Decimus Fate i Talizman Marzeń - ebook
Decimus Fate i Talizman Marzeń - ebook
Decimus Fate - potężny mag, który wyrzekł się magii, by odpokutować dawne grzechy.
Opiekun - łowca demonów, który już na nie nie poluje.
Obaj niosą na barkach brzemię popełnionych uczynków, niewyobrażalnej straty i wzajemnej nienawiści. W każdym tli się nadal płomyk dobra i chęć zapłacenia światu za dawne uczynki. Tajemnicza zaraza w klasztorze Tan Jit Su staje się do tego znakomitą okazją. Jednak śmiercionośna choroba, choć przerażająca, zdaje się tylko początkiem problemów, jakie spadną na obu mężczyzn w chwili ich pierwszego spotkania. Niestety, sumienia nie da się oczyścić równie łatwo, co miecza z krwi a skrzywdzeni ludzie nie zapominają tylko dlatego, że ktoś poprosił o wybaczenie.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7964-731-6 |
Rozmiar pliku: | 4,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wbudowana w podłogę marmurowej sali komnata była wyłożona tysiącami błękitnych płytek, z których każda nasycona była magią i osadzona w należnym jej miejscu za pomocą czarów wiążących. I wszystkie płytki były identyczne – poza jedną.
Minął już niemal rok, odkąd pewien obcy zaczepił na ulicy rzemieślnika, który zmierzał właśnie do pałacu, by jak codziennie podjąć pracę nad budową magicznej komnaty. Nieznajomy wzbudził w rzemieślniku niepokój i ten najpewniej by go wyminął, gdyby obcy nie odezwał się w te słowa:
– Wiem, jak ocalić twojego syna.
Rzemieślnik stanął jak wryty.
– Co wiesz o moim synu?
– Wiem, że robisz, co w twojej mocy, żeby go ocalić, i że nic nie przynosi skutku.
– Skąd to wiesz? – spytał rzemieślnik. – Jesteś lekarzem?
– Nie – zaprzeczył nieznajomy. – Ale znam lekarstwo i dam ci je, jeśli jesteś gotów za nie zapłacić.
– Ależ ja nie mam pieniędzy. Spłukałem się do cna, a mój syn wciąż umiera.
– Nie dojdzie do tego, jeśli tylko wyświadczysz mi przysługę – zapewnił go obcy.
Rzemieślnik zmrużył podejrzliwie oczy. Spotkał wielu takich, którzy nęcili go obietnicami tylko po to, by oskubać go potem ze złota, ale ten mężczyzna wydawał się inny.
– Co mam zrobić?
– Nic trudnego. – Nieznajomy sięgnął między poły obfitej szaty i wyciągnął błękitną płytkę, identyczną z tymi, którymi czarorzemieślnicy wykładali komnatę w pałacu. Podał ją mężczyźnie. – Chcę tylko, żebyś wśród innych płytek umieścił na ścianie także i tę.
– Czy jest w jakiś sposób niebezpieczna?
– Nie – odparł nieznajomy. – Nikt jej nawet nie zauważy.
Obróciwszy ją w palcach, rzemieślnik spostrzegł wytrawiony na odwrocie wzór – trzy równoległe linie połączone kilkoma nachodzącymi na siebie przekątnymi kreskami.
– I naprawdę wyleczysz mojego syna?
– Tak – odrzekł mężczyzna, a rzemieślnik z westchnieniem schował płytkę pod ubraniem.
To spotkanie miało miejsce blisko rok temu, a rzemieślnik dotrzymał danego słowa. Nie wiedział, jakim sposobem nieznajomy znalazł skuteczne lekarstwo, ale to nie miało żadnego znaczenia – syn rzemieślnika żył i miał się dobrze. Lecz wszystko wskazywało na to, że teraz ojcu przyjdzie zapłacić prawdziwą cenę za życie swojej latorośli. Był pewien, że jego postępek został odkryty. Jednakże przemierzając korytarz, spostrzegł, że jego koledzy kierują się w to samo miejsce co on. Nim dotarł do komnaty, wokoło zebrali się wszyscy jego współpracownicy.
– Dziękuję wam za przybycie – wybrzmiał potężny głos i rzemieślnicy zwrócili się ku cesarskiemu czarodziejowi, stojącemu na kryształowym dysku receptykułu. Wysoki i smukły, o siwych włosach i ciemnozielonych oczach, zstąpił po schodach w ich kierunku. – Podejdźcie, proszę – powiedział, gestem zapraszając do siebie zgromadzonych.
Wciąż niepewny, lecz ogarnięty ostrożną ulgą rzemieślnik ruszył wraz z kolegami do obszernej sali. Zaprawdę widok robił wrażenie: olbrzymia misa wyłożona emaliowanymi błękitnymi płytkami rozrastała się wokół nich lśniącą ścianą, formując trzy czwarte pełnej kuli.
– Pierwszorzędna robota – powiedział cesarski czarodziej. – Prawdziwe dzieło sztuki.
Rzemieślnik odetchnął pod nosem. A więc nie spotka go żadna kara. Zaproszono go tu wraz z towarzyszami, by im podziękować.
Mag przeszedł między ludźmi, ściskając po drodze prawice i klepiąc ich po ramionach. Wyszedłszy z grupy, wspiął się z powrotem na schody i ponownie zwrócił się do wszystkich.
– Cesarz jest zachwycony – wygłosił. – Aby okazać wam należytą wdzięczność, będzie dożywotnio wypłacał waszym rodzinom pięć srebrnych monet.
Twarze mężczyzn zajaśniały dumą.
– Wasze dzieło jest czymś absolutnie unikatowym i niepodrabialnym. – Zielone oczy maga wyrażały bezbrzeżną satysfakcję, gdy stał na receptykule i sięgał ręką do kolumny aktywacyjnej, gdzie tkwiły osadzone w gniazdach trzy pozłacane kamienne kule. Niespiesznym gestem podniósł pierwszą z nich, co aktywowało pole hermetyczne. Kształt czarodzieja rozmył się na chwilę, gdy osadził kulę w komorze kolumny.
Widząc to, rzemieślnicy poruszyli się niespokojnie, rozległy się szepty. Byli teraz uwięzieni w sercu komnaty.
– Umożliwiliście nam zwiększenie mocy cesarza – ciągnął czarodziej, biorąc do ręki drugą kulę.
Teraz rzemieślnicy zaczęli panikować. Umieszczenie jej w komorze spowoduje harmonizację magicznej energii, którą posiadał każdy z nich. Krzyknęli jednym głosem, gdy czarodziej wsunął drugą kulę do kolumny. Niektórzy padli na kolana, gdy magiczna esencja wysączyła się z ich ciał, a komnata zalśniła światłem.
Trzecia kula sprawi, że skupieni w misie rzemieślnicy wyparują w oślepiającym rozbłysku energii, ta zaś zostanie wchłonięta przez płytki, a potem przekazana do receptykułu, na którym stał czarodziej.
Zebrani mogli tylko patrzeć, jak mag podnosi ostatnią kulę. Rzemieślnik pojął, że on i jego współpracownicy zostali wykorzystani przez cesarza, a ich skumulowana energia posłuży zwiększeniu mocy czarodzieja. Mężczyźni naokoło szlochali i wyli, ale nie rzemieślnik. On myślał o tajemniczej błękitnej płytce i o swoim ukochanym synu, który przeżył dzięki niej.
Czarodziej skierował wzrok w dół, na zatłoczoną komnatę, i uśmiechając się tryumfalnie, wsunął ostatnią sferę do przeznaczonej jej niszy. Wrzaski rzemieślników ucichły jak ucięte nożem, gdy misa buchnęła oślepiającym białym światłem. Czarodziej zachłysnął się powietrzem, gdy jego ciało wypełniło się magią.
Kiedy światło się rozproszyło, mag wciągnął powietrze do płuc. Urządzenie zadziałało doskonale, a jednak... Nie, nie całkiem doskonale. Gdy plazma zdezintegrowanych dusz rozpłynęła się w powietrzu, czarodziej zdał sobie sprawę z tego, iż jego nowe urządzenie szpeci pojedyncza skaza.
Zbiegłszy z kryształowego dysku, wszedł do komnaty, gdzie z miejsca w jego nozdrza uderzył skoncentrowany zapach ozonu. Mag okręcił się wokół własnej osi z twarzą wykrzywioną wściekłością. Skupił myśli i przeskanował komnatę magicznym zmysłem, by dojść do tego, co właściwie jest z nią nie tak – ale nic nie wyczuł.
Czyżby jedna z płytek była uszkodzona lub źle umiejscowiona? Przesunął spojrzeniem po błękitnej mozaice, ale nie ujrzał nic poza idealnie rozmieszczonymi elementami. Zagryzł zęby. Magiczny płomień buchnął z zaciśniętych pięści, gdy z ust maga wyrwał się wściekły, nieledwie zwierzęcy ryk. Ktoś zrobił coś z jego ukochanym dziełem, a on właśnie zabił jedynych ludzi na świecie, którzy mogli mu pomóc odnaleźć skazę.
Nieistotne, powiedział w duchu, tłumiąc wściekłość. Grunt, że urządzenie jest funkcjonalne. Tak długo, jak nie będzie usiłował wycisnąć z niego zbyt wiele, zdoła za jego pomocą zwiększyć swoją moc do tego stopnia, by żaden żyjący czarodziej nie stanowił dla niego wyzwania. Nieco spokojniejszy opuścił komnatę i wrócił na kryształowy dysk. W końcu uznał tę niewidoczną skazę za nieważną, a po chwili skrzywił usta w jadowitym uśmiechu. Był osobistym czarodziejem cesarza, jednym z najbardziej wpływowych magów na świecie, a nazywał się Oruthian Bohr.
W komnacie za jego plecami polśniewały stygnące płytki. Wydawały się identyczne. Nie sposób było odróżnić jednej od drugiej, chyba że by zajrzeć pod jedną z nich – wyryty był na niej symbol znany mistykom jako Sieć Wyrd. Jedynie ci, którzy zgłębiali wiedzę tajemną, wiedzieli, iż jest to znak losu.Kupiec zorientował się, że ktoś go śledzi, ale niewiele mógł zrobić poza dalszym przedzieraniem się naprzód wąskimi uliczkami miasta Guile.
Dochodziła północ, od strony browaru na końcu ulicy Bednarzy niósł się w powietrzu ciężki, słodkawy zapach chmielu. Całun mgły wisiał nad drogą, koronując żółtawymi aureolami zapalone z rzadka w tej najbiedniejszej dzielnicy miasta oliwne latarnie. Rozchwierutane budynki, wznoszące się na trzy kondygnacje, majaczyły nad ulicą poprzecinaną wąskimi, ukośnymi alejkami.
Kupiec szarpnął muła i przyspieszył kroku. Noc była chłodna, ale pot spływał mu po plecach. Jego umysł każdą ciemną uliczkę wypełniał zagrożeniem, a serce szamotało się w piersi, odbierając mu dech. Madame Carletta z karczmy Matka Głupich poradziła mu, by wynajął sobie ochronę, ale kupiec wzdrygnął się na myśl o kosztach.
– Nikt nie ośmieli się zaatakować członka gildii kupieckiej w obrębie miasta – odpowiedział, karczmarka jednak wyraziła powątpiewanie.
Teraz żałował, że nie posłuchał jej rady. Co rusz oglądał się przez ramię, ale nie ujrzał idącej za nim czarnej postaci.
Skręcając w kierunku domu, mężczyzna jeszcze przyspieszył kroku. Skrzyżowanie przed nim oświetlała jedna mizerna latarnia, choć powinny świecić cztery. Otwarta przestrzeń tonęła w cieniu i posępniała mu w oczach, mimo to nie wydawała się aż taka straszna jak to coś, co wyczuł w pobliżu kilka ulic wcześniej.
Mocniej ujął muła za uzdę i zerwał się do biegu, a potem wrył obcasy w grunt, gdy znikąd pojawił się przed nim młody mężczyzna. Na oko dwudziestoletni, o pociągłej twarzy, ciemnych włosach i zadartym nosie, noszącym ślady złamania.
– Nie tak prędko, przyjacielu – przemówił nieznajomy.
Mętny blask jedynej lampy zalśnił na wąskiej klindze sztyletu, a świetlisty sigil na dłoni młodzieńca zdradził jego przynależność do kasty magicznych nowicjuszy, kandydatów na pełnoprawnych magów, szkolących się pod okiem mistrzów.
Usiłując powściągnąć narastającą panikę, kupiec pociągnął muła na prawo, po czym znowu musiał się zatrzymać, gdy z cienia wynurzyła się druga postać. Obrócił się w miejscu. Drogę za jego plecami odcięli dwaj kolejni mężczyźni, a do tych z przodu dołączyła następna para. Tych ostatnich, w odróżnieniu od ewidentnego przywódcy grupy, cechowały szerokie bary robotników. Wszyscy nosili grube robocze bryczesy oraz woskowane bawełniane kamizelki, jakie zakładali przewoźnicy pracujący na rzece Scéal, w której rozwidleniu zbudowano Guile. I wszyscy byli uzbrojeni w noże lub długie maczety, służące do wycinania gęstego sitowia porastającego różne odcinki nurtu. Było oczywiste, że czekali tu na niego z zasadzką.
– Nie wolno wam mnie skrzywdzić – dobył głosu kupiec. – Nikomu nie wolno wyrządzić krzywdy członkowi gildii. A już na pewno nie w obrębie miasta.
Herszt zbirów prychnął pogardliwym śmiechem.
– Nie obawiaj się – odrzekł. – Trupa znajdą poza miastem.
Kupiec odskoczył, gdy przystąpił do niego jeden z młodzieńców. Nożem przeciął on troki siodłowej torby i wyłowił z niej metalową szkatułę szeroką na dwie dłonie. Nie miała ona żadnego zamka czy dziurki na klucz, w tym miejscu widniała jedynie grawerowana płytka.
Młodzieniec podał skrzynkę hersztowi. Ten ułożył ją sobie w zgięciu ramienia i przycisnął do piersi, a następnie przyłożył prawą dłoń do grawerunku. Gdy ten rozbłysł światłem, mężczyzna syknął i zabrał rękę jak oparzony.
– Powiedziano mi – odezwał się, stukając w płytkę klingą noża – że tylko ty możesz otworzyć szkatułę.
– Nie, to nie tak – zarzekał się mężczyzna. – Nie możesz mnie zmusić... Otworzy się, tylko jeśli ja będę tego chciał.
Herszt rzucił mu wredny uśmieszek.
– Ależ zapragniesz tego z całego serca. Będziesz błagał, żeby się otworzyła, gdy już z tobą skończymy.
Kupiec spływał potem i drżał ze strachu.
– Błagam! – zawołał. – Obiecałem dolę mistrzowi Velenowi.
– Aaa – odparł młodzieniec. – Tylko że my nie pracujemy dla mistrza Velena.
– W takim razie wszyscy zginiecie z jego ręki! – Kupiec zachłysnął się powietrzem. – Zabije was, jeśli odważycie się mu sprzeciwić!
– Tylko kto mu o tym powie? – Pytanie herszta zawisło w powietrzu. – Na pewno nie ty, bo nie będziesz już żył, a nikogo innego tutaj nie widzę.
Kupiec potoczył wzrokiem po skrzyżowaniu. Ulice były puściuteńkie, żadnych świadków napaści. Ponownie osadził spojrzenie na przywódcy i nabrał tchu, chcąc błagać o litość, ale nie zdążył tego zrobić, bo druga latarnia zbudziła się do życia. Wszyscy pomknęli do niej spojrzeniem, a w bijącym z góry snopie światła dostrzegli mroczną, budzącą grozę figurę.
Mężczyzna był wysoki i miał czarną skórę, jak mieszkańcy Wysp Południowych. Ubrany był w czarne skórzane bryczesy i taki sam kaftan, z prawym rękawem i ramieniem wzmocnionymi dopasowanymi łatami z utwardzonej skóry. Pas z gwiazdkami do rzucania biegł ukośnie przez jego pierś, a z kolejnego, na biodrach, zwisał smukły, krótki miecz. Obcy zastygł w zrelaksowanej pozie, tchnąc spokojną pewnością siebie. Nie był masywnym mężczyzną, ale siła jego prezencji skutecznie osadziła zbirów w miejscu. Ostre rysy mężczyzny zastygły w groźnej masce i nawet w mętnym świetle widać było, że jego oczy są niebieskie.
– Popełniliście, chłopcy, kardynalny błąd. – Przybysz potrząsnął głową, jakby rzeczywiście współczuł bandytom.
– Nie popełniliśmy żadnego błędu – odparł przywódca. – Po prostu zamiast jednego trupa pochowamy dziś w lesie dwa.
Obcy uśmiechnął się pobłażliwie, jakby droczył się z dzieckiem.
– Wciąż jeszcze możecie pójść swoją drogą – oświadczył. Przemawiał ciepłym, głębokim głosem, ale czuło się w nim źle wróżącą ostrość. – Jeśli zwrócicie szkatułę i się oddalicie, mistrz Veleno nie dowie się, co próbowaliście zrobić.
– Zmuszony jestem odmówić – powiedział młody czarodziej i ruchem głowy dał kamratom sygnał do ataku.
Wiedząc, że jeśli Veleno dowie się o napaści, czeka ich surowa kara, czterech młodych przewoźników ruszyło na przybysza. Dwaj byli uzbrojeni w noże, dwaj w maczety, ale czarnoskóry mężczyzna nie cofnął się, lecz wyszedł im na spotkanie. Jeden z osiłków zamachnął się maczetą, ale obcy momentalnie skrócił dystans, złapał napastnika za ramię, okręcił go wokół własnej osi i posłał w kierunku pozostałych zbirów, raptownym szarpnięciem druzgocząc mu kości ramienia.
W stronę obcego zmierzali teraz dwaj nożownicy i drugi zbój z maczetą. Czarnoskóry z imponującą szybkością rozbroił pierwszego przeciwnika, po czym wyprowadził uderzenie wierzchem dłoni i zmiażdżył mu nos. Wymknął się kolejnemu zbójowi spod noża, po czym złapał go za nadgarstek, odebrał mu broń i grzmotnął napastnikiem o ziemię. Następnie, demonstrując zręczność, która przeczyła jego wzrostowi, okręcił się i kopniakiem z półobrotu trafił ostatniego zamachującego się maczetą rzezimieszka prosto w szczękę. Kolana ugięły się pod zbirem, który wypuścił broń i zaległ na ziemi.
Wciąż trzymając w palcach nóż przeciwnika, przybysz utkwił wzrok w herszcie bandy. Walka trwała tylko dziesięć sekund, a czarnoskóry nawet nie dobył miecza.
Na nogach pozostali już tylko dwaj członkowie gangu. Przewoźnik po lewej, który nie wziął udziału w walce, sterczał jak wryty z nożem w drżącej dłoni. Herszt był wyraźnie zaskoczony tym, jak szybko przybysz rozprawił się z jego kompanami, ale też prezentował zaskakującą pewność siebie. Wciąż trzymając przy piersi szkatułę, sięgnął za pazuchę i wyjął małą kryształową kulę wypełnioną migotliwym zielonym blaskiem.
– Widzę, że umiesz się bić – rzucił kpiącym tonem. – Zobaczymy, jak będziesz walczył, nie mogąc oddychać.
Czarnoskóry rzucił okiem na kulę i ściągnął brwi.
– Ostrzegam – powiedział. – Kolejnej szansy nie dostaniesz.
Młodzieniec wahał się pół chwili, a potem jego usta rozciągnęły się w uśmiechu, gdy cisnął sferę obcemu pod nogi. Kryształ roztrzaskał się i połyskliwy zielony gaz pomknął ku przybyszowi oraz przewoźnikom leżącym u jego stóp. Magiczny wyziew zdawał się szukać żyjących organizmów, momentalnie spowił ich ciała i okręcił się wokół głów.
Młodzieńcy na ziemi zaczęli wić się i krztusić, jakby ich członki poraził paraliż i nie mogli złapać tchu. Herszt uśmiechnął się na ten widok. Kulę ukradł z warsztatu swojego mistrza i ucieszył się, że ryzyko się opłaciło.
Wojownik zachwiał się na nogach. Wyszczerz młodzieńca poszerzył się na ten widok, lecz wtedy magiczne światło buchnęło spod kaftana mężczyzny, jakby coś wystrzeliło z jego piersi. Rozbłysk był oślepiająco jasny, jak eksplozja płomieni, i zielony dym wokoło zaczął rzednąć.
Herszt gapił się na obcego, nie dowierzając własnym oczom, a tymczasem mężczyzna wynurzył się z chmury dymu i ruszył w jego stronę. Magiczne opary miały dość mocy, by powalić wołu, ale jemu nie wyrządziły krzywdy. Wojownik wciąż emanował tym samym spokojem i tą samą grozą.
Herszt przyjrzał się piersi obcego, gdzie kołnierz odsłaniał skrawek odcinającego się na tle czarnej skóry świecącego tatuażu. Młody mag wybałuszył oczy, rozpoznając znak łowcy demonów. Nieznajomy wojownik był członkiem elitarnej jednostki, uformowanej początkowo w celu walki z demonami, które przedostały się do świata ludzi. Później łowcy zostali sprowadzeni do rangi osobistych siepaczy cesarza, zbrojnych zbirów działających ponad prawem. Przerażony czeladnik zamarł na krótką chwilę, a potem ryknął wściekle i rzucił się do ucieczki, wciąż tuląc do piersi skradzioną szkatułę.
Przybysz wymierzył i cisnął w uciekiniera trzymanym w palcach nożem. Herszt zdążył umknąć może na dwadzieścia kroków, nim stal wbiła się w jego łydkę. Wrzasnął i padł jak długi, wypuszczając skrzynkę z rąk. Usiłował wgramolić się na nogi, choć nóż wciąż sterczał z jego ciała, gdy tymczasem przybysz kroczył niespiesznie w jego kierunku.
Magiczny dym podniósł się z powalonych młodzieńców, którzy jęcząc i kaszląc, zaczęli zbierać się z ziemi. Czarnoskóry minął rannego herszta, podniósł skrzynkę z ulicy, a potem spojrzał na niego z góry.
– Głupio zrobiłeś, ignorując zalecenie Velena – oznajmił. – Ale będę milczał, jeśli obiecasz opuścić miasto.
– Mowy nie ma! – wycharczał dowódca bandy. – To ty mnie powinieneś prosić o milczenie. – Z warknięciem wydobył nóż z ciała i podniósł się na rozchybotane nogi. – Wiem, kim ty jesteś. – Wskazał palcem wzór na piersi obcego. – Wiem, czemu magia się ciebie nie ima. – Urwał i jęknął z bólu. – Jesteś dezerterem i coś mi się widzi, że mistrza Velena bardzo zaciekawi informacja o tym, kto też zajechał do jego miasta. – Choć nowicjusz pobladł i pocił się obficie, zdołał przywołać na twarz wredny uśmiech. – I głowę dam, że sowicie za nią zapłaci.
Spojrzenie niebieskich oczu raptem zrobiło się lodowate.
– Rozważniej byłoby milczeć.
– Ani myślę – oświadczył przywódca. – Kto wie, może dzisiejsza noc nie okaże się zupełną stratą czasu. – Z tymi słowy kiwnął głową na kamratów, po czym wszyscy odeszli w noc.
Obcy odprowadził ich spojrzeniem, a potem westchnął z mozołem i zwrócił się do kupca, który wciąż stał przy swoim mule. Ogarnięty ulgą mężczyzna wypuścił z ust rozedrgany oddech, widząc, jak jego wybawiciel wkłada szkatułę z powrotem do torby.
– Widzimy się w domu – powiedział. – Następnym razem posłuchaj rady jednej z najmądrzejszych osób w tym mieście.
Kupiec wprawdzie nie otrząsnął się jeszcze ze zdumienia, ale pokiwał nerwowo głową. Przypomniał sobie, że widział przybysza w Matce Głupich, ale ponieważ sam nie obracał się w kręgach czarodziejów, nie znał historii o ciemnoskórym mężczyźnie o niebieskich oczach i z tatuażem na piersi chroniącym go przed krzywdzącą magią. Bo gdyby je znał, wiedziałby, że młody czarodziej miał rację...
Obcy rzeczywiście był kiedyś łowcą demonów na usługach cesarza. W czasach, zanim złamał dane słowo i za nieposłuszeństwo poniósł straszliwą karę. Teraz wiódł ciche życie najemnika, imając się każdej roboty, jaką tylko mógł znaleźć, polegającej zwykle na chronieniu innych.
Zwał się Alexander Teuton, ale bywalcy Matki Głupich mówili o nim: Opiekun.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.PETER FLANNERY
Przeszedł długą drogę, nim odnalazł swoje prawdziwe powołanie.
Studiował sztukę i projektowanie, ale opuścił col lege, by pracować w leśnictwie. Po wypadku, w którym poważnie uszkodził kręgi szyjne, postanowił zostać ogrodnikiem. Następnie zaczął pracować jako rzeźbiarz w przemyśle zabawkarskim.
W czasie gdy pracował dla studia projektowego w Edynburgu, pojawiła się możliwość zmiany profesji – z rzeźbienia na pisanie. Peter odważył się wykorzystać tę szansę i stał się czołowym pisarzem w firmie Target Games UK, gdzie pracował nad pomysłami, nowelami i opowiadaniami do gier planszowych, takich jak Warzone i Chronopia.
Gdy w 2017 roku ukazał się jego Mag bitewny, z miejsca zakasował amerykańskie i brytyjskie rankingi książek fantasy. Powieść od razu przetłumaczono na 7 języków.
Peter, gdy nie pisze, z zamiłowaniem zajmuje się łucznictwem i astronomią. Stara się też być zawsze o krok przed swoimi dwoma synami, zarówno podczas gry w szachy, jak i w uwielbianych przez nich grach strategicznych.
Mieszka z rodziną w małym miasteczku w Szkocji.