Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Do boju! - ebook

Data wydania:
19 marca 2025
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
40,00

Do boju! - ebook

Lu Xun jest powszechnie uznawany za najważniejszego chińskiego pisarza, ojca chińskiej literatury współczesnej. Japoński noblista, Kenzaburo Oe, nazwał go wręcz najwybitniejszym azjatyckim pisarzem XX wieku. Znany przede wszystkim ze swoich opowiadań, pisał również prozę poetycką, eseje, był krytykiem literackim i tłumaczem. Zadebiutował w 1918 r. opowiadaniem „Dziennik szaleńca”, które jako pierwsze zostało napisane potocznym, a nie klasycznym językiem chińskim. Jego twórczość obnażała brutalność i bezwzględność społeczeństwa, władzy i rewolucji, Lu Xun sięgał po satyrę i ironię, w niezrównany sposób oddawał samotność i rozpacz. Sam mówił, że chciałby być jak mucha bzycząca koło uszu broniących status quo dżentelmenów, zostawić trwałe rysy na ich wyidealizowanym obrazie świata. To życzenie ziściło się – jego pisarstwo pozostaje wciąż żywym źródłem inspiracji dla największych pisarzy.
Niniejszy zbiór czternastu opowiadań, które ukazały się w Chinach w 1923 r., zawiera zarówno nowe tłumaczenia znanych polskim czytelnikom „Dziennika szaleńca” czy „Prawdziwej historii AQ”, jak i dziesięć nowych tekstów, które po ponad stu latach doczekały się swego kongenialnego przekładu.

Spis treści

SPIS TREŚCI

Przedmowa............................................................................5

Dziennik szaleńca...............................................................13

Kong Yiji...............................................................................29

Lekarstwo............................................................................37

Jutro.....................................................................................49

Drobne zdarzenie...............................................................59

Włosy....................................................................................63

Przelotna burza..................................................................69

Dom rodzinny.....................................................................81

Prawdziwa historia A Q.....................................................95

Święto Smoczych Łodzi....................................................155

Białe światło......................................................................165

Króliki i kot........................................................................173

Kacza komedia..................................................................179

Opera we wsi.....................................................................183

Przypisy..............................................................................197

Mistrz włóczni i sztyletu.................................................203

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8196-905-5
Rozmiar pliku: 7,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZEDMOWA

Za młodu ja także miałem wiele marzeń i choć z czasem większość z nich uleciała z mej pamięci, nie rozpaczam nad tym zbytnio. Rozpamiętywanie przeszłości może i przynosi radość, lecz w nieunikniony sposób wiąże się również z poczuciem samotności, jakiż więc sens tkwi w uporczywym wspominaniu niegdysiejszych samotnych dni? Nie zdołałem jednak niestety wszystkiego zapomnieć, zaś to, co zachowałem, stało się inspiracją do napisania zbioru opowiadań Do boju!

Miałem w życiu trwający około pół dekady okres, kiedy często, praktycznie codziennie, chadzałem do pewnych miejsc – lombardu i apteki, nie pamiętam, ile wtedy miałem lat, ale w aptece sięgałem głową blatu, a w lombardzie kontuar przewyższał mnie dwukrotnie. Zostawiałem na nim odzież wierzchnią i biżuterię, odbierałem wręczane z pogardą pieniądze i szedłem przed ladę mego wzrostu, gdzie kupowałem lekarstwa dla chorującego od dawna ojca. Po powrocie do domu czekały na mnie kolejne obowiązki, ponieważ wystawiający recepty lekarz cieszył się sławą głównie dzięki ekscentryczności zapisywanych leków, takich jak wykopane zimą kłącza tataraku, trzciny cukrowej, która trzykrotnie przetrwała szrony, monogamiczna para świerszczy czy bylica z zawiązanym koszyczkiem nasion… wyłącznie trudno dostępne specyfiki. Ojcu zaś z każdym dniem było gorzej, aż w końcu zmarł.

Myślę, że gdy ktoś ze stosunkowo zamożnej rodziny popada w biedę, szybko poznaje prawdziwe oblicze ludzi. Chciałem wyjechać do Nankinu i rozpocząć naukę w Akademii Morskiej – pójść inną drogą, uciec w obce miejsce, poznać nowych ludzi. Matka nie miała wyjścia: wysupłała osiem juanów na koszty podróży i chociaż powiedziała, że mogę robić co mi się żywnie podoba, to jednak płakała. Było w tym też trochę racji, ponieważ wtedy edukacja musiała podążać jedyną właściwą ścieżką, a do studiowania „cudzoziemskich nauk” zniżali się jedynie wyrzutkowie społeczni, którzy z desperacji sprzedawali dusze zamorskim diabłom, przez co stawali się obiektem jeszcze większych drwin i pogardy. Nie mówiąc już o tym, że właśnie traciła z oczu syna.

Miałem to wszystko w nosie. Pojechałem do Nankinu i zapisałem się do Akademii Morskiej. Tam dowiedziałem się, że na świecie istnieje coś takiego jak nauki przyrodnicze, matematyka, geografia, rysunki i gimnastyka. Nie uczono tam co prawda fizjologii, ale mieliśmy dostęp do kilku ksylograficznych tomów, takich jak Nowy traktat o ciele ludzkim czy Rozważania o chemii i higienie i gdy przypomniałem sobie diagnozy oraz recepty doktora, który leczył ojca i zestawiłem je ze zdobytą wiedzą, uświadomiłem sobie, że lekarze tradycyjnej medycyny chińskiej są oszustami albo z głupoty, albo z wyrachowania. Ogarnęło mnie współczucie dla okłamywanych pacjentów i ich rodzin. Dzięki lekturze tłumaczeń dzieł historycznych dowiedziałem się natomiast, że restauracja Meiji¹ w Japonii dużą część swego sukcesu zawdzięczała wprowadzeniu medycyny zachodniej.

Powodowany tą dziecinną wiedzą zapisałem się do szkoły medycznej w wiejskim regionie Japonii. Moje marzenie zaiste było piękne – po skończeniu nauki wracam do kraju i uwalniam od cierpień pacjentów skrzywdzonych tak jak mój ojciec, a w czasie wojny zaciągam się jako wojskowy medyk i równocześnie promuję wśród rodaków wiarę w postęp. Nie wiem, jak dzisiaj wygląda nauczanie mikrobiologii, ale wtedy wyświetlano nam zdjęcia przedstawiające kształty mikrobów i niekiedy, gdy skończyliśmy jakiś dział materiału, a pozostało trochę czasu do końca zajęć, profesor, aby wykorzystać tych kilka minut, pokazywał jakieś widoczki czy relacje z bieżących wydarzeń ze świata. Trwała wtedy wojna rosyjsko-japońska, dlatego często wyświetlał nam zdjęcia z tego konfliktu i siedząc w sali wykładowej niekiedy czułem się zmuszony dołączyć do okazywanej oklaskami i okrzykami radości kolegów. Pewnego dnia zobaczyłem od dawna niewidzianych rodaków – w centrum fotografii widniał mężczyzna w pętach, a wokół niego wielu innych, wyglądających na zdrowych i krzepkich, ale o apatycznych i pustych twarzach. Podpis pod zdjęciem głosił, że skrępowany Chińczyk był rosyjskim szpiegiem i za chwilę zostanie wykonany na nim wyrok śmierci przez obcięcie głowy, a tłum zebrał się, aby nacieszyć oczy widowiskiem.

Jeszcze przed końcem semestru wyjechałem do Tokio. W tamtej chwili przestałem wierzyć w potęgę medycyny. Obywatele słabego i zacofanego kraju, jakkolwiek by byli zdrowi i silni, mogli służyć wyłącznie za mięso armatnie i gapiów tak marnego spektaklu, a jeśli nawet wielu z nich miało umrzeć w wyniku chorób – cóż, nie byłoby to wielkie nieszczęście. Dlatego kluczową dla mnie sprawą stało się zmienienie ich ducha, a ponieważ w tamtym czasie uważałem, że da się to zrobić jedynie za pomocą literatury i sztuki, zapragnąłem dołączyć do ruchu odnowy kultury. W Tokio wielu Chińczyków studiowało prawo, nauki polityczne, fizykę lub chemię, uczyli się także w szkołach policyjnych i na politechnikach, ale żaden rodak nie zgłębiał literatury czy sztuki. Cóż, nawet w tak niesprzyjającej atmosferze udało mi się w końcu znaleźć kilka bratnich dusz. Gdy dołączyło do nas jeszcze parę osób, postanowiliśmy po dyskusji, że pierwszym krokiem będzie założenie czasopisma. Tytułem chcieliśmy nawiązać do przyszłości, ponieważ większość naszych krajan nadal skłaniała się ku powrotowi do dawnych czasów – dlatego nazwaliśmy je „Nowe Życie”. Gdy jednak zbliżała się data publikacji pierwszego numeru, wcześniej tak chętni autorzy stopniowo się wykruszyli, potem zniknęły środki i ostatecznie zostało nas zaledwie trzech i z pustymi kieszeniami. Oczywiście nawet nie mieliśmy komu się poskarżyć. Po tak niepomyślnym starcie drogi naszej trójki się rozeszły, nie dyskutowaliśmy więcej o wymarzonej przyszłości, i tak „Nowe Życie” umarło, zanim jeszcze przyszło na świat.

Wkrótce poczułem nieznane mi wcześniej bezsens i daremność działań. Początkowo nie zdawałem sobie sprawy z przyczyn mojego stanu, potem jednak zrozumiałem, że przy wprowadzeniu jakichkolwiek zamierzeń w czyn pochwała staje się zachętą do działania, a krytyka zagrzewa do walki. Lecz kiedy głos staje się wołaniem na puszczy, krzykiem, na który nikt nie reaguje, którego nikt nie chwali, ale i nie gani, gdy czujesz, jakbyś stał na bezkresnym pustkowiu i nie wiedział, co począć, wtedy właśnie pojawia się rozpacz – wtedy poznałem, jak smakuje samotność.

Uczucie osamotnienia rosło z każdym dniem, jak długi jadowity wąż oplatało mą duszę. Jednak pomimo bezgranicznej rozpaczy nie zawładnęła mną wściekłość, ponieważ doświadczenie to zmusiło mnie do refleksji i spojrzenia w głąb siebie – dotarło do mnie, że nie jestem bohaterem porywającym tłumy do boju. Musiałem pozbyć się poczucia samotności, ponieważ sprawiało mi zbyt wiele bólu, sięgałem więc po różne metody znieczulania duszy, abym mógł stopić się z rodakami i wrócić do przeszłości. Później sam doświadczyłem albo byłem świadkiem wielu smutnych wydarzeń, których nie mam ochoty tu przywoływać – wolę, aby zniknęły razem ze mną pochowane w ziemi – ale metody otępiania się przyniosły skutek i pozbyłem się młodzieńczej porywczości i entuzjazmu.

Na terenie hotelu Stowarzyszenia Shaoxingczyków znajdował się trzypokojowy budynek. Mówiono, że na soforze rosnącej na jego dziedzińcu powiesiła się kiedyś kobieta i dlatego, choć drzewo wyrosło już tak wysokie, że nikt nie dosięgnąłby jego konarów, dom stał pusty; z tego powodu zajmowałem go przez wiele lat, a wolny czas poświęcałem na przepisywanie inskrypcji z kamiennych stel. Rzadko odwiedzali mnie goście, na starych płytach nie pojawiały się też żadne pytania czy izmy, więc realizowałem swoje jedyne życzenie, aby życie przepływało mi między palcami dyskretnie i spokojnie. W letnie noce wypełnione bzyczeniem komarów, siadywałem pod soforą, chłodząc się okrągłym wachlarzem z liści palmowych i przez szczeliny w listowiu przyglądałem się skrawkom przejrzystego nieba, a zimne jak lód zielonkawe gąsienice mierniki co rusz lądowały na moim karku.

Niekiedy wpadał na pogaduszki mój stary przyjaciel Jin Xinyi. Kładł na sfatygowanym stole dużą skórzaną teczkę, zdejmował długą szatę wierzchnią i siadał naprzeciwko mnie, a wyglądał tak, jakby serce wciąż łomotało mu ze strachu po spotkaniu z psem.

– Właściwie to jaki z tego pożytek? – pewnej nocy zapytał dociekliwie, przeglądając notes z inskrypcjami.

– Żaden.

– W takim razie po co to robisz?

– Po nic.

– Myślę, że może mógłbyś coś napisać…

Zrozumiałem, do czego zmierzał – razem z kolegami właśnie założył czasopismo „Nowa Młodość” i nie tylko nikt ich nie chwalił, ale również nikt nie krytykował, więc domyślając się ich poczucia osamotnienia, odpowiedziałem:

– Wyobraź sobie żelazny dom bez okien i drzwi, wyglądający na niezniszczalny, w którym mocno śpią ludzie. Wiesz, że wkrótce się poduszą, ale przechodząc gładko ze snu w niebyt nie zaznają grozy umierania. Jeśli teraz zaczniesz krzyczeć i zdołasz zbudzić choć kilku, tę nieszczęsną mniejszość, która śpi lekko, czy słuszne będzie skazywanie ich na cierpienie wyczekiwania na nieuniknioną i bliską śmierć?

– Ale czy masz pewność, że nawet jeśli zbudzi się zaledwie kilkoro, to nie ma żadnej nadziei na rozbicie ścian żelaznego domu?

Owszem, miałem zdanie na ten temat, ale gdy mowa jest o nadziei, nie można jej odrzucać, bo ona należy do przyszłości. Dlatego z braku argumentów ostatecznie zgodziłem się coś dla nich napisać – wówczas powstało moje pierwsze opowiadanie Dziennik szaleńca. I tak to się zaczęło – nie mogłem się powstrzymać, na ich prośbę pisałem kolejne utwory, aż po jakimś czasie zebrało się ich kilkanaście.

Jeśli zaś chodzi o mnie – wydawało mi się, że nie czuję już nieodpartej potrzeby wyrażania swych myśli, ale wciąż pamiętam rozpacz dawnej samotności, więc niekiedy nadal wyrywa mi się okrzyk „do boju!” – pragnę bowiem podtrzymać na duchu pędzących samotnie dzielnych wojowników, aby nie tracili odwagi w marszu ku przyszłości.

Zupełnie nie dbam o to, czy moje okrzyki brzmią odważnie czy rozpaczliwie, odrażająco czy śmiesznie, ale skoro mają zagrzewać do boju, muszę słuchać rozkazów, dlatego tak często przeinaczam lub zmyślam, dlatego wieniec na grobie Yu’era w Lekarstwie pojawia się znikąd, a w opowiadaniu Jutro nie piszę, że wdowa Shan wcale nie śniła o swoim zmarłym synku, ponieważ naszym celem była wtedy walka z pesymizmem. Ja zaś nie chciałem przekazywać mojej gorzkiej samotności młodym ludziom, którzy, tak samo jak ja niegdyś, wciąż śnili piękne sny.

Moje literackie próby trudno nazwać dziełami sztuki, to jasne już na pierwszy rzut oka. Dlatego widząc, że wydano je w niniejszej antologii pod niezasłużoną nazwą „opowiadań”, bez względu na wszystko muszę to uznać za szeroki uśmiech losu, ale ten traf również mnie niepokoi, i choć czuję radość, zastanawiam się, czy teksty te znajdą, chociażby na chwilę, grono czytelników.

Z tych wszystkich powodów, zbierając opowiadania i oddając tomik do druku, zdecydowałem nadać mu tytuł Do boju!

Pekin, 3 grudnia 1922

przełożyła Katarzyna SarekDZIENNIK SZALEŃCA

W czasach szkolnych przyjaźniłem się z dwoma braćmi, których imion nie będę tu wymieniać. Wraz z upływem czasu powoli straciłem z nimi kontakt. Niedawno dowiedziałem się, że jeden z nich poważnie zachorował. Kiedy wracałem do rodzinnego miasta, udałem się do nich z wizytą, ale zastałem tylko starszego, który powiedział mi, że tym, którego dotknęła choroba, był jego młodszy brat. Podziękował mi za trud, jaki sobie zadałem, żeby przyjechać w odwiedziny z tak daleka; wytłumaczył mi też, że jego brat dawno już wyzdrowiał, a teraz opuścił dom i czeka, aż zostanie mu przydzielone odpowiednie stanowisko w urzędzie. Uśmiechając się szeroko pokazał mi dwa tomy pamiętników chorego, z których będę mógł sam poznać przebieg choroby. Nie miał nic przeciwko temu, jako że nie było nic złego w ofiarowaniu ich dobremu przyjacielowi. Po przeczytaniu dzienników stwierdziłem, że ten człowiek cierpiał najprawdopodobniej na rodzaj manii prześladowczej. Tekst był chaotyczny i nieuporządkowany, pełen absurdalnych sformułowań. Wpisów nie datowano, ale różniły się kolorami atramentu i kształtami znaków, więc wiadomo, że nie napisano ich w tym samym czasie. Były jednak wśród nich i takie, w których dało się znaleźć przejawy logiki – te właśnie zebrałem w nadziei, że posłużą do badań medycznych. Żadnych błędów nie poprawiałem, zmieniłem jedynie nazwiska, mimo że należą do mieszkańców wsi, którzy nie są znani i niewiele znaczą w szerokim świecie. Jeśli chodzi o tytuł, wymyślił go po ozdrowieniu sam chory i zostawiłem go właśnie w takim brzmieniu.

2 kwietnia siódmego roku Republiki²

I

Dzisiaj wieczorem księżyc świeci jasno.

Nie widziałem takiego od ponad trzydziestu lat, więc kiedy dziś go ujrzałem, poczułem się niezwykle rześko. Zdałem sobie sprawę, że ostatnie trzydzieści lat przeżyłem jakby we śnie. Nadal jednak muszę zachować ostrożność. Dlaczego pies Zhao popatrzył na mnie dwa razy?

Mam powody, żeby się bać.

II

Dzisiaj wcale nie widać księżyca. Wiem, że to niepomyślny znak. Kiedy rano ostrożnie wychodziłem z domu, pan Zhao Guiweng dziwnie na mnie spojrzał: trochę jakby się mnie bał, a trochę jakby chciał zrobić mi krzywdę. Widziałem jakieś siedem czy osiem osób, które szeptały sobie coś o mnie na ucho, obawiając się jednocześnie, że je zobaczę. Tak samo zachowywali się wszyscy, których spotkałem po drodze. Jeden z nich – ten najgroźniejszy – na mój widok rozciągnął usta w okropnym uśmiechu. Ciarki przebiegły mi po plecach. Widać ich sidła zostały już zastawione.

Nie przestraszyłem się jednak i szedłem dalej. Natrafiłem na bandę dzieciaków – też mnie obgadywały, wzrok miały taki sam jak pan Zhao, a twarze upiornie blade. Co mogły mieć przeciwko mnie te dzieci? Nie wytrzymałem i krzyknąłem: „Powiedzcie mi!”, ale dzieci uciekły.

Pomyślałem: „dlaczego pan Zhao, dlaczego inni, których spotkałem po drodze, mnie nienawidzą?”. Przyszło mi na myśl tylko to, że dwadzieścia lat temu podeptałem historyczne księgi pana Przeszłości, który bardzo się na mnie pogniewał. Zhao Guiweng go nie znał, ale na pewno doszły do niego plotki i był tym oburzony – z pewnością obrócił wszystkich innych przeciwko mnie! Ale dzieci!? Przecież ich jeszcze nie było wtedy na świecie, dlaczego więc dzisiaj gapiły się na mnie, trochę jakby się mnie bały, a jednocześnie chciały mnie skrzywdzić? Przeraziło mnie to, a zarazem zdziwiło i zasmuciło.

Zrozumiałem – nauczyli je tego rodzice!

III

Nocami zawsze męczy mnie bezsenność. Dopiero dogłębne zbadanie wszystkich spraw może przynieść zrozumienie.

Oni… Byli wśród nich tacy, których lokalny sędzia skazał na zakucie w dyby; byli tacy, których panowie bili po twarzach; byli tacy, którym oficjele z yamenu³ ukradli żony; byli wreszcie i tacy, których rodzice zostali wpędzeni do grobu przez wierzycieli. A jednak nawet wtedy na ich twarzach nie malowało się takie przerażenie, jak wczoraj; nawet wtedy nie byli tak zawzięci.

Najdziwniejsza była ta kobieta, która wczoraj na ulicy bijąc swego syna krzyknęła:

– Jestem taka zła, że aż bym cię zjadła!

Mówiąc to, utkwiła we mnie wzrok. Przerażony nie miałem się gdzie ukryć. Tłum ludzi o sinych twarzach roześmiał się, odsłaniając kły. Chen Piąty pospiesznie zaciągnął mnie do domu.

Zaciągnął do domu, w którym wszyscy udawali, że mnie nie znają. Patrzyli na mnie dokładnie tak samo. Wszedłem do gabinetu i zaryglowano za mną od zewnątrz drzwi, zupełnie jakbym był kurą czy kaczką. Nie potrafiłem pojąć, co się za tym wszystkim kryje.

Przed paroma dniami jeden z naszych dzierżawców ze wsi Wilczek przyszedł zgłosić, że panuje tam głód. Opowiedział mojemu bratu o tym, jak najbardziej znienawidzony człowiek został zabity przez wieśniaków, a potem kilkoro z nich wydarło jego serce i wątrobę, usmażyło je i zjadło, żeby dodać sobie odwagi. Kiedy się wtrąciłem, dzierżawca i brat zaczęli rzucać w moją stronę dziwne spojrzenia. Dopiero teraz widzę to wyraźnie – ich wzrok był taki sam, jak ludzi, których spotkałem na ulicy.

Na samo wspomnienie przechodzą mnie ciarki.

Skoro potrafią zjeść innego człowieka, mogą zjeść i mnie.

Słowa tej kobiety – „aż bym cię zjadła”, śmiech ludzi o sinych twarzach i wielkich kłach, opowieść dzierżawcy – to wszystko są znaki. Z ich słów sączy się jad, ich śmiech jest ostry jak nóż. Ich śnieżnobiałe, równe zęby, to zęby jedzące ludzi.

Nie wydaje mi się, żebym był złym człowiekiem, ale odkąd podeptałem księgi pana Przeszłości, nie jestem już tego taki pewien. Oni mogą na to patrzeć zupełnie inaczej, a ja nie jestem w stanie odgadnąć, co myślą. Poza tym potrafią w każdej chwili zwrócić się przeciwko człowiekowi i nagle stwierdzić, że jest zły. Wciąż pamiętam, że kiedy mój brat uczył mnie pisać eseje, podnosił mi ocenę, jak tylko napisałem coś złego o kimś, kto uchodził za dobrego. Gdy z kolei usprawiedliwiałem kogoś złego, mówił: „jakaż to wielka umiejętność – iść pod prąd”. Jak mógłbym odgadnąć ich prawdziwe myśli, szczególnie kiedy szykowali się do jedzenia?

Dopiero dogłębne zbadanie wszystkich spraw może przynieść zrozumienie. Pamiętam, choć niezbyt wyraźnie, że ludzie zjadali się nawzajem od zamierzchłych czasów. Wertując karty historycznych ksiąg, nie znalazłem w nich dat, ale na każdą ze stron wkradały się słowa: „humanitarność, sprawiedliwość, prawość, cnota”. I tak nie mogłem spać, więc czytałem pół nocy i wreszcie odkryłem dwa słowa, ukryte między wersami każdej z ksiąg: „jeść ludzi!”.

Wszystkie te słowa, które przeczytałem w księgach i które wypowiedział dzierżawca, wpatrują się we mnie z dziwnym uśmiechem.

Ja też jestem człowiekiem, a oni chcą mnie zjeść!

IV

Rano siedziałem przez chwilę spokojnie. Chen Piąty przyniósł mi coś do jedzenia: miseczkę warzyw i gotowaną na parze rybę. Jej oczy były białe i twarde, usta szeroko otwarte, zupełnie jak u tej bandy, która chciała jeść ludzi! Przełknąłem kilka oślizgłych kęsów – już nie byłem pewny, czy to rybie, czy może ludzkie mięso, i wszystko zwróciłem.

– Chenie Piąty, przekaż mojemu bratu, że się duszę i chcę iść na przechadzkę do ogrodu – poprosiłem.

Chen wyszedł bez słowa, ale po chwili wrócił i otworzył drzwi.

Nie poruszyłem się – chciałem zobaczyć, co dalej ze mną zrobią. Wiedziałem, że tak łatwo mnie nie puszczą. I rzeczywiście. Brat sprowadził do mnie jakiegoś starca. Mężczyzna szedł powoli. Bał się, że zobaczę jego dziki wzrok, więc zbliżał się do mnie z pochyloną nisko głową i rzucał mi ukradkowe spojrzenia zza okularów.

– Wygląda na to, że czujesz się dzisiaj bardzo dobrze – stwierdził mój brat.

– Tak jest – odparłem.

– Poprosiłem pana He, żeby przyszedł i cię zbadał.

– Dobrze – zgodziłem się.

Oczywiście wiedziałem, że rolę tego starca odgrywa mój kat! Pod pretekstem zbadania mi pulsu sprawdzał, czy jestem wystarczająco tłusty. Dzięki temu jemu też dostanie się kawał mięsa. Wcale się nie bałem – chociaż nie jadłem ludzi, odwagi miałem więcej niż tamci. Wysunąłem dłonie, żeby zobaczyć, jak się do tego zabierze. Starzec usiadł i zamknął oczy, następnie przez chwilę dotykał mojego nadgarstka i zamarł na moment w bezruchu. Wreszcie otworzył swoje upiorne ślepia i powiedział:

– Nie należy za dużo myśleć. Należy otoczyć go opieką i niech odpocznie przez kilka dni, a wtedy wszystko będzie dobrze.

Nie myśleć za dużo?! Otoczyć opieką?! Chyba utuczyć! Jak obrosnę tłuszczem, więcej będzie dla nich do jedzenia! Gdzie w tym korzyść dla mnie? Czemu mówi, że „wszystko będzie dobrze”? Oni nie tylko chcą jeść ludzi, ale są też bardzo przebiegli – knują w ukryciu, nie mogą działać otwarcie. Śmiechu warte! Nie mogłem wytrzymać i roześmiałem się głośno. W moim radosnym śmiechu słychać było coś jeszcze – prawość i odwagę. Mój nieugięty duch i moralna słuszność sprawiły, że brat i staruch pobledli, zbici z tropu.

Jednak moja odwaga zaostrzyła jedynie ich apetyty – na pewno liczą na to, że im też trochę się jej dostanie. Staruch przekroczył próg, ale nie uszedł jeszcze daleko, kiedy usłyszałem, jak szepce mojemu bratu na ucho:

– Trzeba go zjeść jak najszybciej!

Brat pokiwał głową.

I ty, bracie, przeciwko mnie! Było to nieprawdopodobne, ale powinienem był to przewidzieć: mój brat spiskował z tą bandą, która chciała mnie zjeść!

Mój brat był kanibalem!

Byłem bratem kanibala!

Choćby mnie już zjedli, i tak będę bratem kanibala!

V

Ostatnio zacząłem rewidować moje własne podejrzenia: może ten staruch wcale nie był moim katem, ale lekarzem? Nawet gdyby – i tak chciał jeść ludzi. W tej książce… Coś tam korzeni i roślin… W dziele ich patrona, Li Shizhena, wyraźnie napisano, że ludzkie mięso można jeść po usmażeniu⁴. Jak więc staruch mógłby twierdzić, że sam nie je ludzi?

Nie byłem też wcale niesprawiedliwy w stosunku do mojego brata. Kiedy tłumaczył mi księgi, sam powiedział, że ludzie w czasach głodu „wymieniali się dziećmi, żeby je zjeść”⁵. Innym razem opowiadał o jakimś złoczyńcy i stwierdził, że należy nie tylko go zabić, ale także „pożreć jego mięso i spać pod zdartą z niego skórą”⁶. Byłem wtedy jeszcze małym chłopcem i kiedy to usłyszałem, przez pół dnia serce biło mi jak szalone. A kilka dni temu ten dzierżawca ze wsi Wilczek opowiadał o jedzeniu ludzkich wnętrzności. Mojego brata wcale to nie zdziwiło, tylko ciągle kiwał głową. Od zawsze był tak samo okrutny. Skoro nawet dzieci mogą zostać zjedzone, to kto nie może? Dawniej po prostu słuchałem jego kazań – zwyczajnie puszczałem je mimo uszu. Teraz wiem, że już wtedy usta nasmarowane miał ludzkim tłuszczem, a myślał jedynie o jedzeniu ludzi.

VI

Wokół jest zupełnie ciemno. Nie wiem, czy jest dzień, czy noc. Pies rodziny Zhao znowu zaczął ujadać.

Odważny jak lew, tchórzliwy jak zając, przebiegły jak lis…

VII

Znam ich metody, nie chcą, nie odważą się zabić mnie otwarcie, bo boją się zemsty duchów. W zamian tego spiskują – zarzucili już swoje sieci i próbują doprowadzić mnie do samobójstwa. Wystarczy, że przypomnę sobie, jak wyglądali ci ludzie na ulicach, jak mój brat zachowywał się w ostatnich dniach i prawie wszystko staje się jasne. Najlepiej by było, jakbym zdjął pasek, przerzucił go przez belkę pod sufitem i sam się powiesił. Nie popełniliby mordu, ale spełniłoby się ich marzenie – już słyszę ich ciche, radosne śmiechy. W innym razie umrę z nerwów i depresji; będę wtedy co prawda nieco chudszy, ale i z tym się pogodzą.

Mogą jeść tylko padlinę! Pamiętam, że w jakiejś książce przeczytałem o ohydnym stworzeniu ze strasznymi ślepiami, zwanym hieną. Zazwyczaj jada padlinę i nawet największe kości potrafi pogryźć na miazgę. Na samą myśl o tym drżę ze strachu. Hiena jest blisko spokrewniona z wilkiem, a wilk z psem. Ten kundel Zhao tak się na mnie gapił kilka dni temu – on też należy do spisku. I ten staruch, który nie mógł spojrzeć mi w oczy. Nic się przede mną nie ukryje.

Najbardziej godny pożałowania jest mój brat – przecież on też jest człowiekiem, jak może się wcale nie bać? Jak może spiskować, żeby mnie zjeść? Czy tak przywykł już do tej myśli, że nie widzi w tym nic złego? A może całkowicie wyzbył się sumienia i jest w pełni świadomy zbrodni, jakiej się dopuszcza?

Przeklinam wszystkich kanibali, począwszy od mojego brata. A jeśli mam ich przekonać, też zacznę od niego.PRZYPISY

Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczek.

¹ Restauracja Meiji – głębokie reformy polityczne i społeczne, które rozpoczęły się w Japonii w 1868 roku po obaleniu władzy szogunów i przywróceniu władzy cesarskiej.

² Chodzi o rok 1918, Republika Chińska powstała po obaleniu dynastii Qing w 1911 roku.

³ Siedziba lokalnych władz.

⁴ Jest to odniesienie do Encyklopedii korzeni i roślin (Bencao gangmu) autorstwa Li Shizhena, chińskiego lekarza i farmaceuty z dynastii Ming. Taki zapis wcale się w tym dziele nie pojawia.

⁵ Aluzja do fragmentu Przekazów Zuo (Zuozhuan) – starożytnego chińskiego dzieła historycznego, obejmującego okres 722–468 p.n.e., opisującego przede wszystkim kwestie polityczne i wojskowe. Jest to odwołanie do znajdującego się w księdze Książę Xuan (Piętnasty rok panowania, ustęp drugi) fragmentu, który ilustruje klęskę głodu w oblężonej przez armię Chu stolicy Songów. W obliczu głodu ludzie dopuszczali się aktów kanibalizmu, ale nie byli w stanie zamordować i zjeść własnych synów i córek, więc wymieniali się dziećmi.

⁶ Kolejne odwołanie do fragmentu z Przekazów Zuo – księga Książę Xiang, Dwudziesty pierwszy rok panowania, ustęp drugi.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: