- W empik go
Dla szefowej wszystko - ebook
Dla szefowej wszystko - ebook
A gdyby tak piec słodkości dla najbardziej seksownej milionerki w mieście?
Pasją Naomi jest cukiernictwo. Dziewczyna prowadzi małą firmę, sprzedając lokalnym kawiarniom ciasta oraz ciasteczka. W dzień realizuje swoje zawodowe marzenie, zaś po zmierzchu gości w erotycznym klubie dla kobiet spragnionych uległości i dominacji. Wszystko kręci się doskonale do momentu, w którym w życie Naomi wkracza Aria Salvatore, przebojowa bizneswoman.
Aria jest ambitna – wie, że musi się piąć w górę, aby nie upaść w dół. Kupuje Fidrygałkę, ulubiony lokal Naomi, i przekształca go w Złotą Strukturę – kawiarnię dla bogatych menadżerów, pełną przepychu i marmuru. Naomi jednak nie chce pozwolić na zmiany: a przynajmniej nie na takie, jakie proponuje Salvatore. Jakby tego było mało, mroczna przeszłość zaczyna się upominać o każdą z nich.
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-966559-8-1 |
Rozmiar pliku: | 3,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Naomi
W każdy poniedziałek miałam zwyczaj odpalać podcast biznesowy, by poczuć się jak kobieta sukcesu, a nie zmęczona cukierniczka.
Na moim ulubionym kanale nie było akurat nowych odcinków, więc założyłam słuchawki i włączyłam coś innego z listy polecanych. Dwie dziewczyny rozkręcały rozmowę o trikach marketingowych, podczas gdy ja pakowałam niedawno przygotowane wypieki.
Po owocnym, ale cholernie męczącym poranku z Lorą, która pomagała mi przy pieczeniu ciast i ciasteczek, przyszła pora na odbębnienie mojej regularnej trasy. Według planu powinnam najpierw pojechać w kilka bliższych miejsc, a potem dotrzeć do Gilbertów, braci-gejów i jednocześnie moich przyjaciół. Większość wypieków miała jednak trafić do Fidrygałki, lokalu, który pokochałam całym swoim dzikim sercem.
Reya, właścicielka Fidrygałki, miała cudowne poczucie humoru, dystans do świata i szacunek do pracy innych. Gdyby nie była konsekwentnie zakochana w swoim mężu, na pewno spędziłybyśmy ze sobą więcej intymnego czasu – jak przed jej wyjściem za mąż. W obecnej sytuacji musiały mi jednak wystarczyć przyjacielskie stosunki. Cóż, mówi się trudno, prawda?
Wsiadłam do dostawczaka z wbudowaną niewielką chłodnią, a potem pomknęłam przed siebie ulicami gigantycznego miasta. Do tej pory głosy dziewczyn z podcastu przyjemnie dźwięczały mi w uszach, ale dopiero teraz mogłam porządnie się skupić na tym, co mówią. No i okazało się, że zgubiłam wątek. Padały jakieś skróty, jakieś dziwne pojęcia, które z niczym mi się nie kojarzyły. Nic nie rozumiałam. Do tego akurat wtedy inny kierowca zajechał mi drogę i z tego wszystkiego już całkiem straciłam serce do programu.
Wybrałam coś innego. Tym razem padło na audycję o młodych kobietach, które zbiły fortunę na swoich pomysłach. Gościnią była niejaka Aria Salvatore, którą prowadząca właśnie przedstawiała.
– Ma ledwo trzydzieści lat, a już przebiła swoje najśmielsze marzenia! Niezwykła postać, o której jeszcze rok temu nikt w świecie biznesu nie słyszał! Tymczasem dziś cały kraj wie, że Aria to angel investor pomagający kobiecym biznesom rozkwitnąć. Do tego walczy o równouprawnienie kobiet za pomocą prowadzonej przez siebie fundacji. Państwo nie mogą tego zobaczyć, ale zapewniam, że siedzi tu ze mną prawdziwy anioł!
Przewróciłam oczami.
Doprawdy, zachwycające.
Węszyłam fałsz w tym nadmiarze lukru, zwłaszcza gdy Aria zaczęła się wypowiadać.
– Każda z nas, bizneswomen, musi mieć świadomość, że są klienci lepsi i gorsi. Mówię oczywiście o perspektywie naszego biznesu. Ktoś może być dobrym i miłym człowiekiem, ale jeśli nie stać go na cenę premium, to musi być dla nas gorszym klientem. To nie jest osoba, dzięki której zbudujemy nasz biznes.
Głosiła też takie mądrości:
– To nie jest kwestia, czy się sprzedać, ale za ile. Żyjemy w kapitalizmie, a więc pieniądze są miarą naszego sukcesu. Jeśli się nie sprzedajemy, to co my tutaj robimy? No powiedzmy sobie szczerze, kto chce być produktem, który zalega na półkach?
Aria Salvatore. Prychnęłam pod nosem. Nie znałam kobiety, a już wiedziałam, że bym jej nie polubiła. Miałam szacunek do ludzi pracujących uczciwie, nie miałam natomiast do zarozumiałych pind – taka już byłam. A ta jej fundacja charytatywna – co drugi bogacz zakładał przecież podobną. Gdyby rzeczywiście działały, to już dawno żylibyśmy w raju. No chyba że fundacje służą czemuś innemu, na przykład praniu pieniędzy, a cała reszta to podpucha dla naiwnych.
Udało mi się w końcu zaparkować pod przedostatnim lokalem, więc wyłączyłam podcast. Bracia-geje przywitali mnie kubkiem pysznej kawy – jak dobrze, że Mitchel zawsze pytał, czy jestem już w pobliżu z ich zamówieniami. Ukłoniłam się prawie do ziemi, przekazałam ciasta i fakturę, którą przygotowała moja pomocnica. Mogłam jechać dalej, gdyby nie to, że mężczyzna mnie zatrzymał. Jego rodzony brat właśnie uwijał się przy porcjowaniu ciasta i wkładaniu go do przeszklonej lady chłodniczej. Musiałam zerknąć, czy ze środkiem jest wszystko w porządku. Cholernie się bałam, że sernik kiedyś oklapnie na amen, a klienci wyrzucą go z menu swoich lokali.
– Wpadniesz do nas później ze wsparciem? Po naszym ostatnim występie ludzie zwariowali. Mamy tonę jedzenia do spakowania.
Uśmiechnęłam się szeroko. Nie byłam totalnym świrem w kwestii wolontariatu, ale wiedziałam, że pomoc w tym niespokojnym świecie jest bardzo ważna. A taka pomoc była kontrolowana. Nie jak w przypadku tych fundacji…
– Tak, dzisiaj muszę jeszcze tylko ogarnąć mieszkanie i postaram się wpaść. Po której? – zapytałam, poprawiając włosy zebrane w kucyk. Czy mówiłam już, że stresuje mnie, iż w cieście ktoś znajdzie jakiś włos?
– Po piątej po południu.
Poklepałam go po ramieniu. Mitchel zawsze był tym bardziej przejmującym się właścicielem. Machający mi zza lady Joe wydawał się dla odmiany wiecznie wyluzowany. Jakoś się uzupełniali, tworząc miejsce pełne serca.
Ale i tak bardziej kochałam Fidrygałkę. Za lokalizację. Za energię. Za Reyę.
Udałam się tam na samym końcu, chcąc zjeść dobre śniadanie. Kawę od chłopaków połknęłam w sekundę, zorientowałam się, że od dawna tak naprawdę nie piłam ani nie jadłam. Mój dziwny organizm nie zawsze funkcjonował poprawnie, a ja musiałam się zmuszać do regularnych posiłków.
Dlatego po kawie zrobiło mi się z lekka niedobrze. Zaparkowałam pod Fidrygałką, cudem nie rysując żadnego innego pojazdu – a byłam tego bliska. Ciężarówka stojąca obok zajęła półtora miejsca parkingowego, a ja wślizgnęłam się obok niej, nie bacząc na konsekwencje. Wyciągnęłam z tylnego siedzenia niezniszczalny wózek transportowy i ułożyłam na nim kartony z części chłodniczej. W środku miałam kilka ciast, ciasteczka i makaroniki, nie wszystkie udane. Wszystkie na sprzedaż.
I właśnie te niedoskonałe desery przeznaczałam praktycznie za darmo dla tych, którzy mieli ochotę spróbować nieidealnych słodyczy. Pochwalę się: to ja wymyśliłam, by nie marnować żadnego swojego towaru, a przecież uczyć się jakoś musiałam. Reya w stu procentach akceptowała ten zamysł i zachęcała mnie do dalszych działań.
Z bananem na ustach przeszłam przez próg, pchając metalowy wózek. Drzwi były otwarte na oścież, chociaż miałam jeszcze kwadrans do otwarcia. Może Reya zamówiła jakieś porządne sprzątanie?
Nie. Zmarszczyłam nos i rozejrzałam się dookoła. Coś mi tu nie grało.
Było za… pusto. I zbyt gwarnie!
Wybałuszyłam oczy na ludzi, którzy brali kilka krzeseł pod pachę i wynosili je, omijając mnie szerokim łukiem. Mieli na sobie identyczne kombinezony, więc domyśliłam się, że jest to ekipa do przeprowadzek czy coś w tym stylu…
Ale Reya nie mówiła mi, że zamierza dokonać jakichś zmian we wnętrzach. A przynajmniej nie mówiła tego przed weekendem!
– Reya? – rzuciłam w eter, ale nikt się nie odezwał. Tylko mężczyźni, niczym roboty, w milczeniu wynosili meble. Przepchałam wózek pod ścianę i ruszyłam na poszukiwania kobiety. – Reya, halo! Przyjechałam z ciastami!
Zazwyczaj nie musiałam się w ten sposób zapowiadać. Reya była punktualna. Mówiłam już, jak szanowała ludzi?
– Naomi, jestem na zapleczu! – Głos mojej dobrej znajomej przywołał mnie do porządku. Poszłam we wskazanym kierunku i otworzyłam stare, drewniane i wielokrotnie odmalowywane drzwi. Wszystko na nic. Farba uwielbiała się z nich łuszczyć.
Weszłam do środka i spojrzałam na niewielki stół zawalony dokumentami i dwoma laptopami. Przy jednym siedziała Reya, rozpromieniona, jakby dostała mikołajkowy prezent, po drugiej zaś stronie… Nie wiedziałam kto. Wysoka, elegancka blondynka, patrząca na mnie z góry. Nie znałam jej. Czy na pewno chciałam ją poznać?
– Poznaj, proszę, Arię. – Głos Rei ociekał niezdrową fascynacją. Spojrzałam na kobietę. No Aria jak Aria. Co miałam jednak przez to zrozumieć?
Nie przywitałam się i chyba to sprawiło, że Reya wstała i złapała mnie za rękę.
– To Aria Salvatore! – wyszeptała. – Kojarzysz?! Ta milionerka, o której teraz głośno w sieci… Kupiła mój lokal. Wiem, jak to brzmi! Wiem, że miałam plany na Fidrygałkę, ale pomysły pani Salvatore są o wiele lepsze! Zmieni to miejsce, a ty urośniesz i wszystko będzie wspaniale…
Wybałuszyłam oczy na Reyę.
Przepraszam, ale… CO?!
To niemożliwe. Niemożliwe!
– Jaja sobie ze mnie robisz?! – krzyknęłam, ignorując fakt, że małe pomieszczenie nieszczególnie nadaje się do wybuchów skrajnych emocji. – Jeszcze w piątek opowiadałaś mi o swoich planach rozwoju!
Kobieta zatrzepotała rzęsami, jakby nie zrozumiała, co właśnie powiedziałam. A to było jasne jak słońce. Za miesiąc miała zwiększyć moje zamówienia, kupić wypasiony ekspres i serwować gościom, prócz zdrowych śniadań i słodkich deserów, piękne herbaty zwijane w kwiaty! Co tutaj się działo?!
Nie mogłam się uspokoić, bo zdawałam sobie sprawę, że od tego, co zrobi Reya, zależy też powodzenie mojego biznesu. A ja, pomimo braku parcia na szybki wzrost, chciałam jednak mieć się z czego się utrzymać. Fidrygałka była nie tylko moim wymarzonym lokalem. Dawała mi też możliwość pozyskiwania kontaktów, bo kawiarnia stała o krok od dzielnicy korporacyjnej, której pracownicy więcej niż chętnie korzystali z tutejszego menu. Tego samego, w którym były moje dyniowe ciastka i moje szarlotki z miętą.
Blondynka nazwana Arią podeszła do nas, założyła ręce na piersi i przekrzywiła głowę. Gapiła się niczym gość Luwru na Mona Lisę, a mnie ogarniała coraz większa wściekłość!
– Dzień dobry – powiedziała cicho, a Reya od razu stanęła na baczność. Wiedziałam, że nieszczególnie nadawała się do prowadzenia biznesu, ale sytuacja była dla mnie przekomiczna. – Miło mi poznać naczelną cukierniczkę przybytku.
Naczelną cukierniczkę przybytku.
Chociaż lubiłam, kiedy przyjaciele mnie tak nazywali, w jej ustach brzmiało to jak obelga. Doskonale widziała, w jakim stanie był lokal. Jeśli znała się na biznesowych sprawach, musiała dostrzec, że nie działo się tu najlepiej, chociaż obie z Reyą próbowałyśmy to zmienić.
Zmarszczyłam brwi i zignorowałam fakt, że nawet nie wyciągnęła do mnie ręki.
– Powiedzmy, że jest to umiarkowana przyjemność – odpowiedziałam. – Rozumiem jednak, że mam nową szefową? Czy zostajesz, moja droga, na posterunku? – zwróciłam się do, najwyraźniej, byłej właścicielki.
Reya spłonęła rumieńcem.
– Reya jedzie na zasłużone wakacje na kilka miesięcy – odpowiedziała niepytana milionerka. – Obie doszłyśmy do wniosku, że niektóre zmiany są bardzo ważne, prawda?
Reya kiwnęła skwapliwie głową.
Teraz to ja założyłam ręce na piersi i spiorunowałam obie kobiety wzrokiem.
– W takim razie z którą z was mam omówić swoją dalszą działalność? – Podniosło mi się ciśnienie. – Zrobiłam wszystko, co zamówiłaś w tamtym tygodniu. Wiesz, że nie marnuję jedzenia.
– Nie będzie takiej potrzeby. Lokal zostanie dzisiaj otwarty dla wybranych, jednak w godzinach wieczornych. Desery będą doskonałe dla wszystkich, którzy przyjdą tutaj na zaplanowane spotkanie.
– Spotkanie? Dla wybranych? – Niczego nie rozumiałam.
– Zaprosiłam dzisiaj kilka bliskich znajomych. Razem lepiej się myśli nad wizją przestrzenną lokalu, zwłaszcza z przyjaciółkami, które się na tym znają.
Aria uśmiechnęła się słodko, ale jej oczy pozostawały nieruchome. Analizowały otoczenie, sprawiając, że przypominała bardziej kobrę niż kobietę. Smukła, chuda, ale z apetycznie zaokrąglonymi biodrami, które doskonale dostrzegłam pod obcisłą sukienką w grantowym odcieniu, zdecydowanie musiała przyciągać spojrzenia. Miała proste plecy, elegancko się poruszała i emanowała pewnością siebie, którą widziałam jedynie u celebrytek. Aż mnie zemdliło.
– W porządku. Nie mam… Nie mam na to siły. Ciasta są na wózku, chodźmy, bo się roztopią…
– Naomi, poczekaj.
Miałam ochotę ciężko westchnąć. Dziwnie się poczułam, kiedy tak władczo wymówiła moje imię. Z jednej strony chciałam pokazać jej język, z drugiej podejść bliżej. Stanowczo za blisko.
– Słucham, szefowo? – mruknęłam ironicznym tonem, gapiąc się przez ramię.
– Wróć tutaj jeszcze. Chcę z tobą porozmawiać o współpracy, bo nie wyobrażam sobie jej nie kontynuować.
– Dobra, dobra. Muszę się zastanowić – odszczekałam niczym zbuntowana nastolatka, ale nie sądziłam, że tak miło zapowiadający się poniedziałek zmieni się w jeden z najbardziej wkurwiających dni w roku.
Wyszłam razem z Reyą i w milczeniu podałam jej ciasta. Byłam zła na przyjaciółkę za brak jakiejkolwiek komunikacji. Nie zaszczyciłam jej spojrzeniem, dopóki nie skończyłyśmy rozkładać łakoci na ladzie chłodniczej. Gdy moje niedoskonałe makaroniki również znalazły się na swoim miejscu, poprzednia już właścicielka pękła.
– Musisz to wszystko zrozumieć.
– O, doprawdy? – mruknęłam. – Myślałam, że jestem zwykłą cukierniczką, a nie psychologiem z certyfikatem.
– Aria. – Reya złapała mnie za rękę. – Nie wiedziałam, jak ci powiedzieć. Ja… muszę odpocząć. Powinnam odpocząć. Chcę jechać na Bali i tam poczuć, że żyję.
Potarłam oczy i zamknęłam kobietę w ramionach. Wiedziałam o jej problemach, ale…
– Wszystko po prostu dzieje się tak nagle. Wiem, że chcesz tam jechać z mężem. Powinniście. Ale ta kawiarnia przynosiła zysk. Na pewno jesteś zdecydowana na wyjazd i oddanie firmy w ręce tej barbie?
Reya zaśmiała się nerwowo.
– Nie zawsze było tak kolorowo. Czasami… Czasami prowadzenie biznesu to maraton, kryzys przychodzi w najmniej spodziewanym momencie… Tylko tyle mogę ci powiedzieć.
– To prawda – westchnęłam i wypuściłam ją z uścisku. –I tak nic nie mam do gadania. To twoja decyzja.
Złość dopiero teraz zaczęła ze mnie schodzić, powoli, ale skutecznie. Na szokującą i nagłą sytuację mogłam teraz popatrzeć z nieco szerszej perspektywy. Odetchnęłam, gotowa na spotkanie z milionerką.
Milionerką… Po co jej więc nasz lokal? Ze względu na miejsce, gdzie stoi? Najpierw jednak musiałam dokończyć rozmowę z Reyą…
– Kiedy już pojedziesz na to Bali, pisz do mnie, okej?
– Będę dzwonić w każdej wolnej chwili! Naomi?
Uniosłam brwi, czekając na to, co powie.
– Dziękuję. Dziękuję, że rozumiesz.
– Spoko. Muszę to jeszcze przetrawić, ale dam radę.
Co za kłamstwo. Na szczęście kłamczuchą byłam doskonałą. Uśmiechnęłam się słodko i poszłam z powrotem na zaplecze, zupełnie nie wiedząc, czego się spodziewać po Arii. Zaledwie kilka razy słyszałam o babie w losowym podcaście, a teraz stanęła przede mną niczym spełnienie afirmacji, której nie chciałam realizować.
Odetchnęłam.
Dwa, cztery, wchodzimy.
Oczywiście, że bez pukania.
Ale Aria na mnie czekała. Opierała się o tandetną konsolę na zapleczu, które służyło Rei jako przechowalnia kaw i herbat dla personelu. Na stole leżała już kupka dokumentów. Czyżby zaczęła je czytać? Cóż za tempo!
– Wróciłam – powiedziałam i ukłoniłam się teatralnie. – Pani wzywała.
– Zawsze jesteś taka bezczelna? – zapytała, nawet na mnie nie patrząc. Składała jakieś dokumenty, co obydwie uznałyśmy za brak szacunku. Chciała mnie sprowokować bardziej? Nie radziłabym.
– Zdarza mi się. Zwłaszcza w tak stresujących sytuacjach jak ta. Nie wiem, ile wiesz o mojej marce…
– Wystarczająco, by zaproponować intratne warunki dalszej współpracy. – Aria przerwała mi wypowiedź i się wyprostowała. Miała sylwetkę modelki. Przez to wyglądałam jak jej przeciwieństwo: lekko zaokrąglona, z wielkimi piersiami i kawałkiem tyłka; niska, brązowowłosa dziewczyna z masą piegów na twarzy. W niczym nie przypominałam piękności stojącej przede mną, choć nie narzekałam na brak adoratorek, zwłaszcza w ulubionym nocnym klubie.
– Słucham więc – powiedziałam i usiadłam na miejscu, gdzie kilkanaście minut temu siedziała Reya.
– Pieczesz doskonałe ciasta, wiem, bo próbowałam. I zaraz też spróbuję – zaczęła Aria pewnym siebie tonem. Słuchałam jej więc z uwagą, opierając czoło na dłoni. – Jednak musimy je dopasować do nowego brandingu i idei tej kawiarni.
– Mhm. Mów dalej.
– Dlatego rezygnujemy z rozdawania jedzenia za darmo. To źle świadczy o lokalu.
Poruszyłam się, wyprostowałam.
– Za darmo?
– Makaroniki powinny kosztować. Sprzedając je tak przecenione, nawet jeśli są wadliwe, obniżasz wartość głównego produktu.
– Ale ludzie nie będą kupować…
– To produkt premium. Dla klienta premium. – Spojrzała na mnie z politowaniem. – Widzisz, chcę tu stworzyć przestrzeń, którą pokochają menadżerowie wyższego szczebla. Kiedy oni zaczną tu przychodzić na lunch, za nimi podąży reszta korpoludków z tych wszystkich biur w okolicy. I będą płacić więcej za sam prestiż.
O Wszechświecie. Naprawdę jej nie znoszę.
– Okej, ale… to nie jest w stylu Fidrygałki. Tutaj przychodzą zwykli ludzie bez grubo wypchanych portfeli. Chcą zjeść późne śniadanie i mój sernik nowojorski. Zabierzesz im tę przyjemność… Stracisz klientów.
– Tak. – Aria była bezpośrednia. – Obecny klient jest zbyt ekonomiczny, za bardzo lubi promocje, przeceny, łączone oferty, jakieś darmowe kawy do bajgla. Żeby rozwijać biznes pod niego, musielibyśmy ścinać koszty i oszczędzać na jakości. To nie jest najlepsza droga dla tego miejsca. Zamiast tego zmienimy lokal, kolory, meble. Twoje ciasta będą tonąć w jadalnym złocie, które samodzielnie załatwię. Chcę, by twoje serniczki prezentowały się jak milion dolarów. Nie kręci cię to?
Zamilkłam. Patrzyłam na kobietę jak na jakieś dziwadło rodem z horroru. Lekki strach o los mojego ukochanego lokalu mieszał się z pewnością, że faktycznie nigdy nie chcę być aż tak bogata jak ona. Paskudnie bogata, z zaślepieniem licząca pieniądze.
Nie, dziękuję.
– Nie – powiedziałam zachrypniętym głosem. – To obrzydliwe.
Aria uniosła brew i teraz sama oparła głowę na ręce.
– Słucham dlaczego. Przekonaj mnie, że popełniam błąd.
Zagryzłam wargi.
– Zwykli klienci są ważni – zaczęłam powoli. – Nie każdy ma miliony na kawę z ciastkiem w złocie. Niektórzy chcą mieć swoją bezpieczną przestrzeń do tego, by uciec z biurowej atmosfery.
– Myślę, że konkurencja szybko zajmie się tą grupą odbiorców. W pobliżu naliczyłam aż trzy kawiarnie działające pod nich.
Miałam ochotę zazgrzytać zębami. Aria uśmiechała się, a jej słodycz była wręcz jadowita.
– Nie oddam niewypałek. Ludzie kochają ten moment dnia, kiedy przyjeżdżam z makaronikami. Przychodzą tłumnie…
– Niech będzie. Możemy zrobić, powiedzmy, środowy wieczór dla korposzczurów z przecenami minus pięćdziesiąt procent. Ale nie dam ci wejść na głowę. Dlatego zapraszam cię na spotkanie zamknięte, o którym wspomniałam. Mam pragnienie, byś była częścią mojej wizji.
Częścią mojej wizji.
Na te słowa Aria przekrzywiła znów głowę i popatrzyła na moją twarz. Spłonęłam rumieńcem, czując przy okazji, jak jej stopa zaczepia moją nogę. I jasne, mogła to być wina wyłącznie ciasnej przestrzeni pod stołem, ale… tu chyba nie o to chodziło.
Wstałam gwałtownie i, czerwona na twarzy, ruszyłam w stronę drzwi. Obróciłam się na sekundę.
– Przyjdę jeszcze dzisiaj. Ale ja… Ja nie zmienię zdania.
I wyszłam, nie dając Arii dojść do słowa. Byłam przekonana, że kobieta śmieje się cicho z mojej dziecinnej reakcji. I miała rację.
Na jej miejscu sama bym się z niej śmiała.ROZDZIAŁ 2
Aria
Stanęłam na środku już prawie pustego lokalu. Mężczyźni z firmy przeprowadzkowej wynieśli praktycznie całe wyposażenie prócz wyspy z ladą chłodniczą, którą planowałam zostawić oraz przerobić. Reszta rzeczy wymagała szybkiego remontu, by dopasować lokal do mojej wizji.
Wielkiej wizji.
Wkrótce miała przyjechać kolejna ekipa, by na szybko ustawić tutaj wynajęte meble. Zaprosiłam dwadzieścia osób, aby przegadać z nimi pomysł na lokal i zapytać, co sądzą o tym miejscu.
A co ja sama o nim sądziłam?
Było na pewno przesłodzone. Pastelowe kolory i ta śmieszna nazwa, umieszczona w neonie nad menu oraz na fasadzie budynku, tuż nad oknami. Całość sprawiała wrażenie taniej kawiarni z opcją śniadań. Wokół faktycznie wielkie firmy miały swoje siedziby korporacyjne, a ludzie z korpo lubią zjeść sobie coś na szybko poza wieżowcami.
Zdziwiłam się więc, kiedy Reya tak szybko zrezygnowała ze swojego biznesu. Byłam pewna, że będzie o niego walczyć pomimo moich kuszących propozycji. Najpierw proponowałam modernizację – bycie aniołem tej firmy, inwestorem – a dopiero na samym końcu zakup lokalu. Myślałam, że to ostatnie okaże się niemożliwe. Ona jednak nie chciała tutaj zostać, wolała wyjechać.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Wyglądało na to, że wystarczy znaleźć w ludziach słabe punkty, przekuć je w strategię i uderzyć w najmniej spodziewanym momencie. A dzięki moim kontaktom o Rei dowiedziałam się sporo. Miałam informację, że kobieta leczy się na depresję, a jej marzeniem nie jest rozwijanie biznesu, lecz kilka tygodni, a może i miesięcy na rajskiej wyspie. Borykała się również z problemami finansowymi, co przyjęłam ze zdziwieniem. Najwyraźniej ten biznes to było dla niej za dużo już od jakiegoś czasu. Kiedy zaproponowałam zakup, kobieta prawie rozbiła filiżankę.
Ale niewiele jeszcze wiedziałam o Naomi. Swoje życie prywatne – a na wiedzy na jego temat najbardziej mi zależało – ukrywała przed światem. Jakby wszystko kręciło się wokół ciastek i ciast. Na nich zarabiała, na nich wyrabiała sobie renomę i dzięki nim pokazywała swoje serce. Te jej niewypałki… Niestety u mnie nie mogły wypalić.
Najważniejszy jest zysk.
A Naomi, kimkolwiek była w swoim życiu prywatnym, miała się stać wartością dodaną kawiarni. Na moich zasadach – czy jej się to podobało, czy też nie.
– Szefowo? – Obok mnie zmaterializował się Jake, moja prawa ręka, ubrany w perfekcyjnie skrojony garnitur. Wysoki mężczyzna poprawił druciane oprawki, zsuwające się co jakiś czas z nosa, i wyciągnął ku mnie drewnianą podkładkę.
Jeśli ktoś twierdził, że faceci nie potrafią być doskonałymi asystentami, to nigdy nie spotkał Jake’a. I pewnie nie spotka.
Podpisałam odbiór mebli przez ekipę przeprowadzkową. Miały wylądować w moim magazynie, a ja zamierzałam się postarać zrobić z nich coś ładnego w mitycznym wolnym czasie. Coraz bardziej zbliżałam się do życia, które zaplanowałam. Do życia z pieniędzy, które ciągle będą do mnie wracać dzięki poczynionym inwestycjom. Ta kawiarnia stanowiła jeden ze środków do wygody i swobody, której panicznie potrzebowałam.
Ale nikomu nie mogłam się do tego przyznać. Nie mogłam pokazać, że przestaję nad tym panować. Intensywny wzrost zagarnął całą moją ambicję i siłę. Ciągłe wywiady, rozmowy, spotkania, udoskonalanie strategii, nieprzespane noce. To wszystko tworzyło tajfun, który zbyt łatwo mógł mnie za sobą porwać. Widziałam, co robiła konkurencja. Kilka kobiet, z którymi miałam kontakt, a które przebijały swoje szklane sufity, spadło z piedestału, i to na bruk. Musiałam działać inaczej. Rozważniej.
I jednocześnie szybciej.
– Jesteś gotowa na dzisiaj? – Jake uśmiechnął się lekko. – Potrzebujesz czegoś jeszcze?
Nie wiedziałam, od którego pytania zacząć. Sięgnęłam po wodę, którą mi podsunął.
– Chyba nie. Ludzie kończą układać tymczasowe meble, pójdę się tylko przebrać w inny strój. To spotkanie ze starymi znajomymi…
– I jednocześnie nowymi podwykonawcami.
– Tak, po części. Nie chcę mieć w tej kawiarni dużej kuchni. Nella potrafi przygotować doskonałe śniadania i monoporcje na słono. Janice będzie odpowiedzialna za świeże kwiaty i opiekę nad zielonymi roślinami. Mallory przejmie rolę kierowniczki… Poza tym trzeba będzie znaleźć opakowania na te ciasta i je podzielić. To zrobię, jak tylko je przywieziesz. – Wskazałam na wypieki Naomi. Piękne wypieki, nie licząc nie zawsze udanych ciastek oraz makaroników. Stworzenie ich było trudną sztuką i naprawdę chciałabym mieć na nie miejsce w swojej wizji, ale tutaj liczyła się perfekcja, nie próba zadowolenia jednej dziewczyny.
– Jasne. Gotowa na wywiad?
Kiwnęłam głową, oczywiście kłamiąc. Jak trzeba, to trzeba. Czego się nie robi dla umocnienia marki – traktowałam to jako przymus. I chociaż szłam do jednego z popularniejszych podcastów, nie odczuwałam już presji. Zabiłam w sobie stres. Cel był nadrzędny. Ale najpierw znów musiałam się napić, bo już czułam, jak kręci mi się w głowie z odwodnienia. Cóż, chociaż moim ciałem opiekowali się lekarze i rehabilitanci, ono i tak miało ze mną za bardzo pod górkę.
*
Godzinę później siedziałam w studiu naprzeciwko prowadzącej. Ta gadała jak najęta. Nie wiedziałam, czy rozgrzewa sobie gardło, czy to kwestia charakteru i typu pracy, ale czułam, że jeszcze jedno nadprogramowe zdanie i wyjdę.
– Potrzebuje pani czegoś? – Dziewczyna miała może dwadzieścia pięć lat, burzę loków i patrzyła na mnie wyczekująco. Istniała szansa, że moja ponura twarz dała jej do zrozumienia, jak irytuje mnie jej gadulstwo.
– Tak, kawy. Najlepiej niezbyt mocnej, z mlekiem i cukrem trzcinowym.
Prowadząca pobladła i odchrząknęła.
– Zaraz sprawdzę, co da się zrobić. Proszę chwilę poczekać, mamy jeszcze odrobinę czasu.
– Jasne. Nigdzie nie ucieknę. – Posłałam jej krótki uśmiech, na co kobieta z kręconymi włosami wstała i wyszła czym prędzej z eleganckiego studia utrzymanego w ciemnej zieleni i brązie. Mikrofony, kable i komputery walały się dookoła, a kubki z kawą zdobiły część stołu właścicielki kanału. Nie skomentowałam tego bałaganu i nie zamierzałam tego robić. Chciałam mieć ten czterdziestominutowy podcast za sobą. Tylko tyle i ani minuty dłużej.
Moi spece od marketingu stwierdzili bowiem, że powinnam pokazywać, że jestem inwestorką z krwi i kości, której osobiście mogą posłuchać.
– Ludzie uwielbiają autentyczność – mówiła jedna z młodszych pracownic.
– Dokładnie. Musi pani wychodzić do świata, stabilizować swoją pozycję i przemawiać do pokolenia młodych. To zawsze doskonale się sprawdza! – przekonywała team liderka zespołu, atakując mnie swoim śnieżnobiałym uśmiechem.
Jęknęłam na samo wspomnienie swojego ówczesnego entuzjazmu. Jasne, wtedy to mnie podniecało. Ekscytowałam się, że wyjdę do świata ze swoimi umiejętnościami i wizją. Teraz jednak wolałabym znacznie ograniczyć zaproszenia do podcastów, programów śniadaniowych. Im mniej kontaktu z ludźmi, tym lepiej.
Prowadzący nie zawsze zadawali wygodne pytania. Niektórzy, zwłaszcza męscy rozmówcy, przekraczali granice dobrego smaku, sugerując, że moje bogactwo to wypadkowa korzeni rodzinnych lub bogatego sponsora, a nie efekt pracy od praktycznie dziesięciu lat. Wielu lubiło mnie obsmarowywać na portalach plotkarskich, chociaż wolałam, kiedy moja twarz lądowała na portalach poświęconych biznesowi i finansom.
Wyprostowałam się, kiedy moja przyszła rozmówczyni wróciła z kawą.
– Niestety, miałam tylko ksylitol i biały cukier. Przyniosłam oba…
Machnęłam ręką. Jeśli ona się zestresuje, to ja też. Wolałam uspokoić dziewczynę.
– Dziękuję. Jest pani gotowa na wywiad ze mną?
Loczek zajął miejsce naprzeciwko. Kiwnęła głową i zdjęła swoje kubki ze stołu, by postawić je na podłodze.
– Jasne. Mam nadzieję, że poczuje się pani ze mną komfortowo.
– Jest tutaj bardzo przytulnie – powiedziałam, nie chcąc dyskutować na temat wystroju. – Myślę, że możemy zaraz zaczynać. Czas nas goni.
– To prawda. Sprawdzę ustawienia i mogę odpalać transmisję. Jeszcze raz dziękuję, że zdecydowała się pani na współpracę. – Dziewczyna spojrzała mi prosto w oczy, a ja prócz zmieszania zobaczyłam w nich podziw, który łechtał moje ego. – Słuchaczki będą zachwycone.
– Drobiazg. Zaczynałam w tym samym miejscu, co większość z nich.
To nie była cała prawda, ale nikt nie musiał o tym wiedzieć. Nikt nie musiał wiedzieć, jakie kroki podjęłam, by zarabiać grube pieniądze. Zadbałam, by nieproszeni ludzie nie mieszali brudnymi paluchami w mojej przeszłości.
– Super. Zaczynamy!
Sięgnęła do jakichś przycisków, wskazała na słuchawki, z których miałam skorzystać. Założyłam je i przybliżyłam się do mikrofonu, a prowadząca zaczęła mówić.
– Dzień dobry, tutaj twój najlepszy podcast biznesowy dla kobiet. Dzisiaj gościmy wspaniałą rozmówczynię, Arię Salvatore, która oczarowała świat babskiego, i nie tylko babskiego, biznesu. Pokazała, że każde marzenia można złapać w garść i zrealizować w młodym wieku. Powitajcie serdecznie kobietę, o której mówią wszyscy!
Nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Od razu weszłam w rolę, a chłodny głos zastąpiłam o ton cieplejszym. Nieważne, że w środku nadal pozostałam kłębkiem nerwów. Nieważne, że nadal nie chciałam tu być.
– Jak wyglądał dzień, w którym dotarło do pani, że będzie milionerką?
Zaśmiałam się. Miałam ten śmiech wyćwiczony tak samo jak odpowiedź na to pytanie. A przynajmniej tak sądziłam.
– Był to najgorszy dzień w moim życiu – zaczęłam spokojnie, a prowadząca zrobiła wielkie oczy. – Mój ojciec, jedyny żywiciel sześcioosobowej, a właściwie wtedy już pięcioosobowej rodziny, umarł na zawał z przepracowania. Matka została sama z czterema dziewczynkami. Najstarsza uciekła z domu, najmłodsza miała autyzm, a ja oraz druga środkowa siostra postanowiłyśmy zrobić coming out. Ona jako trans, ja jako lesbijka.
Zapadła cisza, a ja dopiero wówczas zrozumiałam, co dokładnie powiedziałam. Gdyby usłyszeli to spece od PR-u, momentalnie dostałabym powiadomienie o pilnym zebraniu na temat wizerunku w mediach.
– To… okropna historia – skwitowała prowadząca, ale jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. – Nie żałuję jednak, że zapytałam. Takie dni potrafią zmienić życie człowieka. Pytanie, czy od nas zależy, czy na lepsze lub gorsze?
Dobra była. Z lekkim uśmiechem kiwnęłam głową i od razu zaczęłam mówić.
– Nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie, bo nie byłam odpowiedzialna w stu procentach za swoją zmianę. Nagła śmierć i konieczność uratowania rodziny od widma śmierci głodowej… To nakręcało do działania. Mogłam wtedy iść w swoją stronę, miałam siedemnaście lat. Ucieczka z domu w moim przypadku również wchodziła w grę. Ale posiadanie sióstr młodszych o kilka lat… Nie chciałam tak grać. Życie jest nieprzewidywalne. Najpierw cię rozpieści, a potem spróbuje zniszczyć…
– To jak w Simsach, prawda?
Tym razem to ja wyraziłam zdziwienie, patrząc na prowadzącą. Ta odchrząknęła. Odchylając się delikatnie na fotelu, pozostała nadal w zasięgu mikrofonu, by kontynuować:
– Osobiście czasami czuję się jak Sim. Coś sobie planuję, wszystko idzie świetnie, zgadza się kasa, marzenia spełniają i nagle bach. Umiera się od piekarnika w ogniu albo traci drabinkę do wyjścia z basenu. I człowiek myślał, że wygrał wszystko, ale zamiast słodyczy dostał czymś paskudnym. Chociaż mówią, że każdy w życiu dostanie coś dobrego i coś złego…
– Nie wiem, czy zawsze jest to sprawiedliwy podział –przerwałam jej, powstrzymując się od parsknięcia. – Niektórzy ludzie topią się w cukrze, inni w gównie.
Ups. Mój zespół PR-owy zapewne chciał już urwać mi głowę. Na szczęście prowadząca się zaśmiała, a ja byłam wdzięczna za formę tego wywiadu. Szczerze mówiąc, każdy z tych, których już udzieliłam, kręcił się wokół tego, jak cudowna jestem. Musiałam udawać siłą rzeczy specjalistkę bez konkretnych, czasami trudnych w odbiorze opinii. Ale mocniejszy kawałek nikomu nie mógł przecież zaszkodzić.
– Niestety. Czyli na panią…
– Aria, proszę.
– Na ciebie, Ario… – Prowadząca uśmiechnęła się szeroko. Byłam ciekawa, czy powinnam znać jej imię. Chyba mi się nie przedstawiła. – …ten dzień wpłynął na różne sposoby. Jakie kroki podjęłaś, by uratować wszystkich od śmierci głodowej?
– Zaczęłam czytać. Przez moją rękę przewinęło się wiele książek biznesowych. Fart chciał, że trafiłam na płatny staż z konkursu. Staż realizowała jedna z ważniejszych redakcji…
– Forbes?
– Tak! – Uśmiechnęłam się. Ta informacja była podana w mediach, a więc cieszyłam się, że prowadząca zrobiła research na temat mojej drogi zawodowej. – Tam też dostrzegłam, że biznes nie jest tylko dla facetów, a my, kobiety, doskonale możemy się w nim odnaleźć. I ja się w nim odnalazłam.
Rozmowa szła szybko i sprawnie. Zanim się obejrzałam, skończył nam się czas. Wybuchów głośnego, szczerego śmiechu ze strony prowadzącej naliczyłam trzy, a i całe wrażenie było ogólnie dobre. W świetnym nastroju podziękowałam za wywiad, dostałam kwiaty i taksówką pojechałam pod swój nowy lokal, który w ciągu tygodnia miał zyskać nie tylko nowe wnętrze, ale i nową nazwę. Dzieliła mnie chwila od przywitania gości i poinformowania ich o planach dla tego miejsca.
Ludzie, którzy otrzymywali takie zaproszenia, nigdy nie wiedzieli, w jakim celu mieli się pojawić. Nie spodziewali się najgorszego – chociaż przyklejono mi łatkę wymagającej szefowej, zawsze grałam czysto. No, może czasami chowałam asa w rękawie… Tak na wszelki wypadek.
*
Jake miał niewyraźną minę, kiedy otworzyłam drzwi kawiarni. Posłałam mu pytające spojrzenie, ale nie musiał odpowiadać. Wystarczyło, bym spojrzała na środek sali.
Naomi. Poznana rano cukierniczka najwyraźniej nie zrozumiała przekazu „brak w moim biznesplanie miejsca na twoje piekarskie niedoróbki”.
Zmarszczyłam brwi. Dziewczyna siedziała przy środkowym stoliku, na którym położyła kosz makaroników i kartkę z napisem „Nie dla likwidacji równych szans żywnościowych”.
Bogowie, a to wymyśliła.
Miałam ochotę wybuchnąć śmiechem, ale się powstrzymałam. Postanowiłam zagrać profesjonalnie.
– Co ty robisz, Naomi? – zwróciłam się bezpośrednio do dziewczyny, słysząc, jak Jake zajmuje miejsce za moimi plecami. Przydałby się jeszcze ktoś, na przykład ochroniarz, ale wokół stolika zajętego przez Naomi tłoczyły się moje przyszłe podwładne oraz podwykonawczynie. I były zachwycone jej postulatem.
– Zaprosiłaś mnie, więc jestem. – Cukierniczka skrzyżowała ręce na piersi i uniosła podbródek. Miała piękne oczy i ponętne usta. Umówmy się, w jednej chwili zechciałam sprać jej tyłek z przekory. Była tak pewna siebie, że nie sądziłam, iż to w ogóle możliwe. Nie w moim towarzystwie.
Dziewczyny jak na komendę zrobiły mi miejsce. Spojrzałam na niedoskonałe makaroniki, które – szczerze mówiąc – prezentowały się całkiem nieźle. Niektóre były popękane, niektóre miały nierówną stopkę, czyli to piękne łączenie między dwiema częściami ciastka i kremem. Być może wina leżała również w kiepskim smaku, ale tego zamierzałam zaraz się dowiedzieć.
Sięgnęłam po jeden z nich i go nadgryzłam, wpatrując się zuchwale w twarz Naomi. Ta nieco pobladła, ale wytrzymała moje chłodne spojrzenie.
Punkt dla ciebie, słodka cukierniczko.
– I co z nimi jest nie tak, że nie chcesz ich sprzedawać u mnie za przyzwoitą cenę? – Czułam, że wszyscy słuchają uważnie. To trochę spali im niespodziankę, ale trudno.
– Są nieidealne. A makaroniki w swojej cenie muszą być doskonałe.
Hm, Naomi mi imponowała, tego nie mogłam ukryć. Dziewczyna ciskała z oczu gromami i gdyby faktycznie mogła zabijać wzrokiem, już padłabym trupem.
– Do ideału, owszem, nieco im brakuje. Ale jesteś na dobrej drodze, by stworzyć doskonałe dzieła sztuki. I chociaż perfekcja nie istnieje – tu zwróciłam się do wszystkich – stworzymy w tym miejscu coś, co kulinarni recenzenci będą wychwalać pod niebiosa.
Przeszłam do lady, za którą stały już przygotowane pakunki z ciastami Naomi. Wskazałam na nie dłonią, rozpoczynając przedstawienie.
– Wspólnie będziemy dążyć do perfekcji. Stworzymy ekskluzywną kawiarnię z opcją brunchów oraz śniadań, a dodatkowo ugościmy naszych klientów ciastkami i ciastami Naomi. Dziękuję ci, kochana, za ten wstęp do dzisiejszego wieczoru. Pokazujesz nam, że ciągle możemy osiągać więcej.
Naomi opadła szczęka, i to dosłownie. Miałam ochotę parsknąć śmiechem, moje ciało zalała satysfakcja. Co prawda moje wejście wyszło mniej ciekawie, niż planowałam, ale nie miałam wyboru. Musiałam natychmiast utrzeć dziewczynie nosa, podstawić ją pod ścianą i kazać jej piec to, co uznałam za słuszne. To ja tu rządziłam. Mogłam grać nie fair, ale to ja trzymałam karty. Nie ona. Ani nikt inny.
Kobiety zaś były zachwycone. Niektóre znałam dobrze: wybierałam te bardzo dobre w swoim fachu, mówiłam o swojej wizji i łączyłam ją z ich umiejętnościami. Tak miałam zamiar zrobić przy Fidrygałce, czy komukolwiek się to podobało, czy też nie.
Więc, przykro mi, Naomi. Trafiłaś na zawodniczkę, której nie pokona nawet twoja słodka buzia.
Gra się dopiero zaczęła. A ja już potasowałam talię.