- W empik go
Diabły Reno - ebook
Diabły Reno - ebook
Mercy Stone nie planowała wracać do rodzinnego miasta. Hazardowe Reno było miejscem, które w ciągu ostatniego roku próbowała wymazać z pamięci. Jednak młoda kobieta ułożyła sobie w głowie plan zemsty osładzający jej konfrontację z bolesną przeszłością.
Mercy zamierza obrócić życie przybranej siostry w proch. Zetrzeć w drobny mak szczęście, które niegdyś zostało jej tak bezlitośnie odebrane. A do tego ma posłużyć Gabriel Crade – przyjaciel jej ojczyma, chłopak siostry oraz utalentowany bokser walczący o miejsce w szeregach „Diabłów Vegas”, garstki najlepszych pięściarzy w całym kraju.
Ten zdystansowany i tajemniczy mężczyzna na pozór wydaje się poza jej zasięgiem. Mercy na początku jest dla niego zbyt głośna, pyszałkowata i przemądrzała. Z czasem jednak odkrywa, że za ironicznym uśmiechem kryje się czyste zepsucie. Takie, które wypaliło piętno w złamanym sercu kobiety.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8178-649-2 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kreowanie zamętu to moja pieprzona specjalność.
Przejechawszy palcami po rączce od walizki, zastanawiam się, czy w ciągu tego lata Reno, zwane przez jego mieszkańców „największym małym miasteczkiem na świecie”, dostarczy mi takich ekscesów, bym mogła ten fach nieco podszlifować. Powrót po rocznej przerwie do rodzinnego miasta oznacza bowiem nie tylko zdzierżenie obecności znienawidzonej, przybranej siostry, ale również zaserwowanie jej gorliwej nauczki za piekło zgotowane mi rok temu.
Rozglądając się po ogromnym gmachu lotniska, nie dostrzegam ani jednej znajomej twarzy. Dopiero czując gwałtowny dotyk na barku, odwracam się, by ujrzeć przed sobą wysportowaną sylwetkę młodego mężczyzny. Szatyn spogląda to na mnie, to na wyświetlacz trzymanego w lewej dłoni telefonu. Jestem bardziej niż pewna, że nigdy nie mieliśmy ze sobą do czynienia.
– Jesteś pasierbicą Withforda? – Nieznajomy łypie na mnie zaaferowany.
Taksuję mężczyznę drobiazgowym wzrokiem. Jest wysoki i dobrze zbudowany, co podpowiada mi, że zapewne ma wiele wspólnego ze sportem. Na jego twarzy widzę lekki uśmiech niesprawiający wrażenia wymuszonego. Z góry mogłabym założyć, że jest to facet, któremu mój ojczym byłby w stanie zaufać.
– Mercy Stone. – Wyciągam dłoń w jego kierunku.
– Dean Handler – kontruje. – Daniel poprosił, żebym podwiózł cię do domu. Zaskoczyło go jakieś istotne spotkanie związane ze sprzedażą sporej nieruchomości. Nie mógł się z tego wymigać, choć z początku rozważał taką opcję.
Unoszę nieznacznie kącik ust, kiedy kwituję krótko:
– Co złego, to interesy.
Dean odwraca wzrok w momencie, w którym przyłapuję go na tym, że przygląda mi się odrobinę zbyt długo. Niemalże od razu nabieram przekonania, że nie należy do kategorii facetów wybitnie śmiałych w relacjach damsko-męskich.
Jego skonfundowana mina stanowi jedynie potwierdzenie mojej tezy.
– Liczmy na to, że w ciągu lata uda ci się nabyć sporo pokładów cierpliwości względem jego pracy. – Handler przechwytuje rączkę od walizki, uśmiechając się przy tym perliście. – Bycie rozsławionym na cały stan agentem nieruchomości, kontrolowanie giełdy i te wszystkie bzdety… To prawdziwe macki pochłaniające czas.
– Mam dwadzieścia lat, Deanie. Wiele aspektów dorosłego życia zdążyłam już rozpracować, wynosząc się do Nowego Orleanu. – W moim głosie słychać pobłażanie.
Znalezienie źródła pieniędzy, tej obskurnej kawalerki, a nawet uporządkowanie zwykłego schematu dnia wiązało się z odnalezieniem w sobie sporych pokładów samodzielności. I ja nią wręcz przesiąknęłam do przeklętego szpiku kości.
– Szybko opuściłaś stare śmieci – głos mężczyzny sprawia, że odzyskuję fason.
Założywszy ramiona pod biustem, bąkam:
– Sierra Nevada są piękne, ale Zatoka Meksykańska kupiła mnie już dawno. Nic mnie tutaj nie trzymało.
Dean tłumi w sobie parsknięcie. Ciepłe powietrze przyjemnie smaga moje nagie ramiona, kiedy tylko stawiam obcas butów na szpilkach na betonowym chodniku. Zostawiam za sobą szklane drzwi lotniska, choć piętrzący się we mnie chaos jest jak nieodparte przeświadczenie o tym, że rodzinne miasto zaserwuje mi sporo adrenaliny.
– Nie będę się kłócił.
Przesuwam dłonią po cienkim ramiączku czarnego topu. Zerknąwszy kątem oka na Deana, czuję jedynie majaczący na końcach nerwów popłoch, który, o zgrozo, wcale tak szybko nie ma zamiaru zostać wyparty przez zdrowy rozsądek.
– Pracujesz z Danielem? – zagajam nagle. – A może jesteś kolegą jego córki?
Handler przejeżdża kciukiem po linii szczęki, sarkając:
– Jesteśmy przyjaciółmi. – Dostrzegając pojedynczą bruzdę pojawiającą się między moimi nieznacznie ściągniętymi brwiami, mężczyzna uśmiecha się jeszcze bardziej chełpliwie. – Daniel to bratnia dusza mojego trenera. Szybko uformowało nam się takie męskie grono. Rzecz jasna, z Faye też się dogadujemy.
Wzmianka o przybranej siostrze sprawia, że robi mi się niedobrze. Postanawiam natychmiast pozbyć się tego uczucia wstrętu. Dobrą metodą wydaje się przepytanie Deana Handlera.
– Co trenujesz?
Mężczyzna odblokowuje pilotem samochód. Czarny ford jest starego rocznika, ale wsiadając do niego, nie skupiam się na niczym innym, jak tylko na milionie myśli kłębiących mi się w głowie.
– Boks – wyjaśnia Handler.
Ach, wiedziałam, że to sportowiec.
– Trener nie był zły, że to właśnie ciebie Daniel poprosił o wyświadczenie przysługi?
Unosząc sugestywnie brew, naciągam nieco w dół materiał czarnego topu. Dean powoli wyjeżdża z parkingu, a ja szybko stwierdzam, że znalazłam się w jednym samochodzie z rozsądnym kierowcą.
– Właściwie to nie ja byłem jego pierwszą opcją.
Miętolę między palcami materiał sztruksowej spódnicy. Wniosek, który zdołał wyklarować mi się w głowie w przeciągu ułamka sekundy, szybko formułuję w pytanie:
– Ktoś, kto nią był, nie pała entuzjazmem do nowo przybyłych gości?
– Ten sławny Gabriel Crade odsypia nocną zmianę – wyjaśnia.
Mimowolnie marszczę czoło. Wrażenie, jakbym usłyszała to imię podczas jednej z rozmów z ojczymem, trzyma się mnie jak przeklęty rzep.
– Czy to kolejny przyjaciel Daniela?
Dean, spojrzawszy w lusterko, wymija jadącą przed nami mazdę.
– Jego przyjaciel, przyszły zięć i faworyt w pojedynkach na ringu.
Wyłowiwszy z torebki okulary przeciwsłoneczne, omiatam wzrokiem twarz mężczyzny. Dean unosi odrobinę kąciki ust, a włosy mierzwi mu wiatr. Nie wygląda na pospolitego zgrywusa.
I chcę, do diaska, usłyszeć, że wcale nie wciska mi kitu.
– Faye pożarła męskie serce?
Dokładam wszelkich starań, żeby w moim głosie niewyczuwalna była ta prześmiewcza nuta. Ze spokojem przesuwam dłonią po policzku, żeby odrzucić pukiel ciemnych włosów.
– To niedawno odkryty temat.
Skinieniem głowy utwierdzam Deana w przekonaniu, że naświetlił mi nieco sytuację.
Mimo powierzchownego wrażenia, że wiem, co tutaj się wyprawia, nie potrafię nic poradzić na fakt, że w głowie kiełkuje mi całkiem barbarzyńska intryga. Withford w ciągu zeszłego lata zdążyła nagrabić sobie u mnie po wsze czasy. Co, gdyby…
Co, gdyby jej mężczyzna dziwnym trafem nagle ją rzucił?
– Reno to chyba naprawdę jakieś skupisko bokserów – sarkam dźwięcznie.
– Spróbujemy nie posługiwać się przy tobie sportowym żargonem.
W jego głosie słychać pobłażanie, z którym się kłócę:
– Wiadomości nigdy zbyt wiele. – Wzruszam ramionami. – Może w ciągu tego lata poszerzę wiedzę na temat tych mniej delikatnych dyscyplin.
Posyłam mężczyźnie przelotny uśmiech.
– Więc preferujesz te spokojniejsze – wysuwa trafny wniosek, odwracając głowę w moją stronę. – Jak na kobietę, która ma w oczach diabła, to mało rzetelnie brzmiąca sugestia.
– Diabła?
Dean sprawnie manewruje kierownicą, a spomiędzy jego ust wypada tchnienie:
– Niekwestionowanego czarta.
Cholera, a tak bardzo starałam się być enigmatyczna do granic możliwości. Myślałam, że dłużej zajmie im wszystkim zrozumienie, że tak naprawdę nie mają do czynienia z ułożoną dwudziestolatką, a mściwą awanturnicą.
– Nie przesadzajmy. Nie zamierzam wam sprawiać problemów. Przyjechałam tutaj po prostu trochę… – robię krótką pauzę, bo na język aż ciśnie mi się słowo „namieszać”. – Odpocząć od Nowego Orleanu. Luizjana jest już przereklamowana. Można dostać szału od ciągłych imprez przy Dzielnicy Francuskiej.
Wywracam oczami, choć tak naprawdę już tęsknię za domem.
– Albo ugrząźć w lokalnym bagnie – zauważa Handler.
– Albo ugrząźć w lokalnym bagnie. – Potwierdzam skinieniem głowy. – A tutaj, w Reno? Jak spędzacie czas wolny? Oprócz bijatyk na ringu, rzecz jasna. Chyba w tym nie byłabym zbyt dobra. – Unoszę kącik ust.
Dean wzrusza ramionami, wciąż wpatrując się w drogę przed nami.
– Wiesz, na brak rozrywki w tym mieście nie można narzekać.
– W innych zakątkach kraju Reno nadal słynie z kasyn, nocnych zabaw i hucznych imprez – zauważam, sięgając pamięcią do wypowiedzi znajomych z Nowego Orleanu. – No i oczywiście bycia marną podróbką Vegas.
Dean odwraca głowę, żeby posłać mi uśmiech.
Obiektywnie rzecz biorąc, jest naprawdę przystojny. Gdyby nie był taki nieśmiały, mogłabym uznać go za wartego mojego zachodu, ale cóż. Z niewyjaśnionych przyczyn od zawsze pałałam sympatią do facetów mających tę tajemniczą iskrę w oku, a już szczególnie starszych i zdystansowanych. Tych na pierwszy rzut oka niedostępnych.
– Fakt, można powiedzieć, że przyjechałaś do drugiego Vegas. To miasto też nigdy nie śpi – odpowiada spokojnie. – Zaraz będziemy. Masz parę minut, żeby zastanowić się, jak wielkiego kalibru zmiany mogłyby tutaj na ciebie czekać.
Początkowo z rezerwą podchodzę do jego słów. Po dłuższej chwili jednak wszystko znajduje w nich potwierdzenie. Kiedy wjeżdżamy na posesję Withfordów, podgryzam z wrażenia jeden z zauszników okularów bezwiednie tkwiących w mojej dłoni.
– Co, u licha? – Marszczę czoło. – Inaczej zapamiętałam ten dom.
Wysiadamy z samochodu w akompaniamencie zgiełku dochodzącego z ulicy. Ze ściągniętymi brwiami obserwuję posiadłość wybudowaną z jasnej cegły. Odwracam głowę przez ramię, aby spojrzeć na Deana. Ten jednak uśmiecha się, jakby czytając mi w myślach.
– Daniel wie, jak obracać pieniędzmi – tłumaczy pokrótce, ciągnąc za sobą moją walizkę. – Ma spore zyski z giełdy. No i jest jednym z najbardziej cenionych agentów nieruchomości w mieście… Nie ma co ukrywać, jego konto bankowe nie świeci pustkami.
– Od lat ma do czynienia z giełdą, ale nie sądziłam, że w końcu aż tak się na niej wzbogaci – stwierdzam, kiedy po chwili docieramy do solidnych drzwi.
Mężczyzna otwiera je jednym z kluczy, który odnajduje w kieszeniach spodni. Stawiając pierwsze kroki w posiadłości Daniela, nie dostrzegam w niej pstrokatych ozdób i domowego ciepła. Wzdycham przeciągle.
– Zaniosę walizkę do pokoju, a ty oceń, czy gust Daniela zszedł na psy.
Niespiesznym krokiem ruszam przed siebie. Zanim opuszczam hol, moją uwagę zwraca jedna mosiężna figurka stojąca na komodzie. Zaciskając szczękę, wpatruję się w wyryte na niej pismo moje i Faye. Nie jestem w stanie zarejestrować nawet, w którym momencie zrzucam przedmiot na posadzkę.
Czas wyplewić chwasty.
– Mercy? – podniesiony głos Deana pozostaje lekko stłumiony.
Pocieram dłonią niemiłosiernie pulsującą skroń. Szlag, nie mogę reagować tak impulsywnie. Powinnam respektować te wszystkie zasady, które wpoiłam sobie do głowy podczas roku spędzonego w Nowym Orleanie.
Opierając się lędźwiami o chłodną fakturę ściany, odkrzykuję:
– Nie dorwał mnie żaden złodziej!
Już po chwili wyrasta przede mną sylwetka młodego mężczyzny. Dean z wciśniętymi do kieszeni spodni dłońmi omiata wzrokiem hol. Kiedy krzyżujemy spojrzenia, unosi sugestywnie jedną z brwi.
– Zwyczajnie jestem dosyć głośna. – Wydymam wargę. – Może masz przy sobie jakiś rozkład pomieszczeń? Ta posiadłość to jeden wielki gąszcz. – Zmieniam temat.
– Twój ojczym obraca podobnymi nieruchomościami na co dzień.
Udajemy się w stronę szklanych schodów prowadzących na piętro.
– Ciekawe, czy jak organizuje dni otwarte, potrafi wskazać drogę do każdego pomieszczenia – parskam. – Pamięć nadal mu nie szwankuje, co?
Dean spogląda na mnie z góry, mówiąc:
– Dobry pośrednik musi być profesjonalny. Dzięki temu inni agenci mogą tylko marzyć o poszanowaniu, którym cieszy się Daniel – mamrocze, gdy stawiamy pierwsze kroki na przeszklonej antresoli. Wąski korytarz posiada ściany pomalowane na szary odcień.
Już po chwili odnajdujemy moją sypialnię.
– Jego gust mimo upływu tylu miesięcy, tak samo jak pamięć, ma się świetnie – kwituję.
Z delikatnym uśmiechem na ustach omiatam wzrokiem pomieszczenie zachowane we wszelkich tonach beżu. Brunatne meble przełamują prostotę, a granatowe, niemalże czarne zasłony zwisające z mosiężnych karniszy dotykają ziemi. Za szybą z kolei widzę pasmo Sierra Nevada, u którego stóp położone jest Reno.
– Poharatałem się tym twoim bagażem – parska mężczyzna, gdy siadam na łóżku, wczepiając palce w miękką pościel. – Nosisz w nim noże czy maczety?
Słońce znajduje się w zenicie, kiedy lekki wiatr mierzwi moje nieco splątane włosy. Spodziewałam się, że pogoda w Reno będzie bardziej łaskawa niż ta w Nowym Orleanie.
Patrzę na Deana siadającego na podłokietniku fotela.
– Lepiej zdradź mi trochę niuansów z tego waszego życia w Reno.
Mój głos pozostaje przesiąknięty niewerbalną kpiną.
– Mam wrażenie, że zgarnąłem z lotniska przeciwieństwo łaski¹ – bąka prześmiewczo Handler, na co uśmiecham się cwanie, burcząc pod nosem:
– Może tak właśnie jest.
Pocieram dłonią spięte kręgi szyjne.
– Prześwietlmy Daniela – obwieszczam.
Mój rozmówca kładzie rękę na oparciu fotela.
– Koncentruje się na swojej agencji nieruchomości. Ostatni rok był dla niego cholernie pomyślny. W wolnym czasie ogląda transmisje polo i grywa z nami w brydża.
Przejeżdżam językiem po przednich zębach. Z Danielem mieliśmy dobry kontakt nawet mimo faktu, że rok temu podjęłam decyzję o wyniesieniu się na bagna Luizjany. Withford zawsze był człowiekiem, z którym świetnie się dogadywałam.
Z jego córką za to miałam na bakier.
– Teraz odkryj karty, które dotyczą ciebie.
– Skupiam się na ważnej gali bokserskiej organizowanej przez pewną sławną na cały kraj drużynę – zaczyna mężczyzna. – Szukani są na niej amatorzy, którzy mogliby stać się pewnego dnia sportowcami z prawdziwego zdarzenia.
Spoglądam na Handlera z uznaniem. Nie mogę nic poradzić na fakt, że z chwilą, w której udaje mi się poczuć emanujący od niego zapał do sportu, we mnie również rodzi się doza entuzjazmu. Szlag, chyba podzielam tę jego werwę.
– Kiedy się odbędzie ta cała gala? – zagajam.
– Jeszcze nie ma żadnych informacji, ale to coroczna przyjemność.
Usta mężczyzny wyginają się w uśmiechu.
– Faye w marcu dostała rolę w pewnej produkcji. Od pół roku pracuje jako aktorka – dopowiada po paru sekundach ciszy. – Niedługo skończy zdjęcia do filmu.
Wręcz natychmiastowo przez głowę przemyka mi tryliard satyrycznych myśli. Z nieprzeniknioną miną patrzę na twarz przyjaciela ojczyma. Moja przybrana siostra miałaby pojawić się na kinowym ekranie?
Och, do diaska, czy świat oszalał?
– To debiut? – dopytuję.
Dean pociera w skupieniu pokrytą zarostem żuchwę, wygodniej rozsiadając się na podłokietniku fotela. Wpatrując się chwilę w jego profil, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że Handler ma około dwudziestu pięciu lat.
– W rzeczy samej.
– Liczę, że uda mi się z nim zetknąć podczas wakacji – wzdycham z rozmarzeniem. Byłoby tak świetnie ponaśmiewać się z Withford. – Gabriel? – Składam usta w ciup. – Co skłoniło Faye, żeby pożreć akurat jego serce?
Mężczyzna z rezerwą podchodzi do mojej wyszukanej metafory.
– Sam chciałbym znać tę romantyczną śpiewkę. Gdzieś umknął mi moment, w którym zaczęli traktować się z mniejszym dystansem – odpowiada Handler.
Ściągam ze stóp buty na szpilkach, odrzucając je na dywan. Nie jestem ani trochę zadowolona z jego odpowiedzi. Wolałabym wiedzieć, co ma w sobie Gabriel Crade. Bycie sportowcem to jedno, ale jestem bardziej niż przekonana, że w tym facecie odnalazłabym szereg innych aspektów, jakich złakniona mogłaby być Faye Withford.
Przesuwam zębami po wardze, wypalając:
– Zdecydowanie muszę go poznać, skoro jest przez wszystkich tak uwielbiany.
Dean stuka palcami o obicie fotela. Nie domyśla się, że w tej samej sekundzie na końcach moich nerwów majaczy znajomy popłoch. Usidlanie przyjaciela ojczyma wydaje się kuszące, ale uwodzenie faceta przybranej siostry brzmi jak cel na najbliższe dwa miesiące.
Wcielmy się w rolę femme fatale.
– Bez obaw, Gabriel jest częstym gościem w tej posiadłości, więc na pewno się gdzieś miniecie – odpowiedź Deana sprawia, że odzyskuję rezon niemal w ułamek sekundy. – Jak leci ci życie w Nowym Orleanie? To prawda, że mieszkasz tam dłuższy czas?
Przesuwam stopą po marmurowej posadzce. Na samą myśl o Luizjanie wzbiera we mnie znikome przygnębienie. Dwa miesiące bez rodziny Powellów, bez treningów i zastanawiania się, czy klienci kawiarni na rogu Dzielnicy Francuskiej przestaną zachowywać się jak skończone łajdaki. Szlag, Reno nie zaserwuje mi nawet jazzowych kawałków.
Bezsprzecznie trafiłam do jakiejś głuszy.
– Prawda – zaczynam bezbarwnym tonem. – Pracuję w osiedlowej kawiarni. Mieszkam w najzwyczajniejszej kawalerce, w międzyczasie uprawiając rekreacyjnie sport.
Tylko odrobinę mijam się z prawdą.
– Może kiedyś wybiorę się do Luizjany, o ile nie wywieje mnie wpierw do Vegas.
Dźwigam nieznacznie brew.
– Tam znajdziesz tylko odrobinę więcej kasyn niż w Reno – zauważam.
– W ciągu tych dwóch miesięcy z pewnością doznasz oświecenia i zorientujesz się, dlaczego każdy amatorski bokser marzy o tym, żeby zostać uziemionym właśnie tam. – Twarz mężczyzny rozświetla uśmiech.
Słysząc trzask frontowych drzwi, krzyżuję ramiona pod biustem. Przesunąwszy wzrokiem po odrobinę skonfundowanej minie Deana, pozwalam sobie na jedno zasadnicze pytanie:
– Moja druga niańka zdążyła odespać nieprzespaną noc?
Handler podnosi się do pionu, parskając śmiechem.
– Poznasz ją pewnie jutro, bo zamierzam pokazać ci klub bokserski Elijaha i parę tych bardziej interesujących miejsc w Reno – rzuca rozweselony mężczyzna. – Daniel powinien wciąż być na spotkaniu, a Faye brać udział w zdjęciach do filmu.
Imię „Elijah” dopasowuję do kolejnego przyjaciela ojczyma.
Zaledwie po parunastu sekundach w progu własnej sypialni zauważam młodą kobietę. Rozpoznawszy w niej przybraną siostrę, napieram niewinnie zębami na wargę. Ciemne loki spływają po jej ramionach, a pojedyncza bruzda między ściągniętymi brwiami jest dowodem na szok, jakiego Faye Withford właśnie doznaje.
Chyba nie przepada za sensacjami.
– Liczę, że dałaś z siebie wszystko na planie – wypalam dźwięcznie.
Opieram wyprostowane ręce za plecami. Pod płytkami paznokci czuję jedynie bulgotanie własnej krwi. Dziwne wrażenie, jakby ta powoli przeistaczała się w lawę, nie pozwala mi dostarczyć płucom nawet odrobiny tlenu.
– Mercy – cierpki pomruk Faye rozmywa się w powietrzu.
Mój uśmiech staje się szerszy, podczas gdy Withford sugestywnie spogląda na Deana. Mężczyzna rozumie niewerbalną prośbę znajomej. Spojrzawszy na mnie z delikatnym uśmiechem, idzie w stronę antresoli. Odwdzięczam się uśmiechem z nienaturalnym entuzjazmem, ale znika on tak prędko, jak Handler opuszcza pomieszczenie.
Może Dean powinien przygotować dla nas ring?
– Udało nam się z Deanem złapać wspólny język. Wytłumaczył mi to i owo. Przyjaźnicie się? – Z uwagą obserwuję swoje pomalowane na burgund paznokcie.
Oczami wyobraźni widzę, jak Faye sznuruje usta.
– Nie powinnaś się tym interesować.
– Ile w tobie ofensywy – burczę wzburzona.
Mozolnie unoszę wzrok, krzyżując spojrzenie z przybraną siostrą.
– Nie myśl, że nie domyślam się, dlaczego chcesz spędzić lato w Reno. Masz mnie za głupią? – Jej ton pozostaje przesiąknięty gniewem.
Wygodniej rozsiadam się na meblu.
– Dlaczego niby chcę spędzić tutaj lato?
Faye wypuszcza ze świstem powietrze. Mierzy mnie niezadowolonym spojrzeniem, na co mam ochotę zareagować głośnym śmiechem. Pozostaję jednak absolutnie spokojna. To właśnie opanowanie jest moją przewagą.
– Chcesz namieszać – stwierdza w końcu moja rozmówczyni.
Uśmiecham się prawie niezauważalnie. Odpowiedź nie jest prawidłowa.
Do Reno wróciłam, żeby pogrzebać swoje demony przeszłości.ROZDZIAŁ 1
– Gotowa?
Wygładzam materiał zwiewnej sukienki, a następnie przenoszę wzrok na Deana, który przygląda mi się uważnie z miejsca kierowcy czarnego forda. Posyłam mu przelotny uśmiech, odrzucając za plecy pukle ciemnych włosów.
– Niewyspana – bąkam trywialnie.
Wsiadam do samochodu, guzdrząc się z pasem bezpieczeństwa.
– Niestety, musisz się przyzwyczaić do wstawania o tak wczesnych godzinach. – Mężczyzna przekręca kluczyk w stacyjce, patrząc na mnie z lekkim rozbawieniem. – A przynajmniej jeśli zamierzasz wpadać z nami na treningi. Może ci się wydawać, że to nieludzkie budzić ludzi przed siódmą, zwłaszcza w wakacje, ale uwierz, oglądanie walk jest naprawdę ekscytujące.
Już po chwili wyjeżdżamy z wielgachnej posesji Withfordów. Ulice Reno pozostają puste, co mogłabym uznać za zasługę nocnych harcy, jakie się tu odbywają. To nie tajemnica, że „największe małe miasteczko na świecie” tętni życiem po zmroku.
– A co z uczestniczeniem w nich? – dopytuję.
Dean wzdycha z rozmarzeniem, a w mojej głowie szybko krystalizuje się wniosek zakładający, że podłapując temat boksu, nieco sobie u tego faceta zapunktowałam.
– To inny wymiar – odpowiada, zerkając mimochodem na wyświetlacz własnego telefonu. – Daniel poprosił, żebym pokazał ci wszystkie warte uwagi miejsca w Reno. Zaczniemy więc od tego, w którym spędzam najwięcej czasu. Klub Elijaha.
Mrużę nieznacznie oczy, wyrzucając z siebie kilka pytań:
– Tak właściwie to o co chodzi z tym klubem Elijaha, do diaska? Naparzacie się tam jak bokserzy z prawdziwego zdarzenia? Walczycie w jakichś kategoriach wagowych?
Dean, parsknąwszy pod nosem, skręca w jedną z wąskich uliczek.
– Jesteśmy amatorami.
Szczerze mówiąc, naprawdę jestem zielona w tym temacie. Nigdy jakoś szczególnie nie interesowałam się boksem. Ale cóż, wiedząc, że przyjaciel i mężczyzna Faye siedzą w nim po uszy, zdecydowanie mam ochotę poznać nieco lepiej ten sport.
– Inaczej wygląda sprawa z rozstrzyganiem naszych walk, a tych, w których biorą udział profesjonaliści – kontynuuje Handler. – Boks amatorski jest jednak dobrym fundamentem do tego, by pewnego dnia przenieść się na zawodowy szczebel.
Kiwam głową w geście zrozumienia.
– Nie miałam bladego pojęcia, że istnieją takie różnice.
– Tak naprawdę jest ich o wiele więcej, ale nie chcę cię zanudzić już drugiego dnia twojego pobytu w Reno – żartuje Dean. – Nie wiem, o co chodziło Faye. Wydajesz się naprawdę w porządku.
Młody mężczyzna sznuruje usta, jakby nagle dotarło do niego, że nie powinien wypowiadać tych słów na głos. Spogląda na mnie z lekką konfuzją, zapewne w duchu karcąc się za nietrzymanie języka za zębami. Przynajmniej wiem, że przyszywana siostra nie próżnuje i dba o to, żeby wokół mnie krążyło sporo pogłosek.
– Ona chyba wolałaby, żebym spędziła wakacje w Luizjanie – mruczę fałszywie smętnie.
Dean wzdycha cicho pod nosem, jakby sam nie wiedział, co powinien odpowiedzieć.
– Faye ma teraz urwanie głowy. Niedługo skończą się zdjęcia do filmu. Myślę, że z czasem się dogadacie. A jeśli nie, to z Gabrielem postaramy się wam w tym pomóc.
Mężczyzna posyła mi uśmiech, który odwzajemniam.
Od Gabriela byłabym skłonna przyjąć każdą pomoc i w każdej postaci. Jakby nie patrzeć, zakręcenie się wokół niego byłoby idealną nauczką dla Withford. Faye powinna być świadoma tego, że życie nie zawsze przypomina bajkę.
Powinna zapłacić za to, co mi zrobiła.
– Daniel ma naprawdę miłych kumpli – kwituję.
Już moment później Dean zatrzymuje się na niewielkim parkingu.
– Dotarliśmy do celu.
– Ile razy w tygodniu tu przychodzicie? – zagajam, wysiadając z pojazdu.
Lekki wiatr mierzwi moje włosy, kiedy wraz z mężczyzną ruszamy w kierunku budynku, który na pierwszy rzut oka prezentuje się jak typowa klitka.
– W wakacje cztery razy. Przygotowujemy się do pewnego konkursu.
Przesunąwszy dłonią po ramiączku sukienki, podłapuję wątek:
– Jakiś sportowy plebiscyt?
Gdy wchodzimy do środka, od razu zwracam uwagę na szare ściany i tkwiące na nich korkowe tablice. Zapewne gdybym przyjrzała im się z bliska, dostrzegłabym informacje dla bokserów czy inne ważne ogłoszenia. W holu co prawda nie ma okien, ale przyczepione do sufitu, podłużne lampy dają sporo światła.
– Diabelski maraton. Zdradzę ci o nim coś więcej, jak przekażę trenerowi, że przyprowadziłem mu tutaj trochę świeżej krwi. Osobiście pokażę ci wszystkie zakamarki tej rudery. – Dean salutuje mi na pożegnanie.
Unoszę kącik ust. Ten budynek rzeczywiście przypomina jakąś norę.
Opadam na jeden z obitych czarną skórą foteli. Spoglądam odruchowo na zegarek na moim nadgarstku. Dochodzi ósma. No ładnie. Handler przywiózł mnie do jakiejś upiornej pieczary, a potem zostawił na pastwę losu.
Nagły szmer sprawia, że odzyskuję rezon. Przesuwam wzrokiem po twarzy nieznajomego mężczyzny, który zdążył wlecieć do holu w tempie szybszym niż pocisk wydostający się z cholernego karabinu maszynowego. Z jego ramienia zwisa sportowa torba, a żuchwa pokryta jest niemal w całości przez parodniowy zarost.
To chyba prawa ręka tego całego Elijaha.
Podniósłszy się do pionu, postanawiam samotnie przetrząsnąć teren klubu.
– Hej, mógłbyś zdradzić mi, gdzie znajdę…
Mężczyzna zatrzymuje się w pół kroku. Przesuwa wytatuowanymi palcami po pasku od torby, robiąc to w sposób tak mozolny, że aż niepokojący.
Krzyżując ze mną spojrzenie, bąka:
– Czy ja naprawdę, do cholery, wyglądam jak oprowadzacz?
Uch, ktoś tutaj niewątpliwie czuje się sfrustrowany.
– Gabinet zarządu – dokańczam mimo wszystko.
Mężczyzna omiata wzrokiem moją twarz. Szybko orientuję się, że zbył mnie prawdziwy przystojniak. Ostra linia szczęki, włosy w kolorze ciemnego hebanu, ogrom wymyślnych tatuaży i majaczący w oczach stalowy blask.
To bardzo… nietuzinkowy facet.
– Do czego potrzebna ci ta wiedza? Chcesz zapisać się na boks?
Złośliwość pobrzmiewająca w jego niskim głosie jest wręcz namacalna. Przestępując z nogi na nogę, łypię na cwaniaka spode łba i mruczę powabnie:
– Tak, jeśli takie widoki miałyby stać się moim chlebem powszednim.
Flirt zdecydowanie nie jest dla mnie czymś karygodnym. Mężczyzna, który na oko wygląda na dwadzieścia pięć lat i typowego sportowca, parska prześmiewczo.
– Dumna i bezpruderyjna. Zmiataj stąd, panno Croft.
Porównanie do Lary Croft sprawia, że uśmiecham się pod nosem.
– Jeśli chcesz mnie stąd wyrzucić, musisz się trochę bardziej wysilić, panie nadęty. – Zadzieram nos, opierając się łopatką o ścianę.
– Gdyby w moim interesie leżało wyganianie stąd namolnych dzieciaków, może przepędziłbym cię w trymiga. – Robi krok do tyłu, a kącik ust drga mu nieznacznie.
Instynktownie mocniej wbijam obcas sandałka w brudną posadzkę.
– Do końca korytarza i w lewo. Czwarte drzwi od prawej – tłumaczy.
Na jego twarzy majaczy przeklęte rozweselenie. Zerknąwszy kątem oka na zegarek, orientuję się, że facet absolutnie nie uznał swojego spóźnienia na trening za coś karygodnego. Musi mieć plecy u Elijaha.
Kim ty, do diaska, jesteś, draniu?
Migająca jarzeniówka sprawia, że korytarz pokonuję w zaledwie paręnaście sekund. Gdy docieram do właściwych drzwi, stukam knykciami w twarde drewno. Dostrzegając przed sobą mężczyznę wyglądającego na około czterdzieści lat, bąkam:
– Elijah? Dozorca tej rudery?
Przeczucie podpowiada mi, że to właśnie trener bokserów. Wygląda jak typowy sportowiec z tymi szerokimi ramionami i wyrzeźbionymi bicepsami. Ma miły uśmiech i poczciwe spojrzenie. Sprawia wrażenie faceta, z którym można się dogadać.
– Mercy? Pasierbica tego pryka Withforda?
Wchodzę do środka, dostrzegając stojącego nieopodal Handlera.
– Daniel i Dean uprzedzili mnie, że dzisiaj do nas wpadniesz – wyjaśnia Elijah. – Mam nadzieję, że Reno zaoferuje ci dużo atrakcji podczas tych wakacji.
Przesuwam dłonią po policzku, zaczesując kosmyk włosów za ucho.
– Przynajmniej trochę odświeżę pamięć.
Albo pobawię się w testerkę pieprzonej wierności. Gabriel Crade powinien się mnie strzec. Nie wie, jak wielkie fatum nad nim zawisło, odkąd postawiłam stopę w tym mieście.
– Idziemy zwiedzać – oznajmia Dean. – Trening odrobię jutro.
– Masz szczęście, że Withford poprosił cię o pomoc.
Twarz Elijaha rozjaśnia perlisty uśmiech, a ja w ekstremalnie szybkim tempie nabieram przekonania, że on i mój ojczym mają naprawdę dobry kontakt. Zresztą tutaj wszyscy wydają się wyjątkowo ze sobą zżyci.
Kiedy docieramy na salę, zawodnicy rozproszeni są po całym pomieszczeniu. Promienie słońca przedzierają się przez ogromne okna, żeby omieść każdy metr kwadratowy drewnianej posadzki. Z dozą zaaferowania przesuwam wzrokiem po workach treningowych.
– Tutaj ćwiczymy. Może i nie jest to klub najwyższych standardów, ale nawet najlepsza drużyna w kraju ćwiczy w podziemiach – parska Dean. – Co istotne, można się tutaj dobrze przygotować do różnorakich konkursów.
Rozchylam usta, by odpowiedzieć Deanowi, ale nagle dostrzegam ćwiczącego na drugim końcu czarnowłosego mężczyznę. To ten sam cwaniak, którego spotkałam w holu. Teraz, gdy nie ma na sobie bluzy, jestem w stanie dostrzec na jego przedramionach multum tatuaży.
Zacisnąwszy palce na falbankach sukienki, odpowiadam:
– To rzeczywiście najbardziej istotny aspekt.
Kąciki ust Deana przeobrażają się w uśmiech.
– Treningi w tym klubie są dobrym okresem przygotowawczym. Jeśli ktoś będzie dawać z siebie wszystko, z pewnością zaprocentuje mu to w przyszłości. Może nawet niedalekiej, bo zbliża się sławny, diabelski maraton.
Ponownie przenoszę wzrok na ćwiczących zawodników. Robię to akurat w momencie, w którym dźwięk gwizdka rozbrzmiewa po sali. Przez moment mam wrażenie, że ktoś coś przeskrobał, ale Handler szybko wyprowadza mnie z błędu.
– Przerwa – oznajmia nagle, spoglądając w kierunku wchodzącego na salę Elijaha. – Zostawię cię dosłownie na chwilę, w porządku? Musimy się naradzić.
– Nie zamierzam uciekać ci sprzed nosa – sarkam.
Zostaję sama, co postanawiam wykorzystać. Rozglądam się po sali, aż w końcu w jej rogu dostrzegam siedzącego na jednej z ławek bruneta. Leniwy uśmiech mimowolnie pojawia się na mojej twarzy, gdy rozpoczynam marsz.
Ten facet z pewnością nie mógł spodziewać się, że jeszcze kiedyś się spotkamy.
Grunt to zaprezentować się z dobrej strony, prawda?
– Ach, czyli nie jesteś trenerem. – W moim głosie słychać zawód.
Mężczyzna spogląda na mnie z dołu, odrzucając na bok parę czarnych rękawic bokserskich. Już na pierwszy rzut oka mogę stwierdzić, że jest piekielnie zmęczony.
– Zawiodłaś się? – Upija łyk wody, opierając plecy o ścianę.
Również zasiadam na drewnianej ławce, rzucając:
– Na to wygląda. Punktualność nie jest twoją mocną stroną, co?
Czujnym wzrokiem obserwuję nieznajomego. Jest rosły i barczysty. Z pewnością ma ponad metr dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu. Jego bicepsy pozostają opięte przez rękawy czarnego podkoszulka, a przedramiona pokryte dziesiątkami tatuaży, które, chcąc nie chcąc, muszę uznać za cholernie seksowne.
– Rozmowa z zarządem doszła do skutku, czy zgubiłaś się w labiryncie?
Tembr głosu mężczyzny sprawia, że odzyskuję pewność siebie.
– Jak widać, nie pożarły mnie karaluchy.
Z rozbawieniem wgapiam się w tęczówki mężczyzny. Chwilę zajmuje mi zinterpretowanie, jakiego są koloru. A są grafitowe. Jego oczy są w odcieniu pieprzonego grafitu i wyglądają, jakby miały zmasakrować mnie jak broń.
– W budynku nie ma karaluchów.
– Jest pewien prymityw.
Wciskam tył głowy w ścianę. Mężczyzna przenosi wzrok na moje napięte gardło.
– Miałem okropny poranek – usprawiedliwia swoje zachowanie.
Składam usta w ciup. Badam wzrokiem poważną twarz, mocno zarysowaną żuchwę i pojedynczą bruzdę wykwitającą pomiędzy lekko ściągniętymi brwiami. Dziwne pobudzenie eksploduje na końcach moich nerwów.
– Problemy ze wstaniem? – dopytuję.
Mężczyzna wzdycha, jakby wahał się, czy powinien odpowiadać na moje pytanie. Po parunastu sekundach ciszy najwyraźniej orientuje się, że i tak prawdopodobnie nigdy więcej się nie spotkamy, więc nie ma nic do stracenia, mówiąc mi, dlaczego jest dziś cięty jak osa.
– Kłótnia z dziewczyną.
Skarbie, dzisiaj jest twój szczęśliwy dzień. Z chęcią zszyję twoje postrzępione serce.
– Mówiłaś, że nie zamierzasz znikać mi sprzed nosa – usłyszawszy głos Deana, odwracam głowę. Mężczyzna spogląda na mnie wilkiem, mając dłonie oparte na biodrach. Jego frustracja szybko jednak gaśnie.
– O, widzę, że pierwsze spotkanie rodzinne możemy uznać za zaliczone – parska Handler. – W ekspresowo szybkim tempie natknęłaś się na szwagra, Mercy.
Odrobinę skołowana patrzę na mężczyznę siedzącego obok. Na nietuzinkowego Gabriela Crade’a. W głowie od razu krystalizuje mi się jedno pytanie: czy upieczenie dwóch pieczeni na jednym ogniu nie brzmi lukratywnie?
Trzy kwadranse później docieram do budynku, w którym mieści się biuro Daniela. Z cichym westchnieniem pukam we właściwe – a przynajmniej mam taką nadzieję – drzwi. Słysząc pozwolenie udzielone przez ojczyma, wchodzę do środka.
Z zaintrygowaniem rozglądam się po przestronnym pomieszczeniu. Nie jest duże, ale panuje w nim idealny porządek. W jego centrum znajduje się ogromny stół, a siedzi przy nim nie kto inny, jak Daniel Withford.
– Czekałem wieki.
Mężczyzna podnosi się do pionu, żeby wziąć mnie w ramiona.
– Przyjechałeś tutaj chyba bardzo, bardzo wcześnie, bo kiedy wstałam, sportowej fury nie było już na podjeździe. – Przesuwam palcami po łańcuchu torebki.
– Ach, gdy wyjechałem, tabun ludzi wciąż szwendał się po centrum.
Daniel macha ręką w powietrzu.
– W Luizjanie takie widoki to rzadkość. – Posyłam ojczymowi przelotny uśmiech.
Usiadłszy na sofie obitej brązową skórą, przez głowę przemyka mi myśl, że Daniel wygląda tak, jak go zapamiętałam. Ma włosy odrobinę przyprószone siwizną i dwie zmarszczki pomiędzy brwiami. Pewnie wciąż jest fanem tutejszych Street Vibrations².
– Pobyt w Nowym Orleanie ci służy – odpowiada po chwili namysłu.
– Czuję się, jakby w Reno nie było mnie wieki. Wracam po roku, a tu okazuje się, że w ciągu tego czasu zdążyłeś stać się najbardziej cenionym agentem nieruchomości w mieście, a Faye zapałać miłością do aktorstwa.
Kładę zgiętą w łokciu rękę na oparciu kanapy.
– Daj spokój. Po prostu dopisuje mi szczęście. Lubię swoją pracę. Jest naprawdę przyjemnym wypełniaczem dnia, a jeśli chodzi o Faye… – robi krótką pauzę, jakby nie był pewny, czy powinien rozwodzić się na jej temat w mojej obecności. – Faye pokochała aktorstwo. To jej konik. Cieszy mnie to, że się rozwija.
Kiwam głową w geście zrozumienia. Cóż, córka Daniela nigdy nie wydawała się szczególnie zainteresowana aktorstwem. Role czarnych charakterów mogłaby mimo wszystko odgrywać wzorowo. Nadawałaby się do tego jak nikt inny.
– Dość o nas i o Reno – ucina mężczyzna. – Jak mieszka ci się w Nowym Orleanie?
Uśmiech na moją twarz wstępuje samoistnie.
– Kocham klimat Luizjany i nie wyobrażam sobie stamtąd wyjeżdżać na dłużej. W przeciwieństwie do Reno nie mam tam do czynienia z nudnymi, szarymi blokami.
W moim głosie słyszalny jest sceptycyzm. Cóż, zdążyłam już przywyknąć do zieleni otaczającej mnie zewsząd. Nowy Orlean pod tym względem bije nudnawe Reno na głowę.
– Cieszę się, że jesteś taka samodzielna – odpowiada z aprobatą mężczyzna.
Patrząc z perspektywy czasu na decyzję o wyjeździe z rodzinnego miasta, śmiało mogę ją uznać teraz za dobrą. Nigdzie nie czułam się tak swobodnie jak w Luizjanie.
– Mam nadzieję, że chłopaki się tobą zaopiekowały. Osobiście ich o to poprosiłem.
Przytakuję i krótko odpowiadam:
– Musisz im bardzo ufać.
– Ufam. Trochę się już znamy, zresztą dbają o Faye.
Mój ojczym zdecydowanie lubi tych dwóch delikwentów. Mało tego, ja też zdążyłam ich polubić. Zdążyłam przywiązać się też do myśli, że Gabriel niedługo nie będzie już taki skory do troszczenia się o swoją kobietę.
Faye odrobinę go… znudzi.
– Poznałam też Elijaha – zagajam nagle.
– Znamy się jak łyse konie. Od wieków gramy razem w golfa. – Palec wskazujący ojczyma wystrzela w moim kierunku. – Kiedyś możesz nam potowarzyszyć, jeśli nie będziesz miała żadnych ciekawszych planów na spędzenie dnia.
Och, chyba lepiej brzmiały te pobudki przed siódmą.
– Na razie Dean i Gabriel uświadamiają mnie w kwestii boksu – parskam.
– Faye z pewnością też chciałaby im pomóc, ale ma dużo pracy przy nowej produkcji. Jest zajęta naprawdę wymagającym przedsięwzięciem. – Withford tłumaczy córkę, na co kręcę głową. Lepiej, by siostra po prostu nie przypominała mi o swoim istnieniu.
– Dwie opiekunki mi wystarczą, Danielu.
– Mam nadzieję, że te wakacje okażą się dla ciebie pomyślne, Mercy.
Oczami wyobraźni widzę swój sukces. Wzdycham krótko i stwierdzam:
– Z pewnością takie będą.