Diuna. Bitwa pod Corrinem - ebook
Diuna. Bitwa pod Corrinem - ebook
Trzecia część trylogii „Legendy Diuny” napisanej przez syna Franka Herberta, Briana, we współpracy z Kevinem J. Andersonem.
— Mój dziadek nie był tchórzem, czarodziejko — oznajmił. — Szczegóły jego czynu utrzymano w tajemnicy, by nie zaszkodzić dżihadowi, ale zrobił dokładnie to, co było konieczne, by powstrzymać Wielkiego Patriarchę przed wyrządzeniem niewybaczalnego zła. Łotrem był Iblis Ginjo, nie Xavier Harkonnen.
Osłupiała, po czym spojrzała na niego z potępieniem i niedowierzaniem.
— Znieważasz mojego ojca — powiedziała. — Prawda pozostaje prawdą. — Uniósł brodę. — Butler może być zaszczytnym nazwiskiem, ale takim samym jest Harkonnen. Oto, kim będę od tej chwili aż do końca życia. Domagam się swojego prawdziwego dziedzictwa.
— A cóż to znowu za głupota?
— Odtąd będzie się pani do mnie zwracać jako do Abulurda Harkonnena.
Blisko sto lat dżihadu, świętej wojny Sereny Butler, było pasmem heroicznych zmagań ludzi z myślącymi maszynami. Pasmem naznaczonym również tarciami w szeregach obrońców, politycznymi intrygami, historyczną niesprawiedliwością, zdradą i bezbrzeżnym okrucieństwem najbardziej zaufanych członków Ligi Szlachetnych.
Po latach walk imperium demonicznego Omniusa skurczyło się do jednego zaledwie Zsynchronizowanego Świata – Corrina. Ten, choć otoczony, wydaje się wciąż niezdobytą twierdzą. Dopóki zaś istnieje choćby jeden komputerowy wszechumysł, ludzkość nie może czuć się bezpieczna. To pod Corrinem, w ogromnej bitwie, rozstrzygną się ostatecznie jej losy…
Uzależnieni od Diuny będą z radością podziwiać pikantne zakończenie drugiej trylogii Herberta i Andersona. - „Publishers Weekly”
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8338-949-3 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Autorom niniejszej książki przewidywanie drogi od pomysłu do ukończonego maszynopisu przypomina pracę nawigatorów Gildii u sterów tego samego liniowca, szukających bezpiecznej drogi przez zagiętą przestrzeń. Pierwszym nawigatorem w fantastycznym wszechświecie Diuny był oczywiście Frank Herbert. Ale nie działał sam, ponieważ przez prawie czterdzieści lat pomagała mu z poświęceniem Beverly Herbert. Mamy wobec nich ogromny dług wdzięczności. Wiele zawdzięczamy również rodzinie Herbertów: Penny, Ronowi, Davidowi, Byronowi, Julie, Robertowi, Kimberly, Margaux i Theresie, którzy powierzyli nam pieczę nad niezwykłą wizją Franka Herberta.
Nasze żony, Jan Herbert i Rebecca Moesta Anderson, wniosły w to dzieło wkład znacznie wykraczający poza to, co sobie wyobrażały, składając przysięgę małżeńską. Obie są artystkami — Jan malarką, a Rebecca pisarką — i nie szczędziły czasu ani talentu opowieści, którą za chwilę zaczniesz czytać.
Mamy również dług wdzięczności wobec wielu innych osób, które towarzyszyły nam w kolejnej barwnej epickiej podróży przez uniwersum Diuny. Należą do nich nasi oddani agenci i ich pracownicy: Robert Gottlieb, John Silbersack, Kim Whalen, Matt Bialer i Kate Scherler. Nasi amerykańscy i brytyjscy wydawcy podzielali naszą wizję i dbali o to, by wszystkie sprawy związane z drukiem i promocją tej książki przebiegały sprawnie. Szczególne podziękowania należą się Tomowi Doherty’emu, Carolyn Caughey, Lindzie Quinton i Paulowi Stevensowi. Nasz niezwykły redaktor Pat LoBrutto zajmował się naszymi opowieściami jak wspaniały szef kuchni, dodając tam, gdzie było trzeba, odpowiednie przyprawy. Rachel Steinberger, Christian Gossett, dr Attila Torkos i Diane E. Jones służyli nam wielce potrzebnymi radami, natomiast Catherine Sidor pracowała niestrudzenie, przepisując tekst z dziesiątków mikrokaset i wprowadzając poprawki.Chociaż miliardy ludzi zostało zamordowanych przez myślące maszyny, nie wolno nam nazywać ich ofiarami. Waham się nawet, czy nazywać ich męczennikami. Każdy, kto zginął podczas Wielkiej Rewolty, nie może być określony inaczej niż jako bohater. Będziemy prowadzili stałe zapiski odzwierciedlające ten stan rzeczy.
— Serena Butler, prywatne materiały z obrad Rady Dżihadu
Nie obchodzi mnie, ile dokumentów mi pokażecie — ile nagrań, wywiadów czy obciążających dowodów. Jestem prawdopodobnie jedyną żyjącą jeszcze osobą, która zna prawdę o Xavierze Harkonnenie i o powodach tego, co zrobił. Zachowywałem spokój przez tyle dziesięcioleci, ponieważ on sam mnie o to prosił, ponieważ chciałaby tego Serena Butler i ponieważ wymagały tego potrzeby dżihadu. Ale bez względu na to, ilu obywateli Ligi w to wierzy, nie udawajcie, że wasza propaganda dokładnie opisuje to, co się stało. Pamiętajcie, że brałem udział w tych wydarzeniach, a żaden z was nie był ich świadkiem.
— Vorian Atryda, przemówienie do Ligi Szlachetnych
Uwierzyć, że konkretna wersja historii przedstawia niezbite fakty, to najpoważniejszy błąd, jaki może popełnić myśląca osoba. Historię zapisuje wielu obserwatorów, a żaden z nich nie jest bezstronny. Fakty są zniekształcane przez sam upływ czasu i — zwłaszcza w przypadku Dżihadu Butlerowskiego — tysiące lat ciemnych wieków, celowe przeinaczanie wydarzeń przez sekty religijne oraz nieuniknione ich przekręcanie wskutek nakładania się niefrasobliwie popełnianych błędów. A zatem mądra osoba postrzega historię jako zbiór lekcji do opanowania, ciąg wyborów i ich konsekwencji do rozpatrzenia i przedyskutowania oraz zapis błędów, których nie powinno się już nigdy popełnić.
— księżna Irulana, przedmowa do _Historii Dżihadu Butlerowskiego_Maszyneria nie niszczy, lecz tworzy, pod warunkiem że ręka, która ją kontroluje, jest wystarczająco silna, by nad nią zapanować.
— Rivego, twórca murali ze starożytnej Ziemi
Porządek dziobania” wśród umierających i pozbawionych nadziei ludzi był dla Erazma fascynujący, a nawet zabawny. Ich reakcje były częścią eksperymentu i uważał, że rezultaty są bardzo interesujące.
Robot przechadzał się po korytarzach swojego starannie urządzonego laboratorium na Corrinie, powiewając wykwintną purpurową szatą. Ten pretensjonalny strój miał mu nadać bardziej pański wygląd. Niestety zamknięte w celach ofiary nie zwracały uwagi na jego toaletę, pochłonięte własnym cierpieniem. Nie można było nic na to poradzić, ponieważ ludziom sprawiało wielką trudność skupienie się na sprawach, które bezpośrednio ich nie dotyczyły.
Kilkadziesiąt lat wcześniej roboty budowlane wzniosły ten zwieńczony wysoką kopułą gmach według jego dokładnych instrukcji. Liczne, dobrze wyposażone pomieszczenia — każde całkowicie odizolowane od pozostałych i sterylne — zawierały wszystko, co potrzebne było Erazmowi do eksperymentów.
Kontynuując regularny obchód, niezależny robot mijał plazowe okna zamkniętych izb, w których leżały przywiązane do łóżek obiekty eksperymentu z rozprzestrzenianiem zarazy. Niektóre bredziły już i majaczyły, zdradzając objawy zainfekowania retrowirusem, natomiast inne były przerażone, bo miały ku temu zasadne, racjonalne powody.
Testowanie wywołanej sztucznie choroby było już prawie zakończone. Efektywny współczynnik umieralności wynosił czterdzieści trzy procent, co wprawdzie nie było wynikiem doskonałym, ale i tak oznaczało, że zdołał wyhodować najbardziej zjadliwego wirusa w udokumentowanych dziejach ludzkości. Wirus ten posłuży osiągnięciu niezbędnego celu, a Omnius nie może dłużej czekać. Trzeba szybko coś zrobić.
Święta krucjata ludzi przeciwko myślącym maszynom trwała już prawie wiek, powodując wielkie zniszczenia i zakłócając spokój. Nieustające fanatyczne ataki Armii Dżihadu wyrządzały imperium Zsynchronizowanych Światów nieobliczalne szkody — statki wojenne robotów ulegały zagładzie tak szybko, że poszczególne wcielenia Omniusa ledwie nadążały z odbudową floty. Postępy Omniusa zostały powstrzymane, co było niewybaczalne. W końcu główny komputer zaczął się domagać rozwiązania. Bezpośrednie zmagania okazały się niewystarczające, więc badano inne możliwości. Na przykład broń biologiczną.
Jak wykazywały symulacje, szybko rozprzestrzeniająca się epidemia mogła być dającą przewagę bronią, niszczącą całe populacje — włącznie z siłami militarnymi — ale zostawiającą zwycięskim myślącym maszynom nietkniętą infrastrukturę i zasoby naturalne planet. Kiedy specjalnie zaprojektowana zaraza dokona dzieła, Omnius będzie mógł powiązać pozrywane nici i przywrócić funkcjonowanie swoich systemów.
Erazm miał pewne zastrzeżenia do tej taktyki, obawiając się, że straszna zaraza może unicestwić wszystkich ludzi. Chociaż Omnius mógłby być zadowolony z ich całkowitej zagłady, autonomiczny robot bynajmniej nie pragnął takiego rozwiązania. Nadal interesowały go te istoty, zwłaszcza Gilbertus Albans, którego wychował jako zastępczego syna, zabrawszy z nędznych zagród dla niewolników. W czysto naukowym sensie Erazm potrzebował wystarczającej ilości materiału organicznego dla swoich badań laboratoryjnych i terenowych nad ludzką naturą.
Nie mogą zostać zabici _wszyscy_. Tylko większość z nich.
Ale istoty te były zadziwiająco odporne. Wątpił, by nawet najgorsza zaraza mogła zmieść ten gatunek. Ludzie mieli intrygującą umiejętność przystosowywania się do przeciwieństw i pokonywania ich niekonwencjonalnymi środkami. Gdyby mogły się tego nauczyć myślące maszyny…
Owinąwszy się ciasno swoją wytworną togą, robot o platynowej powłoce wszedł do centralnego pomieszczenia laboratorium, w którym pojmany przez niego Tlulaxanin stworzył doskonałego retrowirusa RNA. Myślące maszyny były wydajne i oddane sprawie, ale do skierowania gniewu Omniusa na całkowicie destrukcyjny tor działania potrzeba było zepsutej ludzkiej wyobraźni. Żaden robot ani komputer nie wymyśliłby tak przerażającego dzieła śmierci — to wymagało pałającego chęcią zemsty człowieka.
Rekur Van, biotechnolog i genetyk napiętnowany w Lidze Szlachetnych, wiercił się w podtrzymującym życie gnieździe, nie mogąc poruszać czymkolwiek oprócz głowy, ponieważ nie miał rąk ani nóg. Do jego tułowia podłączone były rurki doprowadzające substancje odżywcze i usuwające odchody. Krótko po schwytaniu genetyka Erazm usunął mu kończyny, dzięki czemu mężczyzna stał się dużo posłuszniejszy. W przeciwieństwie do Gilbertusa Albansa, nie można mu było ufać.
Robot przywołał na swoją elastometalową twarz radosny uśmiech.
— Dzień dobry, Kadłubku. Mamy dzisiaj dużo pracy. Może nawet zakończymy nasze wstępne testy.
Pociągła twarz Tlulaxanina wyglądała na jeszcze bardziej wynędzniałą niż zwykle; jego ciemne, osadzone blisko oczy były rozbiegane jak u zwierzęcia w potrzasku.
— Była już pora, żebyś tu dotarł. Nie śpię od wielu godzin i tylko patrzę — powiedział.
— A więc miałeś mnóstwo czasu, żeby snuć nowe niezwykłe pomysły — odparł Erazm. — Nie mogę się doczekać, kiedy o nich usłyszę.
Jeniec zmełł w ustach wulgarną zniewagę, po czym zapytał:
— A jak ci idą eksperymenty z gadzim odrastaniem kończyn? Są jakieś postępy?
Robot nachylił się, podniósł biologiczny płat i przyjrzał się skórze na jednym z kikutów ramion Rekura Vana.
— Jest już coś? — zapytał z niecierpliwością Tlulaxanin. Przekręcił głowę pod osobliwym kątem, próbując dojrzeć coś na okaleczonej kończynie.
— Z tej strony nie.
Erazm sprawdził biologiczny płat na drugim ramieniu.
— Tutaj możemy coś mieć. Wyraźnie widać guzek wzrostu na skórze.
W każdym kikucie wszczepiony był inny katalizator komórkowy, umieszczony tam w celu regeneracji odciętych członków.
— Wyciągnij wnioski ze swoich danych, robocie. Jak długo będę musiał czekać, aż odrosną mi ręce i nogi?
— Trudno powiedzieć. Może kilka tygodni, a może znacznie dłużej. — Erazm potarł metalowym palcem guzek na skórze jeńca. — Zresztą ta narośl może być czymś zupełnie innym. Ma czerwonawe zabarwienie; może to tylko infekcja.
— Nie czuję bólu.
— Chciałbyś, żebym to podrapał?
— Nie. Poczekam, aż sam będę mógł to zrobić.
— Nie bądź nieuprzejmy. Ma to być nasz wspólny wysiłek. — Chociaż rezultaty eksperymentu wyglądały obiecująco, nie był on priorytetem robota. Erazm myślał o czymś dużo ważniejszym.
Pokręcił trochę zaworkiem kroplówki, co rozpogodziło pociągłą twarz Tlulaxanina. Niewątpliwie Rekur Van miał jedną ze swoich huśtawek nastroju. Erazm będzie go bacznie obserwował i podawał leki, by genetyk nadal pracował wydajnie. Może uda mu się dzisiaj zapobiec napadowi złości u Tlulaxanina. W niektóre ranki wszystko mogło wyprowadzić go z równowagi. Kiedy indziej robot celowo go prowokował, by obserwować rezultaty.
Sterowanie ludźmi — nawet takim odrażającym osobnikiem — było zarówno nauką, jak i sztuką. Ten poniżony jeniec był takim samym obiektem doświadczalnym jak każdy z ludzi w zachlapanych krwią zagrodach i pomieszczeniach laboratoryjnych. Nawet kiedy Tlulaxanin był doprowadzony do ostateczności, kiedy próbował, używając tylko zębów, oderwać rurki systemów podtrzymywania życia, Erazm zawsze potrafił skłonić go do podjęcia pracy nad zarazą. Na szczęście człowiek ten nienawidził mieszkańców Ligi jeszcze bardziej niż swoich mechanicznych panów.
Kilkadziesiąt lat wcześniej, podczas wielkiego wrzenia w Lidze, ujawniono — ku przerażeniu i odrazie wolnej ludzkości — ponure sekrety tlulaxańskich farm narządów. Opinia publiczna na światach Ligi zapałała oburzeniem na genetyków i rozwścieczone tłumy zniszczyły farmy. Większość Tlulaxan, których reputacja legła w gruzach, musiała się ukrywać.
Rekur Van uciekł w rejon kosmosu należący do Zsynchronizowanych Światów, zabierając ze sobą coś, co uważał za dar, którego przyjęcia maszyny nie mogą odmówić: materiał komórkowy do stworzenia doskonałego klona Sereny Butler. Erazm, który pamiętał intrygujące dyskusje z tą kobietą, był zachwycony. Zdesperowany Van był pewien, że robot będzie chciał ją mieć, ale — niestety — klony, które otrzymał, nie miały żadnych wspomnień Sereny i nie odznaczały się jej pasją. Były jedynie powierzchownymi kopiami.
Jednak mimo bezbarwności klonów Erazm uznał, że bardzo interesujący jest sam ich twórca — ku konsternacji tego drobnego mężczyzny. Niezależny robot lubił jego towarzystwo. Znalazł w końcu kogoś, kto mówił jego naukowym językiem, badacza, który mógł mu pomóc lepiej zrozumieć niezliczone aspekty złożonych ludzkich organizmów.
Pierwsze kilka lat, nawet po amputacji rąk i nóg Tlulaxanina, było dla Erazma nie lada wyzwaniem. Ostatecznie jednak, dzięki starannym manipulacjom i cierpliwie stosowanemu systemowi nagród i kar, przekształcił Rekura Vana w całkiem obiecujący obiekt eksperymentalny. Sytuacja pozbawionego kończyn mężczyzny do złudzenia przypominała położenie jego dawców narządów z rzekomych farm. Erazm uważał, że jest to prawdziwa ironia losu.
— Chciałbyś dostać teraz jakiś smakołyk, żebyśmy zabrali się do pracy? — spytał Erazm. — Może ciasteczko mięsne?
Oczy Vana zabłysły, bo była to jedna z nielicznych przyjemności, które mu pozostały. Ciasteczka mięsne, przyrządzane z rozmaitych hodowanych w laboratoriach organizmów, w tym z „odpadów” ludzkich, uważano na rodzinnej planecie Tlulaxanina za przysmak.
— Nakarm mnie, bo odmówię dalszej współpracy — odparł.
— Za często uciekasz się do tej groźby, Kadłubku. Jesteś podłączony do zbiorników z roztworami odżywczymi. Nie umrzesz z głodu, nawet jeśli odmówisz przyjmowania posiłków.
— Chcesz, bym z tobą współpracował, a nie tylko żył… i zostało ci niewiele kart przetargowych. — Twarz genetyka wykrzywiła się w grymasie.
— Dobrze. Ciasteczka mięsne! — krzyknął Erazm. — Czwororęki, zajmij się tym.
Wszedł jeden z jego wynaturzonych ludzkich laborantów, balansując w czterech przeszczepionych rękach tacą, na której piętrzyły się osłodzone organiczne smakołyki. Tlulaxanin poruszył się w swoim gnieździe, by spojrzeć na makabryczne jadło… i dodatkową parę rąk, która niegdyś była jego.
Zgromadziwszy pewną wiedzę o metodach transplantacji używanych przez Tlulaxan, Erazm przeszczepił ręce i nogi byłego łowcy niewolników dwóm laborantom, dodając sztuczne mięśnie, ścięgna i kości, by miały odpowiednią długość. Chociaż była to tylko próba i okazja do nauczenia się czegoś, zakończyła się godnym podziwu sukcesem. Czwororęki niezwykle sprawnie nosił różne rzeczy; Erazm miał nadzieję, że któregoś dnia nauczy go żonglerki, co mogło się spodobać Gilbertusowi Albansowi. Natomiast Czworonogi potrafił biec po równinie jak antylopa.
Ilekroć któryś z laborantów pojawiał się w jego polu widzenia, Tlulaxanin przypominał sobie o swym beznadziejnym położeniu.
Rekur Van nie miał rąk, więc Czwororęki wkładał mu ciasteczka w żarłocznie otwarte usta jedną ze swoich par, akurat tą, która należała wcześniej do jeńca. Van wyglądał jak głodny kurczak domagający się dżdżownic od kwoki. Na okrywającą jego tułów czarną koszulę sypały się brązowożółte okruchy; niektóre spadały do zbiornika składników odżywczych, gdzie miały zostać powtórnie przetworzone.
Erazm podniósł rękę i laborant przerwał karmienie.
— Na razie wystarczy — powiedział. — Dostaniesz więcej, Kadłubku, ale najpierw praca. Przejrzyjmy dzisiejsze statystyki zgonów spowodowanych przez różne szczepy.
„To interesujące — pomyślał — że podobnego rodzaju broni użył Vorian Atryda, syn zdrajcy, Tytana Agamemnona, wprowadzając wirusa komputerowego do kuli aktualizacyjnej dostarczanej przez nieświadomego niczego robota Seurata. Ale nie tylko maszyny są podatne na śmiertelne infekcje…”
Rekur Van zrobił nadąsaną minę, ale po chwili oblizał wargi i zabrał się do studiowania wyników. Wydawało się, że liczba ofiar sprawia mu przyjemność.
— Wyborne — mruknął. — Te zarazy są bezwzględnie najlepszym sposobem na zabicie milionów ludzi.Wielkość sama w sobie jest nagrodą… ale jej koszta są straszne.
— primero Xavier Harkonnen, ostatni zapis w dzienniku dyktafonowym
Podczas swojej nadnaturalnie długiej kariery wojskowej naczelny wódz Vorian Atryda wiele widział, ale rzadko zdarzało mu się odwiedzić planetę piękniejszą od Kaladanu. Dla niego ten wodny świat był skrzynią ze skarbami, pełną wspomnień i fantazji na temat tego, jak powinno wyglądać „normalne” życie — bez maszyn, bez wojny.
Dokądkolwiek się udał na Kaladanie, widział pamiątki złotych czasów, które spędził tutaj z Leronicą Tergiet. Była matką jego synów bliźniaków i od ponad siedemdziesięciu lat jego ukochaną towarzyszką życia, chociaż nigdy oficjalnie się nie pobrali.
Teraz przebywała w ich domu na Salusie Secundusie. Mimo iż była już po dziewięćdziesiątce, kochał ją bardziej niż kiedykolwiek. Aby dłużej zachować młodość, mogła przyjmować regularnie dawki melanżu, który stał się bardzo popularny wśród zamożnych szlachetnych, ale odmówiła skorzystania z czegoś, co uważała za sztuczne wspomaganie. Taka już była!
W przeciwieństwie do niej Vor, dzięki zabiegowi zapewnienia nieśmiertelności, któremu siłą poddał go ojciec, nadal wyglądał młodo i można go było wziąć za jej wnuka. Aby nie uważano ich za aż tak niedobraną parę, Vor regularnie farbował włosy na siwo. Żałował, że nie zabrał jej ze sobą tam, gdzie się poznali.
Siedział ze swoim pełnym entuzjazmu adiutantem Abulurdem Butlerem, najmłodszym synem Quentina Vigara i Wandry Butler, patrząc na spokojne kaladańskie morze i statki wracające z połowów krasnorostów i ryb maślanych. Abulurd był wnukiem bliskiego przyjaciela Vora… ale nazwisko Xaviera Harkonnena padało rzadko, ponieważ nieodwracalnie napiętnowano go jako tchórza i zdrajcę ludzkości. Na myśl o tej niesprawiedliwości Vor poczuł się tak, jakby w gardle uwiązł mu jakiś kolczasty owoc, lecz w żaden sposób nie mógł przeciwstawić się krzywdzącej legendzie. Minęło już prawie sześćdziesiąt lat.
Znaleźli stolik w restauracji dryfowej na klifie, która przesuwała się powoli wzdłuż brzegu, zapewniając stale zmieniający się widok na morze. Ich wojskowe czapki leżały na szerokim parapecie okna. Fale rozbijały się o przybrzeżne skały, a ściekająca drobnymi strumykami woda sprawiała wrażenie, jakby ich boki pokryte były białą koronką. Na falach lśniły refleksy późnopopołudniowego słońca.
Odziani w zielono-szkarłatne mundury, patrzyli na rozpoczynający się przypływ i popijali wino, ciesząc się chwilą wytchnienia od trudów ciągnącego się bez końca dżihadu. Vor nosił mundur niedbale, unikając drażniących go odznaczeń, tymczasem mundur Abulurda wyglądał jak spod igły, kanty jego spodni zaś były ostre jak brzytwa.
„Zupełnie jak dziadek” — pomyślał Vor.
Vorian wziął młodzieńca pod swoje skrzydła, troszczył się o niego i pomagał mu. Abulurd nie znał matki — najmłodszej córki Xaviera — która rodząc go, doznała poważnego udaru mózgu i wpadła w katatonię. Teraz, skończywszy osiemnaście lat, wstąpił do Armii Dżihadu. Jego ojciec i bracia zdobyli prestiż i otrzymali wiele odznaczeń. Z czasem najmłodszy syn Quentina Butlera też się wyróżni.
Aby uniknąć piętna, jakim było nazwisko Harkonnen, ojciec Abulurda przyjął dobrze kojarzące się nazwisko rodowe matki żony i mógł się szczycić pielęgnowaniem dziedzictwa samej Sereny Butler. Chociaż wżenił się w tę sławną rodzinę przed czterdziestoma dwoma laty, bohater wojenny Quentin pozwolił sobie na refleksję nad ironicznym wydźwiękiem tego nazwiska. „Butler było niegdyś określeniem sługi, który bez szemrania wykonuje rozkazy swojego pana. Jednak ja ustanawiam nową dewizę rodową: »Butlerowie nie są niczyimi sługami«”. Jego dwaj starsi synowie, Faykan i Rikov, przyjęli tę dewizę, poświęcając życie służbie w Armii Dżihadu.
„Taki szmat historii łączy się z tym nazwiskiem — pomyślał Vor. — I tak wielki niesie ono ze sobą bagaż”.
Wziąwszy głęboki oddech, przyjrzał się restauracji. Na jednej ze ścian wisiał transparent z przedstawieniami Trójcy Męczenników: Sereny Butler, jej niewinnego syna Maniona i Wielkiego Patriarchy Ginjo. Stojąc wobec tak nieustępliwego wroga jak myślące maszyny, ludzie szukali ratunku w Bogu albo w Jego przedstawicielach. Jak w każdym ruchu religijnym, również wśród czcicieli męczenników zwanych martyrystami istniał margines fanatycznych wyznawców, którzy oddawali się surowym praktykom w imię wiary w poległą trójkę.
Vorian nie podzielał tych wierzeń, woląc polegać dla pokonania Omniusa na sprawności bojowej, ale ludzka natura, włącznie z fanatyzmem, miała wpływ na jego planowanie. Ludzie, którzy nie mieli ochoty walczyć w imię Ligi, rzuciliby się z wyciem na maszyny, gdyby poproszono ich o to w imię Sereny czy jej dziecka. Jednak chociaż martyryści mogli pomóc sprawie dżihadu, często tylko przeszkadzali…
Zachowując milczenie, Vor złożył ręce i rozejrzał się po sali. Pomimo założonego niedawno mechanizmu dryfowego lokal wyglądał prawie tak jak przed laty. Primero dobrze pamiętał jego wystrój. Krzesła, w stylu klasycznym, były być może te same, ale wymieniono wytartą tapicerkę.
Spokojnie popijając wino, Vor przypomniał sobie jedną z pracujących tutaj dawniej kelnerek, młodą emigrantkę, którą jego żołnierze uratowali z kolonii Peridot. Straciła całą rodzinę, kiedy myślące maszyny zmiotły z powierzchni planety wszystkie wzniesione przez ludzi budowle, a potem otrzymała medal dla ocalałych, który Vor osobiście jej wręczył. Miał nadzieję, że ułożyła sobie życie na Kaladanie. Tyle czasu upłynęło… być może już zmarła albo była wiekową matroną otoczoną gromadką wnuków.
Na przestrzeni lat Vorian wielokrotnie odwiedzał Kaladan, rzekomo po to, by kontrolować stację nasłuchową i placówkę obserwacyjną, które prawie siedemdziesiąt lat wcześniej założyli jego żołnierze. Nadal powracał tutaj, kiedy tylko pozwalały na to jego obowiązki, by mieć na oku ten wodny świat.
Uważając, że dobrze robi, już dawno temu sprowadził Leronicę i jej synów, będących wówczas jeszcze dziećmi Estesa i Kagina, na stołeczny świat Ligi. Ich matka rozkwitała pośród cudów Zimii, ale bliźniętom Salusa Secundus nieszczególnie się podobał. Później chłopcy Vora — Chłopcy? Byli teraz po sześćdziesiątce! — postanowili wrócić na Kaladan, nigdy nie oswoiwszy się ze zgiełkiem Salusy Secundusa, polityką Ligi i Armią Dżihadu. Vor, stale w misjach wojskowych, rzadko bywał w domu, a kiedy bliźniacy osiągnęli pełnoletność, wrócili na wodny świat, by założyć tam rodziny i dochować się własnych dzieci… teraz już nawet wnuków.
Po tak długim czasie i sporadycznych kontaktach Estes i Kagin byli dla niego prawie obcymi ludźmi. Zaledwie wczoraj, kiedy przybyło tu jego zgrupowanie, udał się do nich z wizytą, by się dowiedzieć, że tydzień wcześniej spakowali się i polecieli na Salusę, chcąc spędzić kilka miesięcy ze swoją starą matką. Nawet o tym nie wiedział! Kolejna zmarnowana szansa.
A jednak żadna z wizyt, które złożył im w minionych latach, specjalnie ich nie uradowała. Za każdym razem przestrzegali konwenansów, zasiadali z ojcem do krótkiej kolacji, lecz wydawało się, że nie wiedzą, o czym mają z nim rozmawiać. Szybko się żegnali, wymawiając obowiązkami. Czując się głupio, Vorian ściskał im dłonie, życzył powodzenia i szedł do swoich zadań…
— Powraca pan myślami do dawnych czasów, prawda? — Abulurd długo zachowywał milczenie, przyglądając się dowódcy, ale w końcu stracił cierpliwość.
— Nic nie mogę na to poradzić. Może na to nie wyglądam, ale pamiętaj, że jestem starcem. — Vor zmarszczył brwi, pociągając łyk zincalu, jednego z najpopularniejszych kaladańskich win. Kiedy był tutaj pierwszy raz, pił w tawernie Leroniki i jej ojca tylko mocne i gorzkie piwo krasnorostowe… — Przeszłość jest ważna, Abulurdzie… tak samo prawda. — Odwrócił wzrok od morza i spojrzał na adiutanta. — Jest coś, o czym od dawna chciałem ci powiedzieć, ale musiałem poczekać, aż będziesz wystarczająco dojrzały. Jednak może nigdy nie będziesz.
Abulurd przeczesał palcami ciemnobrązowe włosy, ukazując cynamonowe pasemka, zupełnie jak u jego dziadka. Młodzieniec odznaczał się również, podobnie jak Xavier, ujmującym uśmiechem i rozbrajającym spojrzeniem.
— Zawsze interesuje mnie to, czego może mnie pan nauczyć, naczelny wodzu — odparł.
— Niektóre rzeczy nie są przyjemne. Ale zasługujesz na to, by się o nich dowiedzieć. Co zrobisz z tą wiedzą, to już twoja sprawa.
Zakłopotany Abulurd odwrócił wzrok. Dryfowa restauracja przestała sunąć wzdłuż brzegu i zaczęła się opuszczać po poczerniałym od ciągłych uderzeń fal urwisku, ku powierzchni morza.
— To trudne — rzekł Vorian, westchnąwszy przeciągle. — Lepiej dokończmy najpierw wino.
Pociągnął długi łyk treściwego trunku, wstał i chwycił czapkę z parapetu. Abulurd zrobił posłusznie to samo, biorąc czapkę i zostawiając opróżniony do połowy kieliszek.
Po wyjściu z restauracji wspięli się utwardzoną ścieżką na szczyt urwiska, gdzie przystanęli wśród poszarpanych przez wiatr krzewów i kęp białych, podobnych do gwiazd kwiatów. Ogarnął ich silny podmuch słonej bryzy i musieli przytrzymać czapki. Vor wskazał otoczoną żywopłotem ławkę. Niebo i otwarta przestrzeń przed nimi wydawały się bezmierne, ale w tym szczególnym miejscu primero czuł się jak w ustronnym zaciszu. Miał poczucie wagi tej chwili.
— Czas, żebyś się dowiedział, co naprawdę stało się z twoim dziadkiem — rzekł.
Miał szczerą nadzieję, że młodzieniec weźmie to sobie do serca, tym bardziej że jego starsi bracia woleli oficjalną, zmyśloną historię od niewygodnej prawdy.
Abulurd przełknął z trudem ślinę.
— Czytałem akta — powiedział. — Wiem, że zhańbił moją rodzinę.
Vorian się zachmurzył.
— Xavier był dobrym człowiekiem i moim przyjacielem — odparł. — Czasami historia, którą znasz, niewiele się różni od propagandy wygodnej dla tych, którzy jej uczą. — Roześmiał się gorzko. — Powinieneś był przeczytać oryginalne pamiętniki mojego ojca.
Abulurd wydawał się skrępowany.
— Jest pan jedyną osobą, która nie spluwa na dźwięk nazwiska Harkonnen. Ja… ja nigdy nie mogłem uwierzyć, że był tak niegodziwy. Przecież w końcu był ojcem Maniona Niewinnego.
— Xavier nas nie zdradził. Nikogo nie zdradził. To Iblis Ginjo był zły, a Xavier złożył w ofierze własne życie, by go zniszczyć, nim zdoła wyrządzić więcej szkód. Działania Wielkiego Patriarchy, na równi z szalonym planem pokojowym kogitorów z wieży z kości słoniowej, doprowadziły do śmierci Sereny. — Vor zacisnął ze złością pięści. — Xavier Harkonnen zrobił to, czego nie chciał zrobić nikt inny, i ocalił nasze dusze, jeśli nie więcej. Nie zasłużył sobie na to, by ciążyło na nim odium hańby. Dla dobra dżihadu Xavier gotów był zaakceptować każdy los, nawet ten cios nożem w plecy, który zadała mu historia. Wiedział, że gdyby zostały ujawnione zepsucie i zdrada w samym jądrze dżihadu, ta święta krucjata rozpłynęłaby się w morzu skandali i oskarżeń i stracilibyśmy z pola widzenia prawdziwego wroga. — Spojrzał twardym wzrokiem na Abulurda, lecz w jego szarych oczach pojawiły się łzy. — Przez cały ten czas pozwalałem, by mojego przyjaciela nazywano zdrajcą. Xavier wiedział, że dżihad jest ważniejszy od oczyszczenia go z zarzutów, ale ja mam już dość zmagania się z prawdą, Abulurdzie. Przed odlotem na Corrina Serena zostawiła nam obu przesłanie, spodziewając się, że zostanie zabita, że stanie się męczennicą. Wyjaśniła, dlaczego dla sprawy trzeba odsunąć na bok osobiste uczucia. Xavier uważał tak samo: nigdy nie dbał o medale czy stawiane mu pomniki ani o to, jak zapamięta go historia. — Vorian z trudem rozprostował palce. — On wiedział, że większość ludzi nie zrozumiałaby tego, co zrobił. Wielki Patriarcha miał zbyt mocną pozycję, był wspierany przez potężny Dżipol i specjalistów od propagandy. Przez czterdzieści lat tworzył swój niezniszczalny mit, tymczasem Xavier był tylko człowiekiem, który walczył najlepiej, jak potrafił. Kiedy się dowiedział, co Iblis chce uczynić z jeszcze jedną kolonią ludzi — kiedy odkrył intrygę, którą Wielki Patriarcha uknuł z Tlulaxanami — pojął, co musi zrobić. I nie dbał o konsekwencje.
Abulurd przyglądał się Vorianowi z rosnącą fascynacją, mieszaniną przerażenia i nadziei. Wyglądał bardzo młodo.
— Xavier był wielkim człowiekiem, który zrobił to, co należało zrobić. — Vor wzruszył lekko ramionami. — Iblis Ginjo został usunięty. Tlulaxańskie farmy narządów zamknięto, a badaczy wpisano na czarną listę i rozpędzono. Dżihad nabrał nowego rozmachu i od sześćdziesięciu lat toczymy go z zapałem.
Abulurd był nadal poruszony.
— Ale co z prawdą? Skoro pan wiedział, że dziadka okryto bezpodstawnie hańbą, dlaczego nie próbował pan tego sprostować?
Vor tylko pokręcił ze smutkiem głową.
— Nikt nie chciał tego słuchać. Zamieszanie, które by to wywołało, odwróciłoby uwagę ludzi od dżihadu. Nawet teraz osłabiłoby nasze zaangażowanie w wojnę. Tracilibyśmy czas, wyciągając oskarżycielsko palec i domagając się sprawiedliwości. Rody podzieliłyby się, stając po przeciwnych stronach, przysięgano by zemstę, a tymczasem Omnius stale by nas atakował.
Młody oficer sprawiał wrażenie, jakby to wyjaśnienie go nie zadowalało, ale nic nie powiedział.
— Zdaję sobie sprawę z tego, co czujesz, Abulurdzie — rzekł Vor. — Wierz mi, sam Xavier nie chciałby, żebym się domagał rewizji historii dla oczyszczenia go. Minęło dużo czasu. Bardzo wątpię, by komukolwiek jeszcze na tym zależało.
— Mnie zależy.
Vor obdarzył go bladym uśmiechem.
— Tak, a teraz znasz prawdę. — Odchylił się na oparcie. — Ale nasze długie zmagania spajają wątłe nici mitów i opowieści o bohaterach. Historie dotyczące Sereny Butler i Iblisa Ginjo zostały starannie spreparowane, a martyryści zrobili z nich postaci o wiele większe niż w rzeczywistości. Dla dobra ludzi i dla siły dżihadu muszą pozostać nieskazitelni… nawet Wielki Patriarcha, chociaż na to nie zasługuje.
Dolna warga młodzieńca zadrżała.
— A więc mój dziadek nie był… tchórzem?
— Nie. Nazwałbym go wręcz bohaterem.
Abulurd zwiesił głowę.
— Nigdy nie okażę się tchórzem — powiedział, ocierając łzy.
— Wiem, że się nim nie okażesz, Abulurdzie, i chcę, żebyś wiedział, że jesteś dla mnie jak syn. Byłem dumny z tego, że jestem przyjacielem Xaviera, i jestem dumny, że znam ciebie. — Vor położył dłoń na ramieniu młodzieńca. — Być może uda nam się kiedyś naprawić tę straszną niesprawiedliwość. Ale najpierw musimy zniszczyć Omniusa.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
BESTSELLERY
- Wydawnictwo: RebisFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: Science FictionOszałamiający rozmachem chiński bestseller, który stał się wydawniczym fenomenem w USA. NAGRODA HUGO DLA NAJLEPSZEJ POWIEŚCI 2015 R. „Imponująca rozmachem ucieczka od rzeczywistości. Dała mi odpowiednią ...EBOOK
25,90 zł 39,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- Wydawnictwo: MAGFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: Science FictionW obliczu zbliżającej się nieuchronnie międzygalaktycznej wojny na planetę Hyperion przybywa siedmioro pielgrzymów: Kapłan, Żołnierz, Uczony, Poeta, Kapitan, Detektyw i Konsul. Mają za zadanie dotrzeć do mitycznych grobowców, by ...EBOOK
31,30 zł 42,00
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- EBOOK
24,90 zł 34,99
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- Wydawnictwo: RebisFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: Science FictionOszałamiający rozmachem chiński bestseller, który stał się wydawniczym fenomenem w USA. KSIĄŻKA LAUREATA NAGRODY HUGO. Imponująca rozmachem ucieczka od rzeczywistości. Dała mi odpowiednią perspektywę w zmaganiach z ...EBOOK
29,90 zł 44,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- Wydawnictwo: MAGFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: Science FictionKultowa trylogia Gibsona, zapoczątkowana „Neuromancerem”, za którego autor otrzymał najważniejsze nagrody światowej fantastyki: nagrodę im. Philipa K. Dicka, Hugo i Nebulę. Pierwsze wydanie zbiorcze. Neuromancer Case, jeden z ...EBOOK
51,90 zł 59,00
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.