Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • promocja
  • Empik Go W empik go

Do mojego biura, ale już - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
29 stycznia 2025
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Do mojego biura, ale już - ebook

Niedostępny milioner i skromna recepcjonistka wspólnie wstrząsną nowojorską socjetą!

Aria pracuje jako zwykła recepcjonistka w ogromnym koncernie farmaceutycznym. Podczas firmowej imprezy spotyka ją przykry incydent – pada ofiarą napaści jednego z dyrektorów w korporacji. Z opresji ratuje ją szef działu finansowego.

Przystojny wybawca budzi nie tylko wdzięczność, lecz także zainteresowanie Arii, która za namową przyjaciółki decyduje się zaprosić go na drinka. Dołącza do wiadomości sugestywne zdjęcie, jednak przez szaleństwa swoich domowych zwierzaków wysyła wiadomość do niewłaściwego adresata – prezesa firmy, Geoffreya McMillana.

Zrozpaczona Aria próbuje naprostować pomyłkę, ale zanim jej się to udaje, niedostępny milioner zgadza się na randkę. Jak rozwinie się ta nieoczekiwana znajomość?

W blasku reflektorów nie jest łatwo utrzymać w sekrecie wszystkie swoje tajemnice...

Ta historia jest naprawdę HOT. Sugerowany wiek: 18+

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8371-824-8
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

AUTORSKIE UWAGI I OSTRZEŻENIA CO DO TREŚCI

Zaczęłam pisać tę książkę wkrótce po tym, jak rozpoczęłam pracę nad moją debiutancką powieścią. W końcu ją odłożyłam, bo nie wiedziałam, czy będę potrafiła oddać słowami to, co sobie wyobrażałam.

Próbowałam wrócić do pracy nad tym tytułem, kiedy wyszła powieść Rootbound, ale potem domagało się napisania To zabawne uczucie, chociaż miałam już mocno zarysowaną historię LaRynn i Deacona. Najwyraźniej targały mną wątpliwości, kiedy po tamtych książkach przyszło do takiej historii – zaczęłam już myśleć, że może nad Związkiem z o.o. wisi klątwa. Po drodze miałam też dwa inne pomysły i omal znowu nie porzuciłam pracy nad tą powieścią.

Uważałam, że książka opowiadająca o remoncie domu i ludziach, którzy muszą przez to przebrnąć, a trudno im się porozumieć, może nie być zbyt przyjemną lekturą.

A jednak… wtedy uświadomiłam sobie, że właśnie w tym rzecz. I praca nad adaptacją tego pomysłu stała się w pewien sposób niemal autorefleksją, bo musiałam tak wiele w nim przetworzyć i zmienić.

Szczerze wierzę, że było warto i że historia w obecnym kształcie jest taka, jaka być powinna.

OSTRZEŻENIA CO DO TREŚCI:

- • Porzucenie przez rodzica
- • Nadużycia emocjonalne ze strony rodzica
- • Treści o charakterze erotycznym
- • Dosadny język
- • Śmierć członka rodziny (wspomniana, nie jest opisana bezpośrednio)
- • Niewierność (dopuszcza się jej postać drugoplanowa, nie jest opisana bezpośrednio).
- •PLAYLISTA

Sweet Disposition – The Temper Trap

Calypso – Spiderbait

Rollercoaster – The Bleachers

Matilda – Harry Styles

July – Noah Cyrus, Leon Bridges

Suspicious Minds – Elvis Presley

I Wish I Was The Moon – Neko Case

Beg Steal Or Borrow – Ray Lamontagne, The Pariah Dogs

Leaving It Up To You – George Ezra

Under The Boardwalk – The Drifters

It’s Now Or Never – Elvis Presley

Sugar, Sugar – The Archies

Coming Home – Leon Bridges

Come And Get Your Love – Redbone

Friday I’m In Love – Phoebe Bridgers

August – Taylor Swift

A Little Less Conversation (Jxl Radio Edit) – Elvis Presley

Good Vibrations – The Beach Boys

Jump In The Line – Harry Belafonte

This Magic Moment – The Drifters

Fade Into You – Mazzy Star

Like Real People Do – Hozier

Can’t Take My Eyes Off You – Frankie Valli

Heavenly – Cigarettes After Sex

Cry To Me – Solomon Burke

Unchained Melody – The Righteous Brothers

Something Worth Working On – John K

Rose Of Sharon – Mumford & SoNSPROLOG

LaRynn

4 lipca

Przez całe moje życie najbardziej żenującym momentom towarzyszyła jakaś ścieżka dźwiękowa.

W pierwszej klasie liceum, podczas pierwszego tańca na balu, wypadłam z damskiej łazienki, omijając panny w upiętych kokach, a potem manewrując w mrowiu kręcących biodrami, buzujących hormonami ciał, żeby nie przegapić mojej ukochanej wówczas piosenki. Z aparatury nagłaśniającej, w jaką wyposażona była sala gimnastyczna, grzmiała Rihanna, śpiewając o znalezieniu miłości w beznadziejnym miejscu – niemal zbyt oczywiste, gdyby ktoś pytał. Szybko przedarłam się przez tłum na, jak sobie wyobrażałam, środek parkietu i tam wyginałam się i kołysałam z uniesioną wysoko ręką ozdobioną bukiecikiem…

I ze sporym skrawkiem sukienki zaplątanym w majtki. Myślałam, że to mój partner próbuje mnie dotykać i ze mną tańczyć. Okazało się, że starał się przyciągnąć moją uwagę. Chociaż obnażony pośladek nie był prawdziwą katastrofą. O nie. Wyraźnie widoczny sznurek od tamponu – który wydawał się fosforyzować w przyćmionym świetle sali gimnastycznej – był tym, co sprawiło, że zapamiętałam tę chwilę jako horror.

Albo podczas drugiego semestru studiów, kiedy słuchałam w bibliotece dosyć pikantnego audiobooka. Uznałam w końcu, że zbyt mnie to rozprasza i przeszkadza mi w nauce, więc przełączyłam się na muzyczną składankę. I tak 311 podśpiewywali o bursztynowym kolorze energii, kiedy zauważyłam skierowane na siebie spojrzenia. Okazało się, że kiedy odłączyłam słuchawki od tabletu, urządzenie nadal odtwarzało audiobook – na cały głos. Powiem tylko, że narrator był bardzo utalentowany i z wielkim entuzjazmem wczuwał się w treść.

No i niestety, jeszcze jedno wspomnienie, które najczęściej staram się stłumić, a które zmusza mnie do najmocniejszego zaciskania powiek. Mówię o brzemiennym w następstwa incydencie erotycznym.

W mojej wyobraźni pojawia się zagniewana, poczerwieniała twarz ojca, a zaraz potem zbolała twarz babci i miny innych towarzyszy wakacji – wszystkie przedstawiają różne stadia szoku i konsternacji.

Przyciskam do nagiej piersi koszulkę chłopaka, a ojciec nas gromi, rzucając oskarżenia, podczas gdy my stoimy w świetle samochodowych reflektorów. Półnagi chłopak ma zaciętą twarz, nie okazuje skruchy.

Tym razem, poza cichym dźwiękiem ostrzegawczego alarmu w oddali, w tle mojego wstydu brzmiała w kółko piosenka Fade Into You – a ja krzywiłam się za każdym razem, gdy zaczynała się od nowa.

Widocznie któreś z nas uderzyło parę razy nogą lub ręką o deskę rozdzielczą, kiedy Deacon przeciągnął mnie na swoje kolana, po drodze próbując mnie rozebrać. Nagle staliśmy się zbyt rozkojarzeni, by zwracać na cokolwiek uwagę albo czymś się przejmować.

– Ale przecież wy się nawet nie lubicie! – wykrzykuje June, jedyna przyjaciółka, jaką miałam tamtego lata. Gwałtownie przy tym gestykuluje.

– Owszem – odparł Deacon.

Błyskawicznie odwróciłam ku niemu głowę, jakby coś utkwiło mi w gardle szybciej, niż mogłam sobie wyobrazić. Coś ciężkiego runęło w pustkę wypełniającą mi pierś. Ostatnie słowa, jakie do niego wymamrotałam, zanim rozpoczęło się walenie w szybę, wskazywały na co innego.

Właściwie na coś całkiem przeciwnego.

– To był tylko seks, tak? – spytał i wzruszył ramionami, patrząc mi w oczy coraz bardziej ozięble.

– Dymanko, Deac? – rzucił Jensen, kolejny dawno stracony przyjaciel z wakacji i bliźniak June.

– LaRynn Cecelio Lavigne, mets ton cul dans la voiture! – wrzasnął tata, zanim zatrzasnął drzwi auta.

„Rusz dupę do samochodu”, też mi coś.

Prychnęłam tylko, narzuciłam na siebie koszulkę Deacona i pomaszerowałam do mercedesa taty z nadzieją, że nigdy już nie zobaczę Deacona Leedsa ani o nim nie usłyszę.

Wtedy po raz ostatni wypowiedziałam słowa „kocham cię” – do kogokolwiek – a przez cały ten czas brzęczała mi w uszach ta pieprzona piosenka.

A teraz, kiedy brązowoszara woda z bulgotem chlusta z odpływu prysznica, a ja leżę rozwalona i naga na kafelkach i bełkoczę, krzyczę… uświadamiam sobie, że słyszę nucącego Elvisa – piosenka leci z odtwarzacza na korytarzu.

Nie mogę sobie popsuć tej piosenki. Odmawiam. Nie, nie, nie.

Gramolę się na nogi, próbując się nie krztusić od przebrzydłego zapachu, a mokre włosy spadają mi na twarz z odrażającym plaśnięciem.

Wymiotuję i dygoczę jak rozszalały byk.

I wtedy to nadchodzi.

Wyzwala się wściekłość rodu Lavigne.

La goutte d’eau qui fait déborder le vase.

Prawie się śmieję z tej ironii. Angielski odpowiednik tego powiedzenia to „ostatnia kropla goryczy”. Po francusku chodzi o kroplę wody, która przepełnia czarę – o wiele bardziej celne, biorąc pod uwagę tę akurat sytuację.

Dławi mnie w gardle. Potrząsam głową, żeby przełknąć bolesną gulę.

Nie dam tej satysfakcji Deaconowi. Nie zobaczy moich łez. Nie mogę uwierzyć, że on wciąż to robi. Nadal ze mną pogrywa. Czy naprawdę myślałam, że w końcu wreszcie wyszliśmy na prostą w tym układzie? Albo przynajmniej osiągnęliśmy porozumienie?

Żadne z nas tego nie chciało, to było jasne, ale oboje mogliśmy coś zyskać dzięki współpracy. I choć jak dotąd przystosowanie się do nowych warunków nie szło nam idealnie, szczerze myślałam, że porzuciliśmy już swoje napady szału i zanotowaliśmy pewne postępy. Im lepiej będziemy współpracować, tym szybciej skończymy ten remont, a potem ze sobą nawzajem.

Gniew nadal we mnie buzuje i wzbiera, jestem maksymalnie wściekła, a Elvis śpiewa dalej.

Próbuję szybko zebrać wodę i ogarnąć ten bajzel, a przez głowę przelatuje mi kalejdoskop obrazów – przecinana lina, powiewająca czerwona peleryna, kołysząca się siekiera.

Swing

Swing

Swing

Swing…

Elvis wyśpiewuje triumfalnie barytonem, że jego miłość nie będzie czekać, a do łazienki wpada Deacon.

– Larry?! – woła, a jego opalona twarz z wiecznie nadętą miną blednie z przerażenia.

– Ożeż ty… – warczę głosem nie do rozpoznania, brzmiącym jak u nawiedzonej.

Resztki mojej normalności wyparowują, gdy dźwigam się na nogi. Jestem wciąż naga, tylko w gumowych rękawiczkach, które bez sensu nałożyłam na ręce. Cała ociekam skisłą, obrzydliwą wodą.

On niezdarnie próbuje zamknąć drzwi, kręcąc głową, jakby wolał raczej wytrząsnąć z niej wszystkie myśli i paść na miejscu trupem.

Przynajmniej ten mężczyzna ma na tyle rozsądku, by się bać… Natychmiast odganiam tę myśl. To nie jest mężczyzna. To wyrośnięte dziecko. Durny nastolatek w ciele uśmiechającego się z wyższością zarozumiałego dorosłego.

Mój pechowy bilet do startu w życie.

Zmora mojej egzystencji.

Mój drogi, przesłodki mąż.

Który wkrótce nim nie będzie.1

LaRynn

Dwa miesiące wcześniej

Pogięte i połamane źdźbła trawy leżą rozproszone na zboczu niczym wyrzucone przez Pacyfik wykałaczki.

Przelotny widok oceanu na horyzoncie to przyjemna ulga po wcześniejszych rozlicznych nieustannych zakrętach przez lasy Redwood.

Jakiś czas temu zmogła mnie choroba lokomocyjna i poprosiłam Elyse, moją najukochańszą (i jedyną) przyjaciółkę, by zatrzymała się na poboczu drogi. Spędziłam tu niemal połowę letnich miesięcy mojego życia, więc chyba powinnam spodziewać się nostalgii. Gdy tylko przestałam rzygać, podniosłam wzrok i porwała mnie nowa fala mdłości, gdy przypomniało mi się to samo miejsce i okoliczności, w których ostatni raz tu wymiotowałam, a było to blisko dekadę temu.

– Merde, LaRynn. Jesteś już prawie dorosła. Powinnaś z tego wyrosnąć, z tej całej choroby lokomocyjnej – wykrzykiwał mój ojciec przez otwarte drzwi, a lekki francuski akcent tylko pogłębiał odrazę wyczuwalną w jego tonie.

Jakbym wciąż moczyła się w nocy albo ssała kciuk. Jakbym mogła coś na to poradzić. Aviomarin i wszystkie znane sposoby zaradcze nie zadziałały. Tego dnia w samochodzie panowało przytłaczające nienaturalne napięcie. Moja matka wpatrywała się tęsknie za okno i opierała się o nie całym ciałem, jakby wolała być w całkiem innym miejscu. Ojciec próbował zagaić rozmowę, ale w końcu pokręcił z konsternacją głową, gdy te próby nie spotkały się z choćby najmniejszym odzewem.

Moi rodzice, którzy zdecydowanie za sobą nie przepadali i najczęściej byli pochłonięci wzajemną urazą – do tego stopnia, że zajęło to centralne miejsce w naszym życiu – każdego lata wybierali się w podróż. Od chwili, gdy skończyłam osiem lat, aż do mojej osiemnastki zostawiali mnie z babcią. I aż do tego ostatniego lata wakacje zawsze działały odświeżająco, także na nich. Podrzucali mnie babci na początku lata – zwykle w jakiś weekend majowy, kiedy kończyła się szkoła – a przyjeżdżali po mnie mniej więcej w Święto Pracy, tuż przed ponownym rozpoczęciem roku szkolnego. Potem było między nimi niemal dobrze zwykle mniej więcej do Halloween. Przez parę lat udało nam się nawet dotrwać w pogodnym nastroju aż do świąt.

Tego ostatniego lata jednak raz na zawsze wyleczyłam się z naiwnego podejścia do miłości.

Aż do tego roku było to miejsce, w którym bardziej niż gdziekolwiek indziej czułam się jak w domu, mieszkałam tu z osobą, z którą także bardziej niż z kimkolwiek innym czułam się jak u siebie. Uwielbiałam moją babcię z jej mocnym francuskim akcentem, kąśliwym sarkazmem i liberalnym pojmowaniem wolności.

Nigdy nie mogłam zrozumieć, że urodziła takiego syna jak mój ojciec, kogoś tak różnego od niej pod każdym względem.

I nadal nie pojmuję, jak jedno lato mogło przekreślić tak wiele innych. Mogę tylko zgadywać, że to przez wiek, w jakim byłam tu po raz ostatni, ta sprawa nabrała tak wielkiego znaczenia. Osiemnastka wydawała się czymś o wiele ważniejszym, niż naprawdę była, czymś przyciągającym uwagę. Przez te letnie miesiące bił ode mnie blask. Tymczasowość tamtych dni sprawiała, że byłam tak bardzo sobą, bez najmniejszego zawahania, bez skrupułów. Jakbym wiedziała, że stoję na skraju przepaści z resztą mojego życia, zanim rządy przejmą studia i plany, jakie ma dla mnie świat.

Może dlatego wtedy po raz ostatni tak się czułam – jak ta wersja mnie, którą lubiłam być. Przynajmniej przez krótki czas.

Czuję, że samochód pokonuje ostatnią pochyłość przed Santa Cruz, i próbuję (bez powodzenia) stłumić inne wspomnienia.

Zapach waty cukrowej i przesyconej słońcem skóry.

Woń waniliowego sosu i smażonych w głębokim tłuszczu karczochów.

Pobrzękiwanie gier arkadowych i dotyk skóry na nagich udach, okna samochodu otwarte, by słyszeć szum fal.

Pragnienie i frustracja splątane razem przez trzy gorące, lepkie miesiące. Oczy w kolorze głębokiego brązu, których spojrzenie przenika mnie na wskroś. Ciemne jedwabiste włosy prześlizgujące się między moimi palcami. Szerokie ramiona pod drżącymi dłońmi.

Zapach chłopackiego żelu pod prysznic, smak jego balsamu do ust, szelest rozdzieranego opakowania…

„Wszystko dobrze? Czy tak jest dobrze?”, szeptał w moją szyję.

– Rynn! Jezu, znów będziesz wymiotować?! Mam się zatrzymać? – krzyczy Elyse, a ja gwałtownie wracam do teraźniejszości.

– Co? Och… nie. Wszystko dobrze. Przepraszam. – Macham lekceważąco ręką, po czym opuszczam ją z lepkim plaśnięciem na udo.

– Usta znów masz całkiem blade. – Marszczy brwi, z troską błądzi wzrokiem po mojej twarzy, zanim spojrzy z powrotem na drogę. – Jesteś pewna? Może powinnyśmy się zatrzymać i coś zjeść?

Ja też wpatruję się w jej twarz, a w piersi rozkwita mi wdzięczność za to, że mam ją tu przy sobie. Że wyrwała trochę czasu ze swojego sprawnie zarządzanego życia i przyjechała, by pomóc mi opanować ten cały bałagan. To cud, że w ogóle udało jej się wygospodarować chwilę przerwy w studiach prawniczych. Ja z pewnością nie mogłabym sobie na to pozwolić, gdybym wciąż studiowała.

W jakiś pokrętny sposób, mimo że minęły lata, zanim zyskałam siłę, by to rzucić, jestem wdzięczna, że początkowo pogodziłam się z życiem, jakie dla mnie zaplanowano. Gdybym nigdy nie poszła na studia i nie wybrała specjalizacji z nauk politycznych, nie trafiłabym na te same zajęcia co Elyse, a tym samym nie znalazłabym prawdziwej przyjaciółki.

– Tak, przekąśmy coś, jeśli można.

***

Serce nadal wali mi nierówno długo po tym, jak wypiłam czwartą szklankę wody i po raz siedemsetny rozgrzebałam jedzenie na talerzu. Odwracam się, spoglądam w dal na łodzie kołyszące się na przystani i próbuję jeszcze raz zgrać się z rytmem ich miarowego ruchu.

Widelec Elyse pobrzękuje o talerz, a ja podskakuję na krześle i jego noga szura po podniszczonej podłodze tarasu.

Elyse wzdycha.

– No dobra, nic ci nie jest, tak? Jesteś strasznie nerwowa i ledwie tknęłaś jedzenie – mówi.

Wypuszczam powietrze i kiwam głową, a zarazem, bo chcę być szczera, przecząco nią kręcę. Elyse unosi brew nad oprawką okularów przeciwsłonecznych.

– Zmartwiona? Smutna? O co chodzi? – pyta.

– Troszkę smutna. I tak, zmartwiona. Niespokojna… Tak można w sumie nazwać ten stan, prawda? – Śmieję się z goryczą.

– LaRynn, jestem pewna, że wszystko się ułoży – odpowiada Elyse, ignorując mój sarkazm. – Po prostu jedźmy tam, oceńmy, co trzeba zrobić, i zajmijmy się wszystkim krok po kroku.

Odwracam się, by znów spojrzeć na wodę uderzającą o nabrzeże.

– Myślę, że nie to mnie tak niepokoi. Chodzi o… powrót tutaj. – Wzdycham, gotowa wyznać prawdę. Całą prawdę. Elyse wie, że muszę przygotować dom na sprzedaż i muszę się tym zająć razem z drugim spadkobiercą. – Elyse, drugi właściciel tego domu… Znam go, a raczej… znałam.

Marszczy brwi.

– No i? Jakie to ma znaczenie?

– Po pierwsze, logistyka. – Wyciągam serwetkę i długopis z dna torebki, po czym zaczynam szkicować dla wyjaśnienia. – Wiele starszych budynków w Santa Cruz było wpierw domami jednorodzinnymi i dopiero potem przebudowano je na budynki z wieloma mieszkaniami. Dlatego niektóre z nich mają dziwny układ. Ten mojej babci ma pojedynczą klatkę schodową, wspólny korytarz, gdzie są pralnia, garaż z jednej strony i jedno mieszkanie na parterze z drugiej. – Kończę wyjaśniać tę część sprawy, a Elyse splata ramiona na piersi i czeka na ciąg dalszy. – Na górze jest jej mieszkanie, teraz moje, ostatnie. Początkowo na pierwszym piętrze były dwa. – Wyrysowuję ich kształty nad tym, co już naszkicowałam, małe klocuszki jedne na drugich, razem z obiema werandami rozmieszczonymi nad garażem plus małe wycięcie z drugiej strony mające przedstawiać jeszcze jeden balkon, mojej babci. Ten zawsze wyglądał, jakby był wsunięty w pochyłość dachu, jakby ocean wymył tu wyrwę. – Helena, partnerka mojej babci, była jej sąsiadką z góry, zanim się zeszły. To dlatego w ogóle się poznały. Po jakimś czasie zburzyły ścianę rozdzielającą ich mieszkania, tak że powstało jedno. Pełna przebudowa. Teraz więc jest to piętrowy bliźniak, ale z jednym głównym wejściem.

– No dobrze – przytakuje Elyse, zawsze chwytająca wszystko w mig. – Ale chwila! Dlaczego nie możecie podzielić domu pośrodku?

– Sally, lokatorka z parteru, mieszka tam, odkąd się urodziłam. Dlatego… jestem pełna obaw… co do sprzedaży całego budynku, bo trzeba by ją stamtąd wyrzucić. A według prawników on będzie musiał też wszystko zatwierdzić, bo w testamencie nie jest sprecyzowane, że każde z nas dostaje po mieszkaniu.

Boże, spędziłam tyle czasu w towarzystwie prawników przez ostatnie pół roku, żeby to wszystko przejrzeć…. Jeśli zostały mi jeszcze jakieś resztki nadziei na karierę prawniczą, to po tych spotkaniach całkiem się wyleczyłam z tego pomysłu.

Elyse znów ignoruje mój wywód.

– I teraz powinnaś mi powiedzieć, dlaczego to może się okazać trudne.

Znów obracam się ku łodziom i pogrążam w rozważaniach. Nie wiem, jak wyjaśnić, że czuję się z wielu względów zdradzona. Między innymi chodzi o to, że Deacon w ogóle może sobie rościć prawo do choćby odrobiny majątku mojej babci.

– Helena była jego babcią. Deacon i jego mama przeprowadzili się tutaj, by być bliżej niej, niedługo przed ostatnim latem, jakie tu spędziłam. – Elyse robi gest dłonią, jakby delikatnie mnie ponaglała, żebym wreszcie przeszła do rzeczy, a ja wzdycham. Nie mogę powiedzieć, że był moim chłopakiem, bo tak nie było. W tamtych czasach nikt w ogóle nie wiedział o naszym układzie, dopóki nie zostaliśmy przyłapani. – Między nami coś było. On był moim… – Wzdycham. – Straciłam z nim dziewictwo.

Elyse prostuje się na krześle z rozbawionym chrząknięciem. Nie jestem w stanie dzielić z nią tej wesołości, więc rzucam jej tylko beznamiętne spojrzenie.

– Wszyscy przeżyliśmy z kimś ten pierwszy raz. – Chichocze i wzrusza ramionami. – To musi być krępujące, ale myślę, że pewna zażyłość pomoże ci go nakłonić do współpracy. I kiedy to było? Zdaje się wieki temu?

– Osiem lat.

– Cóż, teraz jesteś całkiem dorosła, poza tym oboje możecie zarobić mnóstwo pieniędzy. Przekonaj go, żeby przepisał na ciebie jedno z mieszkań, a on zatrzyma drugie i zrobi z nim, co zechce. – Znów śmieje się beztrosko. – Myślałam, że mi powiesz, że ten dom jest nawiedzony czy coś w tym stylu.

– Bo właśnie taki… – chowam palec, którym przed nią wymachiwałam, i ściszam głos, już podminowana samym wspomnieniem o Deaconie Leedsie – …jest. Z moim osobistym poltergeistem. Nic nie rozumiesz. Przez pół lata nienawidziliśmy się nawzajem, a przez drugą połowę szaleliśmy w inny sposób. On był… – Wciągam głęboko powietrze przez nos. – Był krytyczny, protekcjonalny i cholernie zarozumiały. Był wkurzający, stale się mnie czepiał. Flirtował wręcz bezwstydnie, w każdym możliwym miejscu, a powodem mogło być wszystko. Wszystko. Ten cholerny kalmar na twoim talerzu – mówię i ruchem głowy wskazuję danie, wytrzeszczając wymownie oczy. – Zaraz rzuciłby o nim jakiś dwuznaczny żarcik, podkręcony tym jego akcentem z Nowej Anglii.

– Nie skręcam się ze wstydu. – Elyse unosi dłonie, wzruszając ramionami.

– Słuchaj, mówię poważnie. – Przymykam oczy i pojękuję, czując na skórze nerwowe ciarki. Zaczyna we mnie wzbierać burza emocji, pochmurna, złowieszcza i tak odmienna od iskrzącego się oceanu po mojej prawej stronie. – Potrafił mnie zirytować. Wydobywał ze mnie wszystko, co najgorsze, a potem mnie za to krytykował. Sprawiał, że czułam się jak świętoszka, a potem udawał zgorszenie, kiedy próbowałam się wyluzować. – Przynajmniej przy ludziach. Na osobności był miły i uważny. To doprowadzało mnie do szału. – Ja… nie umiem tego wyjaśnić. Od chwili, gdy się poznaliśmy, nic między nami nigdy nie było ani proste, ani łatwe.

– Czekam na tę część, kiedy doszło między wami do zbliżenia…

A więc jej to mówię.

Opowiadam historię o samotnej, wyniosłej i bardzo gniewnej dziewczynie i o irytująco czarującym chłopaku o ciętym języku, którzy przez jedno lato zobaczyli siebie nieco zbyt wyraźnie. Serce dziewczyny zaczęło się zamykać na miłość i wrażliwość, a chłopak był zbyt przyzwyczajony do straty i zbyt na nią nieczuły jak na swój wiek. Pomijam tę część, gdy przypadkiem się w nim zakochałam, nie chcąc nadawać temu aż takiego znaczenia. Inaczej Elyse by olśniło. „A więc to wyjaśnia, dlaczego taka jesteś, dlaczego tak rzadko umawiasz się na randki i czemu jesteś taką kąśliwą sekutnicą”, mogłaby pomyśleć.

Zamiast tego trzymam się okrojonej wersji prawdy. Mówię jej, jak dwoje niemądrych młodych ludzi zaprzyjaźniło się trochę wbrew sobie, jak w końcu zbliżyła ich do siebie wyznawana przez nich pesymistyczna filozofia życia i miłości i jak oboje uważali, że dzięki tym podobieństwom będą mogli uprawiać seks jak zwykli kumple…

Gdyż, przynajmniej w teorii, to miało – i powinno było – ułatwić im rozstanie.2

Deacon

Sally wzdycha urzeczona, wydaje stłumiony okrzyk, pokrętła na jej butli tlenowej poskrzypują, gdy spogląda tęsknie na telewizor.

– Dobry Boże. Pozwoliłabym temu mężczyźnie jeść krakersy w moim łóżku. Z mojego nagiego ciała – oświadcza z podziwem, czyniąc wolną ręką znak krzyża.

Zdaje się, że nie można by być gorszą katoliczką niż ona.

Dansby Swanson uśmiecha się z telewizora, nieświadomy, że tym samym zapewne przybliża moją osiemdziesięciopięcioletnią sąsiadkę do grobu.

Kręcę głową ze śmiechem.

– Dlaczego krakersy?

– Czy tarzałeś się kiedyś po krakersach na prześcieradle w środku nocy? – pyta, mierząc mnie gniewnym spojrzeniem.– Uwierz mi, musiałbyś naprawdę lubić te ciasteczka, żeby wygrały z tymi wrażeniami.

– Wierzę ci na słowo.

– Wiesz… – Zawiesza głos i pochyla się na fotelu, zanim zacznie mówić dalej: – Właściwie to trochę go przypominasz.

– No dobrze, droga pani, dość już pochlebstw na dziś. I sprawdź swój poziom tlenu. Coś ci się zwiduje.

– Co? Musisz przyznać, Deacon, że włosy macie podobne.

– Powstrzymam się na razie od umieszczenia cię w zakładzie. Ale Sal, coś ci powiem. Gdybyś zadzwoniła do tego agenta ubezpieczeniowego, tak jak ci mówiłem, to może nie musiałbym ciągle naprawiać tego wszystkiego. Musimy zreperować to na dobre. Ja staram się jak mogę, ale nie jestem hydraulikiem.

– Hydraulik, elektryk... Obaj grzebią w bebechach.

– Zgodnie z tą logiką mógłbym dorabiać na boku jako gastroenterolog i mieć do dyspozycji dość kasy, żeby zająć się tym jak należy, Sal. – Jestem też generalnym wykonawcą, ale mam wrażenie, że problem z rurami mnie przerasta, zarówno jeśli chodzi o umiejętności, jak i finanse.

Sally ustawia podnóżek swojego fotela i przymyka oczy, próbując znowu złapać oddech. Na ten widok mnie również ściska coś w piersi.

Wydaje się, jakby to było wczoraj, kiedy pojawiłem się przy bramie od podwórka, porośniętej splątanym pnączem z nazbyt kolorowymi kwiatami, których widok zdawał się mnie obrażać, tak bardzo kontrastowały z moim ponurym nastrojem pełnym nastoletniego niepokoju.

Przeprowadziliśmy się do Kalifornii zeszłej zimy i byłem cholernie wkurzony, że spędzę swoje pierwsze lato w złotym stanie z babunią i jej geriatrycznymi przyjaciółkami. Rozwiały się moje marzenia o baseballu i spływie rzeką z laskami w skąpych bikini. Zastąpił je obraz trzech staruszek uprawiających rabaty kwiatowe przed domem przy zdecydowanie nieseksownych rykach lwów morskich niosących się od wody.

Jednak mama chciała być w to lato sama. Chciała uciec i poczuć się choć przez chwilę jak człowiek po odejściu taty, zamierzała zająć się tylko sobą. Rozumiałem to nawet jako osiemnastolatek. Mój starszy brat, idealny książę z bajki, przeniósł się na uczelnię na wschód kraju, bo dostał pełne stypendium. Podczas gdy ja zmierzałem donikąd.

I prawie się stąd nie ruszałem. Spędzałem czas, krążąc między babunią i kempingiem, gdzie mieszkaliśmy i gdzie także pracowałem.

Niesamowite jednak, jak bardzo się myliłem co do tego lata. Jak okazało się pełne wrażeń. Także w dziedzinie bikini. Ale też czegoś znacznie ważniejszego. Może i brakowało baseballu, ale była siatkówka na plaży, niemal codzienne wałęsanie się po Pałacu Neptuna, przedłużona o parę miesięcy młodość – i nawet trochę dojrzałości pod koniec.

To lato stało się dla mnie tak przełomowe, że odtąd patrzyłem na każde inne całkiem inaczej. Radosne okrzyki dobiegające z kolejki górskiej przypominają mi głos zamkniętej w sobie dziewczyny z długimi jak do nieba nogami i równie długimi czarnymi włosami. Lody rożki za każdym razem smakują jak pierwszy raz z nią. Jak drżące, po omacku szukające dłonie, zamglone szyby samochodu, ostre docinki, a po nich słodkie pocałunki. Każda zatłoczona plaża z przyjezdnymi, czy to w dżinsowych wdziankach, czy stale na bosaka, zawsze przenosi mnie mentalnie do tamtego lata. Przypominają mi się smutek, gniew, zagubienie. I trudny związek z dziewczyną, która była naprawdę z wyższej ligi i nigdy nie omieszkała mi o tym przypomnieć.

I znowu nachodzi mnie pragnienie, by dostać od życia coś więcej, choć nie wiem sam, czym to jest ani jak to osiągnąć.

Myliłem się też co do staruszek. Te trzy kobiety miały w sobie więcej życia niż my, młodzi. Babcia i Cece już nie żyją i jedynym, co pozostało takie samo w tym rozlatującym się domu, jest ta przeklęta brama i Sal.

Tłumaczę sobie, że to pierwszy weekend, kiedy jest gorąco jak w lecie, i stąd te myśli, stąd to uporczywe wracanie do przeszłości. Zawsze napominam się tak samo i zazwyczaj wydaje się to prawdą. I zawsze jest z tym lepiej po Święcie Pracy.

Niechby to była jesień, zima, do diabła, nawet wiosna. Kiedy wszystko wydaje się lżejsze, dużo spokojniejsze. Kiedy łatwo jest parkować, kiedy park rozrywki jest albo nieczynny, albo otwiera się tylko w weekendy, a ja mogę zapełnić dni pracą, kiedy utknę w czymś, co nieuchronnie już minęło, z wyjątkiem upału.

– Dzwoniłam do tego agenta – informuje mnie Sal, która wreszcie złapała oddech. – Niczego tu nie tkną. Odpowiada za to właściciel, tak powiedzieli.

Uch.

– Świętej pamięci Cece i Hel, ten sztach jest dla was – dodaje, zanim zrobi małe przedstawienie, pociągając ze swojej butli z tlenem.

– Coś dziś jesteśmy uduchowieni – mruczę pod nosem.

– Coś nowego w tej sprawie? – pyta.

Wiem, o co jej chodzi.

– Jeszcze nie, Sally – burczę. – Wkrótce się skontaktuję.

Dopada mnie wspomnienie chwili, gdy zobaczyłem jej nazwisko obok mojego na niezliczonych stertach dokumentów. Przez ten drobiazg przeżyłem dziwny wstrząs.

To jedyna łącząca nas jeszcze nitka, która budzi we mnie leciutką ciekawość. Chciałbym wiedzieć, co słychać u LaRynn i co myśli o tej sytuacji, jakie ma plany. Mimo że nasze babcie pozostały razem aż do śmierci, ona nigdy tu nie wróciła – przynajmniej o ile mi wiadomo. Od ostatniego razu, kiedy ją widziałem osiem lat temu, nie dała żadnego znaku, że to miejsce ją obchodzi. Zawsze spotykała się z Cece i babunią gdzieś indziej, mimo ich stanu zdrowia zawsze zmuszała je, żeby do niej przyjeżdżały.

Na samą myśl, że mam się do niej zbliżyć i prosić ją o podpisy… Tylko ja się o nie tu troszczyłem. To ja pomagałem im w chorobie, żałobie i przylatywałem tu nawet, ilekroć nie potrafiły się połapać z pieprzonym telewizorem. Fakt, że muszę teraz prosić ją o pozwolenie na cokolwiek, działa mi na nerwy.

Ale będę to musiał wkrótce zrobić. Czynsz Sal ledwie starcza na zapłacenie podatków od nieruchomości, poza tym ten dom to skarbonka bez dna.

Kiedy wyobrażam sobie rozmowę z LaRynn, zawsze wpadam w męczący wir rozważań, co już samo w sobie jest wystarczająco nieznośne. A to wszystko jeszcze zanim naprawdę z nią porozmawiałem. Mimo to wciąż się zadręczam, rozważając, co ona sądzi. Co ona czuje w związku z tym wszystkim? Ciekawe, czy ta namiętna dziewczyna, którą ledwie poznałem, wyrosła na kobietę, która wie, czego chce, czy nie. Śmieszne. Śmieszne i denerwujące, że wciąż mam taką karuzelę myśli, jeśli o nią chodzi.

Odkręcam jednocześnie kran i prysznic, by się upewnić, że wszystko działa. Chcę w ten sposób odgonić niespokojne przeczucia. Woda znów płynie ciurkiem, więc wołam do Sal, by ją powiadomić, że wszystko funkcjonuje jak trzeba.

Robi gest, jakby zamierzała wstać i odprowadzić mnie, ale kładę jej rękę na ramieniu, żeby sobie nie robiła kłopotu.

– Dziękuję ci, kochany – mówi ze smutnym uśmiechem.

– Potrzebujesz jeszcze czegoś, zanim pójdę?

– Tylko żebyś wychodząc, podkręcił głośność. Już się zaczął ten wakacyjny cyrk.

To wtedy zwracam uwagę na zgiełk klaksonów i wrzaski przenikające przez zamknięte okna. Zanim wyjdę, pogłaśniam muzykę, żeby to zagłuszyć.

Nastała pora roku, kiedy nawet miejsca dostępne tylko dla mieszkańców przejmują turyści. Ludzie jeżdżą w kółko przez całe wieki, próbując znaleźć parking, i za każdym okrążeniem rośnie w nich gniew. W tej części wybrzeża lato wydaje się zaczynać w maju, a kończy się zwykle w sierpniu.

Chyba jednak tym razem ktoś naprawdę wszystkich wkurzył. Przemierzam podwórko, a litania przekleństw pomiędzy rykami klaksonów przybiera na sile z każdym moim krokiem.

– LaRynn, wracaj do samochodu! Ale już! – przebija się nad hałasem, a ja się potykam.

Nieee…

Musiałem się przesłyszeć. Wyobraźnia znów ze mną pogrywa.

Rzucam torbę z narzędziami i ostrożnie otwieram bramę. Trąbienie i krzyki trwają, a ja stawiam kroki z trudem, jakbym brnął pod wodą. Skręcam za róg po drugiej stronie budynku i chłonę wzrokiem rozgrywającą się przede mną scenę.

Pośrodku ulicy przed obładowanym SUV-em z uchylonymi drzwiami od strony pasażera stoi jasnowłosa kobieta i próbuje kierować ruchem.

Wędruję wzrokiem wzdłuż płotu, który oddziela chodnik od bocznego podwórka, by, a jakże, utkwić go w czyjejś głowie. To ktoś odwrócony do mnie tyłem z burzą czarnych, długich do pasa loków. To śmieszne, te włosy – tak obfite i niepraktyczne. Stale na to narzekała, a jednak teraz ma ich jeszcze więcej niż wcześniej. Bo tak, to oczywiście ona. Prostuje się i gdybym jeszcze nie był pewien, czy to ona, to fantastyczne nogi rozwiałyby wszelkie wątpliwości. Przy wzroście stu osiemdziesięciu centymetrów w wieku lat osiemnastu onieśmielała, a teraz jej uroda wprost rzuca na kolana. Ale wtedy ona kopie skrzynkę z kwiatami, a ja omal nie krzyczę, zbyt wcześnie zdradzając swoją obecność. Te skrzynki to jedna z niewielu rzeczy, które są w przyzwoitym stanie, a ona je kopie, jakby była jakąś cholerną właścicielką tego miejsca. Smarkula.

Och… No właśnie.

– Wciąż nie rozumiem, czemu ze wszystkich rzeczy, które przytargałaś, musiałaś zapomnieć akurat klucza! – krzyczy z irytacją jej przyjaciółka.

– Gdzieś tu musi być. Zawsze zostawiają klucz, żeby otworzyć garaż, zawsze! – odkrzykuje LaRynn.

– Może dziesięć lat temu zostawiały – mówię i powstrzymuję uśmiech, który ciśnie mi się na usta, kiedy ona odwraca się gwałtownie i patrzy na mnie.

Otwiera szeroko oczy i usta. Szybko jednak się opanowuje.

– Deacon. – Chłodno kiwa głową.

Cieszę się, że nie bawimy się w uprzejmości.

– Larry – odpowiadam, na co ona natychmiast prycha i przewraca oczami.

Dwie sylaby – tyle wystarczyło, żeby ją rozzłościć, i teraz już nie umiem powstrzymać uśmiechu.

– Czyli chyba nadal jesteś dupkiem?

– A ty chyba nadal księżniczką. Co tam, że to pierwszy wakacyjny weekend, gdy jest szczególnie tłoczno. Niech wszyscy spierdalają ze swoimi planami i miejscami do odwiedzenia, bo tobie nie chce się szukać miejsca do parkowania?

– Szukałyśmy go przez czterdzieści pięć minut!

– I po czterdziestu pięciu minutach zasady i przepisy ruchu drogowego już cię nie obowiązują?

– To on? – krzyczy z ulicy przyjaciółka.

LaRynn stanowczo kiwa głową i gniewnie rusza w stronę samochodu.

– Jaki wysoki! – dodaje tamta.

– To ja! – odkrzykuję radośnie. – Deacon!

– Miło cię poznać! – odpowiada tamta, machając do mnie.

LaRynn coś powarkuje, a potem wskakuje do samochodu i zatrzaskuje drzwi.

– No dobra, zaparkujemy tylko i wracamy! – woła przyjaciółka, a potem sadowi się za kierownicą i rusza.

Nie mogę się doczekać, myślę, wciąż uśmiechnięty.3

LaRynn

O Boże… Powinnam się domyślić, że będzie się tu gdzieś czaił. Pewnie odwiedza Sally, odgrywając rolę cudownego wnuczka, którego nigdy nie miała.

Zapomniałam też, jakie to uczucie być w pobliżu niego. Dorastałam przyzwyczajona, że jestem równie wysoka, jak mężczyźni wokół mnie, albo nawet wyższa. Już sam jego wzrost sprawia, że czuję się stremowana, w jakiś sposób niespokojna. Przypomina mi się rada, którą wszyscy słyszeliśmy jako dzieci przed wycieczką na łono natury. „Jeśli zobaczysz niedźwiedzia, zachowuj się, jakbyś był większy niż on. Bądź większy niż niedźwiedź”.

I ta wpieprzająca myśl, że wygląda jakimś cudem tak samo. Tak samo, tylko lepiej. Z powodzeniem udawało mi się unikać zobaczenia go na zdjęciach, a przy tych nielicznych okazjach w trakcie minionych lat, kiedy (po pijaku) go wyszukałam, natykałam się na prywatne konta. Jednak te wszystkie rzeczy, które tak mnie drażniły wcześniej, są nadal widoczne w pełnej krasie. Te same ciepłe ciemne oczy, które usidlają i zaciekawiają na tyle, żeby się zbliżyć, z nadzieją, że spenetruje się ich głębie.

Nie, nie pora teraz psychicznie się w to wkręcać!

Nie znajduję zapasowego klucza i wraz z Elyse tracimy kolejne pół godziny, zanim zaparkujemy trzy przecznice dalej. Postanawiamy zająć się teraz tylko najważniejszymi sprawami i wędrujemy z powrotem do domu oszołomione i zirytowane.

Kiedy powoli docieramy do rogu Pierwszej Ulicy, jestem już mocno rozdrażniona, a rozmaite tobołki wciąż mi się zsuwają ze spoconych ramion.

_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: