami po­żą­da­nymi przez klien­tów. Nie cho­dziło by­naj­mniej o szu­ka­nie ko­biet do pro­sty­tu­cji. Były one bo­wiem prze­zna­czone dla męż­czyzn bo­ga­tych, sa­mot­nych, po­szu­ku­ją­cych swo­istej „ozdoby” do swo­jego ży­cia, a nie mi­ło­ści. Me­dia na­zwały ten pro­ce­der „han­dlem żo­nami”. W wielu pań­stwach sta­rano się to zwal­czać, w in­nych uda­wano, że pro­blem ich nie do­ty­czy. Ci­chy han­del ko­bie­tami do­tarł także do Pol­ski, na­stęp­nie bar­dzo szybko prze­szedł do Nie­miec. Mó­wiono wów­czas głównie o tym, jak o cho­rej plotce, wy­my­ślo­nej teo­rii spi­sko­wej, by­naj­mniej nie­ist­nie­ją­cej, a w me­diach usil­nie pró­bo­wano prze­mil­czeć te­mat. Ta­kie przed­sta­wia­nie sprawy po­zwa­lało na dal­sze pro­wa­dze­nie nie­le­gal­nego han­dlu.ROZ­DZIAŁ III

Björn przez pół nocy my­ślami kie­ro­wał się w stronę tych wy­da­rzeń. Zo­fia na­to­miast mie­wała kosz­mary. Czuła, że jest tak da­leko od tego, co zna, że po każ­dym prze­bu­dze­niu się, długo roz­my­ślała nad tym, czy uda się jej od­na­leźć w cał­ko­wi­cie no­wej rze­czy­wi­sto­ści. Zo­stała jej tylko działka. Tak na­prawdę po­winna ją sprze­dać. Je­śli wróci do Pol­ski, musi to zro­bić, musi zna­leźć pracę i wy­na­jąć co­kol­wiek ma­łego. Nie ma żad­nego do­wodu na swoje po­rwa­nie, więc nie oczy­ści się z za­rzu­tów ucieczki. Utknęła. Pierw­szy raz w ży­ciu po­czuła, że cał­ko­wi­cie utknęła i nie wie, co ma ro­bić. Zgło­siła naj­pierw zgu­bie­nie do­wodu oso­bi­stego i karty w banku. Przy­ja­ciółka nie zna­la­zła ich ni­g­dzie, bo praw­do­po­dob­nie ma je Phi­lipp, za­tem te­raz nie ma chwi­lowo na­wet toż­sa­mo­ści. Mi­nęło tak kilka nie­prze­spa­nych nocy i dni, kiedy nie miała ochoty wy­cho­dzić z po­koju. Czy­tała, uczyła się no­wych słów, próbowała spać i znów… W mię­dzy­cza­sie li­czyła, że ktoś w końcu za­puka i po­wie, że udało się zna­leźć spo­sób, by wró­ciła do Pol­ski. Nikt jed­nak nie pu­kał, poza An­ge­liką, która cza­sem od­wie­dzała ją z py­ta­niami o jej sa­mo­po­czu­cie, czy może jej ja­koś po­móc i czy ze­chce coś zjeść.

Czwar­tego dnia nie spała już od trze­ciej nad ra­nem. Do­brą go­dzinę po wy­bu­dze­niu prze­le­żała, pró­bu­jąc za­snąć, drugą prze­cho­dziła po po­koju i po go­dzi­nie pią­tej po­de­szła do okna. Do­piero za­częło się lekko roz­ja­śniać. W pierw­szej se­kun­dzie po­my­ślała, że wy­daje się jej, że wi­dzi ko­goś wy­cho­dzą­cego z bu­dynku, a po chwili była już pewna. Męż­czy­zna ubrany w spor­tową, lekką bluzę i chyba czarny dres, wy­biegł i skrę­cił w prawo. „Biega?”, za­py­tała sie­bie w my­ślach. Nie­długo po­tem zo­ba­czyła go, bie­gną­cego truch­tem, z le­wej strony domu i za­raz po tym przy­śpie­szył, jakby pla­no­wał sprint i bar­dzo szybko po­ja­wił się znów z le­wej strony. Dwa kółka. Jedno na roz­grza­nie, dru­gie na szybki bieg. „Czemu tak?”, znów za­dała so­bie py­ta­nie w my­ślach. Męż­czy­zna dy­szał te­raz po­chy­lony, opie­ra­jąc się o wła­sne nogi. Od­nio­sła wra­że­nie, że robi to z ja­kie­goś kon­kret­nego po­wodu i nie cho­dzi wcale o kon­dy­cję. Po chwili się wy­pro­sto­wał, więc od­ru­chowo zro­biła krok w tył. On jed­nak szyb­ciej pod­niósł wzrok, niż ona ode­szła. Czuł, że jest ob­ser­wo­wany i po­znał po ru­chu pusz­czo­nej w po­śpie­chu za­słony, że pa­trzyła przez okno. Spoj­rzał na ze­ga­rek. „Nie śpi?”, po­my­ślał. Je­śli nie prze­sy­pia nocy, nie wy­cho­dzi z po­koju i prak­tycz­nie nie je, nie może być do­brze.

Około 6:30 był już w ga­bi­ne­cie, a chwilę po siód­mej we­szła tam An­ge­lika, która co­dzien­nie o tej po­rze py­tała go o kawę. Pił na pu­sty żo­łą­dek, cho­ciaż tłu­ma­czyła mu, że nie po­wi­nien, ale on za­wsze po siód­mej pił kawę i miał gdzieś jej me­dyczne prze­ciw­wska­za­nia. Po­trze­bo­wał po­dwój­nego espresso, jak prak­tycz­nie co dzień. Zwy­kle nie miewa do­brego snu, a od kilku dni sy­tu­acja z Po­lką przej­mo­wała jego my­śli i sen zro­bił się jesz­cze gor­szy. Po ta­kich no­cach miał wra­że­nie, że kawa nie ma już smaku, a na pewno go nie bu­dzi.

– Jak się czuje? – za­gaił An­ge­likę.

– Ciężko po­wie­dzieć. Nie­wiele mówi, nie­wiele je i chyba słabo sy­pia.

– Nie spała przed szó­stą. Sprawdź, pro­szę, czy śpi te­raz. Może jed­nak zgo­dzi się zejść na śnia­da­nie?

Zo­fia prze­czu­wała już, że zo­sta­nie tu tro­chę dłu­żej. Chciała osłu­chać się moż­li­wie z ję­zy­kiem, więc oglą­dała po nie­miecku mię­dzy in­nymi filmy i wia­do­mo­ści. Dzięki temu uczyła się także po­praw­nej wy­mowy. Gdy usły­szała, że ktoś puka do drzwi, wy­łą­czyła na­tych­miast ta­blet.

– Zej­dziesz na śnia­da­nie? – za­py­tała An­ge­lika.

– Nie mam ape­tytu…

– Och! Wiem… Co­dzien­nie li­czę na to, że jed­nak w końcu coś zjesz.

– Je­śli mogę się przy­dać… Może mogę po­móc przy obie­dzie, czy…

Nie do­koń­czyła, bo za­bra­kło jej słów, a An­ge­lika na­tych­miast zro­zu­miała, że musi zna­leźć jej ja­kieś za­ję­cie, że Zo­fia chcia­łaby się ja­koś przy­dać. Nie mo­gła jej jed­nak za­pro­po­no­wać to­wa­rzy­sze­nia w obec­nych czyn­no­ściach i nie chciała, żeby gość wy­ko­ny­wał jej pracę. Na­to­miast w obie­dzie zna­la­zła roz­wią­za­nie dla obu.

– Zejdź przed dwu­na­stą do kuchni, jak bę­dziesz mieć siłę, to może cho­ciaż po­to­wa­rzy­szysz mi przy go­to­wa­niu. Ja bar­dzo lu­bię to­wa­rzy­stwo, kiedy go­tuję. – Wy­my­śliła cał­ko­wi­cie.

Ona ZAWSZE lu­biła czy­jeś to­wa­rzy­stwo. Po pro­stu, kiedy gotowała, była w jed­nym po­miesz­cze­niu i wów­czas mo­gła po­pro­wa­dzić dłuż­szą roz­mowę.

Chwilę po tym wnio­sła do ga­bi­netu Björna kawę i po­in­for­mo­wała go, że udało się jej po­roz­ma­wiać z Zo­fią.

– Zdaje mi się, że ona po­trze­buje te­raz czuć się ja­koś po­trzebna. Do­póki od­nosi wra­że­nie, że jest je­dy­nie prze­szkodą i nie ma żad­nego za­ję­cia, za dużo my­śli o tym, co prze­żywa i żeby nie prze­szka­dzać nam, za­myka się w po­koju. Trzeba ją ja­koś za­an­ga­żo­wać, ale nie wiem jak! Udało mi się na­mó­wić ją na zej­ście do kuchni, jak będę go­to­wać obiad. Jak uda mi się ją ja­koś za­jąć, to może cho­ciaż zje…? – prze­rwała, bo już sama nie była pewna, czy jej spryt jest wy­star­cza­jący.

– Okay – od­po­wie­dział, pa­trząc na ja­kieś pa­piery na biurku.

– „Okay”?! – po­wtó­rzyła zdzi­wiona.

Od kiedy on od­po­wia­da tak bez zna­cze­nia w po­waż­nej sy­tu­acji? Pod­niósł wzrok i spoj­rzał na nią, na­dal trzy­ma­jąc do­ku­menty w rę­kach.

– Okay. Do­brze. A co mam po­wie­dzieć? – spy­tał rów­nież zdzi­wiony.

– Ona nie je! Nie sy­pia do­brze! Jak każdy czło­wiek chce czuć się po­trzebna! Jest tu za­mknięta, prze­żyła tra­ge­dię! Szu­kam roz­wią­za­nia, bo się mar­twię, a ty mówisz: „OKAY”?!

– Nie wmu­szę w nią je­dze­nia. Nie wy­śpię się za nią. Nie je­stem w sta­nie kon­tro­lo­wać jej my­śli i zro­bić nic wię­cej, by jej po­móc. Je­śli uwa­żasz, że je­stem, to masz wy­gó­ro­wane mnie­ma­nie o mnie. Skoro się jed­nak tak mar­twisz, we­zmę pod uwagę to, co po­wie­dzia­łaś. Te­raz le­piej?

Mó­wił cał­kiem spo­koj­nie, bez emo­cji, a An­ge­lika pa­trzyła na niego wciąż obu­rzona.

– Okay – od­parła, moż­li­wie prze­drzeź­nia­jąc i wy­szła.

On na­to­miast dobrze uda­wał brak za­in­te­re­so­wa­nia. Tak na­prawdę, gdy za pierw­szym ra­zem od­po­wie­dział jej: „Okay”, w my­ślach już się za­sta­na­wiał, jak jej po­móc, bo rów­nież się mar­twił.

– Nie mogę tak pra­co­wać – po­wie­dział do sie­bie, od­kła­da­jąc kartki.

Wy­chy­lił się nieco, zło­żył dło­nie na brzu­chu i spoj­rzał w su­fit. Na­stęp­nie wy­pro­sto­wał się, lekko prze­cią­gnął, po­now­nie wziął do­ku­menty do ręki i wró­cił do czy­ta­nia. Pró­bo­wał się sku­pić, ale co któ­reś zda­nie mu­siał czy­tać po­now­nie, bo nie był pe­wien, czy zro­zu­miał, co prze­czy­tał. Po chwili do ga­bi­netu wszedł To­mek, a Björn spoj­rzał na wcho­dzą­cego jak na lek dla niego i dla Po­lki.

– To­masz – stwier­dził.

– Tak. To ja – za­śmiał się. – Przy­wio­złem coś dla cie­bie – po­wie­dział i po­ło­żył zwy­kłą białą teczkę na jego biurku. – Po­dobno nie wi­dzia­łem tego.

– To­ma­szu – po­wtó­rzył Björn, przy­su­wa­jąc teczkę do sie­bie – jak bę­dziesz miał chwilę, to spró­buj po­roz­ma­wiać z Po­lką. Po pol­sku. O czym­kol­wiek.

– Nie miała uczyć się nie­miec­kiego?

– I tak się nie na­uczy, je­śli bę­dzie się za­my­kać w po­koju.

– Wciąż nie wy­cho­dzi? Chcesz ją stam­tąd wy­ku­rzyć? – za­żar­to­wał.

– Chcę jej ja­koś po­móc – od­parł Björn, a po­nie­waż nie miał ochoty na żarty, mó­wił bar­dzo po­waż­nie. – Może roz­ma­wia­jąc z kimś w swoim ję­zyku, bę­dzie czuła się swo­bod­niej.

Nie­długo po­tem To­masz za­pu­kał do Zo­fii. Za­py­tał, jak się od­naj­duje i czy może jej ja­koś po­móc. Za­uwa­żył, że fak­tycz­nie czuje się le­piej, gdy sły­szy swój ję­zyk i roz­ma­wia z kimś, kto stara się cho­ciaż de­li­kat­nie żar­to­wać. Chyba pierw­szy raz od wielu dni się w ogóle uśmiech­nęła, za­tem po­sta­no­wił, że bę­dzie ją re­gu­lar­nie za­cze­piał. Do­strzegł też, że oglą­da coś po nie­miecku na ta­ble­cie, więc za­py­tał, czy się uczy w ten spo­sób i za­su­ge­ro­wał jej, by ko­rzy­stała także z te­le­wi­zora w sa­lo­nie, skoro filmy jej po­ma­gają. Bę­dzie to za­wsze inne miej­sce i po­wód do wyj­ścia z po­koju, ale przede wszyst­kim po­winna z kimś czę­sto roz­ma­wiać, choćby z An­ge­liką.

– Mó­wi­łeś, że za­mknięta nie na­uczy się nie­miec­kiego – po­wie­dział To­masz, gdy za­szedł jesz­cze raz do ga­bi­netu, a Björn spoj­rzał na niego za­cie­ka­wiony. – A wy­gląda na to, że uczy się bar­dzo pil­nie.

Gdy To­masz po­je­chał, a na gó­rze nie było sły­chać już ni­kogo, Zo­fia po­my­ślała, że naj­pierw przej­dzie się po ci­chu po domu i spró­buje się z nim za­po­znać, oswoić, a po­tem zej­dzie do kuchni, do An­ge­liki. Ła­zienkę i to­a­letę znała, więc te­raz przyj­rzała się ścia­nom ko­ry­ta­rza. Tam rów­nież wi­siały nie­prze­sadne ob­razy, osa­dzone w do­pa­so­wa­nych ra­mach, przed­sta­wia­jące różne sceny z ży­cia wiej­skiego oraz pej­zaże ni­zinne i gór­skie. Nie wi­działa nic in­nego, więc uznała, że wła­ści­ciel ceni ma­lar­stwo i nie dzi­wiło ją to. Pa­so­wało to do jego uło­żo­nego i spo­koj­nego ży­cia. Za­trzy­mała się w końcu przy scho­dach i spoj­rzała na drzwi jego sy­pialni. Po­my­ślała, że rów­nie do­brze mógłby mieć sy­pial­nie na dole, albo wręcz w ga­bi­ne­cie, bo wra­cał późno i wy­cho­dził z niej wcze­śnie. Prze­mknęła te­raz przy jego sy­pialni na drugą część ko­ry­ta­rza i szybko za­uwa­żyła, że na tych ścia­nach bra­kuje ob­ra­zów. Wi­siały tam wcze­śniej z pew­no­ścią, bo są wi­doczne ślady i można bez pro­blemu po­li­czyć, ile ich było. Poza sy­pial­nią Björna, po tej stro­nie pię­tra, były je­dy­nie za­mknięte i nie­uży­wane po­koje, więc naj­wi­docz­niej nie było sensu wie­sza­nia tam ob­ra­zów.

Zo­fia scho­dziła na dół po ci­chu, mi­ja­jąc boso co drugi scho­dek, i zer­kała przy tym przez ba­lu­stradę, żeby spraw­dzić, czy nikt ak­tu­al­nie nie kręci się na par­te­rze, a na­stęp­nie skie­ro­wała się w stronę sa­lonu, o któ­rym wspo­mniał To­masz. Była tam wy­godna ka­napa, fo­tel, pod­nó­żek, sto­lik ka­wowy i nie­mały te­le­wi­zor na ścia­nie. Wi­siały rów­nież ob­razy, stał duży drew­niany ze­gar oraz piękne, cięż­kie, drew­niane me­ble. Był też ko­mi­nek pod te­le­wi­zo­rem i… for­te­pian. Po­de­szła do niego cie­kawa, kto z do­mow­ni­ków na nim grał. Nie po­dej­rze­wała o to Björna, więc my­śli skie­ro­wała ku jego ma­mie. Jego ro­dzice mu­sieli przy­wią­zy­wać dużą wagę do jego wy­cho­wa­nia, tego była pewna, i wszystko wska­zy­wało na to, że wy­cho­wy­wał się w oto­cze­niu sztuki i mu­zyki. Na­stęp­nie przyj­rzała się kilku drob­nym rzeź­bom na kre­den­sie i za­uwa­żyła po­mię­dzy nimi je­dyne zdję­cie w ca­łym domu, które aku­rat było zro­bione w tym sa­lo­nie. Ko­bieta na nim, która mu­siała być mamą Björna, stała uśmiech­nięta przy for­te­pia­nie. Była to piękna, doj­rzała, ele­gancko ubrana blon­dynka, tak jak on, rów­nież wy­soka i być może na­wet mieli ten sam ko­lor oczu. Nie wi­działa wy­raź­nie na zdję­ciu i nie mo­gła też so­bie uzmy­sło­wić, jak wy­glą­dają jego oczy, bo nie miała od­wagi spoj­rzeć na niego na tyle długo, by sku­pić na tym swoją uwagę.

Ko­ry­ta­rzem wła­śnie prze­cho­dził wy­wo­łany w jej my­ślach męż­czy­zna, który na­tych­miast za­uwa­żył Po­lkę trzy­ma­jącą zdję­cie. Oparł się o fra­mugę drzwi i chwilę przy­glą­dał się jej w mil­cze­niu. Zo­fia stała do niego prak­tycz­nie ty­łem, dla­tego go nie do­strze­gła. Za to za­uwa­żyła, że na zdję­ciu ten sa­lon ma wy­soki su­fit, który jest de­li­kat­nie, wręcz nie­zau­wa­żal­nie zdo­biony, więc za­in­te­re­so­wana pod­nio­sła głowę. Nie rzu­cał się w oczy od razu, jed­nak po pod­nie­sie­niu wzroku można było za­uwa­żyć jego zdo­bie­nia. Björn po­dą­żył za jej wzro­kiem i także spoj­rzał na su­fit. Za­po­mniał, że w tym po­miesz­cze­niu tak wła­śnie wy­gląda. Chyba nie pa­mię­tał, kiedy ostat­nim ra­zem na niego pa­trzył. Su­fit był po­my­słem jego matki i zro­biono go, gdy on miał za­le­d­wie kilka lat, ale nie mógł so­bie przy­po­mnieć, ile do­kład­nie. W tym czasie Zofia ob­ró­ciła się de­li­kat­nie, na­dal pa­trząc w górę, by obej­rzeć ca­łość, ale od­nio­sła wra­że­nie, że ką­tem oka wi­dzi ko­goś w drzwiach, więc spu­ściła głowę i spoj­rzała na niego, ale on na­dal oglą­dał su­fit. Se­kundę po tym on rów­nież opu­ścił głowę i spoj­rzał na nią. Z jed­nej strony jego twarz nie wy­ra­żała żad­nych spe­cjal­nych emo­cji, z dru­giej była pewna, że jego spoj­rze­nie ma w so­bie coś, czego nie umie opi­sać. Po chwili od­szedł.

Gdy upew­niła się, że nie ma go ni­g­dzie na ko­ry­ta­rzu, wy­szła z sa­lonu. Miała iść do An­ge­liki, ale za­trzy­mała się na­prze­ciwko wej­ścia do domu, bo wła­śnie do­szła do jej uszu roz­mowa w kuchni, a nie chciała tam wcho­dzić, je­śli on tam był. Już miała się skie­ro­wać na schody, ale po chwili wszy­scy usły­szeli otwie­ra­jące się drzwi wej­ściowe. Zo­fia pierw­sza pod­bie­gła do To­ma­sza, wi­dząc, że z jego rąk do­słow­nie lecą za­kupy i zła­pała szybko jedną z to­reb, nim ta spa­dła prak­tycz­nie na pod­łogę.

– Dzięki! – po­wie­dział po pol­sku.

Björn na­tych­miast wy­szedł z kuchni i rów­nież wziął część to­reb. Za nim wy­szła także An­ge­lika, która prze­jęła tę jedną od Zo­fii, więc ta po­sta­no­wiła przy­trzy­mać drzwi To­ma­szowi, by wniósł swo­bod­nie resztę za­ku­pów. Gdy wresz­cie wszedł do wia­tro­łapu z ostat­nią dużą torbą, Björn za­trzy­mał się na ko­ry­ta­rzu i spoj­rzał na niego, jak gdyby cze­kał, aż ten wej­dzie spo­koj­nie do środka.

– To­maszu, przyjdź do mnie, a naj­le­piej od razu do sa­lonu, bo trzeba roz­pa­lić w ko­minku – po­wie­dział w końcu.

– Nie masz za­pal­niczki? – za­py­tał wcho­dzący.

To­masz zawsze miał, bo dużo pa­lił. Na­wet te­raz było czuć od niego świeżo wy­pa­lo­nego pa­pie­rosa.

Po chwili Björn wy­szedł z ga­bi­netu z teczką, którą po­przed­nio przy­wiózł mu To­mek, i wszedł za nim do sa­lonu, za­my­ka­jąc za sobą drzwi. An­ge­lika w tym cza­sie pokazywała Zofii, gdzie i co trzyma w kuchni, a ta w mil­cze­niu po­ma­gała jej roz­pa­ko­wy­wać za­kupy, sta­ra­jąc się przy tym czy­tać ety­kiety, żeby uczyć się ko­lej­nych słów i wie­dzieć, co w za­sa­dzie wyj­muje z torby.

– Ro­zu­miem, że chcesz to spa­lić – za­gaił To­mek.

– Naj­drob­niej­szy ślad po tym nie może zo­stać – od­po­wie­dział i za­milkł na chwilę. – Zwy­kle wy­star­czy mu na chwilę ko­bieta i za­po­mina, a w związku z nią jest dziw­nie nie­ugięty. Znam go i wiem zbyt do­brze, kiedy mówi coś po­waż­nie i z pew­no­ścią nie cho­dzi o to, ile za nią za­pła­cił. Mu­sia­łem więc zdo­być te same akta na jej te­mat, żeby wie­dzieć, co go mo­ty­wuje.

– „Te same akta”? To są akta do­ty­czące Zo­fii?! I co? Zna­la­złeś coś?

– Mhm… – wy­du­sił od nie­chce­nia. – Ni­gdy tego nie czy­ta­łem.

– Ja tego ni­gdy nie przy­wio­złem, wia­domo – od­po­wie­dział To­mek.

Björn po­dał mu teczkę do spa­le­nia i przez pe­wien czas przy­glą­dał się pa­lą­cym kart­kom. Lu­bił ogień, ale zwy­czaj­nie nie miał na to czasu, więc ko­mi­nek był roz­pa­lany ra­czej rzadko.

Roz­my­ślał o niej przez chwilę. Ona nie mo­gła wie­dzieć, że kiedy pa­trzył na nią w sa­lo­nie, nie my­ślał o tym, że ogląda jego pry­watne rze­czy, w tym zdję­cie, a my­ślał je­dy­nie o tym, że teczka da­wała całe mnó­stwo po­wo­dów dla Phi­lippa, by ją wy­brał. Znał jej wiek, ży­cie, wy­kształ­ce­nie, umie­jęt­no­ści, za­in­te­re­so­wa­nia, do­słow­nie wszystko… Były to in­for­ma­cje na tyle pry­watne, że fakt po­sia­da­nia ich przez Phi­lippa jesz­cze bar­dziej de­ner­wo­wał Björna. Nie było tam nic złego, ale to wszystko po­winno usły­szeć się od dru­giego czło­wieka bez­po­śred­nio. Nie chciał tego wie­dzieć z ta­kich źró­deł, cho­ciaż zda­wał so­bie sprawę, że zwy­czaj­nie musi, je­śli ma jej po­móc.

– To jest zbyt po­ważna sprawa, by ode­słać ją tak po pro­stu do Pol­ski. Je­śli wróci do sie­bie, a on nie po­rwie jej po­now­nie, ktoś ją za­bije. W za­sa­dzie chyba tylko tu może być bez­pieczna. Phi­lipp nic nie zrobi, do­póki jest u mnie – stwier­dził w końcu.

– Po­wiedz, że spi­sa­łeś cho­ciaż jej na­zwi­sko lub umiesz je po­wtó­rzyć.

– Dla­czego? – spy­tał Björn, się­ga­jąc do ma­ry­narki, w któ­rej scho­wał kar­teczkę z jej prze­pi­sa­nym na­zwi­skiem, bo fak­tycz­nie nie umiał ani po­wtó­rzyć, ani prze­czy­tać.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij