Do utraty zmysłów - ebook
Do utraty zmysłów - ebook
Sadie Slade jest historyczką sztuki i rzeczoznawcą. Przyjmuje zlecenie od amerykańskiego domu aukcyjnego, którego właścicielem jest atrakcyjny Carrick Murphy. Niespodziewanie spędza z nim pełną szalonego seksu noc. Rano Carrick oznajmia, że trochę ich poniosło, że najlepiej zapomnieć o tym, co się wydarzyło, bo zależy mu tylko na współpracy. Sadie jednak widzi w jego oczach pożądanie i jest pewna, że w myślach znowu ją rozbiera...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-6716-8 |
Rozmiar pliku: | 630 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1. Wspinaczka górska. (Dzięki, mam lęk wysokości.)
2. Małżeństwo. (Nie ma mowy. Jedno to i tak o jeden raz za dużo.)
3. Jazda na mechanicznym symulatorze byka rodeo, jak w czasie ferii wiosennych. (Do tego cztery tequile i w rezultacie wygląd szmacianej lalki oraz ksywa „Rzygaczka”, która nie chce się odkleić miesiącami.)
4. Aha, i jeszcze najgorsze ze wszystkiego: napalanie się na Carricka Murphy’ego. O nie!
Do tej listy – zatytułowanej „Nigdy Więcej!” – Sadie Slade dopisała jeszcze zabieg tracheotomii. Dotknęła niewielkiego opatrunku z gazy na szyi. Tak, to było straszne, w życiu tak się nie bała. Po całonocnym pobycie w szpitalu we własnym mieszkaniu z radością brała powietrze w płuca. Tak, głęboki oddech to cudowna rzecz. Lekarze zapewniali ją, że chwilowy brak tlenu wskutek zakrztuszenia się na przyjęciu – u Murphy’ego wczoraj wieczorem – nie upośledził jej zdolności umysłowych. Ona jednak wolała na wszelki wypadek wszystko sobie zanotować. Nigdy Więcej!
Ma dwadzieścia dziewięć lat, doktorat z historii sztuki, własną firmę zajmującą się wyceną i ustalaniem pochodzenia dzieł sztuki. Jej najlepszym przyjacielem jest poznany na studiach arabski książę. Beth, też bliska przyjaciółka, jest jednocześnie jej asystentką i menedżerką firmy. A w Bostonie znalazła się z powodu zlecenia od domu aukcyjnego Murphy International. Ma mianowicie ustalić autentyczność obrazu, który może być zaginionym dziełem Winslowa Homera.
Od momentu podjęcia się tego zadania musiała walczyć z irytującym pożądaniem, jakie budził w niej Carrick, dyrektor zarządzający Murphy International, facet o idealnie wyrzeźbionym ciele, pięknej twarzy i fatalnej reputacji.
Dlaczego nie mogła zafascynować się kimś, kto oprócz urody i sukcesów cechowałby się także uczciwością i prawością? Kimś zasługującym na szacunek? Chociaż raz w życiu nie trafić na manipulanta, krętacza i palanta?
Póki co jednak, obok drobnej niedogodności, jaką było ciągłe wyobrażanie sobie Carricka na golasa, jakoś dawała sobie z tym radę.
Zagłębiła się w fotelu i zasłoniła oczy przedramieniem. Wczoraj, zanim przyjechała karetka, cały czas gapiła się na Murphy’ego. Miał przedziwne źrenice koloru zielonych winogron ze złotymi i srebrnym cętkami, otoczone obwódką w ciemniejszym odcieniu.
Te niesamowite oczy osadzone były w twarzy o bardzo męskich rysach: wydatne brwi, mocno zarysowana szczęka, nos, który kiedyś musiał być prosty, ale uległ złamaniu, więc trochę się przekrzywił, stanowcze, a jednocześnie seksowne usta. No i to ciało, na widok którego załkałby z zachwytu nawet anioł.
Wysoki, dobrze zbudowany. I inteligentny.
Cudowne połączenie…
Wszystko byłoby świetnie, gdyby nie to, że był istną kopią jej byłego męża. Tak przynajmniej twierdziła Beth, była szwagierka Carricka.
Od czasu rozwodu z kobieciarzem, pracoholikiem i… po prostu kutasem, jakim był jej mąż, Sadie starała się unikać tego typu facetów. Nawet zastanawiała się, czy nie odrzucić propozycji zlecenia, z jaką wystąpiła do niej firma Murphy International.
Na bogatych utytułowanych facetów, którym wydaje się, że wszystko im wolno i nie zastanawiają się, czy przypadkiem swoim postępowaniem nie wyrządzają komuś krzywdy, od zawsze reagowała alergią.
Ale z emocji nie sposób wyżyć i biznesowy instynkt podpowiadał jej, że to zlecenie jest dla niej szansą. Murphy International to jeden z trzech wiodących światowych domów aukcyjnych z bogatą i stabilną klientelą. Praca dla takiej firmy będzie stanowić jasny punkt w cv, umocni jej pozycję na rynku sztuki.
Czasowo więc przeniosła się z Paryża do rodzinnego Bostonu, w pełni świadoma, że kontakt z kimś takim jak Carrick Murphy będzie od teraz jej codziennym dopustem bożym i torturą.
Jednak przebywając obok niego, momentalnie zapominała, że powinna unikać takich jak on, że był – wedle słów jej przyjaciółki – fatalnym mężem. Podziwiała jedynie jego bystry umysł, ostry dowcip i wspaniałą prezencję.
Będąc zaś od niego z dala, krytycznie oceniała go za liczne podrywy i za to, że jest kimś w rodzaju jej byłego męża, żałosnego drania.
Takie miotanie się między zachwytem a potępieniem bywa bardzo męczące. Nigdy się jednak na to nie uskarżała ani też nie dawała po sobie poznać, jak łatwo ją zranić, jak bardzo czuje się samotna i zalękniona, a jednocześnie… wdzięczna losowi za wszystko.
A uciec może jedynie w sen, co też właśnie uczyniła.
Carrick już od dłuższej chwili dobijał się do jej drzwi. W końcu otworzyła mu. Wyglądała na oszołomioną i… była bardzo seksowna.
Pewnie spała. Miała na policzku odcisk poduszki. No i zamglone spojrzenie. Powinien właściwie mieć sobie za złe, że ją obudził, w końcu tyle przeszła w ciągu ostatniej doby, ale w gruncie rzeczy cieszył się, że widzi ją na nogach, że słyszy jej oddech i że może spojrzeć w te jej oczy o barwie perskiego błękitu.
Bo wczoraj wieczorem wystraszyła go nie na żarty.
Cofnął się, by ogarnąć ją spojrzeniem i po raz pierwszy od osiemnastu godzin poczuł, że serce bije mu już swoim normalnym rytmem.
Nie miał pojęcia, dlaczego tak się o nią martwił. Przecież prawie jej nie zna. Fakt, zatrudnił ją i powinien czuć się z tego powodu jakoś za nią odpowiedzialny. I tylko dlatego tu przyszedł. Bo przecież ich nic w gruncie rzeczy nie łączy.
Jego w ogóle mało z kim cokolwiek łączy. Unikał związków, emocjonalnych czy jakichkolwiek innych. Przynajmniej w dającej się przewidzieć przyszłości…
– Carrick? Cześć. Co ty tutaj robisz? – wymamrotała.
– Przyszedłem sprawdzić, czy u ciebie wszystko w porządku. – Starał się mówić swobodnym tonem, co wychodziło mu średnio. – Wyglądasz… – Zamilkł, szukając odpowiedniego określenia.
Miała na sobie rozciągnięty, zsuwający się z ramion czerwony sweter i czarne legginsy. Nieumalowana, włosy związane w niedbały koński ogon. Niewielki opatrunek na szyi. W życiu nie widział nikogo równie pięknego. I w dodatku na żywo.
– Proszę, wejdź. – Cofnęła się, by go wpuścić. – Straszny tu bałagan, nie spodziewałam się gości.
Dlaczego kobiety uważają bałagan za coś złego?
Zamknęła za nim drzwi i spojrzała na wielki bukiet, który trzymał w dłoni. Nie wiedział, jakie kwiaty ona lubi, poprosił więc w kwiaciarni o rozmaitość gatunków i kolorów.
– To dla mnie?
A dla kogóż by innego?
Wielki bukiet zasłaniał jej twarz. To niedobrze, on chciał na nią patrzeć.
Dlaczego? No właśnie, jego też to dziwiło. Od dawna rozwiedziony, sam był sobie sterem, żeglarzem i okrętem. Nie chciało mu się tracić czasu na emocjonalne komplikacje, pretensje, wyjaśnienia.
Kochał i starał się chronić wyłącznie swoje rodzeństwo oraz bardzo nieliczne grono przyjaciół.
A przecież Sadie nie należy ani do rodziny, ani do przyjaciół. Skąd więc ta jego troska?
– Chcesz mi coś powiedzieć? – zapytała, patrząc na niego znad plątaniny różnokolorowych kwiatów.
Rozmowa jest przereklamowana, cel można osiągać także w zupełnie inny sposób. Wyrwał jej z rąk bukiet i rzucił go na podłogę. Gdy nie zaprotestowała, wpił się w jej usta, karmiąc się jej ciepłem, zapachem, niesamowitą żywotnością.
Oparł ją plecami o ścianę. Chciał jej dotykać tylko ustami, bo w przeciwnym razie nie potrafiłby się powstrzymać, dopóki naga nie jęczałaby i dyszała w jego ramionach, wykrzykując jego imię.
Sadie natomiast nie miała problemu, jeśli chodzi o używanie rąk. Wyciągnęła mu koszulę zza paska spodni, po czym zaczęła wodzić dłońmi po nagiej skórze wzdłuż kręgosłupa. Spiął mięśnie i zaczął się zastanawiać, gdzie podział się tlen, który jeszcze przed chwilą wypełniał to mieszkanie.
To zresztą nieważne, bo Sadie nagle entuzjastycznie wepchnęła mu język w usta, objęła w pasie, dając do zrozumienia, jak bardzo go pragnie. On też już nie potrafił trzymać rąk przy sobie – głaskał ją po delikatnej skórze, odsłoniętej przez nadmiernie rozciągnięty sweter. Czy ona wszędzie jest taka gładka?
– Dotknij mnie, Carrick – zamruczała.
Zachęcony tym uniósł sweter, pod którym na szczęście nie miała stanika. Całował ją po szyi, dając do zrozumienia, co by najchętniej jej zrobił. I co zrobiłby z nią.
A ona swoimi namiętnymi niskimi pomrukami dodawała mu odwagi. Położyła sobie jedną z jego dłoni na piersi, a on aż jęknął, gdy poczuł, jak twardnieje jej sutek. Ściągnął jej sweter przez głowę i napawał się widokiem idealnego piękna.
– Nie będę czekał dłużej, muszę cię posmakować.
Schylił głowę i zaczął ssać różową brodawkę. To samo zrobił z drugą, po czym zanurzył palce w jej włosach.
– Chcę iść z tobą do łóżka.
– Wiem – odparła.
– Chcę usłyszeć twoje tak, Sadie – powiedział, opierając czoło o jej czoło.
Wzięła go za rękę i zaprowadziła do sypialni. Zdjęła spodnie, majteczki, wyskoczyła ze skarpetek i oto stała przed nim naga.
– Kochaj się ze mną. Dzięki tobie czuję się taka…
Atrakcyjna? Napalona? Nakręcona?
– …pełna życia – dokończyła szeptem. – A teraz bardzo potrzebuję takiego uczucia.
Okej, on może jej to zapewnić.
Co też zrobił.