- W empik go
Długa podróż miłości - ebook
Długa podróż miłości - ebook
Zredagowane na nowo tłumaczenie światowego bestselleru. Seria: Miłość przychodzi łagodnie. Tom 3.
Kontynuacja książek "Miłość przychodzi łagodnie" i "Obietnica trwałej miłości". Nareszcie wielkie marzenia i wspólne plany Missie i jej ukochanego Williego zostają uwieńczone wspólną wyprawą na Zachód oraz rozstaniem z równie ukochaną rodziną. Jej wspomnienia są słodko-gorzkie w obliczu trudów długiej i nużącej podróży, kiedy muszą jechać w skwarze słońca, w deszcz, w błocie, czy przeprawiać się przez wysokie wody rzeki lub nawet zmierzyć się twarzą w twarz ze śmiercią.
Czy ich wzajemna miłość i wiara w Boga zniosą próbę szokującego odkrycia na końcu ich drogi?
Janette Oke
Kanadyjska autorka ponad 70 książek, nagradzana między innymi odznaczeniami Christy Award i Gold Medallion. W Polsce znana już od dawna, z poprzednich wydań bestsellerowej serii Miłość przychodzi łagodnie. Ostatnio popularnością cieszy się trylogia z czasów biblijnych Śledztwo setnika, Ukryty płomień i Droga do Damaszku oraz seria czterech pogodnych, rodzinnych powieści rozpoczęta przez tytuł Pewnego razu latem. Bestsellerem stała się także powieść Głos serca, która była inspiracją znanego serialu.
Recenzje poprzednich tomów;
"Książka wciąga, tak jak poprzednia część (...)"
opinia z lubimyczytac.pl
"Lektura "Obietnicy trwałej miłości" to przeniesienie się w świat, który dawno przeminął (...) Afirmacja rodziny to motyw przewodni tej książki.Można przy niej odpocząć i zastanowić się nad stosunkiem do Boga"
opinia z lubimyczytac.pl
"Ta książka to nie tylko wzruszająca i najpiękniejsza historia o miłości, jaką znamy. To również opowieść, która przynosi ukojenie i nadzieję tym, którzy doświadczyli w swoim życiu bolesnej straty."
Daniel Wołochowicz, założyciel wydawnictwa Psalm18.pl
"historyjka tak inna i niezepsuta, że aż chce się ją polecać jako przykład samotnego rozbitka wśród oceanu współczesnej powieściowej zgnilizny."
opinia z lubimyczytac.pl
"Urzekająca, przepełniona miłością, radością piękna opowieść bardzo mi się podobała."
opinia z lubimyczytac.pl
"To moje podręczne antidotum na smutki."
opinia z lubimyczytac.pl
"losy bohaterów pokazują, że nawet z najtrudniejszego doświadczenia Bóg potrafi wyprowadzić dobro."
Magazyn IDZIEMY
"Trudna codzienność, ale też radości życia bohaterów książki zachęcają czytelnika do głębszej refleksji nad własnym życiem i inspirują do podejmowania nowych wyzwań."
Magazyn Tak! Rodzinie
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66681-46-0 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wyobraźmy sobie przez moment rozstanie rodziny w czasach osadników. Dorosłe dzieci oświadczają rodzicom, że czują powołanie, by zdobywać Zachód.
Przez wiele tygodni i miesięcy całej rodzinie towarzyszą gorące emocje. Planują cały wyjazd, szyją ubrania i pościel, zaopatrują się w potrzebne rzeczy, pakują do skrzyń niezbędne wyposażenie, które będzie miało im służyć przez najbliższe miesiące lub nawet lata. Na długą podróż muszą zgromadzić i przygotować żywność – od kawy przez mąkę, smalec, miód, melasę aż po sól i inne produkty marynowane, solone, suszone i puszkowane. Potrzebne będą też lampy i nafta, smar do wozu, zapasowe części do uprzęży, jak również broń i proch strzelniczy, narzędzia, gwoździe, liny, naczynia gliniane, czajniki, garnki, dzbanki, patelnie, talerze i miski, leki, nasiona, materiały do szycia ubrań, gdy stare się zużyją lub zniszczą. Spakować należy też meble: łóżko, stół i krzesła oraz inne wyposażenie, takie jak na przykład kuchenka, maszyna do szycia, jeśli w ogóle zdoła je pomieścić wóz.
Przedmioty łatwe do stłuczenia trzeba ostrożnie ułożyć w ręcznie wykonanych skrzyniach i obsypać trocinami. Wszystko musi być zabezpieczone na wypadek zamoknięcia, zważywszy że będą musieli przeprawiać się przez rzekę i niejednokrotnie podróżować w czasie ulewnego deszczu. Po skończonej podróży skrzynie zostaną rozpakowane i rozmontowane, a każda deska posłuży jako materiał budowlany, na przykład do wykonania ram okiennych, stołków albo kołyski dla dziecka. Trociny, którymi oprószać się będzie bizonie odchody, zostaną wykorzystane jako rozpałka do ognia.
Naczynia i słoiki z żywnością po opróżnieniu zostaną później użyte do przechowywania.
Tak, przeprowadzka to niesamowite przedsięwzięcie. Przygotowania do niej doprowadzają umysł, ciało i emocje do krańców wytrzymałości. Lecz co się będzie działo, gdy skończy się sortowanie i pakowanie rzeczy, gdy wozy będą już załadowane, zaprzęg przymocowany, a wóz gotowy do wyruszenia w drogę?
Matki i ojcowie będą żegnać swoje latorośle ze świadomością, że być może nie zobaczą się z nimi już nigdy. Transport korespondencji zajmuje wiele miesięcy, jeśli listy w ogóle dochodzą. Dlatego często rodzice na Wschodzie nie wiedzą nic o swoich dzieciach czy wnukach, gdzie są i jak im się powodzi. Ci, którzy pozostają na miejscu, mają nadzieję, że brak wiadomości to dobra wiadomość – gdyż tylko złe wieści mają na tyle duże znaczenie, by dostarczyć je na odległość wielu mil.
Żona podąża za mężem w przekonaniu, że jej miejsce znajduje się przy jego boku, niezależnie od tego, jak mocno jest przywiązana do domu rodzinnego, który zna i kocha. W nowym świecie, gdzie zmierzają, czekają ich niebezpieczeństwa, samotność i niepowodzenia, ale ona mimo to decyduje się jechać w daleką drogę.
Często myślę o żonach zachodnich osadników. Jak wielkie koszty musiały ponosić, podążając za marzeniami swoich mężów! Podejmowały ogromne ryzyko, rezygnując ze spokojnego życia, pozbawione bezpieczeństwa, rodząc dzieci bez akuszerki czy lekarza, pielęgnując chore potomstwo, gdy brakowało leków i opieki medycznej. Pełniły równocześnie wiele ról: były w jednej osobie matkami, nauczycielkami, katechetkami, lekarkami, krawcowymi i zaopatrzeniowcami dla powiększającej się rodziny. Bez narzekania wspierały swoich mężów w czasie powodzi, zamieci śnieżnych, burz piaskowych i susz. Kroczyły z podniesioną głową, mimo że nie miały się w co ubrać, brakowało narzędzi do pracy, a nawet jedzenia.
Niech pamięć o nich będzie błogosławiona – o kobietach, które odważnie towarzyszyły swoim mężom oraz tym, które ze łzami w oczach i bólem ściskającym serce pozwalały odejść w nieznane swoim najbliższym. I niech Bóg udziela i nam takiej wiary, siły, odwagi, miłości oraz determinacji, które pomagały im wytrwać.
_Janette Oke_ROZDZIAŁ 1
_POCZĄTEK PODRÓŻY_
Missie zdjęła czepek. Promienie popołudniowego słońca padały wprost na jej głowę. Nie była pewna, czy to najlepsze rozwiązanie, gdyż w ten sposób rezygnowała z ochrony przed ostrym słońcem, jaką mimo wszystko zapewniał jej szeroki daszek czepka. Bez niego nie odczuwała też delikatnego smagania wiatru po twarzy. Było wyjątkowo upalnie! Pocieszała się myślą, że najgorszy skwar tego dnia mają już za sobą. Z pewnością zaraz zrobi się chłodniej – gdy tylko zachodzące słońce obniży swój tor.
Ten pierwszy dzień podróży wydawał jej się strasznie długi i męczący. Emocje poranka szybko minęły, dając wrażenie, jakby od wyjazdu upłynęły już długie tygodnie. Ale nie. Czas wskazywał na to, że bolesne pożegnanie z ukochaną rodziną nastąpiło zaledwie tego dnia o świcie.
Kiedy przypomniała sobie łzy i poranną melancholię, przeszył ją dreszcz emocji. Razem z Williem naprawdę znajdowali się już w drodze na Zachód. Okres marzeń i planów nareszcie uwieńczyła wspólna wyprawa. Z perspektywy wozu ich marzenia, choć wciąż tak bardzo odległe, były mocno osadzone w rzeczywistości.
Zmęczone i obolałe ciało potwierdzało Missie, że podróż stała się faktem. Siedząc na twardych deskach, przesunęła ciężar ciała, próbując znaleźć dla siebie w miarę wygodną pozycję. Willie odwrócił się do niej. Wiedziała, że chociaż nie patrzy w przód, jego ręce sprawnie trzymają lejce, wyczuwając każdy ruch poruszającego się z trudem zaprzęgu.
– Jesteś zmęczona? – zapytał z troską, patrząc uważnie na jej zarumienioną od gorąca twarz.
Missie uśmiechnęła się mimo znużenia i odsunęła do tyłu kosmyk wilgotnych włosów.
– Troszkę. Myślę, że dobrze mi zrobi, jak znów rozprostuję nogi.
Willie pokiwał głową i odwrócił się znowu do koni.
– Będzie mi ciebie brakowało tu z przodu – stwierdził – ale oczywiście rozumiem, że potrzebujesz się od czasu do czasu trochę przejść. Chcesz już teraz zejść z wozu?
– Za chwilkę – Missie zamilkła, po czym znów się odezwała: – Strasznie trzęsie ten wóz… i jeszcze ten pył wychodzący spod kół i unoszący się w powietrzu… takie uroki jazdy wozem.
Czuła, że Willie patrzy na nią kątem oka.
– Uprząż skrzypi, konie tupią, ludzie pokrzykują… nie wyobrażałam sobie, że cały czas będziemy jechać w takim hałasie – podsumowała.
– Podejrzewam, że gwar z czasem ucichnie, gdy wszyscy się przyzwyczaimy do długiej podróży – powiedział Willie głosem zdradzającym niepewność.
– Tak, też tak myślę… – zgodziła się prędko, zdając sobie sprawę, że miał teraz na głowie o wiele więcej zmartwień niż jej samopoczucie.
Wsunęła mu dłoń pod pachę. Czuła jego napięte mięśnie, gdy przyciągnął ją do siebie, zapewniając tym gestem o swojej miłości. Widziała, że jego silne dłonie pewnie prowadzą zaprzęg. Szorstka bawełniana koszula miejscami cała była mokra od potu. Zauważyła, że odpiął kilka guzików pod szyją.
– Wydaje mi się, jakbyśmy cały ten hałas i pośpiech wzięli ze sobą z domu – powiedziała z grymasem na twarzy.
– Co masz na myśli?
– No wiesz… Ta atmosfera przypomina mi ostatnie dni spędzone w domu… Całe to planowanie, pakowanie, upychanie rzeczy do skrzyń, ładowanie ich na wóz… Wydawało mi się, że nigdy tego nie skończymy… A hałas przy tym był równie okropny… Wszyscy coś mówili jeden przez drugiego, ktoś walił młotkiem, a inny toczył z hukiem beczki… To wyglądało jak dom wariatów.
– Rzeczywiście - roześmiał się Willie.
Znów zapadło milczenie. Missie czuła, że Willie ukradkiem jej się przygląda, aż w końcu odezwał się ostrożnie:
– Coś mi się wydaje, że intensywnie o czymś myślisz.
Missie zdobyła się jedynie na ciche westchnienie i jeszcze mocniej uścisnęła ramię męża.
– Intensywnie to za dużo powiedziane... Ale tak, nie mogę przestać myśleć o domu. Musi tam teraz panować okropna, przejmująca cisza… Po tych wszystkich dniach, tygodniach i miesiącach biegania, zamieszania…
Missie była tak ogarnięta zadumą, że nawet nie dokończyła zdania, a Willie nie chciał jej przeszkadzać w tych cichych rozważaniach.
Myślała o obu zapakowanych po brzegi wozach. Wcześniej nie sądziła, że to w ogóle możliwe, żeby upchnąć w nich aż tyle rzeczy. Udało im się załadować wszystko, czego prawdopodobnie będą potrzebowali w ciągu nadchodzących miesięcy – _nawet to, bez czego moglibyśmy się obejść, gdyby się nie zmieściło_ – myślała, jakby z wyrzutami sumienia. Przypomniała jej się zwłaszcza elegancka zastawa, którą mama kupiła jej za pieniądze zaoszczędzone ze sprzedaży jaj, a potem samodzielnie zabezpieczała trocinami.
– Kiedyś będziesz mi wdzięczna, że ją wzięłaś – zapewniała ją Marta. Missie w głębi serca czuła, że zawsze, ilekroć będzie patrzyła na tę porcelanę, przywoła to w jej pamięci słodko-gorzkie wspomnienia.
Ogarnął ją smutek. Nie chciała, by Willie odczytał jej myśli. Rozważania o domu i ukochanych osobach wzmagały odczuwany gdzieś w głębi serca ból. Jeśli nie będzie ostrożna, zaraz się rozpłacze. Przełknęła ślinę i zmusiła się do serdecznego uśmiechu, którym obdarzyła męża.
– Może powinnam się jednak trochę przejść już teraz – powiedziała energicznie.
– Zatrzymam się tam, na rozszerzeniu drogi – obiecał jej, na co Missie przytaknęła.
– Zauważyłaś, że zostawiliśmy już za sobą wszystkie znane nam gospodarstwa? – zapytał Willie.
– Tak, wiem.
– Chyba dopiero teraz zacząłem sobie uzmysławiać, że naprawdę jesteśmy w drodze na Zachód – szczera radość w jego głosie skłoniła ją do odwzajemnienia uśmiechu. Naprawdę podzielała jego szczęście i podekscytowanie, ale w tej samej chwili poczuła znany jej dobrze ucisk w żołądku. Udawała się ze swoim mężem na Zachód, ale daleko za sobą pozostawiała wszystkich tych, których znała i kochała. Kiedy znowu będzie mogła się z nimi spotkać? Czy w ogóle kiedykolwiek ich jeszcze zobaczy? Do jej oczu napłynęły łzy.
Willie zatrzymał na moment wóz, by mogła zejść. Gdy ruszył, spod kół uniósł się pył. Missie cofnęła się o kilka kroków. Zawiązała na głowie czepek, by zabezpieczyć włosy przed wzbitym w powietrze piachem. Skinęła głową człowiekowi wynajętemu przez nich do prowadzenia drugiego wozu, po czym rozejrzała się dookoła. Zastanawiała się, czy spotka wśród podążających wzdłuż wozów kogoś, z kim już wcześniej zdążyła się zapoznać. Nikogo znajomego jednak nie rozpoznała, więc uśmiechnęła się do ludzi idących obok i bez słowa dołączyła do nich.
Szła po zakurzonej, wyboistej drodze, a jej ciało, choć młode i zdrowe, coraz bardziej odmawiało jej posłuszeństwa. Zastanawiała się, jak dają radę iść starsze kobiety. Zwróciła szczególną uwagę na dwie, które podążały tuż obok niej, po prawej stronie. _Wyglądają mniej więcej na osoby w wieku mamy_ – pomyślała. – _Mama wciąż czuje się doskonale, jest silna i pracuje ciężej niż ja. Nie chciałabym jednak widzieć jej w takiej sytuacji._
Kobiety rzeczywiście wyglądały na zmęczone. Missie czuła w sercu głębokie współczucie. Nagle przypomniała sobie to, co mówił im przewodnik karawany, pan Blake. Zanim wyruszyli dzisiejszego poranka, dawał im ważne instrukcje. Wydawało jej się to głupie, kiedy zapowiadał, że przez pierwsze dni będą jechali krócej. Teraz rozumiała, że wiedział, co mówi.
Słońce obniżało swój bieg do linii horyzontu i Missie wiedziała, że wkrótce zatrzymają się na postój. Podeszła do kobiet i przedstawiła się. Krótka pogawędka dobrze im zrobiła i pozwoliła na chwilę zapomnieć o zmęczeniu.
Kiedy rozmowy dobiegły końca, pomyślała o mężu. Zastanawiała się, czy cieszy się z perspektywy wcześniejszego postoju na noc, czy też jego gorliwość w dotarciu do miejsca przeznaczenia będzie skłaniała go do tego, by marzyć o dłuższym dniu podróży.
Była dumna ze swojego męża. Był taki przystojny. Miał ciemne, lekko kręcone włosy, głęboko osadzone, brązowe oczy, brodę z wcięciem przypominającym dołeczek i zgrabny nos, który stracił nieco swoją doskonałość po upadku Williego z drzewa w wieku dziewięciu lat. Poza tym był wysoki i miał silne, szerokie ramiona – tak wyglądał jej Willie.
Kiedy o nim myślała, miała przed oczami nie tylko jego wygląd zewnętrzny, lecz przede wszystkim charakter, który tak dobrze znała. Willie, który był wyjątkowo męski, potrafił też doskonale czytać jej myśli. Zawsze najpierw miał na uwadze dobro innych, zanim pomyślał o sobie. Był bardzo ugodowy w stosunkach z ludźmi, lecz stanowczy wobec siebie. Silny, wytrwale dążący do celu, trochę uparty, lecz Missie wolała opisywać go jako człowieka z wielką determinacją. Cóż, może odrobina uporu była nieodłączną cechą w realizowaniu jego wielkich marzeń o hodowli bydła, pracy przy koniach, posiadaniu własnego rancza i zdobyciu ziemi na dalekim Zachodzie.
Kiedy dwa lata wcześniej Willie wyjechał, by sprawdzić, czy realizacja jego marzeń jest możliwa, przetrwał niekończące się poszukiwania oraz biurokrację. W końcu otrzymał dokument potwierdzający przydział ziemi. Później, kiedy poślubił Missie, ich wyjazd musiał się odwlec ze względu na konieczność zebrania funduszy na podróż i pierwsze inwestycje. Choć drażniło go to opóźnienie, marzenia w nim nie umarły. Pracował ciężko w młynie, odkładając każdy zaoszczędzony grosz, dopóki nie zarobił wystarczającej kwoty. Missie była dumna, gdy również mogła coś dołożyć ze swojej nauczycielskiej pensji, tak by szybciej mogli nazbierać sumę potrzebną na podróż. Dawało jej to wiele satysfakcji, że może mieć udział w realizacji marzeń swojego męża, które stopniowo stawały się również jej marzeniami.
Missie spojrzała w niebo, by zorientować się co do pory dnia i oszacowała, że może być około trzeciej lub czwartej po południu.
W ich domu zawsze można było po aktywnościach członków rodziny stwierdzić, która jest aktualnie godzina. O tej porze mama pewnie zrobiła sobie krótką przerwę od ciężkich codziennych zadań i usiadła w swoim ulubionym fotelu z robótką lub cerowaniem. Tata pewnie wciąż jest w polu. Rodzice również byli bardzo hojni i odłożyli dla nich dość dużą sumę pieniędzy. Przypomniała sobie ostatnie chwile spędzone z nimi. Choć miało to miejsce zaledwie tego poranka, to czas i odległość nie stanowiły jedynej miary rozstania. Było nią jej nowe życie, które właśnie rozpoczynała z Williem.
Mama i tata bardzo dzielnie poradzili sobie z pożegnaniem. Clark zgromadził wszystkich wokół siebie i poprowadził w rodzinnej modlitwie. Marta usiłowała opanować łzy.
– Mamo, popłacz sobie, jeśli chcesz – powiedziała Missie i za chwilę obie trzymały się w uścisku i płakały tak długo, aż w końcu Missie poczuła ulgę i pociechę, podobnie jak Marta.
Missie otarła łzy i rozejrzała się wokół, upewniając się, że nikt ich nie zauważył. Odsunęła od siebie myśli o samotności, jaką teraz odczuwała. Musiała się opanować, jeśli nie chciała przybyć do obozu z zaczerwienionymi, opuchniętymi oczami i czerwonymi plamami na policzkach. Poza tym, miała Williego, a przede wszystkim miała Boga – tak naprawdę nigdy nie będzie samotna. Modlitwa taty tego poranka przypomniała jej, że Pan będzie przed nimi i za nimi w czasie całej podróży.
Missie szła naprzód, powłócząc zmęczonymi nogami. Nawet solidne buty do wędrówki nie ukrywały rozmiaru jej małych stóp. Wiedziała, że nie zatuszuje również swojego młodzieńczego wyglądu pod jasnobrązową, bawełnianą sukienką. Wcześniej przypadkiem podsłuchała rozmowę dwóch mężczyzn na jej temat. Stwierdzili, że „taka chudzinka jak ona, która nie ma pewnie jeszcze piętnastu lat, nie przetrwa nawet tygodnia tej wędrówki”. Nie wiedziała, czy ma płakać, czy się śmiać, ale zrezygnowała z jednego i drugiego. Pewnie by nie uwierzyli, że ma już przecież za sobą dwa lata pracy w charakterze dyplomowanej nauczycielki. Zamierzała im udowodnić, jak bardzo się mylą w swojej opinii.
Podniosła rękę i odgarnęła z twarzy spadający kosmyk włosów, który wydostał się spod czepka i przykleił do wilgotnego od potu czoła. Wiedziała, że policzki ma zaczerwienione od skwaru. Mimo tęsknoty za domem, zmęczenia i palącego słońca czuła entuzjazm i podekscytowanie, kiedy myślami wybiegała w przyszłość – do życia w nowym miejscu razem z Williem.
Jej uwagę przykuli towarzysze podróży. Niektóre kobiety, podążając za wozami, zbierały suche kawałki drewna i gałązki. Dzieci biegały tam i z powrotem, również podnosząc z ziemi chrust na opał. _Zapewne i one nie mogą się doczekać postoju_ – pomyślała Missie i sama zaczęła rozglądać się za drewnem.
Z przodu zrobiło się małe zamieszanie. Woźnice, zgodnie z otrzymaną rano instrukcją, skręcali wozami, tworząc okrąg. Missie przyspieszyła kroku. Niedługo będzie mogła odpocząć w cieniu. Jakże wspaniale będzie usiąść na chwilkę i pozwolić, by popołudniowy wiatr ochłodził jej rozgrzaną twarz i ciało. Czekała też na okazję, by porozmawiać z Williem i dowiedzieć się, jak przetrwał tę krótką chwilę rozstania.
Tętno jej przyspieszyło, gdy zaczęła się zastanawiać, czy dzisiaj wieczorem przy ognisku będzie miała okazję szepnąć Williemu na ucho o coraz głębszym przekonaniu, że _być może_ wkrótce zostaną rodzicami. Była tego niemal pewna, choć wciąż jeszcze mu nic nie powiedziała. _Nie chciałabym wzbudzać w nim złudnej nadziei lub obarczać go niepotrzebnym zmartwieniem_ – tłumaczyła się przed samą sobą.
Czy Willie się ucieszy? Wiedziała, że uwielbia dzieci i pragnie mieć syna. Ale przypuszczała, że w obecnych okolicznościach będzie się o nią martwił. Wiązał wielkie nadzieje z wyprawą na Zachód i urządzeniem dla nich wspólnego domu, jeszcze _zanim_ pojawią się dzieci. Długa podróż wozem może okazać się niezwykle trudna dla przyszłej mamy. Tak, Willie mógłby uważać, że dziecko powinno począć się w innym, bardziej dogodnym czasie.
Missie nie miała takich obaw. Była młoda i zdrowa, a poza tym, zanim urodzi się dziecko, będą już przecież dawno na miejscu. Jednak celowo odkładała podzielenie się tą wieścią z Williem na późniejszy czas. Denerwowała się trochę, kiedy myślała, że jeśli dowiedziałby się wcześniej, mógłby zaproponować przesunięcie wyprawy do czasu, aż dziecko się urodzi. Wiedziała jednak, że i tak wystarczająco długo odkładał decyzję o wyjeździe.
Z tego względu chowała swój słodki sekret w sercu. Nie odważyła się zdradzić go nawet swojej mamie, choć całą sobą tego pragnęła. _Będzie się niepotrzebnie martwiła_ – myślała sobie – _nie zmruży spokojnie oka, gdy będziemy w drodze_.
Z oddali obserwowała, jak wozy układają się w okręgu, jeden przy drugim. Willie odczepiał konie od jednego wozu, a Henry Klein – ich wynajęty woźnica – zajmował się drugim. Kiedy przez wiele tygodni pakowali rzeczy, było jasne, że jeden wóz nie wystarczy zarówno na mieszkanie w czasie podróży, jak i na transportowanie bagażu oraz całego wyposażenia gospodarstwa domowego. Clark, tata Missie, zaproponował, by wzięli drugi wóz i wynajął dla nich woźnicę. Inni uczestnicy karawany również mieli więcej niż jeden wóz, ale większość miała to szczęście, że powozić mogli podróżujący razem z nimi inni członkowie rodziny. Willie nawet przez sekundę nie pomyślał, by jego żona miała przysłużyć mu się w taki sposób.
Missie zbliżała się do swoich wozów. W karawanie było ich razem dwadzieścia siedem i teraz ze zgrzytem kół zajmowały swoje miejsca, a spoceni woźnice pokrzykiwali na konie, kiedy ustawiały się w okrąg na nocny postój.
Podeszła do Williego i obdarzyła go serdecznym uśmiechem.
– To był długi dzień… wyglądasz na wyczerpaną – powiedział z troską w oczach.
– Tak, jestem trochę zmęczona. Słońce tak mocno grzało, że chyba opadam z sił.
– A więc czas na porządny odpoczynek. Trochę cienia pomoże ci się odprężyć. Chcesz, żebym przyniósł ci z wozu krzesło albo koc?
– Sama to zrobię. Ty musisz zająć się teraz końmi.
– Pan Blake mówi, że zaraz za tym laskiem znajduje się potok. Zabierzemy tam konie i bydło do pojenia i przywiążemy je. Blake mówi, że jest tam też mnóstwo trawy.
– Kiedy chcesz zjeść kolację? – zapytała.
– Nie wcześniej niż za jakieś dwie godziny, także masz mnóstwo czasu na odpoczynek.
– Będę potrzebowała więcej drewna na ogień. Nie zdążyłam nazbierać wystarczająco...
– Nie spiesz się z ogniem. Nazbieram trochę chrustu, jak będę wracał. Henry też coś przyniesie. A ty odpocznij w cieniu. Wyglądasz na ledwie żywą – powiedział zaniepokojony.
– To z emocji i z powodu całej tej nowej sytuacji. Muszę się przyzwyczaić. Ale teraz, masz rację, odpocznę sobie w cieniu tych drzew. Dobrze mi zrobi, jak się na chwilę położę.
Willie odszedł z końmi i dwiema krowami, które w czasie drogi przywiązane były z tyłu wozu. Missie wzięła koc i rozłożyła go na ziemi w cieniu drzew.
Gnębiło ją lekkie poczucie winy. Wszystkie inne kobiety były zajęte jakąś pracą. Cóż… ona odpocznie przez chwilkę, a potem też zacznie przygotowywać kolację. Usiądzie sobie wygodnie tylko na trochę.
Missie oparła się o pień drzewa i zamknęła oczy. Odwróciła głowę w stronę, skąd wiał lekki wiatr, rozwiewający luźne pasemka jej włosów i przyjemnie chłodzący jej rozgrzaną twarz. Zbolałe kości błagały o ciepłe, relaksujące zanurzenie w wannie. Gdyby tylko była w domu… Szybko odsuneła od siebie tę myśl. Wielki dom rodziców, z przestronną kuchnią i szerokim holem, nie był już _jej_ domem. A pokój na górze z falbaniastymi zasłonkami i kolorowymi dywanikami nie był już jej pokojem. Należała teraz do Williego, a on do niej. Pomodliła się krótko o to, by okazała się godną takiego mężczyzny, jakim był Willie, oraz by Bóg pomógł jej stworzyć dla niego dom wypełniony szczęściem i miłością. Mając wciąż zamknięte oczy, poczuła jak jej zbolałe ciało bezwładnie osuwa się na koc.
_Nie zważaj na to_ – rozkazywała sobie – _nie zważaj na to, to tylko chwilowe. Zaraz przejdzie._ROZDZIAŁ 2
_KONIEC DNIA_
Missie otworzyła oczy, zaskoczona zmianami, jakie zobaczyła wokół siebie. Było już znacznie chłodniej, a słońce, tak mocno przypiekające w ciągu dnia, wisiało teraz nisko nad horyzontem.
W powietrzu unosił się przyjemny i ostry zapach dymu z ogniska. Oprócz niego czuć było aromat podgrzewanego jedzenia i parzonej kawy. Żołądek Missie ścisnął się z głodu. W pełni przebudzona, rozejrzała się i poczuła zakłopotanie, kiedy zobaczyła, że pozostałe kobiety krzątają się przy robieniu kolacji. Z pewnością w czasie, kiedy drzemała, wszystkie one pilnie pracowały. Co też musiały sobie o niej pomyśleć? Wkrótce wróci Willie i nie zastanie nawet rozpalonego ogniska.
Wstała pospiesznie i udała się w kierunku wozu. Wygładziła sukienkę oraz zmierzwione włosy. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że ogień, który płonie tuż obok ich wozu to _ich_ ognisko, a smakowity zapach mięsa oraz kawy wydobywa się z _ich_ garnków. Próbowała poukładać sobie to wszystko w głowie, gdy nagle Willie wyjrzał ze środka wozu. Na jego twarzy wciąż widoczne było zaniepokojenie, ale wkrótce, kiedy jej się przyjrzał, poczuł ulgę.
– Wyglądasz już trochę lepiej. Jak się czujesz?
– Dobrze… naprawdę, wszystko dobrze – zająknęła się, po czym dodała ściszonym głosem: – Ale śmiertelnie mi wstyd.
– Wstyd? – głos Williego wydał jej się nienaturalnie głośny. – Dlaczego?
– No wiesz… Ja tu sobie drzemię w środku dnia, a ty… rozpalasz ogień, robisz kawę i… Ojej, oni wszyscy sobie pomyślą, że mój mąż wszystko musi robić za mnie!
– Jeśli tylko tym się martwisz – odpowiedział Willie – to myślę, że możemy nauczyć się z tym jakoś żyć. Poza tym, to nie ja rozpaliłem ogień, tylko Henry. Strasznie mu się spieszyło z kolacją. Ludzie, ile on potrafi zjeść! Zanim dotrzemy na miejsce, będziemy chyba musieli zarżnąć obie te krowy, żeby go wyżywić.
– Czyli Henry już jadł?
– Oczywiście, że tak... zostawił nawet trochę dla nas. Szybko skończył, bo jak się okazuje, w naszej kolumnie jadą dwie młode dziewczyny. Chyba poszedł się z nimi zapoznać – Willie mrugnął do niej porozumiewawczo.
– A ty nie wychodzisz z wozu? – zapytała Missie.
– Właśnie szukałem chleba. Nie mogę niczego znaleźć między tymi wszystkimi garnkami, puszkami i skrzyniami. Nie pamiętasz, gdzie go włożyłaś? Henry łapczywie zjadł wszystko bez chleba, ale ja chciałbym ukroić sobie kromkę do kolacji.
Missie się roześmiała.
– Naprawdę? – pokręciła głową. – Założę się, że już go miałeś w rękach. Jest tutaj, masz go niemal pod nosem… – wgramoliła się na wóz – o tutaj. Zaraz ci ukroję kawałek. Mama przygotowała nam też ciasto, specjalnie na pierwszy wieczór w podróży.
Kiedy Missie wyjęła chleb i ciasto z pudełek, znowu coś w niej drgnęło. Stanęła jej przed oczami rozpalona twarz Marty pochylonej nad piecem i wyjmującej formy z ciastem dla dwojga młodych ludzi, których tak bardzo kochała.
Willie zdawał się wyczuwać nastrój Missie. Splótł ręce wokół jej talii i przytulił ją do siebie.
– Jej też na pewno ciebie brakuje – powiedział czule, całując jej włosy.
Missie z trudem przełknęła ślinę.
– Tak, wiem… – wyszeptała.
– Missie… – zawahał się Willie – jesteś pewna, że chcesz jechać? Wiesz, wciąż jeszcze nie jest za późno, żeby zawrócić. Jeśli tylko masz jakieś wątpliwości… Jeśli czujesz…
– Ojej, oczywiście, że nie! – odpowiedziała Missie stanowczo. – Nie mam żadnych wątpliwości. Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę twoją ziemię i kiedy zbudujemy na niej nasz własny dom. Przecież wiesz o tym! Pewnie, że będę tęsknić za mamą, tatą, za całą rodziną, zwłaszcza na początku... Ale będę musiała kiedyś się z tym uporać, dorosnąć. Tak jak zresztą każdy.
Jak Willie mógł w ogóle pomyśleć, że jest taka samolubna i chce zaprzepaścić jego marzenia?
– Jesteś pewna?
– Oczywiście, że tak!
– To nie będzie łatwa podróż, wiesz o tym.
– Wiem.
– I nie będzie nam łatwo również wtedy, kiedy dotrzemy już na miejsce. Nie będziemy mieć jeszcze domu, sąsiadów, kościoła… Będzie ci tego wszystkiego brakowało, Missie.
– Ale będę miała ciebie.
Willie przytulił ją znowu do siebie.
– Obawiam się, że nie zrekompensuję ci tego wszystkiego, co zostawiłaś w domu rodzinnym. Ale bardzo cię kocham, Missie. Bardzo...
– Tylko tego potrzebuję – wyszeptała. – Miłość jest jedyną rzeczą, bez której nie mogłabym żyć – pocałowała go w policzek. – Dopóki będziesz mnie kochał, powinnam sobie jakoś poradzić.
Delikatnie wyślizgnęła się z jego objęć.
– Zjedzmy lepiej to, co przygotowałeś na kolację. Jestem okropnie głodna.
Willie przyznał jej rację.
– Ale obawiam się, że kiedy spróbujesz mojej kuchni, możesz zmienić zdanie…
Roześmiali się oboje.
Kiedy skończyli posiłek i Missie pozmywała naczynia, Willie wyciągnął oprawioną w irchę Biblię, dodatkowo starannie zapakowaną w pergamin.
– Tak sobie myślałem – odezwał się – że nasze poranki będą krótkie, bo będziemy musieli szybko się uwijać. Uznałem, że łatwiej będzie nam czytać Biblię wieczorami.
Missie zgodziła się z mężem i usiadła wygodnie obok niego. Wciąż było jeszcze wystarczająco widno na lekturę, ale wkrótce zacznie się powoli ściemniać. Willie znalazł odpowiedni fragment i zaczął czytać na głos:
– „Nie lękaj się, bo Ja jestem z tobą; nie trwóż się, bom Ja twoim Bogiem. Umacniam cię, jeszcze i wspomagam, podtrzymuję cię moją prawicą sprawiedliwą”.
– Twój tato podkreślił dla nas ten werset. Kiedy dzisiaj rano wręczał mi Biblię, przeczytał mi go i jeszcze zaznaczył czerwoną wstążką. Powiedział, żebyśmy razem czytali ten werset i przypominali go sobie każdego dnia, aż stanie się czymś realnym i znaczącym w naszych sercach.
– To odpowiedni werset – powiedziała Missie drżącym głosem. Gdyby teraz zamknęła oczy, zapewne w wyobraźni zobaczyłaby tatę siedzącego przy stole w kuchni z otwartą Biblią przed sobą i całą rodzinę zgromadzoną przy nim. Może nawet usłyszałaby jego głos wypowiadający poranną modlitwę. Jej tata – duchowy przywódca rodziny. Teraz głową jej rodziny był Willie – odtąd on był jej duchowym przywódcą; odtąd u niego będzie szukała wsparcia i prowadzenia na każdy dzień – szczęśliwy czy też trudny. Nie była już córeczką Clarka; była kobietą i żoną. Clark przekazał opiekę nad nią w ręce Williego. Choć Missie była pewna miłości ojca i jego modlitw, wiedziała, że bardzo cieszy go również świadomość, iż jego córka zajmuje teraz właściwe miejsce w swoim życiu… przy boku Williego.
Missie chwyciła męża za rękę i wtuliła się w jego ramię, kiedy razem modlili się do Boga. Willie podziękował Mu za to, że był z nimi przez cały dzień i za miłość osób, z którymi się rozstali. Modlił się, by Bóg pocieszył ich serca w tym trudnym czasie, kiedy razem z Missie będą uczyli się żyć z dala od swoich rodzin. Poprosił o bezpieczeństwo w czasie podróży, a szczególnie o siły dla Missie na długie dni, jakie są jeszcze przed nimi – w jego głosie znów dało się wyczuć troskę. Missie uznała, że dzisiejszy wieczór nie jest dobrą okazją, by zdradzić mężowi swój sekret. Nie było sensu dodatkowo go martwić. Lepiej poczekać, kiedy sama przyzwyczai się do podróży po wyboistej drodze, do przemierzania jej pieszo, i kiedy zahartuje się jej rytmem. Poza tym – wmawiała sobie – wciąż sama nie jest do końca pewna.
Jeśli ma rację (a w głębi duszy przyznawała, że musi ją mieć), to zapewne z każdym upływającym dniem będzie nabierała nowej energii i sił fizycznych. Na pewno świeże powietrze i dodatkowy ruch dobrze jej zrobi. Poczeka jeszcze jakiś czas. Może niedługo Willie sam zobaczy, że jest zdrowa i silna, a wtedy wyjawi mu swój sekret. Będzie, zapewne tak jak ona, podekscytowany perspektywą zostania rodzicem.
Och, gdyby tylko mogła powiedzieć o tym mamie i tacie, spojrzeć im prosto w oczy i oznajmić z radością: „Chyba wkrótce zostaniecie dziadkami – co wy na to?”. Na pewno przytuliliby ją i razem śmialiby się i płakali ze szczęścia. Jak wiele sprawiłaby im radości, dzieląc się z nimi tą dobrą nowiną. Ale cóż… nie powiedziała im… i nie był to też jeszcze najlepszy czas, by powiedzieć Williemu. Postanowiła poczekać.JANETTE OKE urodziła się w Champion w stanie Alberta. Jej rodzice byli kanadyjskimi farmerami żyjącymi na prerii. Wychowała się w atmosferze radości i miłości. Ukończyła Mountain View Bible College w Didsbury w stanie Alberta, tam też poznała swojego męża, Edwarda. Pobrali się w roku 1957. Razem byli pastorami kilku kościołów w Indianie i w Kanadzie. Następnie przeprowadzili się do Calgary, gdzie Edward służył na wielu stanowiskach uczelnianych, podczas gdy Janette zajmowała się pisaniem.
Uznaje się, że to ona rozpoczęłą nowożytną erę inspirujących powieści – właśnie poprzez książkę _Miłość przychodzi łagodnie_, wydaną w 1979 roku. Od tamtego czasu jest autorką ponad siedemdziesięciu książek dla dorosłych i dla dzieci, które sprzedały się w ponad trzydziestu milionach egzemplarzy. Wiele z nich doczekało się również ekranizacji.
Janette i Edward mają trzech synów, córkę oraz powiększającą się gromadkę wnuków. Oboje aktywnie uczestniczą w życiu swojego lokalnego kościoła. Mieszkają niedaleko Didsbury w stanie Alberta.
W Polsce Janette Oke jest znana z bestsellerowej serii _Miłość przychodzi łagodnie_, która zadebiutowała w naszym kraju już w latach dziewięćdziesiątych, oraz powieści _Głos serca_ (która zainspirowała popularny serial o tym tytule). Dużym powodzeniem cieszy się także trylogia rozpoczęta przez _Śledztwo setnika_ – fascynującą historię z czasów biblijnych, a niezwykle ciepłe recenzje otrzymał tytuł _Pewnego razu latem_, pierwszy z czterech tomów wzruszających, rodzinnych powieści z odrobiną humoru.