Disney Pixar. Między nami żywiołami - ebook
Disney Pixar. Między nami żywiołami - ebook
Miasto Żywiołów to jedyne w swoim rodzaju miejsce, gdzie obok siebie, mimo dzielących ich różnic, mieszkają Wodniści, Glebiarze, Wietrzni i Ogniści. Wspólne życie nie zawsze bywa tu bezkolizyjne: czasem coś iskrzy, czasem ktoś kogoś zgasi, czasem nadciągną chmury.
Kiedy Iskra, błyskotliwa i wybuchowa Ognista, spotyka Wodka, empatycznego i dającego się unosić na fali życia Wodnistego, ze zdumieniem odkrywają, że mają sporo wspólnego. Czy Iskra i Wodek mogą się do siebie zbliżyć? Czy ogień i woda zawsze powinny trzymać się na dystans? Czy rozmaite żywioły mogą się łączyć? Czy różnice zawsze muszą być przeszkodą?
Żywiołowa powieść, powstała na podstawie filmu o tym samym tytule, zawiera wkładkę z kolorowymi ilustracjami, które błyskawicznie przeniosą czytelnika do tego złożonego, pulsującego emocjami świata.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8262-083-2 |
Rozmiar pliku: | 2,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W małej łódce w oddali majaczyły jarzące się sylwetki pary Ognistych, kobiety i mężczyzny, których blask rozlewał się po wodzie. Oboje niecierpliwie wypatrywali lądu, na którym mieli rozpocząć nowe życie. Przebyli długą drogę z Palinezji, którą opuścili, zabierając ze sobą tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Najcenniejszą wśród nich była latarnia z niebieskim ogniem. W jego płomieniu zawierało się całe dziedzictwo i tradycje ich ojczystej krainy.
Mężczyzna delikatnie położył dłoń na zaokrąglonym brzuchu kobiety. Wkrótce mieli powitać na świecie dziecko. Pochylił się, żeby coś do niego powiedzieć.
Łódka z wolna kierowała się ku brzegowi. Mężczyzna zapatrzył się w dal. Rozciągała się przed nimi panorama Miasta Żywiołów – wieżowce z wiatrakami na dachach, budynki porośnięte drzewami i wodne autostrady. Ze wszystkich stron w kierunku wybrzeża zmierzały balony, sterowce i łodzie.
Dla mieszkańców tego miasta był to zwyczajny dzień. Żyło ich tu wielu i byli najróżniejsi. Wodniści w rozmaitych odcieniach błękitu chlupotali wzdłuż chodników. Glebiarze, pokryci trawą, liśćmi i gałęziami, wypełniali ulice. Ponad nimi, niczym kolorowe obłoczki, unosili się Wietrzni.
Kiedy łódka była już blisko brzegu, mężczyzna ustawił ją tak, żeby twarz żony zwróciła się ku miastu. Chciał pokazać dziecku miejsce, ku któremu zmierzali.
Kiedy wreszcie przybili do pomostu, uśmiechnął się szeroko. Wysiedli z łodzi. Byli szczęśliwi, mając znów pod nogami twardy, suchy grunt.
Tuż obok nich dobiła do portu łódź wypełniona po brzegi liściastymi Glebiarzami. Było ich tylu, że stateczek wyglądał, jakby wyrósł na nim las.
Pasażerowie ustawili się w kolejce do bramek.
Ponad taflę wynurzyła się łódź podwodna. Wylała się z niej woda i utworzyła na brzegu kałużę. Zaczęli się z niej wyłaniać Wodniści – wstawali i sięgali po swoje bagaże.
– To chyba pańskie – zwrócił się jeden wodny pasażer do drugiego i wyciągnął przed siebie teczkę.
– Dziękuję panu! – powiedział ten drugi. – Mokrego dnia życzę!
Nad ich głowami zacumował w doku sterowiec. Wystrzelił z niego obłok, z którego uformowała się gromadka Wietrznych. Kiedy kłębiąc się, opuścili pokład, sterowiec jakby sflaczał, lecz gdy zaczęli w nim zajmować miejsca następni pasażerowie, napompował się od nowa.
Para Ognistych ruszyła za tłumem Glebiarzy, Wodnistych i Wietrznych do hali dla przyjezdnych i imigrantów. Przystanęła na chwilę, aby popatrzeć na mural przedstawiający trzy żywioły – ziemię, wodę i powietrze, które połączyły się, by stworzyć Miasto Żywiołów.
Ognia wśród nich nie było.
Dwójka przybyszy ustawiła się w kolejce dla imigrantów i wolno posuwała naprzód. Pozostali kolejkowicze z obawą odsuwali się od ich skrzących się postaci. Wodniści bali się, że się zagotują. Glebiarze nie chcieli spalić sobie liści ani gałęzi i również trzymali się z daleka.
W końcu para Ognistych znalazła się na czele kolejki.
– Następny! – zawołał oficer imigracyjny.
Pospieszyli ku niemu.
– Nazwisko? – zapytał oficer.
Mężczyzna odpowiedział w dialekcie płomienistym, oficjalnym języku Palinezji. Jego słowa aż skwierczały z podniecenia.
– _Útrí dàr ì Bùrdì_ – przedstawił się.
– _Fâsh ì Síddèr_ – dodała kobieta.
Oficer nie rozumiał płomienistego. Pomyślał chwilę i wpadł na pewien pomysł.
– Wiecie co? To może niech będzie Goran i… Lumina – zdecydował, po czym przycisnął swój patykowaty nos do podkładki z tuszem i podstemplował dokument. – Witamy w Mieście Żywiołów!
Ognista para, teraz znana jako państwo Goran i Lumina Lumenowie, przeszła przez drzwi i zanurzyła się w miejskim zgiełku. Szli, podziwiając kanały, wodospady i ogromne rośliny, wplecione w miejską architekturę. To wszystko tak bardzo różniło się od tego, co znali z Palinezji. Byli naprawdę daleko od domu.
– Huby na patyku! – zawołał obok nich sprzedawca. – Kupujcie świeżutkie huby na patyku!
Goran odwrócił się i ujrzał Wodnistych sunących w dół po zjeżdżalniach. Inni wiosłowali po kanałach oddzielających kwartały miasta zabudowane niekończącymi się drapaczami chmur. Niechcący nadepnął na malutką Glebiarkę. Szybko podniósł nogę, ale liściaste włosy kobiety zdążyły się już zająć ogniem. Idący za nią niewielki facecik próbował je ugasić, ale bez skutku. Dopiero mijający ich Wodnisty chlusnął na nich wodą z ręki. Płomień na włosach kobiety przygasł, a facecikowi natychmiast wyrosły nowe pędy.
Szli dalej ruchliwą ulicą. Zapatrzony w niesamowite widoki, Goran zderzył się z jakimś Wietrznym.
– Hej, patrz, jak idziesz, iskrzaku jeden! – wrzasnął tamten, wzburzony. Nogi odpłynęły mu od korpusu, kopnęły walizkę Gorana i Luminy i poszybowały, by dołączyć do reszty ciała.
Zanim Goran zdążył przeprosić, ponad głowami przemknął im pociąg wodnej kolejki. Kiedy pojazd wjechał na most, Goran wpadł na pewien pomysł.
Kilka minut później stali już razem z Luminą w zatłoczonym wagoniku. Pozostali pasażerowie odsunęli się od nich jak najdalej i tylko się gapili.
Wąskiego wagonika zdecydowanie nie zaprojektowano z myślą o Ognistych.
Pociąg szarpnął. Jakiś Wodnisty zachwiał się i chlupnął wodą prosto na Luminę. Goran aż syknął z przerażenia. Woda mogła zaszkodzić jej płomieniom! Przygaszone płomyki zaczęły skwierczeć, więc czym prędzej podsunął żonie do zjedzenia trochę drewna z walizki, a potem spojrzał z wyrzutem na wodnego faceta.
– No co? – powiedział tamten i zafalował ramionami.
– Hm – burknął zgrzany Goran. – Wodniak.
Czekała ich trudna droga.
Goran i Lumina opuścili wodną kolejkę w dzielnicy Ziemi. Gdy w oknie ekskluzywnego budynku z brązowego piaskowca zobaczyli duży napis WYNAJMĘ, pospieszyli do drzwi. Właścicielem okazał się podstarzały Glebiarz, którego oczy aż zzieleniały ze zdumienia, gdy ujrzał ich na progu.
Lumina pomachała mu na powitanie i uśmiechnęła się promiennie. Lecz kiedy od jej płomieni zajęły się podeschnięte, liściaste włosy staruszka, zatrzasnął im drzwi przed nosem.
W następnym budynku ledwo Lumina nacisnęła dzwonek, ten stanął w ogniu. Na szczęście zdołała go zdmuchnąć, zanim właściciel, tym razem Wodnisty, otworzył drzwi. Ale gdy tylko ich zobaczył – ich samych i dymiący dzwonek – bez słowa cofnął się do środka i przekręcił klucz.
Wszyscy wynajmujący, jeden po drugim, odmawiali Goranowi i Luminie pomocy. Z każdymi kolejnymi zatrzaśniętymi drzwiami ich zapał stygł. Ale wciąż jeszcze się tlił.
Dotarli wreszcie do dość zaniedbanej dzielnicy na przedmieściach i usiedli, żeby odpocząć. Byli zgaszeni i mieli ochotę się poddać. Wtedy Goran dostrzegł stary, odrapany budynek. Napis na szyldzie głosił: NA SPRZEDAŻ. Nadzieja na nowo zapłonęła w sercu Ognistego.
Kiedy weszli do środka, jego umysł pracował na najwyższych obrotach i był bliski przegrzania. Wprost buzował od nadmiaru pomysłów na ich nowy dom. Parter budynku zamienią w sklep – w hołdzie Palinezji – w którym będą sprzedawać pamiątki i przekąski ze swych rodzinnych stron.
Plusk!
Gdzieś z rury ponad ich głowami kapnęła woda, o włos mijając płomienie Luminy.
Goran jednak niczego nie zauważył. Chodził tam i z powrotem tak napalony, że jego stopy wypaliły w podłodze dziury i wpadł do piwnicy.
– Nic mi nie jest! – krzyknął z dołu.
Gdy Lumina zobaczyła uniesione w górę kciuki męża, odetchnęła z ulgą.
Niebieski ogień umieścili w kominku.
Goran i Lumina wreszcie znaleźli nowy dom.
Któregoś wieczoru zaczął padać deszcz. Na dworze było mokro, ale wnętrze ich przytulnego domu jaśniało ciepłem i miłością.
Tej nocy Lumina urodziła dziecko.
Malutka ognista istotka oświetliła pokój swoim płomyczkiem.
_– Íkì ss ûr_ – wyszeptała Lumina. – To dziewczynka.
– _Bê ss ksòrìf_ – rozżarzył się Goran. – Jaka śliczna!
Sięgnął do latarni z niebieskim ogniem, wziął troszeczkę żaru i spryskał nim główkę dziecka. Dziewczynka wzdrygnęła się, a potem kichnęła.
Goran zaśmiał się cicho. Uniósł malutką, żeby mogła dokładnie obejrzeć wszystko dookoła.
– Witaj na świecie, moja Iskro – powiedział.
W następnych latach Goran i Lumina przyzwyczajali się do życia w Mieście Żywiołów. Razem uczyli się nowego języka i poznawali nowe dla nich sposoby wykonywania różnych czynności. Jednocześnie Goran uczył Iskrę języka płomienistego i zapoznawał ją z ideami i zwyczajami ważnymi w ich ojczystej Palinezji.
Kiedy ostrożnie przełożył niebieski ogień do kociołka, oczy Iskry rozbłysły ciekawością.
– W tym płomieniu żarzą się wszystkie nasze tradycje. On daje nam siłę, byśmy mogli jasno płonąć – wyjaśnił tata.
Iskra przyglądała się, jak ogień w kociołku strzelił raźno w górę.
– Popatrz, czyż ja nie płonę jasno? – zawołał Goran, napinając muskuły i robiąc gorące miny.
Iskra zachichotała. Jej tata pchał kociołek pod ścianę, a ona siedziała na nim i go dopingowała.
Powoli, płomyk po płomyku, Iskra rosła i ich sklep również zaczął nabierać kształtów. Goran ustawił regały, powiesił półki i załatał ściany. Z niecierpliwością wypatrywał chwili, kiedy miejsce to zacznie przyciągać klientów.
Nie minęło wiele czasu, a Iskra zaczęła pomagać ojcu w jego codziennych obowiązkach. Pewnego dnia wspólnie wykonali piękny szyld. Goran dużymi literami napisał OGNISKO, a Iskra wypaliła na nim paluszkiem płomienisty wzorek. Kiedy szyld był gotowy, Goran wdrapał się na drabinę i zawiesił go nad wejściem. Potem zszedł, stanął obok Iskry i razem podziwiali swoje dzieło.
– Ten sklep to wspólne marzenie naszej rodziny – powiedział. – Pewnego dnia będzie twój.
Oczy Iskry zamigotały. Od tamtego momentu tylko do tego dążyła – by być dobrą córką i w przyszłości przejąć rodzinny interes – marzenie jej ojca.ROZDZIAŁ 1
Wreszcie nadszedł dzień uroczystego otwarcia sklepu Gorana. Kociołek z lawą był pełny po brzegi, a na podgrzewaczu obracały się świeżutkie huby na patyku. Goran stał za ladą z Iskrą u boku. Lumina była zajęta układaniem towarów na półkach.
Kiedy do środka wszedł pierwszy Ognisty, Goran powitał go gorąco.
– Witamy! U nas towar prima sort – wszystko autentyczne!
– W takim razie muszę spróbować żużelków – odparł gość.
– Tak jest, żużelki raz! – zawołał Goran.
Kiedy ojciec zapisywał zamówienie, Iskra klepała w klawisze swojej zabawkowej kasy.
– Kochana córeczka – rozżarzył się Goran.
Razem z Iskrą dzielili polana i formowali z nich kawałki na jeden kęs. Chrupiącymi żużelkami wypełnili talerz. Iskra podała go klientowi.
– Kiedyś cały ten sklep będzie należał do mnie! – pochwaliła się z dumą.
Goran zmierzwił jej płomyczki na głowie.
– Kiedy będziesz na to gotowa – powiedział.
Z biegiem lat coraz więcej osób emigrowało z Palinezji do Miasta Żywiołów. Osiedlali się w dzielnicy Fajerki. Sklep Gorana stał się bardzo popularny. Większość klienteli stanowili Ogniści, ale czasami pojawiali się także inni goście. Im więcej w sklepie było pracy, tym większy był zapał Iskry. Gdy razem z tatą dostarczała zamówienia do klientów, wprost płonęła ze szczęścia. Siedziała Goranowi na plecach, a ten pędził po mieście na skuterze.
– Przesyłka! – wołał.
– Przesyłka! – wtórowała mu Iskra.
Wkrótce była już na tyle duża, że mogła sama robić lizaki. To było jej ulubione zajęcie.
Któregoś pracowitego popołudnia do lady podeszły dwa ogniste dzieciaki. Jeden z nich poprosił o lizaki i położył na blacie kilka monet.
– Zajmę się tym, _Àshfá_! – zawołała Iskra do taty.
Rozgrzała lizaka w dłoni. Kiedy się rozpuścił, dmuchnęła w niego i zmieniła w przezroczystą słodką bańkę. Podczas pracy jej wewnętrzny ogień migotał radośnie, a wokół niej pojawiło się nawet jasne tęczowe halo.
Na czubku lizaka Iskra wyrzeźbiła płomyczki i wyrysowała palcami buźkę. Kiedy skończyła, lizak wyglądał całkiem jak jego nabywca! Poprawiła jeszcze nos i podała smakołyk dzieciakowi, który roześmiał się zachwycony!
Jego kolega pochylił się i żeby spróbować lizaka.
– Ej, no weź! – obruszył się ten pierwszy.
Goran przyglądał się całej scence z uśmiechem, póki do sklepu nie weszło dwóch wodnych nastolatków. Zostawiali za sobą na podłodze kałuże i potrącali półki.
Goran zwrócił na nich uwagę Iskry.
– Wodniaki – mruknął niechętnie. – Miej na nich oko.
Iskra dla żartu nastroszyła płomienie, jakby wkładała ognistą zbroję, i zasalutowała tacie. Zbliżyła się do dwójki nastolatków, którzy ochlapywali wodą ogniste pamiątki.
– Ups! – zachichotał jeden z nich, udając, że robi to niechcący.
– Ups! – rechotał drugi, a mały gadżecik z niebieskim ogniem skwierczał w jego dłoni i dymił bezradnie.
Iskra stanęła obok nich i zapłonęła gniewem.
– Te, koleś! Co zachlapiesz, to kupujesz! – warknęła.
Jeden z Wodnistych zaczął się gotować w zetknięciu z jej żarem.
– Au! – zawył.
Gadżecik wystrzelił mu z ręki. Iskra złapała go w locie.
Dwójka małolatów wypadła ze sklepu. Iskra patrzyła za nimi z uśmieszkiem satysfakcji.
– Dałaś im popalić, co? – odezwał się Goran. – Wodą ognia nie zalejesz! – wrzasnął jeszcze przez otwarte drzwi.
– Tak jest! – dodała Iskra.
Od tamtego zdarzenia minęło kilka lat. Lumina właśnie układała towary na półkach, a w telewizorze nad ladą leciała ognista opera mydlana.
– Prawda jest taka… – rzuciła dramatycznie aktorka na ekranie.
Klienci w sklepie w napięciu śledzili każde jej słowo.
Lumina skończyła składać T-shirt z napisem „Pocałuj mnie, płonę”. Jednym okiem zerkała na telewizor.
– Ona go nie kocha – mruknęła.
– …że wcale cię nie kocham! – dokończyła swoją kwestię aktorka.
Z klientów z wrażenia aż uszła para.
– Ha! Wiedziałam! – pochwaliła się Lumina.
Za ladą Iskra pomagała tacie przygotowywać chrupiące żużelki. Teraz, kiedy była już nastolatką, pracowała szybciej od niego! Podczas gdy on wysilał się przy dzieleniu polana, ona miała już przed sobą stertę smakowicie spieczonych żużelków.
W pewnym momencie zbliżył się do nich jakiś jegomość w grubych okularach. Iskra szturchnęła tatę.
_– Àshfá_ – powiedziała. – Klient.
Goran się zawahał.
– A co powiesz na to… żebyś to ty dziś spróbowała?
– Naprawdę? – Iśka aż się rozjarzyła. Tak długo czekała na te słowa! Wytarła ręce w fartuszek, wzięła głęboki oddech i powitała swojego pierwszego klienta:
– Czym mogę służyć?
Nowy klient postawił na ladzie, tuż obok wiaderka zimnych ogni, metalowy sklepowy koszyk z różnymi produktami.
– To wszystko. A te zimne ognie są w promocji „kup jeden, a drugi dostaniesz za darmo”?
– Tak! – potwierdziła Iskra.
– Świetnie! To wezmę sobie ten za darmo – powiedział klient, złapał laseczkę zimnych ogni i zapalił ją palcami.
Iskra zaśmiała się nerwowo.
– Ale, to nie tak… widzi pan, trzeba najpierw jeden kupić, żeby drugi otrzymać za darmo.
Ostrożnie wyjęła zimne ognie z dłoni mężczyzny i zdmuchnęła płomyk.
– Ale ja chcę tylko ten za darmo – nalegał klient i nie zważając na nic, znów sięgnął do wiaderka.
– Przykro mi – wycedziła Iskra z uśmiechem wciąż przyklejonym do twarzy. – To tak nie działa.
Zabrała mu drugą laseczkę i zdmuchnęła ogień.
– A jak to się ma do tego, że klient ma zawsze rację? – warknął mężczyzna.
– Nie w tym wypadku… – odparła grzecznie Iskra.
Klient jednak ponownie sięgnął do wiaderka i wyjął zimne ognie. Iskra mu je zabrała. Złapał kolejne. Również mu je zabrała.
– Nie – powiedziała stanowczo i zdmuchnęła wszystkie naraz. Wkrótce trzymała w ręku cały bukiet pięknie przypalonych zimnych ogni. – Nie, nie, nie, nie i nie!
– Daj mi ten za darmo! – zażądał klient.
– To tak nie działa! – wrzasnęła Iskra.
Jej płomienie zamigotały groźnie, zmieniły kolor na fioletowy, a potem…
BUM!
Iskra wybuchnęła.
Gdy tylko dym opadł, odsłonił stojący na ladzie koszyk sklepowy do szczętu stopiony w smolistą bryłę. Na podłodze widniała czarna wypalona dziura, a w całym sklepie tu i ówdzie płonęły małe ogniska.
– Och! – Goran już biegł do córki. Złapał kilka zimnych ogni z wiaderka i wetknął je w bezkształtną czarną bryłę. Chuchnął na nie, żeby się zapaliły, i podał to wszystko klientowi. – Wszystkiego najlepszego!
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki