Deklinacja męska/żeńska - ebook
Deklinacja męska/żeńska - ebook
Druga część trylogii o życiu uczuciowym Zosi Knyszewskiej. Bohaterka po burzliwej miłości do Marcina postanawia ułożyć sobie życie na nowo. Z powodów m.in. politycznych sytuacja jednak się komplikuje. Nowa rzeczywistość rozczarowuje bohaterów, gdyż nie jest taką, jaką sobie wymarzyli, walcząc o przemiany w Polsce. Witek postanawia zerwać z polityką i skoncentrować się na dziennikarstwie. Nowe zajęcie pochłania go bez reszty. Czy Zosia poradzi sobie z rywalką, którą jest praca Witka? I czy to jedyna rywalka?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8292-808-2 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
CZĘŚĆ PIERWSZA
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
CZĘŚĆ DRUGA
Rozdział dziewiąty
Rozdział dziesiąty
Rozdział jedenasty
Rozdział dwunasty
Rozdział trzynasty
Rozdział czternasty
Rozdział piętnasty
Rozdział szesnasty
Rozdział siedemnasty
Rozdział osiemnasty
Rozdział dziewiętnastyRozdział pierwszy
Gdańsk, wrzesień 1984
Wzrok miał utkwiony w jej plecach. Stała przed nim taka krucha i przemoczona. Zdawało się, że nie czuje w ogóle, jak leje, choć deszcz zostawiał ślady na świeżo usypanym grobie i niszczył ułożone na nim wiązanki. Pewnie znów o nim myśli, cały czas tylko o nim. Spostrzeżenie to przejęło go taką goryczą, że chciał się odwrócić i odejść. A poza tym... po co tu wracał?
Gdy przyszli z Aliną na parking, gdzie zostawił swojego poloneza, zobaczył nadchodzącą od strony cmentarza całą rodzinę Knyszewskich. Zosi jednak wśród nich nie było. Nagle zrozumiał, że musi po nią iść.
– Czy możesz pojechać sama? Przyjadę po was za godzinę – zwrócił się do Aliny, która uniosła pytająco czarne brwi. – Muszę załatwić pewną sprawę.
– Chcesz iść do niej?
Skąd mogła o tym wiedzieć? Nigdy się przed nią z niczym nie zdradził, ale zupełnie nie miał pojęcia o kobiecej intuicji. Nie chciał jej jednak oszukiwać. Ich związek opierał się przecież na bezwzględnej prawdomówności.
– Myślę, że powinienem.
– A ja myślę, że bardziej chcesz, niż powinieneś – rzuciła za nim Alina, gniewnie trzaskając drzwiami taksówki.
– To nie stodoła – warknął taksówkarz, ale gdy odjeżdżali, Witek usłyszał, jak Alina swoim ciepłym głosem uspokaja podenerwowanego mężczyznę.
Po chwili został już sam na parkingu i właśnie w tym momencie zaczął padać deszcz. Szybkim krokiem minął bramę i poszedł w górę, do nowej części cmentarza. Po drodze minęła go piękna brunetka, która biegła w stronę wyjścia, tonąc w deszczu i łzach. Skądś ją znał. Tak, to była ta sama dziewczyna, z którą widywał Marcina. Teraz już sobie przypomniał. Miała na imię Monika i chciała zostać piosenkarką. Marcin nawet mu ją kiedyś przedstawił, ale to było jeszcze wtedy, kiedy czasem rozmawiali ze sobą. Ostatni raz spotkał ich w nocnym klubie przed swoją grudniową podróżą do Gdańska. Przypomniał sobie tamtą rozmowę. Chciał go tylko poprosić o adres Zosi. Marcin zbladł z wściekłości, a jego czarne oczy zaczęły wysyłać niebezpieczne błyski. Witek rozumiał już, o co chodzi, i czuł, jak nagle jego serdeczny przyjaciel zamienia się w śmiertelnego wroga. Od tej pory rozmawiali ze sobą tylko jeden raz, w dniu, w którym Marcin...
Dzisiaj, w czasie pogrzebu, nie poświęcił mu zbyt wielu myśli, jakby to nie zdarzyło się naprawdę, a poza tym... Nie mógł oderwać od niej oczu, a z tłumionej namiętności zasychało mu w gardle. Jestem chory, bardzo chory, myślał. Jak to inaczej wytłumaczyć?
Miła dziewczyna, pomyślał, spotkawszy ją po raz pierwszy na jednej z imprez u Doroty. „Zejdź mi z drogi” – powiedziała, a potem prawie zawsze zachowywała się zgodnie z tym przywitaniem. Później poszli zobaczyć wystawę Marcina i zobaczył jej zdjęcia. To było olśnienie! Nagle stanął przed fotografiami dziewczyny, o jakiej do tej pory tylko marzył. I te jej usta o wygiętej, wypukłej linii! Nie spuszczał z nich oczu przez cały wieczór. Zatem, czy zakochałby się w niej, gdyby nie zobaczył tych zdjęć? Trudno mu to dziś ocenić, ale prawda była taka, że po bolesnej historii z Martą w zasadzie nie rejestrował zbyt uważnie swych kolejnych zdobyczy. „Służą wyłącznie rozrywce”, powiedział kiedyś, chcąc zranić Martę. W ogóle nie był przygotowany na taką Zosię i na zazdrość, jaką poczuł nagle wobec autora zdjęć za to, że miały one taki osobisty charakter i że to nie on sam był ich twórcą. Uspokoił się dopiero później, gdy go pocałowała. Całe zakochanie zwaliło mu się wtedy z impetem na głowę. Wkrótce jednak przyszło odkrycie, że ona kocha innego.
Teraz stał na cmentarzu i wpatrywał się w nią. Czy powinien tu wrócić? Czyż nie wyjaśniła mu jasno w liście, że nie chce mieć z nim nic wspólnego?... Ale zarazem przepraszała za to, co powiedziała podczas pamiętnego wieczoru, kiedy to przyniósł jej tę tragiczną wiadomość o wypadku Marcina. Był skończonym durniem, żeby wybrać taki moment na wyznawanie jej miłości. Nie powinien był tego mówić, nie powinien był próbować się z nią kochać, nie powinien... Teraz też nie powinien iść tu za nią. Nie wiedział, czy pozostała mu choć odrobina tego, co nazywają ambicją.
Nagle Zosia odwróciła się i gdy w strugach deszczu napotkała jego wzrok, uśmiechnęła się.
– Chodź, odprowadzę cię do domu – powiedział.
Dała mu się prowadzić objęta jego ramieniem, ale co chwila zatrzymywała się, jakby nogi odmawiały jej posłuszeństwa.
– Myślałam, że odjechałeś z Aliną.
– Zobaczyłem, że nie wracasz z rodziną, i stwierdziłem, że lepiej cię samej nie zostawiać.
– Niepotrzebnie się martwiłeś. Nic sobie nie zrobię... – Po chwili dodała: – Przepraszam. Dziękuję, że o mnie pomyślałeś.
Doszli do poloneza Witka. Spojrzał na jej bladą, wymizerowaną twarz i przemoczone ubranie.
– Usiądź. Zaraz wrócę.
Pospiesznie sięgnął do bagażnika i wsiadł do samochodu, podając jej ręcznik.
– Wytrzyj się.
Siedziała, patrząc w przestrzeń, ale posłusznie wzięła ręcznik i wytarła twarz. Po chwili złożyła go w kostkę na kolanach i znów zaczęła się wpatrywać przed siebie.
– Wytrzyj chociaż włosy. Przeziębisz się.
Tym razem zupełny brak reakcji. Prawie uruchamiał już silnik, gdy nagle odłożył kluczyki i chwytając ręcznik, zaczął wycierać jej włosy. Czuł teraz bardzo wyraźnie zapach jej perfum, zapach, który wszędzie go prześladował.
– Sam jesteś mokry!
Zabrała mu ręcznik i delikatnie dotknęła nim jego twarzy.
– Przepraszam cię za to, co ci wówczas nagadałam. To nie było sprawiedliwe. Oboje byliśmy w szoku.
Przesuwała teraz ręcznikiem po jego skroniach, a on ledwie oddychał, żeby przedłużać tę chwilę bez końca. Nie był jednak pewien, jak długo będzie w stanie to wytrzymać. Pamiętał przecież, jak to się zawsze kończyło, gdy była blisko niego. Zosia nadal wycierała mu włosy i kiedy tuż obok zobaczył jej usta – ostrzegł ją:
– Uważaj.
Spojrzała na niego pytająco.
– Robisz mi krzywdę.
– Przepraszam. – Odsunęła się od niego.
– Cały czas to robisz. Dostałem twój list.
Milczała, a jemu wydawało się, że to milczenie trwa latami.
– Możemy się zatem teraz pożegnać – powiedział.
Odwróciła się nagle w jego stronę. Po raz pierwszy na jej twarzy pojawiła się jakaś emocja. Przestrach? Coś zaczęła szeptać.
– Pół roku.
– Co mówisz?
– Proszę, daj mi pół roku czasu. Muszę sobie to wszystko uporządkować.
Czuł, jak nagle serce zaczyna mu bić coraz szybciej, jakby reanimacja zadziałała w ostatniej możliwej chwili.
– Zosiu! – Obrócił się w jej stronę i poczuł na szyi jej ramiona.
Objął ją tak mocno, że czuł, jak cała drży, i pocałował we włosy. Odwróciła wówczas ku niemu twarz i sama odnalazła jego usta. Zdaje się, że w tym czasie na zewnątrz rozszalała się prawdziwa burza, ale odgłosy piorunów prawie do nich nie dochodziły. Na chwilę oderwał się od niej i patrząc jej w oczy, powiedział:
– Kocham cię. Już zawsze tak będzie. Uwierz mi.
– Wiem o tym.
I ponownie przylgnęła do niego.
– Nie zostawisz mnie? – wyrwało mu się bezwiednie.
– Chyba nie byłabym już w stanie tego zrobić. Muszę jednak dokładnie wiedzieć, co się ze mną stało przedtem, co się dzieje teraz. Potrzebuję czasu.
Czyż mógł jej tego odmówić, gdy jeszcze przed chwilą sądził, że nieodwracalnie ją już stracił? Tymczasem jednak nie był w stanie się od niej oderwać. Całował jej oczy, usta, szyję, rękami obejmował piersi, dotykał ud. Zawsze tak bardzo jej pragnął. Najdroższa moja. Wydawało się, że cała mu się poddaje, gdy nagle powiedziała:
– Witku, musimy już jechać.
Spojrzał na zegarek. To niemożliwe, że siedzieli w samochodzie od ponad godziny. Dotknęła ręką jego twarzy
– Nie mogłabym teraz.
– Musimy poczekać?
– Zgadzasz się?
– Nie możemy się spotykać?
– Nie. Ani kontaktować się ze sobą. Najpierw oboje musimy ułożyć swoje życie.
Wydawało mu się, że ma na myśli jego związek z Aliną. Chciał jej to wyjaśnić, ale zamknęła mu ręką usta.
– Nic nie mów. Wszystko będzie dobrze. Jedźmy już.
Powoli uruchomił silnik i jechał tak wolno, aby nie wypuszczać jej ręki ze swojej. Gdy zajechali na miejsce, z okna wychyliła się matka Zosi.
– Czy mogę cię odprowadzić?
– Do klatki.
Chciał, żeby trwało to co najmniej godzinę, ale do przejścia mieli zaledwie parę metrów.
– Kiedy? – zapytał.
– Piętnastego marca.
Nachylił się nad nią i do swych wspomnień mógł doliczyć kolejny pocałunek.
– Nie zapomnisz o mnie?
– Nigdy w życiu cię nie zapomnę – oświadczyła i tłumiąc łzy, wbiegła na klatkę.
Stał jak idiota przed jej domem i zastanawiał się, jakim cudem dał sobie to wszystko wmówić i kto mu może powiedzieć, jak ma przeżyć najbliższe pół roku.
Nie, z pewnością nigdy o nim nie zapomnę. Doskonale o tym wiem, kiedy bez sił opieram się o ścianę korytarza. Dzisiaj na cmentarzu nie mogłam go kolejny raz odepchnąć od siebie, tym bardziej że teraz jasno zdawałam sobie sprawę z tego, iż jestem w nim zakochana. Nie byłam w stanie tylko ustalić od kiedy, ale miałam niejasne przeczucie, że chyba od zawsze, i to nie mieściło mi się w głowie. No bo jak można przeżywać takie emocje w dniu, w którym pochowało się swoją długoletnią miłość? Może jednak był to jedynie niewytłumaczalny pociąg fizyczny, nad którym nie byłam w stanie zapanować? Nie, to niemożliwe. Po chwili nic już nie wiem i niczego nie rozumiem, a myśli tłuką mi się po głowie jak oszalałe.
Spytał, czy go nie zostawię. To pozornie proste pytanie musiało go z pewnością wiele kosztować, jego – Witka Halmana, który szedł przez życie, nawet nie oglądając się na przypadkowe ofiary, których jedyny błąd życiowy polegał na zbytnim do niego zaufaniu. A czy ja mu ufałam? Jak można kogoś kochać bez braku zaufania? Marcinowi zaufałam bezgranicznie... Całe szczęście, że mama otwiera drzwi i mogę przestać myśleć.
W domu czekano na mnie z dużym niepokojem. Rodzice, Rafał, Dorota i Marek. Wszyscy wyszli do przedpokoju na moje powitanie.
– Nie powinniśmy byli cię tam zostawiać. Baliśmy się, że coś się stało – powiedział ojciec.
– A kto cię przywiózł? – spytała mama.
– Witek Halman – odpowiedziałam cicho. To oświadczenie zrobiło na nich duże wrażenie. Widziałam, że rodzice są skonsternowani, a Dorocie ze zdumienia zaokrągliły się oczy.
– Czy to ten sam, z którym odeszła Alina? – upewniała się mama.
– Ten sam. Czy mogę dostać coś ciepłego do picia? – przerwałam to przesłuchanie i poszłam do swojego dawnego pokoju, aby się przebrać.
Gdy po chwili spotkałam się z Dorotą, czułam, że nie mogę powiedzieć jej prawdy, mimo iż była moją najbliższą przyjaciółką. Zwierzanie się jej z takich uczuć w dniu pogrzebu Marcina nie mogło być przyzwoite. Żeby zaspokoić jej ciekawość, powiedziałam tylko:
– Chciałam Witkowi za wszystko podziękować. W końcu wypadało to zrobić osobiście, a poza tym musiałam go przeprosić za pewne niepotrzebne słowa.
– Byłam pewna, że mu wtedy nagadałaś przykrych rzeczy – triumfowała Dorota, ale zaraz zamilkła. – Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę... ale Witek musi być w tobie zakochany.
– Witek? – spytałam pozornie zdumiona, ale naprawdę tylko po to, aby wypowiedzieć jego imię.
– Tak. On. W zasadzie to nie jest właściwy moment, żeby o tym mówić.
– Coś wiesz? – przerwałam jej niecierpliwie.
– Tylko tyle, o czym świadczy jego zachowanie. Jak mówi o tobie, jak na ciebie patrzy, jak wymawia twoje imię...
Milczałam przejęta. Po chwili powiedziałam:
– Muszę się teraz nad wszystkim zastanowić. Nie wiem już, co myśleć. O nim, o Marcinie...
– Kochałaś przecież Marcina?
Kochałam, i to bardzo. Marcin – energiczny, nieprzewidywalny typ wizjonera, wiecznie goniący za swymi zmieniającymi się koncepcjami, pomysłami na życie. Z pewnością zaszedłby daleko, potrafiąc spożytkować właściwie swoje talenty. Marcin, którego fotografię lepiej było szczelnie zamknąć w pamiętniku nastolatki, niż próbować z nim tworzyć życie rodzinne, ale bez którego nie jestem w stanie wyobrazić sobie jakiegokolwiek życia.
– Takiego, jakiego znałam – odpowiedziałam Dorocie.
Teraz ona milczała. Po chwili spytała:
– Wracasz do Warszawy?
– Nie. Zostanę w Gdańsku. Pomieszkam trochę z rodzicami, bo nie chcę teraz być sama. Chciałabym wyjechać na jakiś czas, może do Anglii, ale nie mam gdzie podstemplować kwestionariusza wizowego.
Konsulat wymagał wówczas zaświadczeń z pracy o udzieleniu urlopu, a ja przecież nigdzie nie pracowałam.
– O to się nie martw. Pomogę ci coś zorganizować. Poza tym mogę ci załatwić pracę u Scrooge’a. Mam z nim nadal dobre kontakty.
Scrooge, tak przezywałyśmy z Dorotą właściciela restauracji i pensjonatu w Londynie, gdzie pracowałyśmy kiedyś podczas wakacji. Był on stryjem jej ukochanego Davida. Dziwne było, że po zerwaniu z bratankiem potrafiła podtrzymywać dobre kontakty z naszym starym dusigroszem. Miło byłoby spotkać znów starych znajomych.
– Bardzo ci dziękuję. Nie wiem, co ja bym bez ciebie zrobiła.
– Pamiętaj, że jestem twoją najlepszą przyjaciółką i zawsze będę cię wspierała, niezależnie od liczby twoich mężów – oświadczyła Dorota.
Niezależnie od powagi tego dnia zaśmiałyśmy się cicho.
– Daj tylko znać, jak będziesz czegoś potrzebować.
Objęła mnie ramieniem, a ja, nie wiedzieć czemu, najpierw zaczęłam się histerycznie śmiać, a potem równie nagle płakać.
– Obawiam się, że Zosia nadal jest w szoku – powiedziała Dorota wystraszonej mamie, która weszła do pokoju.
Tej nocy uświadomiłam sobie, że nigdy więcej nie zobaczę Marcina, i przejęło mnie to potwornym bólem. Żeby się uspokoić, powtarzałam na głos: „Witek”, „Witek” i czepiając się tego jak deski ratunku, spokojnie zasnęłam.
Dla Witka odliczanie czasu rozpoczęło się od ponownego wejścia do samochodu i odkrycia, że już zaczął za nią tęsknić. Alina oczywiście była wściekła, kiedy wreszcie się pojawił po nią u jej byłego teścia. Witek nie musiał nawet wchodzić do mieszkania, bo sama z niego wyskoczyła.
– Wreszcie jesteś. Mam przecież jutro tyle pracy. Kiedy ja to wszystko zdążę zrobić?
Pospiesznie zapakowała do auta Weronikę, wyrażając przy tym nadzieję, że mała prędko zaśnie po tych wszystkich smutnych emocjach. Weronika jednak, jak na złość, nastawiona była bardzo rozmownie i aż do Iławy Witek próbował odpowiadać na jej pytania typu: „Czy tatuś będzie robił w niebie zdjęcia?” i „Czy pioruny to to samo co lampa błyskowa?”. Alina siedziała podminowana, a Witek próbował wyjaśniać dziecku skomplikowane sprawy w możliwie najprostszy sposób i z taką cierpliwością, jakiej brakowało mu w stosunku do własnego syna. Wreszcie mała zmęczona zasnęła w swoim foteliku i w samochodzie zapanowała cisza. Witek jechał wyjątkowo wolno, co pozwalało mu na analizowanie wydarzeń tego dnia.
– Dostałam od Zosi klucz do twojego mieszkania – powiedziała w końcu Alina, przerywając ciszę.
– Słucham? – spytał Witek, któremu nagła uwaga Aliny przerwała rozbieranie Zosi w myślach.
– Klucz do twojego mieszkania. Mam go w torebce.
– Wyprowadzę się do końca tygodnia.
– Nie musisz się spieszyć. Nie zamierzam podejmować żadnych nagłych decyzji w związku z Wojtkiem.
Wojtek był nowym chłopakiem Aliny, spotkanym w telewizji. Miał własne mieszkanie i z pewnością nie zależało mu na tak prędkim konkretyzowaniu ich świeżej znajomości.
– Mam nadzieję, że będę mógł was czasem odwiedzać – odezwał się Witek.
– Kiedy tylko zechcesz. Wiesz, to zastanawiające, ale jest mi smutno, że ten nasz dziwny układ dobiegł już końca.
Ich dziwny układ... Trwał całe półtora roku, choć miało to być zaledwie parę miesięcy potrzebnych Alinie do stanięcia na nogi po jej traumatycznym małżeństwie z Marcinem. Wszystko zaczęło się po sylwestrze w 82 roku i po rozstaniu Witka z żoną. Marta oznajmiła mu, że ma dosyć upokorzeń z jego strony i że zapłaciła już za ich małżeństwo zbyt wysoką cenę. Nie umiał docenić uczucia, którym go darzyła bez względu na jego zachowanie wobec niej. Wyprowadził się z domu jeszcze tego samego dnia i wkrótce prawdziwym cudem, za wyjątkowo niską cenę, udało mu się kupić kawalerkę. Nigdy jednak nie zdążył się do niej wprowadzić, gdyż w marcu wyjechał z Aliną i Marcinem na narty do Szczyrku. Był wprawdzie finansowo spłukany i zadłużony, ale nowa praca dawała mu szansę sporych dochodów.
– Odpoczniesz trochę, zanim cię tam wykończą – zasugerował Marcin.
Nie było jednak mowy o jakimkolwiek wypoczynku. Już następnego dnia żałował, że tam z nimi pojechał. Atmosfera była tak napięta, że czuł się w ich towarzystwie jak zakładnik. Wiedział o ich wcześniejszych kłótniach, ale nigdy nie przypuszczał, że mogą mieć aż tak gwałtowny przebieg. W Szczyrku Alina prawie nie opuszczała ośrodka, w którym mieszkali, podczas gdy on i Marcin od rana do wieczora jeździli po wszystkich trasach. Witek wracał późno tak zmęczony, że zaraz kładł się do łóżka i momentalnie zasypiał. Jednak koło północy budziły go ich głosy dochodzące z sąsiedniego pokoju. Nie rozumiał, o czym mówili, ale nietrudno było wywnioskować, że są to odgłosy kłótni. Przypominało mu to jego własne dzieciństwo i odgłosy awantur urządzanych matce przez pijanego ojca. Przerażało go to tym bardziej, że teraz nie miał z tym do czynienia. Jego własne małżeństwo pozbawione było jakichkolwiek gwałtownych emocji. Teraz wreszcie będzie znów wolny i nie zamierza się z kimkolwiek ponownie wiązać. Wystarczyło, że przypomniał sobie wzrok Zosi, pełen ślepego uwielbienia dla Marcina, żeby zupełnie odechciało mu się wszelkich kobiet.
Nagle usłyszał wyraźnie odgłos uderzeń, łomot spadającego przedmiotu i kobiecy płacz, a potem trzaśnięcie drzwiami i cichnące na korytarzu kroki. Zaczekał chwilę, a potem cicho zapukał do pokoju Marcina. Nikt nie otwierał, więc sam nacisnął na klamkę. Z początku nic nie zobaczył, bo w pokoju było wyłączone światło. Słyszał jednak stłumiony szloch. Nacisnął na włącznik.
– Alina?
Twarz miała schowaną w poduszkę. Kiedy spojrzała na niego, przeraził się. Twarz tej tak zawsze eleganckiej dziewczyny zmieniła się teraz nie do poznania – zapuchnięta od płaczu, ale co gorsza, widać było na niej ślady krwi.
– Odejdź stąd, Witek, proszę.
Podszedł do niej i usiadł na łóżku. Z zawstydzeniem odwróciła od niego twarz.
– Alina, co się tutaj z wami dzieje?
Objął ją ramieniem i to wywołało jeszcze gwałtowniejszy szloch. Upłynęło sporo czasu, zanim uspokoiła się na tyle, aby powiedzieć mu cokolwiek zrozumiałego. Jednak to, co opowiedziała, przeraziło go jeszcze bardziej. Stan zaciekłej wojny trwał pomiędzy Marcinem i Aliną już od ponad pół roku. Wszystko, co robiła czy mówiła, doprowadzało Marcina do białej gorączki. Po tym pierwszym razie, kiedy ją uderzył i bardzo za to przepraszał, były i następne. Wstydziła się komukolwiek o tym powiedzieć. Chciała się kiedyś zwierzyć Zosi, ale w ostatniej chwili spanikowała. Było jej wstyd, że nie potrafi ułożyć sobie życia z Marcinem.
– Nie możesz tak dalej żyć. Musisz go zostawić – mówił, przemywając wodą policzek Aliny.
Marcin rzucił w nią lampą.
– Myślałam o tym, ale dokąd mam pójść? Kiedyś mogłam wrócić do rodziców, ale teraz mój brat z rodziną mieszka w naszym dawnym mieszkaniu. Poza tym z czego będę żyła? Nie mam żadnych oszczędności, żadnej pracy...
Witek siedział i intensywnie myślał, ale o drugiej w nocy nie przychodziło mu do głowy nic szczególnie twórczego. Musi jednak jej pomóc, nie może pozostawić jej w tak beznadziejnej sytuacji. Nagle wpadł na pewien pomysł...
– Spakuj rzeczy i przenieś się do mojego pokoju. Ja tu zostanę z Marcinem.
– On się wścieknie na ciebie, że się wtrącasz.
– Nie jest mi w stanie niczego zrobić.
Alina, wyraźnie zdezorientowana, ale i wdzięczna, że ktoś przejmuje za nią inicjatywę, pospiesznie spakowała swoje rzeczy.
Witek czekał na Marcina jeszcze przez dwie godziny. Już prawie przysypiał, gdy nagle ktoś zapalił światło.
– Co ty tu robisz? Gdzie jest Alina?
Rozmawiali ze sobą ponad godzinę. Początkowo Marcin zareagował agresją, później uspokoił się i sprawiał wrażenie załamanego. Ukrył twarz w dłoniach i powtarzał jak katarynka:
– To się więcej nie powtórzy.
– Sądzę, że się powtórzy, a ona wyląduje w szpitalu albo sama się zgłosi na milicję. Musicie się rozstać, przynajmniej na jakiś czas.
– Nie stać mnie na to, żeby się teraz wyprowadzić z domu. Może za kilka miesięcy.
I wówczas Witek złożył swoją propozycję, której później niejednokrotnie żałował:
– To może wprowadzisz się do mojej kawalerki?
– A ty? Wrócisz do Marty?
– Mógłbym przez parę miesięcy zamieszkać u was, dopóki nie staniesz na nogi. Poza tym jestem ci zobowiązany, bo oddałeś mi pracę, która mogła być twoja.
– Nigdy nie powinienem się z nią żenić. Powinienem ożenić się z inną.
– Z kim? – mimowolnie zapytał Witek, któremu nagle wpadło do głowy, że dzięki jego ingerencji Marcin może stać się wolny i wówczas...
– Po prostu z inną. – Marcin nie był skłonny wyjawić jej tożsamości. – Sam nie wiem, jak mogło do tego dojść. Nagle nie potrafię nad sobą zapanować. Nigdy przedtem nic podobnego mi się nie zdarzało.
W końcu Marcin musiał przyznać, że pomysł Witka jest dla nich najlepszym rozwiązaniem, i tak doszło do tego nietypowego układu z Aliną. Z początku miał on trwać zaledwie parę miesięcy, ale Marcin przeżywał kłopoty finansowe i obiecywał, że zaraz po powrocie z Francji będzie mógł się natychmiast przeprowadzić. Osobiście Witek nie mógł narzekać na tę sytuację. Mieszkali w jednym mieszkaniu, ale ich życie toczyło się odrębnymi torami. Alina starała się dbać o niego, odstraszała zbyt nachalne wielbicielki i zapewniała towarzystwo wdzięcznego słuchacza. On sam pomagał jej, jak mógł, przy Weronice i załatwił jej pracę, aby mogła się finansowo uniezależnić od Marcina. Dochodziły go czasem odgłosy plotek na temat ich „trójkąta”, ale zupełnie go to nie obchodziło – do czasu, kiedy się zorientował, że Zosia uważa, iż z Aliną łączy go coś bliższego. Dotychczas był przekonany, że Marcin wyjaśnił jej tę sytuację. O tym, że tego nie zrobił, przekonał się dopiero w grudniu, ale wtedy było już za późno na jakiekolwiek wyjaśnienia.
Dowiedział się wówczas od Zosi, że przeprowadza się do Marcina. Już wcześniej, bo w październiku, po jej służbowej podróży do Francji, nabrał podejrzeń, iż skończyła się platoniczna faza jej związku z Marcinem, ale nie był tego pewien aż do grudnia. Wrócił wówczas do domu cały rozdygotany i poprosił Alinę o coś mocniejszego do picia.
– Co się stało?
– Nieważne. Pewnie wkrótce sama się dowiesz od Marcina. Odwoziłem dzisiaj Zosię do Warszawy. Są teraz razem z Marcinem.
Jednym haustem wypił chyba z pół szklanki wódki.
– Ona? – Alina się zdumiała. – Coś podobnego! Jakaż to odmiana po tej całej kolekcji smarkul. Ciekawe, jak długo w szarej rzeczywistości potrwa ta jej naiwna fascynacja starszym kuzynem.
Alina wyciąga całkiem sensowne wnioski, pomyślał, już lekko zamroczony przez alkohol. Zbliżył twarz do jej włosów. Zamknął oczy i przytulił ją do siebie. Przez chwilę siedzieli tak bez ruchu i wówczas Alina delikatnie dotknęła jego podbródka i przejechała po nim palcem. Jego ręce zdawały się działać automatycznie. Wziął Alinę z taką siłą i pasją, że przez dłuższy czas nie mógł do siebie dojść. Gdy się ocknął, usłyszał obok siebie cichy płacz.
– Alina? – Spojrzał na jej odwrócone plecy i ciemne włosy, tak odmienne od tych ciemnorudych, które całował tego samego wieczoru. Nagle dotarło do jego świadomości, że musiał ją skrzywdzić swoją brutalnością. Miała przecież dojść do równowagi po Marcinie, a teraz... Nie zasłużyła na takie traktowanie z jego strony. – Przepraszam. Byłem zbyt gwałtowny.
Alina obraca się w jego stronę i kręci głową.
– To nie to. Tylko przez cały czas miałam wrażenie, że kochasz się zupełnie z kimś innym.
Po tym jednym razie oboje stwierdzili, że bardziej im zależy na przyjaźni niż na intymniejszych stosunkach. Witek jednak przez dłuższy czas miał wobec niej koszmarne wyrzuty sumienia. Jak mógł stracić kontrolę nad sobą aż do tego stopnia? Kolejny argument za tym, żeby nigdy nie pić. Nie chciał przecież skończyć jak ojciec. Alina postanowiła sprawę przemilczeć i nie zadawała niepotrzebnych pytań. Wkrótce jednak dowiedziała się od Marcina o jego chorobie i zaczęła szaleć, obwiniając o wszystko siebie. Stwierdziła nawet, że jego wcześniejsze postępowanie wobec niej było skutkiem niewykrytej wówczas jeszcze choroby.
Gdy się okazało, że Marcin może się wyprowadzić najwcześniej w sierpniu, oboje z Aliną uznali, że są w stanie jeszcze tyle ze sobą wytrzymać, mimo iż w maju na horyzoncie pojawił się Wojtek.
Jeszcze wcześniej Witek zobaczył w szpitalu bladą i posiniaczoną twarz Zosi i serce zamarło mu z bólu i goryczy. Zdał sobie sprawę, jak bardzo ją kocha i że jest skazany na to, aby być koło niej, w pobliżu. Nie mógł pozwolić, żeby Marcin ją krzywdził. Wówczas właśnie i on sam zaczął żywić w stosunku do byłego przyjaciela wrogie uczucia. Nigdy jednak nie mógłby mu życzyć śmierci...
Teraz jechał z jego byłą żoną i dzieckiem do mieszkania, w którym Marcin kiedyś mieszkał, a jego myśli nieustannie wracały do dziewczyny, którą kochał, narzeczonej Marcina. Dlaczego musi być z nim związany aż do tego stopnia?
– Wiesz, mnie też jest żal tego naszego układu. Wszystko było jasne i proste, a teraz życie znów się będzie komplikować – zwrócił się do Aliny.
– Powiedz mi. Co takiego jest w niej, że ty i Marcin tak oszaleliście na jej punkcie?
Witek nagle zahamował. Chyba musiał się przesłyszeć.
– Nie musisz zaprzeczać. Widzę to po tobie. W końcu mieszkaliśmy wspólnie przez półtora roku.
– Naprawdę to widać? – zapytał szczerze.
– Naprawdę. Jak o niej mówisz, robią ci się takie rozmarzone oczy. W sumie masz szczęście, że Marcina już nie ma. Chyba zdajesz sobie sprawę z tego, że ona nigdy by od niego nie odeszła.
Dlaczego ona mu to mówi i jest dla niego taka okrutna?
Nie odezwał się do niej aż do przyjazdu do Warszawy.
– Rafał! Po prostu jesteś genialny – wykrzykuję, czytając angielskie wypracowanie mojego brata na temat zabytków Gdańska. Miał zaledwie piętnaście lat, a znał język o wiele lepiej niż ja w jego wieku. Chodził do klasy z wykładowym angielskim i już teraz mogłam stwierdzić, że mam do czynienia z wybitnym talentem językowym. – Zostaniesz słynnym poliglotą.
– Zupełnie mi na tym nie zależy. Chcę studiować prawo.
– Wspaniale. Mam tylko nadzieję, że nie zostaniesz prokuratorem.
Rafał spojrzał na mnie z politowaniem.
– Z pewnością wybiorę bardziej dochodową specjalność.
Okropne, jakim materialistą stał się w tej gdyńskiej „Trójce”. Wykorzystywałam mój pobyt w domu, aby poświęcać mu więcej czasu. Nie byłam jednak zbyt zajmującym towarzyszem, gdyż często zdarzało mi się popadać w długotrwałą zadumę.
– Znów myślisz o Marcinie.
To też. Myślałam jednak i o tym, że po spróbowaniu dorosłego życia taki powrót do rodzinnego domu nie jest może najszczęśliwszym rozwiązaniem.
– Żałuję, że Marcin nie zdążył nauczyć mnie tego, co chciałbym wiedzieć na temat robienia zdjęć.
Przyglądam się mojemu bratu. Z pewnością kiedyś będzie przystojny. Jest wysokim blondynem o ciemnozielonych oczach, ale, niestety, trądzik przesłania te atuty. Dobrze jednak, że chce studiować prawo, a nie jako kolejny przedstawiciel rodziny próbować szczęścia w fotografii. Teraz myślę o Witku i jego ostatnim zdjęciu. Nikomu nie zwierzyłam się z tego, co nagle narodziło się między nami, ale ciągle kusiło mnie, aby o nim mówić.
– Może będzie jeszcze na to rada – odzywam się powoli. – Znam innego bardzo zdolnego fotografika i sądzę, że może on mógłby ci w tym pomóc.
– A kto to jest?
– Był przyjacielem Marcina. Nazywa się Witek Halman. Spotkam się z nim w marcu.
– W marcu? Przecież jest dopiero listopad.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.