- promocja
Dlaczego właśnie ja? Kiedy złe rzeczy zdarzają się dobrym ludziom - ebook
Dlaczego właśnie ja? Kiedy złe rzeczy zdarzają się dobrym ludziom - ebook
Jedna z najważniejszych książek o rozwoju duchowym, która stała się źródłem inspiracji dla milionów czytelników na całym świecie
Dlaczego uczciwi i przyzwoici ludzie cierpią?
Dlaczego nieszczęścia i nagła śmierć spotyka niewinnych?
Gdzie jest Bóg, kiedy cierpią i giną dobrzy ludzie?
Harold S. Kushner – amerykański teolog i rabin – sam musiał poradzić sobie z tymi trudnymi pytaniami, kiedy okazało się, że jego syn jest nieuleczalnie chory i będzie żył tylko do wczesnej młodości. Wiele lat później Kushner napisał tę książkę, żeby pomóc innym pokonać wątpliwości i lęki oraz zachować wiarę w obliczu tragedii. Jest to wnikliwa i mądra książka napisana z perspektywy duchownego i rodzica, która wskaże, jak znaleźć pocieszenie w chwilach smutku i zwątpienia.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8202-389-3 |
Rozmiar pliku: | 617 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dwadzieścia lat temu napisałem książkę, żeby dotrzymać obietnicy, jaką dałem mojemu synowi. Pod koniec życia obawiał się, że ludzie zapomną o nim, bo jego życie było takie krótkie, więc obiecałem, że spróbuję opowiedzieć jego historię.
Ponadto przez lata, kiedy żyłem ze świadomością, że choroba Aarona jest nieuleczalna, osiągnąłem zrozumienie roli Boga w niesprawiedliwym i wypełnionym bólem świecie, zrozumienie, które pomogło mi zachować wiarę, i kiedy je wyrażałem w kazaniach i na pogrzebach, pomagało to także innym. Pomyślałem, że jeśli potrafię opisać moje zrozumienie, może to również przynieść korzyści szerszej publiczności.
Książka ukazała się po raz pierwszy jesienią 1981 roku bez wielkiej pompy, sto pięćdziesiąt stron teologii napisanej przez rabina, o którym nikt nie słyszał, i opublikowanej przez niewielkie wydawnictwo. Ku zaskoczeniu wszystkich ta książka stała się międzynarodowym bestsellerem, a jej tytuł wszedł do języka jako sposób mówienia o niesprawiedliwości świata. Dwadzieścia lat później nadal trudno mi uwierzyć w to wszystko. Chciałbym skorzystać z okazji, jak to często robię, kiedy wygłaszam pogadanki, żeby wyrazić wdzięczność chrześcijańskiemu duchowieństwu, dzięki któremu ta książka stała się bestsellerem. Księża i pastorzy wygłaszali o niej kazania, rozdawali ją w szpitalach i na pogrzebach, i rozpuścili wieści, co skłoniło sceptycznych księgarzy, by zrobili dla niej miejsce na swoich witrynach.
Pamiętam, jak wystąpiłem w programie radiowym w Houston wkrótce po ukazaniu się książki, i sam zastanawiałem się, dlaczego mnie zaprosili, skoro to, w co ja wierzyłem, było, jak zakładałem, sprzeczne z tym, w co wierzyli słuchacze tej rozgłośni. Ale zaczęły się telefony: „Proszę rabina, chciałbym podziękować za przypomnienie nam, że Bóg nas kocha i nie chce nas karać”, „Jestem baptystą, kaznodzieją i chciałem podziękować za tę książkę. Zamiast spędzać godzinę z parafianką, która jest zbyt zrozpaczona, by słyszeć, co mówię, mogę dać jej pańską książkę i przeczyta ją, kiedy będzie do tego gotowa”.
Jednym z moich ulubionych listów spośród tysięcy, które otrzymałem, jest list z klasztoru rzymskokatolickich zakonnic z Massachusetts, które napisały, żeby mi powiedzieć, że nie są pewne, czy zgadzają się z moją teologią, ale rozdają przeciętnie pięć egzemplarzy książki tygodniowo, żeby pomóc dotkniętym nieszczęściem ludziom. Zakończyły list: „Kiedy już czują się lepiej, możemy uporządkować ich teologię”.
Dwa fragmenty z mojej własnej książki czytelnicy przypominają mi częściej niż jakiekolwiek inne. Jednym jest moja ulubiona sentencja, ale to nie ja ją napisałem. Są to słowa dziewiętnastowiecznego rabina, Menachema Mendla z Rymanowa, który kiedyś powiedział: „Istoty ludzkie są językiem Boga”. Kiedy wypłakujemy nasz ból przed Bogiem, On odpowiada przysłaniem nam ludzi. Lekarze i pielęgniarki pracują niestrudzenie, by nas uleczyć. Przyjaciele przychodzą i siedzą z nami, trzymając nas w milczeniu za rękę, nie próbując wyjaśnić naszego cierpienia ani pomniejszyć go zbędnymi słowami, że innym ludziom jest jeszcze gorzej. I chociaż o tym nie wiedzieliśmy, to właśnie było nam potrzebne, zapewnienie, że nie jesteśmy sami i że jesteśmy ludźmi wartymi troski.
W czerwcu 1995 roku, sześć tygodni po zamachu bombowym na budynek federalny w Oklahoma City, zaproszono mnie do Oklahomy, żebym poprowadził warsztaty dla duchownych, psychologów i pracowników społecznych, którzy mieli opiekować się pokrzywdzonymi rodzinami. Miałem także uczestniczyć w spotkaniu tych dotkniętych nieszczęściem rodzin w rezydencji gubernatora. Jak może pamiętacie, ofiary tego terrorystycznego zamachu były bardzo różne: młodzi i starzy, bogaci i biedni, Afroamerykanie, Latynosi i biali, absolwenci Harvardu i rodziny żyjące z pomocy społecznej. Podczas spotkania pytałem ich: „Jak przetrwaliście te sześć tygodni? Co było najważniejszą rzeczą, która pomogła wam to znieść?”. I co zdumiewające, wszyscy dawali taką samą odpowiedź: społeczność, inni ludzie, którzy nagle się pojawiali, sąsiedzi, członkowie ich kościoła, zupełnie obcy, którzy podchodzili, obejmowali ich i mówili słowa pociechy. Przypomnieli mi, że kiedy ludzie przeżywają bardzo trudny czas, potrzebują pociechy bardziej niż wyjaśnień. Czując się tak dotknięci przez los, potrzebują zapewnienia, że w rzeczywistości są dobrymi ludźmi i nie zasłużyli na to, co ich spotkało.
Kilka lat temu czytałem o eksperymencie przeprowadzonym przez Ośrodek Badania Bólu na University of Wisconsin. Wolontariusze zanurzali bosą stopę w wiadrze z lodowatą wodą i mierzono, jak długo mogą to wytrzymać. Jedną z rzeczy, jakich badacze dowiedzieli się z tego eksperymentu, było to, że jeśli w pokoju był ktoś inny, badani mogli trzymać stopy w wiadrze dwukrotnie dłużej. Obecność współczującego człowieka sprawia, że można znieść dwukrotnie więcej bólu. To właśnie robi Bóg, kiedy przysyła nam ludzi, by byli z nami w chwilach rozpaczy.
Drugi fragment, który ludzie cytują mi z uznaniem, pojawia się na początku ostatniego rozdziału książki, kiedy piszę: „Jestem bardziej wrażliwym człowiekiem, skuteczniejszym duchownym i bardziej współczującym doradcą z powodu życia i śmierci Aarona… i oddałbym to wszystko w jednej sekundzie, gdybym mógł odzyskać mojego syna”. Inni osieroceni rodzice, inne kobiety i inni mężczyźni, którzy zyskali siłę, zrozumienie i współczucie po swoich tragediach, mówili mi, że mają te same uczucia. Oczywiście, nie możemy jednak wybierać. Możemy tylko próbować znosić swój los. Tak jest z żałobą, tragedią, każdym nieszczęściem. Nie próbujemy tego wyjaśniać. Nie usprawiedliwiamy tego przez mówienie sobie, że w jakiś sposób zasłużyliśmy na to. Nawet tego nie akceptujemy. Próbujemy żyć dalej. Uznajemy niesprawiedliwość tego, co się zdarzyło, i wybieramy dalsze życie. Mówię często rodzicom, którzy stracili dziecko: odziedziczyliście po waszym dziecku wszystkie lata, których jemu nie było dane przeżyć. Tak samo jak odziedziczyliście książki, zabawki i stereo, odziedziczyliście nieprzeżyte życie. Te lata są jego cennym dziedzictwem dla was; użyjcie ich dobrze. Nie bójcie się cieszyć życiem tylko dlatego, że człowieka, którego kochaliście, nie ma tu, by mógł cieszyć się razem z wami. Przeżywajcie jego lata razem z własnymi i czujcie przy tym jego obecność.
Dwadzieścia lat temu napisałem książkę, która zmieniła moje życie i, co ważniejsze, zmieniła życie milionów innych ludzi. Może nawet zmieniła sposób, w jaki religijni ludzie reagują na nieszczęście — własne i innych. Gdybym miał ją napisać dzisiaj, czy napisałbym tę samą książkę? W zasadzie tak, dodając tylko kilka historii, którymi przez te lata dzielili się ze mną czytelnicy. Lekcje minionych dwudziestu lat przekonały mnie, że moje odpowiedzi opatrywały rany i leczyły bolące serca. Nie wiem, czy moje odpowiedzi są filozoficznie lub teologicznie poprawne, choć wierzę, że są. Wiem jednak, że przynoszą ludziom ulgę i pociechę, i prowadzą ich z powrotem do Boga, a to jest dla mnie wystarczająca prawda.
Spotykam wielu ludzi, którzy mówią mi, że czytali moją książkę Dlaczego złe rzeczy zdarzają się dobrym ludziom? Uprzejmie przypominam, że książka nie ma w tytule słowa „Dlaczego”, ale „Kiedy”. Naprawdę ważnym pytaniem jest nie to, dlaczego zdarzają się złe rzeczy, ale gdzie znajdziemy zasoby, by poradzić sobie, kiedy się zdarzą. Autor Psalmu 121 pisze: „Wznoszę swe oczy ku górom: Skądże nadejdzie mi pomoc?”. Nie pyta: „Skądże przyszedł ten złośliwy guz?”. Nie pyta: „Skądże przyszedł ten straszliwy wypadek?”. Nie szuka wyjaśnień ani zrozumienia swojej tragedii, ale szuka drogi do uzyskania pomocy. I jego odpowiedź, jak sądzę, musi być również naszą odpowiedzią: „Pomoc mi przyjdzie od Pana, co stworzył niebo i ziemię”.
Harold S. Kushner Natick, Massachusetts kwiecień 2001
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książkiDLACZEGO NAPISAŁEM TĘ KSIĄŻKĘ
Ta książka nie jest abstrakcyjną książką o Bogu i teologii. Nie próbuję używać wielkich słów ani w wyszukany sposób przekonywać was, że nasze problemy nie są właściwie żadnymi problemami, lecz tylko nam się wydaje, że nimi są. Jest to bardzo osobista książka, napisana przez człowieka wierzącego w Boga i w dobro świata, człowieka, który większą część życia spędził, próbując pomóc innym w umocnieniu ich wiary i którego osobista tragedia zmusiła do przemyślenia na nowo wszystkiego, czego nauczył się o Bogu i Jego dziele.
Nasz syn Aaron właśnie ukończył trzy lata, kiedy urodziła nam się córka Ariel. Aaron był rozgarniętym i szczęśliwym dzieckiem; zanim skończył dwa lata, rozpoznawał tuzin różnych dinozaurów i cierpliwie tłumaczył dorosłym, że dinozaury wyginęły. Oboje z żoną niepokoiliśmy się jego zdrowiem od czasu, gdy w wieku ośmiu miesięcy przestał przybierać na wadze i kiedy zaczął tracić włosy po swoich pierwszych urodzinach.
Oglądali go znakomici lekarze, używali skomplikowanych terminów do opisania jego stanu zdrowia i zapewniali nas, że chociaż Aaron zawsze będzie nieduży, będzie normalny pod każdym innym względem. Tuż przed urodzeniem się naszej córki przenieśliśmy się z Nowego Jorku na jedno z przedmieść Bostonu, gdzie zostałem rabinem miejscowej kongregacji. Dowiedzieliśmy się, że praktykujący tam pediatra prowadzi badania nad problemami wzrostu u dzieci i do niego zaprowadziliśmy Aarona. Dwa miesiące później — w dniu, w którym urodziła się Ariel — odwiedził moją żonę w szpitalu i powiedział nam, że Aaron cierpi na progerię (przyspieszone starzenie się). Powiedział ponadto, że Aaron nigdy nie osiągnie metra wzrostu, nie będzie miał włosów na głowie i ciele, będzie wyglądał jak mały staruszek, nadal będąc dzieckiem, i że umrze jako nastolatek.
Jak zachowuje się człowiek, kiedy otrzymuje taką wiadomość? Byłem młodym, niedoświadczonym rabinem, nieobeznanym z nieszczęściem i żałobą — tego nauczyłem się później — i to, co najmocniej odczuwałem tego dnia, to głębokie i bolesne poczucie niesprawiedliwości. Coś się nie zgadzało. Byłem dobrym człowiekiem. Starałem się żyć wedle przykazań Bożych. Co więcej, moje życie było bardziej poświęcone religii niż życie większości moich znajomych, którzy mieli zdrowe dzieci. Sądziłem, że szedłem ścieżkami wytyczonymi przez Boga, służąc Jego dziełu. Jak coś takiego mogło spaść na moją rodzinę? Jeśli Bóg istniał i miał najmniejsze choćby poczucie sprawiedliwości, by nie wspomnieć o miłości i przebaczeniu, jak mógł mi to zrobić? A nawet gdybym mógł przekonać samego siebie, że zasługiwałem na karę za jakiś grzech czy zaniedbanie, którego nie byłem świadomy, to dlaczego miał cierpieć Aaron? Był niewinnym dzieckiem, szczęśliwym i ufnym trzylatkiem. Dlaczego miał cierpieć fizyczne i psychiczne udręki przez wszystkie dni swego życia?
Dlaczego miał być narażony na wzrok gapiów i wytykanie palcami, gdziekolwiek by poszedł? Dlaczego miał być skazany na życie do wieku młodzieńczego, na oglądanie zawiązujących się przyjaźni między chłopcami i dziewczynami, z pełną świadomością, że małżeństwo i ojcostwo nie są dla niego? Tu się po prostu coś nie zgadzało.
Jak większość ludzi wyrośliśmy oboje z żoną z obrazem Boga jako wszechmądrej, wszechmocnej rodzicielskiej postaci, która będzie nas traktować tak jak nasi ziemscy rodzice, a może nawet lepiej. Jeśli będziemy posłuszni i zasłużymy — On nas nagrodzi. Jeśli zawinimy — ukarze nas, niechętnie, lecz zdecydowanie. Ochroni nas, żeby nie stała nam się krzywda lub żebyśmy nie skrzywdzili sami siebie, i dopilnuje, byśmy otrzymali to, na co zasłużyliśmy w życiu.
Jak większość ludzi byłem świadomy ludzkich tragedii, które zaciemniały ten obraz — śmierć młodych ludzi w katastrofach drogowych; choroby obezwładniające ludzi w sile wieku, pełnych miłości i radości życia; sąsiedzi i krewni, o których upośledzonych lub psychicznie chorych dzieciach mówiło się szeptem. Ale ta świadomość nigdy nie doprowadziła mnie do zastanawiania się nad sprawiedliwością Bożą czy do kwestionowania Jego prawości. Zakładałem, że On wie więcej ode mnie.
Aż nadszedł ten dzień w szpitalu, kiedy lekarz powiedział nam o Aaronie i wytłumaczył znaczenie słowa „progeria”. Zaprzeczało to wszystkiemu, czego uczono mnie dotąd. Mogłem tylko powtarzać w kółko: „To się nie mogło zdarzyć. To nie tak jest świat urządzony”. Takie tragedie miały spadać na egoistycznych, nieuczciwych ludzi, których ja — jako rabin — miałem pocieszać, zapewniając ich o miłosierdziu Boga. Jeśli moja wiara w sposób funkcjonowania świata była prawdziwa, to jak mogło się to zdarzyć mnie, mojemu synowi?
Niedawno czytałem o izraelskiej matce, która co roku wychodziła z przyjęcia urodzinowego swojego syna, zamykała się w swym pokoju i płakała, ponieważ syn był o rok bliżej służby wojskowej, rok bliżej narażania życia na niebezpieczeństwo, może rok bliżej chwili, kiedy — jak tysiące innych izraelskich rodziców — będzie stała nad grobem dziecka poległego w walce. Czytałem i dobrze rozumiałem, co czuła. Co roku obchodziliśmy uroczyście urodziny Aarona. Cieszyliśmy się jego rozwojem i rozkwitem zdolności. Ale równocześnie przepełniała nas obezwładniająca świadomość, że rok, który przeminął, przybliżył nas do dnia, w którym Aaron zostanie nam zabrany.
Wiedziałem, że kiedyś napiszę tę książkę. Napiszę ją z własnej potrzeby utrwalenia w słowach kilku najważniejszych rzeczy, które odkryłem i w które nauczyłem się wierzyć. I napiszę ją, żeby pomóc innym ludziom, którzy pewnego dnia znajdą się w podobnej sytuacji. Napiszę ją dla tych wszystkich, którzy chcą zachować wiarę, ale ich gniew na Boga wiarę tę podważa i nie pozwala im na znalezienie pociechy w religii. I napiszę ją dla tych wszystkich, których miłość do Boga i poświęcenie Mu doprowadziło do obarczenia winą samych siebie i do przekonania, że otrzymali to, na co zasłużyli.
Niewiele było książek i niewielu było ludzi, którzy mogli nam pomóc, gdy Aaron żył i umierał. Przyjaciele próbowali i byli pomocni, ale ileż mogli właściwie zrobić? Książki zaś, po które sięgałem, bardziej zajmowały się obroną honoru Boga, logicznymi dowodami, że zło jest w istocie dobrem i że jest nam niezbędne, byśmy umieli docenić dobro świata, niż próbą znalezienia pomocy na oszołomienie i ból rodziców umierającego dziecka. Miały odpowiedzi na wszystkie własne pytania, ale żadnych odpowiedzi na moje.
Mam nadzieję, że ta książka jest inna. Nie zamierzałem pisać książki w obronie honoru Boga. Nie ma potrzeby powtarzania wielu uczonych rozpraw, które już stoją na półkach, a nawet gdyby taka potrzeba istniała, nie mam po temu żadnego formalnego wykształcenia filozoficznego. Jestem po prostu głęboko wierzącym człowiekiem, którego zraniło życie, i chciałem napisać tę książkę, żeby ją można było dać innemu zranionemu przez życie — przez śmierć kogoś bliskiego, przez wypadek, chorobę, odepchnięcie czy rozczarowanie — który w głębi serca wie, że jeśli istnieje sprawiedliwość na świecie, to zasłużył na coś lepszego niż los, który go spotkał. Co Bóg może dać takiemu człowiekowi? Dokąd ma się zwrócić, żeby znaleźć siły i nadzieję? Jeśli jesteś takim człowiekiem, jeśli chcesz wierzyć w dobroć i sprawiedliwość Boga, ale przychodzi ci to z trudem, bo widzisz, co zdarzyło się tobie i ludziom ci bliskim, i jeśli ta książka ci pomoże, wówczas udało mi się wydobyć jakieś błogosławieństwo z bólu i łez Aarona.
Jeśli zaplączę się gdzieś w techniczno-teologiczne wyjaśnienia tak, że ludzki ból, który ma być przedmiotem tej książki, zostanie zapomniany, mam nadzieję, że powód, dla którego zacząłem pisać, wyprowadzi mnie na właściwe tory. Aaron zmarł dwa dni po swoich czternastych urodzinach. To jest jego książka, ponieważ każda próba nadania sensu bólowi i złu świata będzie uznana za sukces lub porażkę w świetle tego, czy dostarcza jakiegoś wyjaśnienia, dlaczego on i ja musieliśmy przecierpieć to, co na nas spadło. I jest to jego książka w jeszcze jednym sensie — ponieważ jego życie ją umożliwiło, a jego śmierć uczyniła ją niezbędną.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki