Demokracja? A niby gdzie? - cz.2 Porządek - ebook
Demokracja? A niby gdzie? - cz.2 Porządek - ebook
Porównując wypowiedzi Cycerona, Kołłątaja czy treści listów z poprzednich epok z obecnym postrzeganiem świata i wyrażaniem myśli przez posłów w Parlamencie RP i UE – trudno tych posłów odebrać inaczej niż esencję motłochu na poziomie najgłębszego rynsztoka, jakiego świat miał nieszczęście doświadczyć. Wychwalają swoją pseudo demokrację pod niebiosa, bo gnój w jakim się paplają, daje im władzę, sławę i jeszcze bardziej pompuje ich ego, i tak już napompowane do granic. Skala, z jaką dzisiejszy świat prowadzi od zerowej wiedzy ekonomicznej i obywatelskiej, po zezwierzęcanie obyczajów od szkół poczynając, zasługuje na największą pogardę. Tylko dzięki dobrej znajomości historii i książek jak ta, mamy możliwość sobie uświadomić, jakie śmietnisko budujemy.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Inne |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788368349375 |
| Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
CZY ZGADZACIE SIĘ Z TYM, ŻE PIENIĄDZE RZĄDZĄ ŚWIATEM?
Money makes the world go round
śpiewała Liza Minnelli (pierwotnie musical Cabaret Joe Masteroffa)
Czy wy, drodzy czytelnicy, zgadzacie się z tą maksymą? Jeżeli tak, to nie ma takiej szansy, aby inne państwa nie wykorzystywały mniejszych, jeżeli im się działania umożliwi. Żyjemy w świecie, w którym uzależnianie od siebie – na przykład innych państw od rosyjskiego gazu, chociaż złe to jednocześnie jest naturalne i ludzkie. Takie wykorzystywanie jest też oczywistą konsekwencją słabości, amatorszczyzny i nadmiernego lub niezabezpieczonego prawem zaufania.
Budżet państwa roku 2024/25 pikuje w dół, dług budżetowy rośnie jak nigdy, a spółki skarbu państwa szorują po dnie i pogrążają się w długach, przekraczających zdolności spłaty. W czerwcu 2025, wydano 80% budżetu przeznaczonego dla służby zdrowia. Nie możliwości, aby tego rodzaju okoliczność nie przełożyła się na Wasz status życiowy i wysokość Waszego wynagrodzenia.
Druga księga wydania pt. „Demokracja? A niby gdzie?”, ma na celu przedstawić Wam skalę, w jakiej pozbawianie Was praw republiki praw wynikających z demokracji i innych zapisów Konstytucyjnych, przekłada się na niszczenie polskiej gospodarki – a w efekcie końcowym na stan zamożności waszych gospodarstw. Gospodarka funkcjonuje jak sinusoida – wzrasta i opada. Czasem jest to po prostu czas wojny i pokoju, a czasem normalna reakcja rynku – analogiczna do wykresów Fibonacciego. Finalnie, obowiązkiem każdej władzy wynikającym z waszych praw republiki, jest tak przygotować rynek w okresie wzrostów, aby recesja lub zawirowania na arenie międzynarodowej były dla Was jak najmniej szkodliwe. Budowanie silnego rynku polega na jego odporności na zaburzenia. Silny rynek, poza swoją siłą gospodarczą, opiera się o politykę władz, która nadwyżkami budżetowymi zabezpiecza przyszłość, a nie finansuje nowe radykalne ideologie.
Jeżeli opieramy rynek o koncerny i upadek jednego z nich powoduje recesję, to rynek silny nie jest (vide upadek Lehmana). Uodparnianie rynku na recesje polega na wielu rzeczach. Jednym z nich jest ograniczanie ilości urzędów i firm mało produktywnych. Takich firm, które w przypadku recesji upadają jako pierwsze (np. podmioty zaprowadzające regulacje ochrony przyrody w firmach, podmioty obsługujące dotacje UE, itp.). Oczywiście, odporność buduje się także poprzez zabezpieczenie militarne, czy stworzenie zaplecza finansowego jak rezerwy walut i złota. Rzecz w tym, że to nie koniecznie działa w demokracji, a szczególnie w demokracjach totalitarnych. Polska do roku 2015 została niemal rozbrojona i zlikwidowano zdecydowaną większość jednostek wojskowych. W latach 2015-2023, Polska znalazła się w czołówce światowej w kwestii wzrostu zabezpieczenia i produkcji zbrojeniowej, a rezerwy złota zwiększono 5-cio krotnie. Jednak władza jaka nadeszła w roku 2023 – ogranicza najbardziej dochodową produkcję zbrojeniową na tyle, na ile jest to tylko możliwe, a mimo gwałtownego wzrostu cen, wydatki zmniejszono o 4 mld. złotych.
Przyczyn takich negatywnych może być wiele. Może to być wpływ podmiotów obcych i zobowiązania w stosunku do nich. Może to być także nieudolność w zarządzaniu gospodarką – świetnie prosperujące dotąd firmy państwowe z rynków monopolowych i strategicznych, raptem zaczęły przynosić straty. Ograniczenie zbrojenia armii i likwidacja klas wojskowych w szkołach, to szybkie wycofanie sporych zasobów. A zatem budżet państwa, którego wpływy do roku 2015 wahały się w granicach 300 mld, zł. rocznie, w latach 2015-23 wzrósł do ca. 600 mld. zł – od roku 2024 drastycznie maleje, a deficyt budżetowy sięga rekordowego 50% wpływów, gdzie kredyt nie jest wydawany na inwestycje które przyniosą pieniądze, a na finansowanie rozbudowanych władz, ministerstwa równości, zabezpieczenia nielegalnej imigracji, etc.
Dla lżejszego zrozumienia co poniektórych zagadnień, niektóre z poszczególnych rozdziałów, zawierają QR-code, który otwiera autorski kanał w portalu YouTube, gdzie dodatkowo, możliwe przystępnie, zagadnienia te są wyjaśnione.
Przykładowy QR-code, który odnosi się do oburzenia jak prezentują osoby, które okazują swój sprzeciw do umieszczania napisów na polskiej fladze.
ROZDZIAŁ I
PROTESTY, STRAJK KOBIET, STRAJK NAUCZYCIELI – A DEMOKRACJA GDZIE?
Co do zasady, ludzie protestują z powodu poczucia krzywdy. Czasem dlatego, że tylko wydaje im się, iż ich prawa są łamane. Czasem po prostu chcą coś uzyskać powołując się na łamanie praw, które nie są łamane, jednak wartość tego rodzaju protestów jest żadna – chyba że protestujący oczekują ich łamania lub celem protestu jest obalenie władzy, a nie stosowanie prawa. Wówczas ich merytoryczna wartość, nie ma żadnego znaczenia.
Z gruntu w państwie prawa, wszelkiego rodzaju protesty ograniczają się raczej wyłącznie do poglądów. Tam gdzie demokracja, republika i konstytucja są stosowane, upominanie się o swoje prawa w formie protestu raczej nie ma miejsca, ponieważ prawo jest stosowane. Jeżeli takie rzeczy się dzieją, czyli wykorzystywanie protestów wyłącznie w ramach walki politycznej i co gorsza odnoszą skutek – ustrój który na to pozwala, jakkolwiek go nazwiemy – na pewno nie jest demokracją.
Dla przedmiotowych rozważań przyjmijmy jednak opcję, że protest ma wnosić coś wartościowego – na przykład bronić praw protestujących. Aby protesty miały jakikolwiek sens (inny niż obalenie władz dla ideologii, lub były jedynie dodatkowym zajęciem dla zabicia nudy), aby wnosiły coś więcej poza antagonizmami – muszą być profesjonalnie przygotowane. Jeśli protest ograniczy się do haseł antyrządowych zamiast skupić się na jego sednie w sensie logicznym czy pełnej świadomości z konsekwencji wprowadzenia postulatów, zostanie sprowadzony wyłącznie do walki politycznej i władze takowego poważnie nie potraktują. Aby protest miał sens, biorący w nim udział muszą mieć pełną świadomość wszystkich okoliczności w sprawie, inaczej mogą sobie pokrzyczeć wyłącznie dla lepszego samopoczucia, tudzież dla nakarmienia negatywnej propagandy i opartego na negacji elektoratu. Może to mieć istotny wymiar polityczny, natomiast niczego życiu obywateli czy poszczególnych grup społecznych obywateli Rzeczypospolitej Polskiej nie zmieni.
Strajk kobiet
Niniejsza publikacja zupełnie nie jest od opowiadania się po którejś ze stron sporu aborcyjnego czy innego światopoglądu. Całe moje życie bez reszty jest pochłonięte gospodarką i wszystkim, co się z nią wiąże. Wtrącanie się w tego rodzaju dysputy byłoby zupełnym nieporozumieniem z mojej strony, więc nie zabieram głosu w sprawach, w których nie potrafię udowodnić racji. Światopoglądy nie są kształtowane na podstawie dowodów i w kwestiach światopoglądowych wszyscy mają rację.
Jedna strona powie: „Moje ciało, więc sama decyduję, co z nim zrobię”.
Druga odpowie: „Swoje ciało to możesz nawet pociąć, oblać wrzątkiem i wrzucić pod kombajn; ale od cudzego ciała trzymaj swój rzeźnicki nóż z daleka”.
I tak w kółko. Tego rodzaju dyskusje z uwagi na ich wątpliwą wartość merytoryczną są zdecydowanie nie dla mnie. Nic mi do nich i gwoli jasności poglądy tej sprawie – za swobodą aborcyjną czy przeciwko niej ‒ wobec żelaznych zapisów Konstytucji RP, nie mają żadnego znaczenia (szczególnie dla gospodarki). Ja rozumiem że są dwie strony przeciwne i obie strony mają oczekiwania związane z ideologią i poglądami. Rzecz w tym, iż poglądy są od tego aby je głosić a nie od tego, aby je traktować jak wykładnię prawa. Jeżeli jest odwrotnie, tworzą się precedensu sprowadzając nasze prawa do fikcji.
Strajk kobiet był jednak o tyle ciekawym protestem, że:
- miał swoje konsekwencje przekładające się na nas wszystkich.
- posiadał zwolenników, którzy są jednocześnie przeciwnikami protestu.
Zanim jednak to wyjaśnię, uznajmy pewne oczywistości.
Po pierwsze. Hasło protestu: „Wybór, nie zakaz” jest typową, niedopracowaną hipokryzją. Nasze realia, to ogromna skala:
- narastającej lawinowo liczby nakazów i zakazów wspieranych przez środowisko lewicujących aktywistów,
- lewicowego poparcia da imigracji islamskiej, w której prawa kobiet praktycznie nie istnieją, w porównaniu z prawami jakie kobietom przyznała konserwatywny świat Europy.
W tych realiach, hasło: „wybór nie zakaz” brzmi co najmniej humorystycznie. A już biorąc pod uwagę, że obrońcy praw kobiet, jednocześnie gorliwie oczekują pozbawiania ich praw przysługujących z tytułu prawnego nadania dziecku człowieczeństwa od momentu poczęcia – nie sposób zrozumieć co ten chocholi taniec ma na celu. Jakby zastosować taniec deszczu, aby powstrzymać deszcz – niczego prócz anarchii. Fakt, że tego rodzaju radykalizm mamy wprowadzić wyłącznie dlatego, że potrzebuje tego lewicowa ideologia, jest mówiąc wprost – śmiechu warte.
Po drugie. Główne hasło protestu, czyli: „piekło kobiet” – brzmi nie mniej żartobliwie. Jesteśmy w Strefie Schengen, a granice są otwarte. Aborcja to teraz zabieg ciśnieniowy, który trwa może 15 minut i kosztuje jakieś 200 złotych. Każda obywatelka Rzeczypospolitej Polskiej może wsiąść wieczorem w pociąg, obudzić się rano w Wilnie, Bratysławie, Berlinie, Pradze albo Medyce i wykonać zabieg wedle uznania i potrzeb. Bilet na pociąg do Berlina kosztuje około 300 złotych, a autostop może 160 złotych. Wszyscy dobrze o tym wiedzą. Przy dworcu głównym w Berlinie jest dziewięć gabinetów ginekologicznych. Nie bez powodu. Konduktorki czy maszynistki, się tam nie obsługują. Raczej „turystki”, które często od razu po zabiegu, lecą do centrum handlowego albo pod Bramę Brandenburską zrobić sobie zdjęcia na profil społecznościowy, albo wracają do Polski na tyle szybko, aby wyglądało że wracają prosto z pracy. We Lwowie są trzy ośrodki leczenia bezpłodności. Autobus kosztuje 140 złotych. Jedziesz, płacisz 100 dolarów, kładziesz się na stół – 15 minut i po sprawie. Nikt nie próbuje zmieniać Waszego światopoglądu ani nie pyta, ile czasu jesteście w ciąży. Do dentysty jest trudniej trafić, a wizyta jest droższa i boleśniejsza. Z całym szacunkiem, ale piekło to nie jest.
Jeżeli protestujący tak bardzo się obawiają, że kobitka spod siedleckiej wsi nie trafi na pociąg do Berlina (choć z dzisiejszej wsi to nawet na Polinezję trafiają), to protestujący mogą jej pomóc taki dojazd zorganizować. Jeżeli sprawa dotyczy, powiedzmy, czterystu osób rocznie – to czterdzieści z nich może być ze wsi. Rzecz w tym, że protestujący nie głoszą, iż one nie chcą do Berlina – tylko że chcą swobody aborcyjnej. Media nagłaśniają, że „strajkujący” to część społeczeństwa, która szuka pokoju, dobroci, szacunku, miłości i tym podobnych – a wychodzi, że to tylko zwykli zawodowi „protestacze” wyposażeni we flagi z piorunem na awersie i tęczą na rewersie.
Fakt jest jednak taki, że stan prawny określony w Konstytucji RP z roku 1997, jest najlepszym z możliwych rozwiązań dla dwóch stron światopoglądowego sporu. Każdy dostał to, czego chciał – jedna strona zakazała aborcji, a druga strona i tak tej aborcji dokonuje. Sytuacja perfekcyjna i niezwykle rzadko w sporach spotykana, ponieważ osiągająca konsensus niemal bez ustępstw! Trzeba dojechać do Berlina czy Lwowa, owszem. To jest ten dramat? Ludzie głoszący hasła o miłości i pokoju wykorzystaliby tę okoliczność. Nie szukaliby wrażeń i antagonizmów na protestach. Tym bardziej, że wulgarność i ordynarność nie należą do cech wrażliwych na miłość i porozumienie. Notabene, w strajkach w roku 1980 walczono o wolność, niepodległość i chleb, ginęli w nich ludzie, a jednak nie były zwulgaryzowane. Szczególnie że niegdyś w Polsce nawet nie znano wulgaryzmów – niemal wszystkie są słowami rosyjskimi i przyszły do Polski wraz z bolszewizmem. Kultura zachodnia je rozpowszechniła, więc faktycznie strajki kobiet bardzo wydatnie ten bolszewizm kultywują. Jeżeli wychodzimy na ulicę w obronie kogokolwiek, to słuchają nas na tyle, na ile operujemy argumentami i jesteśmy zmotywowani wrażliwością na krzywdę, a nie postawą „any”, stymulowaną propagandą.
Sto tysięcy zniszczonych firm i rodzin czyni krzywdę. Pięć miliardów litrów ścieków w Wiśle miesięcznie wyrządza krzywdę. Zniszczenie przemysłu futrzarskiego, papierniczego, samochodowego, produkcji stali kolorowej – krzywdzi. Kolejna powódź dokonana za sprawą braku zbiorników retencyjnych – czyni krzywdę. Sto tysięcy ludzi wyrzuconych z domów – to przeogromna krzywda, cierpienie, zwiększanie liczby ofiar wojny, samobójstwa i rozpacz. Jeżeli TAKIE krzywdy nas nie wzruszają i nie jesteśmy skłonni protestować w obronie spraw ludzkich, bo za działaniami, które doprowadzają do cierpień, stoją działacze ukochanej partii czy ideologia, a osoby odpowiedzialne cieszą się statusem honorowych warszawiaków, to nikt myślący nie uwierzy, że krzywda czy ludzkie łzy robią na kimkolwiek ze strony lewicowej wrażenie. Nikt nigdy nie będzie miał więc wątpliwości, czym są umotywowane tego rodzaju protesty.
Analogicznie jest ze strajkiem kobiet. Nikt nie ma wątpliwości, że potencjalne matki są tu istotne na tyle, na ile wkomponowują się w polityczną stronę sporu. Gdy w konsekwencji postulatów, kobiety zostaną pozostawione same sobie i bez grosza, żaden z tych zawodowych „protestaczy” nawet nie spojrzy w ich stronę i kobiety owe, skończą jak mieszkańcy terenów zalanych. Protestacje blokujący budowę zbiorników retencyjnych, wybory wygrali – mieszkańcy ich nie obchodzą.
Rzecz w tym, iż „prawo swobody wyboru”, jest nieco bardziej skomplikowane niż wymachiwanie rękami przez bandę krzykaczy. Prawa wyboru nie da się przyznać jednej ze stron, bo mamy demokrację. Albo wszyscy, albo nikt. A jeżeli wszyscy, to należy się ono również płodowi i ojcu. Płód oczywiście wypowiedzieć się nie może, ale Kodeks rodzinny i opiekuńczy mówi o „dziecku poczętym, nienarodzonym”, więc w każdym przypadku jego miejsce zajmuje kurator. Jeżeli uznamy, że płód to nie jest człowiek (co wymagałoby zmiany Konstytucji, a tego dokonać się nie da), to uwolnimy lawinę konsekwencji, na przykład dziecko utraci ochronę państwa. Oznacza to, że jeżeli ktoś pozbawi kobietę płodu w sposób siłowy, nie odpowie za morderstwo, tylko za… sam nie wiem co, ale niemal nie poniesie konsekwencji, chyba że kobieta poniesie uszczerbek na zdrowiu. Jeżeli płód to nie człowiek, to nie może on być w żaden sposób chroniony finansowo (ubezpieczeniem, funduszem powierniczym, zabezpieczeniem majątkowym i tym podobnymi). Każdy przyszły ojciec, jeżeli będzie chciał uciec z majątkiem przed ewentualnymi alimentami, zrobi to w sposób skuteczny. Prawo wyboru oznacza wreszcie, że również ojciec może decydować o tym, czy dziecko ma się urodzić. Ten światopogląd może doprowadzić do aborcji siłowej, z urzędu, a jeżeli matka jednak urodzi, chociaż ojciec nie wyrazi zgody, to nie będzie miała prawa ani do alimentów, ani do żadnych innych roszczeń.
Prawo wyboru dla matki nie oznacza zwolnienia z prawa wyboru dla ojca. On również posiada prawo do decyzji i pierwszeństwo do przejęcia opieki nad dzieckiem. Jeżeli matka rezygnuje ze swojego prawa, to niekoniecznie oznacza to, że stosując prawo wyboru, może ona dokonać aborcji czy innej czynności bez zgody ojca… Może to także oznaczać dla niej kłopoty, jeżeli poroni, a nie będzie miała dowodów, że poroniła w sposób naturalny. Konsekwencji może być mnóstwo, a pośród nich pozbawienie alimentów na przykład trzydziestu tysięcy samotnych matek. Konsekwencją wprowadzenia prawa swobody wyboru może być również odszkodowanie dla mężczyzn – przecież chodzi również o zrównanie praw kobiet z prawami mężczyzn. Już w tej chwili tysiące z nich albo przestało płacić alimenty (chcą mieć wybór), albo będą szukali drogi prawnej, aby nie płacić. W końcu swój cel osiągną, ponieważ dzisiejszy radykalizujący się świat równości obrał taki właśnie kierunek. Koniec końców cały ten protest to typowe podcieranie tyłka szkłem. Zniszczyć wszystko, byle osiągnąć cel ideologiczny.
Czy obecnego braku konsekwencji prawnej i bałaganu można było nie ruszać? Nie. Jesteśmy w Unii Europejskiej. Trybunał Konstytucyjny wcześniej mógł latami trzymać taką skargę na półce – a teraz nie może, bo Trybunał Sprawiedliwości może nas za to ukarać. Skoro Trybunał Konstytucyjny profesora Andrzeja Rzeplińskiego sprawy nie podejmował, należy wnioskować, że nie rozpatrzyłby skargi w sposób odmienny niż Trybunał Konstytucyjny Julii Przyłębskiej. Gdybać pod publiczkę czy politykę to nawet sędziowie mogą do woli i w różnych kwestiach, ale nie takich, które rozkładają prawo kodeksowe i orzecznictwo, a w przypadku aborcji dodatkowo nie zachowują ciągłości prawnej w przepisach.
Protestując, musimy być świadomi wszystkich konsekwencji swoich roszczeń. Kwestie które wymieniłem, są tylko zadatkie skali problemów, jakie mogą nadejść. Pozbawienie alimentów lub/i odszkodowanie dla ojca, jeżeli zostanie mu odebrane prawo wyboru, może być ich początkiem. Wszystkie te kwestie, które kończą się pozbawianiem praw czy to praw dzieci „które są w drodze” czy to praw ojców czy matek, których bezpieczeństwo przestanie być zabezpieczone – jest zdecydowanym łamaniem praw demokratycznych, każdej z grup i każdego osobno.
Tymczasem zrównanie praw oznacza, że jeżeli matka ze względu na pracę zawodową poświęci dziecku za mało czasu lub nie będzie mu mogła zapewnić takiego standardu życia jak ojciec, to dziecko zostanie matce odebrane.
Chciałaś, to się nie dziw, że dostałaś…
Maksyma własna
Nota bene według lewicowej ideologii, jeżeli „dziecko w drodze”, które ma dwa tygodnie – nie jest dzieckiem i należą mu się prawa takie jak piłce do rugby albo pile spalinowej, a nie człowiekowi. A zatem, skoro nie możemy ustanawiać praw które chronią jego przyszłość, to dlaczego egzekwuje się od nas obostrzenia, które zabezpieczają przyszłość środowiska naturalnego? A w czym, przepraszam, dziecko jest gorsze, a środowisko lepsze?
Strajk nauczycieli
Rola nauczyciela w społeczeństwie jest bardzo istotna i ten zawód, o ile jest wykonywany rzetelnie, zdecydowanie zasługuje na wyższy szacunek niż zawód bankowca, urzędnika czy przedsiębiorcy. Zadowolenie nauczyciela z pracy i z wynagrodzenia powinno być naszym celem samym w sobie. W tej sprawie wyjaśnijmy sobie jednak, że nauczyciele muszą przede wszystkim tych pieniędzy chcieć a nie tylko mówić, że ich chcą. Roszczenia, strajki i protesty są uzasadnione wówczas, gdy są podparte argumentami poukładanymi w pewien logiczny ciąg. Aby poprawić status nauczyciela, musimy najpierw ograniczyć do minimum nic niewarte krzykactwo i wykorzystywanie nauczycieli do walk politycznych czy zwykłej propagandy. Dopiero wtedy będziemy mogli się skupić na tym, jak osiągnąć cel wysokiego statusu dla przedstawicieli tego zawodu.
Na początek sami nauczyciele muszą zrozumieć, w jakim świecie żyją. Otóż jesteśmy w Unii Europejskiej, co oznacza że cały system finansowania jest podporządkowany regulacjom z Brukseli. Polski system fiskalny, struktura samorządów i finansowanie posiadają pewne cechy i my jako Polska nie mamy prawnych możliwości funkcjonowania w sposób oderwany od rozwiązań pozostałych krajów UE (budowę systemu omawiam w innym rozdziale). Generalnie kierunek rozwoju fiskalnego UE jest taki, aby ograniczać wpływy do budżetów państw członkowskich z podatku dochodowego, a zastępować je szeregiem podatków i opłat ponoszonych przez obywateli. Oznacza to także tendencję do zmniejszanie wydatków wszędzie tam, gdzie tylko jest to możliwe. Dlatego obsługa medyczna w szpitalach miejskich i powiatowych ma być finansowana z budżetów miast i powiatów. Można udzielić szpitalowi dotacji na wyposażenie, ale koszty stałe w szpitalach lokalnych mają być zdjęte z budżetu państwa. Szkolnictwo, podobnie jak wiele innych branż, zostało zdecentralizowane, czyli nauczyciel szkoły podstawowej wynagrodzenie otrzymuje z gminy. Koszty wynagrodzenia nauczyciela szkoły średniej, jeżeli szkoła nie jest specjalistyczna -oddelegowane są do powiatu. Skarb Państwa jedynie dotuje gminy według wskaźnika zatrudnienia, choć nie wiadomo jak długo ten stan się utrzyma. Bruksela w każdej chwili może zlikwidować tego rodzaju dotacje. Kilkoma decyzjami może na przykład zmusić polski rząd do wprowadzenia podatku katastralnego.
Koniec końców pretensje o wyższe wynagrodzenie dla nauczycieli wydają się śmieszne już u samych podstaw z uwagi na to, że są kierowane wyłącznie do polskiego rządu, choć za wynagrodzenie nauczycieli odpowiada gmina lub powiat. Budżet państwa jednostki samorządu terytorialnego jedynie dotuje. Podstawową cechą decentralizacji jest to, że nauczyciel otrzymujący wynagrodzenie z gminy swoje pretensje powinien zgłaszać do gminy. Kwestią czasu jest, kiedy nauczyciele zgłaszający finansowe roszczenia usłyszą taką właśnie odpowiedź. Akurat prawicowy rząd RP odpowiedzialność przyjmował. Jak będzie z innymi władzami nie wiemy, choć jest to standard europejski. W ten sposób na przykład rząd Francji może mieć problem ze strajkami kadry uniwersyteckiej, ale już nie z pretensjami kadry szkolnictwa podstawowego lub średniego, bo ewentualne roszczenia nauczycieli odeśle do samorządów. Niemniej z kadrą uniwersytecką także problemu raczej nie ma, gdyż uniwersytety w Europie Zachodniej finansują się w stopniu od minimum 30% do 100% same i problem został zlikwidowany. W ten sposób zneutralizowano bardzo wiele zagrożeń strajkowych i w Polsce niewątpliwie nastąpi to samo.
Zwróćmy teraz uwagę, że struktura finansowania w Unii Europejskiej całkowicie likwiduje klasyczny model fiskalny, w którym miasta utrzymują się z podatków. Miasta, organizacje i grupy społeczne, żeby mieć pieniądze, bezwzględnie muszą inwestować i zarabiać. To oznacza, że status płacowy nauczyciela jest zależny od skuteczności inwestycji i zwrotu z tych inwestycji podejmowanych przez miasta. Żeby nauczyciel otrzymał większe wynagrodzenie, każde miasto musi inwestować, w co się tylko da. Dlatego lotniska, porty, terminale, zagospodarowanie odpadów, woda, galerie handlowe i cały monopol Niemiec czy Francji są w ręku miast.
Tymczasem nie zauważyłem żadnych nauczycieli gotowych do działania, gdy był potrzebny ich podpis pod protestem przeciwko sprzedaży miejskiej firmy dostarczającej wodę i ciepło do mieszkań na Pomorzu, czyli spółki GPEC Gdańsk, która owszem zarabia na podwyżki, ale dla nauczycieli w Rostocku. Blokada sprzedaży wymagała jakichś dwudziestu tysięcy podpisów, a uzbierano jedynie pięć tysięcy. Co więcej, strajk nauczycieli był aktywnie wspierany przez Związek Nauczycielstwa Polskiego. Nauczyciele od szesnastu lat wspierają ten sam zarząd Związku, a ten dysponuje ogromnymi majątkami, z których nauczyciele nic nie mają. Majątki po organizacjach przedwojennych i te przekazane w czasach komunizmu powinny podnosić nauczycielom wynagrodzenie choćby o 400 złotych do pensji, niestety ta możliwość jest przez Związek koncertowo marnotrawiona.
Tego rodzaju system, to jest posiadanie majątków i aktywów, które można wykorzystać ku większym zarobkom, trafił się nauczycielom przypadkowo, ale jest bardzo typowym narzędziem w systemie fiskalnym UE, który mówi jasno: Chcecie więcej pieniędzy, to je zaróbcie. Tymczasem nauczyciel nie ma kompletnie nic z majątków, którymi dysponuje ZNP i nic nie wskazuje, aby mu to przeszkadzało. Powiem więcej, on nawet daje tej sytuacji pełne poparcie. Jego rola w protestach ogranicza się do transparentów: „Rządzie, daj, bo ja chcę”.
Oczywiście nauczyciele mogą sobie protestować przeciwko rządowi, że ten nie dotuje gmin większymi kwotami na wynagrodzenia, ale jak dla mnie jest jedynie kwestią czasu, kiedy nauczyciele całkowicie zejdą pod skrzydła samorządów. Należy założyć, że władza lewicowa poprosi o takie stanowisko Komisję Europejską, zwali problem na Brukselę i po sprawie. Protesty nauczycieli się skończą, ponieważ problem nie będzie problemem władz RP.
Jedyną szansą na większe wynagrodzenia dla nauczycieli jest taka okoliczność, w której gminy będą cechowały się wysoką przedsiębiorczością i rentownością przedsięwzięć. Popieranie stronnictw politycznych, które charakteryzują się wyprzedażą, a nie inwestowaniem – nakarmi ich ideologicznie, ale w żaden sposób i w żadnym tego słowa znaczeniu nie poprawi statusu nauczyciela.
Mówiąc wprost:
Nie chciałeś, to się nie dziw, że nie dostałeś.
Maksyma własna