Dentysta w paszczy krokodyla - ebook
Dentysta w paszczy krokodyla - ebook
Dużo pytań zaprząta małe główki szczurka Ogryzka i skrzata Maurycego w pasjonujących historiach opisanych przez Pawła Wakułę. Leśni detektywi rozwiązują zagadki i tajemnice, jakie skrywa Dolina Bagiennej Trawy i lasy wokół leśniczówki Klechdy. A Fryderyk Piątek – najbardziej znany leśniczy w Polsce – czasem im w tej detektywistycznej pracy pomaga.
Zaczytajcie się bez reszty. I nie bójcie się dentysty, skoro nawet krokodyl bez strachu otwiera przed nim paszczę!
Leśnicy
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8208-918-9 |
Rozmiar pliku: | 60 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nie wiemy jak Wy, ale my z niecierpliwością czekaliśmy na kolejne wieści z Doliny Bagiennej Trawy. I kiedy wreszcie zobaczyliśmy prawdziwego krokodyla na okładce książki, to dech nam zaparło z wrażenia, rzuciliśmy wszystko i zaczęliśmy czytać!
Niepokój, ciekawość, odrobina strachu i śmiech do łez towarzyszyły nam przez całą lekturę.
Czy kruki mogą w lesie rozpalać ognisko? Kto zdarł skórę z zaskrońca Euzebiusza? Czy to możliwe, by wąż Apollin był tak niebezpieczny, oplatał swoje ofiary, łamał im wszystkie kości, a potem połykał bez gryzienia? Czy Maurycy będzie musiał wysiedzieć kukułcze jajo?
Dużo pytań zaprząta małe główki szczurka Ogryzka i skrzata Maurycego w pasjonujących historiach, opisanych przez Pawła Wakułę. Leśni detektywi rozwiązują zagadki i tajemnice, jakie skrywa Dolina Bagiennej Trawy i lasy wokół leśniczówki Klechdy. A Fryderyk Piątek – najbardziej znany leśniczy w Polsce – czasem im w tej detektywistycznej pracy pomaga.
Zaczytajcie się bez reszty. I nie bójcie się dentysty, skoro nawet krokodyl bez strachu otwiera przed nim paszczę!
LeśnicyPIERWSZE OGNISKO
Do Doliny Bagiennej Trawy wreszcie zawitała wiosna. W promieniach słońca ostatnie łaty brudnobiałego śniegu topiły się i zamieniały w wesołe strumyczki raźno podążające w stronę rzeki. Kap! Kap! Kap! – z każdej nawet najdrobniejszej gałązki spadały krople wody.
– Trzeba jakoś uczcić tak piękny dzień. Może rozpalimy ognisko? – zaproponował Ogryzek i, nie czekając na Maurycego, zaczął zbierać z ziemi wilgotne drwa.
– A wiesz, że to dobry pomysł! – uśmiechnął się skrzat.
Po chwili obaj nosili z lasu naręcza gałęzi, z których pośrodku Malinowej Polany zaczęli układać zgrabny stosik.
Podczas tego zajęcia zastał ich leśniczy Piątek.
– A cóż to ma znaczyć? – spytał surowo. – Chcecie puścić z dymem całą dolinę? Nie wiecie, że nie wolno palić ognisk w lesie?
Maurycy i Ogryzek spojrzeli po sobie niepewnie.
– Jest tak mokro, że nie ma mowy o pożarze… – bąknął skrzat.
– A poza tym zakazy są dla ludzi! – odparł bezczelnie szczurek. – Nam, leśnym stworzeniom, wszystko wolno! Chce pan zakazać błędnym ognikom nosić płomyki nad głowami? Ciekawe, jak się pan do tego zabierze!
Piątek w zamyśleniu potarł brodę. Pożar lasu był jednym z jego najgorszych koszmarów, ale dobrze wiedział, że niemal zawsze spowodowany jest przez ludzi, bardzo rzadko przez piorun, a nigdy przez zamieszkujące puszczę stworzenia.
– Może zrobicie marzannę? – zaproponował polubownie. – Jest tak mokro, że nie uda się wam rozpalić ognia, ale gdybyście wzięli dwie solidne żerdzie…
Odwrócił się, żeby z ułożonego przez Maurycego i Ogryzka stosiku wybrać odpowiednie patyki, i aż podskoczył z wrażenia, gdy z szumem potężnych czarnych skrzydeł oderwał się od ziemi jakiś ptak, unosząc w dziobie jedną z gałęzi.
– A to dobre! – roześmiał się Ogryzek. – Wygląda na to, że kruk Alojzy też chce zrobić sobie ognisko! Jemu też pan zabroni?
Maurycy zmarszczył brwi.
– To do niego niepodobne! Alojzy na pewno chce zbudować szałas albo płotek… A może zrobi marzannę?
Piątek uśmiechnął się pod nosem.
– Kruki są bardzo zmyślne, ale nie sądzę, żeby Alojzy tracił czas i siły na takie głupstwa. Ma coś ważniejszego do zrobienia. Musicie wiedzieć, że te ptaki, jako jedne z pierwszych, już na początku wiosny budują swoje gniazda!
– A, chyba że tak – mruknął skrzat. – Wiadomo, własny dom jest najważniejszy!STARY NIEDŹWIEDŹ MOCNO ŚPI
Maurycy i Ogryzek szli przez las, a wszędzie wokół rozlegały się odgłosy przyrody budzącej się do życia. Ptaki śpiewały, wiewiórki ganiały się po drzewach, a gdy mijali Polanę Trzech Dębów, dobiegło ich czyjeś rozkoszne ciamkanie i mlaskanie.
– Ktoś ma niezły apetyt! – zachichotał Ogryzek.
– To prawda – przyznał jego przyjaciel. – Ale i tak powinien zachowywać się kulturalnie. Kto to słyszał, żeby tak hałasować przy jedzeniu? To jakiś niewychowany gbur i prostak!
– Skoro mowa o gburach, chodźmy obudzić Leona – zaproponował szczurek. – Dzień taki piękny, już czas, żeby wstał ze swojego barłogu!
Po krótkiej wędrówce znaleźli się nad wejściem do gawry niedźwiedzia brutalnego.
– Hop! Hop! Leonie! – krzyknął Maurycy.
Cisza.
– A to śpioch! – zaśmiał się szczurek. – Poczekaj, już ja go obudzę!
Zwinął kawałek brzozowej kory i zaczął przeraźliwie trąbić. Na próżno. Tylko na gałęzi pobliskiego drzewa przycupnęła zaciekawiona sroka Krystyna.
– Co się dzieje z Leonem? – spytała. – O tej porze zawsze był już na nogach!
– Zima była ciężka – zauważył niepewnie Maurycy.
– Mimo to powinien już się obudzić! – zirytował się Ogryzek.
Gawra Leona była wielką jamą powstałą w wykrocie zwalonego przez wiatr dębu. Przed snem niedźwiedź zakopał się tam w legowisku ze świerkowych gałęzi i zeszłorocznych liści. Szczurek wlazł teraz na przewrócony pień i zaczął skakać, starając się robić jak najwięcej hałasu.
– Leonie! Hop! Hop! Pobudka! – wydzierał się, ale na próżno, z gawry nie doszedł ich żaden odgłos.
– Wlazłbym do środka i wytargał go za ucho, ale trochę się boję – mruknął Ogryzek. – Głodny niedźwiedź po przebudzeniu bywa zły…
Skrzat machnął ręką.
– Zostawmy go w spokoju. Po porannym spacerze burczy mi w brzuchu!
Gdy szli w kierunku Malinowej Polany, napotkali wracającego z obchodu leśniczego Piątka.
– Wpadnijcie do mnie na bułeczki z marmoladą i kakao – zaproponował z uśmiechem. – Zaprosiłbym też Leona, ale on już zaspokoił pierwszy głód. Muszę przyznać, że widok niedźwiedzia posilającego się po zimowym śnie jest imponujący!
– Spotkał pan naszego miśka? – zdziwił się Ogryzek. – A my byliśmy pewni, że jeszcze kima!
Maurycy zatrzymał się jak wryty.
– Ależ z nas gapy! – zawołał. – Przecież to właśnie jego słyszeliśmy, gdy jadł śniadanko na Polanie Trzech Dębów!BOHATERSKI TCHÓRZ
Z każdym dniem widać było coraz więcej oznak wiosny, co prawda w głębokich leśnych rozpadlinach wciąż leżało jeszcze trochę śniegu, ale na gałęziach pojawiły się już świeże pączki, a wśród drzew wyrosły łany niebieskich przylaszczek. Jednak był jeszcze jeden niezawodny znak, że zima naprawdę się skończyła.
– Hura! Hura! Czarny bocian Gerwazy wrócił z Afryki! – wrzeszczał podekscytowany Ogryzek, biegnąc z szeroko rozpostartymi łapkami. – Przeleciał sześć tysięcy kilometrów nad pustynią, dżunglą i morzem. Nie masz pojęcia, gdzie on był i co widział!
– Zuch – przyznał Maurycy. – Musiał mieć masę przygód po drodze!
– No jasne! Widział z bliska słonia, żyrafę i lwa. A jak chciał się napić wody z Nilu, to prawie złapał go korkodryl! O tak! – szczurek kłapnął rękami przed nosem przyjaciela.
– Nieźle! – przyznał skrzat. – A właściwie co to za jeden, ten… korkodryl?
– Straszna bestia z paszczą pełną zębów! – wyjaśnił szczurek. – Drapieżny stwór, który mieszka w Nilu i może zjeść całego słonia razem z jego dwoma ogonami!
– Chyba z ogonem i trąbą – poprawił go skrzat, ale uczciwie przyznał: – Ja nigdy nie odważyłbym się na taką daleką podróż. Ten nasz Gerwazy to prawdziwy bohater!
– No pewnie! I wiesz co? Obiecał, że opowie nam o swoich przygodach!
– Super!
Maurycy i Ogryzek od razu pobiegli po leśniczego Piątka, żeby i on posłuchał opowieści Gerwazego. Wspólnie udali się na łąkę, gdzie czarny bocian wyznaczył spotkanie, lecz nie zastali go. Długo czekali, ale zamiast Gerwazego w wysokiej trawie przechadzał się tylko biały bocian Wojtek.
– Przepraszam, czy nie widziałeś swojego kuzyna? – spytał w końcu Maurycy.
– Tego tchórza? – prychnął Wojtek. – Był tu, ale uciekł jak niepyszny!
– Jak to uciekł? Wystraszył się kogoś? – zmartwił się Maurycy.
– To niemożliwe! – dodał Ogryzek. – Gerwazy nikogo się nie boi! Nawet korkodryla!
Leśniczy Piątek uśmiechnął się i wziął ich na stronę.
– Chłopaki, zdradzę wam tajemnicę – szepnął. – Niestety biały bocian to prawdziwy czarny charakter! Potrafi zbić rywala skrzydłami i poranić go dziobem. Z dzisiejszego spotkania nic nie będzie, bo najwyraźniej Gerwazy wystraszył się Wojtka!SWOJSKI DUSICIEL
Spotkanie z Gerwazym w końcu doszło do skutku. Piątek zaprosił bociana do leśniczówki Klechdy, żeby w bezpiecznym miejscu, z dala od brutalnego kuzyna, opowiedział o swoich przygodach na Czarnym Lądzie.
– No dalej, Gerwazy, zapodaj jakąś straszną historię! – poprosił Ogryzek. – Wiesz, taką, żebyśmy po jej usłyszeniu bali się pójść w nocy do kuchni przekąsić małe co nieco!
– Tak! Tak! – zgodziła się dziwożona Zuzanna. – Poprosimy o horror!
Bocian zaklekotał.
– Czy mówiłem wam już o pytonie?
– Pytong? A co to za jeden? – spytał szczurek.
– Wąż, ale naprawdę olbrzymi! Długi jak stąd do tamtego drzewa – bocian wskazał dziobem odległą o pięćdziesiąt metrów brzozę. – Jest tak silny i żarłoczny, że na śniadanie z łatwością może zjeść słonia i dwa młode nosorożce!
– O rany! – mruknął wilkołak Alfred. – To ile taki wąż może wypić mleka?
– Zaczynam się bać! – przyznała bardzo zadowolona Zuzanna.
Tylko leśniczy Piątek uśmiechnął się pod nosem.
– Mów dalej – poprosił Maurycy.
– Pyton to prawdziwy dusiciel – Gerwazy z lubością kontynuował straszną opowieść. – Oplata swoje ofiary, łamie im wszystkie kości, a potem połyka bez gryzienia!
Jego słuchacze spojrzeli po sobie z niedowierzaniem.
– Nie używa noża i widelca? – zdziwiła się dziwożona.
– Kolego, bujać to my, ale nie nas! – Ogryzek znacząco przymrużył oko.
– Nie wierzycie mi?! – oburzył się Gerwazy. – W takim razie nic tu po mnie! – zatrzepotał wielkimi skrzydłami i odleciał.
– I po co te nerwy? – wzruszył ramionami szczurek. – Przecież każdy wie, że to tylko bajki. Żaden pytong nie istnieje!
– Muszę cię wyprowadzić z błędu – zaskoczył go leśniczy. – Pyton to gatunek węża… Chociaż nie jest ani tak wielki, ani tak żarłoczny, jak opowiadał nasz poczciwy bocian.
– Naprawdę? – zdziwił się Maurycy. – Jak to dobrze, że podobnych stworzeń nie ma u nas w dolinie!
– I ty także nie masz racji! – roześmiał się Piątek. – Przecież wasz stary znajomy wąż Eskupala mieszka u mnie w kompostowniku!
– Nasz Apollin to dusiciel?! – zaniepokoili się goście.
– A jakże – odparł leśniczy. – Jest niezwykle rzadki, choć można go spotkać blisko ludzkich zabudowań, na przykład w zapuszczonym sadzie albo kompostowniku właśnie.
Ogryzek głośno przełknął ślinę.
– Lubię Apollina – mruknął – ale od dzisiaj będą omijał go z daleka!
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_