- promocja
Dla ciebie zabiję - ebook
Dla ciebie zabiję - ebook
Bohaterowie powieści „Dla ciebie nawet” powracają.
Po trzech miesiącach Michał Barczyński opuszcza areszt śledczy. Jego brat Marek spieszy się, by go odebrać, ale okoliczności sprawiają, że się spóźnia. Gdy przybywa na miejsce, brata już nie ma w areszcie. Rozpoczynają się poszukiwania.
W jednym z mieszkań w pobliżu aresztu zostają znalezione trzy ciała, w tym zwłoki Michała Barczyńskiego. Sprawa się komplikuje, bo dwójka pozostałych zamordowanych to rodzina Drabiny – bandyty, przez którego Michał trafił do aresztu.
Na domiar złego Marek otrzymuje telefon od żony, że ta odchodzi od niego i zabiera córkę. Policjant zatraca się w poszukiwaniu prawdy o zmarłym bracie i batalii o powrót żony. W przypływie adrenaliny dzwoni do starego przyjaciela i wroga – Edmunda Lektoryńskiego. Zaczyna się między nimi gra.
Marek czuje coraz większą tęsknotę za bratem i lęk o najbliższych. Niestety tym razem ma znacznie mniej sprzymierzeńców i możliwości działania. Ile może poświęcić, aby uratować swoją rodzinę?
Krystian Stolarz – policjant wydziału kryminalnego, magister prawa, sportowiec amator i miłośnik książek. Prowadzi na Instagramie konto @policjant_czytaipisze, na którym promuje czytelnictwo i recenzuje książki. „Dla ciebie nawet” było spełnieniem marzenia o wydaniu własnego kryminału. W swoich książkach Stolarz dba o autentyzm języka, atmosfery panującej w policji i szczegółów śledztwa. Prawda o policyjnej robocie jest znakiem rozpoznawczym jego powieści.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8391-529-6 |
Rozmiar pliku: | 610 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Drogi Czytelniku, Dla ciebie zabiję jest moją trzecią książką i tak jak w przypadku pozostałych stanowi w pewnym sensie ucieczkę od trudu służby, ale i zła całego świata. Gdy zaczynałem ją pisać, Polskę obiegła makabryczna wiadomość o brutalnym gwałcie dokonanym na młodej dziewczynie z Białorusi, która w wyniku tego bestialskiego aktu zmarła. Bestia, zwyrodnialec, wynaturzeniec – trudno sprawcę tego czynu nazywać człowiekiem, ale żadne słowo, nawet to najbrzydsze, nie ukoi pękniętego serca matki, córki, ojca, męża, syna czy samej ofiary.
Podczas służby na własne oczy widziałem krzywdę kobiet i do dziś spojrzenia pełne smutku i żalu nawiedzają mnie w snach. Właśnie dlatego powstała ta książka. Choć aby ją napisać, musiałem w swojej duszy otworzyć drzwi, które już na wieki miały pozostać zamknięte.
Nie potrafię przejść obojętnie obok krzywdy kobiety, dlatego część pieniędzy ze sprzedaży tej książki przekażę na fundację Feminoteka, pomagającą osobom z doświadczeniem przemocy, zwłaszcza seksualnej
Jeśli jesteś w bezpośrednim zagrożeniu życia lub zdrowia, zadzwoń pod numery 997 lub 112. Fundacja Feminoteka prowadzi także telefon wsparcia, jego numer to 888 88 33 88.PROLOG
Czy rozumiesz swój błąd? – Gruby teatralny głos rozniósł się po pustym pomieszczeniu.
Nienaganna dykcja, jakby zdanie to wypowiedział sam profesor Jerzy Bralczyk, mroziła krew w żyłach, ale mężczyzna usłyszał jedynie jego połowę. Zmusił się, aby jeszcze raz podnieść głowę w stronę rozmówcy. Nawet jeśli czekała go śmierć, chciał odejść z tego świata z godnością.
Kogo on oszukiwał? Od kilku godzin wisiał przywiązany za ręce do haka zamontowanego w suficie zapewne na takie właśnie okazje. Był nagi, zakrwawiony i został wielokrotnie zgwałcony nogą od stołu, który teraz leżał w pomieszczeniu rozwalony na drobne kawałki. Nie, w tej sytuacji trudno byłoby mówić o godności.
– Czy rozumiesz swój błąd?
Starszy mężczyzna powtórzył pytanie z taką samą starannością – każde słowo, ba, każda głoska została wypowiedziana dokładnie tak samo jak przed chwilą. Czysta perfekcja.
Oprawca zbliżył się do niego na pół metra. To nie było roztropne. Teraz mógł go sięgnąć chociażby nogami. Znokautować, jakimś cudem zabrać nóż, który schował w lewej kieszeni, i się uwolnić. Mógłby, gdyby nie to, że oprawców było więcej, chociaż pozostali byli zwykłymi pionkami. Ślepo wykonywali rozkazy, chociaż miał wrażenie, że temu najmłodszemu brutalny gwałt na dorosłym mężczyźnie za pomocą nogi od stołu sprawiał niewyobrażalną przyjemność. Zwyrol, pomyślał. Tylko czy on też nie był zwyrolem? Pozbawioną ludzkich odruchów bestią, która w celu zaspokojenia swoich chorych żądz krzywdziła wszystkich dookoła. Już nie chciał wspominać o żonie i córeczce, ale co z tymi wszystkimi dziećmi, które wykorzystał seksualnie? Za każdym razem wmawiał sobie, że one też tego chcą, też mają potrzeby, których inni nie rozumieją. Bzdura. Tak było mu po prostu łatwiej.
Dlatego nie wściekał się. Zasłużył na to wszystko. Zasłużył na bicie po całym ciele, na cięcie nożem w taki sposób, aby cierpiał, ale się nie wykrwawił, zasłużył na brutalny gwałt. Czy zasłużył na śmierć? Zdecydowanie tak. Był śmieciem i już od dawna nie potrafił spojrzeć w lustro. Był tylko jeden problem – jego rodzina była niewinna. O niczym nie miała pojęcia i z pewnością nie zasługiwała na śmierć. Dlatego wiedział, że nie może umrzeć, jeszcze nie. Najpierw musi zadbać, aby ten pierdolony starzec nie zrobił jej krzywdy. Wiedział więc, że zgodzi się na wszystko, co mu dzisiaj zaproponują. A raczej rozkażą.
– Chyba nie rozumiesz swojego położenia… – Znów miał podziwiać nienaganną dykcję Lektora. – Pozwól, że ci wytłumaczę.Rozdział 1
Biegł od godziny. Goniło go dwóch rosłych mężczyzn w ciemnych garniturach. Wiedział, że po niego przyjdą, przecież robił wszystko, żeby tak właśnie było. Ale teraz nie był na to gotowy. Miał jeszcze kilka spraw do załatwienia, dlatego postanowił uciekać.
Nie był w najlepszej formie. Biegło mu się ciężko i mimo wszystko powolnie. Miał nawet wrażenie, że mężczyźni z tyłu celowo nie przyśpieszają – bawią się z nim, próbują zamęczyć i ośmieszyć jednocześnie. To koniec, pomyślał, choć nie był jakoś bezgranicznie zmęczony. Po prostu dzisiaj ciało go nie słuchało. Nogi nie chciały biec, a ręce bronić.
– Poddaję się – wysapał, odwracając się do mężczyzn, po czym teatralnie wysunął ręce do przodu.
– Barczyński, jesteś zatrzymany – powiedział jeden z nich, po czym wyciągnął zza paska kajdanki.
Marek zamknął oczy i po raz ostatni pomyślał o Amelii i Róży. Zawiódł je, zniszczył im życie i niestety nie mógł już tego cofnąć.
Wtedy po okolicy rozniósł się huk wystrzału, a po nim jeszcze jeden. Marek otworzył oczy i zdążył zauważyć, jak ciała funkcjonariuszy z BSW upadają na ziemię. To działo się na tyle wolno, że zanim upadły, zdołał jeszcze dostrzec twarz strzelca. To był Pisarz. Stał w oddali, skryty w mroku, ale Marek dostrzegł na jego twarzy uśmiech.
– Co ty narobiłeś? – zapytał, lecz Pisarz nie miał prawa go usłyszeć, bo zniknął w ciemnościach.
Nagle Barczyński usłyszał za plecami jakiś rumor. Odwrócił się i zaskoczony stwierdził, że w oddali coś się pali. Po chwili zrozumiał, że ogień żarliwie pochłania czyjś dom.
Zaczął biec w jego stronę tak szybko, jakby odzyskał wszystkie siły. Kolejne metry pokonywał nad wyraz sprawnie i po chwili stał przed płonącym budynkiem, zastanawiając się, czy ktoś jest w środku. Próbował wychwycić jakieś hałasy, może krzyki zrozpaczonych domowników, ale wokół panowała cisza. Nawet odgłosy pożaru nie przebijały się do jego uszu. Jeszcze raz spojrzał w stronę domu i nagle na jego fasadzie dostrzegł nietknięty przez ogień napis „Kołeckiego 20”.
Co jest? – pomyślał, ale nie zdążył zareagować. W okamgnieniu znalazł się na cmentarzu. Przed grobem Bogumiły Kraszyckiej stał Lektor. Był smutny, może nawet płakał. Po chwili spojrzał na Marka wzrokiem, którym tylko on mógł spojrzeć, i powiedział:
– Zabiłeś mi syna, którego nigdy nie miałem. Teraz twój świat zapłonie.
Marek krzyknął z przerażenia i obudził się cały zlany potem. Czekała go kolejna nieprzespana noc.Rozdział 2
Dziś znów był niewyspany. Praktycznie co noc nawiedzał go koszmar z Lektorem w roli głównej. Zasadniczo był podobny do poprzednich, choć czasami różnił się szczegółami. Zawsze uciekał przed organami ścigania – czasami była to policja, a czasami właśnie BSW. Zawsze Pisarz zabijał funkcjonariuszy, ale czasami używał do tego noża. Zawsze palił się dom na Kołeckiego 20, ale niekiedy ogień trawił jedynie sam napis na fasadzie. Natomiast jeden element był niezmienny. Za każdym razem Lektor siedział przed grobem Bogumiły Kraszyckiej i wypowiadał dokładnie tę samą kwestię: „Zabiłeś mi syna, którego nigdy nie miałem. Teraz twój świat zapłonie”.
Długo zastanawiał się nad tym zdaniem. Czyżby Alfa, którego zabił, był synem Lektora? Czy tylko chodziło mu o to, że był mu bliski? Ostatecznie Edmund Lektoryński nie odezwał się do niego, nie wysłał też swoich żołnierzy ani nawet nie zadzwonił, jakby zwyczajnie dał sobie spokój. Dlatego po kilku tygodniach Marek przestał o tym myśleć i skupił się na byciu szczęśliwym mężem i ojcem. Zresztą czemu miałoby być inaczej? Od kilku miesięcy nikt nie wydzwaniał do niego po nocach. Kładąc się do łóżka, nie myślał o pracy, nie musiał planować swoich działań, aby jego skuteczność i nieszablonowość zadowoliły przełożonych. Pracował w fabryce osiem godzin dziennie niczym robot półautomatyczny – jako pakowacz mrożonego mięsa. Prosta czynność niewymagająca ambicji czy polotu. Stał przed swoim stanowiskiem i pakował. Czasami, gdy maszyna się zepsuła, to tylko stał i wpatrywał się w niewidzialny punkt znajdujący się gdzieś na ścianie. Zero myśli, zero emocji, zero krzyków. Nawet jeśli jego szef podniósłby na niego głos, on i tak nic by nie zrozumiał. Nigdy nie zdołał nauczyć się niemieckiego. Już w szkole uważał się za głębokiego patriotę, który całe życie spędzi w Polsce – uśmiechnął się na tę myśl. Teraz pracował w Niemczech jak tysiące innych Polaków i było mu z tym zaskakująco dobrze.
Coś jednak nie dawało mu spokoju. Od trzech miesięcy jakieś ziarenko kiełkowało w jego głowie, napinało całe ciało i dzień po dniu pokrywało je trującym bluszczem. Na co dzień umiał z tym walczyć. Wystarczyło, że spojrzał na uśmiechniętą córeczkę, by zapomnieć o tym mroku. Po chorobie nie było już śladu, choć rak zatruł nie tylko jego Różę, ale i całą rodzinę. Wszyscy odczuli skutki choroby. Amelia była bliska załamania nerwowego, Róża kilka razy straciła chęć do życia i musieli korzystać z pomocy psychologa dziecięcego, a on… Aby zdobyć niezbędne na kurację pieniądze, zeszmacił się i zdradził swoje najwyższe wartości. Był policjantem wydziału kryminalnego, a sprzedał się bandytom, by uratować córkę. Przekroczył niewidoczną granicę, która przez wiele lat pozwalała mu tytułować się stróżem prawa.
Czy żałował swoich decyzji? Nie, bo dzięki nim nadal co wieczór mógł całować córkę na dobranoc. Pogodził się z tym, nie było już powrotu. Już nigdy nie nazwie się policjantem. Choć oficjalnie przeszedł na emeryturę, to nie zasłużył na comiesięczną wypłatę od państwa. Dlatego wpływ na konto za każdym razem powodował u niego nerwowe ukłucie w okolicy klatki piersiowej. Mógłby z niego zrezygnować, ale nie stać go było na to. Wprawdzie dopiero teraz, po tylu latach służby w policji, w obcym państwie zrozumiał, co znaczy godnie zarabiać, i nie narzekał na finanse, lecz miał zobowiązania. Brat wziął na siebie całą winę Marka, przez co dostał trzy miesiące tymczasowego aresztu, które na szczęście już mijały. Dlatego Barczyński wspólnie z żoną podjął decyzję, że dopóki Michał nie stanie na nogi, będzie mu przelewał swoją emeryturę. Brat z pewnością nie będzie chciał korzystać z tych pieniędzy, ale w tej sprawie nie będzie miał nic do gadania. Decyzja zapadła.
Kiedy teraz co jakiś czas w jego głowie pojawia się pytanie: „Czy jesteś szczęśliwy?”, odpowiedź zawsze brzmi tak samo: „Zdecydowanie jesteśmy!”. Tak, jego rodzina znów zaznała radości. Wczoraj wybrali się do małego miasteczka, do którego przyjechał obwoźny cyrk. Choć przedstawienie było w obcym dla nich języku, to i tak świetnie się bawili. Organizatorzy chyba zdawali sobie sprawę, że w tym rejonie przebywa sporo zagranicznej i przede wszystkim taniej siły roboczej, dlatego postawili na śmieszne gesty i przedstawienia, a nie dialogi. Po wszystkim całą trójką poszli na obiecane lody i karuzele. Marek stale obserwował Amelię i Różę. Uśmiech nie schodził im z twarzy, co w efekcie powodowało uśmiech u niego. Ciężko zapracował na to szczęście, które w końcu nadeszło.
Po dniu pełnym wrażeń Róża zasnęła już w drodze powrotnej. Marek i Amelia spojrzeli po sobie wymownie i aby ich córka już się dzisiaj nie obudziła, zgodnie zadecydowali, że kąpiel przełożą na jutro. Kochali się namiętnie pół nocy, a żar między nimi, który jeszcze do niedawna ledwo co się tlił, teraz wrócił ze zdwojoną mocą i zamienił się w płomień, który ugaszały jedynie liczne orgazmy. Po wszystkim Amelia zasypiała wykończona, a Marek zatapiał się w odmętach swojej duszy – zniszczonej i pochłoniętej mrokiem. Nie było dnia, w którym nie żałował swojej zdrady. Zdradził wiele wartości i osób, ale przede wszystkim nie potrafił wybaczyć sobie seksu z Tanią. Zrobił wiele złych rzeczy, lecz w przeciwieństwie do zdrady żony pozostałe mógł jakoś sobie wytłumaczyć, chociażby pragnieniem uratowania córce życia. Seks z Ukrainką nie przyczynił się do niczego. Zaspokoił tylko pragnienia pobudzone przez narkotyki. Ale tak chyba było najłatwiej – zrzucić całe zło na działanie narkotyku, który odebrał mu trzeźwą ocenę sytuacji i rozsądek, choć dał w zamian moc i pobudzenie, niezbędne w tamtych trudnych chwilach. Dlatego teraz oczywiście już nie ćpał, chociaż uważał, że wtedy nie miał wyjścia.
Był w trasie od ponad dwóch godzin, czyli nie jechał długo, ale dzisiaj ciężko było mu usiedzieć za kierownicą. Miał wrażenie, że skórzany fotel sportowego audi, które pozwolił sobie kupić jeszcze za pieniądze tego nieszczęsnego Alfy, parzył go ogniem piekielnym. Albo ten luksusowy samochód był wyjątkowo niewygodny, albo jego stare kości nie były przyzwyczajone do foteli tej marki, albo – co było najbardziej prawdopodobną przyczyną – właśnie tak wpływało na niego wspomnienie o Alfie. Robił wszystko, aby o nim zapomnieć, ale czy to w ogóle było możliwe? Nie przewidział, że to sportowe auto z namiastki luksusu, oferującej odrobinę komfortu i wyciszenia, zmieni się w cierń w stopie, który przy każdym ruchu przypominał o swojej obecności. Poza tym Róża wyzdrowiała wyłącznie dzięki pieniądzom Alfy. Dopóki więc będzie żyła, dopóty on będzie pamiętał o Damianie Kraszyckim. Pogodził się nawet z tym, że gdy będzie umierał, ostatnia twarz, jaką zobaczy, będzie należała do niego. Choć przecież to nie Marek go zabił. Tak, znał plan i zgodził się na niego, ale to nie on nacisnął spust, tylko Pisarz.
Nagle poczuł ciepło rozlewające się na lewym policzku, skroni i czole. Identyczne uczucie towarzyszyło mu, gdy krew Alfy trysnęła na jego twarz. Pamiętał tę sytuację jak przez mgłę. Później dom na Kołeckiego dwadzieścia spłonął. To akurat pamiętał doskonale. Wpatrywał się w ogień i czuł oczyszczenie – płomienie pochłaniały jego złe decyzje, zdradę, narkotyki, udział w przestępstwach i wreszcie Alfę – uosobienie zła i jego problemów.
Poczuł ogromną potrzebę, aby się zatrzymać i wysiąść z samochodu chociażby na chwilę. Tylko że nie mógł tego zrobić. Za godzinę jego brat wyjdzie na wolność, a on musiał przy nim być. Spodziewał się, że te trzy miesiące nie były dla niego najłatwiejsze, dlatego pierwsze, co zrobi, to zaprosi go na zimne piwo i pieczoną golonkę, którą Michał tak uwielbiał. Nawigacja pokazywała mu jeszcze czterdzieści pięć minut drogi, a więc miał zapas. Mimo to zacisnął ręce na kierownicy, pogłośnił radio i przyśpieszył.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI