- promocja
Demon - ebook
Demon - ebook
Ostatni tom serii „Zapomniana Księga”! Brawurowy finał opowieści o Hubercie, który obudził się w świecie rządzonym przez słowiańskie demony!
Przyjaciele Huberta nie są pewni, czy można ufać Orłowskiemu — jest tajemniczy i niechętny do wszelkich rozmów. Czy on też naprawdę widział przyszłość? Czy chce uniknąć wojny? Przystanek w Grocie będzie tylko początkiem tego, co nadchodzi, a kompania Huberta z enigmatyczną Zuzą na czele odkryje kolejne tajemnice związane z tym, dlaczego doszło do przemiany świata.
Gdy duchy krążą między ludźmi, pora na żniwa, powiadają. Ścieżka, na którą wstąpią bohaterowie, skieruje ich do Wiatrołomu — czyli tam, dokąd prowadzą wszystkie drogi. Hubert nareszcie odnajdzie tego, który może wszystko zmienić, a usłyszane bajki owiane grozą okażą się nie aż takie straszne. Przynajmniej niektóre.
Zbliża się powódź, nadchodzi diabeł. Czy Hubertowi uda się znaleźć odpowiedzi na dręczące go pytania i czy uratuje tych, którzy są mu drodzy? A co, jeśli demony jednak wygrają tę walkę?
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67054-65-2 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Nie ufam mu. – Iza pokręciła głową.
– Nikt z nas mu nie ufa – dodał Mateusz.
– Z pewnymi wyjątkami – odezwała się Zuza, a wszyscy spojrzeli na Huberta.
Sierpień skrzyżował ramiona na piersi i oparł się plecami o drzwi. Nie mieli klucza, żeby je zamknąć, więc chociaż w ten sposób chciał się upewnić, że nikt nie będzie im przeszkadzał. Od pierwszej chwili, gdy znaleźli się w Grocie, wszystko było zupełnie inaczej, niż to sobie wyobrażali.
– Kiedy mówiłem, że powinniśmy być ostrożni, jeśli chodzi o Orłowskiego, to wy od razu wyruszyliście za nim – burknął. – A kiedy twierdzę, że on nie jest zły, to wam nagle zapalają się czerwone lampki w głowach. Zdecydujcie się.
– To ty popadasz ze skrajności w skrajność – wypomniał Henryk.
Miny przyjaciół wciąż wyrażały powątpiewanie, a Hubert nie potrafił im wytłumaczyć, skąd u niego taka zmiana. Do tej pory był przekonany, że tylko on miał wizję przyszłości i nikt tego tak naprawdę nie rozumiał – aż nagle poznał Leona Orłowskiego, który również ujrzał to, co dopiero miało się wydarzyć, i to za wiele lat. Oczywiście Ernest, Iza i Zuza już wcześniej wiedzieli o jego wizji, ale kiedy powiedział o tym pozostałym, cóż… „Sceptycyzm” jest najłagodniejszym słowem określającym to, jak zareagowali.
– Ernest? – zwrócił się do kumpla.
– Nie wiem, naprawdę nie wiem, co o tym myśleć – westchnął Brzeski.
Siniaki na jego ciele zbladły, złamany nadgarstek został opatrzony przez lekarza z Groty, ale tak naprawdę przyjaciel nadal nie doszedł do siebie po byciu uwięzionym w Osieczy. Rany na psychice nie goją się tak szybko. Hubert doskonale widział to w oczach najbliższych. Nie mógł nie zauważyć, jak podejrzliwie obserwowali ludzi Orłowskiego, jak nerwowo reagowali na każdy nagły ruch, jak ich dłonie wciąż szukały broni, którą zabrano im, zanim znaleźli się w Grocie.
– Załóżmy, że facet chce ratować świat – odezwał się Mateusz. – Że też widział przyszłość… nadal nie wierzę, że coś takiego mówię… że chce uniknąć wojny i nie ma wcale złych zamiarów.
– Ale? – wtrącił zmęczonym głosem Hubert.
– Ale dlaczego porozmawiał z tobą tylko raz, a teraz cię unika? Dlaczego nie spotkał się z nami? – Rozłożył dłonie, wskazując na zebranych w pokoju. – Gdzie on w ogóle jest? Co robi? Co może być takiego ważnego?
To był właśnie największy problem. Jak mieli zaufać człowiekowi, który od trzech dni nie pokazał im się na oczy?
U drzwi rozległo się pukanie, a Hubert odskoczył od nich jak oparzony.
– Przyniosłem obiad – rozległ się stłumiony głos.
Sierpień uchylił drzwi i zobaczył chudego chłopaka z wielkim garem i ośmioma talerzami.
– Wchodź. – Przepuścił go w progu. – Chciałbym spotkać się dziś z Orłowskim – powiedział, kiedy młody żołnierz stawiał jedzenie na stole.
– To chyba nie będzie możliwe, jest bardzo zapracowany…
– Zapracowany! – prychnął Mateusz. – A jeszcze niedawno ponoć zrobiłby wszystko, żeby się spotkać z Hubertem! To jest jakaś kpina!
– Gdzie on w ogóle jest? – Sierpień stanął chłopakowi na drodze, nie zamierzając wypuścić go z pokoju, zanim czegoś się nie dowie.
Żołnierz uciekł spłoszonym spojrzeniem w bok.
– Ma bardzo ważną rzecz do zrobienia – bąknął pod nosem.
– Jaką?
– Nie wiem, nie mogę powiedzieć.
– To nie wiesz czy nie możesz powiedzieć?
– Nie wiem, ja nic nie wiem. – Głos chłopaka był coraz wyższy.
– Wypuść go. – Henryk machnął ręką. – I tak nic się od niego nie dowiemy.
Hubert niechętnie postąpił w bok, a chłopak czmychnął z pokoju.
Zuza zdjęła pokrywę z garnka, a po całym pokoju poniósł się pyszny zapach.
– Całkiem nieźle nas karmią jak na więźniów – przyznała, dużą chochlą nakładając sobie gulaszu z kaszą.
– Nie jesteśmy więźniami – powtórzył chyba po raz setny Hubert. – Tylko gośćmi. – Niestety sam coraz mniej w to wierzył.
Czuł się tak sfrustrowany, że obiad wcale mu nie smakował. Zjadł zaledwie kilka łyżek i odłożył talerz.
– Idę na spacer – oświadczył, wstając.
– Pójdę z tobą. – Iza zerwała się z krzesła. – Klaustrofobii można dostać w tym pokoju.
– Poczekajcie na mnie. – Gniewko z żalem odstawił talerz, na który nakładał sobie kolejną porcję kaszy.
– Nie musisz nas pilnować na każdym kroku – podkreślił Hubert. – Zjedz, my zaraz wrócimy.
Olbrzymi chłopak się zawahał, ale w końcu skinął głową. Odkąd Sierpień uratował go przed złożeniem w ofierze demonom, Rosa wciąż usiłował się za to odwdzięczyć, co czasem było naprawdę męczące.
W ciemnym korytarzu nie spotkali nikogo, w całym wielkim budynku panowała cisza. Iza narzuciła na siebie kurtkę i złapała Huberta za rękę, zupełnie jakby się bała, że ten zaraz gdzieś zniknie. Wciąż nie dowiedział się od niej, co tak naprawdę wydarzyło się w Osieczy, ale nie naciskał. Uznał, że kiedy będzie gotowa, sama mu o tym powie.
Na zewnątrz powietrze kąsało chłodem. Wiatr turlał po ziemi suche liście. Za kilka dni okoliczne drzewa będą zupełnie nagie.
– Dokąd idziemy? – zapytała Iza.
– Przed siebie? Zupełnie bez celu? – zaproponował.
Pokiwała głową, wciąż zerkając na mężczyznę, który majstrował przy pługu pod stodołą naprzeciwko.
– Jesteśmy tu bezpieczni – powiedział Hubert, mocniej ściskając jej dłoń. – A w razie czego ja, jako wielki bohater, wyciągnę stąd nas wszystkich – dodał żartem.
– Jak ja biedna przeżyłam bez ciebie apokalipsę? – Iza się uśmiechnęła.
– Musiałaś mieć wyjątkowe szczęście.
Przeszli przez wielkie podwórko, mijając kolejne budynki należące do olbrzymiego gospodarstwa, w którym urzędował Orłowski, i wkrótce znaleźli się na brukowanej drodze wiodącej przez osadę. Tubylcy byli zajęci swoimi sprawami i zazwyczaj zaszczycali ich tylko przelotnym spojrzeniem.
– Mam wrażenie, że oni wszyscy nas pilnują. – Iza potarła wolną dłonią drugie ramię, jakby jej było zimno.
– Bo tak jest – przyznał Hubert. – Ale coś mam wrażenie, że oni bardziej obawiają się nas niż my ich.
– Nie byłabym tego taka pewna.
Ludzie z Groty wywarli na Sierpniu wrażenie naprawdę dobrze wyszkolonych żołnierzy, zresztą ponoć większość starego pokolenia jeszcze przed ostatnią wojną należała do jednostek specjalnych, a młodsi szybko się nauczyli, jak przeżyć w świecie po apokalipsie. Choć tak naprawdę na co dzień osada przypominała Hubertowi jedną z tych, z którymi byli zaprzyjaźnieni. Bo życie to przecież nie tylko bieganie z karabinem po lesie, ale zwykła, szara codzienność, w której trzeba przygotować zapasy jedzenia i drewna na zimę, zadbać o zwierzęta i wykonać wiele innych żmudnych prac. Tym razem jednak we wsi panowała nerwowa atmosfera. Zupełnie jakby coś wisiało w powietrzu, jakby mieszkańcy czekali na coś z niecierpliwością, a może nawet strachem.
– A to ciekawe. – Hubert zatrzymał się gwałtownie, gdy ujrzał wyjeżdżający zza jednego z domów drewniany wóz zaprzęgnięty w dwa konie.
– Co to może być? – odezwała się Iza, przypatrując się wielkiej plandece zakrywającej to, co znajdowało się na wozie.
– Mnie to wygląda na całkiem sporą komodę. – Sierpień podrapał się po brodzie, gdy wóz zatrzymał się przed bramą, która została otwarta przez strażnika. – Ale nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek wywoził stąd komody do lasu. Co o tym sądzisz?
– Sądzę, że Orłowski coś knuje – powiedziała twardo.
Po raz pierwszy od trzech dni Hubert przyznał jej rację.
– I dziś w nocy warto byłoby się dowiedzieć, co takiego – odezwał się, wciąż wpatrując się w teraz już zamkniętą bramę.
– To mówicie, że to było kanciaste? – dopytywał Mateusz. – A jak duża ta komoda mogła być? Obwiązali to sznurem?
– Nie – odparł zmęczonym tonem Hubert.
– I nawet skrawek plandeki nie podwinął się na wietrze?
– Nawet skrawek. – Iza pokręciła głową. – Nie wiemy, czy to było z drewna, metalu czy ze złota – dodała, ubiegając kolejne pytania.
– Podejrzana sprawa! – Starszy Diuk uderzył pięścią w dłoń. – Już jest ciemno, idziemy? – Wyjrzał przez okno.
– Ludzie jeszcze łażą po całym obejściu. – Henryk ostudził jego zapał. – Poczekaj, aż pójdą spać.
Mateusz zaczął nerwowo krążyć po pokoju. Pomieszczenie było dość ciasne, a do tego upchnięto w nim aż cztery piętrowe łóżka, więc co chwilę się o coś potykał.
Hubert dołączył do Zuzy, która siedziała w kącie oparta plecami o ścianę.
– Masz jakieś przeczucia? – zagadnął półgłosem.
Dziewczyna posłała mu znużone spojrzenie.
– A co ja, barometr jestem?
– Nic? Żadnych demonów? Dziwnych wizji?
– Platon i Klakier krążą w pobliskim lesie, poza nimi w okolicy nie ma żadnych demonów. A na cmentarzu są tylko soczyste trupy.
– Co?
– Co? – powtórzyła niemal w tej samej chwili.
– Jakie trupy? Na jakim cmentarzu?
– Nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – Nie pytaj mnie, bo naprawdę nie wiem.
Hubert dał spokój, wiedział, że więcej już od niej nie wyciągnie. Miło by było rozumieć, o co jej chodziło, zanim coś się wydarzy. Albo gdyby chociaż ona miała o tym jakieś pojęcie.
Czas zdawał się zwolnić. Nikt w pokoju nie mógł zasnąć, nikt nie miał ochoty na rozmowy. Co kilka minut tylko brzęknęły sprężyny w łóżku, gdy ktoś z niego wstawał, żeby nerwowo pokrążyć po dusznym pomieszczeniu.
– Już czas – odezwał się w końcu Henryk. – Wiecie, co robić.
Hubert i Iza wymknęli się jako pierwsi. Szybkim krokiem przemierzyli korytarz i znaleźli się na rozległym podwórzu. Zimny, porywisty wiatr od razu zaczął szarpać ich ubraniami i włosami dziewczyny. Huberta opadły złe przeczucia. Orłowski zapewnił go, że są tutaj gośćmi, co jednak z nimi zrobi, kiedy przyłapie ich na nocnym węszeniu po swoim domu?
Iza złapała go za bluzę i gwałtownie pociągnęła w stronę stodoły. W mroku ledwie dostrzegł nadchodzącego człowieka, który osłaniał twarz kapturem. Przez kilka sekund grozy oboje przywarli plecami do drewnianej ściany, jakby chcieli zlać się z nią w jedność. Odetchnęli z ulgą dopiero wtedy, gdy żołnierz zniknął za bramą gospodarstwa. Odczekali jeszcze chwilę i ruszyli pod górę w stronę domu wyglądającego jak mały pałacyk. Wszystkie okna były niemal czarne, a to znaczyło, że jego mieszkańcy albo śpią, albo gdzieś wyszli. Wiatr szarpał krzewami rosnącymi tuż przy ganku, świstał w gałęziach najbliższych drzew, z hukiem zatrzasnął okiennicę w oddali.
Wspięli się na kilka schodków i obejrzeli za siebie.
– Jesteś pewna? – wyszeptał Hubert wprost do ucha Izy.
Skinęła głową i ostrożnie pchnęła wielkie, drewniane drzwi. W tym samym momencie wiatr wionął w nich ze zdwojoną siłą, wyrywając dziewczynie klamkę z ręki. Gdyby Hubert nie złapał drzwi, te z hukiem uderzyłyby w ścianę.
Weszli do ciemnej sieni i się rozejrzeli. Sierpień był tutaj tylko raz, ale miał nadzieję, że dobrze zapamiętał drogę. Ruszył pierwszy, a Iza skradała się tuż za nim. Budynek był pogrążony w absolutnej ciszy i tylko wiatr zawodził na zewnątrz.
W końcu dotarli do przeszklonych drzwi z witrażami przedstawiającymi roślinne wzory. To wszystko było zbyt proste, zupełnie jakby ktoś wystawiał ich na próbę.
– Dalej – szepnęła Iza, kiedy Hubert zawahał się w progu.
Bardziej kierując się pamięcią niż wzrokiem, Sierpień podszedł do okna i zasunął ciężkie kotary. Miał wrażenie, że metalowe kółka przesuwające się po karniszu narobiły takiego hałasu, iż od razu zostaną nakryci na włamaniu. Przez kilka chwil nasłuchiwali wrogich kroków, wokół panowała jednak głucha cisza, jeśli nie liczyć wiatru. Dopiero wtedy Iza wyjęła z kieszeni świeczkę, hubkę i krzesiwo. Minutę później wątły płomyk nieco rozświetlił pokój, ale i tak Hubert wciąż się obawiał, że było tu zbyt jasno.
– Do dzieła – odezwała się dziewczyna.
Sierpień omiótł spojrzeniem gabinet Orłowskiego. Nic się tu nie zmieniło przez ostatnie trzy dni. Duży kominek w kącie, przeszklony regał z książkami i ściana z mapami, do której skierowała się Iza. Wiedziała o nich od Huberta, ale zobaczenie na własne oczy notatek Orłowskiego, który wiedział o osadach z północy niemal wszystko, musiało stanowić niezły szok. Obok każdej miejscowości była wypisana liczba mieszkańców, ich profesje, nazwisko dowódcy, uzbrojenie i inne ważne militarnie szczegóły.
On z kolei od razu ruszył do wielkiego biurka i zaczął przetrząsać szuflady pełne papierów. Sam nie wiedział, na co tak naprawdę liczył, czego chciał się dowiedzieć. Odnalazł notatki dotyczące chyba samej Groty – liczbę sztuk broni, amunicji, zapasy żywności. W kolejnym zeszycie znajdowały się dziwne zapiski, z których łowca nie mógł wywnioskować zupełnie nic. Jakieś skróty, pojedyncze litery, liczby.
– To wszystko jest zaszyfrowane! – sapnął ze złością.
Iza podeszła do niego i zajrzała do kolejnej szuflady.
– A to? – Pokazała mu kartkę z jakimś słowem zakreślonym w kółko:
Kortes.
– Na pewno warto zapamiętać – uznał. – Bo raczej nie chodzi o tego odkrywcę. Zresztą jego nazwisko chyba inaczej się pisało.
Na górze innej kartki znajdowała się nazwa: Zagon.
– Znam tę miejscowość! – Huberta olśniło. – Byłem tam z Ernestem i Michałem kilka lat temu. Ale tamci ludzie byli… – przez kilka sekund szukał odpowiedniego określenia – zdrowo walnięci.
– A to? – Iza odnalazła kartkę zatytułowaną: Wojna.
– Mam nadzieję, że tu chodzi o to, jak tej wojny uniknąć – odparł, wpatrując się w zaszyfrowany tekst.
Dziesięć minut później w ich głowach kotłowało się więcej pytań niż odpowiedzi.
Naraz skrzypnęły zawiasy w drzwiach, a dwójka włamywaczy drgnęła nerwowo. Nie zdążyli odłożyć niczego na miejsce ani samemu się schować. Nie mieli przy sobie żadnej broni i zostali właśnie przyłapani na gorącym uczynku.
Witraże błysnęły w świetle ich świecy, gdy na progu stanęła Zuza, a tuż za nią niczym cień pojawił się Gniewko.
– Co wy tu robicie?! – syknął Hubert, usiłując uspokoić szaleńczo bijące serce.
– Uparła się – odparł Gniewko, rozkładając ręce.
– Stanie się coś złego – odezwała się Zuza. – Mam przeczucie. Musimy iść.
– Dokąd? – zapytała Iza.
– Nie wiem.
– Pięknie – rzucił ironicznie Hubert, pakując notatki do szuflad. Miał nadzieję, że Orłowski nie zorientuje się, że ktoś przestawiał jego zeszyty.
– Szybciej! – ponaglała Brzeska.
– Demony? – Sierpień zamknął ostatnią szufladę i zdmuchnął świeczkę.
Otoczyła ich ciemność. Przez chwilę nikt się nie ruszał, czekając, aż oczy przyzwyczają się do braku światła.
– Nie wiem – odparła Zuza.
– Dobra, wynośmy się stąd – zadecydował Hubert.
We czwórkę przemknęli długim korytarzem i wkrótce znaleźli się na podwórku. Zwolnili nieco kroku, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Teoretycznie mogli poruszać się po obejściu, ale w nocy na pewno byłoby to podejrzane.
Gdzieś we wsi rozległ się tętent kopyt, a po nim nawoływania.
– A jeśli to Osiecz? – Iza nagle się zatrzymała.
– Jest ich mniej, nie zaatakowaliby Groty – powiedział niezbyt przekonującym tonem Hubert.
– Dla zemsty człowiek może zrobić wiele – odezwał się sentencjonalnie Gniewko.
Wyszli na drogę, a w oddali błysnęły pochodnie. Ktoś biegł w ich stronę. Na pewno ich zauważył, więc chowanie się nie miało już sensu. Może chociaż dowiedzą się, co się dzieje?
– Artur? – zdziwił się Hubert. – Gdzie Mateusz?
Bracia mieli razem rozejrzeć się po osadzie.
– Oni mają jakąś kobietę! – wydyszał młodszy Diuk. – Zamknęli ją w klatce!
– Co?!
– Chyba planują ją zabić! A mój brat chce ją ratować! Nie mogłem go powstrzymać!
– Cholera! – Hubert przetarł dłonią twarz. Nie tak miała przebiec ta noc. – Jest bez broni, jak on zamierza to zrobić?
Ruszyli ciemną drogą w kierunku pochodni. W głowie Sierpnia, niczym przypływ w morzu, pojawiały się kolejne pytania. Po co zamykać kogokolwiek w klatce? Może ta kobieta kogoś zamordowała? Albo pochodzi z Osieczy? A może jednak Orłowski wcale nie jest taki normalny, na jakiego wyglądał? Mieszkańcy Biesowic też wydawali się sympatyczni, dopóki nie okazało się, że czczą demony.
Już z daleka słyszeli podekscytowane, a może przestraszone rozmowy. Tłum ciemnych postaci poruszał się niespokojnie jak jeden żywy organizm. Wiatr szarpał płomieniami pochodni. Wśród szumu naraz rozległ się donośny głos Mateusza.
– Otworzyć klatkę! – rozkazał. – Albo wysadzę wszystko w powietrze!
– On chyba ocipiał! – podsumował z przerażeniem Artur.
– Powiedz, że blefuje – jęknął Hubert, przyspieszając.
– Nie zbliżać się! – wrzasnął starszy Diuk.
– Nigdy za dobrze nie kłamał – powiedział jego brat.
Gdy dobiegli do zbiorowiska, ujrzeli Mateusza z wysoko uniesioną ręką. Mocno zaciskał palce na obłym przedmiocie.
Skąd on, u licha, wytrzasnął granat?! – pomyślał Hubert, zatrzymując się u jego boku.
Przed nimi stało kilkunastu mieszkańców Groty.
– Fajnie, że wpadliście – rzucił półgębkiem Mateusz.
Sierpień policzył ich szanse na wyjście cało z tej sytuacji. Były praktycznie zerowe. Znajdowali się na terenie obcej osady, mierzono do nich z kilku karabinów, a ich jedyną bronią był granat – albo kamień podobny do granatu.
– Otwórzcie tę przeklętą klatkę albo wszyscy wylecimy w powietrze! – zagroził Diuk. – Ja nie mam nic do stracenia. A wy?
Miejscowi spojrzeli po sobie nerwowo.
– To nie tak – odezwał się któryś z nich. – Ty nic nie rozumiesz…
Z klatki dobiegł ludzki jęk.
– Wypuśćcie ją! – wrzasnął Mateusz.
– To jest demon!
Starszy Diuk zerknął pytająco na Huberta.
– Nic nie wyczuwam. – Sierpień potrząsnął głową. – Zuza?
– Jest naprawdę źle – jęknęła. – Bardzo źle. To nie powinno się wydarzyć. To nie powinno istnieć.
– Proszę… – dobiegło z klatki. – Błagam…
– Mówię ostatni raz: wypuśćcie ją!
W tej chwili Hubert nie był już pewien, czy zna Mateusza tak dobrze, jak mu się wydawało. W oczach Diuka błysnęło szaleństwo, jakby naprawdę był gotów zabić wszystkich zgromadzonych na placu.
– Nie! – Przed tłum wystąpił Owczar, zastępca Orłowskiego. – Nie zrobimy tego. Oddaj nam granat, a wszystko ci wyjaśnimy.
– Takiego wała!
Hubert był pewien, że od tej chwili nie będą już gośćmi w Grocie. Tak naprawdę powinien zebrać wszystkich swoich towarzyszy i stąd uciekać, o ile to w ogóle wykonalne. Żołnierze zaczęli ich okrążać.
– Wycofujemy się – warknął Sierpień.
– Nie bez tej kobiety! – zaoponował Mateusz. – Nie pozwolę, żeby ci barbarzyńcy…
– Zamknij się i go słuchaj! – rzuciła Iza.
Niestety było już za późno. Ich jedyna droga odwrotu została odcięta. Hubert patrzył w oczy przeciwników i widział w nich determinację. Byli gotowi umrzeć za sprawę. Zresztą i tak mieli przewagę, wiec ich poświęcenie nie będzie zbyt wielkie. Za to grupka wysłanników Zjednoczonej Północy mogła stracić wszystko.
A może to właśnie początek wojny, o której mówił Orłowski? – pomyślał z żalem Hubert.
Naraz rozległ się metaliczny zgrzyt.
– Chodź ze mną! – usłyszeli skrzekliwy głos, a tuż po nim głuche łupnięcie i mrożący krew w żyłach wrzask.
Żołnierze natychmiast się rozstąpili i przestali celować w gości. Wszystkie karabiny zwróciły się w przeciwną stronę.
– Nie strzelać! – wrzasnął Owczar.
W świetle pochodni Hubert ujrzał plamę na bruku i ślad wiodący do klatki, która kiedyś chyba służyła do transportowania dzikich zwierząt. Wystawały z niej ludzkie nogi, które drgały do wtóru dźwięku rozrywanego mięsa i łamanych kości dochodzącego z ciemnego wnętrza.
– Co to, do diabła, jest?! – jęknął Artur.
– Ona jest zła, bardzo zła – mamrotała Zuza.
– Teraz i my to widzimy – rzucił z przekąsem Hubert. – Wycofujemy się, to ich problem.
Nie miał pojęcia, co ci ludzie sprowadzili do Groty, i w tej chwili wcale nie miał ochoty się tego dowiedzieć.
– Artur, Mateusz i Gniewko, biegniecie po konie – rozkazał. – My poszukamy pozostałych.
Po chwili nadbiegli Ernest i Henryk z bronią.
– Matko… – jęknęła nagle Iza.
Wszyscy spojrzeli na klatkę. Coś bardzo powoli wyłaniało się z jej wnętrza. Oparło kosmatą rękę na krawędzi, długie czarne szpony zazgrzytały o metal. Sierpień już nie był wcale pewien, co to takiego: człowiek, demon czy jeszcze inna bestia.
– Nie strzelać! – krzyknął ponownie Owczar.
Stwór postąpił ostatni krok i znalazł się na zewnątrz. Powoli się wyprostował, wiatr szarpnął czarną, porwaną suknią. Długie, pozbijane w strąki włosy zafalowały. Wielkie oczy zaświeciły opalizująco w świetle pochodni. Błysnęły białe kły.
– Co, do kur… – zaczął Mateusz, ale nie był w stanie wykrztusić nic więcej.
Szara skóra na twarzy zgarbionej staruchy wyglądała, jakby się na niej topiła i jeszcze chwila, a spłynęłaby po szyi i chudym torsie ku samej ziemi. Kobieta wciągnęła ze świstem powietrze, jakby wybierała sobie kolejną ofiarę. Koścista ręka wysunęła się do przodu, gdy osadą wstrząsnął huk. Hubert zamrugał z zaskoczeniem. Iza stała tuż obok niego z karabinem przyłożonym do ramienia. Jej palec nadal znajdował się na spuście. Za dziewczyną stał zgięty wpół żołnierz z zakrwawionym nosem.
Sierpień spojrzał na kobietę, która powinna leżeć martwa na ziemi. Ta jednak zaskrzeczała z wściekłością i skoczyła na najbliższego żołnierza, wbijając mu pazury w obojczyki. A Hubert dałby przecież głowę, że widział dziurę w jej czole.
Zaatakowany mężczyzna zaczął wrzeszczeć i miotać się z uczepionym go potworem. W końcu stracił równowagę i upadł na plecy, a starucha wylądowała w kuckach na jego klatce piersiowej. Zacisnęła kościste paluchy na jego twarzy i szarpnęła w bok. Rozległ się trzask, a żołnierz zamilkł.
Sierpień zadziałał odruchowo. Doskoczył do najbliższej stojącej osoby i wyrwał jej z rąk pochodnię, po czym ruszył w stronę potwora. Ten niemal natychmiast zwrócił ku niemu oblicze, które było zarówno ludzkie, jak i demonicznie. Zasyczał i wyszczerzył zęby. Hubert wziął zamach, ale starucha odskoczyła. Łowca szybko nie rezygnował i ruszył dalej do ataku, wymachując pochodnią. Skoro kule nie działały na stwora, może ogień zrobi swoje.
Płomienie huczały z każdym jego ruchem, stwór zaś zgrabnie je omijał. Ludzie cofali się, z przerażeniem obserwując walkę. Hubert kątem oka dostrzegł przemykającego bokiem Ernesta. Kilka kolejnych kroków i zamachów, a przyjaciel znalazł się tuż za stworem. Złapał go za kości wystające z grzbietu, szarpnął do tyłu i spróbował ugodzić nożem w szyję. Niestety nie trafił i ostrze ześlizgnęło się po suchej jak pergamin skórze na ramieniu.
Starucha gwałtownie się odwróciła. Jej ręce wystrzeliły do przodu. Ernest odskoczył, a szpony minęły go zaledwie o centymetry. Hubert uderzył stwora pochodnią w łeb. Posypały się iskry, a płomienie rozeszły po tłustych włosach. Pokraka zaczęła wrzeszczeć i uderzać się łapami, usiłując zgasić ogień.
Sierpień i Brzeski już szykowali się do kolejnego ataku, kiedy coś łupnęło, a stwór się zachwiał; z jego piersi wystawał trzonek oszczepu. Trzy metry dalej stał Orłowski z jeszcze wyciągniętą przed siebie ręką.
Hubert ponownie spojrzał na staruchę, nie tracąc czujności. Ta zacisnęła palce na drzewcu, otworzyła paszczę, ale jej oczy zmętniały. Opuściła powieki, po czym zmieniła się w czarny pył i po prostu rozwiała na wietrze, a oszczep z brzdękiem upadł na bruk.
– Co jest, do cholery? – Sierpień nie mógł uwierzyć własnym oczom.
– Coś takiego w ogóle nie powinno być możliwe! – powtarzał Mateusz. – Widzieliście to?! Ot tak zniknęła! – Pstryknął palcami. – Demony nie mogą tak robić!
– A co? Zabronisz im? – parsknął Artur.
Hubert wymienił spojrzenia z Zuzą. Naprawdę wiele już widzieli podczas swoich podróży, ale ten widok nimi wstrząsnął. A najgorsze było to, że nie wyczuli stwora.
– Chyba należą wam się wyjaśnienia. – Do sali wszedł Orłowski.
– Chyba? – mruknął Ernest.
Siedzieli właśnie w sztabie głównym. Towarzyszyło im kilku przedstawicieli osady, która tej nocy straciła dwóch ludzi.
Iza zastukała palcami w kolbę karabinu, który oparła o swoje krzesło. Nikt nie zabrał jej broni.
– Czym był ten stwór? – zapytał konkretnie Henryk.
– Podejrzewamy, że była to cmentarna baba – odparł Orłowski.
– Cmentarna baba – powtórzył głucho Hubert.
Mieszkała na cmentarzach, obgryzała mięso z kości, zawsze pokazywała się w czarnej, postrzępionej sukni – tyle pamiętał z demonologii. Ale nigdy nie wierzył w jej istnienie. Nie jako kobiety w czerni. Czy to możliwe, aby istniały człekokształtne demony? I to takie, które potrafią mówić? A skoro tak, czy należą do istot rozumnych? Wzdrygnął się. Na roztrząsanie moralności zabijania tego typu potworów przyjdzie czas kiedyś indziej.
– Skąd ją wzięliście? – zapytała konkretnie Iza.
Orłowski spojrzał na nią ciemnymi oczami. Jego usta ukryte w czarnej brodzie poruszyły się nieznacznie, jakby już chciał coś powiedzieć, ale się powstrzymał.
– Chcesz sojuszu – odezwał się Hubert. – Tobie najbardziej na nim zależy, więc wykaż dobrą wolę i nawet nie próbuj nas okłamywać ani pomijać prawdy.
Po krótkim namyśle dowódca skinął głową.
– Cmentarna baba złapała się w pułapkę zastawioną dawno temu przez Alicję Szlagę – powiedział w końcu, a Hubert poczuł nieprzyjemny skręt w żołądku na sam dźwięk tego nazwiska. – Przez długi czas tolerowałem Szlagę u siebie, bo była inteligentną kobietą – ciągnął Orłowski. – Miała olbrzymią wiedzę o demonach, a jeszcze więcej chciała się dowiedzieć. Przekonywała, że nie znamy wielu stworów…
– W to akurat nietrudno uwierzyć – odezwał się Ernest.
– Ale jej chodziło o takie… – Orłowski rozłożył ręce. – Takie, których istnienia nawet nie potrafimy sobie wyobrazić.
– Takie jak cmentarna baba – dodał Hubert, a dowódca Groty skinął głową.
– Jak wiecie, nasze drogi z Alicją rozeszły się w dość burzliwy sposób, i chciałbym powiedzieć, że zapomnieliśmy o tej pułapce – Orłowski spuścił wzrok – ale doskonale o niej pamiętaliśmy i… Kazałem dopilnować, żeby zawsze znajdował się tam świeży kawał mięsa. Chciałem się przekonać, czy Szlaga miała rację.
– No to się przekonałeś – rzucił Mateusz.
Sierpień niespodziewanie pożałował, że Alicja zginęła. Już wtedy, gdy ją spotkał, zorientował się, że kobieta dużo wie o demonach, ale teraz wychodziło na to, że jej informacje znacznie wykraczały poza to, do czego się przyznawała.
– Dlatego byłem taki zajęty przez ostatnie dni – wyjaśnił Orłowski. – Tak naprawdę nikt się nie spodziewał, że złapiemy tę cmentarną babę, a jak już to się stało, nie wiedzieliśmy, co z nią zrobić. Szybko wyszło, że jest odporna na kule. Kazałem ją tu przywieźć, żeby jak najwięcej się o niej dowiedzieć. Planowałem jutro wam ją pokazać.
Hubert kątem oka zauważył, że jego przyjaciele wymieniają się spojrzeniami. On sam starał się nie odrywać wzroku od Orłowskiego, zastanawiając się, ile prawdy jest w jego słowach.
– O jakich jeszcze demonach wiecie? – zapytał.
– Alicja w bardzo umiejętny sposób dozowała nam to, co sama wiedziała…
Aha, czyli jednak będziesz się wykręcał – pomyślał łowca.
– Ale wszystko, co od niej wyciągnęliśmy, zostało spisane. – Orłowski skinął na Owczara, a ten opuścił salę. – Dostaniecie dostęp do naszych notatek.
Kilka chwil później zastępca dowódcy wrócił ze starym zeszytem, który wręczył Hubertowi. Sierpień przejrzał go pobieżnie, po czym podał Ernestowi, który pogrążył się w lekturze, jakby już teraz chciał nauczyć się wszystkiego na pamięć.
– A co z innymi ludźmi z wizją przyszłości? – zapytał Hubert. Chciał, żeby jego przyjaciele usłyszeli to z ust Orłowskiego.
– Nie każdy jest tak charakterystyczną postacią jak ty. – Dowódca Groty uśmiechnął się nieznacznie, ale nikt nie podzielił jego wesołości. – Wiem jeszcze o pięciu osobach, które prawdopodobnie widziały przyszłość. Dwie z nich poznałem osobiście na południu. Ich wizje nie wybiegały daleko w przód. Kobieta, Maria Janczuk, opowiadała o zarazie. Krzysztof Kabat o wydarzeniach pięć lat po wojnie.
– Czyli ich wizje są bezużyteczne – odezwał się Henryk.
– Mnie swego czasu się przydały – odparł Orłowski. – Ale teraz tak, do niczego nam się nie przydadzą. Podobnie jak twoja. – Skinął głową Sierpniowi. – Kolejna osoba mieszka gdzieś w centralnej Polsce. Następna ukrywa się na Mazurach, a ostatnia w miejscowości o nazwie Zagon.
– Bez jaj – mruknął cicho Hubert.
– Może są też inni, tego nie wiem – zakończył Orłowski.
– Wysłałeś tam już swoich ludzi na przeszpiegi? – zapytał ironicznie Ernest, nie podnosząc wzroku znad zeszytu.
– Nie, najważniejsze teraz było nie doprowadzić do starcia ze Zjednoczoną Północą, które zapoczątkowałoby naszą wzajemną niechęć, a ostatecznie skończyłoby się wojną.
– Całkiem nieźle to poszło – rzucił po cichu Mateusz.
– I co teraz? – zapytała Iza. – Znajdziesz tych ludzi i przekażesz nam, co mają do powiedzenia?
Orłowski na chwilę zapatrzył się w jej dwukolorowe oczy.
– Jeszcze niedawno zastanawiałem się, czy tak zrobić – przyznał. – Ale to wy powinniście ich odnaleźć, bo wiem o tych ludziach od ciebie. – Spojrzał wprost na Huberta.
– Co? Jak? Ja nic nie… – zaczął się tłumaczyć Hubert, ale nagle zamilkł, zdając sobie sprawę z tego, co usiłował powiedzieć Orłowski.
– Jakim cudem od ciebie? – naskoczył na niego Mateusz.
– Bo to nie był nasz Hubert – odezwała się Zuza. – To był stary Hubert.
– Jak to stary?! – oburzył się Artur.
– Twierdzisz, że to ja ci o tym wszystkim powiedziałem… albo powiem za czterdzieści lat? – zapytał powoli Sierpień, nie odrywając wzroku od Orłowskiego, który skinął głową.
– Spotkaliśmy się, albo spotkamy, niedługo po śmierci moich synów – przyznał mężczyzna. – Byłem wtedy taki rozgoryczony. – Potrząsnął głową. – Chciałem udusić cię gołymi rękami. Ledwie docierały do mnie twoje słowa o rozejmie. Rzuciłem się na ciebie, ale byłem już stary, więc bez problemu położyłeś mnie na ziemię. Zacząłem krzyczeć. Sam już nie wiem co, ale chyba o tych utraconych czterdziestu latach. Od słowa do słowa i domyśliłeś się, że jestem taki jak ty. Opowiedziałeś mi o swojej wizji o Święcinie…
– Chwila, nic nie mówiłeś wcześniej, że w swojej wizji spotkałeś się z Hubertem – odezwała się Iza.
– Pominąłem ten fakt – odparł Leon Orłowski bez skrępowania. – W każdym razie to ty opowiedziałeś mi o trójce innych ludzi, których spotkałeś na przestrzeni lat i którzy wyjawili ci swoją tajemnicę o wizji przyszłości. Kortes z Mazur, Jadwiga Strzelecka z Zagonu i najważniejsza osoba: mężczyzna z toporem i tarczą.
– Dlaczego najważniejsza? – zapytał Hubert. – Co to znaczy: z toporem i tarczą?
– Nie wiem. – Orłowski rozłożył ręce. – Nie chciałeś od razu dzielić się ze mną wszystkimi sekretami. Nie ufałeś mi do końca. Powiedziałeś, że jeżeli czas się cofnie, a ja będę mógł zmienić bieg wydarzeń i powiedzieć ci o tych ludziach, to te informacje wystarczą.
– Super – rzucił ironicznie Sierpień. – Bo teraz nic mi to nie mówi.
– Z czasem pewnie wszystko stanie się jasne. Dlatego chciałbym, żebyście to wy wyruszyli w drogę i odszukali tych ludzi. Dam wam wszystkie potrzebne wskazówki, konie, broń i prowiant na drogę. Wyślę z wami też do pomocy kilku moich najlepiej wyszkolonych ludzi.
W sali zapanowała cisza. Chyba nikt z wysłanników nie spodziewał się takiej propozycji.
Hubert błyskawicznie rozważył w głowie wszystkie za i przeciw. Jeśli istnieli inni ludzie tacy jak on, chciał usłyszeć to wyłącznie z ich ust. Chciał się sam przekonać, że wszystko to nie jest jakiś makiaweliczny plan Orłowskiego, mający na celu zniszczenie osad z północy.
– Zrobimy to – powiedział pewnym głosem, mając nadzieję, że jego przyjaciele nie obrażą się, że sam podjął tak ważną decyzję. Na szczęście wszyscy, mniej lub bardziej chętnie, pokiwali głowami.
Orłowski odetchnął.
– Dlaczego Rejter tak cię nienawidzi? – zapytała niespodziewanie Iza.
Dowódca Groty wydał się zbity z tropu.
– Może i byłam dość krótko w Osieczy, ale ich niechęć do ciebie wylewała się z każdego zakamarka. Musieliście się znać – naciskała.
– Tak – przyznał w końcu. – Rejter obwinia mnie o śmierć swojej rodziny.
– To znaczy? – nie ustępowała dziewczyna.
– Kiedyś byłem jego przełożonym. Na początku ostatniej wojny każdy żołnierz wykonywał czyjeś polecenia. Później wszystko zaczęło się sypać, a ja wierzyłem, że uda nam się z tego wyjść, musimy tylko robić swoje. Rejter chciał dostać przydział gdzieś w pobliżu swojej żony i dzieci. Nie zgodziłem się. Reszty możecie się domyślić.
Iza skinęła głową, nie dopytując więcej.
– Jest jeszcze jedna kwestia, która mnie nurtuje – odezwał się Hubert.
– Tak? – Dowódca Groty sprawiał wrażenie, jakby był przekonany, że o nic gorszego już nie mogą zapytać.
– Twój brat – powiedział krótko Sierpień. – Kilka dni temu wspomniałeś, że on wiedział…
Orłowski zawahał się, a jego ludzie nadstawili uszu. Za to Owczar pokręcił głową, jakby ta część przeszłości była znana tylko jemu.
– Mój brat… – Przywódca się zawahał. – Dorian był… Twierdził, że jako dziecko widział demona. Ja go wyśmiałem. Przez całe życie próbował mi udowodnić, że nie jest nienormalny, że na świecie istnieją takie bestie, o jakich nam się nawet nie śniło. A ja zawsze go wyśmiewałem. – Orłowski spuścił wzrok; najwyraźniej przez cały czas czuł się winny. – Kilka lat przed wojną mój oddział pomagał uprzątnąć skutki wichury w takim małym miasteczku, Wiatrołomie. Ludzie mówili, że działy się tam dziwne rzeczy. Było kilka ofiar śmiertelnych, znaleziono zmasakrowane zwłoki, ale do wszystkich zabójstw przyznał się pewien facet, który później popełnił samobójstwo. Dorian… on nie wierzył, że to była robota zwykłego człowieka. Wyruszył na polowanie do tego Wiatrołomu i już nigdy stamtąd nie wrócił.
– Wiesz, jak zginął? – zapytał miękko Hubert, po raz pierwszy czując wobec wielkiego i silnego dowódcy Groty współczucie.
– Dostałem nagranie z kamerki, którą miał przy sobie. – Wzrok Orłowskiego zamglił się, jakby ten wspominał naprawdę odległą przeszłość. – Było ciemno, wiał wiatr. Było słychać jakieś nawoływania, wycie… W samym środku miasta spłoszony jeleń wpadł na mojego brata i przebił mu rogiem serce.
W sztabie głównym zapanowała cisza. Tylko porywisty wiatr uderzał kolejnymi podmuchami w okna i szarpał okiennicami.
– Nikt się tą sprawą nie zainteresował – podjął Orłowski. – W końcu było widać jak na dłoni, że zdarzył się nieszczęśliwy wypadek. Nikt nigdy nie zapytał, co robił spłoszony jeleń w środku miasta.
– Udało ci się odkryć, co tak naprawdę się stało? – zapytał Hubert.
– Nie, nigdy się tego nie dowiedziałem. Ale od tamtej pory miałem oczy szeroko otwarte i chyba tylko dzięki temu przetrwałem koniec świata.