- W empik go
Do widzenia - ebook
Do widzenia - ebook
Tylko w marzeniach możemy być naprawdę wolni
Krótkie i długie. O kobietach, mężczyznach, śmierci, przyjaźni. Każde inne. O miłości, pasji, walce i przeznaczeniu. Historie, które wszystko dzieli ale łączy koniec.
Co się stało w kawiarni pod szkołą filmową? Dlaczego pewien ojciec wspominając szkołę nie powiedział całej prawdy? Jak to możliwe, że serce może bić po śmierci? Co się stało zanim pilot samolotu Ił-62 Tadeusz Kościuszko 9. Maja 1987 roku nadał komunikat radiowy „Do widzenia! Cześć! Giniemy!”.
Czy to prawda, że samobójcy pozostają po śmierci z żywymi? I dlaczego bywa, że wysoko nad ziemią czasem milczy radio…
Zbiór zawiera nagrodzone pierwszym miejscem w konkursie literackim „Mój Belfer” zorganizowanym przez Nauczycielski Klub Literacki przy Zarządzie Okręgu Opolskiego ZNP opowiadanie pt. „Tak jest, kapitanie!”.
Spis treści
Do widzenia
Czwarty dzień grudnia
Jej ostatnie samobójstwo
Jak słychać?
Tak jest, kapitanie!
Syndrom złamanych serc
Ochroniarz
Pół godziny Tadeusza Kościuszki
Pierwszy krok w niebo
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-3838-2 |
Rozmiar pliku: | 357 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zdarzyło się to, kiedy nie miałem pojęcia, co robić z życiem. W jednej z tych studenckich, ciasnych i dusznych kawiarń gdzieś nieopodal Krakowskiej Szkoły Filmowej. Był maj, powietrze pachniało uroczo, słońce za oknem przyjemnie paliło w oczy. Włóczyłem się po mieście zakochany Baczyńskim, Szymborską i Gajcym. Zastanawiałem się wtedy, ja, głupi żółtodziób, dlaczego to Ferdydurke jest szkolną lekturą, a nie Pornografia. Wszedłem tam ugasić pragnienie. Zmrużywszy powieki, oddałem się w nastrój błogi, senny, lecz pozornie niewzruszony. Ten spokój lokalu mego chwilę później zburzyła ona.
– Poproszę kawę – rzuciła w kierunku barmana, wchodząc. – Cholerka, pomyliłam godzinę – dodając, błysnęła uroczym uśmiechem.
– Egzamin?
– Z filmu – odparła, trzymając pomiętą kartę papieru.
Włosy spięte w mysi ogonek. Biała koszulka, granatowy sweterek, czarna spódniczka do kolan. Wraz z jej wtargnięciem w nasz lokal wlał się przedziwny stan niepokoju. Niewytłumaczalne oczekiwanie na nie wiadomo co, które ma nadejść z nie wiadomo skąd. Ale bez wątpliwości, że przyjdzie.
– Rozumiem – barman odparł uprzejmie. – Ile musi pani czekać?
– Kwadrans.
– A, to akurat na kawę.
Po chwili, gdy filiżanka była już pełna, a barman dodał ciepłe „powodzenia”, skierowała się ku nam. Zaznaczyć bowiem muszę naprędce, że oprócz mnie był jeszcze pewien jegomość. Siedział w kącie salki tego absurdalnego lokalu, a oprócz trzech i pół metra dzieliła nas przepaść bezmiaru nieszczęścia.
W bezruchu, niczym gad jakiś, obserwowałem ją od początku. Nasze spojrzenia spotkały się wreszcie. Lecz cóż to, znad Gombrowiczowskiej mej barykady nie dość, że nie mogłem dostrzec koloru jej ocząt, to zaraz się też okazało, iż może to dobrze. Oczy nieznanego koloru przeniosła bowiem na biedaka przy drugim stoliku i chyżo ruszyła ku niemu.
To mnie zastanowiło. Czym wtedy się kierowała, nie wiem. Może, wybierając, uznała, że czytam? Nie chciała przerywać? Dlatego wybór padł na nieszczęśnika w kącie? Następne jej słowa miały jednak zdradzić powód tej decyzji, pozornie pozbawionej logiki.
– Przepraszam – zagaiła. – Poćwiczy pan ze mną?
Z pewnością miał po czterdziestce i wyglądał jak łach. Albo jak cielę. Nie żebym poczuł się urażony jej karkołomnym wyborem, ale tak miały się fakty. Uzasadnione zresztą okolicznościami, o czym później. Dość wspomnieć, że łach siedział sam, przegrany, ze spuszczoną głową, w niewoli czarnych myśli, jakby drzemiąc, i nie wyglądał na szczególnie inteligentnego.
– Poćwiczy? – spytał bezmyślnie.
W tym powtórzeniu brak było interpunkcji, czegokolwiek z emocji, chociażby pytajnika, tak zdawał się pochłonięty myślami i wyobcowany. Przysiągłbym, że tak właśnie wygląda człowiek tuż przed samobójczym skokiem z wieżowca, mostu czy skały.
– No – mała przytaknęła natychmiast – dialog. Tekst mam. Do egzaminu.
– Do egzaminu?
– Uhm. Za piętnaście minut. Najlepsi zagrają w filmie. Wyświadczyłby mi pan… – chwilę się waha – wyświadczyłbyś mi przysługę?
– Przysługę?
– Chciałabym ostatni raz powtórzyć ten dialog.
– Dialog?
– Tylko raz. Proszę – mała naciska uroczo.
Na to mężczyzna odwraca wolno głowę w kierunku toalety, jakby chciał uciec, lecz nie spuszcza wzroku z dziewczyny. W tym ślamazarnym ruchu jest jakiś przymus, niezrozumiała konieczność.
– Raz?
– Tak.
– W porządku.
I tym mnie zdziwił, zaskoczył i zaciekawił. Wyglądał przecież tak samo jak każdy z nas, chłopców, mężczyzn w tej przeklętej chwili. Żałośnie i podle. Próba tekstu wydaje się w takich okolicznościach nawet już nie na miejscu, lecz najzupełniej niedorzeczna. Niczym mrożone pomyje pite przez rurkę jak kolorowy drink z parasolką. A jednak zgodził się, co miało w sobie jeszcze więcej z groteski. Gombrowicz w sam raz, Witkacy na do widzenia.
– Zaczyna się tutaj. – Dziewczyna wskazuje palcem tekst cielakowi. – „Artur, to koniec!” – mówi. – A pan… ty czytasz następną linijkę. Okej?
– Okej.
– To super. Zaczynajmy. Artur, to koniec!
– Nie rozumiem.
– Ja jestem Julia, a ty jesteś Artur – wyjaśnia nieszczęśnikowi jak krowie na rowie. – Czytasz kwestię Artura, a ja Julii. I masz powiedzieć – zerka do tekstu – a właśnie, ale heca – uśmiecha się znów – masz powiedzieć „nie rozumiem”.
– Aha – odpowiada cielak.
– Artur, to koniec!
– Nie rozumiem.
– A do czego sprowadza się nasze życie? – aktoreczka czyta.
– Do czego?
Po jego słowach dziewczyna przerywa i chwilę patrzy w twarz cielakowi. Jego odpowiedź jest jeszcze bardziej bezmyślna. Dziewczę, widać, zapomniało tekstu i pewnie żałuje wyboru idioty na sparingpartnera do dialogu. Sytuacja z absurdu zmienia się w nieśmieszną komedię.
– Czekaj, czekaj – prosi łacha po chwili – nie podpowiadaj. – Mmm… – mrucząc pod nosem, widać stara się przypomnieć kwestię. – Do niczego.
– Niczego? Nie rozumiem – mówi cielak.
Zapada cisza. Słychać jedynie tykanie zegara i przecinające ciepłe powietrze łopaty wentylatora pod sufitem. Dziewczyna nagle uświadamia sobie, co właśnie się stało.
– A tak, tak, masz rację. To jest powtarzane kilka razy – mówi.
Cielak widocznie, spoglądając na kartkę, zapamiętał tekst. Nie był trudny wprawdzie, lecz gość sprawiał pozory muła.
– Ja już cię nie kocham – dziewczyna natychmiast dodaje. – Myślałam o tym od dawna, teraz jestem już pewna. Odchodzę. Nie patrz tak na mnie – trajkocze – nie bądź na mnie zły. Przykro mi – dodaje po krótkiej pauzie.
Uśmiecha się zadowolona. Już prawie pamięta. Mężczyźnie jednak nie jest do śmiechu. Jego twarz nie zmienia się ani na chwilę. Muł zdaje się nawet nie mrugać oczami. Milczy. Nic dziwnego. Ta próba, lub coś raczej na jej kształt, próba próby, powiedziałbym, nie ma w sobie odrobiny aktorstwa. Dziewoja ledwie nauczyła się tekstu. Nawet nie recytować, a co dopiero grać – myślę.
– Wstaję i idę do toalety – aktoreczka, zerkając w tekst, wyjaśnia ciąg dalszy – a kiedy wrócę, mam ci powiedzieć: „Cóż, idę. Dasz mi buziaka?”.
– Nie, spadaj – łach odpowiada natychmiast zgodnie z dialogiem Artura.
– No! I to koniec!
Następuje chwila milczenia. Aktoreczka się cieszy. Ten patrzy tępo w dziewczynę. Wpatruje się w nią raczej jak katatonik.
– Niezadowolony, co?
– Niezbyt.
– Zacznijmy od nowa. Artur, to koniec! – mówi. – A do czego sprowadza się nasze życie? – powtarza, pomijając kwestię mężczyzny. – Ja już cię nie kocham. Myślałam o tym od dawna, teraz jestem już pewna. Odchodzę. Nie patrz tak na mnie – terkocze niczym karabin maszynowy – nie bądź na mnie zły. Przykro mi. Cóż, idę. Dasz mi buziaka?
– Nie, spadaj.
Dziewczyna kiwa głową w uznaniu jeszcze bardziej zadowolona. Mężczyzna odzywa się własnymi słowami:
– Znasz tekst.
– Dziękuję. Ale brak w nim emocji. Spróbujemy raz jeszcze?
– Jeszcze raz?
– Tak, proszę. Ostatni.
– Ostatni.
– Tak.
– Dobrze.
– Artur, to koniec! – zaczyna, a w jej słowach wreszcie słyszę wypowiedź kobiety odchodzącej od męża albo kochanka. – A do czego sprowadza się nasze życie? – Z tego zdania przebija jednak sztuczność niczym aspartam zamiast cukru w gazowanych napojach. – Ja już cię nie kocham – mówi, lecz teraz jest znów beznadziejnie. – Myślałam o tym od dawna…
– Uśmiechnij się.
– Co?
– Uśmiechnij się – cielak powtarza.
– Mam się uśmiechnąć?
– Tak.
– Ale ona go zostawia, no, tego Artura – wyjaśnia cierpliwie imbecylowi. – W takiej chwili mam uśmiechnąć?
– Tak.
Siedzi w bezruchu niczym szaleniec jakiś, idiota bezsprzeczny, chory na ławce w parku przed szpitalem dla nerwowo i psychicznie chorych. Potwierdza skinięciem głowy. Studentka patrzy z niedowierzaniem na obiekt swojego dziwacznego wyboru. Zastanawiam się, czy teraz żałuje. Trudno opisać jej twarz w tamtej chwili, bo słowo „zaskoczona” zbyt płytko oddaje jej wyraz. Lecz mimo to, ku mej konsternacji, po chwili uśmiecha się, jak obłąkany jej radzi, i zaczyna po raz kolejny:
– Artur, to koniec.
– Nie rozumiem.
– A do czego sprowadza się nasze życie? – Uśmiecha się dalej.
– Do czego?
– Do niczego.
– Niczego?
Dziewczyna skupia wysiłek, by zagrać twarzą, jak jej poradził. I bardzo dobrze. Świetnie jej to teraz wychodzi – bestialsko wydaję werdykt. Tym razem w dialogu dostrzegam prawdziwą iskrę. To zaczyna wyglądać realnie – myślę. Tymczasem ona dalej gra wprost fantastycznie.
– Nie rozumiem.
I wtedy. Tamta chwila, kiedy TO właśnie się stało. Powietrze w kawiarni, ruch na ulicach i nawet obroty łopat wentylatora przy lampach zdały się na chwilę ustać. Wpatrzona w jego spojrzenie opętanego twardo utkwione w jej wzroku. Dokładnie wtedy uśmiech spływa z twarzy dziewczyny. Mężczyzna dalej, w tej samej pozie, z niezmiennym wyrazem oblicza wpatruje się w studentkę, z tą jednak różnicą, że…
– Ja już cię nie kocham – odpowiada wolno, zupełnie inaczej. – Odchodzę – dodaje, zmyliwszy tekst, ale nic to, tym przypadkowym sposobem nadaje swej grze cech niebywałej, wprost fantastycznej wirtuozerii, mógłbym pomyśleć, gdyby nie to, czego świadom byłem od samego początku.
Naraz w jej oczach błyskają łzy jak dwa sztylety. I staje się dla mnie jasne, że budzi się gdzieś głęboko skryta w niej dziewczynka. Że oto ten prosty dialog, to durne: „Artur, to koniec” przypomniało jej coś, co nie jest filmem, ale pewnie ciernistym wspomnieniem. A twarz jej mówi, krzyczy wprost do mnie, że wcale nie zapomnianym.
– Myślałam o tym od dawna. – Widzę, że słowa z trudem przychodzą jej przez łzy. – Teraz, teraz jestem już pewna – łka we wciąż niewzruszoną twarz szajbusa. – Nie patrz tak na mnie! – przerywa nagle, podnosząc głos.
Słowa dziewczynie zasychają w gardle. Przełyka ślinę. Po chwili dodaje szeptem:
– Nie bądź na mnie zły.
Lecz zdanie to drży jak most, po którym toczy się opasłe cielsko lokomotywy. Dalej jest tylko rozpacz.
I dopada mnie nagle straszna, acz niedorzeczna wątpliwość, że oto może to nie być prawdziwy dialog. Że to tylko świetna gra aktoreczki. A facet gra dobrze, bo jego rolą jest milczeć. To prosta rola przecież. W sam raz dla idioty. Że łzy, pociągnięcia nosem i te jej spojrzenia są udawane. Ale nie. Wiem, że jest inaczej. Zupełnie inaczej.
– Przykro mi – kończy scenę. – Cóż, idę.
Zawstydzona wyciera łzy i spogląda na mężczyznę.
– Muszę lecieć – śmieje się przez płacz.
Mężczyzna tymczasem wygląda tak samo jak przed kilkoma minutami. Nie ma w nim ani cienia zaskoczenia. Nic się nie zmienia. Brak choćby odrobiny szoku. Wciąż tak samo jest niewzruszony. Szok jednak dopada mnie i barmana. Teraz dopiero dostrzegam, że nie tylko ja TO obserwowałem. Uświadamiam sobie, że dla chłopaka za barem również i ja jestem jak ogniwo jakiegoś łańcucha, jak część tej osobliwej sceny, choć z moich ust nie pada ani jedno słowo.
Studentka wstaje, zdziwiona tym, co przeżyła. Uśmiecha się delikatnie, ale widać jest zawstydzona. Wychodzi w pospiechu, chyba w gruncie rzeczy zadowolona.
– Dziękuję – rzuca na pożegnanie.
Jej kawa pozostaje nietknięta. Macha nam ręką niepewnie, obraca się i znika. Sekundę później zjawia się ktoś, o kim studentka nigdy ma się już nie dowiedzieć. Z łazienki wraca kat łacha. Od początku o niej wiedziałem. Wiedzieliśmy wszyscy z wyjątkiem aktoreczki. Słyszeliśmy rozmowę baby z cielakiem, ja zza tarczy mej Pornografii, barman skryty szańcem bufetu. Tymczasem tamta zbliża się pewnym krokiem do nieciekawego, spogląda z uśmiechem i wzdycha głęboko.
– Cóż, idę.
Nie robi to jednak na nikim większego wrażenia, albo wrażenie jest tak duże, że nie potrafimy własnym zmysłom uwierzyć.
– Artur, dasz buziaka?
– Nie, spadaj.
--
Inspirowane filmem On s’embrasse.
Reżyseria: Pierre-Olivier Mornas.