Depresjologia - ebook
Depresjologia - ebook
Depresjologia została napisana z myślą o wszystkich tych, którzy zmagają się z depresją, którzy poszukują recepty na życie w harmonii, którzy pragną dowiedzieć się kim naprawdę są i znaleźć inspirację i odwagę, by podążać własną drogą. Depresjologia to przejrzysty przewodnik w poszukiwaniu harmonii pomiędzy Sercem, Duszą, Ciałem i Rozumem. To mapa w drodze przez depresję do spełnienia, która rozpoczyna się w przeszłości, wytycza cele na przyszłość i uczy żyć w teraźniejszości. To rewolucyjne podejście do pracy nad sobą, która staje się przyjemnością, a nie ciężką harówką, do której zachęca większość poradników. Książka napisana jest obrazowym językiem, pełnym miłości do człowieka i szacunku do indywidualności każdego czytelnika. Daje wiarę w siebie, nadzieję na szczęśliwe życie i miłość do siebie samego.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8310-085-2 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Największym heroizmem naszych czasów jest bycie sobą. W świecie, gdzie najbardziej pożądanym komplementem jest to, że wyglądasz jak Angelina Jolie, masz głos jak Whitney Houston czy ubierasz się jak ikona stylu z pierwszych stron gazet, pozostanie sobą jest wielkim wyczynem. Musisz być jak ktoś inny, żeby być kimś. Nie możesz już być panią domu, musisz być Perfekcyjną Panią Domu, nie wolno już być matką, trzeba być Supermatką. Musisz być najlepsza i mieć najwięcej, by mieć powód do dumy, zasłużyć na podziw i szacunek. Brakuje miejsca na autentyczność, zgody na popełnianie błędów, na akceptację indywidualności i inności. A przecież ty już jesteś wyjątkowa i niepowtarzalna, z czego wydajesz się nie zdawać sobie sprawy. Zapytaj siebie, ile dzisiaj w tobie jest ciebie, a ile ambicji twoich rodziców, chęci udowodnienia czegoś sąsiadom, poczucia obowiązku wobec społeczności, w której żyjesz, i chęci wpisania się w schemat, który otworzy ci drogę do wymarzonego świata. Zapytaj siebie, czy ten wymarzony świat należy do ciebie, czy może jest podpatrzonym obrazkiem z amerykańskiego tasiemca, historią człowieka, którego znasz jedynie z gazet, o którym tak na prawdę nic nie wiesz. Czy ten świat jest naprawdę twój, czy jest czyjąś wizją, którą realizujesz, życiem, na które się zgodziłaś, zamiast tworzyć je na własną miarę.
Przychodzi taki czas, kiedy role, które na siebie przyjęłaś, zaczynają uwierać tak bardzo, że pomimo setek kolorowych obrazków, którymi się otaczasz, życie traci barwy. Bo brak w nim miłości, brak pasji, namiętności, a przede wszystkim autentyczności. I przychodzi czas, kiedy odgrywane przez lata role ciążą tak bardzo, że zaczyna brakować sił, by kroczyć dalej. Dawno straciłaś kontakt z człowiekiem, którym byłaś i którym być mogłaś, i stałaś się kimś, kto być może zachwyca wszystkich poza tobą samą. Przychodzi czas, kiedy łatwiej wydaje się umrzeć, niż dalej żyć w nieswojej bajce. Przerażenie paraliżuje cię na myśl o tym, by odbyć niebezpieczną i przerażającą podróż w poszukiwaniu siebie. Lękiem napawa już sama myśl, że jakimś cudem możesz odkryć, kim naprawdę jesteś. No bo co wtedy zrobisz z całym swoim życiem…?
_Lipiec 2014_
_Pustka. Nic. Czarna dziura…_
_– Pytam raz jeszcze: czego chcesz?_
_– Nie wiem – odpowiadam, a mój słaby głos zaczyna się łamać. Gardło boleśnie się zaciska i zaczynam mieć problemy z oddychaniem. Co ja dzisiaj zjadłam? Orzechy, mleko… Nie wiem…_
_– No dobrze, powiedz w takim razie, czy mnie jeszcze kochasz…_
_– Nie wiem…_
_– Chcesz ze mną być?_
_– Nie wiem…_
_– Przecież wiesz, kochanie, że mogę dać ci wszystko… Chcesz psa? Kota? Konia? Nowy dom? Samochód?!!! Czego ty, do diabła, chcesz?!_
_– Nie wiem…_
_– Jak to nie wiesz!? Czy ty masz pięć lat?!_
_– Pięcioletnie dzieci wiedzą! Ja nie wiem! Może to taki wiek, może zwariowałam, może jestem głupia, zła, ale… nie wiem! Rozumiesz?! NIE WIEM, NIE WIEM, NIE WIEM!!!! Nie, ty nie rozumiesz…_
_– Już wiem! Ty kogoś masz! Tak, to na pewno jakiś ON namieszał ci w głowie, szepnął coś o twoich pięknych oczach, a ty popłynęłaś… Masz kogoś?!_
_– Nie mam. Nie mam nikogo. Nie mam nawet siebie…_
Depresja to choroba, której objawem jest bolesny zanik siebie. Kiedy nie masz już nawet siebie, nikt się nie upomni o twoje szczęście, nikt się nad tobą nie pochyli, nikt nie podniesie z dna. A jeśli nawet znajdzie się taka osoba, odrzucisz ją z przekonaniem, że nie zasługujesz na miłość i szacunek. Ale masz wybór. Możesz wrócić do siebie albo umrzeć. Chcesz umrzeć, umrzyj – twoje życie, twój wybór, twoja śmierć. W sumie przecież już nie żyjesz. Bo co to za życie bez marzeń, bez miłości i bez żadnej nadziei na zmianę? Możesz żyć, ale nie musisz.
Nic nie musisz, ale wszystko możesz. Możesz wymalować swoje życie na nowo, możesz zachwycić się życiem i tą niezwykłą istotą, którą jesteś. Możesz przeczytać tę książkę, bazgrać po niej i ją pokreślić, cisnąć w złości, zalać kartki potokiem łez… Jeśli tego potrzebujesz, zrób to, a potem możesz zastosować metody, które tu opisuję, a które sprawiły, że ja sama narodziłam się na nowo. Chcesz spróbować?
Mam do ciebie prośbę: maluj po kartkach. Pisz, notuj i bazgraj do woli. Tak, wiem, słyszałaś, że „nie wolno bazgrać po książkach”. Będziemy tu łamać stereotypy i paradygmaty, więc możesz zacząć od zaraz. Wszystkie moje książki są pobazgrane. To znaczy tylko te, które coś dla mnie znaczą. Im ważniejsza, tym bardziej pobazgrana. Ołówkiem, długopisem, mazakiem. Zaznaczam ważne dla mnie zdania, zakreślam, podkreślam i stawiam mnóstwo wykrzykników, rysuję smutne i wesołe buźki, a na dodatek zaginam rogi! Dzięki temu mogę wracać do moich książek, nie musząc czytać ich od nowa, by przypomnieć sobie najistotniejsze treści. Zatem bazgraj! Nie obrażę się, jeśli kiedyś zobaczę swoją książkę całą przez ciebie pobazgraną. To będzie dla mnie zaszczyt. To będzie znaczyło, że była dla ciebie ważna.
Bez względu na to, czy siedzisz w czarnej dziurze po uszy, czy dopiero czujesz, że coś cię do niej wciąga, że coś jest nie tak, że tracisz grunt pod nogami, że nie tak miało być, że „co, do cholery, się z tobą dzieje, bo przecież powinnaś być zadowolona, a nie jesteś?”, tę książkę napisałam dla ciebie.Wszystko możesz, nic nie musisz
Nic. Naprawdę. Tak, tak, już słyszę, jak walisz książką w blat, na którym stoją niepozmywane naczynia po śniadaniu. Mieszkanie wygląda jak po wybuchu bomby i jesteś już spóźniona do pracy. A ja ci tu pieprzę o tym, że nic nie musisz. Nie musisz. Nie musisz. Nie musisz. Nie musisz! Chcesz.
Nie chcę! Nie chcę sprzątać, iść do pracy, gotować i robić prania! Nie chcę tej samotności, smutku i przygnębienia. Nie chcę…!
Czyżbym słyszała twój krzyk?
No, to jesteśmy na dobrej drodze. Powiedz mi, czego jeszcze nie chcesz? Śmiało, nazwij to!
Ja (twoje imię) ……………………………………… nie chcę:
–
–
–
–
–
Mamy już dobry początek. Początek napisany przez ciebie. Dziękuję. Teraz możemy porozmawiać o śmierci. Jak często o niej myślisz? Masz już gotowy scenariusz, czy liczysz na to, że któregoś dnia po prostu się nie obudzisz? W śmierci nie ma nic złego. Ja swoją mam za sobą. Śmierć daje czemuś kres. Czasem umrzeć musi ktoś wymyślony, by żyć mógł ktoś prawdziwy. Umiera ktoś, kogo stworzyły okoliczności, rodzina, sąsiedzi, wychowawcy, szkoły, otoczenie, religia, doświadczenia i rodzi się ktoś, kogo dawno pochowałaś, prawdziwa ty. Rodzi się na nowo to maleńkie, radosne, niewinne dziecko, które potrafi być spontaniczne, autentyczne i szczere w okazywaniu swoich uczuć. Które potrafi cieszyć się deszczem tak samo jak słońcem, dla którego tęcza jest powodem do radości, które złości się spontanicznie, intensywnie i krótko, a potem zapomina o urazach. I gdy umrze już ten nieszczęśliwy, przegrany, zgnębiony i chory człowiek, którym się stałaś, ty i to dziecko staniecie się znów jednym. Na nowo nauczysz się słyszeć głos swojego serca i nie będziesz się bała za nim podążać. Twoje zdrowe ciało będzie miało mnóstwo sił, by cię nieść, rozum będzie podpowiadał najlepszą drogę, a dusza śpiewem nada tempo i wystuka rytm. Ale najpierw umrzeć musi ta wymyślona, wykreowana i zaplanowana postać, którą z całą pewnością nie jesteś. Zostań ze mną, ukatrupimy ją razem. Chcesz? Kiedy już to zrobimy, nauczę cię żyć na nowo! Nie mogę się doczekać, żeby cię nareszcie poznać, ale może najpierw odkryjmy, kim naprawdę jesteś. Dobrze?
_Marzec 2013_
_Zapadam w sen w momencie, gdy dotykam poduszki. Ktoś gasi mi światło, wyjmuje wtyczkę. Nie śnię, nie wypoczywam, NIE JESTEM. Jak dobrze zaprogramowany robot budzę się kilka razy w nocy, robię obchód, sprawdzając, czy z dziećmi wszystko w porządku, i dotykając łóżka, ponownie wpadałam w nicość. Rano budzik wyrywa mnie z czarnej otchłani, ale nie jestem w stanie ruszyć ręką ani nogą, nie mogę się podnieść, boli mnie wszystko, budzę się z koszmarnym bólem głowy, czuję mrowienie w różnych częściach ciała. W środku coś musuje. Muszę skupić całą uwagę, zebrać wszystkie siły, by wykonać pierwszy ruch: opuścić nogi na ziemię, podnieść tułów, usiąść… Och, jak głośno moje ciało woła o pomoc, wrzeszczy, a ja go nie słyszę. Koncentruję wszystkie siły, by zmusić się do posłuszeństwa, ale powoli tracę kontrolę. Gdy boli mnie głowa, biorę proszki, gdy zasypiam w pracy, piję kawę i popijam energetykiem. Mam metodę na wszystko, przynajmniej tak mi się zdawało. Dzisiaj świat mi zawirował, a gdy zmierzyłam ciśnienie, mąż zadzwonił po karetkę. Nie potrafiłam zapanować nad strachem, dygotaniem całego ciała, szczękającymi zębami. Uklękłam na balkonie w zimny, marcowy wieczór, przykryłam się kołdrą i czekałam na sygnał karetki. Telepało mną tak mocno, że bałam się ruszyć. I nagle… wszystko ustało. Usłyszałam ciszę. Świat się zatrzymał. Czy tak wygląda śmierć? Położyłam rękę na sercu, by poczuć jego bicie. Nic nie czułam. Nie wiem, ile czasu tak trwałam, ale potem wszystko zaczęło się od nowa: dygotanie, strach… Żyłam, ale straciłam panowanie nad swoim życiem…_Serce, dusza, rozum i ciało
Prawdziwa ty to harmonijne połączenie serca, duszy, rozumu i ciała. Harmonia jest zauważalna w twojej posturze, sposobie poruszania się, słychać ją w twoim głosie i czuć w aurze, którą wokół siebie roztaczasz. Ta harmonia to charyzma, którą emanują niektórzy ludzie. Z tej harmonii pochodzą siła i spokój, którymi zarażają otoczenie. Kiedy jesteś pogrążona w depresji, każdy aspekt ciebie szarpie się w innym kierunku, każdy samodzielnie próbuje poradzić sobie z bieżącymi problemami. Czujesz się rozerwana, nieszczęśliwa, nie potrafisz zdefiniować, czego pragniesz, ani określić, dokąd zmierzasz. Nie masz siły, by nawet zacząć jakiekolwiek zmiany, bo nie wiesz, od czego zacząć. Twoja egzystencja zaczyna ograniczać się do przetrwania z dnia na dzień. Tymczasem serce, dusza, rozum i ciało mogą współpracować, by zapewnić ci życie pełne miłości, satysfakcji i spełnienia. Poznaj je i zrozum, jak funkcjonują, byś mogła nauczyć się życia w harmonii.
SERCE. To ono szepcze cichutko te wszystkie pragnienia, które teraz tak bardzo cię przerażają. Pragnienia, które są tylko twoje. To ono wyrywa się w nieznanych dotychczas kierunkach. To twoje serce właśnie rzeźbi i kształtuje ciebie. Serce zawsze będzie dążyło do szczęścia, miłości i spełnienia.
DUSZA. Śpiewa, kiedy jesteś sobą, i zawodzi, gdy od siebie odchodzisz. Milknie, kiedy przestajesz dla siebie istnieć. To dusza dopieszcza szczegóły, wyznacza wartości, które staną się drogowskazami na twojej drodze. Twoja dusza jest częścią jednego Boga, którego możesz nazywać, jak zechcesz: Moc, Miłość, Bóg, Allah, Natura… Ja będę nazywała tę uniwersalną, wielką Miłość Bogiem. To określenie jest mi najbliższe, choć dla mnie osobiście nie ma nic wspólnego z żadną religią.
ROZUM. Jest stworzony przez wszystkie zasady, których uczyłaś się od dziecka. Wszystkie „musisz” i „nie możesz”, wszystkie lekcje religii i normy wpajane przez bliższą i dalszą rodzinę, następnie szkołę i otoczenie. Rozum to twój osobisty żandarm, dobrze wytresowany, by cię pilnować, byś nie zeszła z drogi, którą musisz kroczyć, bo tak zostałaś zaprogramowana. Rozum realizuje twój osobisty kodeks prawny, który został ci wdrukowany od dnia narodzin. Dobra wiadomość jest taka, że możesz go zmienić.
CIAŁO. Jest obrazem serca i duszy. Kiedy jesteś szczęśliwa, spełniona i pełna miłości, twoje ciało kwitnie. Jest zdrowe, a ty dobrze się w nim czujesz bez względu na jego rozmiar i kształt. Ciało jest twoim barometrem. Jeśli zaczyna szwankować, to sygnał, że cierpi serce i dusza. Serce i dusza są w stanie naprawić ciało, jednak ciała nigdy nie naprawisz rozumem.
Prawdziwa ty to ta, która podąża za głosem serca, przy dźwiękach śpiewającej duszy, otulona zdrowym i pięknym ciałem. Twój rozum zamiast sabotować twoje marzenia, zawsze znajduje właściwą drogę, by do nich dotrzeć. Prawdziwa ty to taka, której serce, dusza, rozum i ciało żyją w harmonii.Jak osiągnąć harmonię
Na pewno czytałaś już wiele poradników. Czytałaś, że jeśli trochę bardziej się postarasz, to się uda. No proszę cię, przecież słyszałaś, że „kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje” i „na sukces trzeba ciężko pracować”. Wystarczy zatem wstać trochę wcześniej, pójść spać nieco później i pokonać swoje słabości między jednym a drugim. MUSISZ być lepiej zorganizowana, sprawniejsza i bardziej efektywna. NIE MOŻESZ sobie odpuszczać, trwonić czasu ani oddawać się zbędnym przyjemnościom. Bo „życie to nie jest bajka”, moja droga! Więc rano kawa, potem pigułki na stres (teraz aż 30 sztuk za 5 złotych), potem coś na wątrobę, włosy, cerę i redukcję wagi, bo przecież nie możesz marnować czasu na pielęgnację i dopieszczanie własnego ciała.
No cudnie, ale przecież wszystko bierzesz. Wychodzi garść kolorowych dropsów dziennie. Czytasz te pieprzone poradniki, ba, nawet czasem udaje ci się ze sobą wygrać. Chociaż cichutko błagasz o jeszcze pięć minut snu, twoja zdyscyplinowana Pani Generał wykopuje cię z łóżka o piątej rano. Wciągasz dres i wleczesz swoje ciało na trening. Wygrałaś! Raz i drugi udaje ci się pójść spać po północy, ale trzeciego dnia padasz. Przegrałaś… Goniona wyrzutami sumienia i złością na własne słabości starasz się bardziej, zaciskasz zęby, bo MUSISZ być bardziej zdyscyplinowana. Stajesz się niedoścignionym wzorem dla innych, podziwiana i naśladowana. Tylko dlaczego wcale cię to nie cieszy, a każdy dzień staje się dla ciebie coraz większym wyzwaniem? Wiecznie słyszysz, że POWINNAŚ być wdzięczna za to, co masz, że POWINNAŚ cieszyć się tym, co osiągnęłaś, POWINNAŚ być dumna z siebie, dzieci, męża… ale ty już nie umiesz. Już dawno wszystko przestało cię cieszyć. Wiesz, że nie powinnaś czuć tego, co czujesz, a fakt, że to czujesz, przynosi ci wstyd i pogardę dla siebie samej.
Też tak miałam. Naprawdę. Mam synka z zespołem Downa, adoptowaną córeczkę, cudownie zbuntowanego, osobiście urodzonego nastolatka i drugiego, który sam mnie wybrał, a ja zostałam jego mamą zastępczą. Ponad dwadzieścia lat prowadziłam agencję reklamową. Byłam chodzącym wzorem dyscypliny i zorganizowania, zażartym wrogiem wszelakiego pobłażania i jakichkolwiek przyjemności. Wszystko miałam, tylko byłam cholernie nieszczęśliwa. I wiesz, co ci powiem? Te poradniki i pigułki są gówno warte. Wszystko, co sprawia, że toczysz walkę ze sobą, jest pomyłką. Wojna z niepełnosprawnością dziecka, walka o nieudane małżeństwo czy w końcu wojna z depresją to wielkie nieporozumienie, źródło naszej największej życiowej porażki.
Zamiast tracić energię na zmaganie się z własnymi słabościami, niedoskonałością dziecka czy depresją, wystarczy skupić się na tym, co dobre, co naprawdę ważne, kim naprawdę jesteś i czego naprawdę chcesz. Wystarczy pokochać, nie pokonać, bo pokonać się nie da i bez względu na to, jakich metod użyjesz, przegrasz. Jeśli wybaczysz i pokochasz, jeśli zaakceptujesz, jeśli się zachwycisz, jeśli przejdziesz przez to maleńkimi krokami, to cała walka i całe zło znikną, a w twoim życiu samo zacznie pojawiać się to, czego pragniesz. Poczujesz spokój i harmonię bez wysiłku, bez bólu, bez poświęceń. Nie wierzysz? Spróbuj, co ci szkodzi. Mnie się udało.Moja niby-bajka
Kiedyś miałam pałac i księcia z telewizji, ale życie bajką nie było. Obecnie mam mniej, a jest mnie o wiele więcej. Nie w kilogramach, chociaż w kilogramach też jakby ciut więcej, ale przede wszystkim w świadomości. Teraz moje życie to prawdziwa bajka, którą piszę każdego dnia, w której dostaję to, czego pragnę, gdzie cuda zdarzają się na każdym kroku, a na swojej drodze spotykam samych magicznych ludzi.
Nie zawsze tak było. Zawsze jednak brałam odpowiedzialność za siebie i starałam się zmienić to, co uważałam za konieczne. Czytałam poradniki o tym, jak zmieścić trzy doby w jednej, jak być lepszą żoną, jak być doskonałym menedżerem, perfekcyjną panią domu, idealną matką i zajebistą kochanką. Torturowałam się, postępując według wyczytanych wskazówek. Biegałam za dziećmi z poradnikiem o tym, jak do nich mówić, żeby słuchały, pisałam plany dnia, które kończyły się katastrofą już rano, gdy zamiast o piątej zwlekałam się z łóżka o siódmej. Próbowałam ćwiczyć pilates, ale wysiadło mi biodro, chodzić na siłownię, ale bolał kręgosłup. Walczyłam o to, by być bardziej efektywna, lepiej zorganizowana, godniejsza uznania i miłości. Toczyłam boje sama ze sobą, z tym, co uznawałam za swoje słabości. Czasami udawało mi się pokonać siebie, tylko po to, by po chwili znowu przegrać, bo nie miałam siły, nie dawałam rady. Byłam cholernie ambitna, czytałam złote myśli z gatunku „Co nas nie zabije, to nas wzmocni”, albo „Bóg daje nam tylko tyle, ile jesteśmy w stanie unieść”.
Kto wymyśla te bzdury?! Sami sobie wrzucamy na plecy zbyt ciężki tobołek, a potem zawracamy Bogu tyłek, żeby nas ratował. Próbujemy czerpać siłę z tego, że całe to gówno, w którym teraz siedzimy, to boże błogosławieństwo. Codziennie wstawałam wcześnie rano i toczyłam ze sobą wojny, by po raz kolejny polec pod natłokiem obowiązków, które na siebie brałam. Skoro docierając na skraj życia, mam stać się silniejsza i dobry Bóg wrzucił mi na grzbiet dokładnie tyle, ile mogę unieść, to przecież nie mogę go zawieść. Muszę udźwignąć, nawet jeśli po drodze pęknie mi kręgosłup… I to, co kiedyś było tylko pokorą, staje się podłym upokorzeniem.
Nie na tym polega sukces. Nie na tym, by zwalczać siebie, swoje słabości i wady. Nie. Walcząc ze sobą, tracimy energię, skupiamy się na naszych słabościach, a przegrywając z nimi, mamy do siebie coraz więcej żalu, coraz bardziej siebie nienawidzimy, utwierdzamy się w przekonaniu, że po prostu jesteśmy do dupy i nic ani nikt tego nie zmieni. Nasze poczucie własnej wartości z każdą porażką spada siedem pięter w dół. Uznajemy, że nie zasługujemy na nic dobrego i stajemy się łatwą ofiarą dla krążących po świecie drapieżników, oprawców, katów i innych dewiantów.
Szczęście polega na tym, by zaakceptować i pokochać siebie. Poznać mroczniejsze zakamarki swojej duszy, do których boisz się zaglądać. Zaakceptować wszystkie wady, wszystkie ciemne miejsca i pokochać człowieka, którym jesteś, a nie, jakim wydaje ci się, że być powinnaś. Nie takim, jakim chcieli widzieć cię rodzice, kolejni partnerzy czy w końcu jaką sama sobie wydumałaś na podstawie ulubionych filmów. Nigdy nie będziesz Julią Roberts, Virginią Woolf, Angeliną Jolie czy swoją matką, jeśli to ona jest dla ciebie niedoścignionym wzorem. Nigdy. I bez względu na to, jak bardzo ci te kobiety imponują, jak bardzo się starasz wyuczyć ich cech osobowości, naśladować ich styl i opanować ich sposób bycia, to żadną z nich nie będziesz. Będziesz jedynie ich żałosną, pokraczną kopią. Po co, skoro możesz być najpiękniejszą, najlepszą i najcudowniejszą, jedyną i niepowtarzalną sobą?
Jeśli masz z tej książki zapamiętać jedną rzecz, niech będzie to właśnie to: wyrzuć wszystkie poradniki, które mówią ci, że coś musisz, powinnaś albo nie możesz. Które dają ci gotową receptę na bycie lepszą, bardziej jakąś, bardziej perfekcyjną. Wywal, spal i zapomnij o ich istnieniu. Bo tylko ty wiesz, kim jesteś, tylko ty wiesz, jakie są twoje mocne strony. Jeszcze nie wiesz? To na kolejnych stronach tej książki powiem ci, jak się tego dowiedzieć. A gdy już staniesz twarzą w twarz ze sobą, spojrzysz sobie w oczy, obejmiesz się i pokochasz, to wszystko stanie się łatwe. Naprawdę. Nie będziesz musiała więcej ze sobą walczyć. Wykorzystasz zarówno swoje zalety, jak i wady, by bez wysiłku być szczęśliwa. Twoje życie stanie się falą, na której będziesz płynęła, odkrywając radość, satysfakcję i miłość na każdym kroku. Nie będziesz musiała na nic zasługiwać ani ciężko pracować. Niebo będzie dzisiaj, nie po śmierci. Spełnienie będzie dzisiaj. Spokój będzie dzisiaj. Dostatek będzie dzisiaj.
Kiedyś mój brat powiedział, że nie zna nikogo w moim wieku (dziękuję, braciszku!), kto budzi się z uśmiechem na twarzy. „Bo życie to przecież nie bajka” – słyszałaś to nie raz. Jestem buntownikiem, nie chciałam brać udziału w zbiorowym nieszczęściu współczesnego świata. Poszłam pod prąd i odnalazłam… siebie. Już od jakiegoś czasu budzę się z uśmiechem na twarzy i wdzięcznością za promienie słońca tańczące na ścianach mojej sypialni, deszcz bębniący po parapecie czy aksamitny mrok za oknem. Z wdzięcznością przyjmuję wszystko, co mi życie niesie: radość i smutek, rozpacz i euforię, rozczarowanie i zachwyt, bo to jest życie, a ja jestem go ciekawa, akceptuję je i kocham w całości.
Niemożliwe? Nie ma rzeczy niemożliwych, a ja jestem tego najlepszym dowodem. Odbyłam najtrudniejszą i najbardziej samotną, ale jednocześnie najważniejszą podróż mojego życia – wyprawę do wnętrza siebie. Mam wielką nadzieję, że moje doświadczenia pomogą i tobie, piękna, współczesna księżniczko, i tobie, dzielny współczesny książę, odnaleźć własną drogę i napisać własną bajkę. Zapraszam w trudną podróż przez niebezpieczne krainy pełne demonów przeszłości, lęków o jutro i udręki codzienności. Wezmę cię za rękę i przejdziemy przez to razem. Warto, bo na końcu odnajdziesz najpiękniejszą i najważniejszą istotę na świecie: siebie. Weźmiesz ją w ramiona, wycałujesz i obudzisz do prawdziwego i szczęśliwego życia. Będziesz miała odwagę naprawdę żyć, a śmierć przestanie cię straszyć.Kim ja jestem?
Nie jestem lekarzem, psychologiem, coachem ani terapeutą. Jestem zwykłą kobietą, urodzoną na warszawskiej Pradze, w katolickiej rodzinie, wychowaną w bloku, dorastającą na emigracji w Kanadzie. Przez całe życie bardzo się starałam być idealną córką i uczennicą, idealną żoną i matką, idealnym pracownikiem, a następnie idealnym pracodawcą. Byłam wypadkową pragnień i oczekiwań moich rodziców, otoczenia, Kościoła, męża, społeczeństwa, branży, w której pracowałam. Byłam chodzącym ideałem. Nie przechodziłam na czerwonym świetle, nie wyrzucałam papierków na ulicę, nie kłamałam, nie oszukiwałam szefa ani fiskusa. Byłam szanowana, lubiana i doceniana przez otoczenie. Aż pewnego dnia wszystko szlag trafił i… dobrze się stało. Moje życie wywróciło się do góry nogami dwa razy tylko po to, bym mogła pewnie stanąć na własnych nogach i podążać własną ścieżką. Skoro ja mogłam, ty też możesz.
Mnie też się zdawało, że nie mam czasu ani siły na zmiany, że nie dam rady. Nie wiedziałam nawet, gdzie zacząć. Przeszłam depresję, załamanie, chorobę i rozwód. Byłam właścicielką agencji reklamowej, którą stworzyłam z jednego komputera i pasji, a potem przeszłam drogę od zera do milionera, aż pewnego dnia w godzinę spakowałam całe swoje życie i dzieci i uciekłam z niemojej bajki. Dzisiaj jestem spełnioną kobietą, szczęśliwą matką, blogerką i pisarką. Organizuję najróżniejsze akcje, staram się pomagać osobom marzącym o adopcji, zmagającym się z niepełnosprawnością dziecka. Odpisuję na listy i spotykam się z ludźmi. Staram się spędzać jak najwięcej czasu z młodzieżą. Jestem matką czwórki dzieci, z których każde jest odrębną historią. Każde wymaga indywidualnego podejścia, osobnej uwagi. Każde zasługuje na mój czas. Całą czwórkę wychowuję sama. Nie mam nikogo. Rodzice mieszkają w Kanadzie, a teściowa… no tak, nie mam już teściowej. Mam też największe bogactwo tego świata: siebie. A wokół mnie jest pełno życzliwych, kochanych i cudownych ludzi.
Nie jestem już ideałem. Mam mnóstwo wad, umiem kłamać, łamię przepisy drogowe i nie kąpię dzieci codziennie. Płaczę na widok zachodów słońca i modlę się do księżyca. Nie, nie zwariowałam. Moje życie potoczyło się tak, że musiałam zrobić sobie całą serię badań psychiatrycznych, i mam niejeden papier na to, że jestem zdrowa psychicznie. Poradziłam sobie z depresją. Kocham życie, ludzi i tę małą zołzę, którą dzisiaj jestem. Jestem zbiorem magnetycznych kulek, czule przytulonych do siebie, tworzących jedność.
Każde wydarzenie ostatnich lat niczym brutalny cios sprawiało, że kulki z hukiem rozbiegały się we wszystkie strony. Kiedyś, zanim znowu się połączyły i ponownie stworzyły jedność, mijało wiele tygodni, miesięcy, lat. Udawałam, że nic się nie stało, że ja to nadal ja, wcale nie w kilkuset rozproszonych kawałkach. Takie trwanie w iluzji było bardzo wyczerpujące. Odkąd zmieniłam swoje życie, regularnie pozwalam sobie na rozpadanie się. Doświadczam go, obserwuję i odczuwam. Czuję, jak siła przyciągania mojej miłości sprawia, że rozproszone kulki zbierają się znowu razem i stają się mną. Odkąd przestałam je pospieszać, udawać, że są w kupie, kiedy były osobno, winić siebie za ich rozpad czy oceniać ich stan, idzie im znacznie szybciej. Ot, dzień czy dwa cichego wyczekiwania, obserwowania, jak się odnajdują i wskakują na swoje miejsce. I znowu jestem.
Jeśli chcesz, opowiem ci krok po kroku, jak do tego doszłam. Możesz skorzystać z moich doświadczeń, ale pamiętaj o jednym: tylko ty wiesz, co jest dla ciebie dobre. Nikt inny, ani ja, ani twoi rodzice, ani mąż, brat, siostra, znajomi ani lekarze. Tylko TY masz w sobie odpowiedzi.Co ze mną jest nie tak?
Myślałam, że jestem suką, bo kim innym może być ktoś, kto czuje to, co czułam ja? Pomimo sukcesów zawodowych i osobistych, stabilizacji finansowej i rodzinnej byłam wiecznie przygnębiona, nic mnie nie cieszyło, a przecież wszystko miałam: dom, rodzinę, psa, pracę. Wszystko! Może w głowie mi się poprzewracało?! Myślałam, że może mi za dobrze i dlatego tak mną targa, tak telepie. Chciało mi się wyć i śmiać z tego, że chce mi się wyć.
No więc co ze mną było nie tak? No bo musiało być coś nie tak. Wszystko dla wszystkich robiłam, tylko że wszyscy byli zadowoleni, a ja nie, a powinnam. Powinnam, prawda?! Cholero jedna, bądź zadowolona i przestań mi tu marudzić! A jak masz focha, to kup sobie kieckę, strzel tatuażyk na tyłku albo wypij drinka i wracaj na swoje miejsce… niewdzięczna suko!
Nie byłam dla siebie ani zbyt wyrozumiała, ani życzliwa. W pogoni za substytutem szczęścia pędziłam na noc zakupów i z wywieszonym językiem opróżniałam karty kredytowe. Wracałam do domu z poczuciem winy, ale nie szkodzi, bo miałam cudną kieckę, piękne szpilki i nowe perfumy. Sądziłam, że w tym przebraniu nikt nie zauważy, że w środku cała zalewam się łzami. I przez lata nikt nic nie zauważył. Bo w domu czysto i gładko, wszyscy zadowoleni, a ja zadbana i uśmiechnięta, by udowodnić światu, jaka jestem szczęśliwa. Jeśli wszyscy uwierzą, to może ja też… i wierzyłam.
Ty też pewnie czułaś, jak narasta w tobie niepokój, wzbiera, czai się. Już od jakiegoś czasu pogrążasz się w smutku, może nawet już nie pamiętasz, kiedy ostatni raz byłaś szczęśliwa. Z początku udawało się pokonać żal i rozczarowanie. Sprawdzały się stare triki: siłownia, pączek, wino, nowa torebka. Wystarczyło zrobić komuś przyjemność, poświęcić się dla sąsiadki, pomóc koleżance i już wiedziałaś, że jesteś dobra, godna szacunku i miłości. I przez chwilę było ci dobrze. Niestety, te triki powoli przestawały działać i mimo rozweselaczy coraz częściej oblepiała cię beznadzieja. Niczym z beczki smoły coraz trudniej było się z niej wygrzebać. Aż w końcu zostałaś i straciłaś nadzieję na to, że cokolwiek w twoim życiu może jeszcze się zmienić.
No więc co z tobą jest nie tak?! To pytanie pewnie zadajesz sobie każdego dnia. Kiedy patrzysz na swoje zdrowe dzieci, nowe mieszkanie, przyzwoity samochód i równie przyzwoitą pracę. No więc dlaczego? Dlaczego zalewasz się łzami, kiedy nikt nie widzi? Dlaczego nie czujesz szczęścia, kiedy, do cholery, powinnaś je czuć? Bo powinnaś, prawda? A jeśli nie czujesz, jeśli nie umiesz cieszyć się tym, co masz, to na pewno jesteś zła, podła, niewdzięczna i godna publicznego potępienia.
Też tak myślałam. Starałam się być silna, wszystko ogarniać, realizować zadania i być we wszystkim najlepsza. Dążyłam do nieosiągalnego celu, a gdy już miałam go dotknąć, szczęście wymykało się między palcami i znowu musiałam je gonić. Byłam pewna, że wystarczy lepiej się zorganizować, zacisnąć zęby, założyć uśmiech i być silną kobietą. Nie wiedziałam, że siła jest sprzymierzeńcem depresji. Nie wiedziałam, że moja siła nie uchroni mnie przed katastrofą, a jedynie wpakuje w sam jej środek.