Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dla ojczyzny ratowania: szubienica, pal i kula - ebook

Data wydania:
1 stycznia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
64,00

Dla ojczyzny ratowania: szubienica, pal i kula - ebook

Książka w przystępny i popularny sposób stara się opisać trudną i mało znaną historię dyscypliny w Wojsku Polskim, ale nie tylko to. Przy okazji przedstawia sylwetki niektórych wielkich „rozbójników”, którzy mieli za sobą służbę wojskową, czy wręcz formacji (lisowczycy), którzy brak dyscypliny uczynili swą „taktyką wojenną”. Mówiąc inaczej: książka jest „łotrzykowską opowieścią” o wojsku, które przez wieki borykało się z ciemną stroną swych dzielnych żołnierzy.
Polacy to bitny naród. Polscy rycerze, a następnie żołnierze udowadniali to w niezliczonych wojnach. Jednocześnie nasi wodzowie borykać się musieli ze znacznie groźniejszymi przeciwnikami niż Szwedzi, Moskale czy Tatarzy: własnymi podkomendnymi. Plagą polskiej armii do rozbiorów był brak pieniędzy na opłacenie wojska. Nie mogący doczekać się żołdu żołnierze zakładali konfederacje i wypowiadali posłuszeństwo hetmanom. A ci, by uśmierzyć bunty, nie wahali się sięgać po drakońskie kary i masowo wieszać, palować i rozstrzeliwać swych żołnierzy. W czasie zaborów w powstańczych armiach służyli w większości żołnierze ideowi, ale i wtedy nie brakowało problemów ze zbyt wybujałym „polskim indywidualizmem”. Plaga pojedynków była równie niebezpieczna, co wcześniejsze bunty. Powstanie styczniowe przyniosło straszne skutki wojny partyzanckiej. Nic też tak nie demoralizowało, jak los partyzanta – tropionej i zaszczutej „zwierzyny”. Między partyzantką a zwykła bandytką linia była cienka. Lekarstwo jedno: szubienica. Także w regularnych oddziałach WP w 1918 długo nie działo się dobrze. Falę dezercji zatrzymała dopiero… Armia Czerwona, szczególnie jej okrucieństwo na zajętych terenach. Dezerterzy przestali być mile widziani w chłopskich chatach i kamienicach miasteczek… W polskich formacjach w czasie II wojny stałym elementem były wojskowe obozy dyscyplinarne, w których „leczono” żołnierzy z „choroby emigracyjnej” – pijaństwa i defetyzmu. W armii Berlinga pojawiły się osławione w Armii Czerwonej kompanie karne. Nieszczęśnicy, którzy się do nich dostali, stanowili awangardę ofensywy aż do Berlina.
Pasjonująca lektura dla miłośników historii, zwłaszcza zajmujących się badaniami dziejów wojskowości i militarnych aspektów Polski średniowiecznej, Rzeczypospolitej Obojga Narodów, Polski pod zaborami oraz w XX wieku oraz osób zainteresowanych tematem wojskowości, formacji wojskowych, strategii i życia codziennego żołnierzy.
„Dyscyplina w wojsku jest najważniejsza!”. To zdanie wypowiadane było w wielu językach i wielu armiach, od kiedy ludzie zaczęli z sobą wojować. Ten wódz, który potrafił utrzymać porządek i wysokie morale swych wojsk, mógł być pewniejszy zwycięstwa. W tym celu tworzono regulaminy i kodeksy wojskowe, których paragrafy, w czasach kiedy niewielu ludzi umiało czytać, powtarzano żołnierzom jak mantrę w każdej wolnej chwili. Tych, którzy odważyli się je złamać – poddawano karze przed całym oddziałem, dla odstraszającego przykładu.""
(ze wstępu)

Kategoria: Popularnonaukowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-01-20515-7
Rozmiar pliku: 12 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Zamiast wstępu

Bohater Rękopisu znalezionego w Saragossie – młody oficer gwardii walońskiej Alfons van Worden – opowiadając swe dzieje pustelnikowi, u którego zatrzymał się w czasie niesamowitej wędrówki przez góry Sierra Morena, podkreślił, że jego ojciec był zapalonym pojedynkowiczem, choć przy tym niezbyt biegłym szermierzem. Pojedynki są w Rękopisie klamrą, która spina całą tę szkatułkową powieść. Wszak jeden z pojedynków ojca van Wordena determinuje los jego syna, a na końcu dzieła opowieść herszta Cyganów don Avadoro przenosi nas na plac madrycki, gdzie trwa pojedynek pewnego szlachcica z grupą jego adwersarzy. Szlachcic pokonuje swych przeciwników jednego po drugim i okazuje się, że tym doskonale fechtującym rapierem mężczyzną jest nie kto inny, tylko przyszły ojciec Alfonsa… I pamiętając mizerne umiejętności szermiercze van Wordena seniora, dochodzimy z Alfonsem do przekonania, że nie może to być prawdą i cała misterna opowieść, w którą zostały wplecione opowieści jej bohaterów, jest mistyfikacją, która ma ukryć… No właśnie, co? Być może absurdalność rzeczywistości, która skrywa jakąś tajemną prawdę…

Alfons van Worden to oficer gwardii, więc jego wędrówka po górach nie jest wycieczką czy kaprysem znudzonego szlachcica, lecz obowiązkiem. Van Worden wykonuje rozkazy, musi w określonym czasie dotrzeć do jednostki. Jeśli tego nie zrobi, to zostanie uznany za dezertera i poniesie surową karę. Nikt nie będzie wnikał, jakie przeciwności stawały mu na drodze, tym bardziej że jego opowieść przypominała Baśnie z tysiąca i jednej nocy…

„Dyscyplina w wojsku jest najważniejsza!”. To zdanie było wypowiadane w wielu językach i wielu armiach, od kiedy ludzie zaczęli z sobą wojować. Wódz, który potrafił utrzymać porządek i wysokie morale swych wojsk, mógł być pewniejszy zwycięstwa. W tym celu tworzono regulaminy i kodeksy wojskowe, których paragrafy, w czasach kiedy niewielu ludzi umiało czytać, powtarzano żołnierzom jak mantrę w każdej wolnej chwili. Tych, którzy odważyli się je złamać, poddawano karze przed całym oddziałem, co miało działać odstraszająco na innych. A jednak mimo drakońskich kar nie było w dziejach takiej armii, w której nie dochodziłoby do przestępstw przeciw dyscyplinie wojskowej: bunty, dezercja, maruderstwo i wiele innych plag dręczyły nawet wojska największych wodzów, jak Juliusz Cezar czy Napoleon Bonaparte. Nie inaczej było i w Wojsku Polskim: rycerze rozbójnicy, po zwycięskiej bitwie pod Grunwaldem, wracali prosto na gościńce, by rabować karawany handlarzy; wojska hetmańskie, od miesięcy nieopłacane, zamiast bronić granic ojczyzny, szły rabować własnych ziomków; w wojnie polsko-bolszewickiej tworzono oddziały zaporowe, by zahamować masowe dezercje; Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie toczyła emigracyjna choroba – alkoholizm i depresja…

O tym jest ta książka, lecz nie tylko. Dyscyplina wojskowa jest w tutaj w zasadzie pretekstem do pokazania losów ludzi postawionych w niejednoznacznych i nierzadko ekstremalnych sytuacjach, kiedy często regulamin wojskowy czynił z nich „mięso armatnie”, jak chociażby tak zwanych sztrafników z kompanii karnych ludowego Wojska Polskiego. Niektóre rozdziały pozornie odchodzą od tematu, by przedstawić bliżej bohatera, który musiał się zdecydować na niesubordynację, aby nadal walczyć albo ratować ludzi. Wymownym przykładem jest tutaj major Henryk Dobrzański „Hubal”.

Przywołano tu powieść Jana Potockiego (wymowny paradoks: głównym bohaterem powieści łotrzykowskiej jest oficer gwardii), zatem jej wzorem przed pierwszym rozdziałem niech zostanie otwarta jeszcze jedna szkatułka: William Wheeler był żołnierzem w brytyjskim korpusie ekspedycyjnym, który w latach 1809–1813 walczył z armią Napoleona w Portugalii i Hiszpanii, a swój szlak bojowy zakończył pod Waterloo. Wheeler prawie każdego dnia słał listy do swej rodziny w Anglii, a jego krewni wszystkie te listy pieczołowicie zbierali i po latach wydali w formie książkowej. Taką oto opowieść można przeczytać między innymi na kartach Listów szeregowca Wheelera:

Sierżanci McCormack i Roach w złą godzinę udali się do winiarni w miasteczku Echelar i zaczęli tam popijać. Kiedy nadużyli trunku i byli już dość podchmieleni, McCormack stwierdził, że zginęły mu pieniądze. Po długich i bezskutecznych poszukiwaniach oznajmił R., że brak mu 65 funtów, oskarżając go o ich kradzież. Od słowa do słowa doszło do głośnej awantury, posłano więc po oficera, który usłyszawszy, o co chodzi, kazał R. udać się do wartowni. (Obaj byli pijani, obu więc powinien był aresztować.) R., rozgrzany winem i oburzony, że posądzają go o kradzież, uderzył owego oficera. Zwołano więc sąd wojenny. Oskarżono go o dwa przestępstwa: kradzież (z tego zarzutu został zwolniony) oraz uderzenie przełożonego, pełniącego służbę; sąd uznał jego winę w tym względzie i skazał go na „rozstrzelanie na śmierć”.

Wszyscy sądzili, że wyrok ten zostanie złagodzony, gdyż sprawie towarzyszyły niezwykłe okoliczności, a R. zawsze był tak zdyscyplinowany, że oficerowie wstawili się w jego obronie. Ale widocznie nadeszła jego godzina. Biedny R., który tysiące razy patrzył śmierci w oczy, dzielił od wczesnego dzieciństwa wszystkie dole i niedole pułku (jako że urodził się w koszarach), który nigdy nie był posądzony o żaden nieuczciwy uczynek, krótko mówiąc – człowiek, który nikomu dotąd nie wyrządził świadomie krzywdy, został teraz postawiony przed frontem siódmej dywizji i – by użyć jego własnych słów – zastrzelony jak pies. Oddał swe mienie przyjacielowi nazwiskiem Douglas, prosząc, by zataił on niesławne okoliczności jego śmierci przed rodzicami i przyjaciółmi, odmówił krótką modlitwę i zawoławszy: „Żegnaj, pięćdziesiąty pierwszy pułku!”, oświadczył stanowczym głosem: „Jestem gotowy”. Dowódca plutonu egzekucyjnego dał sygnał i Roach padł na ziemię, przebity chyba tuzinem kul.

Oto śmierć bohatera, który znalazł się w rejestrze przestępców 51 pułku… Historia nie jest li tylko wyłącznie czerwona lub czarna (kolory nieprzypadkowe), nie jest li tylko zbiorem dat i biogramów, nie jest wreszcie tylko „nauką pomocniczą” rządzących partii czy powoływanych przez nich urzędów. Historia jest pełną paradoksów łotrzykowską opowieścią.

* * *

Kilka tekstów, które złożyły się na tę książkę, jest rozwinięciem artykułów, które publikowałem w „Focus Historia”, „Mówią Wieki”, „Newsweek Historia”, „Polska Zbrojna”, „Polska Zbrojna Historia” oraz na portalu Historykon.pl. W tym miejscu chciałbym bardzo podziękować wymienionym Redakcjom za pozwolenie skorzystania z nich w tej książce.O złym duchu Śląska

Kultura rycerska zachodniej Europy trafiła do Polski przez Śląsk. To na dworach śląskich Piastów można było oglądać pierwsze turnieje rycerskie czy słuchać pieśni i eposów opiewających bohaterstwo drużyny króla Artura. Gdy jednak przyjrzymy się bliżej, kto pierwszy „szczepił” na Śląsku te piękne ideały, które nie tylko wznosiły kulturę dworską na wyżyny, lecz także „cywilizowały” ówczesne pola bitewne, usłyszymy chichot historii… Tak Jan Długosz w swych Dziejach Polski charakteryzował organizatora pierwszego turnieju rycerskiego na naszych ziemiach:

Mąż umysłu gwałtownego, dla swoich i dla obcych srogi, w sprośnych miłostkach z nierządnicą uwikłany aż do śmierci, mowę miał tak prędką i wadliwą, że często w słuchających śmiech wzbudzał. We wszystkim krzywymi chodzący drogami i w sądzeniu skory, zwykle bez rozeznania słuszności, zwłaszcza w sprawach gardłowych, wyrokujący, zwany był z tej przyczyny od wielu Srogim albo Rogatką, co w polskiej mowie znaczy człeka zuchwałego i jakby bodzącego rogami.

Co do tego nie ma dyskusji – Bolesław II Rogatka był jednym z najbardziej kontrowersyjnych władców, jakich wydała dynastia Piastów.

Nie bez znaczenia jest tutaj jego dzieciństwo. Bolesław (urodzony około 1224 roku) był najstarszym synem Henryka Pobożnego i Anny czeskiej, córki Przemysła Ottokara I. Bogobojność jego rodziców, a zwłaszcza jego babki, przyszłej świętej Jadwigi śląskiej, była przez Kościół stawiana za wzór innym dworom europejskim. Lecz ascetyczne praktyki dwóch zapatrzonych w niebo kobiet w Bolesławie rozbudziły jak najgorsze instynkty. Dzisiaj może szokować i zarazem wiele tłumaczyć to, że na przykład mały Rogatka wraz ze swym rodzeństwem był kąpany przez św. Jadwigę w wodzie, którą wcześniej na wzór Chrystusa obmywała nogi żebraków… Wszelkie jednak próby zaszczepienia w chłopcu chrześcijańskiej pokory spełzały na niczym. Wyrastał na młodzieńca o gwałtownej naturze, cynika pozbawionego wszelkich zasad. Przerażona tym Jadwiga powiedziała pewnego dnia do swej synowej Anny: „Oj, twój Bolesław stanie się kiedyś nieszczęściem dla kraju”.

Dnia 9 kwietnia 1241 roku czambuły tatarskie w drodze na Węgry rozniosły pod Legnicą hufce śląskie i ich sojuszników, a prowadzący do walki rycerstwo Henryk Pobożny poległ. Jego najstarszy syn Bolesław Rogatka, przebywający z rodzeństwem na zamku w Legnicy, nie przejął się zbytnio tą tragedią, gdyż niedługo potem, nie zważając na trwającą żałobę, w dniu św. Macieja urządził we Lwówku turniej rycerski. Wstrząśnięci niedawną klęską rycerze śląscy perswadowali księciu, że nie godzi się w takiej chwili wyprawiać hucznych zabaw, ale bez skutku: Bolesław był nieugięty i dopiero rycerz Wojciech z Brodą znalazł wyjście z tej niezręcznej sytuacji. Zaproponował, by książę uczynił jakąś darowiznę na rzecz klasztoru w Henrykowie, który został w znacznej części zniszczony przez Tatarów. Bolesław przystał na to i gdy nadał zakonnikom henrykowskim Worowiec, rycerze przystąpili do szranków mimo srogiego mrozu, jaki wtedy panował. W takich okolicznościach odbył się pierwszy turniej na Śląsku, który zapisano w źródłach.

Lecz po śmierci Henryka Pobożnego Rogatkę czekały znacznie poważniejsze obowiązki niż organizowanie turniejów. Bolesław miał dziewięcioro rodzeństwa – czterech braci: Mieszka, Henryka, Konrada i Władysława, i pięć sióstr. Do 1242 roku regencję w jego imieniu sprawowała matka. Zanim przejął pełnię władzy, jego niewiele młodszy brat Mieszko rządził krótko w grodzie lubuskim, ale zmarł przedwcześnie i Rogatka rozpoczął samodzielne rządy. Był to trudny moment. Śląsk został znacznie zniszczony przez Tatarów, a skarb dodatkowo uszczuplony przez regentkę Annę, która hojną ręką rozdawała dobra książęce okolicznym klasztorom. Dziedzictwo, z takim mozołem zdobyte przez Henryków (Brodatego i Pobożnego), szybko zaczęło się rozsypywać, co nieuchronnie prowadziło do konfliktu między rodzeństwem.

Na pierwszy ogień poszła prowincja senioralna, czyli Małopolska, którą zajął zbrojnie Konrad I Mazowiecki, a po nim zdobył ją książę sandomierski Bolesław V Wstydliwy. Następna była Wielkopolska, którą Rogatka utracił w 1248 roku na rzecz książąt Przemysła I i Bolesława Pobożnego. Po utracie tych ziem nie trzeba było długo czekać, by konflikt rozpalił się na Śląsku. Od 1247 roku Bolesław dopuścił do współrządzenia swego trzeciego brata Henryka zwanego Białym, ale współpraca między nimi nie układała się dobrze. Po roku konfliktów i waśni za pośrednictwem biskupa wrocławskiego Tomasza bracia podzielili Dolny Śląsk na dwie dzielnice: legnicko-głogowsko-lubuską oraz wrocławską. Ponadto książęta zobowiązali się do opieki nad młodszymi braćmi, którzy zostali przeznaczeni do kariery duchownej. Podopiecznym Bolesława został Konrad, a Henryka – Władysław. Rogatka jako starszy miał prawo wyboru dzielnicy i ku zaskoczeniu wszystkich wskazał na Legnicę. Być może liczył na złoto, w które obfitowała ta ziemia…

To rozwiązanie tylko na pewien czas przygasiło konflikt. Impulsywnemu, rozrzutnemu i skoremu do zabaw Rogatce nie na długo musiały wystarczyć złotonośne nurty rzek Kaczawy i Wierzbiaku, gdyż zaczął gorączkowo szukać funduszy na wojnę z młodszym bratem. Pomoc znalazł u rodziny swej żony Jadwigi (od 1242 roku), córki Henryka I hrabiego Anhaltu i Irmgardy z Turyngii. Na dwór Rogatki zaczęli zjeżdżać rycerze z Niemiec.

To nie przyniosło mu jednak decydującej przewagi, gdyż niespodziewanie do gry przystąpił Konrad. Zrzuciwszy suknię duchowną, wrócił w 1249 roku na Śląsk i zażądał od swego „opiekuna” wydzielenia obiecanej dzielnicy. Rogatka nie zamierzał spełniać tego przyrzeczenia, więc niedoszły biskup Passawy udał się do Wrocławia, gdzie został przyjęty z otwartymi rękoma przez brata Henryka Białego.

Bolesław, nie czekając, aż obaj młodsi bracia zaatakują księstwo legnickie, zawezwał z Saksonii najemników i ruszył na ziemie księstwa wrocławskiego. Zaskoczeni bracia, nieprzygotowani do walki w polu, bronili się jedynie za murami miast. Zaciężne oddziały niemieckie nie szczędziły ziemi wrocławskiej. Między innymi w Środzie Śląskiej Sasi za wiedzą Rogatki spalili żywcem 500 mieszkańców, którzy zabarykadowali się w miejscowym kościele. Następnie podeszli pod Wrocław, ale tutaj spotkał ich należyty odpór i książę legnicki z wielkimi stratami był zmuszony odstąpić od murów miasta.

Wojna zadomowiła się na Śląsku na dobre. Konrad wyjechał niebawem z Wrocławia do Wielkopolski, gdzie od razu przyobiecano mu pomoc w konflikcie z Bolesławem (sojusz przypieczętowano podwójnym ślubem: Przemysła I z siostrą Konrada Elżbietą oraz Konrada z siostrą Przemysła Salomeą). Tymczasem, gdy Rogatka wrócił z nieudanej wyprawy do Legnicy, został uwięziony przez swych wasalów i trzymano go dopóty w lochu, dopóki nie przyrzekł, że „się w swych sprawach nie porachuje z sumieniem”. Wypuszczony po „rachunku sumienia”, złamał wszystkie przysięgi i zaczął się okrutnie mścić na poddanych. Ważniejsze warownie oddał w ręce niemieckich najemników – osławionych rycerzy-rozbójników, z którymi najeżdżał i łupił własne ziemie, biorąc odwet na swych poddanych za uwięzienie. Wezwał też na pomoc arcybiskupa magdeburskiego, nadając mu w zamian gród lubuski. Ten czyn rozsierdził Przemysła I, gdyż Lubusz był kluczem do Wielkopolski. Rozkazał on swoim wojskom pojmać Rogatkę, którego więził przez dłuższy czas.

Wojna z bratem doprowadziła Bolesława do skrajnej nędzy. Wyprzedawał konie, broń i klejnoty, ale to wciąż było za mało, by opłacić najemników, którzy sami wypłacali sobie żołd, organizując wciąż nowe łupieżcze wyprawy. Kolejny raz próbował sprzedać Lubusz, tym razem Brandenburczykom, ale i te pieniądze szybko się rozeszły. Nękany przez dłużników, znienawidzony przez własnych poddanych oraz opuszczony przez swą drużynę, Rogatka znalazł się w takiej nędzy, że zwolnił swą służbę, pozostawiając przy sobie tylko wiernego barda Surriana, i tułał się z nim po spustoszonym kraju.

Widząc położenie swego brata, a przede wszystkim kompromitację dynastii Piastów, Henryk III rozkazał swym rycerzom schwytać Bolesława i przywieźć na zamek wrocławski. Przetrzymał go przez pewien czas u siebie, a następnie w eskorcie zbrojnych hufców, likwidując przy okazji po drodze bandy zbójeckie, odstawił na zamek w Legnicy. Wydawało się, że po tylu klęskach i upokorzeniach Rogatka wreszcie został utemperowany, ale próżne to były nadzieje, choć jego bracia zeszli na niższe pozycje na liście jego wrogów.

W 1251 roku Konrad przy pomocy rycerstwa wielkopolskiego zaczął walkę o swe śląskie dziedzictwo i szybko zajął ziemie na prawym brzegu Odry wraz z Głogowem. Do 1253 roku na Śląsku trwał względny spokój, lecz wtedy doszło do nowych zatargów. Konrad – cały czas wspomagany przez rycerzy swego szwagra księcia Przemysła – dotarł w okolice Wrocławia, spalił Leśnicę i wziął do niewoli Henryka Białego. Ten ostatni, więziony w Głogowie przez Konrada, uzyskał wolność dopiero wtedy, gdy uznał zajęcie przez młodszego brata ziemi wołowskiej i głogowskiej. Bolesław Rogatka uznał prawa Konrada do Głogowa w 1255 roku. I ta ugoda nie przyniosła trwalszego pokoju, a Rogatka skierował swój miecz przeciwko wytrwałemu mediatorowi w sporach między braćmi, biskupowi wrocławskiemu Tomaszowi I. Miał za złe hierarsze, że stawał zawsze po stronie młodszych braci, a ponadto chciał powetować sobie straty wojenne w dobrach kościelnych.

Nocą z 5 na 6 października 1256 roku Rogatka na czele oddziału niemieckich najemników porwał biskupa wraz z dwoma towarzyszącymi mu duchownymi we wsi Górka koło Sobótki i wywiózł do zamku Wleń koło Lwówka, gdzie wszystkich trzech zakuł w kajdany i wrzucił do lochu. Następnie przedstawił zmaltretowanemu Tomaszowi swoje warunki, przede wszystkim zamianę dziesięcin kościelnych snopowych na dziesięciny pieniężne (wiardunkowe). Hierarcha, ufny, że ujmie się za nim arcybiskup gnieźnieński, książęta polscy, a nawet sam papież, nie dawał się złamać. I rzeczywiście, arcybiskup gnieźnieński Pełka wysłał list do papieża Aleksandra IV, powiadamiając go o dokonanym gwałcie, sam rzucił klątwę kościelną na Bolesława, a diecezję wrocławską obłożył interdyktem. Za poczynaniami duchowieństwa nie ruszyła jednak interwencja zbrojna dostojników świeckich (bracia Rogatki sami po cichu liczyli na korzystne obniżenie świadczeń na rzecz Kościoła).

Klątwa nie zrobiła na Rogatce żadnego wrażenia, wręcz przeciwnie: rozsierdzony książę przewiózł swych więźniów do Legnicy i wrzucił do jeszcze ciemniejszego lochu. Biskup Tomasz, widząc, że nie ma większej nadziei na rzeczywistą interwencję, ugiął się, przyrzekając zmianę dziesięcin snopowych na wypłatę 2000 grzywien srebra nie tylko w księstwie legnickim, lecz także w całej diecezji wrocławskiej. Po wpłaceniu połowy ustalonej kwoty i przyrzeczeniu, że druga zostanie wpłacona w najbliższym czasie (na co biskup musiał dać zakładników – synów szlacheckich ze swych dóbr), został wraz ze współwięźniami wypuszczony w dzień Wielkanocy.

Następnie książę Rogatka postanowił rozprawić się z Konradem, któremu nie mógł darować zagarnięcia jego ziem. Zaprosił go więc niby na rokowania do Legnicy, by go podstępnie uwięzić. Konrad przejrzał knowania brata, ale wizyty nie odmówił. Wyruszył z Głogowa na czele silnego oddziału najwierniejszych rycerzy, który pozostawił niedaleko miasta, a sam z małą, lecz bitną drużyną wjechał do Legnicy. Bolesław przywitał brata bardzo gościnnie i zaprosił na zamek. Podjechawszy do zamku, Konrad upewnił się w swych przekonaniach, gdy zobaczył mury szczelnie obsadzone przez knechtów. Nie dał poznać tego po sobie, ale przekazał rycerzom znak, by byli gotowi do akcji. W chwili gdy wszyscy mieli przekroczyć bramę zamku, Konrad pchnął nagle Rogatkę w stronę swych ludzi i nim najemnicy na murach zorientowali się, co się dzieje, głogowianie pogalopowali z jeńcem do lasu, gdzie stały ich hufce. Żołnierze Rogatki początkowo chcieli go odbić, ale zobaczywszy zbrojne zastępy Konrada, wrócili za mury. I tak chytry Bolesław wpadł we własne sidła. Więziony w Głogowie, musiał oddać bratu wszystkie pieniądze uzyskane od biskupa Tomasza, a nad jego głową zaczęły się gromadzić stokroć czarniejsze chmury.

Papież Aleksander IV, obawiając się precedensu z zamianą dziesięciny snopowej na pieniężną, wysłał list do arcybiskupów gnieźnieńskiego i magdeburskiego, by za zbrodnie dokonane na biskupie Tomaszu ogłosili w swych krajach wyprawę krzyżową przeciwko Bolesławowi. To nie były już przelewki. Plan powszechnej krucjaty zagrażał wszystkim książętom śląskim. Z inicjatywy Henryka III doszło do pertraktacji z biskupem Tomaszem. Po długich targach 8 marca 1260 roku książę Henryk wystawił biskupowi wrocławskiemu dokument, w którym przyrzekał mu w imieniu Rogatki, co zarazem potwierdzali pozostali bracia, że między innymi zwróci sumę 2000 grzywien srebra, zapewni wolność poddanym w dobrach kościelnych i odda na rzecz Kościoła wiele z dochodów książęcych. Po przyjęciu tych warunków papież Urban IV zgodził się zdjąć klątwę z Bolesława i znieść ciążący nad Śląskiem interdykt. Absolucja trwała jeszcze dwa lata i w grudniu 1262 roku Rogatka został na powrót przyjęty do grona wiernych, upokorzywszy się pod bramą katedry wrocławskiej.

23 czerwca 1265 roku zmarła księżna Anna, która ciężko przeżywała konflikt najstarszego syna z Kościołem. W rok po śmierci matki zmarł jej syn, 40-letni Henryk III Biały. 26 marca 1267 roku pozostali bracia, prócz Rogatki, który miał awersję do wszelkich świąt kościelnych, wzięli udział w podniosłej uroczystości wyniesienia babki Jadwigi na ołtarze przez papieża w Viterbo. Po dwóch latach znów śmierć zawitała w rodzinie i zabrała biskupa Salzburga Władysława. W 1273 roku zmarł natomiast książę głogowski Konrad. Wraz z jego śmiercią wymarli wszyscy synowie Henryka Pobożnego, prócz najstarszego Bolesława – niektórzy kronikarze zaczęli go później oskarżać, że pomagał rodzeństwu zejść z tego świata.

Wydawało się, że Bolesław zamierza zrezygnować już z aktywniej polityki, tym bardziej że stery rządzenia powoli zaczął oddawać w ręce swych trzech synów. Były to jednak pozory, a impuls do nowej awantury dały poczynania syna Henryka III – Henryka IV Probusa. Probus po objęciu samodzielnych rządów we Wrocławiu związał się całkowicie z królem czeskim Przemysłem Ottokarem II. Przysiągł mu nawet uroczyście, że bez jego wiedzy i woli nie będzie podejmował żadnych decydujących kroków. Bolesław Rogatka, uważając się za seniora całego rodu, sprzeciwił się temu i wysunął żądania do części księstwa wrocławskiego, które mu się rzekomo należały po zmarłym bracie Władysławie. Henryk IV, ufny w potęgę swego czeskiego protektora, nie docenił stryja, który przekupił sługi księcia, by go porwali. Nastąpiło to 18 lutego 1277 roku. Spętanego Henryka Rogatka kazał wrzucić do tego samego lochu w zamku Wleń, w którym siedział biskup Tomasz I. Lecz tym razem oburzeni książęta bardzo szybko podjęli wyprawę przeciwko okrutnikowi. Na Legnicę ruszyli rycerze głogowscy i wielkopolscy.

12 kwietnia 1277 roku doszło do niezwykle krwawej bitwy pod Stolcem. Obie strony walczyły bez pardonu przez długie godziny, a trupy padały gęsto. W pewnym momencie Rogatka, widząc jak wielu ludzi z jego zastępów ginie, wpadł w panikę i zrejterował z pola walki. Wydawało się, że bitwa jest przegrana, ale w tym momencie dowództwo objął jego najstarszy syn Henryk Gruby, który nie tylko przechylił szalę zwycięstwa na swoją stronę, lecz także wziął wszystkich nieprzyjacielskich wodzów do niewoli. Pokonani wrocławianie, obawiając się kolejnych zagonów okrutnego Rogatki, wysłali co prędzej posłów do Ottokara z błaganiem o mediację. Król Czech przekonał Bolesława do ugody. Henryk IV i rycerze wzięci do niewoli pod Stolcem odzyskali wolność za wiele grodów i miast (między innymi Strzegom, Środę i Gryfów Śląski), które Probus musiał oddać stryjowi.

Był to już ostatni wyczyn nieobliczalnego Bolesława Rogatki, zwanego w Rzymie Srogim, a w swym księstwie Cudacznym lub (pod koniec życia) Łysym. Książę zmarł w 1278 roku i został pochowany w kościele dominikanów w Legnicy.

Przez całe życie swawolnik i okrutnik, był przy tym obdarzony czarnym humorem. Wśród wielu anegdot kronikarze opisują zdarzenie, w którym Rogatka skazał z jakiegoś błahego powodu jednego ze swych rycerzy na śmierć. Jego towarzysze, licząc, że gniew księcia minie, skazańca ukryli, a potem wypuścili na wolność. Po pewnym czasie książę zobaczył owego rycerza na rynku w Złotoryi, niosącego cebrzyk z wodą. Rogatka miał wtedy powiedzieć, że odtąd nie będzie się wahał ferować wyroków śmierci, jeśli oznaczają tylko noszenie cebrzyków na rynku.

Oskarżano go także, iż umocnił wpływy niemieckie na Śląsku, otaczając się niemieckimi najemnikami i oddając swe zamki niemieckim rycerzom-rozbójnikom. Ale i wśród nich nie miał zbytniego poważania. Nigdy nie nauczył się dobrze mówić po niemiecku, czym dawał powody do szyderstw (Niemcy nazywali go „der wunderliche Fürst” – książę dziwak).

Paradoksalnie ten człowiek bez zasad i świętości był krzewicielem kultury rycerskiej na Śląsku. Na jego turnieje rycerskie, które podobno odbywały się w księstwie legnickim regularnie co roku, zjeżdżały sławy rycerskie z całej Europy i stawały w szranki. Sam Bolesław, wzorem błędnych rycerzy, jeździł po kraju ze swym ulubionym lutnistą Surrianem i szukał okazji do przygód… A okazji tych na Śląsku znajdował wiele, choć rzadko były one tak chwalebne, jak te opiewane w eposach rycerskich.

1. Kąpiel Rogatki na odrysie Legendy o Świętej Jadwidze

fot. Dolnośląska Biblioteka Cyfrowa

2. Jan Matejko, Bolesław Łysy Rogatka, 1879 rok

fot. Biblioteka NarodowaHusyta, poseł i rozbójnik

6 lipca Roku Pańskiego 1415 na soborze powszechnym w Konstancji spalono na stosie Jana Husa – rektora Uniwersytetu Praskiego i kaznodzieję Kaplicy Betlejemskiej w Pradze z nadania króla Wacława IV. Postulaty uzdrowienia Kościoła przez ograniczenie jego bogactw „doczesnych” i przybliżenia Słowa Bożego wszystkim wiernym za sprawą czytania Pisma Świętego w językach narodowych (Hus osobiście przetłumaczył Biblię na język czeski) wywołały niepokój zarówno na dworze papieskim, jak i cesarskim. Papież i cesarz, konkurujący od wieków o prymat rządów w Europie, tym razem byli zgodni, że żądania kaznodziei reformatora są dla ich władzy śmiertelnym zagrożeniem. Podstępne zgładzenie Jana Husa w Konstancji (cesarz Zygmunt Luksemburski gwarantował mu nietykalność) nie zahamowało jednak rozprzestrzeniania się jego nauki. Wręcz przeciwnie, ogień ze stosu Husa jeszcze bardziej rozpalił konflikty społeczno-narodowe w Czechach i wywołał krwawe wojny, które przeszły do historii pod mianem husyckich (1419–1434). Kłopoty Zygmunta Luksemburskiego w Czechach – obrońcy i sojusznika zakonu krzyżackiego – nie mogły nie wzbudzić zadowolenia na dworze króla Władysława Jagiełły. Stosunek tego ostatniego do postulatów społeczno-teologicznych husytów nie był jednak już tak jednoznaczny. Jagiełło, który wciąż był uważany w Europie za „świeżego katolika”, nie mógł sobie pozwolić na otwarte popieranie „heretyków”. Nie byłoby to mile widziane także w samym otoczeniu króla – do nieprzejednanych wrogów „czeskiej herezji” należeli biskup krakowski Zbigniew Oleśnicki i inni możnowładcy polscy. Największe poparcie husytyzm w Polsce zyskał wśród biednej i średniej szlachty, którą w większości nie tyle interesowała ideologia, ile możliwość szybkiego wzbogacenia się w wojnie z armią cesarza. Między królem Polski – „chytrym Litwinem”, jak nazywali go wrogowie – a cesarzem rozpoczęła się skomplikowana gra o zachowanie lub zdobycie wpływów w Królestwie Czeskim. W 1420 roku po śmierci króla Wacława IV umiarkowany odłam czeskich husytów ofiarował Jagielle czeską koronę. Ten jednak odmówił, ale jednocześnie zgodził się, by po koronę czeską sięgnął jego brat, wielki książę litewski. Witold wysłał do Czech w charakterze namiestnika swego kuzyna Zygmunta Korybutowicza. Negocjacje z Czechami ułatwił Jagielle sam Zygmunt Luksemburski, wydając na początku tego roku na sejmie Rzeszy we Wrocławiu korzystny wyrok dla Krzyżaków w sporze z Królestwem Polskim. W Polsce uznano to za zdradę Zygmunta i fakt ten znacznie umocnił zwolenników unii polsko-czeskiej. W tym momencie Jagiełło postanowił wykorzystać polskich zwolenników husytyzmu, a często już jawnych husytów, do zaciśnięcia wzajemnych stosunków. Do przeklętych przez papieża Czech nie mogli posłować polscy duchowni; z tych samych powodów nie podjęłyby się tego takie osobistości jak na przykład Zawisza Czarny. Jednocześnie musieli być to ludzie bardzo odważni, wręcz zuchwali, i inteligentni – zdolni w tajnej misji przejść wrogi Śląsk i ogarnięte zawieruchą wojenną Czechy. Król polecił wyszukiwać kandydatów na „tajnych posłów do heretyków” wśród „podejrzanych osobistości” zwanych w ówczesnej Polsce łapkownikami. Byli to przede wszystkim różni rycerze-rozbójnicy (raubritterzy), którzy nie mogli spokojnie usiedzieć w swych często podupadłych posiadłościach i wojowali ze wszystkimi w koło, rabując przy tym ochoczo. Nierzadko stawali się też gorliwymi husytami lub wspomagali ich oddziały z chęci zysku. Jednym z najbardziej skutecznych tajnych posłów w służbie króla polskiego do „heretyków” okazał się Siestrzeniec.

Mikołaj herbu Kornicz z przydomkiem Siestrzeniec, burgrabia (wojewoda) będziński, był jednym z najgorliwszych obok Spytka z Melsztyna, Dzierzsława z Rytwian czy Włodka z Damborza zwolenników husytyzmu w Polsce. A prócz tego był znany wśród rycerstwa małopolskiego z licznych awantur, zajazdów oraz procesów. Ten, kto sprzeciwiał się Siestrzeńcowi i wyznawanym przezeń ideom lub zbyt nachalnie domagał się spłacenia długów, narażał się na najazd licznej braci herbowej Korniczy i ich sług pod wodzą rozgniewanego i pamiętliwego burgrabiego. Mikołaj miał przy tym jeszcze jedną pasję, dość rzadką wśród większości zasiedziałego na swej włości rycerstwa polskiego – uwielbiał podróżować. Zresztą nie był rodowitym Małopolaninem. Pochodził z Małego Żyglina leżącego w księstwie koźlińskim (ziemia bytomska). Stąd brała się jego dobra znajomość języka czeskiego i realiów panujących w sąsiednim królestwie. Siestrzeniec, uwikłany w procesy ze swymi dłużnikami lub ofiarami rozbojów, bez wahania przyjął królewską propozycję posłowania do „kacerzy” i rozpoczął swą niebezpieczną służbę w 1421 roku. Trzeba przy tym pamiętać, że Zygmunt Luksemburski, dowiedziawszy się, że Czesi oddali prawnie należną mu koronę św. Wacława Witoldowi, polecił swym śląskim wasalom zatrzymywać polskie i czeskie poselstwa.

Wielki sukces na tym polu odniósł książę Jan Raciborski, który w połowie września 1421 roku aresztował w Raciborzu 40-osobowe poselstwo sejmu czeskiego do Władysława Jagiełły. Razem z poselstwem wracali do Polski posłowie polscy. Akurat w Tyrnawie trwało w tym czasie spotkanie Zygmunta z Jagiełłą, ale na wieść o kompromitującej wpadce w Raciborzu szybko się skończyło. Jagiełło wysłał tam wypróbowanego już w tajnych misjach Mikołaja Kornicza Siestrzeńca. Ten stanął przed księciem raciborskim 13 września i z miejsca zagroził wojną z królem polskim. Książę Jan nie ugiął się jednak przed groźbami i oddał więźniów Zygmuntowi, od którego Jagiełło i Witold musieli ich wykupić. Wściekły burgrabia będziński po powrocie do Polski wziął odwet na niewinnych kupcach śląskich z Nysy, których złupił pod Krakowem. Zachowanie to miało się na nim zemścić w niedalekiej przyszłości…

W 1422 roku wybuchła wojna z Krzyżakami i sprawa Czech zeszła na dalszy plan. W następnym roku Jagiełło na zjeździe w Kieżmarku zawarł z Zygmuntem porozumienie, w którym obiecał wycofać się z popierania Czechów oraz stłumić ruch husycki w Polsce. Gwoździem do trumny stronnictwa czeskiego miał być antyhusycki edykt ogłoszony w Wieluniu 9 kwietnia 1424 roku, który nakazywał między innymi chwytać i karać heretyków, zabraniał handlu z Czechami i wymagał, by wszyscy poddani powrócili z Czech przed 1 czerwca pod groźbą konfiskaty majątku i utraty szlachectwa przez ich potomstwo. Z Czech został również odwołany Zygmunt Korybutowicz. Król Władysław liczył, że dzięki tym ustępstwom Zygmunt wycofa się z popierania Krzyżaków. Jednocześnie za namową kanclerza wielkiego koronnego biskupa Jana Szafrańca król zażądał od cesarza pełnomocnictwa do paktowania z Czechami, by na drodze pokojowej przywrócić ich Rzymowi. Dzięki temu zabiegowi chciał pozostawić sobie furtkę porozumienia z Czechami i ich stronnikami w Polsce. Zygmunt zgodził się na tę propozycję, ale zabezpieczył się przez oddanie Moraw swemu zięciowi, Albrechtowi V austriackiemu, i wyznaczenie go na przyszłego króla Czech.

Król Władysław Jagiełło na czele nowego poselstwa do Czech postawił sprawdzonego w podobnych misjach Mikołaja Kornicza i wyposażył go w list, w którym prosił prażan o pojednanie z Kościołem. Siestrzeniec wyruszył w drogę w lipcu 1423 roku. Tym razem przejeżdżając przez Śląsk, ufny w porozumienie kieżmarskie między królem polskim a cesarzem, nie krył celu swej misji. Goszcząc u biskupa wrocławskiego, wyjawił mu, że ma królewskie pełnomocnictwa do paktowania z „kacerzami”. Biskup ostrzegł go, że na Śląsku nadal obowiązuje zakaz Zygmunta Luksemburskiego o wszelkich rokowaniach z Czechami i miasta nie będą respektować glejtu Jagiełły. I rzeczywiście, gdy Siestrzeniec zawitał w Nysie, jej mieszczanie postanowili wyrównać rachunki za napad na swych kupców pod Krakowem. Pojmali polskiego posła, ograbili z ubrania i broni i wtrącili do lochu. Na szczęście nazajutrz zjawił się w mieście biskup wrocławski, który przyjechał na zjazd książąt śląskich, i przekonał książęce zgromadzenie do uwolnienia Siestrzeńca. Burgrabia odzyskał wolność, ale za cenę wysokiej kaucji; by uchybić czci rycerskiej, mieszczanie nie oddali mu też broni. Kornicz ruszył w dalszą drogę do Czech, poprzysięgając w duchu Ślązakom zemstę. Przywódcy husyccy przyjęli wysłannika króla polskiego z honorami, ale o przekreśleniu artykułów praskich i ugodzie z cesarzem i papieżem nie chcieli słyszeć. Poselstwo pozornie skończyło się niczym, obie bowiem strony dały sobie jednak do zrozumienia, że porozumienie jest możliwe.

Mimo surowych przepisów edyktu wieluńskiego nie przerwano kontaktów z husytami. Pieczę nad nimi objął kanclerz Szafraniec, który marzył o odzyskaniu Śląska dla Polski i odsunięciu jak najdalej od Krakowa wpływów niemieckich. Dlatego ułatwił też Zygmuntowi Korybutowiczowi powrót do Czech, a ten podsycił tam antyniemiecką wojnę i zapewnił udział w niej polskich najemników. Doszło do tego, że pod murami królewskiego zamku na krakowskim targu husyci skupowali potrzebne im na wojnę artykuły – mimo oficjalnego zakazu handlu z Czechami! Nie dziwi więc, że Mikołaj Kornicz stał się jednym z najwierniejszych wykonawców polityki kanclerza. Z tą różnicą, że nie jeździł już z listami królewskimi do umiarkowanych husytów lub szlachty czeskiej pozornie ich popierającej, lecz do ich najbardziej radykalnych przedstawicieli – sierotek i taborytów. Książę Witold, który z czasem zaczął krytykować Jagiełłę za podtrzymywanie stosunków z husytami, wyrzucał królowi, że są w Koronie tacy, którzy spotykają się i wspierają

ludzi podkopujących podstawy społeczeństwa chrześcijańskiego i stosunkom społecznym, kościelnym i organizacji państwowej zadających cios po ciosie.

Ostrzegał przy tym, że Polacy jeżdżący do taborytów to element burzliwy, który po powrocie do kraju będzie siał „zarazę husycką”, wszczynał zamieszki i wojnę domową. I nie mylił się wielki książę litewski – Kornicz Siestrzeniec ucieleśnił jego słowa w stu procentach.

Od 1428 roku burgrabia będziński jawi się w przekazach źródłowych jako najradykalniejszy husyta polski, który przewodnie hasło taborytów: „Kto własność posiada – posiada w niej grzech”, obraca przeciwko nie byle komu, bo czołowemu i zażartemu wrogowi husytyzmu w Polsce – biskupowi Zbigniewowi Oleśnickiemu. Siestrzeniec, nie zważając na potęgę hierarchy, najeżdża jego dobra, więzi sługi, a nawet wycina lasy biskupie (Oleśnicki oskarża go o wycięcie 130 dębów!). Posuwa się nawet do tego, że brata biskupa, marszałka Królestwa Polskiego Jana Oleśnickiego, oskarża o nieprawdziwość szlachectwa i klejnotu herbowego, co w Polsce jest ciężkim zarzutem. Rozsierdzony marszałek musiał przed samym królem dowodzić prawdziwości swego rodowodu. W sierpniu 1433 roku Siestrzeniec najechał i złupił doszczętnie dobra Hinczy z Sarnowa należącego do braci szlacheckiej Oleśnickich. Doszło do tego, że zaczęto oskarżać burgrabiego będzińskiego o pospolite rabunki na gościńcach. A jednak to wszystko – nie licząc spraw sądowych, na których często się nie stawiał – uchodziło mu na sucho. Tłumaczono to tym, że starzejący się Władysław Jagiełło miał słabość do tego rycerza-rozbójnika i pamiętał jego zasługi poselskie do Czech. Lecz jego dawny zausznik i poseł nie uszanował nawet śmierci króla.

Jan Długosz pisał pod rokiem 1434, że po śmierci króla w całym królestwie panowały spokój i cisza, jeden tylko Siestrzeniec uprawiał swawole i rozboje. Sprzymierzywszy się z rycerzami-rozbójnikami z księstw oświęcimskiego i cieszyńskiego, łupił nadal dobra Oleśnickiego i wyrównywał rachunki z mieszczanami śląskimi z czasów swych poselstw do husytów. Sprzymierzył się też z księciem opolskim Bolesławem, który dla pozyskania dóbr kościelnych w swym księstwie popierał radykalne postulaty husytów. Zebrawszy bandę podobnych sobie raubritterów, łupili Śląsk i Morawy, a latem 1434 roku Siestrzeniec wrócił w granice królewskie i splądrował dobra kasztelana sądeckiego Krystyna z Koziegłów w ziemi siewierskiej. Tego było już za wiele, tym bardziej że Siestrzeniec nie mógł liczyć na protekcję u króla. Jego wyczyny doprowadziły do tego, że odebrano mu tytuł i dobra będzińskie, a rada panów koronnych i śląskich ustaliła na zjeździe w Będzinie wspólne działania przeciwko rozbójnikom (co niewiele pomogło).

W 1435 roku dochodzi do niespodziewanej wolty – Siestrzeniec jedna się ze swymi największymi wrogami: Oleśnickim, Hińczą z Sarnowa i Krystynem z Koziegłów, ale na dość krótko, bo już w roku 1437 znowu pogrąża się w procesach i zbrojnych potyczkach ze swymi dawnymi i nowymi adwersarzami. W 1439 roku pod Grotnikami Oleśnicki doszczętnie rozbija armię husytów polskich dowodzoną przez Spytka z Melsztyna, ale Siestrzeńca zbytnio to już nie przejmuje. Zajęty jest swymi prywatnymi wojnami i procesami, a przede wszystkim zapewnieniem majątku dla dwóch synów. Umiera w roku 1443.

Wybitny polski historyk Antoni Prochaska tak podsumowuje życie burgrabiego będzińskiego:

Obrotny, zręczny, czynny, ruchliwy i mężny, lecz zawsze w ujemnym kierunku tych przymiotów, chciwy i zły, a nierzadko tarzający się w błocie plugawego rozbójnictwa – daje nam Siestrzeniec mały obrazek, jak możnowładztwo szlacheckie wzrastało wraz z politycznym wzrostem Polski.

A jednak pozostaje w tej postaci coś niepokojąco niejednoznacznego: ten „chciwy i zły” rycerz-rozbójnik, przynajmniej w służbie królewskiej, musiał chyba szczerze wierzyć w idee głoszone przez zwolenników kanonika praskiego Jana Husa – wszak zastawiał dla nich często to, co miał najcenniejszego – życie. Poznał się na nim Władysław Jagiełło i zachował go w pamięci, nawet gdy burgrabia był już tylko „rzezimieszkiem hulającym po gościńcach”.

3. Hans Guldenmundt, Jan Hus, portret z XV wieku

fot. Biblioteka Narodowa Francji Gallica

4. Jan Matejko, Zbigniew Oleśnicki, 1882 rok

fot. Biblioteka Narodowa

5. Zamek w Będzinie, stan obecny

fot. parys/123RF„Nazywam się Henne, błazen Henne”

Czaszka błazna Yoricka, wykopana na cmentarzu w obecności Hamleta, zainspirowała księcia do fundamentalnych pytań o sens życia. Opisując wspominki Hamleta o królewskim błaźnie, William Shakespeare trafnie oddał to, że trefnisie na dworze nie mieli tylko rozweselać monarchy swym wyglądem i wygłupami, lecz także zmuszać do refleksji, a nawet opamiętania w rządzeniu państwem (Yorick de facto był wychowawcą młodego księcia). Pod błazeńskimi czapkami często kryły się umysły nieprzeciętne, a błazen mógł w swych przypowieściach czy żartach mówić władcy – bez poniesienia konsekwencji – prawdę.

Instytucja błazna dworskiego (zwanego też trefnisiem) była już znana w starożytności, gdzie często w tej roli występowali drugorzędni filozofowie, ale największy jej rozkwit datuje się na średniowiecze. Na dworach zachodnioeuropejskich trupy błaznów, kuglarzy i karzełków były tak modne, że z czasem ich liczba świadczyła o zamożności danego władcy. Było też tak, że w geście przyjaźni monarchowie wypożyczali sobie co sławniejszych i bieglejszych w sztuce rozbawiania błaznów.

Nie ma pewności, kiedy na polskich dworach pojawili się wesołkowie, jak u nas nazywano błaznów. Niektóre źródła podają wiek XII. Prawdopodobnie błazna (którego imię nie zachowało się do naszych czasów) miał Kazimierz Wielki, a już na pewno byli oni na dworach Władysława Jagiełły i wielkiego księcia Witolda. Zwłaszcza ten drugi lubił rozweselać się sztuczkami trefnisi oraz utrzymywał w zamku trupę karzełków. Najlepszymi jednak w swym fachu w tej części Europy byli wesołkowie z Malborka. Bogactwo i potęga zakonu krzyżackiego pozwalały wielkim mistrzom i w tej dziedzinie wieść prym. Dbali oni też o to, by ich trefnisie byli zaprawieni w politycznym dowcipie i nierzadko odgrywali rolę nieoficjalnych doradców wielkiego mistrza. Zachowała się na przykład relacja o trefnisiu z czasów wielkiego mistrza Konrada von Jungingena (1355–1407), przez którego bracia zakonni starali się uległego ich zdaniem wobec Polski Konrada zmusić do prowadzenia bardziej zdecydowanej polityki względem wschodniego sąsiada. Pewnego dnia, gdy przybyło do Malborka poselstwo polskie, a mistrz bardzo uprzejmie i grzecznie je przyjął, błazen wyszedł na zamkowy dziedziniec i zaczął chodzić wokół ryczącej tam krowy. Wielki mistrz zapytał go z okna, co robi:

Uspokajam krowę, bo ryczy i boi się, że ją zabiorą panowie polscy.

Mistrz zrozumiał złośliwy dowcip, ale odpowiedział spokojnie:

Wolę, aby mi z podwórza zabrali krowę, aniżeliby wzięli cały kraj, a kto wie, co się po mojej śmierci stanie.

Odpowiedź ta na chwilę zbiła z tropu trefnisia, ale szybko odpowiedział Konradowi, że z taką postawą lepiej, żeby pozostał „szeregowym mnichem niż wielkim mistrzem”…

Wielcy mistrzowie wykorzystywali tych często ponadprzeciętnie inteligentnych ludzi jeszcze do jednej funkcji, mianowicie jako szpiegów na ościennych dworach. Dzięki rozpropagowaniu na Zachodzie zwyczaju wypożyczania sobie trefnisi panowie zakonni „instalowali” na królewskich i książęcych dworach swych ludzi, którzy stawali się tam ich „oczami i uszami”. Jednym z takich błaznów był Henne należący do wielkiego mistrza Paula Bellitzera von Russdorffa (1385–1441). Henne wyspecjalizował się jako „błazen do wynajęcia”, którego wielki mistrz oficjalnie w dowód wielkiej przyjaźni wysyłał na dwór zaprzyjaźnionego księcia. Tam jego zadaniem było „rozweselać dwór, zbierać plotki i zawiązywać intrygi”. Następnie wracał do Malborka i zdawał szczegółową relację przed wielkim mistrzem.

Po pokoju mełneńskim, kończącym w 1422 roku kolejną wojnę między zakonem krzyżackim a Polską i Litwą, Krzyżacy zrzekli się między innymi pretensji do Żmudzi, Litwa zaś zyskała dostęp do Bałtyku w rejonie Połągi, co odcinało ziemie krzyżackie od Inflant i przekreślało możliwość stworzenia państwa prusko-inflanckiego. Nabytki Polski były znacznie skromniejsze – odzyskiwała wprawdzie Nieszawę, Orłowo i Murzynno oraz drobne terytoria zakonne, ale jednocześnie ponownie rezygnowała z Pomorza Gdańskiego i ziemi chełmińskiej. Przy wytyczaniu nowych granic książę Witold zgodził się oddać Krzyżakom Lubicz, w którym znajdował się spory młyn wodny. Według traktatu mełneńskiego należał się on jednak królowi Władysławowi Jagielle, któremu nie w smak było oddawać go zakonowi i ociągał się z decyzją. Widząc zarzewie konfliktu, Krzyżacy jeszcze bardziej naciskali na księcia, by wypełnił swe przyrzeczenie. Witold, znany z uporu, zagroził wtedy, że jeśli Polacy nie odstąpią Lubicza, on zrzeknie się na rzecz zakonu Połągi. Wielki mistrz postanowił rozpalić to nieporozumienie między dwoma władcami-krewniakami i wysłał do Witolda w 1426 roku, niby w darze, sławnego z ciętego dowcipu swego błazna Hennego.

Henne trafił na dwór wielkiego księcia, gdy ten przygotowywał się do wielkiej wyprawy na Psków i Nowogród, by i tam utrwalić granice swego księstwa. Jednocześnie wielki mistrz Russdorff, który na mocy pokoju w Mełnie miał obowiązek uregulować granice od strony Polski, wydał swym komisarzom granicznym instrukcje, by spowolnili i utrudnili powoływaniem się na starsze traktaty i dokumenty wytyczanie nowych granic, udaremniając tym samym pretensje Polaków. I rzeczywiście kolejne zjazdy graniczne kończyły się niczym i coraz bardziej drażniły stronę polską. W końcu w spory te wdał się książę Witold, który chciał za wszelką cenę uniknąć nowej wojny z zakonem lub ją przynajmniej odwlec, dopóki nie zakończy swych spraw na Rusi. Naciskał więc na Polaków, by ustąpili pola opornym Krzyżakom. Widząc, jak zakon schlebia Witoldowi, śląc mu dary i posiłki na wyprawę pskowską, Jagiełło zaczął podejrzewać Witolda, że montuje przeciw niemu jakiś spisek. Także niechętny wielkiemu księciu kanclerz Jan Szafraniec wmawiał królowi, że Witold chce prawdopodobnie zająć jego miejsce. I tutaj wielki mistrz widział pole do popisu dla swego wytrawnego błazna Hennego – miał on swymi dowcipami schlebiać ambicjom Witolda i wzmagać tym samym podejrzliwość króla Jagiełły. Jak stwierdził sam wielki mistrz Russdorff:

Dowcipy Hennego, złośliwe i uszczypliwe, przedzierały się przez mury komnat książęcych i obiegały dwory, łatwo więc dostać się mogły na zamek królewski.

I faktycznie, Henne u Witolda poczynał sobie tak zuchwale w swych dowcipach, że pewnego razu rozgniewany książę wymierzył mu policzek. Wtedy trefniś pokazał swój kunszt. Wcale się nie obraził… Ponieważ stało się to w czasie wyprawy wojennej, Henne zaczął się cieszyć, że błazen został podniesiony do godności rycerza przez uderzenie książęcą dłonią. Od tego momentu chodził już w pasie rycerskim i z mieczem u boku, opowiadając wszystkim, jak Witold uroczyście pasował go na rycerza.

Gdy w 1427 roku książę Witold kolejny raz wyruszał na Psków, poprosił w liście wielkiego mistrza, by ten raczył przysłać mu znowu Hennego dla rozrywki. Wielki mistrz zgodził się z chęcią i błazen wrócił na Litwę. Ku zdziwieniu księcia Henne pojawił się na jego dworze w pełnej zbroi jako rycerz. Witold pogroził mu, że powtórnie go spoliczkuje, jeśli nie przywdzieje stroju błazeńskiego:

Nie przewidywałem despektu, który mnie spotka – odparł Henne – i nie wziąłem z sobą mego dawnego stroju.

A więc każę ci natychmiast uszyć szaty błazeńskie – odparł Witold.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: