Demony przeszłości. Część druga - ebook
Demony przeszłości. Część druga - ebook
Gaby Cane, reporterka śledcza, odnosi coraz większe sukcesy zawodowe, ale wciąż brak jej pewności siebie. Nierozwiązane sprawy z przeszłości spędzają jej sen z powiek i nie pozwalają snuć planów na przyszłość. Ponowne spotkanie z przybranym bratem wprowadza w jej życie dodatkowy zamęt. Bowie Mc Cayde jest za przystojny, za bogaty i bardzo zdeterminowany, by zdobyć jej serce. To przez niego Gaby zaczyna żałować, że postanowiła spędzić życie samotnie.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-4513-5 |
Rozmiar pliku: | 850 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Bowie wrócił do domu dopiero późnym wieczorem we wtorek. Podczas jego nieobecności Gaby szukała informacji na temat projektowanej inwestycji Bio-Ag i zastanawiała się, w jaki sposób przedstawić w swoim artykule dwa punkty widzenia na plany tej firmy. Jeden z nich miał niestety tylko jednego orędownika – Bowiego. W każdym razie tak się jej wydawało, dopóki Bob Chalmers nie zaproponował, aby we wtorek rano spotkała się w redakcji z dwojgiem mieszkańców Lassiter. Gdy zjawiła się o oznaczonej porze, dokonał prezentacji.
– To señora Marguerita Lopez – przedstawił elegancką ciemnowłosą kobietę – oraz jej syn Ruiz. A to dziennikarka, o której mówiłem – zwrócił się do gości. – Panna Gaby Cane pracuje w redakcji gazety w Phoenix, ale mam nadzieję, że wkrótce przeniesie się do nas.
– Con mucho gusto en conocerles. – Witając się z panią Lopez i jej synem, Gaby posłużyła się grzecznościowym zwrotem hiszpańskim, odpowiednikiem „Miło mi państwa poznać”.
– Mówię po angielsku – odparła z uśmiechem señora Lopez. – Z przyjemnością się z panią spotkam. Jak wiem, jest pani przyrodnią siostrą Bowiego McCayde’a.
– To nie tak. W swoim czasie zostałam adoptowana przez jego rodziców – wyjaśniła Gaby.
– Nieważne – włączył się Ruiz, spoglądając na Gaby ciemnymi oczami. – Uważamy, że on ma rację. Reprezentujemy niewielką grupę właścicieli ziemskich z obrzeży Casa Rio. A oto czego się boimy.
Rzucił na biurko Boba kilka zdjęć. Gaby uważnie się im przyjrzała. Pokazywały dewastację górnych warstw gleby, które dosłownie pogrzebały figurujące na fotografii ranczo do trzeciego szczebla płotu otaczającego zagrodę.
– To erozja – wyjaśnił Ruiz. – Rezultat zbyt intensywnej uprawy roli na terenach pustynnych. Jak pani widzi, ci z nas, którzy mieszkają w pobliżu projektowanego przedsięwzięcia, mają do stracenia tak samo dużo jak Bowie. Nie jest osamotniony, ma popleczników w Lassiter.
– Nie bez przyczyny mówi się z reguły o dwóch stronach medalu – zauważyła Gaby, siadając na krześle.
Włączyła magnetofon i przystąpiła do wywiadu z Lopezami.
Do Casa Rio wróciła późno, po obiedzie. Nie spostrzegła ani Aggie, ani Neda. Uśmiechnęła się do siebie na wspomnienie niedzieli, kiedy to wrócili we trójkę z kościoła. Po pewnym czasie zastała Aggie w ramionach Neda, namiętnie całujących się pod drzewem, czego im szczerze pozazdrościła. Nigdy nie doświadczyła takich emocji, choć lubiła, kiedy Bowie ją obejmował i całował. Sposób, w jaki tych dwoje do siebie przywarło, podsunął jej myśl, że w ich pocałunku kryje się coś więcej niż tylko przyjemność. Zastanawiała się, czy kiedykolwiek będzie zdolna do tak silnych uczuć jak tych dwoje.
W kuchni zastała Montoyę mamroczącego coś do siebie pod nosem.
– O co chodzi? – spytała, nalewając kawy do kubka.
– Tia Elena pociesza Aggie – odrzekł z westchnieniem Montoya.
– Dlaczego? – zdziwiła się Gaby.
– Odbyli pierwszą sprzeczkę. – Montoya wzruszył ramionami.
– Bardzo ostrą?
– Señor Courtland godzinę temu pojechał na lotnisko.
– Co takiego?! – Gaby nie wierzyła własnym uszom.
– Był wściekły, natomiast Aggie płakała – opowiadał Montoya. – Nie wiemy, co się stało, jedynie że zaszło między nimi coś bardzo złego. Tego się bałem. Wzięli za duże tempo. Tak mało o sobie wiedzą.
– Przykro mi to mówić, ale Bowie będzie wniebowzięty – orzekła Gaby, odstawiając kubek z nietkniętą kawą. – Pójdę do Aggie – dodała, zmierzając do wyjścia z kuchni.
– Bowie dzwonił z Teksasu! – zawołał za nią Montoya. – Pojawi się przed wieczorem.
Gaby zatrzymała się w progu.
– Z Teksasu?
– Tak.
– Rozmawiał z Nedem albo Aggie?
– Nie, ze mną – odrzekł Montoya.
Tylko z jednej przyczyny Bowie znalazł się w Teksasie, pomyślała Gaby, idąc na piętro, do pokoju Aggie.
Zastała ją leżącą na szerokim łóżku, z twarzą wciśniętą w poduszkę. Szlochała. Tia Elena, która przycupnęła obok, patrzyła na nią z zatroskaniem.
– Gracias a Dios – szepnęła na widok wchodzącej Gaby. – Dzięki Bogu, jesteś.
Wymieniły znaczące spojrzenia i gospodyni szybko się ulotniła.
– Co się stało? – Gaby zwróciła się do przybranej matki i przysiadła na brzegu łóżka.
– Wyjechał. – Aggie zarzuciła jej ręce na szyję. – Wyjechał i to wszystko moja wina!
– O co poszło?
– Chciał, żebym zostawiła Casa Rio – wyjaśniła Aggie, pochlipując – i zamieszkała na odludziu w Wyoming z niedźwiedziami grizzly. Mało tego, doiła krowy i wypiekała chleb. – Pociągnęła nosem. – Powiedział, że jego żona starannie zajmowała się gospodarstwem. Niedobrze mi się robi od tego słuchania o jego żonie.
Gaby pogładziła krótkie włosy Aggie i zauważyła:
– Mieliście dla siebie mało czasu. Dałaś mu szansę?
– Wystarczającą, aby zrozumiał, że nie jestem stworzona do takiego życia, jakie dla nas zaplanował – pożaliła się Aggie. – Wiem, że jestem niefrasobliwa i że nie jestem przyzwyczajona do wykonywania prac w domu. W przeciwnym razie po co miałabym zatrudniać Montoyę i Tię Elenę? Nie potrafię gotować, bo nigdy nie musiałam tego robić. Idę o zakład, że nie wydoiłabym żadnej krowy. Co przyszło mu do głowy? To niedorzeczne!
– Co mu powiedziałaś? – spytała Gaby.
– Jak to co? To oczywiste, iż nie zamierzam zostawić Casa Rio i zamieszkać w chałupie w Wyoming. Przeboleję rozstanie. To było tylko wakacyjne zauroczenie. – Aggie odwróciła wzrok i dodała: – Powiedział, że jak dla niego jestem za nowoczesna.
– Za nowoczesna? – Gaby zmarszczyła czoło.
– Nie miałam nic przeciwko temu, żebyśmy się kochali przed ślubem, ale on oświadczył surowo, że tam, skąd pochodzi, takich rzeczy się nie robi. – Aggie lekko się zaczerwieniła i dorzuciła: – Cóż, tam, skąd ja pochodzę, także czeka się do ślubu. Tyle że tak bardzo go pragnęłam! – wyjawiła. – Tymczasem wstał i odszedł!
Gaby nie mogła udawać, że rozumie, bo nigdy nie odczuwała tak silnych emocji. Poklepała przybraną matkę po ramieniu i rzuciła kilka słów pocieszenia.
Aggie usiadła i potarła zaczerwienione oczy, po czym oznajmiła:
– Ned nie wróci, a ja zdążyłam podczas przyjęcia dla przyjaciół i sąsiadów ogłosić nasze zaręczyny. Będę musiała je odwołać. Co sobie ludzie pomyślą… – Urwała i znowu łzy pociekły jej po policzkach. – Och, Gaby!
– Za bardzo przejmujesz się opinią innych – stwierdziła stanowczo Gaby. – W każdym razie od czasu do czasu – dodała, aby dodatkowo nie denerwować przybranej matki. – A teraz otrzyj łzy i chodźmy napić się kawy. Musisz wziąć się w garść przed powrotem Bowiego. Chyba nie chciałabyś, żeby triumfował?
– Bowie przyjeżdża?! Nie darmo się mówi, że nieszczęścia chodzą parami. Na pewno mnie obśmieje.
– Nie będzie tak źle – zapewniła ją Gaby, chociaż w głębi duszy nie była o tym przekonana. – A teraz chodźmy. Lepiej się poczujesz, jak zjesz i wypijesz. Jadłaś coś?
– Nie, i nie mam ochoty. – Aggie pokręciła głową.
– Nic dziwnego, że jesteś w tak ponurym nastroju. Spadł ci poziom cukru – stwierdziła Gaby. – Głowa do góry, wszystko będzie dobrze. Nie oceniałabym postępowania Neda tak negatywnie – dodała, pamiętając upartą determinację, jaką niekiedy dostrzegała na jego surowej twarzy. – Nie jest taki jak większość mężczyzn.
– To prawda – przyznała Aggie. – W dzisiejszych czasach mężczyźni na ogół nie oczekują od żon, że będą doić krowy i orać ziemię – dorzuciła uszczypliwie.
Gaby nie odniosła się do tej uwagi, tylko pokręciła głową. Wraz z przybraną matką opuściła sypialnię i skierowała się ku schodom. W jadalni Tia Elena podała im kanapki oraz kawę. Ledwie zdążyły zjeść i wypić, gdy usłyszały odgłos zajeżdżającego przed dom samochodu. To przyjechał Bowie.
– Idź do salonu na telewizję – zasugerowała łagodnie Gaby. – Ja mu to powiem.
– Jeśli zacznie się śmiać, to pozwalam ci uderzyć go najmocniej, jak zdołasz – powiedziała Aggie.
– Nie będzie się śmiał. Zaraz wracam.
Szybkim krokiem podeszła do frontowych drzwi i wybiegła na zewnątrz. Bowie podniósł głowę i na jej widok oczy mu rozbłysły.
– Jaka miła niespodzianka – rzekł, stawiając walizkę na podjeździe. – Chodź do mnie, kotku.
Zanim Gaby zdążyła cokolwiek powiedzieć, chwycił ją w talii, uniósł i pocałował delikatnie w policzek, po czym postawił z powrotem na nogi.
– Zboczyłem do Teksasu, żeby dowiedzieć się czegoś o panu Courtlandzie – wyjaśnił. – Wynająłem prywatnego detektywa dla przyspieszenia całej sprawy. Jeśli chodzi o tego dżentelmena, to…
– … wyjechał – wpadła mu w słowo Gaby.
– Wyjechał – powtórzył Bowie.
– Tak jest. Wrócił do Wyoming.
Gaby była niemile zdziwiona powitaniem. Bowie nie zachowywał się jak kochanek, raczej jak brat przyrodni, za którego go wszyscy brali. Czyżby doszedł do wniosku, że już jej nie chce? Czy jej powściągliwość ostatecznie go zniechęciła? Jak to możliwe, skoro ona tęskniła za nim każdego dnia i śniła o nim każdej nocy?
– Dlaczego? – spytał, marszcząc czoło.
– Aggie nie chce doić krów i orać ziemi – wyjaśniła Gaby. – Poza tym, on nie chciał pójść z nią do łóżka, ponieważ nie są małżeństwem.
– Słucham?!
– Starsi ludzie także się kochają – przypomniała mu Gaby. – Całowali się i przytulali, co niechcący widziałam w niedzielę. Pragną się nawzajem, ale on jest jednym z tych purytanów, którzy bez obrączki na palcu nie pozwolą zaciągnąć się do łóżka. Aggie się wściekła i odesłała go do wszystkich diabłów.
Bowie był wyraźnie zszokowany.
– Przecież mówimy o mojej matce!
– Wiem. – Gaby uśmiechnęła się z lekkim zażenowaniem. – Czy to nie jest ekscytujące? I pomyśleć, że po twoim wyjeździe spodziewałam się umrzeć z nudów.
– Twierdzisz, że Courtland opuścił Casa Rio? Na dobre? – Najwyraźniej Bowie chciał się upewnić.
– Na to wygląda.
– Pokłócili się?
Gaby skinęła głową.
– Aggie jest mocno sfrustrowana.
Bowie westchnął ciężko, przesuwając spojrzenie po Gaby, poczynając od kształtnych piersi, przez wąską talię, zmysłowe biodra i długie smukłe nogi.
– Wiem wszystko na temat frustracji – mruknął pod nosem i dodał głośniej: – Nie mogę sobie wyobrazić, że moja matka odczuwa to samo.
– Ona nie jest staroświecka – zauważyła Gaby, starając się nie zaczerwienić pod wpływem spojrzenia Bowiego. Pierwszy raz do szarej sukienki założyła pasek, aby podkreślić talię. – O ile się nie mylę, oni są w sobie zakochani.
– To nie ma znaczenia, skoro zszedł nam z oczu – orzekł Bowie. – Dzięki Bogu! Obawiałem się, że będę musiał uciec się do szantażu, żeby się go pozbyć.
– Chodzi o twoją matkę – napomniała go Gaby. – Nie masz prawa…
– Mam wszelkie prawa – przerwał jej Bowie. – Casa Rio to nasza rodzinna siedziba i jestem zobowiązany wobec zmarłego ojca zachować ją dla Aggie, dopóki będzie żyła, a potem dla siebie i ewentualnych moich potomków. Nie oddam Casa Rio obcemu mężczyźnie, najprawdopodobniej żigolakowi. – Podniósł do ust papierosa. – Zatrzymam to, co jest moje, kotku, a Casa Rio należy do mnie.
– Uparty jesteś – zauważyła Gaby.
– Ojciec nauczył mnie dostrzegać w najrozmaitszych sytuacjach własną korzyść. Dzięki temu nie popełnię błędu, próbując być zbyt wyrozumiały.
– Czy nie widzisz, że postępujesz bezwzględnie?! – obruszyła się Gaby. – Nie ty jeden masz określone prawa.
– Jeśli chodzi o Casa Rio, to tak. – Dotknął jej włosów. – Podobają mi się rozpuszczone.
– A co z Aggie? – Gaby wróciła do zasadniczego tematu. – Płacze, od kiedy Ned wyjechał.
– Pokażemy jej kilka rodzinnych zdjęć, a jutro zabierzemy do Tucson na rodeo – odparł Bowie. – Najwyższa pora, żebyśmy spędzili czas w rodzinnym gronie. To jej poprawi nastrój.
– Jutro? Ależ, Bowie, z samego rana muszę polecieć do Los Angeles na spotkanie z wiceprezesem firmy Bio-Ag. Natomiast wieczorem zbiera się rada miejska Lassiter i nie może mnie tam zabraknąć.
– Do Lassiter pojadę z tobą – oświadczył stanowczo Bowie. – Nie ma mowy, żebyś o tej porze sama wybrała się w te rejony.
– Nie rozumiem. – Gaby przestraszyła się, widząc jego wyraz twarzy i słysząc ton, jakim to powiedział.
– Czyżby? Mówiłem ci w Phoenix, że mi grożono. Groźby nie ustały, mimo że negocjacje zawieszono.
Gaby popatrzyła na Bowiego, zastanawiając się, co by poczuła, gdyby jemu coś się stało, skoro sama myśl była nie do zniesienia.
– Mógłbyś się wycofać – zasugerowała, choć wiedziała, że jeśli Bowie czegoś chce, to nie zrezygnuje.
– Mógłbym też się zająć szydełkowaniem – odparował. – Martwisz się o mnie?
– Oczywiście. Byłbyś gotów dać się zastrzelić za kilka akrów ziemi.
– Kilka tysięcy – skorygował.
– Wszystko jedno! Nie są warte twojego życia!
– Uważam, że należy walczyć o to, co ma dla człowieka wartość. Jeśli wyznawałbym inną zasadę, to pozwoliłbym ci uciec do Phoenix następnego dnia po twoim przyjeździe, a przecież miałaś taki zamiar.
Gaby nie była w stanie wytrzymać przenikliwego spojrzenia Bowiego. Po chwili przyznała:
– Może i tak, ale pozostanie tutaj nie było dużo bardziej rozsądne. Czy nie możemy pozostać przyjaciółmi?
– Przyjaciółmi i niczym więcej? To masz na myśli?
– W niedzielę niechcący podpatrzyłam, jak Aggie całuje Neda. Ten widok… bardzo mnie poruszył i doszłam do wniosku, iż stało się tak dlatego, że nigdy nie doświadczyłam podobnych emocji. Nie mam pojęcia, czy w ogóle byłabym do nich zdolna. Wiem tylko, że namiętność jest dla mnie czymś obcym, prawdopodobnie tak jak dla ciebie czymś nie do przyjęcia byłby jej brak. – Gaby spojrzała Bowiemu w oczy. – Nie chcę poznać bólu, jaki teraz odczuwa Aggie. Myślę, że nie byłoby dla mnie dobre, gdybyśmy… stali się sobie bardziej bliscy, a potem się rozstali.
– Nie chcesz ryzykować – zauważył Bowie.
– Nie.
– A jeśli nauczyłbym cię odczuwać namiętność?
– Można tego nauczyć? – spytała.
– Poczekaj, a się przekonasz – odparł. – Kto nie ryzykuje, ten nie zyskuje, kotku.
– Muszą być dziesiątki kobiet, które chciałyby zaryzykować związek z tobą.
– Dziesiątki, które kochałyby moje pieniądze – odrzekł z nutką cynizmu w głosie. – Niewiele chciałoby mnie bez nich.
– Chyba powinnam ci sprawić dobre lustro – zauważyła Gaby – i okulary. Naprawdę dobrze mi się przyjrzałeś?
– Masz czułe serce. – Bowie zaciągnął się papierosem. – Lubisz zwierzęta i romantyczną muzykę. Cieszy cię zachód słońca. Potrafisz marzyć. Upierasz się przy swoim, jeśli uważasz, że racja jest po twojej stronie. Jesteś lojalna w stosunku do osób, które kochasz, a także wielkoduszna, pracowita i miła dla ludzi, którzy cię otaczają. – Pochylił się ku Gaby. – A także wprost stworzona do całowania. Dobrze ci się przyjrzałem i podoba mi się to, co widzę.
– Aggie mówiła, że lubisz poezję – rzekła jakby mimochodem Gaby.
– Naprawdę? A ty? – Powiódł palcem po jej ciemnej brwi.
– Och, tak, bardzo. Jednak ciebie bym o to nie podejrzewała.
– Na dobrą sprawę mnie nie znasz, prawda? – Bowie przesunął palcem po dolnej wardze Gaby.
Instynkt nakazywał jej chwycić jego dłoń i odepchnąć, ale nie usłuchała. Polubiła dreszcz podniecenia, jaki wywoływał dotyk palców Bowiego. Rzucił papierosa i przysunął się bliżej, po czym ujął w dłonie jej twarz. Czuła jego oddech, ciepło bijące od potężnego ciała. Tym razem pocałunek będzie bardziej gwałtowny, pomyślała, lecz po raz pierwszy ta perspektywa nie napawała jej lękiem. Chciała, aby był namiętny, żeby całowali się z takim samym zapamiętaniem, jak podpatrzeni przez nią Ned i Aggie.
Nagle otworzyły się drzwi frontowe domu.
– Och, nie, tylko nie teraz – mruknął Bowie, z ustami tuż przy wargach Gaby, ponieważ rozległ się podenerwowany i podniesiony głos Tii Eleny.
– Gracias a Dios!
Bowie zdusił butem tlącego się na ziemi papierosa.
– Yo sé, Tia Elena – powiedział. – Gdzie zastanę matkę?
Gospodyni odpowiedziała na to pytanie. Po wejściu do domu, Bowie w hallu zostawił walizkę i od razu udał się do salonu, gdzie czekała na niego Aggie. Nie patrzył na Gaby, nie był w stanie, ponieważ wciąż był pod wrażeniem chwili, gdy omal nie wziął jej w ramiona.
– Na co czekasz? – wycedziła Aggie. – Śmiej się.
– Nie zamierzam – odrzekł, siadając obok niej na sofie. – Jest mi przykro.
– Czyżby? – Matka spojrzała na niego kpiąco. – Przecież chciałeś nas rozdzielić.
– Nieprawda. Chciałem, żebyś była szczęśliwa. Może trochę przesadziłem swoim zachowaniem i zapomniałem, że mimo paru siwych włosów wciąż jesteś atrakcyjną i pełną życia kobietą – dodał ze znaczącym uśmiechem.
Aggie najpierw się zaczerwieniła, po czym roześmiała i wyciągnęła rękę, aby dotknąć syna, lecz ostatecznie ją cofnęła.
– Co się stało? – zdziwił się. – Boisz się, że zachorujesz, jak mnie uściskasz?
Aggie znów się zaczerwieniła i roześmiała. Nachyliła się ku Bowiemu, a on wziął ją w ramiona i utulił, bo znowu zaczęła płakać. Ta scena wydała się Gaby kamieniem milowym w ich stosunkach. Była szczęśliwa, widząc, iż matka i syn przytulili się prawdopodobnie po raz pierwszy w dorosłym życiu Bowiego.
Poszła po kawę, a kiedy wraz z Montoyą wróciła do salonu, usłyszała, iż Bowie opowiada Aggie o wyjeździe do Phoenix. Odnotowała w myślach, że nie wspomniał o pobycie w Teksasie, więc go nie zdradziła. Razem obejrzeli telewizyjne wiadomości, ale jedynie informacja o napadzie na mieszkankę Lassiter zwróciła ich uwagę.
Gaby wstała, gdy tylko uznała, że wypada jej opuścić Aggie i jej syna, wyjaśniając, że musi się wcześnie położyć. Miała nadzieję, że Bowie nie zaproponuje, iż ją odprowadzi do pokoju, ponieważ była pod zbyt dużym wrażeniem jego obecności. Najwyraźniej był w podobnym stanie, bo tylko życzył jej dobrej nocy.
Położyła się do łóżka, mając nadzieję, że informacja o napadzie, do którego doszło w Lassiter, nie zakłóci jej snu. Niestety, koszmary nocne wróciły. Zlana potem, ponownie przeżywała we śnie to, co wydarzyło się w stodole w Kentucky, i odcisnęło na niej tak silne piętno, iż skazało ją na życie samotnej kobiety. W gruncie rzeczy nawet nie kobiety, a bezpłciowej istoty.
Znowu czuła ręce szarpiące jej ubranie, wdychała woń whisky, słyszała pijany rechot. Pamiętała, jaką odrazą napawał ją dotyk tego brutala, jak mocno przytłoczył ją ciężar zwalającego się na nią potężnego ciała. Jakby tego było mało, padło przekleństwo i poczuła silne uderzenie. Krew była dokoła…
– Gaby!
Wyrywała się trzymającym ją rękom, opierała się i walczyła.
– Za… zabi… zabiję cię… – wydyszała. – Zostaw mnie!
Nagle poczuła, że ten ktoś silnie nią potrząsa. Otworzyła oczy, zobaczyła przed sobą zatroskaną twarz Bowiego i zrozumiała, że wybudziła się z koszmaru.
Bowie nie wiedział, jak powinien postąpić. Gaby cała dygotała. Łzy popłynęły jej po policzkach, oddech przyspieszył, twarz pobladła, oczy niemalże wychodziły z orbit. Domyślił się, iż opadły ją straszliwe wspomnienia. Bał się wziąć ją w ramiona i utulić, żeby nie pogorszyć jej stanu, ale zostawić też nie mógł.
– Chcę cię tylko przytulić, dopóki nie przestaniesz drżeć i się choć trochę nie uspokoisz – powiedział łagodnie. – To wszystko. Pozwól mi na to. Nie zrobię ci krzywdy, przyrzekam.
– Bowie – szepnęła i uniosła ramiona.
Objął ją czule. Gdyby tylko mógł znaleźć mężczyznę, który jej to zrobił, i rozgnieść go na miazgę! Ze zdziwieniem odkrył, że obok wściekłości odezwał się w nim instynkt opiekuńczy.
– Już dobrze, dziecinko – szepnął. – Jestem przy tobie. Nic ci nie grozi.
Wstał i wziął Gaby na ręce, szepcząc kojące słowa.
– Mam mokre policzki, zmoczę ci koszulę – powiedziała łamiącym się głosem, dotykając kołnierzyka jego błękitnej koszuli.
Nosił ją do garnituru, ale teraz był bez marynarki i krawata, a koszula była rozpięta aż do pasa. Zwróciła uwagę na opaloną skórę i muskularną klatkę piersiową.
– Wyschnie – odrzekł, opuszczając ją na podłogę. – Zaraz się pozapinam – dodał, przekonany, że przeraził ją widok nagiego męskiego torsu.
– Nie boję się ciebie.
– Podejrzewam, że nie powiesz mi, co tak cię przeraziło we śnie, prawda?
– Nie mogę o tym mówić.
– Cóż, mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, iż w zaistniałej sytuacji nie zostawię cię tu samej.
Bowie rozejrzał się po pokoju, a zobaczywszy szlafrok, pomógł Gaby go włożyć, starając się nie wpatrywać w jej ciało, którego kształty podkreślała cienka nocna koszula. Zawiązał pasek szlafroka i znowu wziął ją na ręce.
– Dokąd chcesz mnie zanieść? – spytała.
– Twoje łóżko jest dla mnie za krótkie. Musi więc być moje.
– Bowie…? – Gaby zesztywniała.
– Nie masz powodu do obaw. Po prostu nie zostawię cię tu samej w ciemności, przestraszonej i rozdygotanej. Tylko tyle.
Gaby była w pokoju Bowiego tylko raz czy dwa, i to pod jego nieobecność. Duże pomieszczenie, utrzymane w brązie, beżu i zieleni – kolorach ziemi – odpowiadało jego osobowości. Na królewskim łożu z baldachimem leżała kołdra w indiańskie wzory, odchylona tak, że widać było beżowe prześcieradło.
– Właśnie miałem się położyć, kiedy usłyszałem twoje krzyki – wyjaśnił, kładąc ją na łóżku. Pochylił się i oparł na ramionach. – Będziesz spała ze mną – oznajmił. – Włożę piżamę, żebyś była spokojna, iż z mojej strony nic ci nie grozi. Wprawdzie na basenie widziałaś mnie nago wychodzącego spod prysznica, ale mimo to się ubiorę – dodał, wstając, by sięgnąć do szuflady po piżamę.
Gaby zapamiętała, jak męsko i okazale prezentował się nagi Bowie, ale nawet nie śmiała o tym wspominać w tych okolicznościach.
– Co powie Aggie? – spytała.
– Nie będziemy się teraz tym martwić. Na pewno obudzę się na czas, by cię stąd wyprowadzić. – Znalazł piżamę, zamknął szufladę i spojrzał na Gaby. – Boisz się mnie? – spytał.
– Nie.
– To już coś – orzekł, kierując się do łazienki.