- promocja
- W empik go
Defraudacja. Kryminały przedwojennej Warszawy. Tom 7 - ebook
Defraudacja. Kryminały przedwojennej Warszawy. Tom 7 - ebook
Kontynuacja powieści "Złote sidła". To powieść o szalonej miłości i zbrodni osadzona w Warszawie w latach 30. Roman Gordon jest bezrobotny, bez grosza i grozi mu wyrzucenie z wieloosobowego pokoju. W barze, gdzie pije za ostatnie pieniądze, poznaje inżyniera Karlińskiego, który załatwia mu pracę na stanowisku kasjera w swojej firmie. Jednocześnie Gordon poznaje piękną niedostępną kobietę, z którą nawiążą kontakt. Ale Gordon z rozpaczą odkrywa, że inny mężczyzna przychodzi na noce do jego dziewczyny, dyrektor Bartówny. Gordon postanawia zastrzelić dyrektora, ale w ostatniej chwili rozmyśla się. Jednak postanawia popełnić defraudację w firmie. Na jaw wychodzą także dawne przekręty dyrektora… Jakie będą losy tego romansu i czy coś lub ktoś stanie na drodze Gordona? Czy ten splot nieszczęśliwych zdarzeń będzie można jeszcze rozwiązać?
Polecamy również "Widmo przy ulicy Kanonia", "Mister X" i inne tomy w serii Kryminały przedwojennej Warszawy.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-91-8019-143-2 |
Rozmiar pliku: | 701 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dnia tego Kazimierz Wystruczek, który od lat pracował w przedsiębiorstwie Szkarwy i któremu nie były obce żadne tajniki biurowego życia, zaniepokojony był od samego rana, zauważył bowiem swym bystrym okiem wiecznego śledziennika, że w fabryce jest coś nie w porządku.
Miał to być dla niego dzień pełen napięcia nerwowego i niemiłych wrażeń.
Zaczęło się wszystko już od momentu, kiedy przyszedł do pracy, jak zwykle na pół godziny przed przepisanym terminem. Ogarnięty stale obawą utraty zajęcia, prześcigając się na każdym polu w gorliwości, której jego zdaniem dyrekcja laboratorium chemicznego _Jan Karliński i Ska_ nie doceniała zupełnie właściwie, Wystruczek przybywał do biura jeden z pierwszych i jeden z pierwszych wpisywał się na listę obecności. Latem czy zimą odbywał dość odległą drogę z domu do fabryki na piechotę, pewnego bowiem razu na skutek zderzenia tramwaju z taksówką spóźnił się o pięć minut do biura, co odchorował kilkudniowym niepokojem o posadę. Od tego momentu tramwaje przestały dla niego istnieć, przynajmniej jeżeli chodziło o przybywanie do pracy. Dopiero po ukończeniu zajęć biurowych, w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku wsiadał do tramwaju i udawał się do domu.
Owego pięknego, letniego poranka, kiedy Bart daremnie starał się zatrzymać Gordona i odwieść go od szalonych zamysłów, Wystruczek doznał przykrego wrażenia niespodzianki, skoro na liście obecności dojrzał wpisane już nazwisko Gordona.
Młody urzędnik, który zagarnął mu stanowisko kasjera, od dawna upragnione i wymarzone, odznaczał się o wiele większą dozą zimnej krwi i przybywał zawsze do biura na kilka minut przed godziną rozpoczęcia zajęć. Nic dziwnego, że zgorzkniałego biuralistę speszyła ta niepunktualność. Miał zwyczaj doszukiwać się we wszystkim pewnych przyczyn, we wszystkim podejrzewać knowania i intrygi przeciwko sobie. Był pod każdym względem przeciwieństwem Gordona i nienawidziłby go nawet wtedy, gdyby ten intruz nie zagarnął mu stanowiska.
Była to zwykła nienawiść człowieka o chorym żołądku do człowieka zdrowego i zwykła niechęć starzejącego się biurowca zdającego sobie sprawę, iż zmarnował swe życie i że nigdy już w nim nic nie osiągnie, do człowieka młodego, pełnego temperamentu i mającego jeszcze przed sobą wszelkie możliwości. Gordon był w jego pojęciu szczęściarzem, który zniszczył jego jedyne pragnienie w życiu. Musiał przy tym uznać bezsporną wyższość Gordona nad sobą, nawet gdy chodziło o sprawy biurowe. Gordon nie doznawał nerwowych drgawek, gdy wzywano go do przełożonego, Gordon nie bał się własnego cienia, pracował z tą pewnością siebie, jaką daje zdrowa młodość, nie wywoływał konfliktów z interesantami i pracownikami, a tygodniowe wypłaty odbywały się równie szybko i sprawnie, jak cicho i pogodnie. Wszystko to składało się na to, by Kazimierz Wystruczek, który nikogo w życiu nie kochał i przez nikogo w życiu nie był kochany, by Kazimierz Wystruczek, ku któremu życie nigdy nie obróciło swej roześmianej twarzy, począł o tyle nienawidzić Gordona, ile jemu samemu brakło w życiu ciepła i miłości.
Podpisał więc zastępca kasjera listę obecności, do głębi zaniepokojony faktem, że Gordon ubiegł go w przyjściu do pracy. Przebiegł myślą dzień wczorajszy, zastanawiając się nad tym, czy Gordon nie przybył po to tak wcześnie do biura, by go skontrolować, i czy pracę swą wykonał w porządku i bez uchybień.
Dane mu było jednak już za chwilę przeżyć znacznie silniejszą emocję. Zaledwie wszedł do biura, pustego jeszcze, i przywitał się z Romanem, starając się z wyrazu jego twarzy odgadnąć niepokojącą tajemnicę przedterminowego przyjścia do fabryki, gdy usłyszał, jak kasjer mówił do starego woźnego:
– Panie Antoni, gdy tylko pan dyrektor Szkarwa przybędzie do biura, zamelduje mnie pan panu dyrektorowi w sprawie prywatnej.
W przeciwieństwie do Kazimierza Wystruczka stary woźny nie miał zwyczaju dziwić się czemukolwiek, odpowiedział więc tylko tonem sprostowania:
– Panie kasjerze, pan dyrektor jeszcze nie wrócił.
Gordon przygryzł wargi. Zrozumiał, że popełnił kolosalny błąd, zdradzając się zupełnie bezmyślnie z tym, że wie o powrocie Szkarwy. Tym gorzej, że stało się to w obecności Wystruczka, który podniósł na chwilę głowę znad biurka, popatrzył na kolegę wyblakłymi oczyma o zaczerwienionych obwódkach powiek, po czym szybko wsadził z powrotem łysiejącą czaszkę w papiery.
Nie było rady. Trzeba było brnąć dalej, skoro już zdradziło się z wiadomością, o której nikt jeszcze w fabryce nie wiedział i która zakomunikowana przez Gordona musiała wzbudzić niejakie zdumienie. Roman odpowiedział woźnemu z niezachwianą powagą.
– Pan dyrektor Szkarwa wrócił. Zapewne będzie już dziś w biurze.
Nic nie mogło bardziej zaintrygować chorego na żołądek urzędnika. Tysiące myśli, a wszystkie na temat Szkarwy i Gordona poczęły przebiegać przez podejrzliwy mózg. Skąd, u licha, mógł wiedzieć ten intruz o powrocie naczelnego dyrektora z zagranicy? Przecież chyba nie od Szkarwy? Chociaż wszystko możliwe, Gordon był niewątpliwie oczkiem w głowie dyrekcji i musiał mieć nie lada plecy, skoro zjawił się niespodziewanie w fabryce i zajął od razu stanowisko nie tyle wysokie, ile połączone z kapitałem dużego zaufania. W każdym razie sprawa była niejasna i niepokojąca. Zbyt niepokojąca, by Wystruczek mógł ją przemilczeć, mimo że ograniczał do minimum swoje rozmowy z Romanem.
Dotknęło go to tym bardziej, ponieważ od dłuższego czasu był coraz bardziej zawiedziony w swych nadziejach, jakie żywił początkowo, iż Gordon będzie przelotnym ptakiem w fabryce, że skompromituje się na stanowisku kasjera i że skończy się to wreszcie nadużyciami, sprzeniewierzeniem, defraudacją i Bóg wie jeszcze czym, a w rezultacie na Wystruczku spocznie wówczas łaskawe oko dyrekcji, jako na mężu opatrznościowym, któremu można powierzyć spokojnie rządy nad kasą bogatej instytucji. Tymczasem Gordon siedział mocno w siodle i wbrew przypuszczeniom Wystruczka wyglądał na zupełnie przyzwoitego człowieka. Nie grał nawet w karty, co było jedyną namiętnością zgorzkniałego urzędnika.
Wystarczyło więc, by woźny zawieruszył się na chwilę, a pomocnik kasjera wstał i zagadnął wprost Romana – zbyt przejęty możliwością odkrycia bliskich towarzyskich węzłów między Szkarwą, a Gordonem, by móc swą ciekawość zamaskować w odpowiedni sposób.
– Skąd pan, panie kolego, wie o powrocie pana dyrektora Szkarwy?
Wystruczek nawet wtedy, gdy rozmawiał z własnym sumieniem, nie odważał się opuszczać tytułów przysługujących dygnitarzom fabrycznym. Gordon nie łudził się zupełnie, co do uczuć, jakie wobec niego żywił Wystruczek, a przy tym owo tytułowanie _kolegą_ działało mu zawsze na nerwy. Obecnie jednak wszystko, co dotyczyło fabryki, było mu najdoskonalej obojętne. Przybył dziś do niej z wrażeniem bardzo podobnym do wrażenia ucznia, który po raz ostatni w roku szkolnym przychodzi do szkolnego gmachu, by odebrać świadectwo, w nastroju bardzo podobnym do nastroju człowieka, który gdzieś wyjeżdża, który lada godzina rozpoczyna urlop. Wystruczek nie miał nawet pojęcia, jak bardzo przelotnym ptakiem czuł się dziś w biurze nienawistny mu kasjer. Co do Gordona, to był on głęboko przekonany, że opuści mury zakładów chemicznych z kajdankami na rękach, jako zabójca Szkarwy. O to jedno teraz tylko chodziło, by zabić, by nie chybić, by nie zaciął się rewolwer w decydującym momencie. Nie zastanawiał się też teraz, co będzie po morderczym strzale, czy odda się w ręce władz, czy też drugą kulę skieruje do siebie? Wszystko, co miało nastąpić po tym krytycznym momencie, nie istniało dla niego obecnie.
Na zapytanie Wystruczka odpowiedział z przyjaznym uśmiechem człowieka, który na wszystkie drobne zdarzenia tego świata patrzy ze sceptyczną wyrozumiałością.
– Skąd wiem? – skłamał gładko na poczekaniu. – Wiem o powrocie pana Szkarwy zupełnie przypadkowo. Byłem wczoraj wieczorem na dworcu i ujrzałem w hali naszego dyrektora. Właśnie wrócił z Paryża.
– Ach, tak… – mruknął pod nosem pytający i usiadł na swym miejscu jeszcze bardziej zaniepokojony, co kryje się za tym wszystkim, nie wątpił bowiem, że Roman skłamał, tylko kłamstwo to potraktował zupełnie inaczej, niżby to należało uczynić. Bo czyż nie było to wszystko w najwyższym stopniu intrygujące? To meldowanie się do dyrektora zaraz rano, to zaznaczenie woźnemu, że w prywatnej sprawie. Najprawdopodobniej Gordon rozmawiał już wczoraj ze Szkarwą, a jeżeli nawet istotnie natknął się na niego przypadkowo na dworcu, to meldował się dyrektorowi dlatego, by zdać mu poufną relację o ludziach i sprawach, o tym, co działo się w firmie pod nieobecność szefa. Wiadomo, lizus i szpicel! Tacy awansują, tacy z niczego dochodzą do stanowisk i wysokich gaż.
Gdyby w tej chwili powiedział ktoś Wystruczkowi prawdę, gdyby uświadomiono go, że znienawidzony przez niego młody człowiek ma w kieszeni ubrania nabity browning z kulą wprowadzoną do lufy i że zakamieniały jest w zimnym postanowieniu wpakowania tej kuli w łeb generalnemu dyrektorowi, Emilowi Szkarwie, kto wie, czy słabe serce urzędnika wytrzymałoby emocję tej wieści.
Zastępca kasjera myślał coś wręcz przeciwnego i zdany był jeszcze na długie godziny niepokoju! Te same godziny niepokoju i oczekiwania miały być również udziałem Gordona.
Szkarwa rzeczywiście przybył do biura o godzinie pół do dziesiątej rano, prosto z mieszkania Kamy. Przybył wyświeżony, pogodny i zadowolony, zupełnie taki, jakim powinien wracać do przedsiębiorstwa szef po kilkutygodniowym pobycie za granicą. Jeden Gordon wiedział o tym, że Szkarwa powrócił. Woźny nie uważał za stosowne podawać dalej informacji przypadkowo danej mu przez kasjera, wiedział bowiem, że wszechstronna dyskrecja czyni go właśnie osobą zaufaną i dla wszystkich niezbędną w przedsiębiorstwie. Toteż o powrocie Szkarwy nawet Karliński dowiedział się dopiero wtedy, gdy Szkarwa zjawił się w jego gabinecie.
W biurze zapanowało zrozumiałe podniecenie i zdenerwowanie. Wiedziano, że Szkarwa już tego pierwszego dnia po powrocie pracować będzie zupełnie normalnie, że co więcej będzie się jak najbardziej wyczerpująco informował o wszystkim, co działo się w czasie jego nieobecności, że w ciągu kilku godzin postara się wejść w tryb interesów firmy tak dobrze, jak gdyby nie opuszczał jej ani na godzinę. Wieść o powrocie Szkarwy rozeszła się błyskawicznie i kierownicy działów przygotowywali się gorączkowo do konferencji z szefem. Jeden Gordon w tym zamęcie pozostał niewzruszony.
Stary woźny, tytułowany w fabryce panem Antonim, nie omieszkał spełnić polecenia danego mu przez kasjera. Pamiętał dobrze, że pan Gordon polecił mu sprawę jako pilną, a w meldowaniu takich spraw nie było dla woźnego przeszkód, tym bardziej że kasjer należał do ludzi lubianych przez niego i cenionych.
Szkarwa rozmawiał właśnie z Karlińskim w poczekalni wiodącej do gabinetu naczelnego dyrektora, gdy woźny, przeprosiwszy inżyniera, zameldował prośbę Gordona.
Karliński zdziwił się, a miał zwyczaj objawiać głośno wszystkie swe uczucia, a więc i zdumienie.
– Gordon? Czego on może chcieć od ciebie?
Przypomniał sobie przy tym swą rozmowę z Kamą, przypomniał sobie konflikt, jaki narastał w czasie nieobecności Szkarwy i tknięty niejasnymi podejrzeniami, spojrzał pytająco na Emila, tamten jednak zachował doskonałą obojętność.
– Czegoś tam widocznie chce, skoro mu tak do mnie pilno.
Ruszył ramionami jakby niechętnie, że tak szybko po przyjeździe jakiś urzędnik narzuca mu się z prośbą o widzenie, po czym odprawił woźnego krótką odpowiedzią, że gdy znajdzie chwilę czasu zawezwie do siebie pana Gordona.
Gruby inżynier wyzbył się swych chwilowych podejrzeń. Był zbyt wtajemniczony zarówno w życie Szkarwy, jak i w rozkład jazdy międzynarodowych ekspresów, by nie domyślić się natychmiast, że Emil przyjechał wczoraj późnym wieczorem i by nie wiedzieć, gdzie spędził noc. Szkarwa zjawił się u Kamy zapewne niedługo po jej powrocie z kina, do którego wyciągnął ją inżynier. Było nie do pomyślenia, by między Szkarwą ą Gordonem doszło do jakiegokolwiek zderzenia, do jakiegokolwiek spotkania w ciągu ubiegłej nocy. Kama była na to zbyt ostrożna, a przy tym sama mówiła Karlińskiemu, że stosunki między nią a Gordonem ochłodły tak dalece na skutek pewnych nieporozumień, że Gordon od szeregu dni nie komunikował się z dziewczyną i nie dawał znaku życia. Uspokojony zupełnie uświadomieniem sobie tego, Karliński pożegnał wkrótce potem Szkarwę i pospieszył do swej pracy.
Naczelny dyrektor zakładów chemicznych należał jednak do ludzi sprytnych i przezornych. Temu właśnie sprytowi i tej chłodnej przezorności, umiejącej brać w odpowiedniej perspektywie ludzi, wypadki i zamierzenia, zawdzięczał Emil Szkarwa swe obecne stanowisko. Jadąc do fabryki nie myślał wcale o Gordonie, nie zastanawiał się nad tym, czy wczorajsze zetknięcie się z nim w mieszkaniu Kamy będzie miało jakiekolwiek konsekwencje. Wystarczał mu zupełnie fakt, że on został i spędził tę noc z Kamą, że on był szczęśliwym posiadaczem, a Gordon musiał odejść w sytuacji najbardziej przykrej i poniżającej. Zaspokojone zmysły i świadomość posiadania Kamy odsunęły osobę Gordona na plan drugi. Ostatecznie nie znaczył nic dla niego przelotny flircik przyjaciółki z jego urzędnikiem. Jeżeli Gordon zachowa się przyzwoicie – zrozumie, iż powinien zrezygnować i odejść, skoro jednak będzie można ufać jego dyskrecji dżentelmena, to może siedzieć spokojnie na swym stanowisku w fabryce, na którym zresztą był pożytecznym pracownikiem.
Ale to zameldowanie się Gordona zaraz z rana, ta prośba o widzenie obudziły instynktowną czujność w Szkarwie, kazały mu się zastanowić głębiej i poważniej nad wczorajszym epizodem.
Intuicja powiedziała starszemu panu, że skoro Gordon dobija się w ten sposób do niego, to najwidoczniej sprawa nie jest w jego pojęciu skończona, najwyraźniej nie chce on uznać jej za zamkniętą. Ten Pośpiech był podejrzany i zdradzał zdenerwowanie i podniecenie urzędnika. Spieszył się – a więc nosił na sercu jakiś ciężar, który chciał zrzucić w rozmowie ze Szkarwą. Spieszył się, a więc nurtowały w nim namiętności, którym chciał dać ujście, a więc w wybuchu chciał szukać ulgi. Szkarwa nie miał pojęcia, czy Gordon zamierzał podczas widzenia z nim złożyć swą dymisję, czy chciał żądać jakichś wyjaśnień, czy może niespokojny o posadę chciał się. wytłumaczyć – prosić. Na myśl o tej ostatniej ewentualności dyrektor skrzywił wargi z niesmakiem. Mógł również Gordon dążyć do wywołania skandalu i awantury.
Jakkolwiek było, Szkarwa postanowił postąpić w myśl swego zwyczaju, który polegał na załatwianiu spraw w warunkach i w czasie, jaki jemu, a nie komu innemu, był dogodny. Ponieważ Gordon się spieszył, należało się nie spieszyć, ponieważ Gordonowi było pilno – jemu zależało na opóźnieniu rozmowy. Musiał go naturalnie przyjąć, bo inaczej wyglądałoby to naturalnie na tchórzostwo, a starszy pan nie był tchórzem. Należało jednak Gordona wytrzymać, zmęczyć, skruszyć w postanowieniach, jeżeli jakiekolwiek powziął.
Toteż Szkarwa zasiadł przy biurku i jakby nigdy nic załatwiał interesy firmy, konferował z kierownikami działów, przeglądał rachunki i faktury, przez bitą godzinę męczył buchaltera pytaniami to o tę, to o tamtą pozycję w księgach. Około południa zameldowano mu Mikruta, którego jednak nie przyjął, odsyłając byłego magazyniera na jeden z następnych dni.
Mikrut zaczynał go irytować. Już przed wyjazdem Szkarwy za granicę był coraz zuchwalszy i coraz bardziej pokazywał rogi. Były chwile, kiedy Szkarwa, uświadamiając sobie swą zależność od Mikruta, dyszał hamowaną pasją, nie należał bowiem do ludzi, którzy by długo godzili się na znoszenie cudzej przewagi i szantażowanie siebie najbardziej nawet niebezpieczną tajemnicą.
Mijały godziny urzędowania, szybkie dla Szkarwy, powolne dla Gordona.
Gdyby Szkarwa wiedział, że życie jego jest zagrożone, gdyby znał myśli młodego urzędnika, nie mógłby obrać lepszej metody ocalenia, jak ta piekielna zwłoka. Gordon wprawdzie pracował normalnie, jednakże oczekiwanie na moment, kiedy zostanie wezwany do dyrektora męczyło go coraz bardziej. Z odpowiedzi woźnego mógł przypuszczać, że stanie się to lada chwila, Szkarwa bowiem dał odpowiedź, że przyjmie go natychmiast, gdy tylko znajdzie wolną chwilę czasu. Ale godziny mijały, a ta wolna chwila nie przychodziła. Czekał Gordon zimny i uparty w swym postanowieniu, czekała kula w zimnej lufie rewolweru. Ospale, leniwo, powoli posuwały się wskazówki elektrycznego zegara, jakby na złość umieszczonego naprzeciw boksu kasjera.
Wystarczało, by Gordon podniósł głowę, a wzrok jego padał na tarczę zegara. Nie można trwać godzinami w upartym postanowieniu zamordowania. Można nie zawahać się, można być nadal przekonanym o słuszności swej decyzji, ale mimo to nerwy mogą się wreszcie zacząć buntować, mogą wreszcie wypowiedzieć posłuszeństwo. A nerwy Gordona były mu już długo posłuszne. Gdyby Szkarwa wezwał go zaraz, byłby z całym chłodem posłał mu kulę. Inaczej jednak myśli się o zbrodni o ósmej rano, a inaczej o pierwszej w południe. Gordon nie wiedział, czy taktyka Szkarwy jest świadoma, powtarzał sobie w duchu, że musi go zabić, ale czuł, jak z każdym kwadransem, jak z każdą godziną rozprzęga się w nim wszystko, jak coraz bardziej obojętnieje na swe postanowienie, jak zmaltretowane nerwy poczynają domagać się odpoczynku, odpoczynku za wszelką cenę. Cóż znaczyła Kama, co znaczył Szkarwa i wreszcie ta przeznaczona dla niego kula wobec tego bolesnego zmęczenia, które stawało się jakby taranem kruszącym skałę jego decyzji! Mówił sobie jeszcze, że przecież go zabije, ale nie wierzył już temu.
Była punktualnie godzina trzecia, gdy do kasjera podszedł woźny, pochylił się ku niemu konfidencjonalnie i oznajmił, że pan dyrektor oczekuje go. Dopiero teraz, na pół godziny przed końcem urzędowania, znalazł Szkarwa czas dla Gordona. O ósmej rano Roman zerwałby się od biurka i biegłby zabijać z fanatyczną radością, w zaślepionym przekonaniu, że wymierza akt sprawiedliwości. Teraz, o godzinie trzeciej po południu, podniósł się ciężko znad biurka, zamknął kasę ogniotrwałą, wrzucił kilka rulonów bilonu do szuflady i wyszedł bez pośpiechu, ścigany spojrzeniem zaczerwienionych oczu Wystruczka.
Szkarwa stał przy oknie gabinetu i patrzył na podwórze fabryczne. Gdy Gordon wszedł do pokoju, w ślad za anonsującym go woźnym, Szkarwa obrócił się żywo i jął iść ku niemu tak samo życzliwie uśmiechnięty, a zarazem pełen godności, jak wczoraj, gdy zastał go w mieszkaniu Kamy. Wzrok tylko badawczy i czujny utkwiony miał w twarzy Gordona. Uspokoił się momentalnie, była to bowiem twarz zmęczona i tak blada, że aż ziemista. Szkarwa uczuł zadowolenie ze swej metody. Jakiekolwiek zamiary miał rano Gordon, przychodził teraz do niego, jak człowiek znużony i pozbawiony wszelkiej prężności duchowej.
Gordonowi na widok Szkarwy drgnęła ręka i dłoń jego dotknęła broni ukrytej w kieszeni ubrania. Uczuł jej kształt przez materiał marynarki, była to już jednak powracająca fala nienawiści i chęci zabójstwa, która rozpłynęła się natychmiast w morzu apatii. Ujrzał wyciągniętą ku sobie rękę Szkarwy i podał mu tę samą dłoń, którą zamierzał ściskać stal browninga, skierowanego w pierś rywala.
– Nie ma mnie dla nikogo – rzucił krótko dyrektor woźnemu, po czym wskazał miejsce Gordonowi.
Wypielęgnowaną ręką sięgnął starszy pan do szuflady biurka. Wydobył pudełko papierosów. Bez słowa postawił je między Gordonem a sobą. Przypatrywał mu się bez niechęci, raczej z pewną dozą sympatii. Ten człowiek był mu w gruncie rzeczy najzupełniej obojętny i tylko traf skrzyżował ich życiowe drogi i sprawił, że stali się dla siebie czymś więcej niż szefem i pracownikiem.
Roman odczuł niezręczność swojej sytuacji. Był moment, kiedy doznał pragnienia, by po prostu wyjść jak najprędzej z gabinetu Szkarwy. Nie zabił i wiedział, że już nie zabije. O czymże miał z nim mówić?
– Miał pan do mnie jakiś interes? – rozległ się w ciszy gabinetu głos dyrektora – Proszę, niech mi pan powie, czym mogę panu służyć?
Szkarwa był niezmiernie wymagającym i surowym szefem, traktował personel z chłodną wyższością, gdy jednak pracownik miał do niego jakąkolwiek sprawę czy prośbę, wysłuchiwał jej zawsze z całą uprzejmością i gotowością przychylenia się do niej. Umiał być bezwzględny, ale były chwile, kiedy potrafił być nawet wspaniałomyślny.
Gordon nie wiedział sam, jak się zdobył na niezwykłą odpowiedź.
– Miałem panu rano wiele do powiedzenia, panie dyrektorze, ale teraz nie mam już nic. Przepraszam bardzo, że pana niepokoiłem.
Teraz Szkarwa rejestrował pilnie każde drgnienie twarzy Gordona. Urzędnik nie prosił o dymisję, ale i nie tłumaczył się. Może miał ten zamiar, ale zmienił go. To świadczyło o charakterze. Słowa, które wypowiedział, nie były bez godności. Było w tym również zaznaczenie, iż zbyt długo czekał na przyjęcie go przez dyrektora, zbyt długo jak na wypadki, które zaszły wczoraj.
Duże oczy Szkarwy przewiercały młodego człowieka spokojnym i pewnym siebie spojrzeniem.
– Mogłoby to istotnie uczynić bezprzedmiotową dalszą rozmowę – rzekł po krótkim namyśle starszy pan. – W pierwszym dniu po powrocie z zagranicy miałem tu dość dużo zajęcia i musiał pan czekać na swą kolej. Czy nie mógłby mi pan jednak szczerze powiedzieć, jakie to ważne sprawy miał mi pan rano oznajmić?
Gordon z zawstydzeniem odniósł wrażenie, że melodyjny, zrównoważony głos Szkarwy działa na niego uspokajająco. Nabrał naraz zuchwałej szczerości. Spojrzenia ich spotkały się i padło szorstkie, lakoniczne zdanie.
– Chciałem pana zabić.
Ani jeden rys nie drgnął w czerstwej twarzy dyrektora. Tylko kąciki warg wygięły się, w ledwo dostrzegalnym uśmiechu, co było hołdem złożonym przez Szkarwę swemu instynktowi i swej intuicji.
– Pali pan?
– Dziękuję…
– Wobec tego ja zapalę.
Zapalił bez pośpiechu i otoczony dymem pytał, jakby to wcale nie chodziło o niego.
– Ale teraz już pan porzucił ten zamiar?
– Może pan być spokojny, panie dyrektorze. Teraz już tego nie zrobię.
– Ani na chwilę nie traciłem spokoju. Widzę, że zrobiłem dobrze, każąc panu czekać tak długo.
Urwał i nagle zaskoczył Gordona słowami, jak gdyby żywcem wyjętymi z ust Barta.
– Zabić człowieka zawsze można, niszcząc tym nie tylko cudze, ale i własne życie. Trzeba się jednak zawsze zastanowić, czy przyczyna, dla której poświęca się tak wiele, jest tego warta.
– Pan wie dobrze, panie dyrektorze, dlaczego chciałem to zrobić.
– Wiem. – Szkarwa uciął krótko. – Dlaczego pan tego nie zrobił? Dlaczego porzucił pan swój zamiar?
– Nie wiem. – Gordon odpowiedział głosem zmęczonym i niechętnym.
Szkarwa długo milczał. Gordon odwrócił głowę i wpatrzył się bezmyślnie w złoty deseń tapety, pokrywającej ściany gabinetu. Wreszcie wstał ociężale.
– Przepraszam.
Ruszył ku drzwiom. Zatrzymał go głos Szkarwy.
– Niech pan się zatrzyma. Nie skończyliśmy rozmowy.
– Ja już nie mam nic do powiedzenia.
– A ja chcę jeszcze wiedzieć pewne rzeczy.
– Po co?
Starszy pan nie zwrócił uwagi na wzgardliwe ruszenie ramion. Flegmatycznie rozgniótł na popielniczce niedopalonego papierosa.
– Musi mi pan odpowiedzieć na jedno pytanie.
– Proszę…
– Czy pan wiedział… – Szkarwa się zawahał – że znam pannę Kamę?
– Nie!
Było to powiedziane z gwałtowną szczerością. Dyrektor uwierzył w tę szczerość. Nie mylił się. Ten młody człowiek nie uprawiał żadnej podejrzanej gry.
– To bardzo zmienia postać rzeczy. Nie wiedział pan! Niechże pan siada.
Zmusił Gordona, by usiadł, sam zaś wstał i spojrzał na zegarek.
– Chcę pomówić z panem dłużej – ozwał się ciepłym, niemal ojcowskim tonem. – Mam tylko jedno zastrzeżenie. Będziemy mówić, jak mężczyzna z mężczyzną. Jak dwaj mężczyźni, pomiędzy którymi stanęła kobieta. Niech pan zapomni, że jestem pańskim szefem. Godziny urzędowania dobiegają zresztą końca. Czy może pan ze mną porozmawiać tak, jak pragnę?
Całe zachowanie Szkarwy wytrącało po prostu Gordona z równowagi. Ten ton dobrotliwy, ton wyrozumiałości starego człowieka wobec młodego zapaleńca, ten uprzejmy uśmiech pobłażania i zrozumienia! Nie wiedział, co miał o tym myśleć. Jeszcze godzinę temu Szkarwa był potworem i liczył się między bezecnych łotrów. Teraz Gordon miał niemy podziw dla jego opanowania i dla siły indywidualności, jaka z niego promieniowała.
– No, cóż? – powtórzył dyrektor. – Możemy tak porozmawiać?
– Jeżeli pan ma zaufanie…
– Trudno nie mieć zaufania do człowieka, który, zjawia się u swego szefa i oznajmia mu, że miał najszczerszy zamiar zabicia go. Mam do pana zaufanie, panie Gordon.
Wysoki i silny przechadzał się po gabinecie elastycznym krokiem. Zatrzymał się przed urzędnikiem.
– Proszę pana, sytuacja jest prosta. Zastałem pana wczoraj w mieszkaniu mej kochanki. Jest pan urzędnikiem w mojej firmie. Te dwa fakty bardzo się z sobą komplikują. Rozumie pan o czym myślałem, pytając, czy wiedział pan o moim stosunku z tą panią?
– Rozumiem.
– Doskonale. Musiało panu być wczoraj nieprzyjemnie. Gdybyśmy kogokolwiek chcieli tu oskarżać, to, niestety, winna byłaby tu moja przyjaciółka. Mówię otwarcie. Nie powiedziała panu prawdy o sobie i stąd nasze zderzenie. Ale w tej chwili nie o to chodzi. Czy pan bardzo się interesował tą kobietą?
Dojrzał wahanie Gordona i zachęcił go.
– Śmiało. Jeżeli proszę o szczerość, to nie bez powodu.
– Nie umiem panu odpowiedzieć na to pytanie. Kama… podobała mi się bardzo. Jeżeli nie kocham jej dzisiaj, z czego nie mogę zdać sobie obecnie sprawy, to jeszcze wczoraj ogromnie ją kochałem.
Starszy pan się zamyślił.
– Dobrze jest we wszystkim pomyśleć o rzeczach dalszych – ozwał się wreszcie. – Może pana dziwi, że w ten sposób traktuję ten niemiły incydent, ale w moim wieku posiada się umiejętność właściwego szacowania wartości życiowych. Gdybym pana zastał w tej sytuacji w mieszkaniu mojej żony, z pewnością nie mówilibyśmy o tym i znalazłbym inną drogę wyjaśnienia wątpliwości. Ale ja mam w pani Kamie przyjaciółkę, a to jest odmienny stopień wartości kobiety.
Spojrzał na Gordona, który nie wiedział, co odpowiedzieć.
– Powiedział mi pan, że jeszcze wczoraj kochał pan tę dziewczynę. – Szkarwa rzucił się na fotel i oparł ręce o blat biurka. – Nie ulega dla mnie wątpliwości, że kocha ją pan jeszcze teraz, ale to przecież do niczego nie doprowadzi. Powiedzmy, że ona pana również kocha, że ja przestałem dla niej istnieć, że nie ma innych pragnień nad życie z panem? Przypuśćmy, że tak jest. Przypuśćmy też, że wrócę jej wolność, że ona ją sobie weźmie… I co dalej?
Było to pytanie przerażająco logiczne. Gordon bąknął coś, że nie myślał o tym, że się nad tym nie zastanawiał, bo chociaż przeczuwał w chwilach niepokoju i zwątpień, że w życiu _pani Kamy_ jest ktoś trzeci, odrzucał stale tę myśl jako zbyt przykrą i dręczącą.
Inteligentna, choć brzydka twarz Szkarwy była dalej pełna współczucia dla młodego człowieka.
– W pana wieku nie przeprowadza się jeszcze ścisłego rozgraniczenia pomiędzy kobietami, z którymi się żeni, a kobietami, z którymi się żyje. Niemniej to rozgraniczenie istnieje i dlatego omyłki w tej dziedzinie powodują tyle tragedii małżeńskich. W młodości każdą kobietę, którą kochamy i której pożądany, gotowi jesteśmy nazwać swą żoną. Potem różnice się wyostrzają. Mój panie! Byłem żonaty, jestem, jak panu może wiadomo, wdowcem i mówię panu szczerze. Cenię zalety mojej przyjaciółki, posiada ona niewątpliwie walory olśniewającej urody, jest czasem czarującą kobietą i niełatwo byłoby mi się z nią rozstać, a jednak nie ożeniłbym się z nią nigdy. Ta kobieta nie jest stworzona na żonę.
– Panie dyrektorze…
– Wiem, już wiem. – Starszy pan powstrzymał Gordona ruchem ręki. – Chodzi panu o to, bym źle nie mówił o tej pani. Z pewnością tego nie robię, bo nie leży w mej intencji obrażanie jej. Dążę do czego innego. Pytałem, co dalej? Zwracam jej wolność. I co? Ożeniłby się pan z nią?
Wstał znowu.
– Nie, młody człowieku. Niechże pan się zastanowi na chłodno. Miłość, szał, pożądanie – to kwestie serca i zmysłów, małżeństwo to również kwestia rozumu. Między spędzeniem z kobietą nocy, a spędzeniem całego życia jest duża różnica czasu. To wiele znaczy. Dlatego niech pan pomyśli. Tyle jest na świecie młodych i pięknych kobiet ze wszech miar godnych tytułu żony i bez skazy na przeszłości. I miałby pan wiązać się akurat z byłą przyjaciółką swego szefa? Nonsens! Czy zdaje się panu choć przez chwilę, że byłby pan szczęśliwy? Przeszłość tej kobiety byłaby może drobną raną w pana duszy, ale rana ta jątrzyłaby stale. Wszyscy jesteśmy podobni do siebie i doskonale rozumiem, że pamiętałby pan stale ten wczorajszy wieczór, kiedy… kiedy wam przeszkodziłem.
Gordon pochylił głowę. Szkarwa reprezentował istotnie trzeźwy i jasny sąd o ludziach i o zdarzeniach. Sąd tym cenniejszy, że odważnie wypowiedziany. Trudno było z nim polemizować. Młody człowiek zastanowił się tylko, w jakim celu Szkarwa to wszystko mówi. Czy istotnie dyktuje mu to niezwykłe stanowisko – życzliwość dla swego urzędnika, czy też wybrał tę drogę, by ostatecznie rozdzielić z nim Kamę. Gordon nie był nigdy z natury nieśmiały, a teraz pod wpływem poufnego tonu Szkarwy dystans, jaki istniał pomiędzy nim a szefem, zatarł się zupełnie i rozmawiali istotnie, jak mężczyzna z mężczyzną.
– Chciałem zapytać o pewną rzecz pana dyrektora.
– Proszę. Nie powrócimy już więcej do tej rozmowy, zależy mi więc na wyczerpaniu tematu.
– Nie rozumiem pewnej sprzeczności w słowach pana dyrektora. Z jednej strony mówił pan, że niełatwo rozstałby się z panią Kamą, a z drugiej strony, że nie ożeniłby się pan z nią nigdy.
– To dosyć osobiste pytanie i wkraczające w dziedzinę moich wewnętrznych poglądów. Ale odpowiem panu. Nie ożeniłbym się z kobietą, która była cudzą przyjaciółką, ale również i z przyjaciółką własną. Postawiłem już ją na innym poziomie, wyznaczyłem jej odmienne miejsce w życiu. Przy tym – skoro mówimy już tak otwarcie – mam dorosłą córkę i nie uważałbym w ogóle za właściwe wprowadzać do domu macochy starszej od niej o kilka lat. To są pewne obowiązki, od których ja nie mogę się uchylać, szczególnie na moim stanowisku. Noblesse oblige… Zauważył pan też niewątpliwie, że mój stosunek intymny był dotąd ukryty w bardzo głębokim cieniu i pozwalam sobie wierzyć, że mogę się zawieść na wszystkim, o ile chodzi o pana, ale nie na pańskiej dyskrecji..
– Najzupełniej…
– Jeszcze jedno drobne dopełnienie tego, co mówiłem poprzednio. Pomińmy względy moralne pańskiego związania się z panią Kamą. Jest również między wami przedział materialny. Pan wybaczy, znowu będę brutalny. Moja przyjaciółka ma zawsze do dyspozycji moją książeczkę czekową, naturalnie w granicach zdrowego rozsądku. Przywykła od szeregu lat do tego, że nie zbywa jej na niczym, że jest otoczona dobrobytem, że wyjeżdża za granicę. Życie jej jest łatwe, o ile chodzi o tę dziedzinę. Między mną i panem jest różnica dochodów, a w zamianie, której dokonałaby Kama, byłby wieczny zarodek waśni między wami. Pieniądze często demoralizują mężczyznę, ale zawsze demoralizują kobietę. To wszystko, panie Gordon.
Jakby na potwierdzenie, że wszystko, co Szkarwa miał powiedzieć Gordonowi, zostało już wypowiedziane, na korytarzach biur rozległ się przenikliwy, długi głos dzwonka oznajmiający zakończenie pracy, a równocześnie zajęczała donośnie syrena fabryczna. Szkarwa spojrzał na zegarek, nie wiadomo, czy chcąc tym dać do zrozumienia Gordonowi, że rozmowa jest skończona, czy też sprawdzając punktualność zakończenia zajęć.
Potem, jakby sobie coś przypomniał, sięgnął po słuchawkę wewnętrznego telefonu. Gordon bez wrażenia usłyszał, jak dyrektor polecił woźnemu, by zatrzymał pana Wystruczka, z którym będzie miał jeszcze dziś do pomówienia. Gdy polecenie to zostało wydane, dyrektor spojrzał pytająco na Romana.
_Dalsza część dostępna w wersji pełnej_Marek Romański, wł. Roman Dąbrowski
(ur. 1906 w Rzeszowie, zm. 20 czerwca 1974 w Buenos Aires) – polski pisarz, publicysta i dziennikarz, autor kilkudziesięciu powieści kryminalnych, wraz z Adamem Nasielskim i Antonim Marczyńskim należał do tzw. wielkiej trójki polskich pisarzy powieści kryminalnych II Rzeczypospolitej. Wcześnie osierocony i przygarnięty przez wujostwo Rydlów. Studiował prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim, kierunku nie skończył. W latach 20. związany z pismami socjalistycznymi - „Naprzód” (1922), „Robotnik” (1927) i „Głos młodzieży robotniczej” (1928-29). Wiadomo, że powieści kryminalne publikował już od początku lat 30. XX w., a więc wieku dwudziestu kilku lat (podobnie jak Adam Nasielski). W latach 1935-36 korespondent wojenny „Gońca Warszawskiego” z Abisynii. Szczyt popularności Romańskiego przypadł na lata tuż przed wybuchem II wojny światowej, kiedy publikował po kilka powieści rocznie. Jego losy podczas wojny są nieznane. W 1944 r. tuż przed powstaniem warszawskim przedostał się na Węgry, gdzie został złapany przez Hitlerowców i skazany na roboty przymusowe w Dolnej Bawarii. Po ucieczce do Włoch wstąpił do armii generała Władysława Andersa. Po demobilizacji wyjechał do Argentyny, gdzie mieszkał w Buenos Aires. Redagował m.in. „Głos Polski” (od 1957), opublikował również kilka powieści (być może napisanych jeszcze przed wojną). W 1951 wszystkie jego utwory zostały wycofane z polskich bibliotek oraz objęte cenzurą.
Lista publikacji Marka Romańskiego na stronie:
http://www.cmkryminaly.pl/?marek-romanskiPOLECAMY RÓWNIEŻ
KLASYKI POLSKIE KRYMINAŁY
Kryminały przedwojennej Warszawy
- Tom 1. _Marek Romański_, Mord na Placu Trzech Krzyży.
- Tom 2. _Stanisław Antoni Wotowski_, Demon wyścigów. Powieść sensacyjna zza kulis życia Warszawy.
- Tom 3. _Stanisław Antoni Wotowski_, Tajemniczy wróg przy Alejach Ujazdowskich.
- Tom 4. _Stanisław Antoni Wotowski_, Upiorny dom w Pobereżu.
- Tom 5. _Marek Romański_, W walce z Arsène Lupin.
- Tom 6. _Marek Romański_, Mister X.
- Tom 7. _Marek Romański_, Pająk.
- Tom 8. pierwsza część. _Marek Romański_, Złote sidła.
- Tom 8. druga część. _Marek Romański_, Defraudacja, druga część.
- Tom 9. pierwsza i druga część. _Walery Przyborowski_, Widmo przy ulicy Kanonia.
- Tom 10. _Antoni Hram_, Upiór warszawskich podziemi
- Tom 11. _Kazimierz Laskowski_, Agent policyjny w Warszawie.
- Tom 12. _Walery Przyborowski_, Tajemnica czerwonej skrzyni.
- Tom 13. _Marek Romański_, Warszawski prokurator Garda.
Szpiedzy i agenci
- Tom 1. Marek Romański, Miss o szkarłatnym spojrzeniu.
- Tom 2. Marek Romański, Szpieg z Falklandów.
- Tom 3. Marek Romański, Tajemnica kanału La Manche.
- Tom 4. Marek Romański, Znak zapytania.
- Tom 5, pierwsza część. Marek Romański, Serca szpiegów.
- Tom 5, druga część. Marek Romański, Salwa o świcie.
Detektyw Piotr Vulpius
- Tom 1. Marek Romański, Tajemnica małżeństwa Forster.
- Tom 2. Marek Romański, Zycie i śmierć Branda.
Inspektor Bernard Żbik
Adam Nasielski
- Tom 1, Alibi
- Tom 2. Opera śmierci
- Tom 3. Człowiek z Kimberley
- Tom 4. Dom tajemnic w Wilanowie
- Tom 5. Grobowiec Ozyrysa
- Tom 6. Skok w otchłań
- Tom 7. Puama E
- Tom 8. As Pik
- Tom 9. Koralowy sztylet i inne opowiadania
Najciekawsze kryminały PRL
- Tom 1. _Tadeusz Starostecki_, Plan Wilka
- Tom 2. _Zuzanna Śliwa_, Bardzo niecierpliwy morderca
- Tom 3. _Janusz Faber_, Ślady prowadzą w noc
- Tom 4. _Kazimierz Kłoś_, Listy przyniosły śmierć
- Tom 5. _Janusz Roy_, Czarny koń zabija nocą
- Tom 6. _Zuzanna Śliwa_, Teodozja i cień zabójcy
- Tom 7. _Jerzy Żukowski_, Martwy punkt
- Tom 8. _Jerzy Marian Mech_, Szyfr zbrodni
- Tom 9. _G.R Tarnawa_, Zakręt samobójców
- Tom 10. _I. Cuculescu (pseud.)/Iwona Szynik_, Trucizna działa
Klasyka angielskiego kryminału
Edgar Wallace
- Tom 1. Tajemnica szpilki
- Tom 2. Czerwony Krąg
- Tom 3. Bractwo Wielkiej Żaby
- Tom 4. Szajka Zgrozy
- Tom 5. Kwadratowy szmaragd
- Tom 6. Numer Szósty
- Tom 7. Spłacony dług
- Tom 8. Łowca głów
Detektyw Asbjørn Krag
Sven Elvestad
- Tom 1. Człowiek z niebieskim szalem
- Tom 2. Czarna Gwiazda
- Tom 3. Tajemnica torpedy
- Tom 4. Pokój zmarłego
NOWE POLSKIE KRYMINAŁY
Kryminały Warszawskie
Wojciech Kulawski
- Tom 1. Lista sześciu.
- Tom 2. Między udręką miłości a rozkoszą nienawiści.
- Tom 3. Zamknięci
- Tom 4. Poza granicą szaleństwa
Komisarz Ireneusz Waróg
Stefan Górawski
- Tom 1. Sekret włoskiego orzecha
- Tom 2. W cieniu włoskiego orzecha
Kapitan Jan Jedyna
Igor Frender
- Tom 1. Człowiek Jatka - Mroczna twarz dwulicowa
- Tom 2. Mordercza proteza
Tim Mayer
Wojciech Kulawski
- Tom 1. Syryjska legenda
- Tom 2. Meksykańska hekatomba