- W empik go
Dla zabicia czasu: humoreski - ebook
Dla zabicia czasu: humoreski - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 208 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
HUMORESKA WYKROJONA Z ŻYCIA
Z roku na rok zrywał Mordka Maliner z tradycyami placu Bankowego, ulegając wpływom asymilacyi.
Nabywszy pierwszą kamienicę na Lesznie, przedewszystkiem zmienił krawca; w lat parę po zwycięskiej walce licytacyjnej o trzechpiętrową posesyę w "Alejach, " na protokule Towarzystwa kredytowego miejskiego podpisał się już Maurycy Maliner, a w chwili, gdy ukończył przebudowę trzeciego domu na "Krakowskiem," gdzie w lokalu oświetlonym elektrycznością otworzył "biuro handlowe, " z dawnego Mordki, późniejszego Maurycego Malinera, pozostał zaledwie ślad nieczytelny na szyldzie, mającym w zmniejszeniu wygląd następujący.
MORDKA MALINER
BIURO HANDLOWE
pod firmą
MAURYCY MALINOWSKI.
Dodać jeszcze dla ścisłości wypada, że górną część szyldu zasłaniał letnią porą rąbek markizy; że zaś zimą, na mrozie, czytelnictwo uliczne nie kwitnie, przeto drobne wspomnienie przeszłości na znaku firmowym było przez rok okrągły dla szerszego ogółu niedostrzegalnem.
Na takiem powierzchownemu zaznaczeniu zmiany przekonań nie poprzestawał jednak pan Maurycy Malinowski.
Noblesse oblige! nazwisko obowiązuje.
Wpadał więc do Wróbla na "parówki, " do Brajbisza na "wołową z rożna" lub flaki, bywał stale na premierach w "Rozmaitościach," popierał pana Ludwika w "Małym, " śpiewaczkom włoskim posyłał kosze kwiatów, ale w sekrecie przed żoną Amelią z Taubenfussów, osobą wielce zazdrosną, zdenerwowaną, którą rok rocznie wraz z dziećmi wysyłał na letnie mieszkanie do Mrozów.
Jako mąż dobry, a ojciec czuły, robił czasem rodzinie niespodziankę, biorąc dla całego domu lożę. Bywał także u Krywulta i w "Zachęcie," jako członek zwyczajny, posiadający akcyę pięciorublową, dającą prawo bezpłatnego wejścia z rodziną.
Można powiedzieć, że kochał się wsztukach pięknych, bo latem uczęszczał stale do "ogródków," gdzie zawiązał liczne znajomości, rozumie się, że w charakterze słomianego wdowca.
Po zatem, wziąwszy kilkanaście lekcyj konnej jazdy, wynajmował czasami pan Maurycy rumaka z tatersalu i wyjeżdżał na spacer w aleje, raz nawet dotarł do Otwocka, gdyż pani Amelia, sprzykrzywszy sobie Mrozy, tutaj willę na lato wynajęła.
O pokarm umysłowy dbał również. Trzymał wprawdzie jak za malinerowskich czasów Gazetą Handlową, ale wyłącznie dla biurowego użytku; dla żony i dla siebie oprócz pism i illustrowanych zaprenumerował obydwa Kuryerki, wczytując się pilnie w rubrykę "licytacye, " jako łączącą w sobie utile z dulci.
Było to na wiosnę. Pan Maurycy, wyszedłszy z giełdy, wstąpił na "czarną" do Loursa w Saskim ogrodzie, gdzie miał go oczekiwać dawny znajomy, faktor, stręczący mu kupno willi w Otwocku. Interesy szły dobrze, zarobił na "lilpopach" kilka tysięcy rubli, chciał Amelii zrobić niespodziankę. Stać go na to! może sobie pozwolić! Zresztą i willa nie jest tak złym interesem, zwłaszcza, gdy kto potrzebuje żonę z dziećmi wysyłać na letnie mieszkanie.
Zaczął obliczać.
Da ile? Pięć… sześć tysięcy rubli, to prawda, ale nie będzie płacił komornego, odnajmie parę pokojów, zawsze będzie jakie pięć procent od kapitału… a co wygoda – to wygoda. Przytem nie wypada, żeby pani Maurycowa Malinowska wynajmowała mieszkanie. Co innego dawniej…
ale teraz… może mieć nie jedną… ale dwie… trzy wille…
Zdecydował się kupić.
Ale faktor, jak na złość, nie przybywał. Pan Maurycy czekał, niecierpliwił się, wypił już dwie filiżanki kawy, w końcu z nudów wziął Porannego do ręki i zaczął czytać.
Jak zwykle, rozpoczął od… "licytacyi," lecz zaledwie rzucił okiem, drgnął cały, prawie że skoczył z radości.
– To jak raz dla mnie! Może sobie teraz ten gałgan nie przychodzić! – mruknął, odczytując ulubioną rubrykę po raz wtóry.
Nie chcąc nadużywać cierpliwości czytelnika, objaśnię odrazu, że nie jakaś sensacyjna wiadomość polityczna, lecz najzwyklejszy anons tak zelektryzował pana Maurycego.
Anons opiewał: "Folwark Malinowka, w powiecie radomskim, gubernii radomskiej położony, od stacyi kolejowej wiorst pięć, ogólnej przestrzeni włók piętnaście, sprzedanym będzie w drodze licytacyi publicznej. Szacunek licytacyjny 10, 000 rb."
– Niech dyabli wezmą willę! – mówił do siebie, czytając ogłoszenie po raz trzeci. – Malinowski… z Malinówki… Jak to ślicznie brzmi! Kupię dobra… kilka tysięcy rubli więcej, co to dla mnie znaczy! Dopiero się Amelka ucieszy… Malinowski z Malinówki… kupię… będzie letnie mieszkanie przez cały rok. Jak ma być szyk, niech będzie szyk. Ja tak lubię… Cała giełda będzie wiedziała! Malinowski z Malinówki… Aj! waj!
Końcowy wykrzyknik, wypowiedziany już na cały głos, wyrwał się z piersi przyszłego dziedzica Malinówki z wielkiej radości. Zawstydził się pan Maurycy zbytniego ferworu i obejrzał się w około, czy kto nie posłyszał. Szczęściem, prócz chłopca, nikogo na sali nie było.
Uspokojony zapłacił za kawę i nie czekając już na faktora, z gotowym projektem w głowie, pośpiesznie podążył ku domowi, powtarzając:
– Malinowski z Malinówki… Malinowski z Malinówki…
W drodze ułożył sobie, że żonie nic nie powie, aż po kupnie, a nawet jeszcze później, jak się w nowym domu urządzi. Zamiast na letnie mieszkanie zawiezie ją wtedy wprost do Malinowki. Wyobrażał sobie radość i zdziwienie małżonki, gdy ta usłyszy od niego:
– Amelciu! to jest twoje letnie mieszkanie… To trochę lepsze, niż Mrozy, Otwock, niż własna willa nawet…
Mlaskał z zadowolenia na samą myśl takiej niespodzianki.
Wieczorem tegoż dnia, pod pretekstem ważnego interesu handlowego w Łodzi, pędził pan Maurycy pociągiem kolei Nadwiślańskiej w stronę Radomia. W parę dni wrócił rozpromieniony. Był dziedzicem, prawowitym dziedzicem Malinówki, utrzymawszy się na licytacyi za sumę trzynaście tysięcy rubli. Według pierwotnego planu, starał się przed żoną zachować tajemnicę aż do lata. W biurze nakazał sekret, a Kuryerki, w których wydrukowano, że "pan Maurycy Malinowski z Warszawy nabył w gub… radomskiej dobra ziemskie Malinówka," zniszczył, aby przypadkiem tą drogą wiadomość do pani Amelii nie doszła.
Na giełdzie wieść o kupnie dóbr rozeszła się szybko. Zaczęto się dopytywać pana Maurycego o obszar, o las, o propinacyę… Nowy nabywca chętnie udzielał pytającym objaśnień, prosząc jednakże o sekret.
Zabezpieczywszy się w ten sposób, był pewien, że żonę on pierwszy i w stosownej chwili nazwie dziedziczką… Po głębszem jednak rozmyśle przyszedł do przekonania, że częste wyjazdy mogłyby obudzić w umyśle zazdrosnej połowicy podejrzenie, w następstwie nieprzyjemność domową; postanowił przeto wyjaśnić prawdę przed czasem, ale w sposób delikatny, aby zbytnia radość ujemnie nie oddziałała na zdrowie pani Amelii.
Sposób taki obmyślił.
Zamówiwszy setkę biletów wizytowych z drukiem gotyckim, skoro mu z drukarni obstalunek odesłano, udał się natychmiast z paczką w ręku do pokojów żony.
Pani Amelia siedziała właśnie na kozetce, zajęta czesaniem siedmioletniej Rózi.
– Jak to dobrze, Moryc, żeś przyszedł – rozpoczęła, ujrzawszy wchodzącego męża – chciałam właśnie wyjść z Rózią na spacer do Saskiego, potrzebuję pieniędzy.
– Ty potrzebujesz cicho siedzieć, Anielciu – przerwał pan Maurycy. – Jak ja tobie coś powiem, to się z miejsca nie ruszysz… Coś bardzo ładnego…
– Ciekawam, co ty mi powiesz, Moryc! Może "wagony" poszły w górę?