Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • Empik Go W empik go

Do czorta! Nowe porządki w polskim piekle - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
7 października 2024
Ebook
35,00 zł
Audiobook
35,00 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Do czorta! Nowe porządki w polskim piekle - ebook

W piekle dzieją się dziwne rzeczy. Pojawiają się nowe mody, niespotykane trendy i zanosi się na jakąś rewolucję.

Na skutek politycznych nacisków komendant departamentu piekła polskiego, nieco romantyczny i porywczy sarmata, starszy czort Stanisław Paptaszek, zostaje zmuszony do złożenia osobistej wizyty w podległym mu rejonie, to jest w Polsce. Towarzyszy mu nieodłączny sekretarz, zapamiętały stoik Benon Prędki oraz wierny kufer zwany Bobikiem.

Ich zadaniem jest przeprowadzenie gruntownej kontroli funkcjonowania piekielnych placówek terenowych w kraju nad Wisłą, a podróżować mają „po cywilu”, czyli pozbawieni swoich piekielnych mocy.

Misji przyglądają się niezależni obserwatorzy: ciemnoskóry ghul Brajan o niepewnej tożsamości, aktywiszcze do spraw propagowania nonsensu – Mniejsze Byleco oraz specjalista do spraw szerzenia beznadziei – Niemrawy Rolf.

Już w Polsce diabelska kompania sprzymierza się z dwiema wiedźmami: Martą Kozłowską i jej babką Balbiną von Apfelkuchen. Przyświeca im wspólny cel, jakim jest wyjaśnienie sprawy tajemniczego cyrografu.

Do czorta! to powieść komediowo-przygodowa, z pogranicza fantastyki i realizmu magicznego. Obficie okraszona ironią, sarkazmem, absurdem i montypythonowskim poczuciem humoru, stanowi satyrę na dzisiejsze realia, przedstawiając w krzywym zwierciadle rozmaite zjawiska społeczne i polityczne. To pierwszy tom cyklu.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-970935-4-6
Rozmiar pliku: 5,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Oczajdusze wszelkiej maści

Co zaglądać macie tupet

W tom tej krotochwilnej baśni

Baczcie, coby nie paść trupem

Gdy was czarcie capną psoty

A facecji* diablich pyta

Dziabnie zadek waszej cnoty

Wyciągniecie wnet kopyta

Z pogodnego ucieszeństwa

Alboż z racji oburzenia

Na te niecne bezeceństwa

Które baśni treść wymienia

A kto taki jest niecnota

Że mu owa baśń niemiła

Niech go zmorzy ócz drętwota

Szkorbut, trypel albo kiła

Kto zaś księgę tę odłoży

Nie przejrzawszy jej zapadlisk

Niech go chobołd wychędoży

Za czym niech go porwą diabli

Kamil PrabuckiDzień podły, moje małe, nikczemne sukinsyniątka – zaskrzeczał jowialnie Janusz Niemożebny, stary satyr, który podstaw chochliczenia nauczał już od niemal czterech wieków.

– Dzieeeeeeń pooooodłyyyy – zawyła w odpowiedzi zgraja chochlików, chobołdów, skrzatów oraz wszelkiej maści diablich pomiociąt, sadowiących się na swoich drewnianych krzesełkach.

A dzień, istotnie, był całkiem podły, ku powszechnej uciesze nie tylko szkolnej społeczności, ale i wszystkich mieszkańców tego rejonu Piekła. Nie byłoby przesadą, gdybyśmy powiedzieli, że jak na standardy piekielne był satysfakcjonująco zatrważający.

Brunatne słońce ponuro ogrzewało wyjałowiony płaskowyż, a martwe kikuty drzew żałośnie trzeszczały pod wpływem apetycznie zatrutego wiatru, dmącego od północy. Strumienie lawy leniwie bulgotały, z wolna przetaczając się pajęczyną czerwonych strumieni poprzez niezmierzone połacie czarnej pustyni.

Posępne pojękiwania chlupsów, jak nazywano nieszczęśników raczących się kąpielą w smolnych kotłach, tradycyjnie wprawiały wszystkich w znakomicie potępieńczy nastrój.

– Dzisiaj, moi drodzy troglodyci – perorował satyr z błyskiem w oku – dowiecie się, jak skutecznie szczać do mleka. Zobaczycie materiał instruktażowy w nowoczesnym wynalazku, jakim jest czortowizor.

– Dzisiaj prawie każdy ma czortowizor, a siusianie do mleka jest dla frajerów – powiedział ze szczerym zapałem mały chobołd Orrog, syn (nieślubny, ma się rozumieć) starego Gorgoroga, siedzący w pierwszej ławce. – Prawdziwe czorty sikają teraz do worków z krwią do transfuzji.

– Skąd masz takie informacje? – warknął Janusz, wybałuszając swoje i tak już nad podziw wytrzeszczone oczy.

– W czortowizorze mówili – odparł z dumą uczeń.

– Czortowizja kłamie – żachnął się nauczyciel. – Nie możecie wierzyć we wszystko, co się tam papla.

– Ale pan przed chwilą mówił, że zobaczymy film edukacyjny – upierał się chobołd.

– Bo to jest właściwy film – odrzekł z naciskiem kozioł. – Czyli taki, który służy przekazywaniu prawdziwych informacji, mały chobołdzie.

– A w czortowizorze mówili też – upierał się malec – że nie powinno się zwracać do nikogo per „chobołdzie”, „chochliku” i tak dalej. Bo to jest… – zamyślił się, szukając słowa. – To jest cośtamfobia. Bo każdy może identyfikować się, jak tylko mu się podoba.

– Znaczy, że co? – Niemożebny coraz niżej opuszczał szczękę, kiwając głową na boki.

– Nooo… – ciągnął niepewnie Orrog – że na przykład ja mogę wcale nie czuć się chobołdem, tylko, dajmy na to, leszym. Albo łapiduchem. I wtedy wszyscy powinni się do mnie zwracać jak do leszego. Albo łapiducha. A jak nie, to będą cośtamfobami i za karę pójdą do nieba.

– Co za bzdurne aberracje! – zakrzyknął starzec, zapluwając sobie paszczę i tupiąc jak dziecko. – Kto to widział takie rzeczy?!

– Mówili, że to już standard – stwierdził malec. – To ja myślałem, że pan też już wie.

– Gówno, gówno, gówno – sapnął satyr, rwąc włosy z brody. – Oszukaństwo, blaga, humbug i łgarstwo! To jakaś intryga edenitów, na pewno! To nie może być!

Leciwy profesor, zasapawszy się diabelnie, przystanął, chwytając się blatu swojego biurka. Następnie usiadł, splunął soczyście na podłogę, rozpłakał się, potupał jeszcze kopytami, po czym zamyślił się i zasnął.

– Panie psorze – odezwał się nieśmiało Rysio Piłat, chochlik z trzeciego rzędu. – Niech pan nie śpi, panie psorze. Mieliśmy film oglądać.

– Świńskie łajno wam oglądać, a nie filmy, wy psubraty! – odburknął Janusz, nie otwierając oczu. – Będziecie malować. Na ocenę. Proszę o jakiś wyborny, prawda, landszafcik. Może to być na przykład Góra Beznadziei, Martwe Błota, Otchłań Szaleństwa albo Trwożna Knieja. Macie czas do końca lekcji.

Po sali rozniósł się pomruk niezadowolenia, a co bardziej poirytowane małe ifryty popuściły nawet płomyki z uszu, za co otrzymały stosowną reprymendę, opatrzoną doprawdy niewybrednymi epitetami.

Młodzi adepci czarciego rzemiosła wzięli się wszelako do twórczej pracy, nanosząc na pożółkłe karty czerpanego papieru rozmaite bohomazy, mające przedstawiać co bardziej przerażające zakamarki swojej ojczyzny.

Twórcza działalność odbywała się w najzupełniej grobowej ciszy, przerywanej tylko odgłosami drapania się po kosmatych zadkach, względnie za uszami. Profesor zdawał się drzemać, mlaszcząc cicho pod nosem.

Upływ czasu odmierzała wielka czerwona klepsydra, w której kapała mazista czarna ciecz niewiadomego pochodzenia. Była ona bezcennym podarkiem od samego lorda Gulguliusza, który z wielką pompą przekazał ją szkole w trakcie jednej z kampanii wyborczych, którą zresztą przerżnął sromotnie. I słusznie, był to bowiem – trzeba Państwu wiedzieć – skończony opój, karierowicz i bezideowy próżniak. Ale klepsydra została.

Gdy ostatnia kropla spłynęła z górnego naczynia, drzwi kamiennej sali rozwarły się z hukiem i stanął w nich chudy, bosy utopiec w kowbojskim kapeluszu i hawajskiej koszuli. Nie zaszczycając obecnych choćby przelotnym spojrzeniem, zabębnił dwoma trzymanymi w dłoniach bucami w wielki blaszany talerz, wiszący mu na piersi, po czym oznajmił skrzeczącym głosem:

– Wszyscy won!

Buce, to jest średnich rozmiarów garbate i kosmate domowe straszydła, znane ze swojego zamiłowania do dręczenia i bicia dzieci, były wyraźnie zniesmaczone takim potraktowaniem. Demoniątka zaś – wprost przeciwnie. Na ten sygnał w klasie zapanowała powszechna anarchia, a zgraja uczniaków rzuciła się pędem do nauczycielskiego biurka, aby tam porzucić nabazgrane przez siebie okropieństwa, po drodze kopiąc się nawzajem w tyłki i szarpiąc za rogi lub czupryny, co tam kto na łbie nosił.

Satyr uniósł lekko głowę, odprowadzając wzrokiem tłoczącą się u wrót dzieciarnię i złorzecząc coś z cicha. Kiedy nareszcie zapanował spokój, założył na nos okulary, przypominające gogle spawalnicze, po czym jął przeglądać pozostawione w nieładzie prace.

Jak się słusznie spodziewał, większość z nich nie przedstawiała sobą niczego szczególnie porywającego, z wyjątkiem jednej, opisanej imieniem i nazwiskiem: Orrog Nudel. Na karcie młodego chobołda widniało bowiem najzupełniej żółte słońce, błękitne niebo, zielona trawa oraz – o zgrozo! – potwornie sześciokolorowa TĘCZA.

Niemożebny podskoczył na swym zydlu, jakby go kto wodą święconą pokropił, zaskowyczał jak kastrowany wilczur, po czym zgiął się wpół i usłał podest hordą kozich bobków. Pospiesznie pozbierał wszystkie szpargały, po czym rzucił się pędem do dyrektora, stukając kopytami po bazaltowej posadzce.

Galopując korytarzem, ledwie wyrobił na zakręcie przy smołomacie, w którym można było nabyć kubek gorącej obrzydliwości, a przy którym – jak zwykle – stała długa kolejka spragnionych lepkiego orzeźwienia. Minął galerię portretów poprzednich dyrektorów szkoły, grotę wampirzej portierki oraz Dupną Jamę, jak nazywano wychodek, z której tradycyjnie zalatywało podłej jakości tytoniem.

Zbiegłszy nieporadnie ze schodów, przeskoczył przez leżącego w poprzek korytarza oślizgłego żmija i już miał chwytać za klamkę sekretariatu, kiedy jego wzrok przykuł widok najzupełniej niecodzienny.

Oto na tablicy wielkiego ponurometru, który zazwyczaj wskazywał intensywność nasycenia podłością na poziomie około osiemdziesięciu procent, widniała pulsująca intensywną czerwienią wartość zaledwie czterdziestu czterech oczek. Tuż przy cyferblacie jarzyła się równie czerwona alarmowa czaszka.

– Alleluja! – zaklął szpetnie Janusz, drżącą łapą uchylając drzwi.

Wślizgnął się do wnętrza, stając się natychmiast obiektem gruntownego prześwietlenia, którego dokonywało właśnie Wielkie Byleco, będące sekretarzyszczem pana dyrektora.

– Satyr w jakiej sprawie? – spytało podejrzliwie, głosem zdającym się pochodzić z innej galaktyki. Jego twarz i cała postać wyglądały, jakby ktoś wylał na nie szesnaście metrów sześciennych budyniu i zapomniał posprzątać. Nikt nie wiedział, jakiej było rasy. Było tu od zawsze, albo przynajmniej odkąd ktokolwiek pamiętał.

– Do pana dyrektora, w sprawie niecierpiącej zwłoki – wydyszał falsetem, zezując wytrzeszczonymi oczami.

– Niech wejdzie – rzuciło beznamiętnie, po czym powróciło do stanu półnieistnienia.

– Panie dyrektorze! – zaskomlał od progu Janusz. – Panie dyrektorze! Racz pan posłuchać, co się odprawia!

Po czym zdał przełożonemu tyleż szczegółową, co egzaltowaną relację z tego, co zaszło na lekcji.

Tirian Tatul, tęgi ifryt o surowej twarzy i płonącym wzroku, przerwał rozwiązywanie krzyżówki, a jego oblicze gwałtownie spurpurowiało. Z uszu puściły się kłęby czarnego dymu.

– Szefie, oczacze do pana – zadudniło zza drzwi Wielkie Byleco. – Wpuszczam – dodało.

Oczacze byli agentami Wydziału Do Spraw Zwalczania Pozytywnych Emocji. Reagowali zawsze i natychmiast w tych miejscach oraz sytuacjach, w których ponurometry wskazywały niebezpiecznie zaniżony poziom. Byli błyskawiczni, skrupulatni, nieprzekupni, a co najgorsze – zupełnie pozbawieni poczucia humoru.

Ich powierzchowność była stanowczo obła, wyglądali bowiem jak wielkie oko, do którego za pomocą słupkowatych macek jakiś szalony demiurg przymocował tysiące mniejszych gałek ocznych. Nogi mieli nieadekwatnie chude i krótkie, podobnie jak ręce. Usta zaś duże i zupełnie niekształtne. Ktoś przytomny zauważył kiedyś, że mogliby być żywym przykładem z podręcznika o tytule: Naprawdę nie chcesz tego robić – poradnik początkującego stwórcy. I proszę mi wierzyć, że nie było to twierdzenie pozbawione słuszności.

Trzech oczaczy obeszło przestronny gabinet, bacznie lustrując najdrobniejsze szczegóły niezbyt bogatego wyposażenia, po czym zatrzymali się naprzeciw dyrektora, a jeden z nich rzekł:

– Dokumenty, obywatelu.

Ifryt, świadomy, że jakakolwiek dyskusja z tymi istotami może skończyć się bardzo niechcianymi konsekwencjami, wykonywał polecenia bezzwłocznie.

– Raportujcie, obywatelu. – Ton oczacza był całkowicie pozbawiony wyrazu, intonacji i jakichkolwiek emocji.

Dyrektor kończył właśnie składać wyjaśnienia, wspomagany od czasu do czasu jakimś słowem uzupełnienia ze strony Niemożebnego, kiedy zza drzwi znów odezwało się Wielkie Byleco:

– Zula do pana dyrektora. Wpuszczam.

Drzwi się otworzyły i do wnętrza wpadła zanosząca się szlochem wampirza portierzyca. Teatralnym gestem przyłożyła dłoń do permanentnie oziębłego czoła i zawyła żałośnie:

– Wasza dyrektorska mość! Proszę sobie wyobrazić, że ten cholerny gówniarz Orrog, wychodząc dziś ze szkoły, najbezczelniej w świecie powiedział do mnie: „do widzenia, miłego dnia!” – Wzdrygnęła się z obrzydzeniem, wyjąc wpiekłogłosy. – A na dodatek się uśmiechnął!

– Zgodnie z artykułem siedemdziesiątym piątym, paragrafem czwartym, ustępem ósmym kodeksu wykroczeń – recytował drugi oczacz – uśmiech nie jest zabroniony. Jest nawet wskazany, podobnie jak śmiech, który winien towarzyszyć każdemu szanującemu się czortowi podczas aktu siania zła, szerzenia podłości i upowszechniania wszelkiej nieprawości.

– Ale… panie oczacz! – Zula skryła twarz w dłoniach. – On się uśmiechnął… życzliwie!

W tym momencie wszystkie oczy wszystkich trzech oczaczy stanęły dęba na swych słupkach i wlepiły się w portierzycę, co dało efekt taki, iż ta bezzwłocznie padła trupem, usmarkawszy się przedtem sromotnie.

Tirian Tatul zdjął binokle z płomiennego nosa, przetarł twarz dłońmi i podszedł do okna, po którym spływały małe krople lawy.

Zaczynało padać.

Tirian zdawał sobie sprawę, że to nie przelewki. Niewykluczone, że nie będzie miał innego wyjścia, jak tylko napisać wniosek do Ministerstwa Demonizacji z prośbą o pozwolenie na dokonanie aktu samoukarania.

Samoukaranie w takich przypadkach zazwyczaj miało postać tygodniowego pobytu w Kompleksie Gier i Zabaw „Bubuś” w Dzierżążnie, w którym to winowajca musiał się radośnie bawić w towarzystwie grupy trzydzieściorga ośmiorga roześmianych ludzkich dzieci.

Nie było tajemnicą, że rzadko który diabeł z takiej katorgi wracał do pełni sił. Zazwyczaj kończyło się to dożywociem w piekielnym psychiatryku.

A trzeba Państwu wiedzieć, że dożywocie dla diabła to wyrok niepomiernie dotkliwszy niż dla człowieka.

Oczywiście natychmiast podjęto stosowne kroki: wezwano do szkoły rodziców celem dokładnego wybadania, czy czyn ich potomka miał charakter incydentalny, czy też może jest wynikiem jakiegoś spisku, w który zaangażowani są stary Gorgorog i jego nałożnica Gorrogorina.

Przesłuchanie odbyło się w towarzystwie oczaczy. Dyrektor pytał, oczacze patrzyli, rodzice wykazywali się przykładną rozpaczą, deszcz padał, zegar tykał, a woźny właśnie wyciągał za nogi truchło, które jeszcze do niedawna było Zulą.

Wynik przesłuchania nie był trudny do przewidzenia, jako że chobołdy – istoty znane ze swej plugawości – nie wykazywały żadnych tendencji do nieszanowania Konstytucji Piekła ani żadnych sygnałów pogwałcenia zasad piekielnej społeczności. Uspokojeni oczacze przetarli papierem ściernym wszystkie swoje pięć tysięcy gałek ocznych, po czym bez słowa ulotnili się do kwatery głównej.

Dyrektor ifryt odetchnął z ulgą, podobnie jak chobołdy. Finałem sprawy była ostra reprymenda oraz wyraźnie zaznaczone ostrzeżenie, iż kolejny podobny wybryk zakończy się zesłaniem ich syna do Zakładu Pogarszania Nieletnich.

Zakład ów był zaś instytucją powołaną specjalnie w celu wykrzywiania niebezpiecznych rozprostowań moralnego kręgosłupa małych diabłów, a w przypadkach, w których dochodziło do wątpliwości lub zaburzeń na tle autoidentyfikacji małych diablątek, podejmowano stosowne kroki, mające na celu przywrócenie naturalnej postawy, wyrażającej się w czynieniu zła, podłości i wszelkiej nieprzyzwoitości.

Kuracje były intensywne i w opinii Wydziału ZPE wykazywały niemal stuprocentową skuteczność w zakresie doprowadzania młodocianych kuracjuszy do pożądanego stanu świadomości. Żeby dzieciom żyło się gorzej i ku wspólnemu umartwieniu rodziców oraz społeczeństwa piekielników. System działał bardzo sprawnie, choć wedle ostatnich wskaźników liczba diablątek przejawiających symptomy nieprawomyślności systematycznie i intensywnie rosła. Przyczyna tego zjawiska była przedmiotem wnikliwych dociekań zarówno Wydziału ZPE, jak i Ministerstwa Demonizacji. Ożywione dyskusje w tej sprawie trwały również wśród najwyższych władz Rady Piekła oraz we wszystkich departamentach odpowiedzialnych za realizację piekielnych planów w poszczególnych krajach na Ziemi.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: