- W empik go
Demeter - ebook
Demeter - ebook
Jezioro wyrzuca na brzeg martwe ciało zgwałconej dziewczyny. Wkrótce bez śladu ginie kolejna. Obie pracowały w położonym na pustkowiu luksusowym hotelu Odonata na Mazurach, którego gośćmi byli wpływowi mężczyźni spragnieni rozrywek tylko dla wtajemniczonych.
Gdy właściciel hotelu Jan Rej zatrudnia nową, atrakcyjną pracownicę, nie wie, że ukrywa ona swoją prawdziwą tożsamość. I że gotowa jest poświęcić wszystko, żeby poznać prawdę i ukarać sprawców zbrodni.
Kim jest kobieta, która błyskawicznie zdobywa władzę w Odonacie i zyskuje zaufanie jej właściciela? Kim są ludzie, którzy podążają jej śladem i podają się za hotelowych gości? Czy zaginiona dziewczyna żyje?
Zorganizowana grupa przestępcza. Śmiertelnie niebezpieczny trójkąt miłosny. I kobieta ryzykująca własne życie, by przerwać krąg zbrodni…
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67084-51-2 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
14 GRUDNIA – ŻOLIBORZ (WARSZAWA)
Kroki na schodach ustały na półpiętrze. Nasłuchuję, coraz bardziej spięta. Mokra od potu, który spływa mi lodowatymi strużkami po plecach. Ktoś jest tuż za drzwiami wejściowymi. Stoję oparta o framugę drzwi do pokoju, spoglądając na pogrążony w półmroku przedpokój. Wsłuchuję się w każdy szelest, wściekła na swoją głupotę. Dlaczego nie zamknęłam zasuwy?! Dlaczego zapaliłam światło w pokoju?! Czy ktoś zauważył je z ulicy? Wcześnie zapada zmrok, a mieszkanie jest na pierwszym piętrze.
Jestem tu pierwszy raz. Dopiero poznaję to wnętrze, szukając jej śladów. To już miesiąc, od kiedy moja siostra zniknęła. Właścicielka mieszkania pożyczyła mi klucze, gdy opowiedziałam jej, co się stało, i zapłaciłam za dwa miesiące, za które Iga była jej winna. Pytała, czy rodzina zawiadomiła policję. Nie odpowiedziałam. Przecież dopiero co odkryłam, że zniknęła. Zdarzało się to już wcześniej. Potrafiła nie odzywać się miesiącami.
Wciąż nasłuchuję. Szuranie. Szybko zsuwam kozaki. Przemknę boso do przedpokoju i cicho zamknę tę cholerną zasuwę. Nie wiem, czego się boję. Iga pewnie podróżuje po Polsce albo po Europie i ma mnie gdzieś. Dlaczego ma liczyć się ze starszą siostrą, której życie jest jedną wielką porażką?
Znów szuranie. Może to złudzenie? Ta stara kamienica, tuż przy placu Wilsona, wygląda dość porządnie. Żadnych żuli szczających w bramie, żadnych graffiti.
Gdy dotykam dłonią zasuwy, ktoś nagle popycha drzwi wejściowe, uderzając mnie w ramię. Próbuję zatarasować wejście, ale mężczyzna jest silniejszy. Popycha mnie na przeciwległą ścianę i chwyta za poły płaszcza.
– Gdzie ona jest?!
Puszcza mnie, a ja osuwam się na podłogę. Spanikowana zastanawiam się, czy jak będę krzyczeć, to mnie uderzy. Gdzie mój telefon?! Próbuję macać kieszenie płaszcza.
– Nie bój się! – Próbuje spojrzeć mi w oczy. – Myślałem, że wróciła... Zobaczyłem światło. Kim jesteś, do cholery? Znasz Igę Bernard? Znasz ją?!
– Nie! – kłamię.
Mam straszną chrypę. Chcę, żeby mi uwierzył. Domyślam się, że moja siostra ma kłopoty, ale nie pozwolę, żeby ją znalazł, kimkolwiek jest. Mężczyzna chwyta mnie za łokieć i pomaga wstać. Jest ode mnie wyższy o głowę, po czterdziestce, ma siwoczarną brodę, półdługie zaczesane do tyłu włosy.
– Wynajęłam to mieszkanie! Nie znam poprzedniej lokatorki!
Mam nadzieję, że nie wejdzie do pokoju, gdzie w kilku małych pudłach są rzeczy mojej siostry. I jej dowód osobisty, paszport, ulubione książki.
– Szukam Igi od kilku tygodni i dziś zobaczyłem tu światło. Myślałem...
– Nie wiem, kim jest Iga, ale ja naprawdę nie mam czasu. Myślałam, że jest pan włamywaczem! Przestraszyłam się...
– Przepraszam.
Wyciąga z kieszeni dżinsów wizytówkę. Wsuwa mi w dłoń.
– Gdyby Iga tu się pojawiła, daj mi znać. Odwdzięczę się.
Kiwam głową ze sztucznym uśmiechem. Gdy wychodzi, z głuchym trzaskiem zamykam drzwi na zasuwę. Słyszę, jak powoli schodzi po schodach. Ciekawe, czy będzie obserwował wejście do kamienicy, bramę, ulicę? Zobaczy mnie obładowaną pudłami z rzeczami mojej siostry! Domyśli się, że kłamię! Podbiegam do okna w chwili, gdy unosi na moment głowę. Cofam się gwałtownie. Zza firanki widzę, że wsiada do jeepa zaparkowanego po drugiej stronie ulicy i odjeżdża.
Boję się o nią. Zabrała tylko telefon, dlaczego nie wzięła dokumentów? Zostawiła ukochane książki, z którymi nigdy się nie rozstaje. Mahabharata, Czarodziejska góra i Miłość to piekielny pies Bukowskiego. Jej komórka od tygodnia jest poza zasięgiem. Nie znam jej znajomych. Byłego chłopaka Igi udało mi się namierzyć prawie cudem. Pamiętam, że kiedyś śmiała się, że jej facet pracuje jako barman w klubie, gdzie zepsuty neon przypomina kopulującą parę. Znalazłam ten neon na Starej Pradze. Na szczęście chłopak był rozmowny i tęsknił za Igą tak jak ja. Chociaż zabrała swoje rzeczy z jego mieszkania pół roku temu. Podał mi adres tej żoliborskiej, wynajętej kawalerki. Ale jej już tu nie ma.
Chciałabym się napić, ale nie mam czasu, żeby zejść na dół do maleńkiego sklepiku pełnego alkoholi ze wszystkich stron świata. Muszę spakować resztę rzeczy i oddać klucze. Zaglądam do starej szafy śmierdzącej kulkami na mole. Jedynie cienki zielony sweter na dnie, który zsunął się z wieszaka. Wrzucam go do pudła razem z książkami.
Mój telefon wibruje w torebce tak głośno, że zamieram ze strachu. Zapomniałam, że w każdy wtorek wieczorem umawiam się na seks. Z mężczyznami, których twarze błyskawicznie zapominam. Nie powtarzam tego, choćby nie wiem, jak było pięknie. Ale nigdy nie jest pięknie. Zwierzęco i szybko albo nieporadnie i nudno. Nie chcę jeszcze stąd wychodzić. Chcę sprawdzić każdy kąt tego mieszkania. I nie chcę być sama. To mnie przeraża. Chcę się napić i z kimś pogadać. Może być seks, ale nie musi. Odpisuję i podaję adres. Każę mu kupić dwie butelki dobrego wina. Nie wiem, kim jest. Na niezbyt wyraźnym zdjęciu ma ciemne okulary i krótkie włosy. I sporo gwiazdek, czyli ogier. Pożyjemy, zobaczymy. Na tym portalu wystawiamy sobie gwiazdki za seks, jakby był transakcją bardziej lub mniej udaną. Może być też recenzja, opinia, nie tylko gwiazdka lub dwie, trzy, nawet pięć. Tak jak inni oceniają książki i filmy. Mam kiepską średnią, ale mam to w dupie. Od czasów szkoły nie obchodzą mnie oceny, chociaż skończyłam studia z wyróżnieniem. Teraz piszę książki dla dzieci. Mam spotkania autorskie w przedszkolach, czytam głośno dzieciakom swoje bajki, bo mam donośny głos i świetną dykcję. Potem lubię się zeszmacić. Ale tylko raz w tygodniu.
Dziś jest ten dzień. Wyjmuję lusterko z puderniczką. Dobrze, że w pokoju jest niewielka lampa. Kiedy przyjdzie, nie zapalę górnego światła. Bez przerwy myślę o mojej siostrze. Za dziesięć dni Wigilia. Jeżeli jej nie znajdę, to spędzę święta samotnie. Mój były mąż zabiera naszego syna w góry. Taka była umowa. Wymieniamy się świętami, a Leon kocha narty, których ja nienawidzę. Ma trzynaście lat, uwielbia swojego ojca, mówi o nim bez przerwy, mnie ledwo toleruje. To ojciec wozi go na treningi, to z ojcem ogląda mecze.
Po półgodzinie słyszę dzwonek do drzwi. Zrywam się błyskawicznie i chowam pudła z rzeczami Igi pod stół. Jej kawalerka wygląda przygnębiająco, ale nie chcę stąd wychodzić, czuję tu jeszcze jej energię, za którą tak tęsknię. Wycierając policzek wierzchem dłoni, otwieram drzwi. To on. Trochę po trzydziestce, starannie ogolony, bardzo elegancki. Chce mi się śmiać, że wystroił się tak, jakby szedł do teatru. Te gwiazdki musiały być chyba za jego elegancję, a nie za umiejętności łóżkowe. Jasne włosy, piegi, szeroki uśmiech.
– Jesteś Kora? – pyta i unosi do góry dwie butelki drogiego wina. – Przyniosłem to, co chciałaś.
– Super. – Nie znamy swoich imion. I nigdy nie poznamy. Na seksportalu panuje dyskrecja. I za to płaci się sporym przelewem co miesiąc. – Danton?
– Zgadza się. Masz otwieracz do wina i kieliszki?
Chwilę później miotam się po kawalerce mojej siostry, zaglądając do szuflad. Znajduję tylko jej zieloną gumkę do włosów. Danton nie pyta, dlaczego chodzę boso, w samych rajstopach, i mam na sobie płaszcz oraz skąd ślady łez na policzkach. Idę za nim do małej, ślepej kuchni za zasłonką. Odrapane szafki, stara kuchenka gazowa. Na górnej półce żeliwny garnek, żadnego otwieracza do wina, żadnych kieliszków. I jeszcze gruby, spleciony dziwnie sznur na blacie.
– O, to się przyda! – Śmieje się.
Nie wiem, dlaczego jest tak radosny. Może coś brał, zanim tu przyszedł, bo nie czuję od niego alkoholu.
– Do czego?
Cała ta sytuacja wydaje mi się teraz żałosna. Marzyłam, żeby spędzić z kimś ten ponury wieczór w mieszkaniu mojej zaginionej siostry, ale nie chciałam, żeby to był ktoś taki. Nie jakiś idiota, który marzy tylko, żeby mnie zerżnąć i zniknąć z mojego życia. Dziś wolałabym chyba wyłącznie z kimś pogadać.
– Czy nie jest piękny? – Rozciąga i napina sznur w swoich mocnych, wypielęgnowanych dłoniach. – Wiedziałaś, prawda? Musiałaś wiedzieć?
– Co?!
– Że chcę cię związać. – Rozgląda się z błyskiem w oku po obskurnej kuchni, jakby była nagle źródłem czarodziejskich skarbów. Zupełnie jak mały chłopiec, który otwiera magiczną skrzynię.
– Spierdalaj! – Próbuję go wyminąć.
Nagle chwyta mnie za włosy tak, że czuję potworny ból skóry na skroniach, napiętej do ostatnich granic. Nie jest już radosny. Jest wściekły. Zepsułam mu nastrój.
HUBERT
14 GRUDNIA – ŻOLIBORZ (WARSZAWA)
Czułem, że kłamie. Udawałem, że odjeżdżam uspokojony jej tłumaczeniami, i zaparkowałem samochód na sąsiedniej ulicy. Wolnym krokiem spacerowałem pomiędzy samochodami, jakbym na kogoś czekał. Widziałem, jak spogląda zza firanki, ale nie zauważyła mnie. Miałem nadzieję, że niedługo wyjdzie z mieszkania Igi i doprowadzi mnie do niej, bo jest jedyną osobą, która może cokolwiek wiedzieć. Od razu dostrzegłem podobieństwo, chociaż Iga jest blondynką, a ta kobieta ma włosy ufarbowane na mahoń. I wygląda dużo starzej.
Cierpliwie czekam, schowany za przystankową wiatą, smagany grudniowym wiatrem. Nikt nie zwraca na mnie uwagi. Skuleni z zimna ludzie wsiadają i wysiadają z zatłoczonych autobusów, obładowani torbami i pakunkami. Zbliżają się święta, żałosna pogoń i nerwówka. Widzę, że w mieszkaniu Igi zapala się górne światło. Dostrzegam dwa cienie. Przeoczyłem coś? Cienka firanka faluje. Cienie się szarpią. Miałem ochotę zapalić, ale rezygnuję. Serce wali mi jak oszalałe. Może umówiła się z siostrą i jest już na górze? Kłócą się, bo dawno się nie widziały?! Pewnie Iga potraktowała ją tak jak mnie. Ale wróciła! Tęsknota jest tak zwierzęca, że czuję, jak mój penis twardnieje. Jakbym poczuł zapach jej orientalnych perfum i mokrego od deszczu ciała. Jak ostatnim razem, gdy się kochaliśmy.
Wbiegam na półpiętro. Przystaję i nasłuchuję. Spodziewam się, że będą na siebie krzyczeć. Iga ma temperament. Ale to nie krzyk. To szamotanina, jakby drobne przedmioty spadały ze stołu na drewnianą podłogę. Po sekundzie przeraźliwy jęk. Szczekanie psa na najwyższym piętrze. Nie naciskam dzwonka. Popycham mocno drzwi wejściowe i wpadam do środka.
Od razu widzę jej oczy. Przekrwione, błagające o pomoc. Leży półnaga na podłodze, spazmatycznie drapiąc paznokciami sznur zaciśnięty wokół szyi. Nie wiem, kim jest skurwysyn, który w rozpiętych spodniach, śmiejąc się chrapliwie, wsuwa jej ręce między nogi. Przydusza ją swoim ciałem, oszalały od sadystycznej przyjemności obserwowania, jak ta drobna kobieta walczy o każdy oddech. Uderzam go pięścią w twarz. Jego uścisk słabnie, krew leje mu się z dziąseł. Przerażony próbuje doczołgać się do stołu, ale uderzam go w głowę jeszcze raz. Mruga nerwowo, oblizując pękniętą wargę. Kucam przy skulonej ze strachu kobiecie, która nieporadnie próbuje zapiąć podartą bluzkę. Ma pręgę na szyi, ale już oddycha normalnie. Wyciągam telefon z kieszeni kurtki.
– Nic ci nie jest?! Wezwę policję i zgarną tego pojeba.
– Nie!
Nie spuszczam wzroku ze skurwysyna z poharataną twarzą. Prawdopodobnie złamałem mu nos. Półsiedzi na podłodze, oparty o ścianę, mocno krwawi.
– Powiedz mu... – charczy w jej stronę. – To zabawa... nic ci nie zrobiłem...
– Znacie się?!
Kobieta unika mojego wzroku. Podciąga kolana prawie pod brodę. Jej rajstopy są całe w dziurach, widzę połyskującą biel majtek, siniaki na wewnętrznych stronach ud.
– Przeszkodziłem wam? Jeżeli tak, to przepraszam... Już mnie nie ma.
Ruszam do przedpokoju, ale nagle słyszę jej głos.
– Błagam, nie zostawiaj mnie z nim!
Gdyby nie była tak podobna do Igi, gdyby nie to, że może mnie do niej doprowadzić, gdy straciłem już nadzieję, pewnie bym odpuścił.
– Mam nie wzywać policji, ale wypierdolić go z mieszkania, tak?
Kiwa głową. Wygląda żałośnie. Bardzo drobna z małym biustem. Ciemnorude półdługie włosy przylepione do spoconej, obrzmiałej szyi. Podpuchnięte powieki, ślady dawnej urody.
– Odpowiedz mi na jedno pytanie. – Kucam przy niej. – Znasz Igę Bernard, prawda? Szukam jej od trzech tygodni... Zniknęła... Byliśmy ze sobą prawie rok...
Słucha uważnie ze wzrokiem wbitym w podłogę. Kiwa powoli głową. Skurwiel, który ją dusił, próbuje doczołgać się do swojego płaszcza rzuconego na fotel. Domyślam się, że w kieszeni ma telefon. Jestem szybszy i brutalnie odpycham jego rękę. Patrzy na mnie przerażony. Rzeczywiście telefon tam jest. Bardzo designerski model. Kładę go na stole.
– Dasz radę wypierdolić stąd w miarę szybko, jebany gnoju? Na dole jest postój taksówek.
Kiwa głową, przykładając szalik do krwawiącego nosa. Wypycham go za drzwi i spoglądam na siedzącą na podłodze kobietę.
Przenoszę wzrok na jego telefon leżący na stole. Dobrze, że niedaleko jest Wisła. Tam skończy to cacko.
– Iga to moja młodsza siostra. – Wstaje z kolan i kuśtykając, dociera do kanapy. – Wiem tyle co ty. Czyli nic. Nim się nie przejmuj.
– To twój znajomy? – Podaję jej małą butelkę wody, którą znalazłem przy lodówce w kuchni. – Czy ten skurwysyn zna Igę?!
– Nie ma pojęcia o jej istnieniu. Nazywam się Olga... Olga Bernard... i dziękuję. Nie wiem, dlaczego tu wróciłeś, ale dziękuję.
Ukrywa twarz w dłoniach, próbując stłumić szloch. Butelka wody zsuwa jej się z kolan i spada na podłogę. Podnoszę ją i stawiam na stole. Jakąś szmatą z przedpokoju przesuwam butem po podłodze, żeby zetrzeć ślady krwi. Krew tego gnoja jest wszędzie. Na parapecie, na podłodze, na kanapie. Olga nie krwawi. Przestaje płakać, gdy siadam na wprost niej na krześle.
– On tu nie wróci? Jesteś pewna?
– Jestem. Nie pojawi się tu więcej. Na pewno mnie zablokuje, żeby...
– Zablokuje?! Czyli to jakiś koleś z netu? Miał być ostry seks, ale zrobiło się trochę za ostro, co?! – zaczynam się śmiać. Spoglądam na pudła ustawione na podłodze. – Mogę do nich zajrzeć?
– Nie!
– Może tam jest jakiś ślad! Iga zniknęła prawie cztery tygodnie temu. Wiele razy próbowałem się do niej dodzwonić. Niedawno udało mi się odnaleźć dziewczynę, z którą ostatnio pracowała...
– Nic nie rozumiem. – Olga kręci głową. – Twierdzisz, że byłeś rok z Igą, a tak mało o niej wiesz? A może nie było żadnego związku, co?
Wyciągam telefon z kieszeni kurtki. Pokazuję jej jedno zdjęcie. Ja i Iga na pomoście w nadmorskim kurorcie. Nic się wtedy nie liczyło, tylko ona. Pierwszy raz zgodziła się spędzić ze mną weekend i oszalałem ze szczęścia. Bałem się, że zmieni zdanie. Błyskawicznie znalazłem jakiś pensjonat z widokiem na morze. Nie pamiętam nawet, gdzie to było.
Olga spogląda na zdjęcie i twarz jej się kurczy. Iga wygląda na nim pięknie. Skośne oczy, których nigdy nie malowała, wystające kości policzkowe, pełne usta. I pieprzyk pod nosem, który zawsze był dla mnie tak egzotyczny i seksowny. Blondynka z południową urodą, z południową figurą pełną wcięć i zaokrągleń. Na zdjęciu ma żółtą sukienkę bez stanika. Przez delikatny materiał widać sutki. Był nieziemski upał. Nie miałem wtedy brody. Nie lubiła zarostu u mężczyzn.
– To ty? – Olga unosi brwi. – Wyglądasz inaczej.
– Powiedz mi, co wiesz!
Olga, sycząc z bólu, kuca przy jednym z tekturowych pudeł.
– Boję się... – Jej głos załamuje się na chwilę. – Boję się, że ona nie żyje... bo to wszystko wygląda bardzo źle... A poza tym dwie godziny temu znalazłam tu całą kopertę anonimów. Dlatego tak się wystraszyłam, jak tu wpadłeś... dlatego tak się bałam... Nie chciałam być sama.
Wyjmuję z jej dłoni dużą, biurową kopertę. Podchodzę do stołu, gdzie jest lepsze światło, i wysypuję z niej małe karteczki z wydrukowanymi krótkimi zdaniami. Coraz węższe paski papieru.
– Jest ich dwanaście. Policzyłam. Dwanaście razy ktoś opisywał, co jej zrobi... Duszenie, wyrywanie paznokci... Dwanaście razy! Rozumiesz?!
OLGA
14 GRUDNIA – ŻOLIBORZ (WARSZAWA)
Nie ufam mu. Jest w nim coś, czego nie rozumiem. Jakaś sprzeczność, tak jakby starannie ważył słowa, które wypowiada, jakby starał się do końca zachować pozory. Nie mam pojęcia, co moja siostra w nim widziała, nigdy nie kierowała się jakimś kluczem przy wyborze mężczyzn. Hubert Kosmala jest dla mnie zagadką. Z pozoru misiowaty brodacz, ale jest w nim jakaś ukryta determinacja. Powiedział, że poznał moją siostrę rok temu na lotnisku. Oboje podróżowali samotnie. Oboje mieli opóźnione loty i mnóstwo czasu na kawę, a potem drugą, połączoną z kieliszkiem wina i rozmową, która nie mogła się skończyć tak zwyczajnie. Przyznał, że był wtedy żonaty i jego trzeci syn miał się urodzić za siedem tygodni. Wiele razy podróżował służbowo, ale nigdy nie spędził tyle czasu, monologując, odurzony urodą kobiety, którą poznał w kolejce do odprawy. Po trzech godzinach spędzonych z Igą zdał sobie sprawę z tego, w jakiej pustce żyje. Nie miałam ochoty tego słuchać, ale wciąż mówił, szykując mi okład na rozciętą wargę.
– Cieszę się, że cię spotkałem. Wiem, że nie są to idealne okoliczności, ale...
– Czy to nie ma według ciebie znaczenia? – Przesuwam anonimy w jego stronę.
Pijemy wino, które zostawił ten skurwiel, nalane do znalezionych w łazience kubków do mycia zębów. Jedna butelka rozbiła się w drobny mak, ale druga została. Hubert znalazł otwieracz na parapecie. Wysłałam przepraszającą wiadomość do właścicielki mieszkania, obiecałam oddać klucze następnego dnia rano, bo chcę jeszcze zrobić drobne porządki. Odpisała, że nie ma sprawy, i życzyła mi dobrej nocy. Wszystko mnie boli. Każdy mięsień i skóra na szyi. Przełykam wino z trudem, ale pomaga. Już sama nie wiem, czy te okrutne anonimy mają jakieś znaczenie.
– Wszystko ma znaczenie – mówi szybko Hubert. – Ale ustalmy fakty, zanim pójdziemy z tym na policję. Znalazłaś dowód osobisty Igi, książki i kopertę z anonimami, tak?
– Telefon musiała zabrać ze sobą. Widziałyśmy się ostatni raz siedemnastego listopada. W kawiarni na Starówce. Wpadła na chwilę i wypiła kawę w biegu. Nie była zbyt rozmowna.
– Dlaczego właśnie tam?
– Mieszkam niedaleko. Kupiłam tam mieszkanie zaraz po studiach.
Nie mam ochoty mu się zwierzać, ale czuję, że bardzo dobrze zna moją siostrę. Jestem pewna, że zapamiętywał błyskawicznie, co ona lubi, a czego nie.
– To dziwne, że nie zaprosiłaś jej do siebie.
– Dom to mój azyl. Wolę gadać w kawiarni. Przestań mi tu robić jakąś psychoanalizę. Nie znam cię.
– Już znasz. Uratowałem ci życie.
– Już podziękowałam. Nie sądzę, że ten zboczeniec chciał mnie zabić. Uważał chyba, że robi mi megaprzyjemność... Podobno niektórzy to lubią... Nie doczytałam, że on też.
– Seksrandka?
– Nieudana. – Dotykam obolałej szyi. – Mam nauczkę. I naprawdę jestem ci wdzięczna. Rozumiem, że martwisz się o Igę, ale ona już wcześniej robiła takie numery. Znikała, a ja zawiadamiałam policję. Dwa razy tak było. Potem mieli do mnie pretensje, że zawracam im głowę, a moja siostra sobie po prostu baluje i ma mnie centralnie gdzieś.
– Teraz jest inaczej. – Hubert spogląda na pudło z dokumentami Igi. – Jakby uciekała stąd w popłochu, zapomniała o dowodzie, o książkach. To nie wygląda na wyprowadzkę, tylko na ucieczkę.
– Zniknęła jej mała walizka i trochę ubrań. Został tylko sweter, w łazience stare pranie, jakby włączyła pralkę i zapomniała.
– Wróćmy do waszego ostatniego spotkania. Była smutna, przestraszona, przygnębiona?
– Nie. Nie miała w ogóle czasu, chociaż nie widziałyśmy się od miesięcy. Zamówiła espresso, wypiła w ciągu kilku sekund i wciąż sprawdzała telefon.
– Czyli nie powiedziała ci ani słowa o naszym związku?
– Iga zawsze była w jakimś związku. Czasem w kilku naraz, więc jak sądzisz, że byłeś w tym czasie jedyny albo jakiś specjalny, to źle myślisz.
Milczy przez chwilę. Wiem, że zabolało. To zawsze boli i wielokrotnie widziałam oczy facetów mojej siostry, którzy dowiadywali się, że nagminnie ich zdradzała.
– Z kim rozmawiałaś? Kogo pytałaś o Igę?
– Oczywiście właścicielkę mieszkania. Podpytałam jedną z sąsiadek z dołu i dała mi do niej telefon. Okazało się, że Iga nie płaciła czynszu drugi miesiąc, a ta kobieta nawet nie upominała się jakoś specjalnie o kasę. Lubiła Igę, bo moja siostra kiedyś zajęła się jej kotem, gdy ona była w szpitalu.
– Jak tu dotarłaś?
– Pamiętałam, gdzie pracował były facet Igi. To znaczy neon knajpy, gdzie jest barmanem. Podał mi ten adres. Karol Sawicki. Taki łysawy okularnik koło trzydziestki. Może go kojarzysz?
– Kpisz sobie ze mnie?! Myślisz, że przedstawiała mi swoich facetów byłych i obecnych?! Nawet nie wiedziałem, że ma siostrę!
Robi mi się go żal. Dopijam wino ze śmierdzącego plastikowego kubka. Ale wino jest dobre. Zboczeniec, którego tu zaprosiłam, ma niezły gust. Rozglądam się po pokoju, który wygląda żałośnie. Odłażąca, spłowiała tapeta, wszędzie kurz, a teraz jeszcze ślady krwi. Myślę, że to go właśnie nakręciło. Sam pewnie mieszka w apartamentowcu, gdzie wszystko lśni. Może nawet są portiernia, podświetlany nocą basen i luksusowa siłownia. A pan dewiant wraca sobie do przemiłej żony i do słodkich dzieci, z przeprosinami, bo jak im mówi – do późna siedział w swojej korpo. Ciekawe, jak teraz wytłumaczy się ze złamanego nosa, krwi na koszuli i utraty telefonu.
– Nie spieszy ci się do żony? Powiedziałeś, że jesteś żonaty. Trójeczka dzieci, tak?
– Już nie mam żony. Zostawiła mnie, gdy się dowiedziała.
– Powiedziałeś jej?
– Szybko się domyśliła. Marta nie jest naiwna... Gdy poznałem Igę... zmieniłem się tak, że sam się nie poznawałem.
– No tak. Ona tak działa... jak trucizna. Rozpierdala związki, niszczy ludzi.
Powoli wstaję z kanapy i dolewam sobie wina. Hubert jest coraz bardziej przygnębiony, a ja, chociaż o mało nie zostałam zgwałcona i uduszona, zaczynam mieć świetny humor.
– Nie chcesz? – Unoszę butelkę do światła.
– Już nie. Prowadzę. Mogę cię odwieźć, jeżeli chcesz.
– Jeszcze tu zostanę. Muszę się zastanowić, co robić. Od czego zacząć. Moja siostra zniknęła. Dostawała okrutne anonimy. Jednocześnie to dziwne, że ich nie wyrzuciła. To byłoby w jej stylu. Wypierdoliłaby je do kosza albo spaliła nad zlewem. Ona nigdy niczego się nie bała.
Coraz bardziej rozwiązuje mi się język. Opowiadam mu o śmierci naszych rodziców. O tym, co z nich zostało. Kochali góry. Była lawina i spadli w przepaść. Iga chciała się z nimi pożegnać przed zamknięciem trumien. Miała dwanaście lat. Włożyła mamie do ręki gałązkę rozmarynu. Ja na pogrzebie trzęsłam się od płaczu. Ona nie uroniła ani jednej łzy. Trzymała mnie za rękę i ściskała tak, że odpłynęła mi krew z palców.
– Kto ci podał ten żoliborski adres Igi? – pytam po chwili, napełniając znowu kubek winem. – Bo przecież cię tu nie zapraszała. Nie miałeś pojęcia, że ma tu swoją sekretną garsonierę.
– Jesteś złośliwa, ale to nie ma żadnego znaczenia. Chcę tylko ją znaleźć. Chcę wiedzieć, że nic jej nie jest.
– To tak jak ja... – Śmieję się chrapliwie. – Chcę spędzić święta z ukochaną młodszą siostrą, bo nie mam nikogo innego.
– Iga wspomniała kiedyś, że pracuje w jakiejś fundacji na Smolnej. Oczywiście nie chcieli podać mi jej adresu. Ale jedna z pracownic mnie rozpoznała. Widziała mnie kiedyś z Igą na Nowym Świecie, gdy kupowałem jej kolczyki.
– Czyli wziąłeś ją na litość? – Śmieję się tak, że zaczynam kaszleć i krople wina rozpryskują się na mojej podartej bluzce.
– Użyłem swojego uroku osobistego. – Hubert uśmiecha się pod nosem. – Pokazałem jej nasze zdjęcia i SMS-y. Była zdziwiona, że nie wiedziałem, gdzie Iga mieszka. Ale tłumaczyłem, że spotykaliśmy się w ukryciu, bo trwa mój rozwód.
– O? – chichoczę znowu.
– Też była zaniepokojona, że Iga przestała się u nich pojawiać. Jednocześnie miała prawo. To nie była normalna praca, tylko wolontariat.
– Moja siostra nigdy nie robiła niczego jak normalni ludzie. Nie chodziła do normalnej pracy. A jeżeli chodziła, to nie brała za nią wynagrodzenia.
– No właśnie.
Wygląda na coraz bardziej przygnębionego.
– Zawsze mnie zastanawiało, z czego ona żyje... Co to za fundacja, w której działała moja siostra?
Hubert przypala papierosa. Zaciąga się nim z lubością. Zaczynam kaszleć. Ale trudno. Ja mam swoje wino, on ma swoje fajki. W końcu to był ciężki dzień.
– Demeter. Fundacja dla Kobiet Ofiar Przemocy.
IGA
30 LISTOPADA – WEJSUNY (MAZURY)
Zimowe poranki nie są tu przyjemne, bo dzień budzi się leniwie, a słońce dawkuje promienie ostrożnie i skąpo. Elektryczny piecyk ustawiony na wprost łóżka grzeje mi tylko stopy. Otulona szlafrokiem podchodzę do okna i spoglądam na podjazd. Kilka drogich terenowych samochodów i jeep należący do Szefa. Tak Jana Reja nazywają dziewczyny, jakby był pozbawiony imienia i nazwiska. Gdy została zamordowana Galina Stepańczuk, wiedziałam, że muszę tu przyjechać. Oczywiście jej śmierć w oficjalnych dokumentach wyglądała inaczej. We krwi utopionej dwudziestoletniej Ukrainki znaleziono narkotyki. Gówniara naćpała się i wpadła do jeziora. Ale jej koleżanki w to nie wierzyły, zwłaszcza że nie była pierwsza. To podobno kolejna kelnerka pracująca w luksusowym mazurskim hotelu Odonata, która zginęła w dziwnych okolicznościach. Tak jak Iryna, której zniknięcie tuż po śmierci Galiny nie daje mi spokoju. Postanowiłam tu przyjechać i zatrudnić się incognito. Zobaczyć, jak pracują dziewczyny, jak są traktowane i kim jest mityczny Szef, który trzęsie całą okolicą.
O moim wyjeździe nie powiedziałam nikomu ani słowa, chociaż miałam wielką ochotę. Postanowiłam zrobić to po swojemu. Zaufać instynktowi. Gdy do naszej fundacji przyszła zapłakana para, nie miałam pojęcia, że przeżyli taką tragedię. Nie wiedziałam, kim są. Ona i on, mówiący po polsku z charakterystycznym zaśpiewem, oboje po pięćdziesiątce, prowadzący małą knajpkę Babuszka na warszawskiej Pradze. Powiedzieli, że ich córka nie daje znaku życia i opowiedzieli mi o Galinie. Policja podobno ich zbyła... Pokazali mi zdjęcia córki, wszystkie, jakie mieli. I wtedy zrozumiałam. Olśniło mnie. Dotarła do mnie cała prawda tej historii.
Iryna, na zdjęciach mocno wymalowana i ubrana dość tandetnie, nie była osobą, której należałoby szukać z użyciem psów tropiących. Bo po co? Śledczy zasugerowali rodzicom, że córka pewnie dorabia sobie jako luksusowa dziwka i że wróci do domu, jak skończy się jej kasa. Galina i Iryna pracowały w tym samym luksusowym hotelu. Jedną wyrzuciło jezioro. Druga zniknęła. Przyjaźniły się, chociaż były tak różne. Galina – ruda, z aparatem na zębach, i Iryna z ustami spuchniętymi od botoksu. Obie gówniary, zaledwie dwudziestoletnie.
Przyjechałam tu wczoraj, odpowiadając na ogłoszenie o pracy dla kelnerki. Ubrana w obcisłą sukienkę w lamparcie cętki i z czerwoną szminką na ustach zjawiłam się w Odonacie późnym wieczorem i od razu zostałam przyjęta przez Szefa. Bardzo wysoki, barczysty mężczyzna, grubo po czterdziestce. Siwoczarny zarost i czarne, gęste włosy lśniące od jakiegoś żelu. Bardzo przystojny. Na palcu obrączka i potężny sygnet.
– Natalia Majewska? Czego pani u nas szuka? Spokojnie mogłaby pani znaleźć pracę w większym mieście, a nie w takiej dziurze.
– Potrzebuję spokoju – westchnęłam, spuszczając wzrok, jakbym bała się spojrzeć w jego orzechowe oczy. – Niedawno zmarli moi rodzice... w bardzo krótkim odstępie czasu. Dlatego pomyślałam, że to jest idealne miejsce dla mnie. Spokój, cisza, jezioro.
Taktownie nie spytał o szczegóły. Wiedziałam, że przyjmie mnie na stanowisko kelnerki, chociaż byłam zapewne najstarsza z jego pracownic. Zadzwonił jego telefon i nasza rozmowa była skończona, chociaż czułam jego wzrok na pośladkach, gdy sięgnęłam po płaszcz rzucony na poręcz krzesła.
Jakaś zgarbiona, siwa kobieta pokazała mi pokój, w którym miałam mieszkać przez cały sezon zimowy. Aż do końca marca. Wszędzie drewniana boazeria, przykurzone obrazki ukazujące mazurskie jeziora i szuwary. I głowy wypchanych zwierząt.
– Nasz Szef poluje. Pokój mały, ale ty nic nie płacisz, to się opłaca... Za ścianą mieszka Misza.
Nie miałam pojęcia, kim jest Misza, nie mogłam od razu zadawać pytań i węszyć.
Trzymając się wygiętej w dziwaczne esy-floresy poręczy, schodzę po stromych schodach. Budynek dla personelu mieści się w odległości dziesięciu minut spacerem od hotelu. Jest tu kilkanaście pokoi. Uśmiechając się nieśmiało, zaglądam do jadalni, w której panuje chłód. Na drewnianym, przykrytym kraciastą serwetą stole stoją termosy z kawą, w koszyczkach krojony chleb, który smakuje jak wata. Na dużych półmiskach leżą plastry żółtego sera, obok małe dżemiki, które serwuje się w tanich hotelach. Po śniadaniu dostaję dwa stroje na zmianę: białą koszulową bluzkę z dużym dekoltem, czarną obcisłą mini i opaskę z ważką Odonatą, która boleśnie wbija mi się w skórę głowy.
Restauracja robi na mnie spore wrażenie. Ogromne okna i taras wychodzący wprost na jezioro otulone delikatną mgłą, marmurowy kominek otoczony mosiężnymi świecznikami. Właśnie trwa rozwieszanie świątecznych dekoracji. Wokół uwija się mnóstwo ludzi. Kelnerki, ochrona, ekipa sprzątająca. Wieszają złociste łańcuchy na gigantycznych żyrandolach.
– Podoba ci się? – Przez sekundę czuję ciepłą dłoń na pośladkach.
– Tu jest pięknie! – Wdycham zapach jego wody toaletowej.
Inny niż wczoraj. Mocniejszy. Nie ogolił się. Założył błękitną koszulę, ciemne dżinsy. Wygląda młodziej, chociaż teraz, gdy stoi tak blisko, widzę, że ma sporo zmarszczek w kącikach oczu. Jak tylko wszedł na salę, atmosfera stała się napięta, ucichły śmiechy. Zadaje mi jeszcze kilka pytań o pokój, o zakres obowiązków. Przypomina mi, że za dwa dni pierwsze z kilku ważnych gwiazdkowych przyjęć. Pamięta też, że czekam na podpisanie umowy. Obiecuje, że po południu będzie gotowa.
– Przyjdź do mojego gabinetu o osiemnastej.
Zostawia mnie na środku sali bombardowaną przenikliwymi spojrzeniami. Ciekawe, czy tak to załatwia. Testuje nowe pracownice tuż przed podpisaniem z nimi umowy? Naliczyłam tu dwanaście kelnerek, w większości Ukrainki, dwudziestoparoletnie. Robi mi się gorąco, chociaż drzwi balkonowe na taras są szeroko otwarte.
– Nie masz co robić? – Misza, potężny ochroniarz w granatowym garniturze z mikroskopijną słuchawką w uchu, chwyta mnie za łokieć. – W mniejszej sali goście czekają na kawę.
– Przepraszam! Dopiero się uczę.
Przyjmuję zamówienia i obserwuję twarze personelu, kelnerek, barmanów. Czy ktoś z nich przyjaźnił się z Galiną? Czy Iryna się komuś zwierzała? Jej rodzice opowiedzieli mi, że spędziła tu dwa miesiące i na początku była zachwycona i pracą, i Szefem. Mówiła, że jest wymagający, ale sprawiedliwy. Potem dzwoniła rzadziej. Tłumaczyła, że hotel jest na pustkowiu, spory kawałek za Wejsunami, i trudno tam o zasięg. To ostatnie to, niestety, prawda. W końcu, gdy przez ponad dziesięć dni nie dawała znaku życia, jej rodzice tu przyjechali. Powiedziano im, że zwolniła się dzień wcześniej. Trwało akurat jakieś ważne przyjęcie i ochrona nie chciała wpuścić ich na salę, żeby mogli porozmawiać z dziewczynami, z którymi Iryna pracowała. Nie mogli się do niej dodzwonić, telefon wciąż był poza zasięgiem. Wiedzieli już, że jej bliska koleżanka Galina, która załatwiła jej tu pracę, została znaleziona martwa nad brzegiem jeziora Śniardwy. Naćpana, zgwałcona i naga. Miała w splątanych mokrych włosach tylko opaskę z ozdobną ważką z koralików. Powiedzieli mi, że na parkingu pod Odonatą podeszła do nich jakaś dziewczyna w stroju kelnerki, z taką samą spinką we włosach. Pchała przed sobą wózek pełen uroczych, pluszowych grających mikołajów na baterie, które teraz zdobią tu każdy hotelowy pokój. Jeden z nich spadł do kałuży, zaczął grać Jingle Bells, a dziewczyna kucnęła, żeby go podnieść.
– Iryna... ona martwa... ne szukajte – urwała nagle, gdy eleganckie czarne volvo zaparkowało na podjeździe.
Po chwili zaczęła znowu pchać swój wózek, zostawiając osłupiałych rodziców Iryny na parkingu. Domyślam się, że im współczuła i chciała powiedzieć więcej, ale się bała.
Ta dziewczyna wydaje się jedynym punktem zaczepienia. Staram się być czujna, mieć oczy dookoła głowy. Muszę być miła i nie zwracać na siebie uwagi. Wiem, że wciąż mnie testują, bo tu nie pasuję. Nie jestem gówniarą, która szuka łatwego zarobku. Wykonuję polecenia szybko i profesjonalnie, a w duchu odliczam godziny do wieczornego spotkania z Janem Rejem.
Za dziesięć szósta odkładam tacę na blat tuż koło wejścia na zaplecze. Misza wie, że mam spotkanie z Szefem. To dziwne, że ten mazurski hotel ma zimą tak wielu gości. Przecież to potworne zadupie, Wejsuny są trzy kilometry stąd. A tu tylko jezioro i las. W toalecie, w której nad lustrem miga spazmatycznie sine światło, maluję oczy i usta. Odpinam guzik na dekolcie tak, żeby rąbek purpurowego stanika był bardzo dobrze widoczny.
Jego gabinet jest ultranowoczesny. Klimatyzacja owiewa mi szyję. Szef siedzi za mahoniowym biurkiem i rozmawia przez telefon. Wskazuje mi krzesło na wprost. Zakładam nogę na nogę. Kończy rozmowę i rzuca komórkę na blat biurka.
– Jak widzisz prowadzenie Odonaty to praca dwadzieścia cztery godziny na dobę.
– Podziwiam cię!
Wiem, że każdemu facetowi, któremu atrakcyjna kobieta mówi, że go podziwia, od razu rośnie ego, a penis zaczyna rozpychać spodnie.
– To piękne miejsce i rządzone żelazną ręką – kontynuuję. – Czytałam, że stworzyłeś je od zera. To niesamowite.
Podchodzi do mnie. Dotyka mojego policzka. Jestem lekko wystraszona, ale on tego nie wie i się nie dowie. Jestem za dobrą aktorką.
– Trudno uwierzyć, że jesteś tylko barmanką.
– Pracowałam w różnych miejscach, bo nie miałam łatwo w życiu.
Jego palce zsuwają się z mojej szyi na zagłębienie między piersiami. Muska je wierzchem dłoni.