- promocja
Diabelski układ - ebook
Diabelski układ - ebook
Sara jest ambitną dziewczyną, która dąży do rozwoju swojej kariery w bankowości. Błażej jest osobistym ochroniarzem, który ma co nieco za uszami. Początkowo łączą ich tylko sprawy zawodowe, ale szybko nawiązuje się między nimi przyjaźń, a potem coś znacznie więcej. On szybko uzależnia ją od siebie. Ona nie widzi świata poza nim. Kiedy Błażejznika, wydaje się, że Sara ma szansę na budowę nowego życia, ale on niespodziewanie wraca po latach i burzy cały jej spokój. Stawia ją pod ścianą. Sara musi poważnie zastanowić się nad tym, jaką decyzję powinna podjąć, choć z góry wiadomo, że znajduje się na przegranej pozycji. Czy Błażejowi uda się wciągnąć Sarę w swój kryminalny świat?
Czy Sara podda się szantażowi i odda się w ręce szefa mafii? Ta historia pokazuje, że przyjaciel nie zawsze jest przyjacielem a wróg nie zawsze jest wrogiem.
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-287-1635-3 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dziękuję, Piękna. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy. Nie wiesz, ile Ty dla mnie znaczysz. Kiedyś wszystko Ci wyjaśnię. Myślę, że wtedy mnie znienawidzisz, ale przynajmniej zrozumiesz. Muszę wyjechać. Będę tęsknił. B.
Wtedy nie sądziłam, że jego wyjaśnienia okażą się aż tak pogmatwane. Nie spodziewałam się, że będę mogła go znienawidzić. Przecież ufałam mu, był moim przyjacielem. A on wbił mi nóż w sam środek mojego zniszczonego serca…
Prawda jednak docierała do mnie falami. Coraz lepiej go rozumiałam i jednocześnie coraz bardziej nienawidziłam. Stałam się przez niego kompletnie inną osobą. Zabił mnie…
Sposób, w jaki to wszystko się skończyło, przerósł mnie totalnie. I pomyśleć, że początek był jeszcze przed samym początkiem…ROZDZIAŁ 1
Kiedyś – sześć lat temu
Wchodzę do gabinetu dyrektora z naręczem dokumentów. Omiatam spojrzeniem pomieszczenie. Według mnie jest ono zbyt duże jak na biuro w banku. Pełno tu regałów z dokumentami upchanymi w masie kolorowych segregatorów. Na środku stoi wielkie drewniane biurko, a na nim cała sterta papierzysk. Jak zwykle jest tu bałagan nie do opanowania. No przecież od czego ma się asystentkę? – mruczę pod nosem i od razu zabieram się do porządkowania tego stosu papierów. Oczywiście oczami wyobraźni widzę, jak to ja zasiadam na tym fotelu i to ja rządzę tym potężnym bankiem. Chciałabym. Kiedyś. Moje wykształcenie wystarczyłoby, żebym mogła nawet być jego zastępczynią. A ja jestem tylko jego asystentką. Jednak nie powiem, dyrektor Warden wiele mnie już nauczył i jest dla mnie niczym guru. Niemal jak mój tata, świętej pamięci. Nie wiem tylko, co konkretnie takiego robi jeszcze dyrektor Warden, że potrzebuje ochrony osobistej. Czy ma tyle kasy? Czy może aż takie problemy? Ciekawe.
Wreszcie kończę pracę i idę do domu. Jak zwykle wychodzę ostatnia. Mowa oczywiście o biurach banku, gdzie nie ma dostępu do gotówki czy sejfu. Tamta część budynku jest już dawno zamknięta.
Nie boję się chodzić ciemnymi ulicami Wrocławia, choć jestem młodą, dwudziestoczteroletnią kobietą. To moje miasto. Niczego się tu nie obawiam. Mama za to znów by lamentowała, gdyby wiedziała, że nie biorę taksówki. Ale ja lubię spacerować. Chodzić po ulicach tego pięknego miasta i obserwować nocne życie ludzi, którzy nie muszą rano wstawać do pracy albo nic ich ogólnie nie interesuje. Czuję się wtedy tak, jakbym żyła w jakimś innym świecie. W innej galaktyce.
Mimo że już kwiecień, wieczory nie są jeszcze zbyt długie. Gdy wracam do swojego mieszkania, jest już ciemno. Powinnam coś zjeść, ale nie mam najmniejszej ochoty zajmować się gotowaniem. Jestem zbyt zmęczona. Piję więc tylko mleko prosto z kartonu i idę pod prysznic. Jutro kolejny ciężki dzień. Kładę się wreszcie do łóżka i nie ma jeszcze nawet dwudziestej trzeciej, a ja już śpię.
Następny dzień zaczynam podobnie jak każdy inny, zgodnie z utartą rutyną. Czeszę w kok swoje długie do pasa blond włosy. Lubię je, ale nie cierpię, kiedy wpadają mi do oczu. Robię staranny makijaż, nie przesadzam jednak z podkreślaniem niebieskich oczu. Ostrzejszy make-up zostawiam sobie na sobotnie wyjścia, których w praktyce nie mam. Wkładam białą bluzkę, ołówkową granatową spódnicę i żakiet do kompletu. Typowa baba z biura. Obciągam jeszcze delikatnie ubranie i stwierdzam, że czas na podbój kolejnego dnia.
Pcham się do centrum tramwajem i punktualnie o dziewiątej jestem na stanowisku gotowa do działania.
– Saro, to mój osobisty ochroniarz. – Dyrektor Warden wskazuje na mężczyznę znajdującego się w jego gabinecie, kiedy wchodzę z umowami do podpisania. – Poznajcie się – dodaje.
Podnoszę wzrok i aż mi dech zapiera. Wysoki, megawysoki facet. Ma chyba z metr dziewięćdziesiąt, jeśli nie więcej. Brunet wystrzyżony na jeża. Brązowe oczy i mały nos. Twarz ma okrągłą, trochę chłopięcą, ale niebywale przystojną. Oczywiście jest dokładnie ogolony. Moje oczy wędrują niżej i widzę garnitur. Nie wiem, co to za rozmiar, ale klatka piersiowa mężczyzny wydaje się tak potężna, że dyrektor Warden mógłby owinąć się jego marynarką ze dwa albo i trzy razy. Wracam spojrzeniem do twarzy mężczyzny i widzę, jak on się do mnie uśmiecha. Ładny ma ten uśmiech.
– Cześć, jestem Błażej Pasura. – Wyciąga do mnie rękę.
Otrząsam się z amoku i podaję mu dłoń. Delikatnie ją ściska i potrząsa, patrząc mi w oczy. Potrafi podawać dłoń kobiecie.
– Witaj, nazywam się Sara Nowakowska i jestem asystentką pana Wardena – odpowiadam z lekkim uśmiechem, którego nie potrafię opanować.
– Tak, wiem. – Kiwa głową. – Dyrektor już mi o tobie opowiedział. Będziemy razem spędzać dużo czasu. – Mówiąc to, puszcza do mnie oczko.
– Właśnie – odzywa się dyrektor, a ja przenoszę na niego wzrok. – Błażej będzie towarzyszył mi zawsze w ciągu dnia. Będzie mnie odbierał z domu i do niego odwoził – tłumaczy. – Jest w stu procentach zaufaną osobą.
– Rozumiem.
– Błażeju, Sara będzie cię informować o moim planie zajęć – zwraca się teraz do ochroniarza. – O wszystkich spotkaniach i tym podobnych. Proszę, żebyście byli w stałym kontakcie.
– Tak jest – mówimy niemal chórem.
– Okej, a teraz zostawcie mnie samego.
Układam przyniesione papiery na biurku dyrektora i wychodzę z gabinetu. Błażej rusza za mną.
– Spoko gość – odzywa się, robiąc lekki ruch głową w stronę drzwi gabinetu.
– Tak, dyrektor Warden jest w porządku – odpowiadam. – Masz ochotę na kawę? Idę zrobić szefowi.
– Pewnie. Pójdę z tobą.
Udajemy się do kantyny, gdzie parzymy wspólnie kawę. Okazuje się, że lubimy tę samą latte. To zadziwiające, że taki silny mężczyzna pije tak delikatną kawę. A może to tylko stereotyp, że silni mężczyźni powinni gustować w ostrzejszych napojach.
Dobrze mi się z nim rozmawia. Od razu widać, że z tym mężczyzną można dyskutować na różne tematy. Wydaje się doskonale obeznany w rodzajach zabezpieczeń, a także w ich wykorzystywaniu. W sumie niedziwne, jeśli wziąć pod uwagę jego zawód. Na rozmowie spędzamy każdą wolną chwilę pomiędzy spotkaniami szefa czy jakimiś moimi zajęciami. Na szczęście nie mam dzisiaj aż tak dużo roboty. Po całym dniu Błażej wie o mnie już sporo, na przykład że skończyłam studia, kierunek finanse, że mieszkam sama, pochodzę spod Wrocławia, a moja mama ma swój zakład krawiecki. Wie też, że lubię ćwiczyć, ale nie mam na to zbytnio czasu. Ja natomiast wiem o nim niewiele. Jest fanem motoryzacji, uwielbia zwłaszcza audi i takim samochodem jeździ. Ćwiczy sztuki walki. Ma tatuaże, chociaż żadnego nie widać. No i mówi o sobie, że jest najemnikiem, cokolwiek to znaczy. Jest trzy lata ode mnie starszy. Same suche fakty.
Dzień kończy się spokojnie. Docieram do domu o stałej porze, czyli po dwudziestej. Czasami zastanawiam się, czy moje życie musi być tak bardzo monotonne. Nie dzieje się w nim nic ciekawego. Nie ma żadnego gromu z nieba. Nie ma nic, co by mnie zaskoczyło czy też porwało moje serce.
Rano zaglądam na pocztę i odczytuję informację, że dyrektorowi odwołano spotkanie w ratuszu. Od razu przekazuję wiadomość szefowi, a ten prosi, żebym dała znać Błażejowi – ma przyjechać po niego dopiero za dwie godziny. Chwytam więc za telefon i dzwonię. Po dwóch sygnałach ochroniarz odbiera.
– Cześć, z tej strony Sara Nowakowska, asyste… – zaczynam.
– Cześć, piękna – przerywa mi w połowie zdania.
Miło.
– O – odpowiadam zaskoczona, uśmiechając się jak głupi do sera. – No cześć. Słuchaj, dzwonię, bo chciałam ci powiedzieć, żebyś jeszcze nie jechał po dyrektora…
– Dlaczego? – wcina mi się w zdanie wyraźnie zdziwiony nagłą zmianą planów. – Już jestem w drodze.
– Odwołali mu spotkanie – informuję. – Masz być po niego za dwie godziny.
– Kurwa, no trudno – kwituje, wzdychając. – A ty co robisz?
Ja? Siedzę w piżamie przed laptopem.
– No, ja muszę być w pracy o czasie. Nie jestem dyrektorem. – Śmieję się.
– W takim razie podjadę po ciebie.
Co?
– Nie ma takiej potrzeby! – protestuję.
– Przecież pada. Nie – poprawia. – Leje.
Spoglądam w okno i widzę, jak woda strumieniami spływa po szybie. Rzeczywiście leje.
– Pojadę tramwajem – oponuję.
– Chyba żartujesz – prycha. – Za dziesięć minut jestem – dodaje i się rozłącza, a mnie zatyka.
Podrywam się z krzesła i pędzę do łazienki. Dobrze, że mam już makijaż. Szybko się ubieram i poprawiam włosy. Po niespełna dziesięciu minutach rozlega się dzwonek do drzwi. Zaraz. Przecież nie powiedziałam mu, gdzie mieszkam. Skąd wiedział, dokąd przyjechać? Przełykam głośno ślinę i podchodzę do drzwi. Przez wizjer upewniam się, że to rzeczywiście on. Otwieram więc.
– Cześć, piękna – mówi z uśmiechem. Ten uśmiech jest taki… Taki charakterystyczny. – Gotowa?
– Skąd… – próbuję zapytać o jego szeroką wiedzę dotyczącą mojego adresu.
– Mam swoje źródła – przerywa mi. Uśmiecha się jeszcze promienniej i mruga porozumiewawczo.
– Powinnam się bać? – Robię krok w tył, niepewna, co myśleć o całej tej sytuacji.
– Mnie? Jestem łagodny jak baranek – odpowiada i robi krok w moim kierunku.
Serce podchodzi mi do gardła, kiedy staje tuż obok. Patrzę mu w oczy, czekając na jego ruch. Błażej pochyla się nade mną powoli, nie spuszczając ze mnie przenikliwego spojrzenia. Stoję jak słup soli. W oczekiwaniu. W szoku. Wreszcie mężczyzna wykonuje kolejny ruch i łapie za torbę z laptopem, którą trzymam w ręce. Uf. Co ja sobie myślałam? Niewidzialną dłonią biję się w czoło. Czuję, jak fala czerwieni zalewa moją twarz.
– To co, idziemy? – pyta beztrosko, odsuwając się na milimetry.
Kiwam głową i wychodzę za nim z mieszkania. Zamykam dokładnie drzwi. Pod blokiem wsiadamy do służbowego samochodu mojego szefa i ruszamy w stronę banku. Całą drogę rozmawiamy o pogodzie i o tym, co lubimy robić. Wolę nie zastanawiać się nad tym dziwnym czymś, co wydarzyło się pod moimi drzwiami. Chyba wyobrażałam sobie wtedy więcej, niż powinnam.
Spotykamy się codziennie. Niewiarygodnie szybko nawiązuje się między nami nić przyjaźni. Błażej czasami przyjeżdża po mnie przed pracą, ale tylko wtedy, gdy dyrektor stwierdzi, że jednak jeszcze nie potrzebuje kierowcy. Kiedy mam w planie powrót tramwajem, stara się mnie odwieźć wieczorem do domu. Po dwóch tygodniach znajomości można by o nas powiedzieć, że znamy się od lat. Błażej jest bardzo spokojny. Ma dystans do siebie i tego, co dzieje się wokół. W pracy jest profesjonalistą. To takie bliskie mojej naturze. O mnie już od dziecka mówiono, że jestem zbyt poważna. Myślę, że nie dogadywalibyśmy się tak dobrze, gdyby Błażej był roztrzepanym chłystkiem ciągle gadającym o pierdołach. Przy nim czuję się dobrze, bezpiecznie. Tak, chyba to będzie dobre słowo, bezpiecznie.
Pogoda ostatnio nie dopisuje. Weekend spędzam w rodzinnym domu. Mama namawia mnie, żebym jutro wzięła jej samochód, bo w tym tygodniu nigdzie się nie rusza. Ostatecznie zgadzam się i w poniedziałek rano jadę do banku prosto od mamy. Około dziewiątej pojawiają się także dyrektor Warden i Błażej.
– Saro, jutro wyjeżdżam na kilka dni – informuje szef, podchodząc do mojego biurka. – Prywatnie – precyzuje. – Proszę, usuń wszystko z mojego kalendarza. Błażejowi również daję wolne.
– Oczywiście, panie dyrektorze – odpowiadam, następnie informuję Błażeja o nowych planach szefa.
Przed wyjściem z pracy dyrektor znów zatrzymuje się przy moim biurku.
– Saro, ty również weź sobie wolne. Jutro podopinaj wszystko na przyszły tydzień, a potem zrób sobie wakacje – mówi ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu.
– Poważnie? – pytam zdziwiona, bo dyrektor nigdy nie korzysta z urlopów, przez co i ja nie mogę sobie na nie pozwolić.
– Poważnie. – Uśmiecha się. – Nie ma sensu, żebyś siedziała w banku, kiedy mnie nie ma.
Kiwam głową, a szef żegna się ze mną i wychodzi.
Mam kilka dni wolnego. Hura!
Kończę pracę późnym wieczorem i wsiadam do dwunastoletniego golfa mamy. Odpalam silnik i wyjeżdżam powoli na ulicę. Po jakichś dwustu metrach auto nagle zaczyna zwalniać. Tak po prostu. Nie słyszę już pracy silnika, totalna cisza. Kontrolki na desce rozdzielczej gasną. Naciskam raz po raz pedał gazu, ale to nic nie daje. Skręcam kierownicą, by zjechać na pobocze, i po kolejnych dwudziestu metrach samochód staje w miejscu.
Co jest? Próbuję odpalić. Nic. Kolejna próba i kolejna. Nadal nic się nie dzieje. Silnik nawet nie zakaszle. Oczywiście wpadam w panikę. Jestem sama, zbliża się noc. Deszcz leje jak z cebra, a ja siedzę w niedziałającym samochodzie gdzieś na pustej ulicy. Po chwili namysłu biorę telefon i wybieram numer do mechanika, który od zawsze obsługuje ten samochód. Jest jeden sygnał, a potem włącza się poczta głosowa. Super!
Co ja mam teraz zrobić? Jak dostać się do domu? No i co z autem? Długo nie myśląc, postanawiam zadzwonić do Błażeja. Po prostu czuję, że on mi pomoże. Na całe szczęście odbiera po pierwszym sygnale.
– Co jest, piękna? – słyszę w słuchawce.
To powitanie sprawia, że robi mi się gorąco. Jak codziennie zresztą. Zdążyłam już się zorientować, że Błażej mówi tak do mnie, bo mnie lubi. Najzwyczajniej w świecie. Nic szczególnego. Nie dlatego, że uważa, że jestem piękna. Tak to sobie tłumaczę.
– Mam poważny problem – odpowiadam. – Nie wiem, co robić…
– Co się dzieje? – Od razu przechodzi do konkretów, a ja wzdycham ciężko.
– Auto mi się zepsuło. – Wybucham niekontrolowanym płaczem, sama nie wiem dlaczego. – Stoję na poboczu, b-bo udało mi się zjechać… – szlocham.
– Gdzie dokładnie jesteś? – przerywa mi tradycyjnie.
– Na Strzegomskiej, musiałabym dostać się do mechanika…
– Daj mi dwadzieścia minut, jestem poza miastem, przyjadę – mówi na jednym wydechu i się rozłącza, a ja ryczę dalej.
Przyjedzie. Mój kolega z pracy. Ściślej pracownik mojego szefa, jego prywatny ochroniarz. Przyjedzie po mnie, wieczorem. Jest poza miastem. Może miał plany? Może jest u dziewczyny? A jednak przyjedzie, żeby mi pomóc. Jestem w szoku.
Dlaczego nie zadzwoniłam do kogoś innego? Przecież mogłam… No właśnie. Nie mogłam. Nikogo nie mam. Jestem sama jak palec. Ciągle tylko szkoła, potem studia, a teraz praca. Nie mam swojego życia poza tym utartym schematem. Dopada mnie melancholia. Brak perspektyw na jakiekolwiek życie łóżkowe plus zepsuty samochód mamy doprowadzają do tego, że wyciskam z siebie kolejną porcję łez. Siedzę tak i wyję jak wilk do księżyca. Łzy ciekną mi po policzkach, a ja nawet ich nie ścieram. Z kompletnie rozmazanym makijażem wyglądam już zapewne jak czarownica. Do tego jest mi potwornie zimno, bo przy niedziałającym silniku nie ma ogrzewania. Co ze mnie za ofiara losu…
Nagle ktoś puka w okno samochodu, a ja aż podskakuję w fotelu i niemal dostaję zawału. Oglądam się. To Błażej. Moje serce rozpędza się, bije coraz szybciej. Na dworze leje jak z cebra, a on stoi w bluzie z kapturem i w czapce z daszkiem. O godzinie dwudziestej pierwszej. Przyjechał tu dla mnie. Otwieram drzwi, a on wyciąga do mnie ręce. Chwytam za jego dłonie i wygrzebuję się z pojazdu. Przez ułamek sekundy mam ogromną ochotę wtulić się w niego.
– Co się stało, piękna? – mówi zatroskany, kiedy stoję już na chodniku.
– Nie wiem, przestało jechać – szlocham i rozkładam ręce.
– Co się tobie stało? – pyta z naciskiem na „tobie” i patrzy mi w oczy.
– Mnie? – Opuszczam głowę. – Nie wiem. – Wzruszam ramionami. – Jestem do niczego.
– Co ty opowiadasz? – Łapie mnie za brodę i unosi moją twarz.
Z nieba się leje, a my twardo stoimy pod strugami deszczu. Patrzymy sobie w oczy. Moje są zapłakane i zapewne czerwone jak pomidor. Jego schowane pod daszkiem czapeczki ciemne i tajemnicze. Ubranie zaczyna mi przemakać. Włosy mam już ulizane i przyklejone do twarzy. Na pewno wyglądam jak siedem nieszczęść. Błażej podnosi drugą dłoń do mojej twarzy i delikatnie odsuwa mi kosmyk włosów z oczu. Czuję się z lekka dziwnie. Zwykle mnie nie dotyka, a teraz… Teraz trzyma moją twarz w swojej wielkiej dłoni, a drugą zbiera zaplątane na niej mokre włosy. Ten delikatny dotyk sprawia, że czuję mrowienie na plecach. Skóra na brodzie mnie pali. Skóra na czole i uchu również.
– Nie możesz tak mówić – zaczyna. – Jesteś piękną, niezależną, mądrą, utalentowaną i cholernie seksowną kobietą. – Mówi to tak łagodnym tonem, że nawet jestem w stanie mu uwierzyć.
– A-ale… – dukam.
– Nie ma ale. Chodź, bo przemokniesz.
Przestaje dotykać mojej twarzy, ale po chwili chwyta mnie za rękę. Wędruję spojrzeniem na nasze splecione dłonie. Jakie to dziwne. Mam wrażenie, że moja malutka rączka zatapia się w jego ogromnej łapie. Dopiero po chwili udaje mi się oderwać nogi od podłoża, a on prowadzi mnie do swojego samochodu. Kiedy wracam na ziemię, widzę duże zielone auto. No tak, oczywiście audi. Błażej otwiera drzwi od strony pasażera i wsadza mnie do środka. Siadam na wygodnym skórzanym fotelu.
– Daj kluczyki – mówi nagle. – Zamknę auto i jedziemy po mojego kumpla.
– Po co? – Unoszę głowę i niemal zderzam się z daszkiem jego czapeczki.
– Pomoże nam odholować tego złomka – odpowiada i puszcza do mnie oko.
– Przecież ja umiem holować…
– Absolutnie! – przerywa mi ponownie, a ja stwierdzam, że to chyba jego ulubione zajęcie. – Jesteś roztrzęsiona. Przemo chętnie pomoże.
– Okej – zgadzam się, unosząc dłonie w geście poddania.
Błażej zatrzaskuje drzwi, następnie zamyka golfa mojej mamy i wsuwa kluczyki do kieszeni dżinsów. Wsiada do swojego auta, odpala silnik i ustawia nawiew na ciepłe powietrze. Jaki on jest kochany. Nie dość, że mi pomaga, to jeszcze nie chce, żeby było mi zimno, rozczulam się.
Wreszcie ruszamy. Jedziemy w milczeniu dłuższą chwilę, aż zatrzymujemy się pod jakimś barem.
– Dobra. Wejdziemy do środka – mówi, gasząc silnik.
– Po co? – pytam i rozglądam się wokoło.
– Przemo kończy dopiero o północy, a nie ma jeszcze dziesiątej – odpowiada spokojnie. – Wejdziemy, rozgrzejesz się.
– Ale Błażej, ja mogę zaczekać w samochodzie – oponuję, chyba już dla zasady.
– Piękna, proszę, nie kłóć się za mną. Chodźmy – kończy i wysiada.
Nie mam wyjścia, wysiadam również. Prowadzi mnie do drzwi. Wchodzimy do środka i idziemy w stronę baru.
– Siema, stary. – Błażej wita się przybiciem męskiej piątki z młodym mężczyzną stojącym za barem. – Dasz radę podjechać gdzieś ze mną po robocie?
– Pewnie. Nie ma problemu. Tylko jeszcze dobre dwie godziny. – Kiwa w moją stronę. – Napijecie się czegoś?
– Nie, dziękuję – odpowiadam od razu.
– Pewnie – zaprzecza moim słowom Błażej. – Saro, to jest Przemo. Przemo, to Sara. – Błażej przedstawia nas sobie i pomaga mi usiąść na stołku barowym. – Daj mi wodę, a dla koleżanki może… – Spogląda na mnie. – Wino?
– Co? Nie – protestuję żywo.
– Przecież lubisz wino? – Marszczy brwi.
– Tak, ale…
– No to wino. – Uderza dłońmi w bar. – Kieliszek na początek – mówi do swojego kumpla i wraca wzrokiem do mnie. – Rozgrzejesz się, piękna – dodaje.
W taki oto sposób zaczynam od kieliszka wina. O godzinie dwudziestej czwartej jestem już tak wstawiona, że aż język mi się plącze.
– Dziwnie wyglądasz… – zaczynam, kiedy rozmawiamy o życiu, chyba. – Ty… taki duży… A ze szklanką wody… – oceniam Błażeja i śmieję się pod nosem.
– Z zasady nie piję – mówi poważnie.
– W-w-w ogóle?
– Nic a nic – odpowiada, kręcąc głową. – Ale ty się nie krępuj. Należy ci się dzisiaj. – Uśmiecha się po swojemu.
Tak, należy mi się. Jestem samotna. Auto mojej mamy stoi gdzieś tam zepsute. A ja jestem konkretnie wstawiona. Do tego siedzę w towarzystwie faceta, na którego widok stają mi wszystkie włoski na ciele, a on traktuje mnie jak młodszą siostrę. To takie smutne.
– Dobra, jestem już wolny. Jedziemy? – Przemo przerywa moje rozmyślania.
– Świetnie – kwituje Błażej. – Pomóc ci? – zwraca się do mnie, kiedy podnoszę się z krzesełka.
– N-nie, dziękuję – mruczę z zażenowaniem. – Dam radę.
Wychodzimy, a mnie zaczyna się kręcić w głowie. Teraz zrobiło się jeszcze bardziej chłodno. Jest po północy i to dopiero kwiecień, więc szału pogodowego nie ma. Nagle czuję, jak unoszę się w powietrzu, a silne ramiona Błażeja mnie obejmują. Piszczę zaskoczona takim obrotem spraw.
– Chodź, piękna. Nie pozwolę, żebyś upadła – mówi i oczywiście puszcza do mnie perskie oko.
Uśmiecham się na te słowa, a moje serce wykonuje właśnie fikołka. Robi mi się tak miło, tak przyjemnie. On jest taki cieplutki. Taki twardy. To znaczy umięśniony, oczywiście. Unoszę dłonie i zaplatam je na karku Błażeja, przytulając się do niego.
– Wiesz, że nigdy nie byłem tak blisko z dziewczyną przyjaciółką? – szepcze mi wprost do ucha, kiedy moja głowa opiera się o jego ramię.
Przyjaciółką? No tak, traktuje mnie jak przyjaciółkę. Zasady są proste. W przyjaźni nie ma miejsca na czułości, na bliskość. Wiadomo. Kiwam tylko głową, bo w sumie nie wiem, co miałabym powiedzieć. Czuję się już wystarczająco głupio i nie chcę kompromitować się jeszcze bardziej.
Docieramy do audi. Błażej otwiera tylne drzwi i układa mnie na kanapie. Opadam plecami na skórzaną tapicerkę, wyciągam ręce za głowę. Błażej jednak się nie cofa. Przez materiał swoich zaprasowanych w kant spodni czuję jego wielkie, gorące ręce na swoich łydkach. Patrzy mi w oczy, zginając mi nogi w kolanach, po czym rozchyla je na boki. Robi mi się gorąco, kiedy pochyla się, wlepiając we mnie swoje brązowe tęczówki. Przełykam głośno ślinę, gdy słyszę jego szept:
– Tylko że ja nie wierzę w przyjaźń damsko-męską…
* * *
koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji