Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

DÉJÀ VU - Poza Granicami Czasu - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
2 września 2025
24,99
2499 pkt
punktów Virtualo

DÉJÀ VU - Poza Granicami Czasu - ebook

A co, jeśli czas nie działa tak, jak nam się wydaje? Elías Soler, genialny neurobiolog z Barcelony, poświęcił swoje życie badaniu tych tajemniczych chwil, w których wydaje nam się, że pamiętamy coś, co jeszcze się nie wydarzyło. Kiedy podczas nurkowania spotyka tajemniczą Lenę, a wkrótce potem rozpoczyna niezwykłą współpracę z fizykiem Jonasem Marquardtem, otwierają się drzwi do czegoś niezrozumiałego. Ich radykalna hipoteza przyciąga potężną firmę technologiczną SYNEXION, która wspiera projekt nieograniczonymi środkami – ale nic nie jest za darmo W świecie, w którym granice między wspomnieniami a przeczuciami zacierają się, Elías musi zmagać się nie tylko z naukowymi konsekwencjami swoich badań, ale także z egzystencjalnym pytaniem: Jak żyć teraźniejszością, gdy przyszłość już po nas sięga? Fascynująca podróż w głąb umysłu – i do granic tego, co wydaje nam się, że wiemy o czasie.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788397581289
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Sala konferencyjna przypominała mu salę sądową. Taką, w której wyrok został już wydany. Przycisnął dłonie do chłodnego blatu stołu i spojrzał w górę – drewniane panele bladły w zimnym świetle jarzeniówek, które biło z sufitu jak w pokoju przesłuchań. Naprzeciwko niego siedziały dwie postacie, których twarze uporczywie wymykały się jego wzrokowi. Tam, gdzie powinny być oczy, widział tylko cienie. Tam, gdzie powinno było widać ruch ust, kontury rozmazywały się, jakby patrzył przez mgłę. Umysł odmawiał rozpoznania rysów tych twarzy. Jedna z postaci emanowała chłodem, który wypełniał całe pomieszczenie. Mężczyzna, o ile mógł to stwierdzić po nienagannie skrojonym garniturze, nosił swoją władzę jak zbroję. Obok niego druga figura – zdecydowanie kobieca: elegancka, perfekcyjnie ułożona, z fałszywym uśmiechem, którego obecność raczej wyczuwał niż widział.

Elías celowo ubrał się skromnie. Teraz czuł się nagi pod ich niewidzialnymi spojrzeniami. Jak uczeń, który nie odrobił zadania domowego.

– Pięć dni ciszy radiowej – zagaiła pierwsza postać przenikliwym głosem. – Po eksperymencie, który miał usprawiedliwić całą naszą inwestycję.

Słowa uderzyły w niego jak fizyczne ciosy. Elías próbował odpowiedzieć, ale jego głos brzmiał słabo i niepewnie.

– Eksperyment okazał się sukcesem, ale wywołał też… szok.

– Szok? – włączyła się druga postać; nawet jeśli nie mógł widzieć jej twarzy, to wyczuwał lodowatą precyzję jej uwagi. Długopis w jej dłoni przypominał skalpel.

– Jakiego rodzaju dane zebraliście?

Jąkał się, mówiąc coś o wizjach i przejrzeniach. Z każdym swoim słowem czuł, jak atmosfera w pomieszczeniu się ochładza, a cierpliwość tamtych wyczerpuje.

– Wizje? – Pierwsza postać odchyliła się do tyłu i chociaż Elías nie mógł widzieć jej oczu, to odniósł wrażenie, że zwęziły się do szparek i go taksują. – Nie zainwestowaliśmy milionów po to, żeby rozmawiać o wytworach fantazji.

Powietrze w pomieszczeniu stało się rzadsze. Elías poczuł, że na czoło występuje mu pot. Im dłużej nie był w stanie odczytać żadnej reakcji ze strony pozbawionych twarzy postaci, tym wydawały mu się one groźniejsze.

Każda jego odpowiedź zdawała się padać w pustkę i podlegać tam ocenie niewidocznych sędziów.

– Mówicie zagadkami – ciągnęła pierwsza postać ostrzejszym, bardziej tnącym głosem. – To nie jest transparentność, którą uzgodniliśmy.

Elías próbował wyjaśniać, uspokajać, ale przerywali mu, krojąc jego słowa jak nożami. Druga postać notowała każdy jego błąd, każdą niejasność w odpowiedziach. Nie mógł widzieć, co pisze, ale wydawało mu się, że jej usta wykrzywia szyderczy uśmiech.

– Zachowujecie się jak człowiek, który wie więcej, niż przyznaje – powiedziała pierwsza postać, a chociaż jej oczy pozostawały dla niego niewidoczne, to znów poczuł na sobie badawcze spojrzenie, jak gdyby drapieżnik oceniał go w kategoriach swojej przyszłej zdobyczy. – To mnie… niepokoi.

Groźba była subtelna, ale jednoznaczna. Elías poczuł zaciskającą się wokół niego pętlę. Ściany pomieszczenia zbliżały się z sekundy na sekundę. Pozbawione twarzy postacie urosły, a ich cienie stały się dłuższe. Chciał zerwać się i uciec, opuścić to pomieszczenie, ale nogi go nie słuchały. Każdy ruch był jak zanurzenie w galarecie.

– Rynek nie czeka – powiedziała zimno pierwsza postać. – Konkurencja nie śpi. Oczekuję w ciągu dwóch tygodni szczegółowego raportu. Z konkretnymi możliwościami zastosowania. Z wynikami, które usprawiedliwią naszą inwestycję.

Słowa spadały na niego jak kamienie. Dwa tygodnie. Wyniki. Usprawiedliwienie. Nie miał nic. Nie wiedział nawet, o czym mówią.

– Odnoszę wrażenie – ciągnęła postać i wyczuł lodowate wyrachowanie w jej postawie – że macie agendę wykraczającą poza nasze porozumienie. To mnie bardzo denerwuje.

Rozmazany kształt nachylił się do przodu i nagle niewidzialna obecność wypełniła całe pomieszczenie – groźna, wszechobecna i bezlitosna.

– Pamiętajcie, kto wyznacza reguły w tej grze.

Elías chciał krzyczeć, protestować, ale zawiódł mu głos. Postacie bez twarzy podniosły się, rzucając na niego ponury cień. Był uwięziony w tym sterylnym pomieszczeniu z ludźmi o technologicznie maskowanych twarzach, którzy kupowali i sprzedawali go jak towar.

Opuścili pomieszczenie, ale ich obecność jeszcze się w nim tliła. Niewidzialne oczy nadal płonęły w świadomości Elíasa, w raptownie zapadłej ciszy słyszał szalone bicie własnego serca. Narastała w nim zimna pewność, że wdał się w spór, którego nie miał możliwości wygrać.

Musiał się stąd wydostać. Musiał uciec. Musiał…

Szalejący puls wyrwał go z koszmaru jak lina ratunkowa. Zerwał się, oddychając szybko, niemal panicznie. Skórę oblał mu lepki, chłodny pot, ale chodziło o coś więcej. Jego sypialnia – pokój, w którym mieszkał od trzech lat – była mu obca. Cienie mebli wyglądały źle, nie tak, przesunięte, jakby przestały pasować. Znajome światło księżyca, które zwykle padało przez zasłony, dziś zdawało się dochodzić z innego kierunku.

Dopiero wtedy na ścianie naprzeciw łóżka dostrzegł dwa cienie – mężczyzny i kobiety. To było niemożliwe – brak źródła światła, które mogłoby je rzucać – a mimo to rosły, rozpościerały się aż do sufitu i napierały dalej w próbie ogarnięcia sobą całej dostępnej przestrzeni.

– Pamiętajcie, kto wyznacza reguły w tej grze.

Głos dochodził zewsząd i znikąd: ze ścian, z powietrza, z jego własnej głowy. Cienie pulsowały w rytm jego szalejącego serca.

Przeraźliwy dźwięk budzika rozdarł iluzję jak welon. Elías zerwał się ponownie, tym razem całkowicie rozbudzony. Cienie zniknęły, a jego sypialnia prezentowała się znów normalnie. Sięgnął po budzik. 7:68. Przerażony przetarł oczy i spojrzał ponownie: 7:28. Nerwy miał napięte jak postronki, ale poziom adrenaliny już się obniżał.

Na zewnątrz Barcelona budziła się do życia, a pierwsze promienie słońca wczołgiwały się na dachy miasta. Odetchnął głęboko, przetarł oczy. Sen. To był tylko sen. Mimo wszystko na tyle wyrazisty, że nadal czuł chłód bezlicych obecności, które go skazały.

Pamiętajcie, kto wyznacza reguły w tej grze.

Te słowa rezonowały w nim jeszcze pod prysznicem i potem, gdy szybko się ubierał. Dziwny sen jak na kogoś, kto chciał skorzystać z wolnego dnia i jechał nurkować na Costa Blancę. Spakował sprzęt, wypierając ostatnie obrazy koszmaru – dzisiaj będzie cieszył się cichym pięknem podwodnego świata, z dala od sterylnych sal konferencyjnych i ludzi, którzy wierzyli, że mogą kupować innych. Wyszedł, zbiegając po schodach, nie opuszczało go jednak alarmujące przeczucie.

Niektóre sny wydają się po prostu zbyt prawdziwe.ROZDZIAŁ 1

Woda otoczyła go jak druga świadomość.

Elías sunął przez turkusową głębię Morza Śródziemnego u wybrzeży Altei. Jego ruchy były precyzyjne i pozbawione wysiłku, uwaga skierowana na zewnątrz. Tu, na dole, między skalnymi ścianami i falującymi łąkami trawy morskiej, wszystko inne – maile, diagramy, niekończące się dyskusje w laboratorium – traciło na znaczeniu. Pod wodą trwała tylko chwila obecna. Rytmiczny dźwięk oddechu pulsującego w regulatorze, delikatny opór przy płetwach i gra przytłumionych świateł tworzyły abstrakcyjny świat nieważkości. Nabrał zwyczaju przyjeżdżać tu raz w miesiącu – nie jako turysta, nie jako sportowiec, ale jako poszukiwacz. Czego? Nie potrafiłby sprecyzować – może ciszy albo jasnych myśli, może porządku, którego nie dałoby się ująć w teorie czy wzory.

Prąd śródziemnomorski popchnął go łagodnie do przodu. Wyregulował kompensator wyporu, żeby unosić się nad polem gęstej posydonii. Długie źdźbła trawy morskiej kołysały się synchronicznie w rytm wody jak neurony reagujące na jednoczesny bodziec. Tak, jak neurony – pomyślał. To była specjalizacja Elíasa. Jeden z wielu rejonów trójwymiarowej sieci mózgu, którą mapował od lat, mimo upływu czasu wciąż natrafiając na anomalne wzorce, zwłaszcza przy okazji spontanicznego przeżycia déjà vu wśród ochotników biorących udział w badaniu.

Nawigował ostrożnymi ruchami wokół małego występu skalnego. Pod spodem otwierała się naturalna grota – niewiele więcej niż zagłębienie w skale. Skośnie padające światło słoneczne rozłamywało się we wzory falujące na piaszczystym dnie, jakby ktoś przeciągał przez wodę niewidzialne nici. Elías zatrzymał się i sprawdził głębokościomierz. Osiemnaście metrów. Ciśnienie było przyjemne, na swój własny sposób niemal kojące. Morze wywierało równomierną presję na każdy centymetr kwadratowy jego ciała. To był ciągły kontakt, który inni opisaliby może jako mocny uścisk, ale Elías nie myślał w takich kategoriach. Dla niego to była biologia, fizyka, matematyka – proporcje możliwe do precyzyjnego wyliczenia. Jego umysł pozostawał analityczny także tu, na dole, nawet jeśli pracował na nieco wolniejszych obrotach niż na lądzie.

Ławica srebrnych ryb przemknęła przed nim i zmieniła formację jak jeden organizm. Elías obserwował płynną geometrię ich ruchu – rozdzielały się, łączyły i znów rozpraszały. Zbiorowa inteligencja bez centralnego układu nerwowego. Przypomniało mu to wzorce oscylacji w korze przedczołowej, które studiował od miesięcy. Sieci neuronowe wykazujące zdolność do samoorganizacji, bez widocznych instrukcji z zewnątrz. Zachowując dystans, podążył za ławicą i zanurkował głębiej w grotę. Nawis skalny nad głową filtrował promienie słońca do rozproszonego blasku. Cząsteczki planktonu tańczyły w wodzie jak drobinki kurzu w smudze światła. Ich przypadkowe ruchy tworzyły przejściowe wzorce, które natychmiast się rozpadały. Chaos i porządek w ciągłym wzajemnym przepływie.

Światło nagle się zmieniło, gdy chmura przemknęła nad powierzchnią wody. Wahania jasności sprawiły, że kontury podwodnego krajobrazu zaczęły drgać. Elías zawisł nieruchomo w wodzie, utrzymując równowagę ledwo zauważalnymi ruchami płetw.

Coś było nie tak. A raczej coś było zbyt tak.

Dziwne migotanie ogarnęło jego percepcję. Formacja skalna przed nim, szczególny kąt padania światła, nachylenie dna – wszystko wydało się nagle… znajome. Nie w sensie rozpoznania – na tym miejscu nurkowym był po raz pierwszy – ale jak gdyby przeżył już ten moment, w dokładnie tej samej konfiguracji.

Déjà vu pod wodą?

Myśl przemknęła przez jego głowę, gdy próbował analizować to zjawisko. W swoich badaniach udokumentował setki takich epizodów i zmierzył sygnały elektryczne, które im towarzyszyły, ale doświadczyć jednego na własnej skórze – tu, w głębi Morza Śródziemnego, z dala od wszystkich instrumentów laboratoryjnych – to było inne: nie teoretyczny konstrukt, ale coś empirycznie uchwytnego. Jego ręce przez moment przestały do niego należeć, podczas gdy czas zdawał się jąkać, a potem znów popłynął jak film z brakującymi klatkami. Puls mu przyspieszył; po wyrównaniu ciśnienia w uchu środkowym czuł się dziwnie, jakby jednocześnie wznosił się i opadał. Dane. Potrzebowałby danych, żeby zrozumieć ten stan, ale dysponował tylko własną percepcją – prawdopodobnie najmniej wiarygodnym pośród instrumentów.

Z rozmysłem oddychał powoli, kontrolując wypór. Uczucie rozpraszało się równie szybko, jak przyszło – migotanie na granicy percepcji i to wszystko. Została tylko lekka dezorientacja, jak po nagłej zmianie wysokości, która zaburza zmysł równowagi. Elías badawczo przyjrzał się własnej dłoni na błękitnym tle. Była rzeczywista i obecna. Membrana między przeszłością a teraźniejszością znów się uszczelniła. Nauka podsuwała proste wyjaśnienie tego fenomenu – tymczasowe opóźnienie między percepcją a świadomością, być może wywołane różnicą ciśnień lub nieznanym otoczeniem. Jego mózg na krótko rozłączył dwie równoległe ścieżki przetwarzania. Nic mistycznego, a jednak…

Oderwał się od skały i kontynuował drogę w głąb nieskończonej ciszy morza. Podwodne światło malowało na piance kombinezonu ruchliwe desenie, gdy płynął przez tunel z pęcherzyków, które zostawiał jego sprzęt oddechowy. Każdy z nich – dopóki się nie odkształcił i nie połączył z innymi – formował doskonałą sferę. Prąd stał się silniejszy i niósł go łagodnie do przodu, jakby to on zawiadywał czasem, a nie czas nim. Wygładzone przez tysiąclecia krawędzie skały po lewej świadczyły jednak niezbicie o odwrotnym układzie sił. Elías odprowadził bieg płaszczyzny lewą ręką, pozwalając opuszkom palców ślizgać się po chłodnej powierzchni.

Kolejnego déjà vu już nie miał, ale pamięć o tym doświadczeniu pozostała jak powidok na siatkówce po jasnym błysku. W swoim laboratorium w Barcelonie rozwinął teorię, że takie zjawiska to nie tyle błędne połączenia, ile przejawy świadczące o strukturze percepcji czasu bardziej fundamentalnej niż dotąd przypuszczano. Większość jego kolegów uważała to za spekulację, niektórzy nawet za kompletny nonsens. Dla nich déjà vu to były zaledwie neuronalne glicze – fałszywe sygnały wyjściowe mózgu. Interesujące, ale bez głębszego znaczenia.

Komputer nurkowy na jego nadgarstku delikatnie zawibrował. Czas na wynurzenie. Dogoniły go fizyczne ograniczenia ludzkiego ciała. Sprawdził zapas powietrza i rozpoczął wynurzenie. Unosił się w górę metr za metrem z cierpliwością niezbędną, żeby wyrównać ciśnienie. Nad nim rysowała się już powierzchnia wody – migocące lustro między dwoma światami. Pokonując tę ostatnią granicę przed powrotem do swojej rzeczywistości, Elías dostrzegł kątem oka, że zaledwie kilka metrów na prawo, niemal równo z nim lustro wody przecięła jeszcze jakaś postać.

•––•

Po wyjściu z wody na pomost do nurkowania Elías poczuł pod stopami ciepłe deski. Południowe słońce Altei paliło mu ramiona, podczas gdy zimna, słona woda spływała z czarnego kombinezonu neoprenowego i zbierała się w małych kałużach u jego stóp.

Wprawnymi ruchami pozbył się aparatu oddechowego i butli ze sprężonym powietrzem, po czym umieścił sprzęt z metodyczną starannością na przeznaczonej do tego ławce. Pozostali nurkowie z grupy wrócili wcześniej – wybrali płytszą trasę, podczas gdy on eksplorował głębszą samemu. Tak wolał – bez błysku fleszy, bez podekscytowanych gestów i przesadnych opisów ryb, które prawdopodobnie były o połowę mniejsze, niż twierdzono.

Rozpiął suwak do połowy i pozwolił ciepłemu śródziemnomorskiemu powietrzu osuszyć skórę pod pianką. Lekka bryza przyjemnie chłodziła wilgotny tors. Zamknął oczy, próbując na chwilę zatrzymać uczucie nieważkości. Ulatniało się już, wypierane przez grawitację, która znów obciążała jego mięśnie, oraz przez powracające myśli o eksperymentach, danych, terminach. I o wykładzie w Lipsku.

Zauważył ją, gdy uniósł powieki. Smukła kobieta w ciemnoniebieskiej piance płukała swoje płetwy, klęcząc na deskach pomostu jakieś trzy metry od niego. Woda kapała jej z palców z powrotem do morza, a mokre włosy lśniły jeszcze w słońcu, które wydobywało z brązu kasztanowe odcienie. Musiała być mniej więcej w jego wieku, pierwsze lata czterdziestki. Kości policzkowe mocno zarysowane, nos niemal całkiem prosty, klasyczny. Jej skóra miała stosunkowo jasny ton, nietypowy w regionie śródziemnomorskim. Coś w rysach jej twarzy – może kształt oczu – wskazywało na środkowo-, a może wschodnioeuropejskie pochodzenie. Być może jedna z licznych tu teraz turystek.

Spojrzała w górę, jakby poczuła na sobie jego wzrok, i na krótką chwilę ich spojrzenia spotkały się z bezpośredniością, która go zaskoczyła. Żadnego spuszczania powiek z zawstydzeniem czy kurtuazyjnego uśmiechu, tylko spokojna i pełna ciekawości uważność ciemnobrązowych oczu, niemal czarnych w jasnym słońcu.

Elías skinął krótko; grzeczny gest między nurkami. Nie zamierzał nawiązywać rozmowy. Kobieta odwzajemniła jego ruch lekkim uśmiechem, po czym na powrót zajęła się płetwami.

– Byłeś przy grocie? – zapytała, nie podnosząc wzroku. Mówiła z lekkim akcentem, którego pochodzenia nie potrafił od razu określić, być może słowacki lub polski.

Elías zawahał się na chwilę. Small talk nie był jego mocną stroną, zwłaszcza teraz, gdy był jeszcze przesiąknięty cichą intymnością nurkowania. Ogólnie rzecz biorąc, wolał jasność koncepcji naukowych od nieostrości ludzkich interakcji, pytanie było jednak precyzyjne, odnosiło się do nurkowania, a tym samym okazało się dla niego do przyjęcia.

– Tak, prąd był silniejszy, niż oczekiwałem – odpowiedział w końcu po dłuższej chwili.

– Jakość wody też nie była idealna – powiedziała, porządkując metodycznie swój sprzęt. – Za dużo zawiesin przy północno-wschodniej ścianie. – Jej ruchy były sprawne i precyzyjne, bez pośpiechu, ale też bez zbędnych gestów; podobne do jego własnych.

– Widziałeś ławicę barrakud? – Spojrzała znów w górę, ciemne oczy kierując wprost na niego.

– Nie, tylko mniejsze ławice ryb w pobliżu nawisu.

– Coś ci umknęło. – Uśmiechnęła się ponownie, tym razem szerzej. – Przyszły ze wschodu, może dwadzieścia ryb w formacji. Jak ogromna srebrna strzała przez błękit wody.

Elías potaknął tylko uprzejmie, bo nie miał do zaoferowania porównywalnego opisu. Ławice ryb postrzegał mniej jako spektakl przyrody, a bardziej jako wzorce – żywą geometrię.

Wstała i podeszła bliżej, zachowując swobodną, ale nienatarczywą postawę.

– Jestem Lena – powiedziała po prostu, nie wyciągając ręki; ten gest i tak byłby niestosowny, kiedy stali tak oboje w ociekających jeszcze piankach.

– Elías – odpowiedział.

– Pierwszy raz w Altei?

– Do nurkowania tak, ale poza tym znam Costa Blancę całkiem dobrze.

Skinęła, jakby spodziewając się tej odpowiedzi.

– Jestem tu około raz w miesiącu. To miejsce ma w sobie coś uspokajającego – powiedziała. – Pewną regularność. To trochę jak rytuał.

Uderzyła go precyzja, z jaką jej stwierdzenie trafiło w jego własne odczucia. Nurkowanie nie było dla niego sportowym wyzwaniem czy przygodą; stanowiło raczej rodzaj kalibracji, reset kory przedczołowej.

– Służbowo czy prywatnie tutaj? – zapytał, choć właściwie było mu obojętne, co sprowadziło kobietę do Altei.

– Jedno i drugie – odpowiedziała Lena. – Pracuję w nieruchomościach. Głównie w Walencji i okolicach, ale też tu, na wybrzeżu. – Dobierała słowa tak samo starannie, jak porządkowała swój sprzęt, odrzucając zbędne ozdobniki.

Elías wyczuł, że czeka na odpowiedź, przyznał więc odruchowo:

– Jestem neurobiologiem na uniwersytecie w Barcelonie.

Jej spojrzenie się zmieniło, stało się bardziej skupione, jakby nagle obudził głębsze zainteresowanie.

– Naprawdę? Jaka dziedzina?

– Kognicja temporalna. Percepcja czasu, mówiąc najprościej.

Lena uśmiechnęła się, jak gdyby na myśl o czymś wykraczającym poza tę rozmowę.

– Pod wodą upływ czasu odczuwa się inaczej, nie uważasz? Nie wolniej czy szybciej, po prostu… inaczej.

Ta uwaga go zaskoczyła. To nie były frazesy, ale obserwacja płynąca z prawdziwego zainteresowania.

– Tak – potwierdził, orientując się, że chce powiedzieć więcej. – Zmiana wejścia sensorycznego wpływa na pomiar czasu przez mózg. Bez zwykłych punktów odniesienia – dźwięków, ruchów, sygnałów społecznych – świadomość tworzy inną mapę temporalną.

Przerwał, uświadomiwszy sobie, że wpadł w tryb wykładowcy, ale Lena nie wykazywała oznak znudzenia czy grzecznej cierpliwości. Jej spojrzenie pozostało uważne i zainteresowane.

– Temporalna mapa – powtórzyła powoli. – To piękny obraz.

– To tylko uproszczona analogia. – Elías odchrząknął, lekko zażenowany.

– Mam jeszcze godzinę, zanim będę musiała wracać do Walencji – powiedziała mimochodem, susząc dłonie ręczniczkiem przytroczonym do paska. – Jest taka kawiarnia w połowie drogi do portu. Dobra kawa, jeszcze lepszy widok. Gdybyś miał ochotę.

Zaproszenie zostało sformułowane tak bezpośrednio, że Elías przez moment nie wiedział, jak zareagować. Jej spojrzenie nie było ani wymagające, ani wyczekujące, tylko otwarte i obecne. Stwierdził, że coś w nim rzeczywiście chce na to przystać, ale nieczęsto dopuszczał takie impulsy do głosu.

– Dzięki, ale muszę wracać do Barcelony – usłyszał swój własny głos. – Właśnie przygotowuję wykład na sympozjum w Lipsku.

– Lipsk – powtórzyła, lekko kiwając głową. – Piękne miasto. Dobra akustyka w operze.

Spodziewał się, że okaże choć odrobinę rozczarowania lub przybierze maskę grzeczności, którą ludzie nakładają, gdy są odrzucani. Do niczego takiego nie doszło. Jej twarz pozostała otwarta i zainteresowana; jak gdyby odpowiedź przyjęła po prostu w charakterze informacji, nie odtrącenia.

– Powodzenia z wykładem – rzuciła, po czym bez pośpiechu zebrała metodycznie spakowane rzeczy. – Może znów razem ponurkujemy, tam na dole i tak się nie rozmawia.

Po wetknięciu mu subtelnej szpilki z uśmiechem, który sugerował, że wie więcej, niż zechciała zdradzić, odwróciła się i ruszyła pomostem w stronę brzegu, bez wysiłku unosząc na ramieniu sprzęt nurkowy. Elías patrzył za nią dłużej, niż powinien. Coś w tym spotkaniu rezonowało w nim jak mentalne echo. Zmusił się do ponownej koncentracji na pakowaniu ekwipunku. Dopiero gdy skończył i sam opuszczał pomost, zdał sobie sprawę, że nawet nie zna jej nazwiska. Jakaś jego część teraz tego żałowała. Ta część, która rzadko dochodziła do głosu.

•––•

Barcelona powitała Elíasa znajomym zapachem powietrza znad Morza Śródziemnego i rytmem iberyjskiej metropolii. Kiedy otwierał drzwi do swojego mieszkania, na dzielnicy Eixample kładł się już zmierzch. Przestrzeń za progiem była skąpana w rozproszonym świetle. Ostatnie promienie słońca padały przez wysokie okna od strony zachodniej i rysowały podłużne prostokąty na wypolerowanym parkiecie. Metraż stanowił świątynię ascetycznych form. Nowoczesne meble z jasnego drewna w stylu skandynawskim, zredukowana architektura wnętrz i funkcjonalne układy – ani śladu przedmiotów dekoracyjnych czy sentymentalnych. Nieliczne obrazy na ścianach stanowiły abstrakcyjne kompozycje – wyzbyte indywidualnego charakteru funkcjonowały jako studia geometrycznych proporcji. Mieszkanie wyglądało bardziej na laboratorium niż dom.

Elías odstawił torbę i podszedł do okna. Przed nim rozciągała się siatka ulic z charakterystycznymi ściętymi rogami. Barcelona urzeczywistniała wizję miasta rozsądku i geometrii. Ildelfons Cerdà zaprojektował rozbudowę w połowie dziewiętnastego wieku. Racjonalność, która stała się poezją – do dziś uznawana za arcydzieło, o ile tylko oglądało się ją z wystarczającej odległości.

Oderwał się od okna i zaczął z mechaniczną precyzją przemierzać pomieszczenia. Włączył przełącznik minimalistycznej lampy stojącej w rogu, poszedł do lodówki, z której wyjął butelkę wody, a potem dalej do gabinetu. Tu, w jego sanktuarium, jasne linie mieszkania zostały zastąpione kontrolowanym nieporządkiem. Od razu było widać, że personel sprzątający nie miał tutaj wstępu. Książki i fachowe czasopisma piętrzyły się na biurku. Kartki z odręcznymi notatkami pokrywały tablicę korkową. Na kilku monitorach zapętlono krzywe EEG – kolorowe wykresy układały się jak abstrakcyjne górskie krajobrazy. Szczególnie wyraźną ich grupę otoczył czerwoną ramką: „Nieregularne oscylacje w korze czołowej zarejestrowane podczas spontanicznych epizodów déjà vu u osoby badanej 17B”.

Elías usiadł na ergonomicznym krześle i aktywował główny monitor. Jego palce sunęły po klawiaturze, kursorem otwierał kolejne pliki, przeglądał tabele i diagramy. Pracował systematycznie, krok po kroku, ale coś zakłócało jego zwykły rytm. Uczucie niepokoju naprzykrzało się jak swędzenie w trudnodostępnym miejscu. Po dwóch godzinach skoncentrowanej pracy rozparł się w krześle i przetarł oczy. Liczby, krzywe – odmawiały spójnej interpretacji. Wzorce neuronowe występujące podczas epizodów déjà vu nie podlegały żadnej rozpoznawalnej logice. Analizie brakowało czegoś fundamentalnego.

Jego spojrzenie padło na notes Moleskin, który leżał z boku na biurku. Analogowy relikt kontrastujący z cyfrową naturą plików i wykresów. Czarny, oprawiony w skórę, z ciężkim papierem, który wchłaniał atrament jak pamięć. Elías przyciągnął notes do siebie i otworzył. Strony były wypełnione jego dokładnym, drobnym pismem. Myśli i obserwacje zbyt osobiste, zbyt spekulatywne, żeby dzielić się nimi z zespołem.

Rzucił mu się w oczy wpis ze stycznia: „Czas nie upływa – stoi”.

Pod spodem, dzień później: „Świadomość to ruch wewnątrz nieruchomej przestrzeni”.

Zamyślony przesunął opuszkami palców po wyschniętym atramencie, po swoich niemal filozoficznych zapiskach, jakby mógł wyczuć ukryte za nimi myśli. Ta idea prześladowała go od miesięcy: postrzeganie czasu nie jako linii, ale jako przestrzeni; wymiaru, który już całkowicie istnieje. Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość – obecne równocześnie, tyle że postrzegane przez filtr ograniczonej świadomości jako linearna sekwencja.

W toku akademickich debat nawiązywał do tej myśli zaledwie aluzjami. Była zbyt spekulatywna, za słabo zakotwiczona w danych empirycznych. Tu, w ciszy swojego gabinetu, mógł dać jej więcej przestrzeni. Przewrócił stronę i naszkicował nową notatkę.

„Jeśli czas rzeczywiście jest tylko iluzją, konstruktem świadomości, to dane neuronowe powinny zawierać świadczące o tym ślady – de facto szczeliny w kurtynie teraźniejszości”.

Déjà vu mogło być jedną z takich szczelin. Nie tyle błędem systemu, ile zerknięciem za kulisy. To, czego niedawno doświadczył pod wodą, sprawiło, że wrócił myślami do uczucia rozdwojenia, dziwnej familiarności nieznanego miejsca. Naukowe wyjaśnienie było banalne i figurowało w każdym podręczniku; odpowiedzialne było tymczasowe opóźnienie między percepcją a świadomością.

Ale co, jeśli chodzi o coś znacznie bardziej fundamentalnego?

Elías zapisał nowe równanie, próbując sformułować matematyczny opis zjawiska. Liczby płynęły, ale nie prowadziły do satysfakcjonującego rezultatu. Sfrustrowany przekreślił wzór i odchylił się na oparcie krzesła. Błądził wzrokiem po pomieszczeniu, aż jego spojrzenie padło na porzucony w rogu ekwipunek nurka. Maska leżała na wierzchu, na szkle było jeszcze widać krople morskiej wody. W tym sterylnym, laboratoryjnym otoczeniu jawiła się jako obce ciało.

Przez moment znów zobaczył przed sobą twarz tamtej kobiety – Leny. Ciemne oczy, które patrzyły na niego bez ogródek. Bezpośredni sposób, w jaki zaprosiła go na kawę – bez zwykłych rytuałów społecznych i jałowej uprzejmości.

Może znów razem ponurkujemy – tam na dole i tak nikt się nie rozmawia.

Jej akcent był lekki, ale charakterystyczny. Sposób, w jaki powiedziała „razem” – z lekkim naciskiem na pierwszą sylabę. Pokręcił głową, próbując odeprzeć myśl. Tego rodzaju dystrakcje były nieproduktywne. Grzecznie odmówił, sprawa zakończona. Prawdopodobieństwo, że ich drogi znów się przetną, było pomijalnie małe.

Mimo wszystko była jedną z niewielu osób, które wykazały spontaniczne zainteresowanie jego pracą, wolne od standardowej reakcji – bez naiwnego entuzjazmu dla „badań mózgu”, bez aluzji do „czytania w myślach”, bez fantastycznonaukowych klisz o maszynach czasu i paradoksach, gdy usłyszała o percepcji czasu. Tylko autentyczne, bezpośrednie zrozumienie idei „temporalnej mapy”.

Odwrócił się z powrotem do monitora, zmuszając się do koncentracji na danych. Krzywe EEG od obiektu 17B pokazywały niezwykłe fale beta, po których następowała aktywność theta, typowo kojarzona z procesami pamięciowymi. Sekwencja czasowa była błędna – theta pojawiała się za wcześnie, przed właściwym przywołaniem pamięci, jakby wspomnienie przyszło przed przeżyciem.

Elías zanotował obserwację w notesie, przewrócił kartkę i naszkicował nową hipotezę. Jeśli czas rzeczywiście był tylko konstrukcją percepcyjną, to informacja mogłaby – czysto teoretycznie – płynąć także w odwrotnym kierunku: z przyszłości do teraźniejszości, z teraźniejszości do przeszłości.

Społeczność naukowa wyśmiałaby tę ideę. „Temporalna kognicja lustrzana” – teoria bez podstaw, bez mechanizmu i bez empirycznego dowodu. A jednak…

Noc opadła na Barcelonę, a światła miasta zaczęły migotać jak odległe gwiazdy. Elías pracował dalej, pogrążony w swoich notatkach, otoczony migającymi monitorami i wykresami, które wyglądały jak pasma górskie.

Wczesnym rankiem jego spojrzenie raz jeszcze padło na maskę nurkową. Przez krótką chwilę wydało mu się, że w zakrzywionej powierzchni widzi odbicie ciemnych oczu. Przyjrzał się dokładniej, ale to było tylko blade światło monitora. Wrócił do swoich danych.

•––•

Elías przycisnął czoło do chłodnego okna Boeinga 737 i wpatrywał się w ciemność nad Europą. Ekran laptopa rzucał niebieskawą poświatę na jego twarz, podczas gdy śledził rozproszone światła Półwyspu Iberyjskiego pod sobą. Nocą kreski ludzkich osiedli układały się w obraz o nieuchwytnym sensie. Rozpoznawał w ulicach ścieżki neuronowe, w miastach – rozbłyski elektrycznych impulsów. Z góry wyglądało to jak ogromny, zbiorowy system nerwowy.

W maszynie panowała przytłumiona cisza typowa dla nocnego lotu. Równomierne buczenie silników dawno zamieniło się w szum. Akustyczne tło, które nie przeszkadzało myśleniu, ale stale mu towarzyszyło. Większość pasażerów wyłączyła już światła do czytania, niektórzy spali, wsparłszy głowy o wibrujące bulaje. Elías czuwał – jego lot z Barcelony do Lipska wystartował dopiero godzinę temu, a jutrzejszy wykład wymagał jeszcze ostatnich poprawek.

Na rozkładanym stoliku leżał przed nim jego czarny notes, a obok udało się wtłoczyć laptopa z wykresami aktywności neuronowej z ostatniego eksperymentu. Kolorowe linie, które wyglądały jak przebieg wybrzeża – krajobraz kognicji. Wpatrywał się w szczególnie wyraźny wyskok w częstotliwości gamma. Właśnie tę anomalię chciał wyeksponować jutro w Lipsku. Tuż przed déjà vu u kilku badanych wystąpiła mierzalna synchroniczna oscylacja w płacie czołowym. Nie była na tyle silna, żeby wydawać się znacząca, ale też występowała zbyt konsekwentnie, żeby złożyć ją na karb przypadku. Wzorzec wymykał się klasyfikacji.

Kliknął kolejny wykres, potem jeszcze jeden. Jego oczy szukały połączeń, struktury w szumie danych. Ciche stukanie jego palców po klawiaturze mieszało się z szumem samolotu. Raptem zatrzymał się na chwilę, dłonie zamarły, a wzrok przeniósł się z ekranu na ciemny owal okna. Matematyka krzywych zaczęła się zamazywać, wypierana z jego myśli przez geometrię innego rodzaju. To były stożki światła pod wodą, cząsteczki unoszące się w niebieskim półmroku groty w Altei. W tle za nimi, jak znak wodny, twarz Leny.

Pamiętał jej bezpośredni sposób zadawania pytań. Jej uwagę o poczuciu czasu pod wodą. Pokręcił głową, próbując odegnać myśli. Takie rozproszenia były nieefektywne, zwłaszcza teraz, dzień przed sympozjum. Była przelotnym spotkaniem, niczym więcej. Nie dawała się włączyć w system jego myśli, ale jej obraz powracał jak dysonansowa częstotliwość w skądinąd czystym sygnale.

Elías pozamykał pliki na laptopie i otworzył notes. Odręcznie zapisane strony oferowały inną formę komunikacji z samym sobą. Były bardziej bezpośrednie, intuicyjne, a zarazem mniej podatne na oczekiwania innych. Powrócił do starszej notatki, sprzed sześciu miesięcy podczas bezsennej nocy: „Świadomość to nie odbicie, lecz wzorzec interferencji”.

Słowa wpatrywały się w niego, bezczasowe, uwięzione w atramencie. Wielokrotnie przeformułowywał tę myśl, ale nigdy nie uchwycił całkiem jej sensu. Wzorce interferencji powstają z fal, które nakładają się na siebie, wzmacniają i w końcu wzajemnie znoszą. Świadomość jako rezultat krzyżujących się ścieżek czasowych? Precyzyjnymi, kontrolowanymi ruchami wyjął pióro z kieszeni marynarki i przyłożył końcówkę do nowej, pustej strony. Atrament popłynął w jasnych liniach na papier: „Déjà vu to nie są puste zapłony. To impulsy z innego kierunku czasu”.

Przyjrzał się zdaniu i pozwolił ponieść jego znaczeniu. Przyjęta definicja déjà vu była banalna. Opóźnienie między percepcją a uświadomieniem, glicze w neuronalnym przetwarzaniu… A co, jeśli to było coś znacznie bardziej fundamentalnego? Rzeczywiste nakładanie się różnych warstw czasowych? Jego ręka znów pobiegła po papierze, niemal sama z siebie: „Jeśli pamięć sięga w przyszłość, co zostaje z wolnej woli?”.

Implikacje tej myśli były niepokojące. Jeśli pamięć mogła być skierowana nie tylko wstecz, ale także wprzód, to przyszłość już w jakiejś formie istniała. A jeśli istniała – czy była zmienna? Czy tylko obserwowalna, jak film, który już został nakręcony i pozostaje tylko go odtwarzać? Pytanie, które stawiało sobie przed nim wielu filozofów i fizyków.

Kwestia wolnej woli była metafizycznym polem minowym, którego Elías normalnie unikał. Jego badania koncentrowały się na mierzalnych aktywnościach neuronowych, nie na filozoficznych spekulacjach. Jeśli jednak teorie o temporalnej kognicji, nad którymi obecnie pracował, były trafne, to te odwieczne pytania zaczynały przekładać się na namacalną rzeczywistość.

Zamknął notes i rozparł się w fotelu. Jego wzrok znów powędrował do okna, nie było jednak widać niczego poza czernią i od czasu do czasu błyskiem świateł pozycyjnych na skrzydle. Samolot dawno opuścił przestrzeń powietrzną nad Półwyspem Iberyjskim, przekroczył Pireneje i teraz leciał nad Francją. Ciemność na zewnątrz działała jak zasłona, za którą kryło się nieznane.

Elías wpatrywał się w swoje odbicie – blade oblicze, którego kontury wyznaczało słabe światło. Twarz między dwoma światami: fizyczną rzeczywistością samolotu a nieskończoną pustką poza kadłubem maszyny. Znów pomyślał o nurkowaniu, o uczuciu bycia pochłoniętym, a jednocześnie nieważkim. Analogia była zaskakująco trafna. Także tu, dziesięć tysięcy metrów nad ziemią, istniał w przestrzeni liminalnej – ani całkowicie na ziemi, ani całkowicie w niebie. Strefa tranzytu, tymczasowa egzystencja między odlotem a przybyciem.

Personel pokładowy poruszał się dyskretnie, zbierając puste kubki po napojach i nieliczne ostatnie zamówienia. Gdy dotarł do niego steward, Elías potrząsnął tylko krótko głową i odwrócił się z powrotem do laptopa. Jeszcze raz otworzył prezentację, którą jutro będzie wygłaszał w Lipsku. Chronodynamika aktywności kory mózgowej – precyzyjny, techniczny tytuł, który nie zdradzał nurtujących go pytań głębszej natury.

Obrazy na monitorze pokazywały to, co było mierzalne: krzywe EEG, skany fMRI i analizy statystyczne. To, czego naprawdę szukał – struktura samego czasu, geometria świadomości – wymykało się instrumentom. Może nigdy tego całkowicie nie zrozumie. Może ludzki mózg nie jest w stanie pojąć własnych operacji – jak oko, które nie może ujrzeć samo siebie.

Mignął sygnał zapięcia pasów, a kapitan zapowiedział drobne turbulencje. Elías zapisał swoją pracę i zamknął laptopa. Sprawdził pas bezpieczeństwa, choć nigdy go nie rozpinał. Samolot zaczął lekko wibrować, potem trochę zakołysało; ruch był minimalny, niewiele ponad drżenie, mimo to wzmacniał uczucie odrealnienia, unoszenia się między światami.

W tej chwili, między czuwaniem a snem, między Barceloną a Lipskiem, między myślą a poznaniem, powrócił do niego znajomy obraz. Lena na pomoście, woda wciąż kapie z jej pianki, spojrzenie ma bezpośrednie i niewysłowione.

Może znów razem ponurkujemy…

Słowa odbiły się echem, jakby dopiero co je wypowiedziała. Jakby czas nie był linearną sekwencją, lecz przestrzenią, którą można swobodnie pokonywać. Samolot przedarł się przez warstwę chmur i znów leciał w czystym powietrzu. Turbulencje ustały. Elías spojrzał ostatni raz na swoje odbicie rysujące się na tle ciemności. Twarz między przeszłością a przyszłością, punkt w układzie współrzędnych, którego osi jeszcze nie był w stanie całościowo uchwycić.

Jego wykład w Lipsku dotknie tylko powierzchni zagadki. Prawdziwe badania odbywały się na wzór nurkowania, w głębinach – poza zasięgiem dziennego światła.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij