- W empik go
Diabelska intryga - Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland - ebook
Diabelska intryga - Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland - ebook
Talbot McCaron jest wprawionym żołnierzem na froncie w Indiach. Niespodziewanie dostaje informację, że zmarł jego wuj, a on odziedziczył po nim tytuł księcia i przywódcy klanu. Talbot powraca do Szkocji, gdzie przyjdzie mu się zmierzyć z problemami,które tam na niego czekają. Problemy finansowe powodują, że rozmyśla nawet zamknięcie zamku. Dla uratowania dość trudnej sytuacji jeden z zaufanych przyjaciół klanu sugeruje, że ten powinien się ożenić. Ma nawet odpowiednią kandydatkę, która, co prawda pochodzi z wrogiego klanu, ale odziedziczyła sporą fortunę po ciotce. Zbliżenie klanów oraz jej fortuna znacznie poprawiłyby sytuację. Udaje się do niej z wizytą, ale później wydarzy się coś co pokrzyżuje plany ratowania zamku. Na wieczornym spacerze przypadkowo spotka piękną, młodą dziewczynę, która próbuje popełnić samobójstwo. Jest to tajemnicza Giovanna, która jest przekonana, że jej życie nic nie znaczy. Książę udzieli jej pomocy. Jaką tajemnicę skrywa Giovanna? Czy dojdzie do ożenku z Jane? Jak potoczą się losy księcia uwikłanego w wojny klanów i szukanie wybranki?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-117-7073-3 |
Rozmiar pliku: | 364 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rok 1886
Książę Invercaronu nie mógł zasnąć. Przewracał się z boku na bok. Był poirytowany i nie mógł znaleźć żadnej racjonalnej przyczyny swej bezsenności.
Naraz wyraźnie poczuł niepokój, jakby działo się coś złego.
Niezmiernie denerwowało go, że nie miał pojęcia, co to było i dlaczego miało to na niego tak silny wpływ. Zazwyczaj po długim, męczącym dniu szybko zapadał w spokojny sen.
A był to istotnie długi dzień. Wiedział, że taki będzie, od momentu kiedy obudził się tego ranka.
Powtarzał sobie jednak, że było to coś, co należało zrobić jakby na rozkaz i bez sprzeciwu.
Kiedy dwa miesiące temu opuszczał Indie i wyjeżdżał z dusznej, gorącej Kalkuty, miał wrażenie, jakby wybierał się w dziwną i nieoczekiwaną podróż, której końca nie mógł sobie wyobrazić.
Gdy odebrał telegram informujący go o śmierci wuja i o tym, że odziedziczył jego tytuł, potraktował to jako żart. Pomyślał, że jego współtowarzysze, którzy często robili kawały, usiłowali go nabrać.
Później, kiedy uważnie przeczytał list, który otrzymał po powrocie z bardzo niebezpiecznej wyprawy na północno-zachodnią granicę, zrozumiał, że naprawdę został trzecim księciem Invercaronu.
Potem wszystko potoczyło się tak szybko, że ledwie miał czas, żeby odetchnąć.
Dostał oczywiście urlop od pułkownika, mimo że obydwaj dobrze wiedzieli, iż będzie musiał zrezygnować ze swojej funkcji i na zawsze opuścić regiment, aby podjąć obowiązki oczekujące go w Szkocji jako wodza klanu McCaron.
— Będziemy tęsknić za tobą — powiedział szczerze pułkownik. — Chociaż nie powinienem o tym mówić, wiem, że „miarodajne czynniki” są ci niezmiernie wdzięczne za pomoc w rozwiązaniu problemów, o których nie możemy teraz rozmawiać.
— Ja również będę za wami tęsknił — przyznał Talbot McCaron.
— Wiem o tym mój chłopcze — odparł pułkownik z sympatią. — Sądzę również, że już najwyższy czas, byś się ożenił i ustatkował, a przecież żadna kobieta nie zgodziłaby się na to, by jej mąż rozmyślnie narażał się na niebezpieczeństwa, tak jak ty przez ostatnich kilka lat.
Mężczyźni uśmiechnęli się do siebie. Dobrze wiedzieli, że to, o czym mówią, jest ściśle tajne i nie powinni rozmawiać o tym nawet w cztery oczy.
Mając jeszcze w uszach życzenia od współtowarzyszy, świeżo upieczony książę wyruszał do Kalkuty, gdzie oczekiwał go wicekról.
Najbardziej jednak wzruszyło go pożegnanie z sipajami, którzy walczyli pod jego rozkazami w tuzinach potyczek. Wszyscy oni wiedzieli, że wyszli z nich cało tylko dzięki szczęściu i dobremu dowództwu. Za każdym razem, kiedy Talbot McCaron tracił któregoś ze swoich ludzi, czuł się jakby stracił część siebie. Jednocześnie był pewien, że żaden członek szkockiego klanu nie byłby bardziej lojalny i oddany niż Hindusi, którymi dowodził.
Kiedy dotarł do Londynu, zaskoczyła go liczba ludzi chcących się z nim zobaczyć.
Gdy ostatnio przyjechał do domu na przepustkę, spędził dwa tygodnie na chodzeniu do teatrów, na bale i przyjęcia, na których młody mężczyzna był zawsze mile widziany.
Odrzucił jednak wiele zaproszeń, ponieważ jeśli szukał towarzystwa, to mógł je znaleźć w górskich placówkach wojskowych w Indiach. Wydał za to więcej pieniędzy, niż mógł sobie pozwolić, na zabranie jednej czy dwóch aktoreczek z Gaiety na kolację. Doszedł do wniosku, iż są one powabne, zabawne i zupełnie inne niż atrakcje, które czekały na przystojnego, młodego kawalera w Indiach.
Teraz jednak, kiedy był księciem Invercaronu, wszystko wyglądało zupełnie inaczej.
Pierwsze spotkanie odbył z sekretarzem stanu na Szkocję, markizem Lothianu. Rozmawiali bardzo poważnie o planach na przyszłość.
— Wiesz zapewne, iż twój wuj był tak chory przez ostatnie lata swojego życia, że zaniedbał wszystko. Kiedy ostatni raz byłem w sąsiedztwie, odwiedziłem go w zamku. Muszę stwierdzić, że zarówno w twój przyszły dom, jak i zagrody w posiadłości, musisz włożyć ogromną ilość pieniędzy.
Hrabia popatrzył na niego ze zrozumieniem.
— Pieniędzy, milordzie? — powtórzył. — Zawsze mnie przestrzegano, że przychodzą one niezmiernie rzadko i w bardzo małych ilościach.
— Jestem tego świadom — odpowiedział markiz.
Książę uśmiechnął się cynicznie:
— Czy masz milordzie jakieś sugestie co do tego, jak mógłbym uzyskać towar tak pożądany w tej części Szkocji, która o ile wiem, choć tak stara i piękna, nie przynosi żadnego zysku?
Markiz zaśmiał się.
— Dobrze to ująłeś i mogę się jedynie zgodzić, że nie znam piękniejszego miejsca niż Strath, w którym przez stulecia mieszkali McCaronowie, ale tylko cudem mogłoby ono przynieść jakiś dochód.
— O tym właśnie myślałem w drodze z Indii i szczerze mówiąc rozważam zamknięcie zamku. Muszę żyć bardziej ekonomicznie. Chciałbym założyć jakąś fabrykę, która zapewniałaby środki do życia chociaż części młodych ludzi z okolicy.
Markiz spojrzał na niego ze zdziwieniem.
— Zamknąć zamek? — zawołał. — Nigdy nie myślałem, że usłyszę coś takiego z ust McCarona!
— Byłoby to przynajmniej praktyczne posunięcie — bronił się książę.
Markiz rozsiadł się w krześle i patrzył na księcia, jakby był jakimś dziwacznym stworem, na którego natknął się tylko przez przypadek.
Potem powiedział ze złością:
— To niemożliwe, absolutnie niemożliwe, żebyś zrobił coś takiego! Zamek był przez wieki miejscem zebrań McCaronów! Wiem, że ci, którzy wyjechali w różne strony świata i mieszkają w innych krajach na wygnaniu, poczuliby się, jakby pozbawiono ich czegoś bardzo cennego.
— Wiem o tym — zgodził się książę — ale nigdy nawet nie wyobrażałem sobie, że zostanę wodzem. Zastanawiałem się jednak nad problemami przywódcy klanu. Kiedy żył mój ojciec, często o tym dyskutowaliśmy.
Na moment zapadła cisza. Obydwaj myśleli o tym, jak starszy syn wuja zginął walcząc w Egipcie, a drugi utonął w czasie sztormu, gdy fale rozbiły jego łódź rybacką.
Teraz już innym tonem markiz powiedział:
— Mam dla ciebie pewną propozycję, chociaż przypuszczam, że ktoś już wspomniał ci o tym, gdy tylko wróciłeś.
— Właściwie, kiedy przyjechałem do domu wczoraj wieczorem, zastałem ogromną liczbę bilecików i listów. Uważałem jednak, że najpierw powinienem skontaktować się z panem, milordzie.
Markiz uśmiechnął się.
— Jestem zaszczycony, ale czuję się trochę nieswojo. Zasadniczo powinien ci to powiedzieć jeden ze starszych członków twojego klanu.
Książę spojrzał na niego z obawą.
— Teraz zaczynam rozumieć, dlaczego sir Iain McCaron z Ilku przysłał mi pół tuzina wiadomości, że chce się ze mną natychmiast zobaczyć!
Powiedział to tak ponuro, że markiz się roześmiał.
— Sir Iain będzie się niewątpliwie długo nad tym rozwodził, a chodzi po prostu o to, że powinieneś się ożenić!
Książę zamarł i wpatrywał się w markiza, jakby źle usłyszał.
— Ożenić się?! — wykrzyknął. — Tego, milordzie, istotnie nie spodziewałem się usłyszeć! Jeżeli nie stać mnie na utrzymanie zamku, to co dopiero na żonę!
— To oczywiście zależy od żony — odpowiedział markiz. — Dama, która jest brana pod uwagę jako najbardziej odpowiednia, żeby zostać twoją żoną, to...
Lecz zanim mógł coś jeszcze powiedzieć, książę przerwał mu gwałtownie:
— Brana pod uwagę jako moja żona? Kto to wziął pod uwagę? I dlaczego ktokolwiek miałby się wtrącać w moje osobiste sprawy?
Wziął głęboki oddech i kontynuował:
— Nie potrzebuję nikogo, żeby wybierał mi moją żonę czy wtrącał się w jakikolwiek sposób w sprawę, która dotyczy mnie i tylko mnie samego!
Książę nie podniósł głosu, ale mówił lodowatym tonem, który jego podwładni rozpoznaliby jako oznakę skrajnej wściekłości.
Markiz nie tracąc kontenansu powiedział pojednawczym tonem:
— Rozumiem twoje uczucia mój drogi. Jednak jako szkocki wódz musisz sobie zdawać sprawę, że twoi ludzie, dla których jesteś nie tylko przywódcą, ale ojcem i opiekunem, są ważniejsi niż osobiste uprzedzenia czy, w tym przypadku, twoje delikatne uczucia.
Twarz księcia stała się nachmurzona.
— Chciałbym dokładnie wiedzieć, milordzie, co sugerujesz, zanim się w to zaangażujemy.
— Również i ja tego pragnę. Proszę cię tylko o to, abyś wysłuchał mnie bez specjalnych uprzedzeń.
Jego delikatny ton sprawił, iż książę zdał sobie sprawę, że zachował się zbyt porywczo. Jednocześnie pomyślał, że jeżeli sekretarzowi stanu wydaje się, iż uda mu się manipulować jego życiem, to bardzo się myli.
Przez te wszystkie lata było kilka kobiet, które usiłowały go zaciągnąć przed ołtarz wszelkimi możliwymi sposobami. Książę ostrożnie omijał młode dziewczęta, które przyjechały do Indii, żeby wyjść za mąż. Spędzał raczej czas z mężatkami, których mężowie byli zajęci na wyprawach wojennych, lub z wdowami, które były zazwyczaj zbyt rozsądne, żeby myśleć o małżeństwie z biednym kapitanem czy majorem, jakkolwiek atrakcyjny by był. Mimo to jednak, kiedy już były zaangażowane, ich ostrożność i zasady ulatywały. Z ramionami wokół jego szyi błagały go, żeby się z nimi ożenił.
„Damy sobie radę — mówiły — wiem, że sobie poradzimy. Mam trochę własnych pieniędzy i będziemy tacy szczęśliwi, kochanie, że nic innego nie będzie miało znaczenia”.
Miał jednak dość rozsądku, by unikać tych adorujących go oczu, które tak szybko wypełniały się łzami, i tych drżących ust, które szukały jego ust. Wiedział bowiem, że jakkolwiek atrakcyjne i ponętne by były, to jego tajne wyprawy, o których wiedzieli tylko najważniejsi z jego zwierzchników, były bardziej pasjonujące, bardziej intrygujące niż mogłaby być jakakolwiek kobieta.
Dawno już postanowił, że nigdy się nie ożeni, chyba żeby jakimś cudem stać go było na to, a to znaczyło nigdy.
W Indiach przeciętny oficer miał trudności z zapłaceniem rachunków w swoim kasynie, a co dopiero utrzymać żonę i dzieci. Wiedział, że przy swojej nowej pozycji w Szkocji będzie musiał wziąć na siebie odpowiedzialność za swój klan i jak przypuszczał, również ogromną ilość długów. Nie myślał jednak nawet przez chwilę, że będzie musiał także znosić kaprysy jakiejś młodej kobiety, która będzie niepocieszona, jeżeli co jakiś czas nie dostanie nowej sukni.
Znów przemknęła mu myśl, że jeżeli takie niedorzeczności czekają go w domu, to im szybciej zamknie zamek, zostawi posiadłość pod opieką jednego z krewnych i wróci do Indii, tym lepiej. Zaraz jednak dotarło do niego, że to tylko pobożne życzenie, coś czego nie mógłby zrobić ze względu na swoje poczucie obowiązku. Jednocześnie, gdy myślał o małżeństwie, korciło go, żeby powiedzieć stanowczo i nieodwołalnie, że tego nie zrobi.
— Spodziewam się — powiedział powoli markiz Lothianu — że pamiętasz Macbethów. Ich ziemie graniczą z twoimi, mieszkają niecałe dziesięć mil od zamku.
— Tak, pamiętam Macbethów, pomimo że nie widziałem hrabiego ponad piętnaście lat. Przypominam sobie, że gdy byłem chłopcem, gardziliśmy sąsiadującymi klanami, a w szczególności Macbethami. Zawsze, gdy z nimi walczyliśmy, wygrywaliśmy.
Markiz zaśmiał się.
— Nienawidzilibyście ich, gdyby was pokonali! Zawsze górowaliście nad nimi, bo lepiej walczyliście i byliście zręczniejsi.
— Widzę, że odrobiłeś pracę domową, milordzie — powiedział książę trochę sarkastycznie.
— Któreś z moich krewnych poślubiło McCarona, więc historia waszego klanu wbijana była mi do głowy przez lata i dlatego obchodzi mnie to osobiście, w jakiej jesteś sytuacji i czuję, że powinienem coś z tym zrobić.
Książę nie odezwał się, ale pomyślał znów, że jeżeli chodziło o ślub, to odpowiedź brzmiała: nie.
— Hrabia Dalbethu zmarł pół roku temu — kontynuował markiz.
— Nie miałem o tym pojęcia — wykrzyknął książę. Musiałem przegapić nekrologi w gazetach.
— Był bardzo nieszczęśliwy po śmierci pierwszej żony. Ożenił się powtórnie, ale ponieważ jego córka Jane i jej macocha niespecjalnie się lubiły, Jane wyjechała do szkoły we Włoszech, a wakacje spędzała z babcią.
Książę słuchał, ale jego twarz przybrała cyniczny wyraz, a usta zacisnęły się w cienką linię.
— Hrabia nie miał niestety więcej dzieci, więc po jego śmierci lady Jane została hrabiną Dalbethu i dziedzicznym wodzem klanu.
— Jestem pewien, że bardzo dobrze wypełni swoje obowiązki.
Markiz zignorował tę uwagę i mówił dalej:
— Nikt się jednak nie spodziewał, że w miesiąc po śmierci ojca i powrocie z Włoch odziedziczy ona ogromną fortunę po swojej matce chrzestnej, która również należała do rodziny Dalbethów. Poślubiła niezmiernie bogatego Amerykanina, z którym nie miała dzieci — tu markiz zrobił przerwę. — Chyba dorobił się na nafcie, a kiedy umarł, zostawił wszystko żonie. W każdym razie lady Jane jest teraz multimilionerką i starszyzna obu klanów, zarówno Dalbethów, jak i twojego, uważa, że powinniście się pobrać.
Książę przez moment wydał się jakby rażony piorunem. Był jednak zbyt inteligentny, żeby nie zdać sobie sprawy z tego, co takie małżeństwo oznaczało nie tylko dla McCaronów, ale i dla Macbethów.
Ponieważ nowa hrabina jest bardzo młoda i niewątpliwie niedoświadczona, to bycie multimilionerką bez opieki męża, może być w skutkach katastrofalne. Z taką fortuną miałaby na pewno wielu adoratorów starających się o jej rękę, ale znając starszych ze swojego klanu i tychże z klanu Macbethów mógł sobie ich wyobrazić, jak zamartwiają się niebezpieczeństwami czyhającymi na młodą przywódczynię. Podczas gdy on zyskałby ogromnie na tym małżeństwie, ona znalazłaby się pod opieką męża, który był godny zaufania i w jego żyłach płynęła szkocka krew.
Markiz obserwował twarz księcia i wiedząc o czym on myśli, powiedział:
— Iain McCaron przyjechał, żeby się ze mną zobaczyć, przybył też Duncan Macbeth z dwoma krewnymi młodej hrabiny. Wszyscy byli bardzo podekscytowani tymi planami.
— Nie wątpię, że byli bardzo zadowoleni — wtrącił cynicznie książę.
— Z jednej strony byli zadowoleni, z drugiej zaś przerażeni tym, że Jane, która jest tak młoda i wychowana w klasztorze, może poślubić pierwszego lepszego mężczyznę, który jej się spodoba.
— Ten mężczyzna może się okazać doskonałym mężem i nawet jeśli nie będzie Szkotem, może chcieć osiedlić się na tej ziemi — zauważył książę.
Nawet teraz, gdy to mówił, zdawał sobie sprawę, że tylko wykręca się od odpowiedzi. Markiz miał rację mówiąc, iż nie można zostawić tak młodej, niedoświadczonej i bogatej dziewczyny na pastwę losu. Prawo stanowiło, że fortuna kobiety przechodziła na jej męża w momencie, kiedy założyła na palec obrączkę. W takiej sytuacji, miliony teksańskich pieniędzy w rękach nieodpowiedniego człowieka, mogłyby rozpłynąć się równie szybko jak się pojawiły.
— To jest propozycja, którą przedstawią ci ludziez twojego klanu i z klanu Macbethów. Zapewniam cię, że bardzo dokładnie przeczytali doskonałe opinie o twojej karierze w wojsku. Dowiedzieli się przy okazji, że w zeszłym roku zostałeś udekorowany medalem za odwagę.
Książę wstał z krzesła, na którym siedział po drugiej stronie imponującego biurka i przeszedł przez pokój, aby wyjrzeć przez okno.
Na dworze nie widać było słońca, a budynki po przeciwnej stronie były szare, pokryte grubą warstwą londyńskiego kurzu. Miał wrażenie, że takie będzie w przyszłości jego życie: ciemne i ponure, bez tego dreszczu podniecenia, który czuł przez wszystkie lata spędzone w Indiach.
Nie zrobię tego!!! — powiedział sobie, ale gdy chciał to wymówić głośno, słowa nie przeszły mu przez gardło.
Zdawał sobie sprawę, iż ten problem, chcieć czy nie chcieć, dotyczył go bezpośrednio jako wodza klanu. Takie małżeństwo przyniosłoby niewyobrażalne korzyści klanowi McCaronów. Mógłby wcielić w życie wszystkie swoje pomysły i plany, dzięki którym dałby zatrudnienie wszystkim młodym mężczyznom, którzy albo obijali się szukając dorywczej pracy, albo wyjeżdżali ze Szkocji w nadziei dorobienia się za oceanem.
Czasami mieli szczęście, ale częściej wracali do domu, żeby umrzeć biedniejszymi niż byli, gdy wyjeżdżali. Macbethowie mieli te same problemy. Książę wiedział, że będzie musiał wykazać się wielką pomysłowością, by przekonać ich do pracy przy czymś nowym, niezależnie jak duża suma pieniędzy zostanie na to przeznaczona.
Obiektywnie była to bardzo praktyczna propozycja i prawdę mówiąc dokładnie tego jego klan potrzebował.
Jednocześnie oznaczało to poślubienie młodej kobiety, o której nic nie wiedział. Czekało go niewątpliwie życie pełne nudy.
Szkockie dziewczyny, które znał w przeszłości, były mało atrakcyjne i niewiele wiedziały o świecie. Niewątpliwie bardzo różniły się od doświadczonych, zabawnych i chętnych do flirtów kobiet, z którymi spędzał swoje dnie i noce w Simla. Jego kochanki były jak egzotyczne kwiaty na gorącej pustyni. Lubił namiętny ogień, który w nim rozbudzały, tak jak lubił ich dowcip, śmiech i wyrafinowanie.
Jak po tym wszystkim mógłby dochować wierności jednej kobiecie, niewątpliwie miłej, ale kompletnie niedoświadczonej i zapewne bez polotu.
Nie mogę tego zrobić! — powiedział do siebie. Potem, gdy odwrócił się od okna i zaczął iść w stronę markiza, zdał sobie sprawę, że niezależnie od tego jak nieprawdopodobne mogłoby się to wydawać, nie miał żadnej alternatywy.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.