- promocja
- W empik go
Do zapomnienia - ebook
Do zapomnienia - ebook
Julia zawdzięcza Adamowi naprawdę wiele. To właśnie za sprawą ukochanego powraca jej wiara w ludzi, a także szacunek do samej siebie. Jednak przede wszystkim ma wobec niego dług wdzięczności, bo sprawił, że Julka odzyskała to, co zdawała się stracić bezpowrotnie – wolność. Niestety w wyniku splotu niefortunnych zdarzeń i intrygi, w którą zostaje wplątana, dziewczyna na powrót staje na rozdrożu. Ale Julia Kamińska to silna kobieta, niełatwo ją złamać! Wzgardzona i nieszczęśliwa, wraca do swojego rodzinnego miasta, gdzie, jak sądzi, nikt ani nic na nią nie czeka. Samotnie podejmuje się wyzwania – chce odbudować swoje życie i przyrzeka wziąć we własne ręce swoją przyszłość, choć ta wciąż rysuje się w wyjątkowo ciemnych barwach. I wówczas z pomocą przychodzi niezawodny Szymon...
Czy Julia za sprawą przyjaciela zdoła zapomnieć o Adamie? Czy Szymon sprawi, że uda jej się definitywnie stłamsić uczucie, które jeszcze niedawno dodawało jej skrzydeł? Co powie na to Adam? Czy pozwoli jej o sobie zapomnieć?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-9860-7 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Porozmawiajmy jeszcze, proszę – powiedział to tak cicho, że przez moment pomyślałam, że to sobie wymyśliłam.
Wtedy z oddali dobiegł odgłos nadjeżdżającej taksówki. Wreszcie ten koszmar się kończył. Ruszyłam drewnianymi schodkami w dół.
– Nienawidzisz mnie? – zapytał nagle. Teraz słyszałam wyraźnie każde jego słowo.
Zatrzymałam się w połowie drogi. Nie rozumiałam, jaki miał cel w tym, co mi teraz robił. Dlaczego wszystko utrudniał?
– Nawet nie wiesz, jak bardzo bym chciała – odparłam szczerze, nawet nie odwracając głowy. – Ale nie potrafię – dodałam jeszcze, po czym pokonałam ostatnie stopnie i ruszyłam chodnikiem wiodącym wprost do furtki wychodzącej poza teren posesji.
Nogi mi drżały, uginały się przy każdym ruchu, zupełnie nie chcąc współpracować z resztą ciała. Musiałam jakoś się zmobilizować, bo został mi jeszcze do pokonania odcinek dzielący mnie od parkującej za ogrodzeniem taksówki. Dlaczego mnie nie zdziwiło, kiedy Adam mnie uprzedził? Wyminął mnie i podszedł do samochodu, a potem przez chwilę o czymś rozmawiał z kierowcą. Nie chciałam wiedzieć, czego konkretnie dotyczyła rozmowa, nie miałam na to siły, ale gdy otwierałam tylne drzwi samochodu, znów usłyszałam jego głos:
– Do zatęsknienia.
Zatrzymałam się na chwilę, a moja ręka zastygła na klamce, po którą właśnie sięgałam. Musiałam się przesłyszeć. Przecież on nie mógł o tym wiedzieć. Nie mógł tego wyczytać nawet z moich więziennych akt. Wydawało mi się, że się zwyczajnie przesłyszałam, więc postanowiłam go zignorować. A jeśli nawet wcale mi się to nie zdawało, a Adam skądś o tym wiedział, to i tak niczego nie zmieniało. Ten mężczyzna bowiem należał już do przeszłości.
•
„Dość! Nie powinnam, a nawet nie chcę tego dłużej rozpamiętywać! – zbeształam się w myślach. – To nie ma najmniejszego sensu”.
To dlaczego na moich policzkach znów pojawiły się łzy...?ROZDZIAŁ 1
Siedziałam skulona na tylnym siedzeniu i zaciskając usta dłonią, łkałam jak mała dziewczynka. Przed moimi oczyma, jak w jakimś cholernym kalejdoskopie, przewijały się obrazy chwil spędzonych z Adamem.
„Dlaczego?! Dlaczego? Dlaczego… – W mojej głowie wciąż echem odbijało się to zupełnie nic niewarte pytanie, na które niestety nie znałam odpowiedzi. – Dlaczego właśnie akurat mnie musiało coś takiego spotkać? Czyżbym jeszcze za mało wycierpiała? Dlaczego mi to robisz, Boże? Nie masz litości? Dlaczego pozwoliłeś, bym zakochała się akurat w nim, w mężczyźnie, który okazał się zwyczajnym tchórzem? Przecież był jeszcze Szymon, cudowny facet, oddany przyjaciel, taki na dobre i na złe. Dlaczego to nie do niego mocniej zabiło moje durne serce?”.
Próbowałam się uspokoić, ale nieznośne łzy niczym rwący potok płynęły po mojej twarzy. Do tego jeszcze ta piosenka Eda Sheerana w radiu Perfect! Dziś nic nie było i już chyba nigdy nie będzie perfekcyjne! Cholera! I co teraz? Co dalej? Przecież ja nie miałam żadnych planów na przyszłość, nie wiedziałam nawet, co wydarzy się jutro, a w dodatku nie miałam już zupełnie nikogo. Byłam sama. Nie wiem, która myśl bolała mnie bardziej, ale piosenka Sheerana tylko pogłębiała mój smutek. Kolejne jej słowa powodowały ogromny ból, który rozrywał mi serce na drobne kawałki.
Nagle poczułam mdłości. Kolejny raz w tak krótkim czasie. Nie, to niemożliwe. Tylko nie to! Nie teraz, nie tutaj. A jednak…
– Proszę się zatrzymać! – powiedziałam szybko, zasłaniając twarz dłonią.
Na szczęście kierowca od razu zatrzymał samochód. Nie zdążyłam nawet wysiąść, zaledwie otworzyłam drzwi, a już zwymiotowałam wprost na jezdnię. To było żenujące doświadczenie.
– Przepraszam… Bardzo pana przepraszam – powiedziałam, kiedy torsje ustąpiły, a mój żołądek opróżnił się z zalegającym w nim płynów.
Czułam się fatalnie, na czoło wystąpił mi pot, a ja zachłannie łapałam świeże powietrze przez otwarte usta. Było mi naprawdę wstyd, a do tego w tej jednej chwili przypomniałam sobie, że nie mam pieniędzy i nie będę miała czym zapłacić za kurs.
Nie mając nawet chusteczki, otarłam wierzchem dłoni twarz i dostrzegłam zaciekawione spojrzenie we wstecznym lusterku.
– Już? W porządku?
W odpowiedzi pokiwałam tylko głową, choć nic nie było w porządku.
– To dokąd jedziemy, proszę pani? – zapytał wówczas.
Nie umiałam odpowiedzieć mu na to pytanie, ale nie to teraz stanowiło problem.
– Ja… ja nie mam pieniędzy – wyjąkałam wreszcie. – Muszę natychmiast wysiąść – dodałam, po czym sięgnęłam do szyi i dotknęłam starego pamiątkowego medalionu po matce. Zdjęłam go bez wahania, choć poczułam ukłucie żalu. Ciężko mi było się z nim rozstawać, ale przecież musiałam się jakoś rozliczyć. Nie chciałam znów mieć żadnych kłopotów. – Mam tylko tyle. Jeśli mógłby go pan przyjąć w zamian za fatygę i poniesione koszty… – Wyciągnęłam w jego kierunku dłoń, w której spoczywała rodzinna pamiątka.
– Nie trzeba – odparł starszy pan, który spojrzał na mnie z żalem. Ja jednak nie potrzebowałam litości. – Tamten mężczyzna mi zapłacił i prosił, bym zawiózł panią, dokąd sobie pani zażyczy.
Co?! Nie miał prawa! Nie potrzebowałam jego łaski! Nic od niego nie chciałam. Jeszcze nie wiedziałam, jak to zrobię, ale musiałam to załatwić po swojemu.
– Nalegam, by przyjął pan ten rodzinny medalion i pozwolił mi odejść – powiedziałam utrapionym głosem. Nie cofnęłam ręki. Wciąż miałam nadzieję, że ten wyglądający na sympatycznego mężczyzna przystanie na moją propozycję. – Jest sporo wart – przekonywałam go.
– Już mówiłem…
– Tamten mężczyzna… – przerwałam mu. – On… Nie miał prawa płacić za mnie – powiedziałam chyba zbyt ostro, bo taksówkarz spojrzał na mnie uważniej. – Bardzo pana proszę – jęknęłam zażenowana. – Proszę też, by, jak tylko pan zdoła, zwrócił ofiarowane mu pieniądze, a przyjął ode mnie właśnie to.
Znów wymownie pokazałam mu medalion.
Starszy pan przyglądał mi się uważnie, ale nadal nie odpowiadał. Chyba nie byłam zbyt przekonująca.
– Tak bardzo cię skrzywdził?
Nie odpowiedziałam, bo wielka klucha stanęła mi w gardle.
– Co takiego zrobił, że tak go nienawidzisz? – zapytał.
Nie zdołałam odpowiedzieć, bo znów zachciało mi się płakać, a z moich ust wydobyło się wymowne westchnienie.
– Spokojnie – powiedział wówczas szybko. Musiał dostrzec, jakie wrażenie robią na mnie jego słowa. – Proszę, nie płacz już. Nie warto. Zawiozę cię, dokąd zechcesz, drogie dziecko, ale już więcej nie płacz.
– Ale ja przecież nie mam pieniędzy – szepnęłam łamiącym się głosem. – Mam tylko to. – Uparcie podsuwałam w jego stronę medalion mamy. – Mówiłam już, że nie mogę pozwolić, aby Adam za mnie zapłacił – dodałam bezsilnie.
– Nie wiem, co ten mężczyzna ci zrobił, ale uważam jest skończonym głupcem – skwitował nagle. – Proszę, schowaj to – dodał, zaciskając swoją ręką moją dłoń, w której skrył się medalion mamy. – Nie musisz się już o nic martwić. Pomogę ci – dodał jeszcze.
Patrzyłam na niego przez chwilę, nie wiedząc, jak mam się zachować. Naraz bowiem zaczęłam zachodzić w głowę, czego mógł chcieć w zamian? Ostatnio tak wiele przykrości mnie spotkało, szczególnie ze strony mężczyzn, że stałam się chyba bardziej czujna i wszędzie wietrzyłam podstęp. W zasadzie to już chyba nikomu nie ufałam i, co gorsza, czułam się z tym okropnie.
– Spokojnie. – Starszy pan chyba wyczuł moje wahanie. – Zapewniam panią, że z mojej strony nic pani nie grozi – dodał, przytrzymując na chwilę moją zaciśniętą w pięść dłoń. – Chcę tylko pomóc, bo ludziom trzeba pomagać, prawda? – Nie byłam przekonana, czy dobrze robię, ale chyba nie miałam wyjścia i musiałam mu zaufać. – Zatem dokąd jedziemy?
Dokąd? No właśnie, dokąd się wybierałam, skoro nawet nie miałam do kogo ani do czego wracać? Może do domu? Dom… A co, jeśli nie miałam już nawet domu? Przecież ze swoich rodzinnych stron od miesięcy nie miałam żadnych wieści i nawet nie wiedziałam, co się stało z majątkiem ojca. Poza tym do mojego rodzinnego miasta było bardzo daleko. Nie miałam śmiałości, aby prosić tego zacnego człowieka o tak daleką podwózkę. Zatem odpowiedź nasuwała się tylko jedna: nie miałam dokąd wracać. Ta myśl sprawiła, że znów poczułam niebezpieczne pieczenie pod powiekami.
Mężczyzna, który nadal oczekiwał konkretów, milczał i wciąż mi się z rozmysłem przyglądał. Na szczęście mnie nie ponaglał. Prawdopodobnie rozumiał więcej, niż przypuszczałam. Może nawet był bystrzejszy od przeciętnego człowieka, bo jego wymowne milczenie było dowodem na to, że zdawał sobie sprawę, że potrzebowałam więcej czasu na podjęcie właściwej decyzji.
– Miałem kiedyś córkę – wyznał nagle, przerywając głuchą ciszę. – Dziś byłaby mniej więcej w twoim wieku. – W jego głosie pobrzmiewały smutek i niewysłowiona tęsknota. – Miała siedemnaście lat, kiedy zakochała się w tym chłystku. Ten chłopak… – westchnął. – To wszystko przez niego. To przez niego ją straciliśmy. Świata poza nim nie widziała. Liczył się tylko on. – Mężczyzna znów zrobił pauzę. Był mocno poruszony. – Taka kolej rzeczy, mawiała wówczas moja żona. Byłem z nią zgodny we wszystkim, ale do dziś żałuję, że wtedy ten jeden raz nie postawiłem na swoim. Gdzieś w głębi serca czułem niepokój, ale nic z tym nie zrobiłem. Myślałem, że moje obawy są przesadzone, że wynikają jedynie z ojcowskiej miłości, a chwilę potem Madzia zniknęła i nie wróciła nigdy więcej.
W milczeniu patrzyłam na smutną twarz mężczyzny i zrozumiałam, że nie byłam jedyną osobą, która przeżyła tragedię. I choć to pełne bólu, może trochę nazbyt osobiste wyznanie patrzącego na mnie z rozdzierającym smutkiem serce człowieka właściwie powinno mnie zmotywować do walki, sprawić, że się otrząsnę i wezmę w garść, że może nawet poczuję, że jeszcze nie wszystko stracone, to wcale nie poczułam się lepiej. Wręcz przeciwnie. Ogarnął mnie jeszcze większy smutek i niepokój.
– Co się z nią właściwie stało? – zapytałam tylko ledwie dosłyszalnym głosem.
– Zniknęła.
– Uciekła? – Tylko to przychodziło mi do głowy.
– Początkowo też tak sądziliśmy, ale kiedy nie nadchodziły od niej żadne wieści, choć nieustannie próbowaliśmy się z nią skontaktować, jakby zapadła się pod ziemię, zgłosiliśmy z żoną zaginięcie – kontynuował. – Ale do dziś nie mamy o niej żadnych wieści. Przepadła bezpowrotnie. Nie wiemy nawet, czy nasze jedyne ukochane dziecko żyje. – Gdy to mówił, łamał mu się głos. Wciąż to przeżywał tak samo, choć od zniknięcia jego córki minęło kilka długich lat, jak sądziłam. Świadczyła o tym choćby jego olbrzymia tęsknota. – Jesteśmy przekonani, że to chłopak Madzi stoi za jej zniknięciem, ale niestety nie mamy na to żadnych dowodów.
– Bardzo mi przykro – odezwałam się wreszcie bardzo poruszona jego opowieścią. Mężczyzna uśmiechnął się gorzko i tylko pokiwał głową. – A próbowali państwo szukać córki na własną rękę? Bo rozumiem, że policja zawiodła – dodałam ściszonym głosem.
Nadal żywo pamiętałam, jak działają mundurowi w naszym kraju. Pewnie nie wszyscy, ale mnie wiążą się z nimi same przykre wspomnienia. Wciąż pamiętam tę chwilę, kiedy przyjechali do domu ojca i nawet nie czekając na moje wyjaśnienia, rzucili mnie na podłogę, obezwładnili, zakuli w kajdanki, nawet nie siląc się na to, by mnie wpierw wysłuchać.
– Tak – westchnął ponownie, kiwając głową. – Policja przyjęła zgłoszenie o zaginięciu, ale nikt nie kiwnął palcem, by odnaleźć nasze dziecko. Wmawiano nam, że Madzia uciekła od nas, że nas opuściła. Początkowo brałem to pod uwagę, ale szybko przestałem wierzyć w te brednie, bo znałem własną córkę i byłem pewien, że nigdy nie posunęłaby się do tak drastycznego kroku jak ucieczka. Madzia nam ufała i mogła przyjść do nas z każdą sprawą. Zresztą ona nie miała przed czym uciekać, bo w niczym jej nie ograniczaliśmy. Może właśnie to był błąd – powiedział nagle, trochę jakby do siebie. Po chwili jednak znów zwrócił się do mnie: – Rozpoczęliśmy poszukiwania na własną rękę. Poruszyliśmy niebo i ziemię, by ją odnaleźć, ale dosłownie rozpłynęła się w powietrzu. Szukaliśmy jej do momentu, aż zachorowała moja żona. Cała ta okropna sytuacja po prostu ją przerosła. Do dziś nie jest sobą. Kiedy Zofia zachorowała, odpuściłem i zająłem się żoną. Musiałem wybierać, bo nie chciałem stracić ich obu.
Czułam, jak moje emocje niebezpiecznie szybują w górę. Wzięłam więc kilka głębszych wdechów przez usta. Chciałam powiedzieć coś, co doda temu człowiekowi otuchy. Pragnęłam go pocieszyć, ale nagle nie potrafiłam znaleźć odpowiednich słów, bo odżyły moje własne wspomnienia. Przecież jeszcze całkiem niedawno sama znajdowałam się w beznadziejnym położeniu. W zasadzie nadal w nim tkwiłam.
Co z tego, że Adam pomógł mi wyjść na wolność? Jakie to miało znaczenie, skoro zrobił to tylko po to, by mnie porzucić, i to w tak spektakularny sposób… Nadal dręczyła mnie myśl, że powinnam być mu wdzięczna, ale w tej chwili nie umiałam, bo czułam jedynie ogromny zawód. Czułam się oszukana, ponieważ to właśnie jemu, mężczyźnie, którego pokochałam całym sercem, oddałam wszystko, a on zwyczajnie mnie rozczarował. To przez niego byłam nieszczęśliwa, to on doprowadził mnie do rozpaczy. Niemniej nagle uświadomiłam sobie, że nie mam prawa się nad sobą użalać.
Teraz bowiem zdałam sobie sprawę, że inni ludzie też przeżywają własne dramaty, może nawet większe od moich własnych. Dowodem na to była ta smutna opowieść, którą podzielił się ze mną taksówkarz. To, co spotkało tego człowieka, powinno utwierdzić mnie w przekonaniu, że moje obecne problemy są niczym. Mój ból, moje cierpienie, moje złamane serce w zasadzie nie miały większego znaczenia. To przecież normalne, że ludzie cierpią po rozstaniu. A ten człowiek stracił dziecko. Czy można wyobrazić sobie większą stratę?
Mój tatko miewał w zwyczaju mawiać, że dzieci nie powinny odchodzić pierwsze. Pamiętam, że nie zgadzałam się z nim w tej kwestii, bo nie wyobrażałam sobie życia bez niego. A może przemawiał przeze mnie pewnego rodzaju egoizm? Może kłócąc się z nim o to niejednokrotnie, obawiałam się tego okropnego bólu, którego potem, po jego stracie, doświadczyłam? Dziś jednak zrozumiałam więcej niż kiedykolwiek wcześniej, bo żegnając się z Emi, poczułam, jakby ktoś wyrwał mi z serca jakąś ważną cząstkę. Wiem, że to nie to samo, ale myśl, że już więcej nie zobaczę tej małej, sprawiała mi wielki ból. Poza tym właśnie usłyszałam o ojcowskiej stracie, która bardzo sponiewierała tego człowieka.
Raz jeszcze spojrzałam na siedzącego za kierownicą mężczyznę. Dopiero teraz zauważyłam, że wcale nie był taki stary, na jakiego wyglądał. Miał przygarbione plecy, posiwiałe włosy, pomarszczoną twarz i zmęczone, pełne żalu oczy, ale nie był sędziwym starcem. Właściwie to chyba najbardziej one, te smutne oczy i płynąca z nich rozpacz, dodawały mu lat. Trudno się temu dziwić, przecież tak wiele wycierpiał.
Mimo że sama byłam w beznadziejnym położeniu, nagle zapragnęłam mu pomóc. Niewiele mogłam zrobić, ale w przyrzekłam sobie, że jeśli tylko zdołam, jeśli kiedykolwiek będę miała ku temu okazję, uczynię to bez wahania. Byłam jego dłużniczką.
– No dobra – przerwał nagle moje wewnętrzne dywagacje. – Dość o mnie i moich problemach – dodał, siląc się na zwyczajny ton, choć wciąż w jego głosie słychać było nutę żałości. – Namyśliłaś się, dziecko? – zapytał.
W tej chwili nie bardzo wiedziałam, czego dotyczyło to nagle postawione pytanie. Moją chwilową konsternację niewątpliwie musiała zdradzać mina, bo nagle doprecyzował:
– Dokąd jedziemy? Podaj adres, miejsce, cokolwiek.
– Nie mam pojęcia – odparłam cicho, a gdy spojrzał na mnie w sposób, który wskazywał, że oczekuje wyjaśnień, dodałam: – Nawet nie wiem, czy mam dokąd wracać. Tu, w Krakowie, nie mam nikogo. Pochodzę z Gdańska.
– Z Gdańska? To strasznie daleko.
Uśmiechnęłam się ponuro. Tak, miał absolutną rację. Daleko. I prawdopodobnie tam też na mnie nikt nie czekał. Tę informację zostawiłam jednak dla siebie.
– Gdybym tylko mógł, zawiózłbym cię nawet do domu – odezwał się po chwili namysłu. – Ale moja żona potrzebuje opieki i nie mogę jej zostawiać na tak długo samej. I tak mam ogromne poczucie winy, gdy zostawiam ją na te parę godzin, kiedy jeżdżę taksówką. Nie mam jednak wyjścia. Muszę jakoś zarabiać. Dochód z kursów to nasze jedyne źródło utrzymania. Oprócz renty żony i tych paru marnych groszy z zasiłku.
– Dziękuję – wyszeptałam wzruszona. – Nie śmiałabym pana o to prosić – dodałam szybko, bo poczułam się strasznie głupio. Nie chciałam, aby to, co powiedziałam, zabrzmiało jak prośba czy wołanie o litość. – Proszę się mną nie przejmować. Ja tylko głośno rozmyślałam.
Mężczyzna nie odpowiedział, jedynie krzepiąco poklepał moją dłoń, leżącą na oparciu jego fotela.
– Nie martw się, dziecko – dodał po chwili. – Jeszcze się wszystko się ułoży. Nawet jeśli coś dotąd poszło nie tak, to na pewno wszystko da się odwrócić, naprawić. Musisz tylko w to uwierzyć.
Popatrzyłam na niego ze smutkiem. Nie miałam ochoty ani siły na głębsze wynurzenia. Poza tym tłumaczenie obcemu mężczyźnie tego, co mnie spotkało, chyba nie było właściwym rozwiązaniem moich problemów. Postanowiłam więc milczeć.
– Tak. Ma pan rację – odpowiedziałam jedynie po chwili, bo sprawiał wrażenie, jakby właśnie tego ode mnie oczekiwał. Co prawda w ogóle w to nie wierzyłam, ale uznałam, że tak będzie lepiej.
– Wobec tego dokąd? – zapytał po raz drugi, spoglądając na rozciągającą się przed nami drogę.
– Na dworzec PKS – odparłam w końcu, próbując się nawet lekko uśmiechnąć.
– Okej. Zatem na PKS – powiedział i ponownie ruszyliśmy w drogę.
Znajdowałam się w beznadziejnym położeniu. Byłam daleko od domu, nie miałam pieniędzy. Nie miałam też do kogo zwrócić się po pożyczkę, bo nagle w tym pełnym świecie ludzi zostałam zupełnie sama. Bałam się. Naprawdę się bałam, ale wiedziałam, że sobie poradzę. Nie miałam wyboru. Musiałam. Nie mogło być inaczej…ROZDZIAŁ 2
Po trzech kwadransach wreszcie wjechaliśmy do centrum Krakowa. Musiałam przyznać, że Kraków to naprawdę piękne i niezwykle klimatyczne miasto. Żałowałam tylko, że zwiedzałam je w tak przykrych okolicznościach, w dodatku z tylnego siedzenia taksówki. Właściwie trudno to było nazwać zwiedzaniem. Rozglądałam się tylko nerwowo, wodziłam wzrokiem po mijanych na chodnikach ludziach, zwykłych przechodniach, tutejszych mieszkańcach czy turystach z aparatami w rękach. Jedni gdzieś się spieszyli, inni beztrosko gawędzili, stając w mniejszych lub większych grupkach, a jeszcze inni robili zdjęcia czy nagrywali filmy telefonami. Tak właśnie wyglądało z pozoru normalne życie, które mnie jednak napawało strachem.
Właśnie mijaliśmy Wawel. Zamek wyglądał bajecznie. Budził moją uśpioną ciekawość, ale wywoływał też dobrze mi już znane poczucie straty. Nagle bowiem zdałam sobie sprawę, że dotychczas nie miałam okazji, by choć na jeden dzień znaleźć się w tym naprawdę wyjątkowym mieście, zwiedzić Wawel, przejść się urokliwymi, zabytkowymi uliczkami Krakowa czy przejechać się właśnie mijaną dorożką. I prawdopodobnie już nigdy więcej tu nie wrócę. To miasto, choć tak wyjątkowe, zachwycające, budziło we mnie poczucie straty, odrzucenia. Kraków już zawsze będzie mi się kojarzył z bólem i zawodem. Nie było więc sensu, aby tu kiedykolwiek wracać.
•
Minęliśmy Sukiennice. Jeszcze niedawno marzyłam, że kiedyś przyjadę tu z Adamem i jego córką. Oczami wyobraźni widziałam, jak trzymając się za ręce, spacerujemy brukowanymi uliczkami, jak jemy lody w jednej z tych uroczych kawiarenek, jak Adam uśmiecha się do mnie i otacza mnie swoim szerokim ramieniem…
A teraz? Co zostało z moich marzeń? Nawet widok mijającej nas przepięknej białej karocy, zaprzężonej w cztery białe konie, upstrzone czarnymi cętkami, nie zachwycił mnie do tego stopnia, bym mogła stwierdzić, że jeszcze tu kiedyś wrócę. Jedyne, o czym teraz marzyłam, to by jak najprędzej stąd zniknąć i zapomnieć o mężczyźnie, który złamał mi serce. Tylko czy rzeczywiście byłam w stanie o nim całkowicie zapomnieć? Niestety nie znałam odpowiedzi na to i wiele innych pytań.
Wspominanie Adama sprawiało mi ból. Zamknęłam więc oczy, starając się myśleć o czymś bardziej przyjemnym, o czymś, co pozwoli mi choć na moment zapomnieć o przeszłości. Tylko że nagle zdałam sobie sprawę, że wszystkie przyjemne rzeczy albo były już odległym, wyblakłym wspomnieniem, albo dotyczyły właśnie Adama.
Otworzyłam szybko powieki, chcąc pozbyć się stale powracającego obrazu jego twarzy, i wtedy zauważyłam, że właśnie dotarliśmy na miejsce. Ogarnął mnie jeszcze większy strach. Poczułam, że mam spocone dłonie, a moje ciało lekko dygoce.
Taksówkarz zaparkował auto na pobliskim parkingu. Nie zgasił jednak silnika. Nic nie mówił, ale też mnie nie ponaglał. Przyglądał mi się we wstecznym lusterku. Prawdopodobnie czekał, aż będę gotowa zmierzyć się z nową rzeczywistością.
Spojrzałam za okno. Na dworze zrobiło się szaro i ponuro. Marna wymówka, ale naprawdę straciłam ochotę na wyjście z auta. Nie miałam jednak wyjścia. Nie mogłam tego przeciągać w nieskończoność. Niepewnie opuściłam taksówkę. Spojrzałam w niebo. Gęste chmury zupełnie przysłoniły nieśmiałe dziś słońce i już sunęły z zawrotną prędkością, spowijając miasto nieprzyjemnym mrokiem i zwiastując nadejście deszczu. Już od samego patrzenia na tę aurę zrobiło mi się jeszcze zimniej i poczułam nieprzyjemne dreszcze na ramionach. Roztarłam je szybko zimnymi dłońmi, wzmagając jedynie odczucie nieprzyjemnego chłodu. Wtedy też kątem oka dostrzegłam, że kierowca także opuścił pojazd. Bez słowa podszedł do tyłu samochodu i wyjął coś z bagażnika, a następnie do mnie dołączył.
– Kiedyś jedna z klientek ją u mnie zostawiła – powiedział, podając mi bluzę. – Spieszyła się i zapomniała jej zabrać. Wiozłem ją na lotnisko. Wyjeżdżała do Anglii. Mogłem ją wyrzucić, bo minęły już chyba ze trzy lata, ale jakoś dotąd tego nie zrobiłem. Woziłem zgubę przez cały czas w bagażniku, pewnie liczyłem, że jej właścicielka kiedyś się po nią zgłosi. Dzisiaj jednak wiem, że woziłem ją dla ciebie – dodał, uśmiechając się serdecznie.
– Dziękuję panu – wyszeptałam wzruszona, biorąc od niego ubranie.
Bluza była cieplutka, bawełniana, w dodatku z kapturem. Komfortowa, bo zapinana na zamek. Byłam szczerze wzruszona. Nie sądziłam, że jeszcze są na tym świecie ludzie, którzy są w stanie bezinteresownie pomóc drugiemu człowiekowi.
– Bardzo proszę – odparł uprzejmie mężczyzna.
– Do widzenia – szepnęłam ze ściśniętym gardłem i ze spuszczoną głową ruszyłam w stronę stacji.
– Zaczekaj! – zawołał mnie, po czym dogonił.
Zatrzymałam się na chwilę i spojrzałam na niego zaskoczona. Nie wiedziałam, czego mógł jeszcze ode mnie chcieć. Zauważyłam jednak, że wyjął coś z kieszeni.
– Ten mężczyzna… Adam – wyjaśnił ze skwaszoną miną. – Dał mi jeszcze to. I prosił, abym ci to przekazał.
To jego wizytówka.
Dr Adam Miller – widniało w nagłówku.
– Nie mogę – powiedziałam. – A właściwie… – Zawahałam się na moment. Nie zmieniłam jednak zdania, tylko zdałam sobie sprawę, że nie byłam do końca szczera, nawet wobec siebie. – Nie chcę tego przyjąć.
Taksówkarz bez słowa z powrotem wsunął wizytówkę do kieszeni spodni. Na szczęście już nie naciskał, bym zmieniła zdanie i ją przyjęła. Byłam mu wdzięczna. Zresztą nie tylko za to. Był naprawdę dobrym człowiekiem.
– Nie żyw do mnie urazy, dziecko. Musiałem ci to pokazać. Obiecałem, a ja zawsze dotrzymuję słowa – wytłumaczył tylko.
Doceniałam to. Mało znałam osób jego pokroju. Ludzie rzadko dotrzymują słowa, a ten mężczyzna był w wyjątkowo trudnej sytuacji. Poznał moje podejście do tematu, a mimo to potrafił się też zachować lojalnie wobec Adama, przez co udowodnił, że jest niezwykle szlachetnym człowiekiem. Uśmiechnęłam się leciutko, czując wzbierające w oczach łzy.
– Nawet nie wiem, jak panu dziękować…
– Nie musisz – przerwał mi. – Nie znam cię, ale jestem pewien, że masz olbrzymie serce. I gdybyś tylko mogła, pomogłabyś każdemu, kto by tego potrzebował.
Wzięłam głębszy wdech, by zapanować nad łzami, które znów zakręciły mi się w oczach. Nie chciałam już płakać. Musiałam być silna.
– Jestem bardzo wdzięczna za wszystko, co pan dzisiaj dla mnie zrobił – powiedziałam, ściskając na do widzenia jego dłoń. – Kiedyś pana odnajdę, obiecuję. I się odwdzięczę – wyszeptałam jeszcze zdławionym głosem. – Za wszystko.
– Nie trzeba. – Mężczyzna ujął obie moje zimne dłonie w swoje ciepłe ręce. – Nie czuj się zobowiązana, dziecko.
Nie czułam się zobowiązana. Po prostu wiedziałam, że kiedyś właśnie tak zrobię. Nie znałam daty czy godziny, ale byłam pewna, że kiedyś znajdę sposób, by się odwdzięczyć.
Byłam szczerze wzruszona. Mocno uścisnęłam jego dłonie i podziękowałam mu raz jeszcze, a potem ruszyłam przed siebie. Przymknęłam na chwilę oczy, bo piekły mnie tak, jakbym miała pod powiekami piasek. Rześkie powietrze uderzało mnie prosto w twarz, wzbierający wiatr targał mi włosy. Ja jednak szłam naprzód. Pomimo chłodu, który z każdym stawianym krokiem przeszywał mnie na wskroś, pomimo wzbierającego we mnie lęku, nie zatrzymałam się. W tej chwili poczułam się wolna i dotarło do mnie, że nic innego nie jest od tego ważniejsze. Byłam nieszczęśliwa, ale wolna…
Wzmagający się chłód przeszył moje drobne ciało, włożyłam więc podarowaną z dobroci serca bluzę i zapięłam ją pod samą szyję. Dobrze zrobiłam, bo poczułam pierwsze, prawie niewyczuwalne kropelki deszczu na twarzy. Zatrzymałam się na chwilę i wzniosłam twarz ku niebu. Po chwili zimne, orzeźwiające, olbrzymie już krople spływały mi po policzkach. Po chwili spuściłam głowę i naciągnęłam kaptur, a zmarznięte dłonie wcisnęłam głęboko do kieszeni. I wtedy w jednej z nich poczułam jakiś papierek. Wyjęłam go natychmiast, a moim oczom ukazał się stuzłotowy banknot. Odwróciłam się natychmiast w stronę postoju taksówek, ale po samochodzie, którym tu przyjechałam, nie było już ani śladu. Ten człowiek… On… Zrobił to celowo, byłam tego pewna. Pomógł mi po raz kolejny, nie oczekując niczego w zamian. Nie znał mnie, ale mi zaufał.
To było naprawdę miłe, bo z powodu moich życiowych zawirowań już prawie straciłam wiarę w ludzi. Nadal nie mogłam uwierzyć, że ten człowiek, choć sam był w naprawdę trudnej sytuacji, postanowił mnie wspomóc. Przywiózł mnie, nie oczekując w zamian zapłaty, ofiarował mi bluzę, dzięki której mogłam teraz ogrzać zmarznięte ramiona, a do jej kieszeni włożył pieniądze, choć sam potrzebował ich nie mniej ode mnie. Niewidzącym wzrokiem spoglądałam na banknot, który wciąż trzymałam w dłoni. Jeszcze raz spojrzałam w stronę postoju, ale nie ujrzałam taksówki, którą tu przyjechałam.
Deszcz rozpadał się już na dobre, więc nie mogłam dłużej stać w jego strumieniach, by doszczętnie nie przemoknąć. Musiałam znaleźć jakieś schronienie. Szybkim krokiem, w zasadzie niemal biegiem, skierowałam się do przeszklonego budynku dworca autobusowego. Gdy tylko przekroczyłam drzwi poczekalni, zdjęłam z głowy doszczętnie już przemoczony i nieprzyjemny w dotyku kaptur. Z włosów, które nieznacznie wystawały poza materiał bluzy, strząsnęłam kropelki deszczu. Rozejrzałam się niepewnie wokół. Po prawej stronie znajdowały się trzy okienka z kasami biletowymi, a po lewej był mały sklepik i bar bistro. Choć czułam ogromne pragnienie, wiedziałam, że głupotą byłoby od razu iść w stronę sklepu czy baru. Dlatego najpierw udałam się do kas, by kupić bilet w jedną stronę. Właściwie nadal nie wiedziałam, dokąd chcę wyjechać, niemniej byłam absolutnie pewna, że jak najprędzej muszę opuścić to miasto. Kraków już zawsze będzie mi się kojarzył z upokorzeniem i bólem. Nie mogłam w nim zostać, tego akurat byłam pewna. Stanęłam więc w kolejce i oddałam się zadumie.
Moje myśli natychmiast poszybowały do Gdańska, do rodzinnego domu, w którym niegdyś byłam taka szczęśliwa. Nagle zapragnęłam wrócić tam chociaż na moment, na króciutką chwilę, choćby po to, by ostatni raz spojrzeć na dom, który kiedyś kojarzył mi się z ciepłem i bezwarunkową miłością. Nie miałam pojęcia, co się z nim stało. Nie wiedziałam też, co się stało z całym majątkiem, jaki pozostawił po sobie ojciec. Pamiętam jednak, że na jednej rozprawie z ust mojego adwokata padło zdanie, które bardzo mnie zaniepokoiło. Bąknął coś, że firma mojego ojca popadała w ruinę. Kiedy jednak po posiedzeniu zapytałam go o to wprost, jak zwykle zaprzeczył, próbując mi wmówić szaleństwo. Nie drążyłam więc tematu, bo w zasadzie nie było po co. Teraz jednak temat bankructwa powrócił, a mnie znów ogarnęły lęk i smutek.
– Proszę pani? – usłyszałam nagle z tyłu, więc odwróciłam się szybko. – Teraz pani kolej – powiedziała stojąca za mną kobieta.
Skinęłam głową, przepraszając ją i dziękując jednocześnie, po czym podeszłam do wolnego okienka. Mężczyzna siedzący za szybą był chyba także lekko zniecierpliwiony, bo patrzył na mnie wyczekująco.
– Poproszę bilet bez zniżki, w jedną stronę do…
No właśnie, dokąd? Wciąż nie byłam przekonana, dokąd powinnam się teraz udać. Coś ciągnęło mnie w stronę Gdańska, ale nadal nie byłam pewna, czy powinnam tam jechać. A jeśli nie tam, to dokąd?
– To dokąd ten bilet? – zapytał kasjer.
Otrząsnęłam się. Nie miałam wyjścia. Musiałam zdecydować tu i teraz.
– Do Gdańska.
– Przystanek? – Padło kolejne pytanie.
– Dworzec autobusowy
Mężczyzna natychmiast wstukał coś do komputera, a po chwili zapytał jeszcze:
– Planowany odjazd?
Zaskoczył mnie. To przecież oczywiste pytanie z jego strony, ale ja nadal nie do końca myślałam racjonalnie. Poza tym nagle poczułam, jakby coś mnie tutaj zatrzymywało wbrew mej woli. Dziwne, bo jeszcze przed chwilą czułam coś zgoła odmiennego.
– O godzinę pytam – doprecyzował szybko, już nawet nie kryjąc narastającej złości.
– Jak najprędzej – odpowiedziałam tylko i podałam mu podarowany przez taksówkarza banknot. Miałam tylko nadzieję, że wystarczy mi pieniędzy.
– Coś jeszcze?
– Dziękuję – odparłam.
– Sześćdziesiąt siedem pięćdziesiąt.
Szybko wziął ode mnie pieniądze, jak gdyby obawiał się, że znów się zawaham. Następnie wydał resztę i podał mi bilet. Chwyciłam go w jedną rękę, w drugiej już zaciskałam nerwowo resztę, po czym oddaliłam się od okienka. Spojrzałam na wiszący zegar tuż nad wejściem, a potem jeszcze na bilet. Zostało jeszcze ponad trzy kwadranse do odjazdu. Musiałam więc jakoś zorganizować sobie ten czas, by uciszyć narastające wewnątrz zdenerwowanie. Nie miałam pojęcia, z czego ono wynikało. Może podświadomie liczyłam na to, że Adam się opamięta i nie pozwoli mi odjechać? Może sądziłam, że przyleci tu za mną i będzie mnie błagał na kolanach, bym nie wyjeżdżała i mu wybaczyła? Czy bałam się, że wówczas zmienię zdanie i mu ulegnę? Nie wiem. Już niczego nie byłam pewna.
„Boże – jęknęłam szeptem, przymykając na chwilę powieki. – Co ja sobie wymyśliłam? Adam to przeszłość, a ja muszę jedynie wziąć się w garść i przestać się zadręczać, bo to do niczego dobrego mnie nie zaprowadzi”.
Odepchnęłam natrętne myśli, a potem rozejrzałam się po głównym holu. Musiałam skorzystać z toalety. Znalazłam ją w głębi korytarza, na wprost głównego wejścia po lewej stronie. Łazienka była obskurna, ale nie przeszkadzało mi to ani trochę, bo mój wygląd też pozostawiał wiele do życzenia, co odkryłam w lustrze wiszącym nad umywalkami. Miałam mokre włosy i ubranie. Moja twarz wyglądała koszmarnie. Była nieludzko blada, niemal przezroczysta. W dodatku miałam pokrążone oczy i zasiniony policzek. Wzdrygnęłam się na myśl o koszmarze, który niedawno przeżyłam. Aż bałam się pomyśleć, co by się zdarzyło, gdyby Melania nie wróciła w porę. Byłam jej za to wdzięczna, choć czułam też ogromny żal za to, jak potraktowała mnie chwilę potem.
Skorzystałam z toalety, umyłam ręce i twarz, po czym znów spojrzałam w lustro. Nie liczyłam na żaden cud, ale z przykrością musiałam przyznać, że nadal wyglądałam fatalnie. W zasadzie to żal było na mnie patrzeć. Wyglądałam źle, a czułam się jeszcze gorzej, ale na to już akurat nie miałam żadnego wpływu.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu w poszukiwaniu gniazdka elektrycznego. Na szczęście było jedno tuż obok okna. Poszłam więc do sklepiku z nadzieją, że dostanę w nim jakąś uniwersalną ładowarkę, pasującą do mojego smartfonu. Miałam tylko nadzieję, że wystarczy mi pieniędzy, bo nie zostało mi ich zbyt wiele. Na szczęście ładowarka kosztowała zaledwie dziewięć dziewięćdziesiąt. Zostało mi więc jeszcze parę złotych, za które mogłam kupić herbatę. Od rana nie miałam nic w ustach, a woda w kranie w pobliskiej łazience smakowała okropnie. Wypiłam jej zaledwie kilka małych łyczków, a od razu poczułam mdłości.
Opuściłam więc sklepik, ale zamiast od razu do bistro, wróciłam do łazienki, gdzie zamierzałam naładować telefon. Właściwie nie wiedziałam, czy w ogóle było sens to robić, bo raczej się nie spodziewałam, że mój numer będzie jeszcze aktywny. Przecież przez cały pobyt w więzieniu nie opłacałam rachunków, więc karta mogła wygasnąć. Postanowiłam jednak włączyć smartfon chociażby po to, by posłuchać muzyki czy zerknąć w galerię zdjęć. Czasem miło wrócić do wspomnień.
Podłączyłam telefon do sieci. Nie od razu zadziałał, więc początkowo sądziłam, że się popsuł. Upłynęła chwila, a telefon wreszcie zawibrował w mojej ręce, a na wyświetlaczu pojawiło się powitanie. „Do zakochania”. Zamyśliłam się na chwilę, znów oddając się odległym wspomnieniom. To fragment tytułu bardzo starej piosenki, którą pani Marysia często nuciła pod nosem, stojąc przy garach. Pamiętam, że lubiłam słuchać jej radosnego głosu i patrzeć z uśmiechem na ustach, jak gosposia księdza w takt muzyki lekko kołysze biodrami. Teraz również uśmiechnęłam się na to wspomnienie.
Tę nostalgiczną chwilę przerwał dźwięk, a właściwie dźwięki wydobywające się z telefonu. To alerty informujące o nadchodzących wiadomościach. Ze zdumieniem odkryłam, że było ich naprawdę sporo. Były to głównie jakieś reklamy, a właściwie mnóstwo reklam, które zamierzałam oznaczyć jako spam, oraz informacje z sieci, a wśród nich informacje o zaksięgowanych wpłatach za faktury. Dziwne. Ale wśród przychodzących lawinowo SMS-ów były też zawiadomienia o nieodebranych połączeniach. Gdyby nie okoliczności, nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego. Spojrzałam z uwagą na wyświetlacz. Wszystkie pochodziły z jednego numeru. To było naprawdę dziwne, zwłaszcza że ostatni raz ktoś próbował się ze mną skontaktować raptem kilka godzin temu.
W tej chwili nie miałam jednak czasu, aby to analizować. Czas odjazdu zbliżał się nieuchronnie, więc myślenie musiałam zostawić na później. Odłączyłam telefon z gniazdka i razem z ładowarką schowałam go do kieszeni, po czym wyszłam z łazienki. Kierując się przez hol w stronę autobusu, ostatni raz zerknęłam na zewnątrz szklanego budynku, choć wcześniej przyrzekłam sobie więcej tego nie robić. Ulewa rozpętała się na dobre, deszcz rozbryzgiwał się o szyby i bębnił okrutnie o dach budynku. Nie lubiłam deszczu, w szczególności burzy, na którą się zanosiło. Wzdrygnęłam się na myśl, że właściwie teraz mogłabym brodzić w tym deszczu, bo właśnie zostałam bez dachu nad głową. Odepchnęłam tę czarną wizję, a potem ruszyłam w stronę właściwego autokaru. Kątem oka, kiedy ruszyłam w stronę wahadłowych drzwi wiodących na peron, zauważyłam jeszcze ruch przed głównym wejściem. Ktoś parkował samochód, ignorując zakaz.
„Pewnie się spóźnił”– pomyślałam, a potem już tylko naciągnęłam na głowę kaptur i ruszyłam w kierunku autobusu jadącego do Gdańska.
Odnalazłam go bez problemu i wsiadłam do niego bez większego namysłu. Pokazałam kierowcy bilet i zajęłam miejsce na samym końcu. Czekała mnie długa droga, a tył autokaru był niemalże pusty. Istniała więc realna szansa, że zdołam trochę odpocząć, rozprostować nogi.
Byłam naprawdę bardzo zmęczona. Pokonały mnie stres i ból, jaki mi zadał Adam. Marzyłam więc, aby autobus ruszył jak najprędzej. Nie wiem, skąd brał się we mnie ten nagły pośpiech. Może się obawiałam, że Adam się ocknie, zreflektuje i będzie próbował mnie zatrzymać? A może właśnie na to liczyłam?
Nie, to bez sensu.
Wyjęłam telefon z kieszeni, podłączyłam do niego słuchawki i włożyłam je do uszu. Już po sekundzie rozległ się dźwięk znanych mi dobrze kawałków, które przywiodły wiele młodzieńczych, a zarazem beztroskich wspomnień. Westchnęłam, zamknęłam oczy.
Autokar ruszył. Miałam sobie tego nie robić, ale dosłownie na moment je otworzyłam, obróciłam głowę i spojrzałam przez tylną szybę. Kiedy powoli oddalałam się od tego miasta, moje oczy nagle zaszły mgłą. Zacisnęłam więc znów powieki, czując jednocześnie niebezpieczne mrowienie, ale już nie tylko w samych dłoniach, co zdarzało się, ilekroć starałam się zapanować nad łzami, ale we wszystkich członkach swojego ciała. Westchnęłam głośno, wciągając powietrze przez otwarte usta. Musiałam być silna. Po prostu musiałam…