- promocja
Dni śmiertelnego strachu - ebook
Dni śmiertelnego strachu - ebook
Dziesięć najnowszych opowiadań mistrza horroru Grahama Mastertona, w tym dwa napisane wraz ze wschodzącą gwiazdą literatury grozy, Dawn G. Harris.
Angielski malarz romansuje w snach z piękną Polką brutalnie traktowaną przez męża. Pewna kobieta postanawia się okaleczyć, żeby upodobnić się do zmasakrowanego w wypadku samochodowym kochanka. Amerykański reżyser horrorów, który kręci film we Wrocławiu, odkrywa, że jego córkę porwał legendarny Czerwony Rzeźnik.
W tych mrożących krew w żyłach opowiadaniach autorzy ukazują ciemną stronę natury ludzkiej – od przemocy i wyuzdanego seksu, poprzez kanibalizm i pedofilię, do przerażających zjawisk nadprzyrodzonych.
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8338-886-1 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
To są dni, gdy sobie uświadamiamy, że jesteśmy zaledwie zbiorem przypadkowych atomów, które tymczasowo się spotkały, aby stać się nami.
To są dni, gdy boimy się myśli o tym, że bardzo łatwo jest nas rozerwać na strzępy o wiele wcześniej, nim zdążymy nacieszyć się czasem, który powinien należeć do nas, co wzbudza w nas nieopisane przerażenie i zgrozę.
To są dni śmiertelnego strachu.
Manfred Waffenmeister, _Das Buch der Angst_, 1934MORDERCZY UŚCISK
z Dawn G. Harris
Przyjmujecie odzież po zmarłych? – zapytała dziewczyna, zerkając oczami krótkowidza ku zagraconemu pomieszczeniu biurowemu na tyłach sklepu organizacji charytatywnej dla zwierząt.
Lillian uważnie popatrzyła na chudą i trochę zbyt nerwową młodą kobietę. Jej twarz w połowie zakrywały długie, ciemne włosy, a jej ręka drżała, z trudem przytrzymując wypełniony w połowie foliowy worek na śmieci.
– Umarł mój wujek. Miał kota. Pomyślałam, że chciałby, żebym to wszystko przyniosła właśnie tutaj.
Gdy to mówiła, Lillian nagle poczuła dreszcz przebiegający wzdłuż jej pleców i ramion, ale uśmiechnęła się do dziewczyny i wstała, żeby odebrać od niej worek. Włosy dziewczyny przesunęły się do tyłu i wtedy Lillian zobaczyła, że lewa strona jej twarzy jest poskręcana i pełna blizn, jakby spaliła się paręnaście lat temu. Chociaż prawe oko miało kolor ciemnobrązowy, lewe było zupełnie inne – czarne i szkliste.
– Dziękuję – powiedziała. – Jestem pewna, że wszystko, co jest w środku, przyniesie trochę pieniędzy na rzecz naszych zwierząt.
Odbierając worek, zauważyła, że dłonie dziewczyny są brudne, a pod jej paznokciami widnieją ciemne półksiężyce błota i zaschniętej krwi. Worek wydał się jej dziwnie ciepły i zalatywał brudnymi ubraniami, ale tego nie skomentowała. Zarządzała sklepem od niemal trzech lat i przyjmowała już bardziej odrażające dary. Spojrzała ciepło w zdrowe oko dziewczyny i przyjęła worek z taką wdzięcznością, jakby w środku był sam kot wujka.
– Proszę, dobrze się tym zaopiekujcie – powiedziała dziewczyna.
Jej włosy znowu opadły na nadpaloną część twarzy. Odwróciła się i wyszła ze sklepu.
Lillian przeniosła foliowy worek na zaplecze i włożyła niebieskie nitrylowe rękawiczki. Zazwyczaj, w trosce o zdrowie i bezpieczeństwo, powoli wysypywała zawartość worków na stół do sortowania, ale dziwny wygląd dziewczyny oraz ton, jakim wypowiedziała zdanie „proszę, dobrze się tym zaopiekujcie”, nakazały jej zachować szczególną ostrożność. Kiedy otworzyła worek, odwróciła go i wyrzuciła całą jego zawartość na blat.
Wypadło z niego kilka par śmierdzących wełnianych skarpet, potem wyblakła niebieska koszula, stara elektryczna maszynka do golenia, pomięty słomkowy kapelusz, ciężki zrolowany pulower, kilka koszulek bawełnianych i w końcu gruby, brązowy, skórzany pasek. Pasek był poprzecierany, a jego ciężka sprzączka miała kształt głowy pytona. Kiedy pasek był zapięty, sprzączka wyglądała tak, jakby wąż połykał własny ogon. Po wewnętrznej stronie paska widniały osobliwe zawijasy wypalone w brązowej skórze – XxXxXxXxXxXx – co jej zdaniem było jakąś ozdobą. Zaczęła sortować rzeczy. Wrzuciła skarpety do kosza z łachmanami przeznaczonymi do sprzedaży we wtorek.
Chwyciła pulower za rękawy i odniosła wrażenie, że jest ciężki, jakby coś nim owinięto. Kiedy już chciała go wrzucić do kosza, tak jak przed chwilą skarpety, z puloweru wypadł czarny kot. Martwy czarny kot z wytrzeszczonymi żółtymi oczami i językiem wystającym spomiędzy ostrych, drobnych zębów.
Lillian krzyknęła i się cofnęła. Była zniesmaczona tym, że dziewczyna z poparzoną twarzą przyniosła tutaj coś tak odrażającego.
– O Boże!
– Co się stało? – zawołała Joyce, jedna z wolontariuszek, i szybko wybiegła z pokoiku na zapleczu.
– Kot! – powiedziała Lillian. – Do dzisiejszego dnia wydawało mi się, że wszystko już tutaj widziałam – brudną bieliznę, wypalone deski do prasowania, nocniki z ułamanymi uchwytami – ale martwy kot? Nie mogę w to uwierzyć!
– Czy czarne koty przypadkiem nie przynoszą pecha? – zapytała Joyce, zerkając na znalezisko ponad oprawkami okularów. – A może szczęście? Nigdy nie mogę tego zapamiętać. Ale tylko wtedy, gdy przebiegną komuś drogę, prawda? A nie kiedy leżą martwe na podłodze.
Po otwarciu sklepu następnego dnia, Lillian zdziwiła się na widok panującego w nim porządku. Kiedy wczoraj wychodziła, wszystkie dopiero co podarowane ubrania były porozrzucane byle jak, ale teraz wszystkie płaszcze i suknie były starannie porozwieszane, a dodatki, takie jak krawaty, szale i paski, posegregowane osobno. Tylko jeden pasek pozostał na stole do sortowania – ten z głową pytona, przyniesiony przez dziewczynę o ciemnych włosach i poparzonej twarzy. Leżał wyciągnięty na całą długość.
Nie mogła sobie przypomnieć, czy naprawdę pozostawiła w sklepie taki porządek, ale wczoraj przez prawie dwadzieścia minut rozmawiała przez telefon z ratuszem w sprawie wywozu martwego kota, a później długo sporządzała w biurze na zapleczu raport kasowy, więc prawdopodobnie to Joyce wszystko posprzątała, a ona była zbyt zmęczona, żeby to zauważyć.
Popatrzyła na pasek, po czym przypomniała sobie dziewczynę o poparzonej połowie twarzy i jej słowa „dobrze się tym zaopiekujcie”. Z niewiadomego powodu pozostawiła pasek na miejscu, nie chciała go dotykać.
Wraz z upływem godzin do sklepu przychodziło coraz więcej osób. Kilkorgu klientom spodobała się szara koszula w paski, przyniesiona przez dziewczynę. Gdy pewna kobieta uniosła ją, żeby pokazać koleżance, towarzysząca jej mała dziewczynka rozpłakała się i zawołała:
– Mamo, proszę, odłóż to!
– Na miłość boską, co w ciebie wstąpiło? – warknęła matka i wyprowadziła wciąż płaczącą dziewczynkę ze sklepu.
Pewien mężczyzna w średnim wieku, z wielkim brzuchem i włosami zaczesanymi do tyłu, gmerał w męskich akcesoriach, ale teraz podszedł do Lillian i rzucił:
– Macie dzisiaj kiepski wybór, co?
– Niestety, sprzedajemy tylko to, co wcześniej ktoś nam przyniósł – odparła Lillian. Jej spojrzenie padło na skórzany pasek ze sprzączką w kształcie głowy pytona. – Ale… co pan powie na ten uroczy skórzany pasek? Jest niezwykły, prawda?
Lillian wzięła pasek do ręki i pomachała nim przed nosem mężczyzny. Jego oczy natychmiast rozbłysły i niemal wyrwał pasek z jej ręki. Następnie popatrzył na sprzączkę w taki sposób, jakby głowa pytona go zahipnotyzowała. Lillian była pewna, że białka jego oczu nabiegają krwią.
– Wezmę go – powiedział i nie odrywając wzroku od paska, sięgnął do kieszeni po portfel.
Tego wieczoru Lillian postanowiła przygotować sobie porządną kolację: pieczoną pierś kurczaka z brokułami i ziemniakami. Ostatnio zbyt często jadła tanie dania na wynos i przybrała na wadze. Kiedy wylewała wodę z garnka, w którym ugotowała ziemniaki, zerknęła na ekran małego telewizora w kuchni i zamarła. Odstawiła garnek na ociekacz, ściągnęła rękawiczkę żaroodporną i sięgnęła po pilota, żeby podgłośnić wieczorne wiadomości.
Zwłoki czterdziestoośmioletniego mężczyzny znaleziono po południu w kuchni jego mieszkania w Banstead. Nazywał się Geoffrey Perkins i był właścicielem sklepu z dywanami, mieszczącego się przy głównej ulicy. Policja ujawniła, że mężczyzna został uduszony nietypowym skórzanym paskiem. Wydaje się, że Geoffrey Perkins popełnił samobójstwo, ponieważ był sam w mieszkaniu zaryglowanym od wewnątrz. Nie jest to jednak pewne, gdyż tej śmierci towarzyszy kilka niejasnych okoliczności, których na tym etapie policjanci nie wyjawiają. A teraz przechodzimy do prognozy pogody.
Lillian wyłączyła dźwięk. Poczuła mrowienie na skórze, jakby przebiegł przez nią prąd elektryczny, i przez ponad pół minuty stała pośrodku kuchni, bezmyślnie gapiąc się na ekran telewizora. W wiadomościach pokazano zdjęcie Geoffreya Perkinsa – uśmiechniętego, stojącego gdzieś nad brzegiem morza. To był ten mężczyzna, który kupił od niej pasek z głową pytona zaledwie dzisiaj rano.
„Dobrze się tym zaopiekujcie” – powiedziała do niej dziewczyna o nadpalonej twarzy. Może to było jakieś ostrzeżenie? Dlaczego tamta dziewczynka w sklepie wybuchła płaczem, kiedy jej matka wzięła tę szarą koszulę w paski? Może coś jest nie tak ze wszystkim, co ta dziewczyna zebrała po zmarłym wujku i przyniosła do sklepu?
Lillian przeszła do salonu i wzięła telefon komórkowy. Zatelefonowała do Joyce, ale usłyszała jedynie komunikat poczty głosowej.
– Joyce? To ja, Lillian. Posłuchaj, stało się coś strasznego. Jutro z samego rana musimy przejrzeć część rzeczy, które przyniesiono nam wczoraj – i prawdopodobnie wyrzucić je na śmietnik. Zadzwoń do mnie, kiedy tylko odsłuchasz moją wiadomość.
Usiadła na kanapie. Już nie czuła głodu. Zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie popada w histerię. Pomyślała o własnej reakcji na pasek z pytonem, o swojej instynktownej niechęci do tego przedmiotu – przecież nie chciała go nawet dotknąć – i o tym, jak oczy Geoffreya Perkinsa poczerwieniały, gdy wpatrywał się w pasek.
Po raz pierwszy od dłuższego czasu ubolewała nad tym, że zerwała z Jimem. Jim by ją wyśmiał i powiedziałby, że jej odbiło. Ale między innymi z takich powodów się rozstali. Dla Jima zjawiskiem nie z tej ziemi byłoby zwycięstwo West Bromwich Albion w meczu finałowym o Puchar Anglii.
Kiedy zabrzęczał dzwonek przy drzwiach sklepowych, Lillian właśnie kończyła jeść kanapkę z serem i pomidorem, którą przygotowała sobie na lunch. Znów przyszła dziewczyna o nadpalonej twarzy, tym razem z foliową torbą na zakupy. Miała rozwiane włosy i była zdyszana, ale zapewne tutaj nie przybiegła, bo Lillian zauważyła na jej nogach zamszowe buty na szpilkach.
– Przyniosłaś dla nas coś więcej, kochana? – zapytała Joyce, która robiła akurat porządek na półkach ze starymi książkami z oślimi uszami.
Dziewczyna ją zignorowała i mijając wieszaki z ubraniami, skierowała się prosto do Lillian.
– Byłam pewna, że już to wam dałam – powiedziała, unosząc torbę na zakupy. – Sama nie wiem… prawdopodobnie go zgubiłam. Znalazłam go dzisiaj rano na ścieżce w ogrodzie.
Lillian ostrożnie odebrała torbę i zajrzała do środka. Na dnie leżał skórzany pasek ze sprzączką w kształcie głowy pytona. Dość niezgrabnie wyrzuciła go z torby na stół do sortowania. Bez wątpienia był to ten sam pasek, który dziewczyna przyniosła przed dwoma dniami. Rozpoznała go po ozdobnych zawijasach.
W pierwszej chwili nie wiedziała, jak zareagować. Czuła się tak, jakby leżała w łóżku, a to wszystko było tylko snem.
– Rzeczywiście już mi to dałaś – powiedziała w końcu. – Zostawiłaś pasek w sklepie, a my go sprzedałyśmy.
Dziewczyna popatrzyła na nią jedynym ciemnobrązowym okiem.
– Jezu – powiedziała. – Jesteś pewna?
– Oczywiście. Mogę ci pokazać pokwitowanie. Sprzedaliśmy ten pasek mężczyźnie o nazwisku Geoffrey Perkins. Nie oglądałaś wiadomości wczoraj wieczorem? Znaleziono go martwego – uduszonego. Nie wiadomo, czy popełnił samobójstwo, czy nie, ale poinformowano, że został uduszony „nietypowym skórzanym paskiem”. Jestem pewna, że chodzi właśnie o ten pasek.
Dziewczyna w milczeniu wpatrywała się w Lillian. Ani przez moment nie popatrzyła na pasek, który tymczasem sam się rozwinął i leżał teraz płasko na stole.
– Nie wiem, co o tym sądzić, a ty? – podjęła Lillian. – Skoro znalazłaś go dzisiaj rano w ogrodzie… Przecież policja powinna go zabezpieczyć jako dowód rzeczowy, prawda?
– Tak, gdyby to był normalny pasek – odparła dziewczyna głosem tak cichym, że z trudem się przebił przez muzykę rozbrzmiewającą w sklepie. Akurat Julie Bright śpiewała _I’m Not an Angel_. – Ale on nie jest normalny.
– Co masz na myśli? A przy okazji chciałabym cię zapytać o inną sprawę. Wśród rzeczy, które nam przekazałaś, był martwy kot. Mam nadzieję, że nie wrzuciłaś go do worka celowo. Musiałam zadzwonić do ratusza, żeby go zabrali.
– Ördög.
– Słucham?
– Ördög. Tak się nazywał ten kot. Należał do mojego wujka. Po węgiersku Ördög znaczy „diabeł”. Mój wujek był pół-Węgrem. Nie, oczywiście nie wrzuciłam Ördöga do worka. Sam musiał do niego wejść, kierując się zapachem wujka. Był strasznie do niego przywiązany, a kiedy wujek zmarł, Ördög przestał jeść. Zapewne umarł z głodu.
– A co jest nienormalnego w tym pasku?
Dziewczyna wahała się przez chwilę i zlustrowała wzrokiem cały sklep. Wreszcie spytała:
– Jest tu jakieś miejsce, w którym mogłybyśmy porozmawiać na osobności?
– Tak. Chodźmy do mojego biura na zapleczu. Joyce! Możesz przez chwilę popilnować interesu?
Poprowadziła dziewczynę do zagraconego pomieszczenia na tyłach sklepu. Usiadły po dwóch stronach biurka zarzuconego stertami dokumentów, pustymi kubkami po kawie, długopisami, guzikami, gumkami recepturkami i parą metkownic.
– Do tej pory powiedziałam o tym tylko jednej osobie – odezwała się dziewczyna. – Nauczycielce z mojej szkoły, ponieważ uznałam ją za osobę godną zaufania. Ale chyba mi nie uwierzyła, ponieważ na moje opowiadanie w ogóle nie zareagowała.
– Zanim zaczniemy, może mi powiesz, jak masz na imię?
– Grace. Moja mama nadała mi imię po Grace Kelly, ponieważ uważała ją za prześliczną kobietę. Przynajmniej tak mi powiedziała ciocia. Mama i tata zginęli w wypadku samochodowym, kiedy miałam trzy lata, i to wtedy przygarnęli mnie ciocia i wujek.
– Przykro mi.
– Cóż, Grace Kelly również zginęła w wypadku samochodowym, prawda? W każdym razie ciocia była dla mnie bardzo miła, bo była przecież siostrą mojej mamy. Wujkowi jednak wcale nie było w smak, że musi się mną opiekować. Często krzyczał i mnie bił. Pewnej nocy, niedługo po śmierci mamy i taty, w domu cioci przyśniło mi się, że oni wciąż żyją, a kiedy się obudziłam i zdałam sobie sprawę, że ich nie ma, zaczęłam płakać i nie mogłam się uspokoić. Wtedy do mojego pokoju wszedł wujek i krzyczał, żebym się zamknęła, ale było mi tak smutno, że nie ucichłam. Wtedy wrócił z czajnikiem pełnym gotującej się wody i wylał mi ją na głowę.
– O Boże, Grace. Dlaczego potem zostałaś w tym domu?
– Bo wujek powiedział lekarzom, że poszłam do kuchni i sama przypadkowo przewróciłam czajnik na siebie. Moja ciocia nic nie powiedziała. Mogę tylko przypuszczać, że jej czymś zagroził i bała się wyjawić prawdę.
Grace odwróciła się i popatrzyła za plecy, jakby obawiała się kontynuować opowieść, zanim nie uzyska pewności, że nikt niepowołany jej nie podsłuchuje. Wreszcie podjęła:
– Wujek nigdy nie okazał skruchy. Zawsze traktował mnie w taki sposób, jakbym sama była winna temu, że się oparzyłam. Był wobec mnie niemiły, wręcz brutalny. W szkole prześladowały mnie wszystkie dzieci. Nazywały mnie Szkaradną Buzią. Kiedy skończyłam trzynaście lat, wujek zaczął mnie molestować. Próbował się do mnie dobierać. Wchodził do łazienki, kiedy się kąpałam, zadawał mi krępujące pytania i mnie dotykał. Dwa razy uciekałam z domu, ale nie miałam dokąd pójść, więc odprowadzano mnie tam z powrotem. Ale kiedy pewnego dnia wracałam ze szkoły, wstąpiłam do małego sklepu przy głównej ulicy. Nazywał się Magiczne Lustro.
– Znam ten sklep – powiedziała Lillian. – Sprzedają tam talizmany, amulety, karty do tarota, kryształowe kule i tym podobne rzeczy, prawda?
– Chciałam kupić bransoletę z koralikami, ponieważ wszystkie dziewczynki w szkole miały takie bransoletki. Ale kiedy oglądałam jedną z nich, odezwała się do mnie kobieta, która stała za ladą. Niespodziewanie zapytała, czy ktoś mnie krzywdzi. Nie wiem, skąd jej to przyszło do głowy, ale odparłam, że tak, chociaż nie wspomniałam ani słowem o wujku. Zbyt się bałam.
Oko Grace zaszkliło się i po jej policzku pociekła łza.
– Kobieta poszła na zaplecze i wróciła z paskiem. Powiedziała, że mogę go pożyczyć, ponieważ i tak nikt nigdy nie chciał go kupić, i mogę go mieć, dopóki będzie mi potrzebny. Wyjaśniła, że pasek pochodzi ze Sri Lanki i że tam ludzie nazywają go _Kaluttu Nerikkum_. Właśnie te słowa, w języku tamilskim, są na nim wypalone. To znaczy „morderczy uścisk”.
– Mów dalej – poprosiła Lillian.
Zaczynał ją ogarniać niepokój i wychyliła się z krzesła, żeby zobaczyć, czy pasek na pewno leży na stole do sortowania.
– Kobieta powiedziała, że dopóki będę miała ten pasek, on zawsze będzie mnie chronił, a jeśli ktoś zechce mnie skrzywdzić, pasek dopilnuje, żeby nie spróbował tego już nigdy więcej. Prawdę mówiąc, nie uwierzyłam jej i nie chciałam wziąć od niej paska, ale w końcu uległam, tym bardziej że dodała mi za darmo dwie bransoletki z koralikami. Schowałam go na dnie szafy z ubraniami i w gruncie rzeczy przestałam o nim myśleć. Moja ciocia chorowała wtedy na białaczkę, więc wujek opiekował się nią i nie miał czasu, żeby mi się naprzykrzać.
Grace wytarła oko zmiętą chusteczką, po czym opowiadała dalej.
– Przed dwoma miesiącami moja ciocia odeszła z tego świata. Wujek przez jakiś czas nie zbliżał się do mnie i prawie w ogóle ze mną nie rozmawiał, ale przed dwoma tygodniami wszedł do mojej sypialni w środku nocy, nagi i pijany. Położył się w moim łóżku. Próbowałam go odepchnąć, a on niespodziewanie zaczął wydawać takie odgłosy, jakby się dusił. Spadł z łóżka na podłogę, a kiedy włączyłam światło, zobaczyłam, że drzwi mojej szafy są otwarte, a mój zapomniany pasek jest zaciśnięty na jego szyi. Wujek wpatrywał się we mnie, a jego twarz była purpurowa. Przyznam się, że nawet nie spróbowałam zerwać paska z jego szyi. Powinnam to zrobić, ale nie wydaje mi się, żebym miała dość siły. Po prostu siedziałam i patrzyłam, jak wujek się dusi. Kiedy przestał oddychać, zadzwoniłam po pogotowie. Wkrótce przyjechał ambulans, a później także policja.
– Dlaczego policjanci nie zabrali wówczas paska?
– Ponieważ zniknął.
– Nie rozumiem.
– Sanitariusze zdołali zerwać go z szyi wujka i odrzucili pasek na podłogę przy łóżku. Ale kiedy pojawili się policjanci, paska już nie było. Policjanci wszędzie go szukali, ale go nie znaleźli.
– A pytali cię, co się wydarzyło? Bo przecież znaleźli wujka w twojej sypialni, nagiego i uduszonego.
– Powiedziałam im, że próbował mnie zgwałcić, i chyba uznali, że sam owinął sobie pasek dookoła szyi. Niektórzy ludzie tak robią, podduszają się, kiedy uprawiają seks, prawda?
Lillian przez minutę siedziała w milczeniu. Dlaczego, na Boga, Grace właśnie tutaj przyniosła stare ubrania wujka, a przy okazji także martwego kota i pasek ze sprzączką w kształcie głowy pytona?
– Bardzo dziękuję, że mnie wysłuchałaś – powiedziała Grace, jakby czytała w myślach Lillian. – Byłam w tym sklepie w ubiegłym tygodniu, słyszałam, jak rozmawiasz z jedną staruszką i przyszło mi do głowy, że właśnie ty jesteś osobą, która mnie zrozumie, wysłucha, a przy tym nie osądzi.
– Grace, jest mi bardzo przykro z powodu tego, co się tobie przydarzyło, ale naprawdę nie potrzebuję starych ubrań twojego wujka. Nie mam pojęcia dlaczego, ale nikt nie chce ich kupować. I przede wszystkim nie chcę tego paska. Nie wierzę w czarną magię, ale jestem prawie gotowa uznać, że on żyje własnym życiem. A jeśli udusił biednego Geoffreya Perkinsa, to kto zagwarantuje, że nie udusi kolejnej osoby, która go kupi?
– Musisz go przyjąć. To prezent ode mnie. Nie rozumiesz? Założę się o wszystko, że ten pasek udusił go, ponieważ chciał do mnie wrócić. On ma wielką moc i potrafi zapewniać bezpieczeństwo osobom bezbronnym. Perkins prawdopodobnie próbował mu uniemożliwić ucieczkę.
– Grace, ja go nie chcę. Zabierz go z mojego sklepu i pozbądź się go w jakiś inny sposób. Potnij go na kawałki. Spal go. Spłucz z wodą w muszli klozetowej. Mało mnie obchodzi, co z nim zrobisz. I zabierz stąd również resztę rzeczy po twoim wujku.
Grace wstała.
– Za późno – powiedziała. Wskazała palcem Lillian i oznajmiła: – _Kaluttu Nerikkum_ jest teraz twój. _Unakku en paricu_. Kobieta z Magicznego Lustra powiedziała mi, że właśnie te słowa mam wypowiedzieć, kiedy znajdę kogoś, komu będę chciała przekazać pasek. One znaczą: „To jest mój prezent dla ciebie”.
– Grace… – zaczęła Lillian i również wstała.
Grace jednak odwróciła się i szybko poszła ku drzwiom.
– Joyce, zatrzymaj ją! – krzyknęła Lillian.
Joyce upuściła płyty kompaktowe, które układała na półkach i spróbowała złapać Grace za rękaw, ale ta odepchnęła ją z taką siłą, że wolontariuszka straciła równowagę i zatoczyła się na wieszak z płaszczami. Zanim zdołała odzyskać pion, Grace wyszła ze sklepu i zniknęła na ulicy.
Lillian pobiegła za nią, ale chodnikiem przechodziło teraz tak dużo osób robiących zakupy, że nie mogła się nawet zorientować, w którym kierunku dziewczyna poszła.
Powoli wróciła do sklepu. Skoro Grace nie chciała pozbyć się paska, Lillian musi to zrobić sama. Może przyjmie go z powrotem kobieta z Magicznego Lustra. Jeśli nie, osobiście potnie go na drobne kawałki.
– Co się właściwie stało? – zapytała Joyce, lekko zaczerwieniona.
Lillian nie odpowiedziała jej, ale podeszła do stołu. Paska już na nim nie było. Czy powinno ją to ucieszyć czy zmartwić? Pochyliła się i zaczęła szukać pod stołem, pod wieszakami pełnymi ubrań i na półkach, nigdzie go jednak nie znalazła.
Jakie słowa należało wypowiedzieć przy przekazywaniu paska komuś innemu? _Unakku en paricu_. Postanowiła je zapamiętać, tak na wszelki wypadek.
Tego wieczoru Lillian musiała sporządzić tygodniowy bilans sprzedaży, więc została w sklepie do późnych godzin. Kiedy zamykała księgi, Joyce już od dawna była w domu, a za oknami panowały ciemności. Ulica była prawie pusta, przejeżdżały tylko nieliczne samochody.
Wyłączyła światła, uruchomiła alarm i po raz ostatni zlustrowała wzrokiem sklep. Następnie wyszła na zewnątrz i starannie zamknęła drzwi na oba zamki.
Kiedy się odwróciła, zaatakował ją zwalisty, łysy mężczyzna w czarnej puchowej kurtce. Z taką siłą pchnął ją na drzwi sklepu, że usłyszała trzask szkła. Nie zobaczyła wyraźnie jego twarzy, ponieważ lampa uliczna była za jego plecami, ale dostrzegła błyszczące oczy i wyczuła w jego oddechu odór piwa i tytoniu z tanich papierosów.
– Zostaw mnie! – zawołała i zaczęła uderzać pięściami w jego kurtkę.
On jednak zacisnął lewą dłoń na ustach Lillian, wsunął palce pomiędzy jej wargi aż pod zęby i prawą ręką rozerwał zapięcie płaszcza. Chciała osunąć się na kolana, ale napastnik ją uprzedził i zadarł rąbek wełnianej sukienki, a potem wsunął palce pod wszywany pasek jej rajstop.
Ugryzła go w palce.
– Suka! – warknął i uderzył jej głową w drzwi, przez co Lillian niemal doznała wstrząśnienia mózgu. – Milcz i uważaj się za szczęściarę! – powiedział, tryskając śliną na jej twarz.
Zdołał do połowy uda rozerwać rajstopy na jej nodze. Jednocześnie mocniej przycisnął się do Lillian i złożył mokry pocałunek na jej policzku, boleśnie kłując ją twardym zarostem.
Niemal w tym samym momencie gwałtownie zadrżał, jakby dopadł go napad padaczkowy. Przez ułamek sekundy był sztywny, od stóp po czubek głowy, a potem gwałtownie zakaszlał, jakby w ustach miał gęstą flegmę. Niezgrabnie wyciągnął palce z jej ust, przestał naciskać na uda i cofnął rękę spod sukienki. Charcząc, zrobił dwa chwiejne kroki do tyłu.
Lillian natychmiast odbiegła od drzwi, ale mężczyzna nawet nie próbował jej zatrzymać. Obiema rękami dotykał swojej szyi, chrypiał i popiskiwał, co przypominało odgłosy, które można usłyszeć w warsztacie, kiedy ślusarz dorabia klucze. Z ust mężczyzny wysunął się biały język, a jego oczy zaczęły pęcznieć, jakby za chwilę miały wystrzelić z oczodołów.
Cały czas się cofając, Lillian dostrzegła na jego szyi coś srebrzystego. To była sprzączka z pytonem. Mężczyznę dusił pasek, _Kaluttu Nerikkum_.
Po chwili upadł z łoskotem na chodnik i jeszcze przez kilkanaście sekund kopał piętami w betonowe płytki. Widziało go kilkoro nastolatków przechodzących po drugiej stronie ulicy, ale szybko odwrócili głowy, ponieważ doszli chyba do wniosku, że to po prostu pijak.
Mężczyzna uniósł dłoń ku Lillian i zdołał wycharczeć:
– Pomóż mi! Proszę! Pomóż mi!
Stała zaledwie pięć metrów od niego, ale nie reagowała. Teraz już wiedziała, co musiała czuć Grace, kiedy patrzyła, jak pasek dusi jej wujka. Była zimna i bezlitosna. Nigdy wcześniej tak się nie czuła i była ogromnie zaskoczona własną bezdusznością.
Mężczyzna jeszcze raz zacharczał, a potem odrzucił głowę do tyłu. Jego ręce spoczęły bez ruchu na chodniku. Było oczywiste, że nie żyje.
Lillian wyciągnęła z kieszeni iPhone’a, zamierzając zadzwonić na numer alarmowy. W tej samej chwili jednak pasek rozwinął się z szyi mężczyzny i zaczął pełznąć po chodniku w jej kierunku.
„Dopóki będę miała ten pasek, on zawsze będzie mnie chronił, a jeżeli ktoś zechce mnie skrzywdzić, pasek dopilnuje, żeby nie spróbował tego już nigdy więcej”.
Sprzączka o kształcie głowy pytona dotknęła jej buta. Lillian wahała się przez chwilę, lecz potem pochyliła się i go podniosła. Emanowała z niego dziwna sprężystość i siła, jakby był wężem.
Szeroko rozpięła płaszcz i owinęła pasek wokół talii. Pyton znów jakby zjadał własny ogon. Lillian wciąż drżała po gwałtownej napaści, szumiało jej w głowie, bo przecież przed chwilą uderzyła nią w drzwi, ale dzięki paskowi ogarnęły ją poczucie siły i zarazem spokój połączony z pewnością, że nic złego już nigdy nie może się jej przydarzyć. Wsunęła telefon z powrotem do kieszeni.
– „Pewnego dnia zostanę aniołem, tylko poczekaj!” – zaśpiewała cicho, wyłącznie dla siebie, zmierzając szybkim krokiem na stację, żeby złapać ostatni pociąg do domu. – „Ale teraz wciąż żyję i cieszę się życiem!”
Przełożył _Piotr Kuś_
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki