Diabeł w przebraniu - ebook
Diabeł w przebraniu - ebook
Nowy namiętny romans od najważniejszej autorki romansów historycznych.
Lady Merritt Sterling, młoda wdowa o silnej woli, prowadząca firmę transportową swojego zmarłego męża, wie, że londyńskie towarzystwo tylko czeka na kolejny skandal. Do tej pory była zbyt rozsądna, by stać się pożywką dla arystokratycznych plotek… ale teraz na jej drodze pojawił się Keir MacRae. Przystojny wytwórca whisky wprost z dzikiej Szkocji sprawia, że wszystkie plany kobiety odchodzą w zapomnienie. Nie mogliby bardziej się od siebie różnić, ale wzajemne przyciąganie jest zbyt silne, by mu się oprzeć. Od momentu przybycia do Londynu Keir MacRae ma dwa postanowienia. Po pierwsze - uniknąć zagrożenia, które na niego czyha. Po drugie - nie zakochać się w olśniewającej lady Merritt. Jak dotąd żadnego z nich nie udało się zrealizować. Keir nie wie, kto chce się go pozbyć, dopóki los nie ujawni jego sekretnego związku z jedną z najpotężniejszych rodzin w całej Anglii. Gdy świat, który znał, pogrąża się w chaosie, zaufać może już tylko pięknej lady. Wzajemne uczucie z każdą chwilą staje się silniejsze, a Merritt zaczyna tęsknić za tym, czego Keir nie może jej dać: szczęśliwego zakończenia. Kiedy sytuacja robi się niebezpieczna, lady Sterling postanawia zrobić wszystko, by uratować ukochanego mężczyznę… Ale czy się nie załamie, gdy dotrze do niej, że być może jest on diabłem w przebraniu?
Lisa Kleypas(ur. 1964) - amerykańska pisarka, której romanse stały się bestsellerami na całym świecie. Tworzy opowieści historyczne i współczesne, a grono ich wiernych czytelniczek powiększa się z każdą nową książką. Mieszka w stanie Waszyngton wraz z mężem i dwójką dzieci.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8295-704-4 |
Rozmiar pliku: | 453 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
LONDYN 1880
MacRae jest jak rozjuszony byk – ostrzegł Luke Marsden, wchodząc do biura. – Jeśli nie miałaś wcześniej do czynienia z wściekłym Szkotem, przygotuj się na niewybredny język.
Lady Merritt Sterling podniosła wzrok znad biurka i uśmiechnęła się pod nosem. Jej brat przedstawiał sobą miły widok – w włosami rozwianymi wiatrem i cerą zaróżowioną od rześkiego jesiennego powietrza. Podobnie jak reszta rodzeństwa Marsdenów, Luke odziedziczył po matce elegancką smukłą sylwetkę, natomiast Merritt, jako jedyna z ich szóstki, była niskiego wzrostu i mocnej budowy.
– Prawie trzy lata zarządzam firmą armatorską – przypomniała bratu. – Spędziłam tyle czasu wśród dokerów, że już nic mnie nie zszokuje.
– Może i nie – zgodził się Luke. – Ale Szkoci mają szczególny talent do przeklinania. Miałem w Cambridge kolegę, który znał co najmniej dziesięć różnych określeń na jądra.
Merritt uśmiechnęła się szerzej. Chyba najbardziej lubiła w najmłodszym ze swych braci to, że nigdy nie próbował jej chronić przed wulgaryzmami i nie traktował tak, jakby była delikatnym kwiatkiem. Między innymi dlatego poprosiła go, by przejął kierowanie firmą po jej zmarłym mężu, kiedy już zdobędzie wiedzę niezbędną na tym stanowisku. Luke przyjął propozycję bez wahania. Jako trzeci syn earla miał ograniczone perspektywy, a jak sam twierdził, nie da się zarobić na życie samym sprawianiem dobrego wrażenia.
– Zanim wprowadzisz pana MacRae, mógłbyś mi powiedzieć, o co jest zły?
– Po pierwsze, wyczarterowany przez niego statek miał dostarczyć towar prosto do naszego magazynu. Tymczasem władze portowe go oddaliły, bo wszystkie stanowiska do cumowania były zajęte. Został więc rozładowany ponad sześć kilometrów w głąb lądu, na wysokości Deptford.
– To typowe rozwiązanie – stwierdziła Merritt.
– Tak, ale towar nie jest typowy.
Ściągnęła brwi.
– To nie jest ładunek drewna?
Luke pokręcił głową.
– Whisky. Sto dwadzieścia tysięcy litrów niezwykle cennego słodowego trunku z Islay, jeszcze nieoclone. Zaczęli ją tu przesyłać barkami, ale twierdzą, że przetransportowanie całości do magazynu zajmie trzy dni.
Merritt zasępiła się jeszcze bardziej.
– Dobry Boże, ta whisky nie może zalegać w Deptford przez trzy dni!
– Jakby tego było mało, zdarzył się wypadek – ciągnął Luke.
Merritt wytrzeszczyła oczy.
– Jaki wypadek?
– Jedna z beczek wyśliznęła się z uchwytu podnośnika, rozbiła o dach szopy przeładunkowej i MacRae został oblany od stóp do głów. Ma ochotę kogoś zamordować... dlatego przyprowadziłem go do ciebie.
Mimo szczerego zmartwienia Merritt parsknęła śmiechem.
– Luke’u Marsdenie, czyżbyś chciał chować się pod moją spódnicą, kiedy będę stawiać czoło wielkiemu złemu Szkotowi?
– Jasne – potwierdził bez wahania. – Lubisz przecież takich wielkich i złych.
Uniosła brwi w wyrazie zdumienia.
– O czym ty, na litość boską, mówisz?
– Uwielbiasz poskramiać trudnych osobników. Jesteś ludzkim odpowiednikiem słodkiego syropu.
Rozbawiona Merritt oparła podbródek na dłoni.
– No to dawaj go tu, a ja sięgam po słoik.
Wcale nie chodziło o to, że uwielbiała poskramiać trudnych osobników. Raczej lubiła zaprowadzać spokój i porządek wokół siebie, kiedy tylko mogła. Jako najstarsza z szóstki dzieci zawsze to ona rozstrzygała kłótnie między braćmi i siostrami albo wymyślała domowe zabawy w deszczowe dni. Nie raz organizowała nocne wyprawy do przykuchennej spiżarni albo opowiadała różne historie, kiedy zakradali się do jej pokoju.
Przejrzała schludnie ułożony stos teczek na biurku i znalazła tę z etykietą „MacRae, destylarnia”.
Niedługo przed śmiercią jej mąż Joshua ubił interes z MacRae, zapewniając mu przestrzeń magazynową w Anglii. Opowiedział jej o swoim spotkaniu z tym Szkotem, wówczas po raz pierwszy odwiedzającym Londyn.
– Och, musisz go zaprosić na obiad! – wykrzyknęła Merritt, przejęta współczuciem dla obcego jej człowieka tułającego się samotnie po nieznanym mu wielkim mieście.
– Zaprosiłem – odparł Joshua ze swoim amerykańskim akcentem. – Podziękował i odmówił.
– Dlaczego?
– MacRae jest trochę nieokrzesany. Wychował się na jakiejś odludnej wyspie przy zachodnim wybrzeżu Szkocji. Podejrzewam, że perspektywa spotkania z córką earla go onieśmiela.
– Nie ma się czym przejmować – stwierdziła Merritt. – Wiesz, że moja rodzina posiada jedynie podstawową ogładę!
Joshua wyraził wtedy przekonanie, że Merritt wyobraża sobie „podstawową ogładę” inaczej niż Szkot z głębokiej prowincji i odradził krępowanie gościa takimi propozycjami.
Merritt nigdy by się nawet nie śniło, że nim w końcu pozna Keira MacRae, Joshua umrze i to ona przejmie zarządzanie Sterling Enterprises.
Jej brat podszedł do drzwi i zatrzymał się w progu.
– Proszę tędy – zwrócił się do kogoś w sąsiednim pomieszczeniu. – Dokonam prezentacji, a potem...
Keir MacRae wpadł do gabinetu z energią żywiołu i omijając Luke’a, zatrzymał się przed biurkiem Merritt.
Luke z kwaśną miną oparł się o framugę i splótł ramiona na piersi.
– W sumie po co tracić czas na prezentacje? – mruknął z ironią.
Merritt patrzyła oszołomiona na wielkiego rozwścieczonego Szkota. Przedstawiał sobą zaiste niezwykły widok: ponad metr osiemdziesiąt muskularnej sylwetki osłaniała jedynie cienka mokra koszula i spodnie, oblepiające ciało. Przebiegł go dreszcz, najprawdopodobniej wywołany przez parujący ze skóry alkohol. Krzywiąc się, ściągnął z głowy płaską czapkę, ukazując dawno niestrzyżoną czuprynę. Jego gęste włosy miały ładny odcień bursztynu, jakby przetykany nitkami złota.
Mimo niechlujności wydawał się przystojny. Bardzo przystojny. Niebieskie oczy płonęły iście diabelską inteligencją, kości policzkowe miał wyraźnie zarysowane, nos prosty, o mocnej linii. Szczęki pokrywała płowa broda... być może maskująca cofnięty podbródek? Tak czy inaczej, olśniewał męską urodą.
Merritt nie sądziła, że jakikolwiek mężczyzna mógłby ją przyprawić o rumieniec. Ostatecznie była pewną siebie światową kobietą. Nie mogła jednak udawać przed sobą, że nie czuje zdradliwego ciepła, które wpełzało jej na twarz spod zapiętego pod szyję kołnierzyka sukni. Ani tego, że serce zaczęło w niej dudnić jak kroki niezdarnego włamywacza umykającego na oślep przez kwiatowe rabaty.
– Chcę rozmawiać z kimś z zarządu – rzucił bez wstępów MacRae.
– Czyli ze mną – powiedziała Merritt i uśmiechnięta wyszła zza biurka. – Jestem lady Sterling. Czym mogę służyć? – Wyciągnęła rękę.
MacRae ociągał się z odpowiedzią. Objął jej dłoń chłodnymi, nieco szorstkimi palcami.
Poczuła przyjemne mrowienie w brzuchu, małe włoski na karku zjeżyły jej się leciutko.
– Proszę przyjąć wyrazy współczucia – wymamrotał, puszczając ją. – Pani mąż był zacnym człowiekiem.
– Dziękuję. – Odetchnęła głęboko, starając się opanować. – Panie MacRae, bardzo mi przykro z powodu kłopotów z pańskim towarem. Wydam stosowne dokumenty, żeby zwolniono pana z opłat, a firma Sterling pokryje koszty transportu. Na przyszłość dopilnuję rezerwacji kei w dniu przybycia pańskiego ładunku.
– Nie będzie żadnych przyszłych ładunków, jeśli wypadnę z interesu – odparł MacRae. – Agent od akcyzy twierdzi, że za każdą beczkę, która nie trafi do magazynu przed północą, będę musiał niezwłocznie zapłacić cło.
– Co takiego? – Merritt rzuciła gniewne spojrzenie bratu, który wzruszył ramionami i pokręcił głową na znak, że nic o tym nie wie. Sprawa była śmiertelnie poważna. Oficjalne rozporządzenia dotyczące składowania whisky nieobjętej akcyzą były rygorystycznie przestrzegane, a za ich naruszenie groziły surowe karty. Taka sytuacja byłaby wielce niekorzystna dla firny Sterling Enterprises, a dla MacRae wręcz katastrofalna.
– Nie – oznajmiła z mocą. – Tak się nie stanie. – Wróciła na krzesło za biurkiem i szybko przerzuciła stos faktur i formularzy akcyzowych. – Luke, ta whisky musi być przerzucona tutaj z nabrzeża Deptford najszybciej, jak to możliwe. Przekonam urzędnika od akcyzy, żeby dał nam czas przynajmniej do jutrzejszego południa. Jest nam to winien po tych wszystkich przysługach, jakie mu wyświadczyliśmy w przeszłości.
– Wystarczy tyle czasu? – spytał Luke z niepewną miną.
– Musi. Będziemy też potrzebować każdej dostępnej barki i lżejszego statku, a do tego wszystkich odpowiednio silnych ludzi...
– Nie tak szybko – przerwał jej MacRae, z plaśnięciem opierając rozpostarte dłonie na blacie.
Merritt wzdrygnęła się, zaskoczona odgłosem, a potem spojrzała w twarz pochylonego nad biurkiem mężczyzny. Oczy miał żywo niebieskie, w zewnętrznych kącikach dostrzegła drobne zmarszczki od śmiechu, słońca i ostrego wiatru.
– Tak, panie MacRae? – wydukała.
– Te wasze niedojdy właśnie wylały pięćset litrów whisky, z czego sporą część na mnie. Niech mnie diabli, jeśli pozwolę im zmarnować resztę.
– To nie byli nasi ludzie – zaprotestował Luke – tylko przewoźnicy z barki.
W uszach Merritt głos brata brzmiał tak, jakby dochodził z innego piętra budynku, bowiem wszystkie zmysły skupiła na stojącym przed nią człowieku.
Wykonuj swoje obowiązki, napomniała się w duchu i w końcu z trudem oderwała spojrzenie od MacRae. Zwróciła się do brata z nadzieją, że jej ton może uchodzić za profesjonalny:
– Luke, od tej pory ludziom z barek nie wolno się zbliżać do dźwigu. – Skierowała wzrok z powrotem na MacRae. – Moi pracownicy mają doświadczenie w obchodzeniu się z cennym towarem – zapewniła. – Tylko oni będą mogli się zajmować przeładunkiem pańskiej whisky i składowaniem jej w magazynie. Nie będzie więcej żadnych wypadków, ma pan na to moje słowo.
– Skąd ta pewność? – spytał, unosząc jedną brew w grymasie zabarwionego kpiną zdziwienia. – Będzie pani osobiście kierować całą operacją?
Sposób, w jaki się odezwał, wydał jej się dziwnie znajomy, jakby już kiedyś słyszała go mówiącego tym tonem. A przecież nigdy wcześniej się nie spotkali.
– Nie, mój brat przypilnuje wszystkiego od początku do końca – wyjaśniła.
Luke wydał z siebie westchnienie, usłyszawszy, że właśnie zobowiązała go do całonocnej pracy.
– No tak – potwierdził kwaśnym głosem. – Właśnie sam miałem to zaproponować.
Merritt spojrzała pytająco na MacRae.
– Zgadza się pan?
– A mam wybór? – odburknął ponuro, odpychając się od biurka. Szarpnął mokrym poplamionym materiałem koszuli. – Zatem bierzmy się do roboty.
Merritt pomyślała, że musi mu być zimno i nieprzyjemnie, a do tego śmierdział słodową whisky prosto z beczki. Przed powrotem do pracy koniecznie potrzebował możliwości doprowadzenia się do porządku.
– Panie MacRae – odezwała się trochę niepewnie – gdzie się pan zatrzymał na czas pobytu w Londynie?
– Zaproponowano mi korzystanie z mieszkania przy magazynie.
– Oczywiście. – Urządzili niewielki, składający się z kilku pomieszczeń lokal dla wygody kupców winnych i gorzelników pragnących rozlewać i butelkować swoje produkty na miejscu. – Czy dostarczono już tam pański bagaż?
– Wciąż jest w porcie – odparł szorstko MacRae, najwyraźniej niechętny rozmowie o nieistotnych sprawach, kiedy czekało go trudne zadanie.
– W takim razie zaraz przywieziemy pańskie rzeczy i ktoś wskaże panu drogę do kwatery.
– Później – burknął.
– Ale przecież musi się pan przebrać...
– Milady, zamierzam pracować całą noc razem z tragarzami, których guzik obchodzi, jak wyglądam i pachnę.
Merritt doskonale wiedziała, że na tym powinna zakończyć, ale nie zdołała się powstrzymać i dodała:
– Nocą w dokach jest bardzo zimno. Przyda się panu kurtka.
MacRae sprawiał wrażenie zniecierpliwionego.
– Mam tylko tę i jest jak gąbka.
Merritt domyśliła się, że chodzi mu o stan całkowitego przemoczenia. Powiedziała sobie w duchu, że kondycja Keira MacRae nie powinna jej obchodzić, a do tego inne, niecierpiące zwłoki problemy wymagały jej uwagi... ale ten biedak potrzebował, żeby się nim trochę zaopiekować. Dorastając z trzema braćmi, dobrze znała i umiała niezawodnie rozpoznać to gburowate puste spojrzenie głodnego mężczyzny.
Luke ma rację, pomyślała cierpko. Rzeczywiście lubię takich gniewnych olbrzymów.
– Nie może pan tak po prostu zostawić bagażu bez dozoru w publicznym miejscu – stwierdziła rzeczowo. – Potrzebuję zaledwie kilku minut, żeby przynieść klucz i pokazać panu mieszkanie. – Spojrzała na brata, który natychmiast udzielił jej oczekiwanego wsparcia.
– Poza tym, panie MacRae – dodał od siebie – i tak nic pan nie zdziała, dopóki nie zorganizuję ludzi i nie najmę dodatkowej załogi na barkę.
Szkot uszczypnął grzbiet nosa, a następnie potarł kąciki oczu.
– Nie może mnie pani zaprowadzić do mieszkania – zwrócił się stanowczo do Merritt. – W każdym razie nie bez przyzwoitki.
– Och, tym nie musi się pan przejmować, jestem wdową. To ja służę innym za przyzwoitkę.
MacRae skierował pytające spojrzenie na Luke’a, który zachował nieprzenikniony wyraz twarzy.
– Oczekuje pan, że coś powiem?
– Nie zabroni pan siostrze wyjść sam na sam z obcym? – spytał MacRae z niedowierzaniem.
– Jestem jej młodszym bratem i to ona mnie zatrudnia, więc... Nie, nie zamierzam niczego jej dyktować.
– A skąd pan wie, że nie będę nastawał na jej cnotę? – żachnął się oburzony Szkot.
Luke uniósł brwi, okazując pewne, choć nieprzesadne zainteresowanie.
– A zamierza pan?
– Nie. Ale mógłbym!
Merritt musiała zagryźć wargę, żeby nie parsknąć śmiechem.
– Panie MacRae – zaczęła pojednawczo – oboje z bratem dobrze wiemy, że nic mi nie grodzi z pana strony. Wręcz przeciwnie, powszechnie wiadomo, że Szkoci są godni zaufania i uczciwi, i... po prostu są bardzo honorowi.
Oblicze MacRae nieco złagodniało. Odezwał się dopiero po chwili:
– To prawda, Szkoci mają więcej honoru w przeliczeniu na jednego człowieka niż inne kraje. Wszędzie, dokąd się udajemy, zabieramy ze sobą szkocki honor.
– No właśnie – podchwyciła Merritt. – Dlatego nikt by nie wątpił, że będę bezpieczna w pańskim towarzystwie. W istocie kto by się ośmielił rzucić w moją stronę obraźliwe słowo czy groźbę w pańskiej obecności?
Pomysł chyba mu się spodobał.
– Gdyby ktoś to zrobił, obdarłbym drania ze skóry i wyrzucił na gnojowisko – zapewnił żarliwie.
– No widzi pan! – wykrzyknęła rozpromieniona Merritt. – Stanowi pan wręcz idealną eskortę. – Spojrzała na brata, który stał za ich gościem.
Luke wolno pokręcił głową i powstrzymując uśmiech, bezgłośnie wymówił: „syrop”.
– Chodźmy więc, panie MacRae... zaraz załatwimy pańską sprawę – zwróciła się Merritt do Szkota.
Keir MacRae nie miał innego wyjścia, jak podążyć za lady Merritt. Od momentu oblania pięćdziesięcioprocentową whisky zdążył przemarznąć do szpiku kości. Ale ta kobieta o oczach koloru kawy, tak pogodna i skora do uśmiechu, wydawała mu się najcieplejszym zjawiskiem na świecie.
Szli przez ciąg ładnych pokoi ozdobionych drewnianą boazerią i malowidłami statków. Keir prawie nie zwracał uwagi na otoczenie. Całe jego zainteresowanie skupiało się na zgrabnej postaci kroczącej przed nim, na jej wdzięcznie upiętych lokach, na wyjątkowo jedwabistym głosie. Jakże pięknie pachniała, jak to drogie mydło, które sprzedawano w wymyślnym opakowaniu. Podobnie jak wszyscy znani mu ludzie, Keir używał zwykłego żywicznego mydła do wszystkiego: podłóg, naczyń, rąk i ciała. A w jej zapachu nie było żywicznej ostrości. Przy każdym ruchu z lekko szeleszczącej sukni unosił się aromat przypominający perfumy, jakby była bukietem kwiatów, którym delikatnie potrząsano.
Dywan pod ich stopami miał wzór wystarczająco piękny, by zdobić ścianę. Deptanie go ciężkimi roboczymi butami wydało się Keirowi niemal przestępstwem. Czuł się nieswojo w takich wytwornych miejscach. I nie podobało mu się, że zostawił swoich ludzi, Owena i Sloracha, na nabrzeżu. Przez jakiś czas mogli sobie dać radę bez niego, zwłaszcza Slorach, który pracował w destylarni jego ojca od prawie czterdziestu lat. Jednak to na Keirze spoczywała odpowiedzialność za całe przedsięwzięcie, od którego zależało przetrwanie destylarni. Dopilnowanie, by wolna od cła whisky spoczęła bezpiecznie w magazynie, było zbyt ważne, by dać się zbałamucić kobiecie.
Zwłaszcza tej. Była wykształcona i wysoko urodzona – córka earla. I to nie pierwszego lepszego, tylko lorda Westcliffa, człowieka o szeroko znanych wpływach i bogactwie. Ponadto lady Merritt dysponowała własnym majątkiem jako właścicielka firmy armatorskiej, obejmującej flotę parowców towarowych i magazyny.
Jako jedyne dziecko starszych rodziców Keir otrzymał wszystko, co mogli mu zapewnić, ale nie było tego wiele w kwestii książek czy kultury. Znajdował piękno w porach roku i burzach, a także w długich wędrówkach po wyspie. Uwielbiał łowić ryby i spacerować z psami i uwielbiał produkować whisky, którego to fachu nauczył się od ojca.
Jego przyjemności były proste i zwyczajne.
Lady Merritt w żaden sposób ich nie przypominała. Stanowiła zupełnie inny rodzaj przyjemności. Była luksusem do delektowania się, ale nie dla takich jak on.
To jednak nie powstrzymało Keira przed wyobrażaniem sobie, że ma ją w swoim łóżku, rozgrzaną i uległą, a jej włosy zaścielają ciemnym jedwabiem jego poduszkę. Pragnął usłyszeć jej piękny głos, z lekkim akcentem, błagający go o rozkosz podczas długiego, niespiesznego aktu miłosnego. Na szczęście nie miała pojęcia o jego sprośnych myślach, bo uciekłaby z krzykiem.
Weszli do przestronnego pomieszczenia, gdzie jasnowłosa kobieta w średnim wieku, w okularach na nosie, siedziała przed maszyną ustawioną na żelaznej podstawie.
– Milady – odezwała się, wstając na ich widok. Omiotła szybkim spojrzeniem sylwetkę Keira, zauważając mokre ubranie i brak surduta. Mocny zapach whisky wywołał u niej jedynie nieznaczne zmarszczenie nosa. – Sir.
– Panie MacRae – powiedziała lady Merritt – to moja sekretarka, panna Ewart. – Wskazała na dwa smukłe skórzane fotele przed kominkiem z białym marmurowym gzymsem. – Zechce pan tam usiąść na czas, gdy będę z nią rozmawiać?
Nie, nie chciał. A raczej nie mógł. Minęło wiele dni, odkąd miał okazję przyzwoicie wypocząć. Gdyby usiadł choć na parę minut, wyczerpanie wzięłoby górę.
Pokręcił głową.
– Postoję.
Lady Merritt popatrzyła na niego tak, jakby on i jego problemy interesowały ją bardziej niż cokolwiek innego na świecie. Czułość w jej oczach mogłaby stopić igloo w środku zimy.
– Chciałby pan kawy? – zaproponowała. – Ze śmietanką i cukrem?
Brzmiało tak zachęcająco, że niemal zmiękły mu kolana.
– Poproszę – odparł z wdzięcznością.
Niemal błyskawicznie sekretarka przyniosła małą srebrną tacę z dzbankiem kawy i porcelanowym kubkiem. Postawiła ją na stole, a lady Merritt napełniła kubek, dodała śmietankę i cukier, po czym rozmieszała je łyżeczką. Jeszcze nigdy żadna kobieta nie obsługiwała go w ten sposób. Podszedł bliżej, oczarowany pełnymi gracji ruchami jej rąk.
Podała mu kubek, który mocno objął palcami, napawając się promieniującym ze środka przyjemnym ciepłem. Przed zaczerpnięciem pierwszego łyku nieufnie obejrzał brzeg, z czymś w rodzaju półeczki z jednej strony.
– To kubek dla posiadaczy wąsów – wyjaśniła lady Merritt, widząc jego wahanie. – Ten dodatkowy element chroni górną wargę przed parą, dzięki czemu pomada do wąsów nie topi się i nie kapie do napoju.
Keir w końcu z uśmiechem podniósł kawę do ust. Jego krótko przycięty zarost nie wymagał pomady. Widywał jednak sumiaste wąsy u bogatych dżentelmenów, którzy mieli co rano dość czasu, żeby je szczotkować, skręcać i usztywniać końcówki specjalnym woskiem. Najwidoczniej ten styl wymagał produkowania dla nich specjalnych kubków.
Kawa była mocna i smaczna, prawdopodobnie najlepsza, jaką pił w życiu. W istocie tak pyszna, że nie mógł się powstrzymać przed pochłonięciem całości paroma haustami. Był zbyt spragniony, by delektować się powoli, jak przystało dżentelmenowi. Zmieszany odstawił kubek na tacę, uznawszy, że nie wypada prosić o dolewkę.
Lady Merritt jednak, nawet nie pytając, napełniła kubek ponownie i tak jak poprzednio dodała cukru oraz śmietanki.
– To mi zajmie tylko chwilę – powiedziała, odchodząc na bok, by porozmawiać z sekretarką.
Keir tym razem pił wolniej. W końcu odstawił pusty kubek i podszedł do biurka, żeby popatrzeć z bliska na błyszczące czarne urządzenie. Maszyna do pisania. Widywał ich reklamy w gazetach. Zaintrygowany pochylił się, żeby obejrzeć klawisze z literami alfabetu na cienkich metalowych prętach.
Po wyjściu sekretarki lady Merritt podeszła do niego i stanęła u jego boku. Widząc jego zainteresowanie maszyną, wsunęła na wałek niewielki arkusz papieru i przekręciła gałką, by odpowiednio go umocować.
– Proszę nacisnąć którąś z liter – zachęciła.
Keir ostrożnie wdusił klawisz, na co metalowy pręt uniósł się, dotykając nasączonej tuszem tasiemki przed papierem. Jednak po opadnięciu pręta kartka pozostała czysta.
– Mocniej – poradziła lady Merritt. – Tak, żeby końcówka uderzyła w papier.
Pokręcił głową.
– Nie chcę zniszczyć tego urządzenia. – Maszyna wyglądała na delikatną... i bardzo drogą.
– Nie zniszczy pan. No, śmiało, proszę spróbować. – Gdy nadal odmawiał, z uśmiechem zaproponowała: – W takim razie ja napiszę pańskie imię. – Wyszukiwała odpowiednie litery i każdą mocno wciskała. Keir patrzył ponad jej ramieniem, jak na kartce jego imię i nazwisko wyrastają równym drobnym pismem.
„Pan Keir MacRae”
– Dlaczego litery nie są ułożone w porządku alfabetycznym? – spytał.
– Przy używaniu liter usytuowanych blisko siebie, takich jak S i T, te metalowe pręty by ze sobą kolidowały. Dzięki takiemu ułożeniu maszyna działa płynniej. Mam napisać coś jeszcze?
– Tak, pani imię.
Zgodziła się z uśmiechem, który sprawił, że w jej policzku pojawił się dołeczek. Keir nie mógł oderwać od niego wzroku; miał ochotę dotknąć tego uroczego wgłębienia ustami.
„Lady Merritt Sterling”, napisała.
– Merritt – powtórzył, smakując każdą głoskę. – To imię występujące w rodzinie?
– Niezupełnie. Urodziłam się podczas burzy, w noc, kiedy lekarz nie mógł przyjechać, a położna akurat się upiła. Ale miejscowy weterynarz, doktor Merritt, sam się zgłosił do pomocy przy porodzie i postanowiono nazwać mnie tak na jego cześć.
Keir czuł, że kąciki ust same mu się unoszą z rozbawienia. Umierał z głodu i przez większą część dnia miał paskudny nastrój, a mimo to ogarniało go przyjemne ciepło.
Kiedy lady Merritt przekręcała wałkiem, żeby wydobyć kartkę, dostrzegł na wewnętrznej stronie jej nadgarstka błękitne żyłki prześwitujące przez skórę. Takie delikatne... Przesunął wzrokiem po jej plecach, podziwiając wdzięczne krągłości i smukłość talii. Kształtu bioder, ukrytych pod obficie drapowaną spódnicą, mógł się tylko domyślać. Ale założyłby się w ciemno, że były cudownie miękkie, idealne do ściskania i gładzenia...
Znienacka ogarnęło go pożądanie tak silne, że omal nie zaklął. Na litość boską, przyjechał tu w interesach. I miał przed sobą wdowę, godną właściwego traktowania. Starał się skupić na tym, jaka jest kulturalna i jak bardzo ją szanuje. Nie podziałało, więc zaczął intensywnie myśleć o honorze Szkocji.
Ze starannie upiętego koka na jej głowie wymknął się pojedynczy lok. Niesforny ciemny kosmyk dotykał szyi, zawinięty na końcu niczym palec, przywołujący go bliżej. Kobiecy kark wyglądał tak krucho i bezbronnie. Jakże cudownie byłoby dotknąć go ustami i pieścić, aż drżąc, przywarłaby do niego, a wtedy...
Do diabła!
Rozpaczliwie szukając czegoś, co skierowałoby jego myśli na inne tory, rozejrzał się po pokoju. Dostrzegł niewielkie, lecz bogato oprawione malowidło na ścianie.
Portret Joshuy Sterlinga.
Ten widok natychmiast ostudził mu zmysły.
Sekretarka wróciła. Lady Merritt wyrzuciła zapisaną przez siebie kartkę do metalowego kosza na papiery i poszła z nią porozmawiać.
Wzrok Keira spoczął na zawartości kosza. Gdy tylko kobiety odwróciły się do niego tyłem, wyciągnął kartkę, złożył ją w mały kwadracik i wsunął do kieszeni spodni.
Następnie podszedł do portretu, żeby mu się lepiej przyjrzeć.
Joshua Sterling był przystojnym mężczyzną o surowych rysach i śmiałym spojrzeniu. Keir pamiętał, że bardzo go cenił, zwłaszcza po tym, jak odkryli, że obaj lubią łowienie na muchę. Sterling wspomniał naukę zarzucania w strumieniach i stawach wokół jego rodzinnego Bostonu, a Keir zaprosił go, by przyjechał kiedyś na Islay łowić morskiego pstrąga. Sterling zapewnił wówczas Keira, że skorzysta z zaproszenia.
Biedak.
Mówiono, że zginął na morzu. Co za szkoda, by mężczyzna odchodził w swoich najlepszych latach, kiedy w domu czekała na niego taka żona. Z tego, co Keir słyszał, nie dochowali się potomstwa. Nie miał syna, który by przejął po nim nazwisko i dorobek.
Zastanawiał się, czy lady Merritt powtórnie wyjdzie za mąż. Nie ulegało wątpliwości, że mogłaby mieć każdego mężczyznę, którego by zechciała. Czy dlatego planowała oddanie sterów firmy Sterling Enterprises młodszemu bratu? Żeby móc uczestniczyć w życiu towarzyskim i znaleźć męża?
Jej głos przerwał mu rozmyślania.
– Zawsze uważałam, że na tym portrecie mój mąż wygląda na bardziej surowego, niż był w istocie. – Lady Merritt stanęła obok Keira. – Pewnie chciał sprawiać wrażenie osoby z autorytetem, bo wiedział, że portret zawiśnie w biurze firmy. – Patrzyła na obraz z lekkim uśmiechem zadumy. – Może kiedyś wynajmę artystę i każę mu dodać błysk w oczach, żeby Joshua bardziej przypominał siebie.
– Jak długo byliście małżeństwem? – wyrwało się Keirowi. Z reguły rzadko pytał ludzi o ich osobiste sprawy. Nic jednak nie mógł poradzić na ciekawość, jaką budziła w nim ta kobieta, niepodobna do żadnej z tych, które znał.
– Półtora roku – odpowiedziała lady Merritt. – Poznałam Joshuę Sterlinga, kiedy przyjechał do Londynu zakładać filię swojej firmy armatorskiej. – Po krótkiej pauzie dodała: – Nigdy by mi nie przyszło do głowy, że kiedyś będę ją prowadzić.
– Dotąd świetnie pani idzie – powiedział Keir, nim sobie uświadomił, że chwalenie kogoś stojącego znacznie wyżej w hierarchii może się wydać aroganckie.
Lady Merritt sprawiała jednak wrażenie zadowolonej.
– Dziękuję. Szczególnie za to, że nie dokończył pan zdania zwrotem: „jak na kobietę”, wzorem większości ludzi. Zawsze przypominam sobie wtedy cytat z Samuela Johnsona o psie chodzącym na tylnych łapach: „Nie robi tego dobrze, ale zadziwiające, że w ogóle to potrafi”.
Keir uśmiechnął się półgębkiem.
– Na Islay niejedna kobieta z sukcesem prowadzi interesy. Producentka guzików, masarka... – Urwał gwałtownie, przestraszony, że mogło to zabrzmieć protekcjonalnie. – Choć oczywiście nie można tego porównywać z wielką firmą armatorską – dodał pospiesznie.
– Wyzwania są takie same – odparła lady Merritt. – Biorąc pod uwagę ciężar odpowiedzialności, podejmowanie ryzyka, ocenę problemów... – Przybrała cierpką minę. – Z przykrością muszę przyznać, że zdarza mi się popełniać błędy. Los pańskiego ładunku stanowi wymowny przykład.
Keir wzruszył ramionami.
– No cóż... Na każdej linie znajdzie się supeł.
– Jest pan dżentelmenem, panie MacRae. – Obdarzyła go uśmiechem, od którego zmarszczył jej się nos i skóra w kącikach oczu. A jemu zawirowało w głowie. I rozgrzana krew raźniej popłynęła w żyłach.
Ta kobieta oddziaływała na niego jak jakaś mityczna istota. Wróżka albo nawet bogini. Ale nie taka idealna, chłodna i wyniosła... tylko mała i wesoła.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI