Detektywi w służbie miłości - ebook
Detektywi w służbie miłości - ebook
Zbiór opowiadań nie tylko kryminalnych. Detektywi ratują uczucie lub w imię miłości zapobiegają zbrodni. Przekonać zaborczą matkę do narzeczonej syna – niemożliwe. Tylko Parker Pyne zna skuteczny sposób! Przyznać się do winy, by chronić ukochaną osobę to dowód miłości, ale i... zbrodni? Na stole żółte irysy, ulubione kwiaty nieżyjącej żony, przy stole jej przyjaciele, a Herkules Poirot podczas kolacji musi wskazać zabójcę. Kolorowy serwis „Arlekin” okazuje się narzędziem zbrodni, a dziedziczny daltonizm pomaga zdemaskować mordercę. Opowiadania dla zakochanych w zagadkach i detektywach!
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-271-5329-6 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kiedy wczesnym rankiem Parker Pyne zszedł w Palmie z parowca płynącego z Barcelony na Majorkę, od razu spotkało go rozczarowanie. Hotele były przepełnione! Najlepszym lokum, jakie mogli mu zaproponować, była mała, duszna klitka z widokiem na podwórko hotelu położonego w centrum miasta... ale Parker Pyne nie chciał w niej zamieszkać. Właściciel hotelu obojętnie odniósł się do jego skarg.
– Co mogę zrobić? – westchnął, wzruszając ramionami. – Palma staje się popularna! Kurs wymiany walut jest bardzo korzystny! Wszyscy... Anglicy, Amerykanie... przyjeżdżają zimą na Majorkę. Cała wyspa jest zatłoczona. Wątpię, by angielski dżentelmen znalazł gdziekolwiek miejsce... może w Formentor, gdzie ceny są tak horrendalne, że nawet cudzoziemcy wzdrygają się ze zgrozą.
Parker Pyne wypił kawę, zjadł bułeczkę i poszedł zwiedzić katedrę, ale nie był w nastroju sprzyjającym podziwianiu uroków architektury.
Następnie w łamanej francuszczyźnie, naszpikowanej miejscowym hiszpańskim, odbył naradę z przyjaźnie nastawionym taksówkarzem. Rozprawiali o zaletach oraz możliwościach takich miejscowości, jak Soller, Alcudia, Pollensa i Formentor, w których znajdowały się eleganckie, lecz bardzo drogie hotele.
Parker Pyne natychmiast spytał o ceny w tych hotelach.
– Żądają tam – odparł taksówkarz – sum absurdalnych, a przecież powszechnie wiadomo, że Anglicy przyjeżdżają tu, bo ceny są umiarkowane.
Parker Pyne przyznał mu rację, ale mimo wszystko chciał wiedzieć, jakich kwot żądają w Formentor.
– Niewiarygodnych!
– Wspaniale... ale i l e o n e d o k ł a d n i e w y n o s z ą?
Kierowca w końcu zgodził się podać mu liczby.
Parkera Pyne’a, który niedawno musiał płacić za hotele w Jerozolimie i w Egipcie, liczby te zbytnio nie oszołomiły.
Dobili targu. Walizki Parkera Pyne’a w sposób nieco niedbały zostały załadowane do taksówki i wyruszyli w objazd wyspy, szukając po drodze tańszych zajazdów, ale mając za ostateczny cel Formentor.
Nie dotarli jednak do miejsca pobytu plutokracji, ponieważ minąwszy wąskie ulice Pollensa, a następnie podążając wzdłuż krętego wybrzeża, spostrzegli położony nad samym morzem hotelik Pino d’Oro. Przed nimi rozciągał się widok, który w lekkiej mgle pięknego poranka przypominał japoński sztych. Parker Pyne od razu zdał sobie sprawę, że tego właśnie szukał. Zatrzymał taksówkę i z nadzieją, że znajdzie tu spokojne miejsce pobytu, wszedł przez pomalowaną bramę.
Starsi państwo, którzy okazali się właścicielami hotelu, nie znali ani angielskiego, ani francuskiego. Mimo to sprawa zakończyła się pomyślnie. Parker Pyne dostał pokój z widokiem na morze, walizki zostały wyładowane, kierowca pogratulował swemu pasażerowi, że udało mu się uniknąć monstrualnych cen, jakie obowiązują w „tych nowych hotelach”, otrzymał zapłatę za kurs i odjechał z przyjaznym hiszpańskim pożegnaniem.
Parker Pyne zerknął na zegarek i stwierdziwszy, że jest dopiero za kwadrans dziesiąta, wyszedł na niewielki, skąpany w oślepiającym blasku poranka taras i już po raz drugi tego dnia zamówił kawę i bułeczki.
Z trzech pozostałych stołów jeden był jeszcze nieuprzątnięty, a dwa zajęte. Najbliższy okupowała rodzina Niemców złożona z ojca, matki i dwóch dorastających córek. Za nimi w rogu tarasu siedzieli Anglicy, matka i syn.
Kobieta, w wieku około pięćdziesięciu pięciu lat, miała siwe włosy o ładnym odcieniu. Była gustownie, ale niezbyt modnie ubrana w tweedowy kostium. Cechowała ją owa spokojna pewność siebie, jaką odznaczają się Angielki często podróżujące za granicę.
Siedzący naprzeciw niej młody człowiek, który mógł mieć około dwudziestu pięciu lat, był również typowym przedstawicielem swojej klasy i pokolenia. Nie był ani przystojny, ani brzydki, ani wysoki, ani niski. Najwyraźniej łączyły go z matką bardzo dobre stosunki; wymieniali żartobliwe uwagi, a on troskliwie jej usługiwał.
W pewnej chwili kobieta spojrzała na Parkera Pyne’a. Jej wzrok prześlizgnął się po nim z wystudiowaną obojętnością, ale on wiedział, że został oceniony i otaksowany.
Czuł, że rozpoznała w nim Anglika i że niewątpliwie w odpowiednim momencie skieruje pod jego adresem jakąś życzliwą a zdawkową uwagę. Nie miał nic przeciwko temu. Spotykani za granicą rodacy trochę go nudzili, ale lubił zachowywać się wobec nich przyjaźnie. W tak małym hotelu chęć izolowania się mogła wywołać nieprzyjemne napięcia. Był zresztą przekonany, że akurat ta dama ma nieskazitelne „hotelowe maniery”.
Angielski młodzieniec wstał, zrobił jakąś zabawną uwagę i wszedł do hotelu. Kobieta wzięła swoją lekturę i torebkę, a potem usadowiła się na krześle, twarzą w kierunku morza. Rozłożyła egzemplarz „Continental Daily Mail”. Siedziała odwrócona plecami do Parkera Pyne’a.
Parker Pyne, dopijając swoją kawę, zerknął w jej stronę i nagle zesztywniał. Był zaniepokojony – zaniepokojony o spokojny przebieg swych wakacji! Jej plecy były okropnie ekspresyjne. W ciągu swojego życia nauczył się oceniać nastroje ludzi po ich sylwetce. Nie widział twarzy tej kobiety, ale emanujące z jej postawy napięcie podpowiadało mu, że w oczach ma powstrzymywane z trudem łzy i że panuje nad sobą z ogromnym wysiłkiem.
Parker Pyne, czujny jak tropione zwierzę, schronił się w zaciszu hotelu. Niecałe pół godziny wcześniej poproszono go o wpisanie nazwiska do księgi leżącej na ladzie recepcji. Widniał w niej staranny podpis: C. Parker Pyne, Londyn.
Teraz zajrzał do rejestru gości i zauważył o kilka linijek wyżej adnotację: pani R. Chester, pan Basil Chester, Holm Park, Devon.
Chwycił pióro i szybko poprawił swój wpis. Teraz w tym miejscu można było przeczytać (nie bez trudu): Christopher Pyne.
Czując, że pani R. Chester jest nieszczęśliwa nad zatoką Pollensa, nie zamierzał jej ułatwiać możliwości zasięgnięcia u siebie porady.
Od dawna już zdumiewała go liczba spotykanych za granicą rodaków, którzy znali jego nazwisko i zwrócili uwagę na jego anonsy. Tysiące ludzi codziennie kupujących w Anglii „Timesa” mogłyby, nie mijając się z prawdą, stwierdzić, że nigdy w życiu o nim nie słyszały. Zauważył jednak, że mieszkańcy Wysp Brytyjskich o wiele dokładniej czytają gazety podczas pobytu za granicą i nie pomijają niczego, nawet drobnych ogłoszeń.
Już nieraz przerywano mu urlop. Musiał się zajmować całą masą problemów, poczynając od morderstwa, a kończąc na próbie szantażu. Na Majorce chciał mieć spokój. Czuł instynktownie, że ta nieszczęśliwa matka może ten spokój poważnie zakłócić.
Parker Pyne był bardzo zadowolony ze swego pobytu w Pino d’Oro. W pobliżu stał większy hotel, Mariposa, w którym zatrzymywało się wielu Anglików. W okolicy mieszkała też spora grupa artystów. Idąc brzegiem morza, można było dotrzeć do wioski rybackiej, w której znajdowało się kilka sklepów oraz koktajl bar. Wszędzie było spokojnie i miło. Przechadzające się dziewczęta miały na sobie spodnie, a zamiast bluzek różnobarwne chustki. Siedzący w Mac’s Bar długowłosi młodzieńcy w beretach rozprawiali o zaletach kolorytu i abstrakcji w malarstwie.
Nazajutrz po przyjeździe Parkera Pyne’a pani Chester wymieniła z nim kilka zdawkowych uwag na temat krajobrazu oraz stwierdziła, że piękna pogoda najprawdopodobniej się utrzyma. Potem pogawędziła chwilę o szydełkowaniu z jakąś niemiecką damą, a następnie porozmawiała o niepokojącej sytuacji politycznej z dwoma duńskimi dżentelmenami, którzy codziennie wstawali o świcie i przez jedenaście godzin spacerowali po okolicy.
Parker Pyne uznał Basila Chestera za niezwykle miłego młodego człowieka. Młodzieniec zwracał się do niego „sir” i słuchał z uprzedzającą uprzejmością wszystkiego, co mówił. Czasami wieczorem, po kolacji, trójka Anglików wypijała razem kawę. Poczynając od czwartego dnia Basil zaczął opuszczać towarzystwo po mniej więcej dziesięciu minutach, zostawiając Parkera Pyne’a tête-à-tête ze swoją matką.
Rozmawiali o kwiatach i ich pielęgnacji, o opłakanym stanie angielskiego funta, o drożyźnie we Francji oraz o trudnościach, na jakie narażony jest w tym kraju każdy, kto chce się napić po południu dobrej herbaty.
Za każdym razem, kiedy Basil ich opuszczał, Parker Pyne dostrzegał lekkie, skrywane drżenie ust jego matki, która jednak natychmiast odzyskiwała panowanie nad sobą i ochoczo rozprawiała na wspomniane tematy.
Stopniowo zaczęła mówić o swoim synu: o tym, jak dobrze się uczył: „wie pan, był wśród najlepszych w szkole”, o tym, jak bardzo jest lubiany, o tym, jaki dumny byłby z niego jego ojciec, gdyby żył, o tym, jaka jest wdzięczna losowi za to, że Basil nigdy nie postępował „nieodpowiedzialnie”.
– Oczywiście, zawsze go namawiam, by spędzał więcej czasu z młodymi ludźmi, ale wydaje mi się, że woli moje towarzystwo – powiedziała z ujmującą skromnością, choć nie bez zadowolenia.
Tym razem Parker Pyne powstrzymał się od skwitowania tej uwagi konwencjonalnym, zdawkowym komplementem.
– Och, no cóż, zdaje się, że jest tu dużo młodzieży... nie w hotelu, ale w całej okolicy – wtrącił.
Pani Chester wyraźnie zesztywniała.
– Oczywiście, bywa tu wielu tak zwanych artystów – powiedziała. – Być może jestem staromodna, ale mam wrażenie, że większość tych młodych ludzi traktuje swe zainteresowanie sztuką jako pretekst do wylegiwania się na słońcu i nieróbstwa... a te dziewczęta stanowczo za dużo piją.
– Strasznie się cieszę, że przyjechał pan tutaj, sir – powiedział następnego dnia Basil do Parkera Pyne’a – zwłaszcza ze względu na matkę. Lubi te wasze wieczorne rozmowy.
– A jak przedtem spędzaliście czas?
– Prawdę mówiąc, zazwyczaj graliśmy w pikietę.
– Rozumiem.
– Oczywiście można się tym szybko znudzić. W gruncie rzeczy mam tu kilkoro przyjaciół... grono bardzo wesołych znajomych. Nie sądzę, by moja matka ich aprobowała... – Roześmiał się, jakby uważał swoją wypowiedź za zabawną. – Matka jest trochę staroświecka... Szokuje ją nawet widok dziewcząt w spodniach!
– To prawda – zgodził się Parker Pyne.
– Powtarzam jej, że trzeba iść z duchem czasu... Dziewczęta w naszym kraju są przerażająco nudne...
– Rozumiem – powiedział Parker Pyne.
Cała ta sprawa dosyć go zaintrygowała. Stał się widzem kameralnego dramatu, ale nie został zaproszony do wzięcia w nim udziału.
A potem wydarzyło się coś, co z punktu widzenia Parkera Pyne’a było rzeczą najgorszą. W hotelu Mariposa zatrzymała się jego niezwykle gadatliwa znajoma. Spotkali się w herbaciarni w obecności pani Chester.
– Kogo widzę... czyż to nie Parker Pyne...? – zawołała znajoma od wejścia. – Jedyny i niepowtarzalny Parker Pyne! I Adela Chester! A więc się znacie? Och, doprawdy? Mieszkacie w tym samym hotelu? On jest prawdziwym cudotwórcą, Adelo... objawieniem tego stulecia... potrafi na poczekaniu uwolnić każdego od wszystkich kłopotów! Nie wiedziałaś? Musiałaś o nim słyszeć. Nie czytałaś jego ogłoszeń? Masz kłopoty? Zasięgnij porady Parkera Pyne’a. Nie ma dla niego rzeczy niemożliwych. Mężowie i żony skaczą sobie do gardła, a on ich godzi... Ktoś stracił chęć do życia, a on przedstawia mu je jako pasmo fascynujących przygód. Jak mówię, ten człowiek jest po prostu cudotwórcą!
Jej przemowa trwała znacznie dłużej, a Parker Pyne od czasu do czasu skromnie zaprzeczał. Nie podobał mu się sposób, w jaki patrzyła na niego pani Chester. Jeszcze bardziej nie spodobało mu się to, że kiedy wracali po plaży do hotelu, wdała się w ożywioną pogawędkę z piejącą hymny pochwalne na jego cześć gadatliwą wspólną znajomą.
Punkt kulminacyjny nadszedł prędzej, niż się tego spodziewał.
– Czy mógłby pan przejść ze mną do saloniku, panie Pyne? – spytała jeszcze tego samego wieczora pani Chester, skończywszy swoją kawę. – Chciałabym panu coś powiedzieć.
Nie pozostawało mu nic innego, jak tylko skinąć głową i poddać się.
Pani Chester musiała nad sobą panować z największym trudem, bo kiedy tylko drzwi saloniku zamknęły się za nimi, jej samokontrola runęła w gruzy. Usiadła i zalała się łzami.
– Chodzi o mego syna. Musi go pan uratować. Musimy go uratować. Ta sprawa łamie mi serce!
– Droga pani, jako człowiek postronny...
– Nina Wycherley twierdzi, że pan czyni cuda. Mówiła, że mogę panu całkowicie zaufać. Poradziła mi, bym panu o wszystkim opowiedziała... a pan rozwiąże cały problem.
Parker Pyne przeklął w duchu natrętną panią Wycherley.
– A więc, wyjaśnijmy tę sprawę – powiedział zrezygnowanym tonem. – Chodzi o dziewczynę, prawda?
– Wspominał panu o niej?
– Tylko pośrednio.
Z ust pani Chester wylał się gwałtowny potok słów.
– Ta dziewczyna jest okropna. Pije, przeklina... ubiera się tak, że szkoda mówić. Jej siostra mieszka tu, w okolicy... wyszła za jakiegoś artystę... Holendra. Całe to towarzystwo jest nie do przyjęcia. Połowa z nich mieszka pod jednym dachem bez ślubu. Basil zupełnie się zmienił. Zawsze był bardzo spokojnym chłopcem i miał poważne zainteresowania. Kiedyś nawet myślał, by zająć się archeologią...
– No cóż – powiedział Parker Pyne. – Natura lubi się mścić.
– Co pan ma na myśli?
– To nienaturalne, by młody człowiek miał poważne zainteresowania. Powinien robić z siebie durnia, uganiając się za dziewczętami.
– Chyba pan żartuje, panie Pyne.
– Wcale nie żartuję. Czy tą młodą damą nie jest przypadkiem dziewczyna, w której towarzystwie jadła pani wczoraj podwieczorek?
Parker Pyne zwrócił na nią uwagę; na jej szare flanelowe spodnie, szkarłatną chustkę luźno opasującą biust, na usta koloru cynobru oraz na fakt, że zamówiła koktajl, a nie herbatę.
– Widział ją pan? Okropna! Basil nigdy nie był zachwycony dziewczętami tego typu.
– Nie dawała mu pani wielu sposobności do zachwycania się jakąkolwiek dziewczyną, prawda?
– Kto?
– Basil nadmiernie lubi pani towarzystwo! A to źle! Myślę jednakże, że mu to przejdzie... o ile nie będzie pani przyspieszać biegu wydarzeń.
– Pan nie rozumie. On chce się ożenić z tą dziewczyną... z tą Betty Gregg... już są zaręczeni.
– Więc to zaszło aż tak daleko?
– Owszem. Panie Pyne, pan musi coś przedsięwziąć. Musi pan uchronić mego syna przed tym katastrofalnym małżeństwem! Ta sprawa zrujnuje mu życie.
– Każdy rujnuje swoje życie sam.
– Ale dla niego ten związek będzie miał katastrofalne następstwa – powtórzyła stanowczym tonem pani Chester.
– Ja wcale nie martwię się o Basila.
– Nie martwi się pan chyba o tę dziewczynę?
– Nie, martwię się o panią. Za mało myśli pani o sobie. Pani Chester spojrzała na niego ze zdumieniem.
– Między dwudziestym a czterdziestym rokiem życia jesteśmy spętani i ograniczeni przez nasze osobiste emocjonalne związki. Tak musi być. Takie jest życie. Ale później wchodzimy w nowy etap. Możemy rozważać, obserwować życie, odkrywać pewne sprawy dotyczące innych ludzi i prawdę o samych sobie. Życie staje się realne, nabiera znaczenia. Widzi się je jako całość. Nie jako zbiór oderwanych scen, w których my, jako aktorzy, bierzemy udział. Żaden człowiek nie jest w pełni sobą, dopóki nie ukończy czterdziestu pięciu lat. Wtedy dopiero ma ukształtowaną osobowość.
– Pochłaniała mnie miłość do Basila – powiedziała pani Chester. – Był dla mnie wszystkim.
– No cóż, a nie powinien. Za to właśnie pani teraz płaci. Niech go pani kocha tak bardzo, jak tylko się pani podoba, ale proszę pamiętać, że jest pani Adelą Chester... konkretną osobą, a nie jedynie matką Basila.
– Jeśli życie mojego syna zostanie zrujnowane, pęknie mi serce – oznajmiła matka Basila.
Parker Pyne spojrzał na subtelne rysy jej twarzy, na smutny grymas ust. Doszedł do wniosku, że jest miłą kobietą. Nie chciał jej zranić.
– Zobaczę, co się da zrobić – powiedział.
Kiedy spotkał Basila, młody człowiek z chęcią podjął z nim rozmowę i przedstawił swój punkt widzenia.
– To bardzo nieprzyjemna sprawa. Mama jest beznadziejna... uprzedzona i ograniczona. Gdyby zechciała szerzej otworzyć oczy, zobaczyłaby, jaką wspaniałą dziewczyną jest Betty.
– A jaka jest Betty?
Basil westchnął.
– Jest piekielnie trudną osobą! Gdyby była bardziej ustępliwa... to znaczy przestała się malować w ciągu dnia... wszystko wyglądałoby inaczej. W obecności mojej matki wychodzi chyba z siebie, żeby wydać się... hmm... nowoczesna.