Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • promocja
  • Empik Go W empik go

Diwa. Opowieść o Marii Callas - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
29 stycznia 2025
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Diwa. Opowieść o Marii Callas - ebook

Historia romansu najwybitniejszej śpiewaczki operowej i jednego z najbogatszych mężczyzn
W wytwornym i bezwzględnym świecie opery Maria Callas była znana jako la divina: boska. Dzięki wspaniałemu głosowi, naturalnemu zamiłowaniu do dramatyzmu i zniewalającej urodzie została ulubienicą najznamienitszych światowych scen. Ale na sławę musiała zapracować: wychowana w okupowanej przez nazistów Grecji przez matkę, która czerpała zyski z jej talentu, wcześnie nauczyła się chronić przed tymi, którzy chcieliby ją wykorzystać do własnych celów.
Gdy poznaje bajecznie bogatego greckiego magnata Aristotelisa Onasisa, nabiera przekonania, że znalazła kogoś, kto dostrzega w niej nie tylko wybitną śpiewaczkę, ale i kobietę. Onasis wprowadza ją w świat niewiarygodnego luksusu, obsypuje klejnotami i zabiera do szykownych restauracji, gdzie przedstawia jej takie sławy jak Elizabeth Taylor, Richard Burton czy książę i księżna Windsoru.
Sen kończy się równie nagle, jak się zaczął. Prasa ogłasza, że Aristotelis Onasis poślubi Jacqueline Kennedy, byłą pierwszą damę i jedną z najsłynniejszych kobiet swoich czasów. Opuszczona Maria musi odzyskać grunt pod nogami.
W tej niezwykłej powieści Daisy Goodwin przywraca do życia postać, z której niezwykły talent, nieustająca determinacja i wrodzony wdzięk uczyniły legendę. Ale dopiero w konfrontacji z rozpaczą po stracie ukochanego Maria Callas odnalazła swój prawdziwy głos i odniosła ostateczny triumf.
Diwa Daisy Goodwin to nie tylko opowieść o Callas, sopranistce obdarzonej najpiękniejszym głosem wszech czasów, ale także o Marii, kobiecie która szaleńczo kochała i pragnęła być kochana przez jednego mężczyznę – greckiego miliardera Aristotelisa Onasisa. Oklaskiwana przez tłumy, była legendą na światową skalę. Śpiewaczka, obdarzona także wybitnym talentem aktorskim, kreowała na operowej scenie postaci kobiet, które dla mężczyzn poświęciły wszystko, a pozostały ze złamanymi sercami. Czy przeczuwała, że jej własne życie przypominać będzie dramaty Medei, Normy, Violetty i Toski?
Ałbena Grabowska
Poruszająca historia największej miłości Marii Callas, którą pochłania się jednym tchem, nie chcąc uronić najdrobniejszego szczegółu. Książka, którą czyta się z taką lekkością, jakby oglądało się album ze zdjęciami. Kadry ociekają luksusowym życiem wielkiej diwy, jej wspomnieniami z dzieciństwa, namiętnością, tremą zza kulis czy marzeniami o prawdziwej miłości. I choć znałam koniec tej historii, tak bardzo chciałam, by miała inny finał. Serdecznie polecam.
Olga Bończyk
Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66500-53-2
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Od au­torki

Ta po­wieść o Ma­rii Cal­las nie jest bio­gra­fią w ści­słym sen­sie, dla­tego choć sta­ra­łam się w miarę moż­li­wo­ści trzy­mać fak­tów, w kilku miej­scach po­zwo­li­łam so­bie na pewną swo­bodę w kwe­stii dat. Je­stem prze­ko­nana, że znaj­dzie się wielu wiel­bi­cieli Cal­las, któ­rzy za­uważą te miej­sca, mam jed­nak na­dzieję, że zro­zu­mieją kie­ru­jące mną względy dra­ma­tur­giczne. Pra­gnę­łam, by opo­wie­dziana przeze mnie hi­sto­ria była rów­nie fa­scy­nu­jąca, jak jej bo­ha­terka.Pro­log

Skarb

Ateny, luty 1940

Po­przed­niej nocy spadł śnieg, a szes­na­sto­let­nia Ma­ria Ka­lo­je­ro­pulu w końcu była w sta­nie do­ce­nić swoje cięż­kie, mę­skie pół­buty – je­dyne do­stępne w Ate­nach obu­wie w no­szo­nym przez nią roz­mia­rze 42. Nie wi­działa śniegu od trzech lat, kiedy to opu­ściła Nowy Jork. Wczo­raj wie­czo­rem, gdy słu­chała ra­dia, brat Ma­rii od­wró­cił się w jej stronę, aby po­wie­dzieć, że może pora, by dziew­czyna roz­wa­żyła po­wrót do Ame­ryki.

– Wszy­scy mó­wią, że Włosi za­mie­rzają do­ko­nać in­wa­zji, a w Sta­nach by­ła­byś bez­piecz­niej­sza.

Rok wcze­śniej po­mysł po­now­nego wy­jazdu za ocean, do ojca, wzbu­dziłby w niej za­chwyt. Te­raz jed­nak sy­tu­acja się zmie­niła. Mowy nie było, żeby Ma­ria zo­sta­wiła swoją na­uczy­cielkę śpiewu Elvirę de Hi­dalgo, zna­ko­mitą hisz­pań­ską so­pra­nistkę.

Zwy­kle doj­ście ze zlo­ka­li­zo­wa­nego przy ulicy Pa­ti­sion miesz­ka­nia do kon­ser­wa­to­rium zaj­mo­wało Ma­rii mniej wię­cej dwa­dzie­ścia mi­nut, dziś jed­nak śnieg spo­wal­niał jej tempo. Do­tarł­szy do rogu, skrę­ciła w stronę placu Syn­tagma, gdzie do­strze­gła zna­jomą syl­wetkę wy­ła­nia­jącą się z bu­dynku.

– Ma­dame! – za­wo­łała, po czym śli­zga­jąc się i po­ty­ka­jąc na śniegu, do­go­niła na­uczy­cielkę.

Elvira de Hi­dalgo od­wró­ciła się, a jej usta roz­cią­gnęły się w uśmie­chu na wi­dok peł­nej za­pału twa­rzy uczen­nicy.

– Ma­dame! Opa­no­wa­łam go do per­fek­cji. Tryl. – Sto­jąc na środku ulicy, Ma­ria przy­stą­piła do od­śpie­wa­nia frag­mentu sceny sza­leń­stwa z dru­giego aktu Łu­cji z Lam­mer­mo­oru. Jej głos był tak żar­liwy i na­brzmiały od emo­cji, że zda­wał się zdmu­chi­wać ci­szę z wy­ście­ła­nej bia­łym pu­chem ulicy.

Elvira pod­nio­sła dłoń, ge­stem uci­sza­jąc uczen­nicę. Ma­ria za­marła.

– Czyż­bym zro­biła coś nie tak? By­łam pewna, że tym ra­zem za­śpie­wa­łam tak jak trzeba.

Elvira wes­tchnęła.

– To nie dla­tego ci prze­rwa­łam. Ma­rio, nie po­win­naś śpie­wać peł­nym gło­sem na ulicy.

Dziew­czyna rzu­ciła jej zdzi­wione spoj­rze­nie; ewi­dent­nie na­wet przez myśl jej nie prze­szło, że w jej za­cho­wa­niu było co­kol­wiek oso­bli­wego. Ze wszyst­kich pod­opiecz­nych Elviry to wła­śnie Ma­ria była osobą, która po­ja­wiała się jako pierw­sza, wy­cho­dziła zaś ostat­nia. Na­wet je­śli jej lek­cja już się skoń­czyła, dziew­czyna prze­sia­dy­wała w sali, ob­ser­wu­jąc po­zo­stałe pro­wa­dzone przez na­uczy­cielkę za­ję­cia, w na­dziei, że coś z nich wy­nie­sie. Ma­rzyła, by stać się naj­zna­ko­mit­szą śpie­waczką, jaką Elvira kie­dy­kol­wiek uczyła. Te­raz, wy­raź­nie za­nie­po­ko­jona, spy­tała:

– Czy przy­no­szę pani wstyd?

Elvira po­krę­ciła głową.

– Moje obawy do­ty­czą cie­bie, Ma­rio. Taki głos jak twój wy­maga szcze­gól­nej tro­ski. To cenny dar. Nie mar­nuj go na śpie­wa­nie w śniegu. Te­raz, gdy je­steś młoda, mo­żesz mieć po­czu­cie, że głos za­wsze bę­dzie ci po­słuszny... Też tak kie­dyś są­dzi­łam. Ale ten stan nie trwa wiecz­nie. Im bar­dziej bę­dziesz chro­nić głos te­raz, tym dłu­żej bę­dzie ci słu­żył.

Elvira ujęła uczen­nicę pod ra­mię, po czym ru­szyły ra­zem ulicą Pa­ti­sion. Ko­bieta kon­ty­nu­owała:

– Mo­żesz są­dzić, że je­steś nie­znisz­czalna, a ja ro­bię z igły wi­dły, ale na­prawdę wiem, o czym mó­wię. Mu­sisz wy­ka­zać się cier­pli­wo­ścią, Ma­rio.

Dziew­czyna po­słusz­nie kiw­nęła głową, na­uczy­cielka do­strze­gła jed­nak, że Ma­ria nie wy­daje się prze­ko­nana. Za­sta­na­wiała się, w jaki spo­sób uzmy­sło­wić jej po­wagę sy­tu­acji. Uwagę ko­biety zwró­ciła mi­jana przez nie wi­tryna sklepu z an­ty­kami.

– Wy­obraź so­bie am­forę pełną zło­tych mo­net. Taką jak te, które stoją w mu­zeum na Akro­polu. – Wy­cią­gnęła rękę w stronę wi­docz­nej na wy­sta­wie tacy. Ma­ria od­wró­ciła głowę, po­dą­ża­jąc wzro­kiem we wska­za­nym kie­runku. – Tym wła­śnie jest te­raz twój głos. Za każ­dym ra­zem, gdy śpie­wasz, po­zby­wasz się jed­nej ze zło­tych mo­net. Więc wy­da­waj je mą­drze, moja droga, bo gdy do­trzesz do dna, nie zo­sta­nie ci już ani jedna...

Na twa­rzy Ma­rii ma­lo­wała się te­raz tak uro­czy­sta po­waga, że Elvira z tru­dem po­wstrzy­mała się od śmie­chu.

– Pew­nego dnia, je­stem tego pewna, bę­dziesz wielką diwą, jedną z naj­wy­bit­niej­szych so­pra­ni­stek w hi­sto­rii. Wtedy może ci się wy­da­wać, że je­steś nie­śmier­telna. Ale gdy po spek­ta­klu bę­dziesz po raz ko­lejny wy­cho­dzić na okla­ski, a wi­dow­nia bę­dzie wi­wa­to­wać i rzu­cać róże do two­ich stóp, pa­mię­taj o tych mo­ne­tach, Ma­rio. Chroń swój skarb tak długo, jak to moż­liwe.

Przez chwilę szły obok sie­bie w mil­cze­niu, aż w końcu Elvira oznaj­miła:

– Na­wia­sem mó­wiąc, za­śpie­wa­łaś ten tryl do­prawdy zna­ko­mi­cie. Był za­ra­zem lekki i ciemny. Wła­śnie tak po­wi­nien za­brzmieć.

Po­ważną twarz jej uczen­nicy roz­ja­śnił uśmiech.

Przed nimi ma­ja­czył już za­rys kon­ser­wa­to­rium. Elvira do­tknęła ra­mie­nia uczen­nicy, mó­wiąc:

– No do­brze, Ma­rio. Pora na lek­cję.Roz­dział 1

Spek­takl

Pa­ryż, paź­dzier­nik 1968

W swoim miesz­ka­niu na ave­nue Geo­r­ges Man­del Ma­ria jed­nym ru­chem na­ry­so­wała na po­wiece kre­skę; jej dłoń była za­ska­ku­jąco pewna. Tak zwy­kle by­wało przed wy­stę­pami: ow­szem, po­ja­wiały się nerwy, ale gdy tylko sia­dała w gar­de­ro­bie na­prze­ciwko lu­stra, od razu za­da­nie po­chła­niało ją bez reszty, a trema ustę­po­wała, w miarę jak Ma­ria przy­ozda­biała twarz ma­ki­ja­żem.

Drzwi otwo­rzyły się i Bruna, jej po­ko­jówka, we­szła, nio­sąc etolę z bia­łego lisa.

– Przy­nio­słam to pani z piw­nicy, ma­dame; wie­czór jest dziś chłodny...

Ma­ria ski­nęła głową w po­dzię­ko­wa­niu. Nie spy­tała Bruny, dla­czego fa­ty­go­wała się aż do piw­nicy, skoro po dru­giej stro­nie ko­ry­ta­rza miała do dys­po­zy­cji całą szu­fladę pełną fu­ter. Wie­działa bo­wiem, czemu po­ko­jówka zde­cy­do­wała się na tę wy­prawę. Ta etola była pre­zen­tem od re­ży­sera Lu­chino Vi­scon­tiego, który wrę­czył ją Ma­rii po ich pierw­szym wspól­nym przed­sta­wie­niu Tra­viaty na de­skach La Scali. Na­to­miast wszyst­kie fu­tra, które były pod ręką, Ma­ria otrzy­mała od męż­czy­zny, z któ­rym miała ro­mans przez ostat­nie dzie­więć lat – Ari­sto­te­lisa Ona­sisa.

– Czy ma­dame za­łoży dziś ru­bi­nowe kol­czyki?

Ma­ria przy­tak­nęła. Gors jej bia­łej sa­ty­no­wej sukni wy­szy­wany był czer­wo­nymi i zło­tymi krysz­tał­kami. Ru­biny mo­gły do­dać nieco ko­loru jej twa­rzy, która po­mimo ma­ki­jażu wy­da­wała się blada. Nie za­łoży dziś żad­nej in­nej bi­żu­te­rii: ani bran­so­le­tek, ani pier­ścion­ków. Zde­cy­do­wa­nie – żad­nych pier­ścion­ków!

Usły­szała szcze­ka­nie swo­jego pu­delka; zwia­sto­wało ono na­dej­ście Franca. Franco Zef­fi­relli, jej ulu­biony re­ży­ser i czło­wiek, który naj­bar­dziej za­słu­gi­wałby na miano przy­ja­ciela Ma­rii, za­wsze zja­wiał się na czas. Pod­nio­sła szminkę, któ­rej ko­lor pa­so­wał do czer­wo­nych krysz­tał­ków zdo­bią­cych jej suk­nię, po czym na­ło­żyła ją na wargi. Z bli­ska wy­glą­dało to nie­po­ko­jąco, jak gdyby jej usta były za­krwa­wione, ale Ma­ria wie­działa, że dzięki tej bar­wie jej uśmiech z od­dali wyda się prze­ko­nu­jący.

Gdy Ma­ria wkro­czyła do po­koju, Franco za­jęty był za­bawą z psem. Kiedy uj­rzał go­spo­dy­nię, otak­so­wał ją prze­ni­kli­wym spoj­rze­niem, po czym ski­nął głową.

– Ak­cep­tuję. Pełna god­no­ści, a za­ra­zem osza­ła­mia­jąca. Czy wspo­mi­na­łem ci, że sie­dzimy obok Bur­to­nów? – Franco Zef­fi­relli wła­śnie wy­re­ży­se­ro­wał Po­skro­mie­nie zło­śnicy, w któ­rym Eli­za­beth Tay­lor wy­stę­po­wała obok swo­jego naj­now­szego męża, Ri­charda Bur­tona.

Śpie­waczka spra­wiała wra­że­nie za­sko­czo­nej.

– Czy oni mó­wią po fran­cu­sku?

– Wąt­pię, za to na pewno prze­pa­dają za skan­da­lami. – Franco się uśmiech­nął.

Ma­ria spoj­rzała na sto­jący na ko­minku ro­ko­kowy ze­gar. Była siódma trzy­dzie­ści. Na Skor­pios, po­ło­żo­nej na Mo­rzu Joń­skim grec­kiej wy­spie o sier­po­wa­tym kształ­cie (Ona­sis ku­pił ją, gdy tylko za­czął się ich ro­mans; to tam spę­dzali wspól­nie każde lato, z wy­jąt­kiem tego ostat­niego), wła­śnie roz­po­czy­nała się ce­re­mo­nia. Po chwili Ma­ria uzmy­sło­wiła so­bie, że prze­cież w Gre­cji było o go­dzinę póź­niej – to zna­czy, że ślub, o któ­rym śpie­waczka do­wie­działa się dwa dni temu z ga­zet, do­biegł już końca.

Naj­słyn­niej­sza wdowa świata, Ja­cqu­eline Ken­nedy, te­raz była już pa­nią Ari­sto­te­li­sową Ona­sis.

– Ma­rio?

Franco wy­cią­gnął do niej dłoń; była chłodna i su­cha, wy­dzie­lała de­li­katną woń cy­tru­sów. Ma­ria za­wa­hała się, po czym zro­biła znak krzyża. Wi­dząc spoj­rze­nie Franca, wy­ja­śniła:

– Za­wsze że­gnam się przed spek­ta­klem.

Nie było słowa le­piej opi­su­ją­cego to, co cze­kało ją tego wie­czoru. Co prawda nie miała śpie­wać, ale ode­gra rolę ko­biety, któ­rej ży­cie wolne jest od trosk. I bę­dzie to wy­si­łek rów­nie in­ten­sywny, jak wy­stęp na de­skach La Scali.

Franco po­ki­wał głową, za­pew­nia­jąc:

– Gwa­ran­tuję, że przy­ćmisz wszyst­kich. Na­wet Liz Tay­lor.

Po chwili wa­ha­nia Ma­ria ode­zwała się:

– Mam na­dzieję, że dam radę.

Franco uniósł jedną ze swo­ich ele­ganc­kich brwi.

– Dla więk­szo­ści ko­biet to za­da­nie by­łoby nie­wy­ko­nalne, ale dla Ma­rii Cal­las...?

Po tych sło­wach zer­k­nął na swój ze­ga­rek i ujął ją pod ra­mię.

– An­diamo. Nie chcemy chyba, żeby fo­to­gra­fo­wie zu­żyli całą kli­szę na po­tyczki Bur­to­nów, prawda?

* * *

Sztuka grana na de­skach Co­médie-Fra­nça­ise była farsą pióra Fey­deau. Ma­ria czuła, że bolą ją już po­liczki od wy­mu­szo­nego uśmie­chu. Nie miała na so­bie oku­la­rów, przez co ak­cja roz­gry­wa­jąca się na sce­nie była roz­ma­zaną plamą, ale za­chwy­cony chi­chot sie­dzą­cej obok niej Eli­za­beth Tay­lor umoż­li­wiał jej zo­rien­to­wa­nie się, kiedy po­winna wy­bu­chać śmie­chem.

Miała już oka­zję spo­tkać się z Bur­to­nami. Ari uwiel­biał to­wa­rzy­stwo tak spek­ta­ku­lar­nych osób. Wie­lo­krot­nie za­pra­szał ich na Chri­stinę, ale ni­gdy nie udało im się do­trzeć. Bur­to­no­wie mieli swój wła­sny jacht.

Ma­ria wy­raź­nie wi­działa bry­lant lśniący na dłoni Liz. Te­raz aku­rat ści­skała nią udo męża w ge­ście, który świad­czył o po­czu­ciu wła­sno­ści. Ma­ria usi­ło­wała do­li­czyć się, któ­rym mę­żem był Bur­ton – czwar­tym czy pią­tym? Przy­po­mniała jej się twarz Eli­za­beth w ko­ron­ko­wej man­tylce... Czy miała ją na so­bie pod­czas ślubu z Bur­to­nem czy tym po­przed­nim?

Ta re­flek­sja spra­wiła, że jej umysł wró­cił do we­sela na od­le­głej grec­kiej wy­spie. Mu­siała wziąć wdech z sa­mego dna brzu­cha, by po­wstrzy­mać się od krzyku. Przez chwilę po­czuła dreszcz wście­kło­ści, prze­cho­dzący od żo­łądka aż do gar­dła. Gdyby te­raz stała na sce­nie, by­łaby Me­deą, wy­śpie­wu­jącą przy­sięgę ze­msty na Ja­zo­nie, jej nie­wier­nym ko­chanku, który po­rzu­cił ją, by po­ślu­bić inną ko­bietę.

Pełne fu­rii wes­tchnie­nie było na tyle gło­śne, że Franco zwró­cił ku niej swój ele­gancki pro­fil, po czym do­tknął jej ra­mie­nia. Wie­działa, co zna­czy to do­tknię­cie; za­po­mniała o swo­jej roli – roli ko­biety, która bawi się wprost wy­śmie­ni­cie. Wbiła wzrok w scenę.

Gdy kur­tyna opa­dła, kilku fo­to­gra­fów po­spiesz­nie ru­szyło w stronę ko­ry­ta­rza, by uchwy­cić wy­cho­dzącą wi­dow­nię. Ma­ria miała wła­śnie od­wró­cić głowę, gdy Eli­za­beth Tay­lor zła­pała ją za rękę, po czym na­chy­liw­szy się w jej stronę, wy­szep­tała:

– Za­cho­wuj się tak, jak­bym po­wie­działa ci naj­śmiesz­niej­szą rzecz, jaką w ży­ciu usły­sza­łaś.

Ma­ria zre­ali­zo­wała po­le­ce­nie, od­rzu­ca­jąc głowę i do­by­wa­jąc z gar­dła uda­wany śmiech. Nie­sa­mo­wite fio­le­towe oczy Eli­za­beth błysz­czały.

– To chyba po­winno wy­star­czyć na pierw­szą stronę. Ma­ria Cal­las jak gdyby ni­gdy nic za­śmiewa się z żartu swo­jej ko­le­żanki Liz Tay­lor. – Po­kle­pała dłoń Ma­rii. – My, diwy, po­win­ny­śmy trzy­mać się ra­zem. Przy na­stęp­nej oka­zji nie ufaj męż­czyź­nie, póki na twoim palcu nie po­jawi się pier­ścio­nek.

– Spró­buję za­pa­mię­tać tę radę, pani Bur­ton.

* * *

To Franco za­pro­po­no­wał, by wy­brać się do Ma­xima. Ma­ria chciała wra­cać do swo­jego miesz­ka­nia, ale na­mó­wił ją na ko­la­cję w re­stau­ra­cji, tłu­ma­cząc, że spo­ży­wa­jąc po­si­łek w miej­scu, w któ­rym tyle razy wi­dziano ją z Arim, wy­syła światu ja­sną in­for­ma­cję. Gdy sa­mo­chód za­trzy­mał się przed czer­wono-zło­tym wej­ściem do lo­kalu przy rue Roy­ale, Ma­ria wzięła głę­boki wdech. Trzy­ma­jąc Franca za rękę, sta­nęła przed zgrają fo­to­gra­fów, ra­cząc ich naj­bar­dziej olśnie­wa­ją­cym ze swych uśmie­chów. Uda­wała, że nie sły­szy wy­krzy­ki­wa­nych w jej stronę py­tań, ta­kich jak: „Czy chce pani coś prze­ka­zać panu Ona­si­sowi, ma­dame Cal­las?”, „Czy to pani nowy męż­czy­zna, Ma­rio?”. Głowę trzy­mała wy­soko, pil­nu­jąc, by jej spoj­rze­nie było ja­sne – przy­naj­mniej do chwili, kiedy bez­piecz­nie schro­nią się w wy­ście­ła­nym plu­szem wnę­trzu.

– Ja­każ to przy­jem­ność móc go­ścić pa­nią tego wie­czoru, ma­dame Cal­las. Do­prawdy, cóż za za­szczyt! – Gi­rar­doux, kie­row­nik sali, skło­nił się de­li­kat­nie, jakby chciał wy­ra­zić za­ra­zem po­dziw dla od­wagi, jaką mu­sieli wy­ka­zać się, by tu przyjść, oraz wdzięcz­ność za to, że dzięki nim po raz ko­lejny jego re­stau­ra­cja znaj­dzie się na pierw­szych stro­nach ga­zet. – Pani sto­lik jest go­towy, na­tu­ral­nie – płyn­nie kon­ty­nu­ował po­wi­ta­nie Gi­rar­doux – chyba że ży­czy­łaby so­bie pani usiąść gdzie in­dziej?

– Z ja­kie­goż niby po­wodu, Ga­sto­nie?

Po­pra­wia­jąc etolę, Ma­ria wkro­czyła do głów­nej sali re­stau­ra­cyj­nej. Skie­ro­wała się do sto­lika w rogu; wi­siał przy nim se­ce­syjny ob­raz przed­sta­wia­jący ką­piącą się nimfę. To było ulu­bione miej­sce Ariego: to wła­śnie z tego punktu miał naj­lep­szy wi­dok na po­zo­sta­łych bie­sia­du­ją­cych. I vice versa.

– Mu­sisz mi po­wie­dzieć, kto tu dziś jest, Franco. Wiesz, jaka je­stem ślepa.

Ma­ria od dziecka była krót­ko­wi­dzem; w do­mo­wym za­ci­szu no­siła oku­lary. Ale ten wie­czór sta­no­wił pu­bliczne wyj­ście, a ona nie miała ochoty oglą­dać, co ma­luje się na twa­rzach zwra­ca­ją­cych na nią uwagę lu­dzi. Wy­star­cza­jącą tor­turą było sły­szeć szepty roz­le­ga­jące się, gdy ją roz­po­zna­wali: „Tak, to ona, Ma­ria Cal­las, ta śpie­waczka. Ta, z którą Ona­sis pro­wa­dzał się przed Jac­kie Ken­nedy. Cie­kawe, co te­raz prze­żywa”.

Ma­ria po­my­ślała o tym, ile razy stała na sce­nie, wcie­la­jąc się w Normę, śpie­wa­jąc o bólu, który spo­wo­do­wał jej ko­cha­nek, gdy za­pra­gnął po­ślu­bić inną ko­bietę. Wi­dow­nia szlo­chała, pod­czas gdy ona wy­do­by­wała z par­ty­tury Bel­li­niego znie­wa­la­jący tra­gizm. Nikt przed nią nie za­śpie­wał le­piej tej par­tii. Te­raz jed­nak zro­zu­miała, w jak nie­pełny spo­sób od­gry­wała tę rolę – zro­zu­miała, jak na­prawdę czuje się ko­bieta po­rzu­cona przez uko­cha­nego męż­czy­znę.

Franco omiótł salę spoj­rze­niem.

– W naj­dal­szym rogu sie­dzą Wind­so­ro­wie w to­wa­rzy­stwie Ma­rie-Hélène de Ro­th­schild. Księżna wła­śnie do cie­bie ma­cha.

Ma­ria unio­sła rękę, by od­wza­jem­nić po­zdro­wie­nie.

Franco kon­ty­nu­ował:

– W dru­gim ką­cie wi­dzę No­ëla Co­warda. Je ko­la­cję z Mar­lene Die­trich i ja­kimś ślicz­nym chłop­cem.

Kel­ner po­sta­wił przed Ma­rią i Fran­kiem dwa kie­liszki z szam­pa­nem. Re­ży­ser uniósł swój do to­a­stu.

– Twoje zdro­wie, Ma­rio.

– Za no­wego męż­czy­znę w moim ży­ciu! – Szklane na­czy­nia ze­tknęły się, a oni wy­mie­nili uśmie­chy.

Tym, któ­rzy nie byli świa­domi sła­bo­ści, jaką Franco miał do tra­ga­rzy z Les Hal­les, ta dwójka mu­siała wy­da­wać się wprost ide­alną parą. Franco Zef­fi­relli re­ży­se­ro­wał nie­które z naj­wy­bit­niej­szych ról Ma­rii, był też jed­nym z jej naj­bliż­szych przy­ja­ciół. W ciągu ostat­nich dzie­wię­ciu lat, które Ma­ria spę­dziła u boku Ona­sisa, wi­dy­wali się znacz­nie rza­dziej; Franco nie miał za­miaru po­sta­wić stopy na jach­cie ar­ma­tora. „Nie zniósł­bym zło­tych kra­nów o po­ranku, naj­droż­sza, na­wet dla cie­bie”. Wy­ra­ził dez­apro­batę, gdy Ma­ria – na su­ge­stię Ariego – ostrzy­gła się na krótko. „Fry­zura w sam raz dla spi­kerki wia­do­mo­ści, Ma­rio”.

Włosy zdą­żyły od­ro­snąć i pię­trzyły się te­raz na czubku jej głowy, do­da­jąc parę cen­ty­me­trów do jej me­tra sie­dem­dzie­się­ciu pię­ciu cen­ty­me­trów wzro­stu.

Wio­sną tego roku za­uwa­żyła pierw­sze siwe ko­smyki. Po­ka­zała je Ona­si­sowi, kwi­tu­jąc ze śmie­chem: „Zo­bacz, co mi zro­bi­łeś, Ari”.

Z per­spek­tywy czasu można było dojść do wnio­sku, że jej ciało już wie­działo, co na­stąpi.

Gi­rar­doux znów stał przy nich, go­tów do przy­ję­cia za­mó­wie­nia.

– Dla mnie to co zwy­kle – ode­zwała się Ma­ria.

Fran­cuz ski­nął głową, po czym spy­tał:

– Może na przy­stawkę roz­wa­ży­łaby pani bo­ro­wiki, ma­dame? Szef kuchni oso­bi­ście zbie­rał je tego ranka – ku­sił go­spo­darz – i przy­rzą­dził je z klek­sem śmie­tany, szczyptą es­tra­gonu... Nic cięż­kiego, za­pew­niam pa­nią.

Ma­ria wie­działa, że wy­stą­piłby z tą su­ge­stią, gdyby był tam Ari. W jego to­wa­rzy­stwie Ma­ria za­wsze za­ma­wiała to samo: ta­tara i zie­loną sa­łatę. Miała po­czu­cie, że Gi­rar­doux tego wie­czoru na­prawdę chciałby za­pew­nić jej nieco przy­jem­no­ści.

Kiw­nęła głową.

– Skoro pan na­lega.

Jej od­po­wiedź zo­stała na­gro­dzona peł­nym za­chwytu uśmie­chem.

– Nie po­ża­łuje pani, ma­dame.

Gdy od­szedł, Franco rów­nież się roz­pro­mie­nił, a na­stęp­nie do­da­ją­cym otu­chy to­nem sko­men­to­wał:

– Cie­szę się, że znów za­czę­łaś jeść, Ma­rio. Na­prawdę można być zbyt bo­ga­tym i zbyt szczu­płym, nie­za­leż­nie od tego, co mówi na ten te­mat księżna Wind­soru.

Szam­pan za­czął dzia­łać, więc Ma­ria była w sta­nie śmiać się z prze­za­baw­nego mo­no­logu Franca na te­mat po­zo­sta­łych go­ści re­stau­ra­cji, tego, kto był ostat­nim z ko­chan­ków Ma­rie-Hélène, tu­dzież aneg­doty, jak to książę Wind­soru po­pro­sił bra­ta­nicę, kró­lową Elż­bietę II, o pań­stwowy po­grzeb, a ta od­mó­wiła. Przy­ja­ciel uni­kał ja­kich­kol­wiek wzmia­nek o te­ma­tach, które mo­głyby spra­wić Ma­rii przy­krość – zu­peł­nie nie da­jąc po so­bie po­znać tego wy­siłku.

Na stole po­ja­wiły się bo­ro­wiki w mie­dzia­nych ko­cioł­kach; pulchne grzyby pysz­niły się pod śmie­ta­nową koł­derką opró­szoną zie­le­nią przy­praw. Ma­ria od­kro­iła ka­wa­łek, po czym unio­sła go do ust. Po­trawa była tak wy­śmie­nita, jak obie­cy­wał Gi­rar­doux: wy­trawne bo­gac­two grzy­bo­wego aro­matu i kre­mo­wość śmie­tany, prze­ła­mana cierpką nutą es­tra­gonu. Może to wła­śnie była dla niej droga na­przód – za­gu­bić się w roz­ko­szach cie­le­snych, któ­rych od­ma­wiała so­bie przez tak długi czas. Po­my­ślała o chru­pią­cych ro­ga­li­kach z pie­karni na rogu, lo­dach ka­wo­wych z Sir­mione, ateń­skich spa­na­ko­pi­tach pro­sto z pieca... Mo­gła prze­cież jeść tyle, ile chciała. Kto te­raz przej­mo­wałby się jej li­nią?

Gdy tylko ta myśl po­ja­wiła się w jej gło­wie, odło­żyła wi­de­lec i od­su­nęła od sie­bie da­nie, zo­sta­wia­jąc dwie trze­cie por­cji. Chciała wy­glą­dać jak bo­ska Ma­ria Cal­las, a nie jak Ma­ria Ka­lo­je­ro­pulu, gruba na­sto­latka nie­zna­jąca żad­nego in­nego spo­sobu na za­spo­ko­je­nie swo­jego głodu.

– Avez-vous ter­miné, ma­dame Cal­las? – Pod­nio­sła wzrok, by uj­rzeć roz­cza­ro­wa­nie ma­lu­jące się na twa­rzy Gi­rar­doux.

– Było prze­pyszne, ale w moim wieku trzeba uwa­żać.

Franco był wła­śnie w po­ło­wie aneg­doty o Balu Czarno-Bia­łym wy­da­nym w ho­telu Plaza przez Tru­mana Ca­pote; urwał w po­ło­wie zda­nia, uj­mu­jąc nad­gar­stek Ma­rii.

– Nie prze­sta­waj się uśmie­chać – wy­szep­tał.

Usły­szała za sobą zna­jomy głos.

– Czyż to nie moja dawna przy­ja­ciółka, ma­dame Cal­las? Mu­szę po­wie­dzieć, że nie spo­dzie­wa­łam się za­stać cię tu­taj aku­rat tego wie­czoru, ale skoro ci to służy, to świet­nie!

Ma­ria od­wró­ciła się i uj­rzała błysz­czące oczka oraz zde­ter­mi­no­wane usta Elsy Ma­xwell, we­te­ranki wśród go­spo­dyń przy­jęć to­wa­rzy­skich, zna­nej z ten­den­cji do wsa­dza­nia kija w mro­wi­sko, ko­biety, która je­de­na­ście lat wcze­śniej przed­sta­wiła ją Ariemu.

– Elso! Cóż za nie­spo­dzianka! My­śla­łam, że miesz­kasz w No­wym Jorku.

Ma­ria wy­chy­liła się, by uca­ło­wać po­li­czek ko­biety, sta­ran­nie omi­ja­jąc owło­siony pie­przyk na jej bro­dzie.

– Ma­rie-Hélène na­le­gała, że­bym przy­je­chała i po­mo­gła jej z przy­ję­ciem, a ja do­prawdy nie mo­głam od­mó­wić. Prze­cież za­wsze była taką lo­jalną przy­ja­ciółką.

Ma­ria wie­działa, że ten ko­men­tarz był przy­ty­kiem wo­bec niej. Uda­jąc jed­nak, że tego nie za­uwa­żyła, wska­zała na swo­jego to­wa­rzy­sza.

– Elso, znasz Franca Zef­fi­rel­lego?

– Czy go znam?! Prze­cież jest prak­tycz­nie moim dzie­łem!

Franco ujął dłoń Elsy, by uca­ło­wać jej kieł­ba­sko­wate, upier­ście­nione palce.

Ko­bieta roz­pro­mie­niła się, uka­zu­jąc w uśmie­chu nie­na­tu­ral­nie białe zęby. Odziana była w złotą, bro­ka­tową suk­nię – ma­te­riał le­dwo mie­ścił jej ob­fite kształty.

– Mu­szę przy­znać, Ma­rio, że lata ci służą. To było do­bre po­su­nię­cie nie mieć dzieci; to dla­tego ty i księżna Wind­soru wy­glą­da­cie tak nie­zwy­kle mło­dzień­czo... Żadna ma­cie­rzyń­ska tro­ska nie zmarsz­czyła two­jego per­ło­wego czoła. – Pod­nio­sła cy­ga­retkę do ust i za­cią­gnęła się.

Franco, wi­dząc, że noz­drza Ma­rii się roz­sze­rzają, za­pro­po­no­wał:

– Może usią­dziesz, Elso?

– Nie, dzię­kuję ci, drogi Franco. Nie mogę ka­zać księ­ciu cze­kać, nie wspo­mi­na­jąc już o księż­nej, która, mu­szę przy­znać, ostat­nimi czasy wy­daje się jesz­cze bar­dziej kró­lew­ska niż on, na­to­miast je­śli cho­dzi o Ma­rie-Hélène... – oświad­czyła Elsa, nie ru­sza­jąc się jed­nak z miej­sca. Wes­tchnęła, kła­dąc pulchną dłoń na piersi. – Chcia­łam tylko po­wie­dzieć, jak bar­dzo czuję się... od­po­wie­dzialna, Ma­rio. Wiem, że gdy­bym nie przed­sta­wiła cię Ariemu lata temu, nie sie­dzia­ła­byś w tej chwili tu­taj i nie ro­biła do­brej miny do złej gry. Na­tu­ral­nie te­raz głę­boko tego ża­łuję, ale wów­czas... no cóż, są­dzi­łam, że na­leży spra­wić, by dwójka naj­sław­niej­szych Gre­ków po­znała się oso­bi­ście.

Elsa wy­dęła wargi, by po­ka­zać, jak ogrom­nie jej przy­kro.

Ma­ria mil­czała. Czuła się spa­ra­li­żo­wana; wiele razy do­świad­czyła tego uczu­cia na sce­nie, ale te­raz po raz pierw­szy czuła, że ro­zu­mie, jak to jest – nie móc za­po­biec nad­cią­ga­ją­cej ka­ta­stro­fie.

– Cho­dzi mi o to, że gdy­bym nie za­go­niła was ra­zem, że się tak wy­rażę, wciąż by­ła­byś ze swoim mę­żem, si­gnor Me­ne­ghi­nim. Jak go na­zy­wa­łaś? Tita, czy ja­koś tak? O ile do­brze pa­mię­tam, był nie­wiel­kiego wzro­stu, ale z dru­giej strony ni­gdy nie prze­szka­dzało ci wy­stę­po­wać u boku męż­czyzn się­ga­ją­cych ci le­d­wie do ra­mie­nia... – Elsa wy­pu­ściła chmurę dymu. – Nie mo­żesz mi jed­nak za­rzu­cić, że cię nie ostrze­głam, Ma­rio. Czu­łam się jak ta po­stać z grec­kiej tra­ge­dii, ta, któ­rej nikt nie słu­cha... Jak jej było? – Umil­kła na chwilę, by po raz ko­lejny wy­pu­ścić z ust ob­łok dymu. – Ka­san­dra – kon­ty­nu­owała – ta, która prze­wi­duje nad­cho­dzące tra­ge­die, ale jej dolą jest by­cie lek­ce­wa­żoną, czy też, jak w moim przy­padku, od­rzu­caną.

Po po­zor­nej skru­sze, ma­lu­ją­cej się wcze­śniej na twa­rzy Elsy, te­raz nie było już śladu.

Ma­ria zmu­siła się do uśmie­chu.

– Elso, to na­prawdę przy­jem­ność nad­ro­bić za­le­gło­ści, ale tak się składa, że aku­rat jem ko­la­cję à deux z moim dro­gim przy­ja­cie­lem Fran­kiem, w swo­jej ulu­bio­nej re­stau­ra­cji... Do­prawdy, nie wi­dzę w tym nic tra­gicz­nego. Mar­twię się na­to­miast, że mo­żesz zo­stać oskar­żona o ob­razę ma­je­statu, je­śli za­ba­wisz tu­taj jesz­cze tro­chę. Książę co rusz na nas zerka. To do­piero by­łaby tra­ge­dia: gdy­byś z mo­jego po­wodu na­ra­ziła na szwank tak cenną przy­jaźń!

Ale Elsa na­wet nie obej­rzała się w stronę Wind­so­rów; jej spoj­rze­nie ogni­sko­wało się na twa­rzy Ma­rii.

– Gdy­byś tylko mnie po­słu­chała, Ma­rio. Wiesz, że pra­gnę­łam wy­łącz­nie two­jego szczę­ścia.

Śpie­waczka wy­czuła, że Elsa za­czyna uża­lać się nad sobą, i aż się we­wnętrz­nie wzdry­gnęła. Tą me­todą roz­gry­wano ją od dzie­ciń­stwa. Jej matka, chli­piąca w kuchni na ulicy Pa­ti­sion, po­wta­rza­jąca: „Po­świę­ci­łam dla cie­bie wszystko, Ma­rio!”. Jej mąż Bat­ti­sta Me­ne­ghini i jego słowa wy­po­wie­dziane w ich willi nad je­zio­rem Garda: „Od­da­łem ci całe swoje ży­cie”.

Szybko na­uczyła się, że nikt nie dba o to, co jest do­bre dla Ma­rii – tylko o to, co służy Cal­las, śpie­waczce ob­da­rzo­nej nad­przy­ro­dzo­nym gło­sem. Tylko je­den męż­czy­zna wi­dział w niej ko­bietę, a nie diwę, bę­dącą za­le­d­wie na­czy­niem na ten dany od Boga ta­lent. A te­raz ten czło­wiek był mę­żem in­nej ko­biety, któ­rej je­dy­nym ta­len­tem wy­da­wało się za­gar­nia­nie bo­ga­tych i wpły­wo­wych męż­czyzn.

Wstała z miej­sca, po czym na­chy­liła się, by wy­szep­tać El­sie na ucho:

– Je­śli na­prawdę za­leży ci na moim szczę­ściu, Elso, to zo­staw mnie w spo­koju. A przy oka­zji: nie mu­sisz uda­wać, że czu­jesz się winna, bo nas so­bie przed­sta­wi­łaś. Ari i ja za­wsze mie­li­śmy się spo­tkać; po­łą­czyło nas prze­zna­cze­nie, a nie Elsa Ma­xwell.

Po tych sło­wach od­wró­ciła się ple­cami do ko­biety i usiadł­szy, uśmiech­nęła się do Franca.

– Na czym to skoń­czy­li­śmy?

Męż­czy­zna wró­cił do opo­wie­ści o swoim naj­now­szym pro­jek­cie, fil­mie o świę­tym Fran­ciszku z Asyżu. Gdy Ma­ria po­czuła się już nieco bez­piecz­niej, upew­niła się:

– Po­szła so­bie?

Franco ski­nął głową.

– Zdą­ży­łam za­po­mnieć, że Elsa ma nie­przy­jemny zwy­czaj po­ja­wia­nia się w chwili, gdy naj­mniej się jej spo­dzie­wasz, jakby była wiedźmą z bajki – oznaj­miła Ma­ria, są­cząc szam­pana.

Franco wy­buch­nął śmie­chem.

– No cóż, nie po­zwól, by zruj­no­wała ci wie­czór. Pa­mię­taj: dziś się ba­wimy!

Uniósł swój tru­nek, po czym do­dał:

– Od tej chwili: żad­nych wiedźm!

Ma­ria trą­ciła się kie­lisz­kami z przy­ja­cie­lem.

– Te­raz Elsa nie ma już nade mną żad­nej wła­dzy – po­wie­działa, a jej twarz po­smut­niała – po­nie­waż naj­gor­sze już się wy­da­rzyło.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: