- W empik go
Dhruv - ebook
Dhruv - ebook
Dhruv Verma to agent indyjskich tajnych służb specjalnych. Jest pozbawiony uczuć, bezwzględny dla przestępców i nieugięty w dążeniu do celu. Jest nazywany „posłańcem śmierci” lub też "Czyścicielem". Zbieg nieoczekiwanych wydarzeń sprawia, że zupełnie w obcym kraju znalazł się w sporych opałach. Gdyby nie Tara, samotna matka dwóch córek, misja, z którą przybył, wisiałaby na włosku.
Pobyt w domu kobiety wraz z nią, jej dziećmi i zwierzętami sprawia, że mężczyzna odnajduje zupełnie obcą mu stronę życia.
Historia mimo małej objętości, pełna jest zawrotnej akcji, humoru, pikantnych scen erotycznych oraz zawiera w sobie przesłanie, że każdy ma prawo do marzeń oraz do życia takiego, jakiego pragnie.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8166-127-0 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Żeby zabić człowieka, potrzebuję zaledwie jednej sekundy. Czasem nawet mniej. W zależności od tego, w jaki sposób zdecyduję się wykonać zlecenie.
Odbieranie życia innym to moja praca. Moje, zapisane w gwiazdach, przeznaczenie.
Dhruv − posłaniec śmierci. Nie mogę mieć żadnych uczuć ani wyrzutów sumienia. W końcu zabijam dla ojczyzny. Nauczono mnie nie czuć i nie myśleć, więc w moim życiu nie ma żadnych dylematów ani wewnętrznych konfliktów.
Wszystko zaczęło się, gdy byłem dzieckiem. Ulice Mumbaju są niczym otwarta puszka Pandory. To miasto jest kompilacją dobra i zła, biedy i bogactwa, piękna i brzydoty. Już jako pięciolatek musiałem sobie w nim znaleźć miejsce. Prędko nauczyłem się, jak zdobyć jedzenie, picie albo odzienie. Koniecznością była walka o byt i święty spokój. Reguły ulicy były bezwzględne. Kto pierwszy i silniejszy, ten wygrywał i przeżywał następny dzień.
W zasadzie nie myślę w ogóle o przeszłości. Ukształtowała mój charakter i pozwoliła zostać tym, kim jestem, Czyścicielem, jak nazwano potocznie członków SDNS. Tylko dokładnie tacy jak ja mogą należeć do elitarnej agencji rządowej Secret Department of National Security, Tajnej Jednostki Bezpieczeństwa Narodowego. Naszym zadaniem jest sprzątać ten kraj z każdego gnoju, który zagraża jego wolności i suwerenności.
Nie staram się specjalnie z tamtego okresu niczego przechowywać w pamięci, jednak nigdy nie zapomnę zapachu świeżo przysmażanych na ogniu roti, przebijającego się przez fetor slumsów. Ciekawe, że lepiej pamiętam ugryzienia pcheł skaczących swawolnie z psa na psa, aniżeli ciosy swoich ulicznych rywali. Czas sprawił, że na myśl o pchłach mam ochotę się uśmiechnąć.
Nie robię tego jednak. Jestem skupiony na misji.
Islamscy terroryści planują zamach w Nowym Delhi. Według doniesień wywiadu w przyszłym tygodniu mają wybuchnąć trzy bomby w budynku parlamentu. Moim zadaniem jest temu zapobiec. Zmierzam właśnie w kierunku jednego z zamachowców, ich przywódcy. Wygląda dokładnie tak, jak na zdjęciach przekazanych jakiś czas temu agencji.
Takie grupy przestępcze likwidujemy, odcinając im ich głowę. Efekt zawsze jest taki sam. Zamiast jednego zamachu, w którym mogą zginąć setki lub tysiące ludzi, nie ma ofiar lub ginie zaledwie kilka osób. W akcie desperacji spowodowanej całkowitą dezorganizacją, wysadzą jakiś samochód albo w ogóle zrezygnują z przeprowadzenia jakiejkolwiek akcji do czasu, kiedy nie obiorą nowego lidera, którego potem ja lub też inny Czyściciel zlikwiduje.
Patrzę chłodno w twarz przestępcy. W ogóle nie spodziewa się tego, co zamierzam zrobić. Z pewnością myśli, że jestem zwykłym przechodniem albo w ogóle mnie nawet nie dostrzegł.
Podchodzę bliżej. W dłoni trzymam patyk z ice gola.
Jestem dziesięć metrów od celu. Biorę ostatni kęs loda o owocowym smaku. Jeden z lepszych, jakie dotąd jadłem. Przełykam wolno smakołyk, chcąc na dłużej zatrzymać jego słodycz na kubkach smakowych.
Pięć metrów. Opuszczam rękę. Przyśpieszam nieznacznie kroku, obracając jednocześnie patyk kilkakrotnie w dłoniach.
Trzy metry. Chwytam patyk zdecydowanie.
Metr. Zginam lekko rękę w łokciu. Jeszcze jeden krok. Zderzenie. Puszczam patyk.
To była zaledwie jedna sekunda. Nie odwracam się. Nie muszę. Słyszę, jak wróg publiczny pada bezwładnie na chodnik. Odchodzę zwykłym tempem, wtapiając się w tłum, aż w końcu w nim znikam. Przecież i tak oficjalnie nie istnieję.