Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Do zobaczenia na końcu świata - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 listopada 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Do zobaczenia na końcu świata - ebook

Eliza prowadzi spokojne i szczęśliwe życie u boku swojego męża. Gdy Martin dostaje propozycję pracy nie do odrzucenia ich świat wywraca się do góry nogami i już nic nie jest tak, jak dawniej… Czy rzeczywiście po każdej burzy wychodzi słońce? Czy lista życzeń jest w stanie nadać życiu sens i czy miłość naprawdę ma wielką moc? Wzruszająca powieść o poszukiwaniu sensu istnienia, o nadziei i miłości, która leczy wszystkie rany.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8351-651-6
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

8 marca 2014 r., Kuala Lumpur

Martin wysiadł z taksówki i zdecydowanym krokiem wszedł na halę odlotów. Lotnisko już od wielu lat było jego drugim domem. Znajdując w torbie swój identyfikator, przeszedł sprawnie przez kontrolę bezpieczeństwa i udał się prosto do kawiarni, gdzie zamówił na wynos podwójne espresso. Wiedział, że tej nocy jego organizm zdecydowanie będzie potrzebował dodatkowej dawki kofeiny. Źle znosił nocne zmiany, i mimo, że kochał latać, to zazwyczaj starał się brać dzienne loty. Ten weekend był jednak wyjątkowy. Martin poprosił o zmianę grafiku i po raz pierwszy wziął nocny lot do Tokio. Dzięki temu Dzień Kobiet spędził ze swoją żoną Elizą, pijąc kawę w parku obok Petronas Towers i zapraszając ją na obiad do jednej z ich ulubionych restauracji. Bawili się świetnie. Do tego stopnia, że Martin zupełnie stracił poczucie czasu i biegł właśnie z kubkiem gorącej kawy do wejścia swojego samolotu.

— Wina tłocznego miasta. Wybaczcie za ten delikatny poślizg — wysapał Martin, wpadając do kokpitu z uniesioną ręką, parodiując winnego.

— Czyżby ktoś właśnie wybiegł ze swojej romantycznej randki? — zmarszczył brwi kapitan. — Daj spokój! Też byłem kiedyś młody i zakochany — roześmiał się i rzucił przed Martinem stos papierów do zapoznania się przed lotem.

— Świętowaliśmy z żoną Dzień Kobiet, to taka polska tradycja. Jakkolwiek przepraszam i już biorę się do pracy — rzucił wesoło Martin i popijając nadal gorące espresso, kartkował sprawozdanie meteorologiczne i techniczne. Sprawdzał, czy zadbano o odpowiednią ilość paliwa i obserwował wchodzących na pokład pasażerów.

Gdy samolot został wypchany na pas startowy, a z wieży kontrolnej popłynęło pozwolenie do startu Martin razem z kapitanem, rozpędzili ogromną maszynę i przyciągając wolant do siebie, opuścili lotnisko. Obserwując szare pasy autostrad miast oraz malejące prostokątne wieżowce Martin czuł przyspieszone bicie serca, a jego ciało zdawało się przechodzić w stan nieważkości. Kochał to uczucie. Zatapiał się w zmieniającym się szybko krajobrazie i chłonął błękit nieba, do którego wzbijał się coraz wyżej i wyżej. Po osiągnięciu przez samolot wysokości trzech kilometrów Martin wyłączył kontrolę zapięcia pasów i założył dłonie za kark, przymykając oczy. Po raz pierwszy tego wieczoru miał chwilę wytchnienia. Przyznał sam, przed sobą, że długie spacery po parku i bieg na lotnisko wyczerpały go zupełnie. Uśmiechnął się tym samym na wspomnienie dnia spędzonego z Elizą i zanotował w pamięci, że przywiezie dla niej z Japonii jej ulubione taiyaki, czyli ciasteczka w kształcie ryby z różnorodnym słodkim nadzieniem.

Z zamyślenia wyrwało go mocne kołysanie samolotu, po czym odruchowo nacisnął przycisk zapięcia pasów.

— Drodzy państwo właśnie wpadliśmy w nieoczekiwaną strefę turbulencji. Prosimy o pozostanie na swoich miejscach i zapięcie pasów bezpieczeństwa — wydobył się z głośników komunikat stewardessy.

— A miałem nadzieję, na spokojny lot — westchnął kapitan, przechodząc automatycznie do procedur pilotowania samolotu.

Martin poczuł, jak ogromna maszyna przechyla się lekko w lewo.

— Kapitanie, zdaje się, że samolot zmienia kierunek, lecimy na zachód — poinformował lekko zdenerwowany Martin — Kapitanie!

— Dobranoc Malaysian 203 — usłyszał nieznany głos, po czym zapadła przerażająca cisza.Rozdział 1

— W Kuala Lumpur? Co za wspaniała wiadomość! Gratulacje kochanie! — wykrzyknęła podekscytowana Eliza, rzucając się Martinowi w ramiona.

— Sam nie mogę jeszcze w to uwierzyć. Aplikowałem o pracę zaledwie kilka tygodni temu, a malezyjskie linie lotnicze są gotowe przyjąć mnie na stanowisko już od września.

— Musimy jak najszybciej wziąć się za organizację. Z moją pracą nie będzie problemu. Z laptopem i dobrym internetem będę mogła pracować z domu. Co zrobimy z naszym mieszkaniem tutaj? — nadawała rozgorączkowana Eliza.

— Spokojnie kochanie, złap trochę powietrza. Wdech i wydech — wybuchnął śmiechem Martin, rozbawiony reakcją swojej żony. To ona zawsze przejmowała pałeczkę i uwielbiała organizować. Pomysł przeprowadzki do Azji był również jej zwariowaną ideą. Pragnęła podróżować, odkrywać nowe miejsca i poznawać ludzi. Szybko nudziła się w jednym miejscu. Zdecydowanie miała duszę podróżniczki, a wiadomość o przeprowadzce do Kuala Lumpur była spełnieniem marzeniem ich obojga. Ona mogła karmić swoją głodną świata duszę, a Martin mógł wreszcie rozwinąć swoje skrzydła i latać w renomowanych liniach lotniczych.

Eliza otworzyła laptopa i z przejęciem zaczęła przekopywać strony internetowe w poszukiwaniu praktycznych informacji o mieście, wynajmie mieszkania, transporcie i gospodarce. Chciała wiedzieć wszystko. Gorączkowo wystukiwała na klawiaturze kolejne hasła i pochłaniając coraz więcej informacji o kraju, nie dowierzała, że już niedługo to miejsce będzie jej domem.

— Jeśli dalej będziesz wlepiała swoje oczy w ten komputer, to przegapisz ogromnego burgera z frytkami i colą — odezwał się Martin, wychodząc z łazienki owinięty ręcznikiem.

— Dobry boże! Na śmierć zapomniałam! Ta wiadomość kompletnie zgięła mnie z nóg. Daj mi pięć minut i będę gotowa do wyjścia. — Po czym stanęła przed wielkim lustrem i pospiesznie zaczęła nakładać makijaż. Eliza nie należała do kobiet przesadnie dbających o swój wygląd. Miała dość drobną postawę, długie kasztanowe włosy i nieskazitelnie białą cerę. Jej niebieskie oczy oprawione były w gęste rzęsy i chociaż nos i nierówny kształt ust często był niewygodnym dla niej kompleksem, to Eliza akceptowała swój wygląd. Przy Martinie czuła się piękna i atrakcyjna. W pośpiechu podkreśliła swoje wystające kości policzkowe bronzerem, nałożyła na usta bezbarwny błyszczyk i wskoczyła w zwiewną białą sukienkę w kwiatki.

Był koniec czerwca, a lato w Warszawie rozgościło się już na dobre. Ulice pełne były beztrosko spacerujących ludzi i rozstawionych budek z lodami. Młodzież urządzała pikniki nad Wisłą i szukała odrobiny orzeźwienia w zimnych butelkach z piwem, a romantyczne pary udawały się na spacer po Starym Mieście. Wieczory tętniły życiem. Z barów wylewały się roześmiane tłumy. W atmosferze czuć było zapach wolności i lata.

— Zupełnie jak za czasów naszej młodości — stwierdziła Eliza, zaciągając się zapachem jaśminu.

— O wypraszam sobie! Nie wiem jak ty, ale ja nadal czuję się młody. Ledwo dobijamy do trzydziestki — zaoponował Martin z wielkim uśmiechem na twarzy — Czyżby ktoś zbliżał się do kryzysu wieku średniego?

— Daj spokój! — zaśmiała się Eliza, udając urażoną, na znak czego szturchnęła Martina w ramię. — Dobrze wiesz, co mam na myśli. W pewnym sensie minęły już czasy naszych pierwszych randek i wymykania się z domu w tajemnicy przed rodzicami.

— Pamiętasz, jak powiedziałaś mamie, że nocujesz u swojej koleżanki, a w rzeczywistości urządziliśmy sobie noc spadających gwiazd na dachu mojego domu? Byłaś tak przejęta wysokością i gwiazdami, że nawet nie zauważyłaś, kiedy twój telefon wysunął ci się z rąk. Aż do następnego dnia nie odpowiadałaś na połączenia od twoich rodziców. Pamiętam do dzisiaj ich miny, gdy stanęłaś w progu! Byli na ciebie wściekli! — wspominał Martin, łapiąc się za brzuch.

— Byłam uziemiona przez następne dwa tygodnie! — wybuchnęła śmiechem Eliza.

Przytuleni do siebie weszli do restauracji. W pomieszczeniu było tłoczno i gorąco, a zapach burgerów przyjemnie łaskotał ich podniebienia, wywołując uczucie głodu. Szybko odnaleźli swoich przyjaciół, siedzących przy jednym z drewnianych stolików i rzucając wesołe powitania, wtopili się w sielską atmosferę. Eliza i Martin uwielbiali weekendowe spotkania z przyjaciółmi. Od wielu lat było to ich niemal tradycją. Stanowili zgraną grupę starych przyjaciół jeszcze za czasów liceum.

Ola, najlepsza przyjaciółka Elizy była wolną i niezależną stylistką. Zazwyczaj otaczała się ludźmi ze świata mody i bardzo często pojawiała się z nimi również na ich wspólnych kolacjach. Tego wieczoru towarzyszył jej Bartek, początkujący fotograf, który zdaniem Elizy idealnie pasował do jej przyjaciółki. Kto wie, może niedługo zostaną parą? Eliza rzuciła porozumiewawcze spojrzenie do Olki, uśmiechając się przy tym konspiracyjnie.

— Więc, skowronki, znacie już płeć waszego bobasa? — Ola zręcznie odwróciła uwagę od siebie i jej nowego partnera.

— No właśnie! Już za długo trzymacie nas w niepewności. Chłopiec czy dziewczynka? — podtrzymał temat Martin, szturchając w ramię przyjaciela.

— Zrobimy głosowanie! Przegrany stawia burgery! — zaproponował rozbawiony przyszły tata, Artur — Kto jest za tym, że będzie to dziewczynka?

— Buuuu! — zabuczał głośno Martin na znak protestu. — Nie wyjdzie ci darmowa kolacja, Arturze. Nie dzisiaj.

— Mówcie już szybko, bo nie wytrzymam napięcia! Dziewczynka czy chłopczyk? — zacierała dłonie Eliza, oczekując na natychmiastową odpowiedź.

Martin razem z Arturem zaczęli wystukiwać o stół pełen napięcia rytm, gdy Zosia wyrzuciła:

— Chłopiec!

Przyjaciele nie przestawali klaskać i wiwatować za jeszcze nienarodzone dziecko, a także za rodziców, którzy oczekiwali swojego pierwszego potomka. Ogromna radość wypisana była na ich twarzach i chociaż Eliza cieszyła się ich szczęściem, to w sercu poczuła bolesne ukłucie.

— Wszystko w porządku? — zapytał zatroskany Martin. — Nagle posmutniałaś.

— Nie, to nic takiego. Jestem strasznie głodna! Gdzie te burgery?

Po czym na stół wjechało sześć tac z wielkimi burgerami i koszami zarumienionych frytek. Wszyscy rzucili się ochoczo na jedzenie, wymyślając tym samym męskie imiona i opowiadając zabawne historie minionego tygodnia. Eliza, mimo sytości, nie odzyskała dobrego humoru. Zdawała się być nieobecna i co chwilę rzucała smutne spojrzenie w stronę zaokrąglonego brzucha Zosi. Ona też chciała zostać mamą. Starali się o dziecko już od ponad pół roku i każdego miesiąca Eliza witała okres ze łzami w oczach. Wyobrażała sobie niewielką istotkę, rozwijającą się w jej łonie. W myślach meblowała już pokój dziecka i trzymała w dłoniach niewyobrażalnie malutkie skarpetki i śpioszki. Marzyła o byciu mamą. Nie miała również wątpliwości, że Martin byłby wspaniałym tatą, ale z jakiegoś powodu ten moment nie nadchodził w ich życiu.

— Mój brzuch zaraz eksploduje! — jęknęła Ola, wchodząc do łazienki.

— Mówiłam ci, że porcje są ogromne, ale zdecydowanie warte grzechu.

— Dobrze, że włożyłam luźną sukienkę — zaśmiała się Ola, opierając ręce na talii. — Mniejsza o to. Kochana, nie powiedziałam ci najważniejszego! Dostałam genialne zlecenie. Będę stylistką na sesji zdjęciowej dla Glamour. Wybrali mnie! — podskakiwała ucieszona.

— To wspaniale! Gratulacje!

— To nie jest jeszcze sesja okładkowa. Przydzielono mi zaledwie pięć stylizacji, ale dla mnie to ogromna szansa! — kontynuowała podekscytowana Ola, gdy nagle zamilkła, wpatrując się głęboko w oczy Elizy. — Czy wszystko z tobą w porządku? Mam wrażenie, że jesteś dzisiaj nieobecna.

— Och, nie. Cieszę się twoim szczęściem, naprawdę! Tylko tak wiele teraz się dzieje, chyba jestem trochę przebodźcowana. — Uśmiechnęła się delikatnie Eliza, poprawiając po raz kolejny włosy przed lustrem.

— Elizka… Znam cię bardzo dobrze. Mów, o co chodzi.

— Wyprowadzamy się z Martinem do Kuala Lumpur — wyrzuciła z siebie. — Martin dostał tam pracę w jednych z linii lotniczych. To może być szansa dla nas obojga. Sama wiesz, jak bardzo chciałam spróbować czegoś nowego, ale teraz, gdy to stało się tak realne, cóż… muszę przyznać, że trochę się boję.

Ola przez dłuższą chwilę wpatrywała się w Elizę, próbując powstrzymać łzy, po czym przytuliła ją do siebie, mówiąc:

— Tak się cieszę, że spełniają się wasze marzenia, ale co ja zrobię bez ciebie? Kto będzie dzwonił do mnie, żeby sprawdzić, czy nie zaspałam na sesję? Z kim będę zjadała litr lodów przy tanich komediach romantycznych?

Eliza odsunęła się od swojej przyjaciółki i śmiejąc się przez łzy, odpowiedziała:

— Będziemy podłączone do Skype‘a dwadzieścia cztery godziny. Obiecuję! — Po czym na znak przysięgi uniosła skrzyżowane dwa palce.

— Kiedy wyjeżdżacie?

— Martin zaczyna pracę we wrześniu. Mamy jeszcze kilka tygodni na zorganizowanie wszystkiego — odpowiedziała pogodniejszym głosem Eliza.

— Planowanie, twoje hobby! Tu będziesz miała wielkie pole do popisu. Możesz liczyć na moją pomoc.

— Ty i planowanie… ha ha — zażartowała Eliza, po czym w przyjacielskim uścisku wróciły do stolika, gdzie reszta towarzystwa zaśmiewała się w najlepsze z opowiedzianej przed chwilą anegdoty.

Eliza obserwowała grupę swoich przyjaciół, świadoma, że już niedługo jej życie wywróci się do góry nogami. Bała się przeprowadzki, życia w nowym kraju i zupełnie abstrakcyjnej rzeczywistości, która powoli stawała się jej codziennością. Już niedługo miała mieszkać w Azji, przechadzać się ulicami Kuala Lumpur i kupować na bazarku nieznane jej dotąd odmiany tropikalnych owoców. Tym samym jej ciało przeszedł dreszczyk ekscytacji i przyjemnej adrenaliny. Wiedziała, że u boku miłości jej życia to będzie jedna z najpiękniejszych przygód. Na potwierdzenie tego uścisnęła mocniej dłoń Martina i włączyła się do rozmowy żywo dyskutującej grupy przyjaciół.

Rano obudziły ją promienie słońca wdzierające się do sypialni. Przeciągnęła się, rozkopując tym samym stertę poduszek, leżących na łóżku. Martin zawsze przed wyjściem do pracy układał je wokół jej ciała. Wiedział, że to sprawiało, że Eliza czuła się bezpiecznie i mogła spać do późna. Tym razem nie było inaczej. Zegar wskazywał na jedenastą. Eliza po raz ostatni wyciągnęła swoje drobne ciało i wyskoczyła z łóżka. Rozsunęła zasłony i otworzyła okno. Powiew ciepłego powietrza wypełnił niewielkie mieszkanie. W za dużych kapciach, szurając stopami po podłodze, Eliza ruszyła do kuchni. Włączyła ulubioną muzykę i zaparzyła kawę. Dzień budził się do życia, a na wspomnienie przeprowadzki do Kuala Lumpur serce Elizy przyspieszyło. Czuła ekscytację. Rozglądała się po kuchni, wybiegając myślami w przyszłość. Jak będzie wyglądało ich nowe miejsce do życia? Czy pokochają to miasto? Jaki widok będzie jej pierwszym zaraz po przebudzeniu? Na jej twarzy pojawił się ogromny uśmiech, a ciało zaczęło poruszać się w rytm dobiegającej z głośników muzyki. Tańczyła roześmiana, nie dowierzając we własne szczęście, gdy ktoś zapukał do drzwi.

— Olka! Co ty tu robisz?

— Miałam nadzieję, że już nie śpisz. Przyniosłam coś słodkiego na śniadanie. Zrób mi kawę. — Po czym weszła do kuchni, rozkładając na stole ciepłe jeszcze rogaliki.

Eliza postawiła przed przyjaciółką kubek z kawą, patrząc na nią wyczekująco.

— Co?

— Przecież wiem, że nie wparowałaś do mnie w niedzielny poranek tylko po to, żeby przynieść mi śniadanie.

— Panno, mamy prawie południe! — potrząsnęła Ola ręką, na której zawieszony był złoty zegarek.

— Jeszcze nie ma dwunastej, to nie południe- skwitowała Eliza, unosząc zadziornie brwi.

— W Kuala Lumpur jest teraz chyba już koło osiemnastej. To cały dzień do przodu!

Eliza spojrzała na swoją przyjaciółkę z troską. Jej dłonie nerwowo zataczały koła po krawędzi kubka, a usta zdawały się układać w dziwny grymas.

— Co się stało?

— Nic. Pomyślałam, że mogłybyśmy spędzić dzisiaj razem dzień. Wczoraj trochę przeraziła mnie wiadomość o waszej przeprowadzce. Dziwnie jest mi się z tym oswoić.

— Zmiany nie są łatwe. Mnie też jest trudno wyobrazić sobie niektóre rzeczy. Najbardziej chyba rozłąkę z najbliższymi. Bo jak będą wyglądać pogawędki przy kawie przez Skype’a? Tym bardziej z moją mamą, która nie ma zielonego pojęcia jak zalogować się na żadnej stronie. — Eliza przysunęła do ust kubek z gorącą kawą, zawieszając swój wzrok w próżni. — Tym samym jestem tak bardzo podekscytowana nową przygodą. Tylko pomyśl, ja i Martin rzucający się w przestworza nieznanej nam jeszcze Azji. Gotowej do odkrycia, zapraszającej nas do przeżycia egzotycznej przygody.

— Nie boisz się właśnie tej nieznanej Azji?

— Olka, wiesz, że od zawsze marzyłam o podróżach. Pomysł podróżowania z plecakiem dookoła świata wydaje się szalony, ale jeśli Martin ma już tam pracę… dlaczego nie? Będziemy mieszkać w Kuala Lumpur, a w wolne dni od pracy będziemy latać na tropikalne wyspy, nurkować i podziwiać rafy koralowe, a wieczorami zajadać się owocami morza i nie wiem, jakimi jeszcze malezyjskimi pysznościami.

Eliza nie przestawała mówić. Zdawało się, że pragnienie podróży, jakie nosiła w swoim sercu od tak dawna, przysłaniało te ciemniejsze i bardziej bolesne oblicze zbliżających się zmian. Miała rozstać się ze swoją rodziną i przyjaciółmi. Nagle ich relacje miały zamknąć się w wirtualnym świecie i w prostokątnym ekranie laptopa. Jednak za każdym razem, gdy wyobrażała sobie zgiełk azjatyckiego miasta i życie, jakie mogła wieść tam z Martinem, Eliza wiedziała, że będzie żałować, gdy nie skorzysta z tak wielkiej szansy.

— Cokolwiek postanowisz, pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć. Może nie polecę z Tobą na koniec świata, a może… kto wie? — po czym obie wybuchnęły śmiechem. — A teraz wskakuj w jakieś ubrania i idziemy na obiad. Zgłodniałam.

— Daj mi chwilę! Nie zdążyłam jeszcze zjeść śniadania, a Ty już wyciągasz mnie na obiad. Swoją drogą, może zostaniemy u mnie i pomożesz mi trochę z moją garderobą? Co ty na to? Totalnie nie mam pojęcia, co powinnam wziąć ze sobą do Malezji! Wyobrażasz sobie, że tam nigdy nie jest zimno! Nawet w listopadzie możesz iść na odkryty basen! — zaczęła trajkotać ożywiona Eliza, pakując sobie do ust kolejnego rogalika.

— Zgoda, ale w ramach ogromnej wdzięczności za rady profesjonalnej stylistki stawiasz mi obiad. Nie byle jaki! Pomyślę może o czymś azjatyckim, tak na zapoznanie się z twoim nowym światem. Co tak w ogóle je się w tej Malezji? — zatrzymała się Ola z głębokim wyrazem zamyślenia na twarzy.

— Zgoda, stawiam ci obiad, ale daj już spokój z tym jedzeniem! Przejrzyj moją szafę. To jedynie sukienki i kilka par luźnych jeansów ze swetrami.

Eliza przesuwała kolejno wieszaki, próbując wyobrazić sobie, jak to będzie od września mieć tylko letnią część garderoby, gdy nagle na ekranie jej telefonu wyświetliło się imię jej męża. Przesunęła palcem na zieloną słuchawkę i uśmiechnęła się marzycielsko, słysząc — Te quiero, Eliza!

Odkąd Martin zaczął latać, to była ich mała tradycja. Zawsze dzwonił do Elizy zaraz po wylądowaniu i mówił jej „kocham Cię” w języku kraju, do którego właśnie doleciał. To zawsze zdawało się zmniejszać odległość i skracać czas rozłąki między nimi. Małe elementy w ich związku zawsze sprawiały, że czuli się blisko siebie, mimo dzielących ich kilometrów.

— Buenos dias, kochanie. Cieszę się, że już wylądowałeś, bo to oznacza, że już niedługo będziesz w drodze powrotnej do mnie — powiedziała do słuchawki, a pokój wypełnił się głośnym i dźwięcznym śmiechem.Rozdział 2

Sypialnię pochłonęła sterta ubrań rozrzuconych na każdy możliwy metr kwadratowy. Grube swetry mieszały się z majtkami od bikini, a sandały zdawały się szukać swojej pasującej pary, które co jakiś czas kopała Eliza, przesuwając w innym kierunku. Otwarte walizki leżały na podłodze, czekając niecierpliwie, aż zostaną wypchane do pełna i ze specjalnym kodem wysłane na koniec świata. Eliza chodziła z kąta w kąt, przewieszając przez ramię coraz to inną sukienkę i parę znoszonych jeansów. Drapała się po głowie, marszczyła czoło i co chwilę przygryzała wargę. Pakowanie zdecydowanie nie było jej najlepszą stroną.

— Cholera! — krzyknęła, gdy jej stopa stanęła na okularach przeciwsłonecznych. — Jak można spakować się na najbliższych kilka miesięcy, może nawet lat w cztery walizki?

— Spokojnie! Przecież tam też są sklepy. Nie pakuj wszystkiego, zostaw trochę miejsca na nowości. Może spodobają Ci się stroje tamtejszych kobiet i zdecydujesz się na powiększenie swojej garderoby o kilka kolorowych burek?

— Po moim trupie! Widzisz, nawet to! Wszystko zdaje się takie obce, nie nasze. A co, jeśli popełniamy błąd, przeprowadzając się tam? — zapytała nie po raz pierwszy w ciągu ostatnich tygodni.

— Kochanie, już o tym rozmawialiśmy — westchnął Martin i przytulił ją do siebie. — Zawsze to, co nieznane objawia nam się lękiem i chęcią ucieczki. A co, jeśli życie w Kuala Lumpur naprawdę nam się spodoba? Dajmy sobie trochę czasu i przede wszystkim musimy uzbroić się w cierpliwość.

Eliza nie była spokojna. Męczyły ją nocne koszmary. Śniła o zagubionym bagażu, tropikalnych chorobach i niezliczonej ilości wypadków, które zdarzają się codziennie. Jej początkowa ekscytacja życiem w Azji ulotniła się, a na jej miejsce wskoczyły czarne scenariusze. Jakkolwiek było już za późno na odwołanie wyjazdu. Martin podpisał kontrakt, a agencja nieruchomości znalazła już dla nich piękne i funkcjonalne mieszkanie. Wszytko to, wiązało się z ogromnymi kosztami, a także wielkimi nadziejami, które przepełniały Martina. Eliza doskonale znała swojego męża. Widziała jego uśmiech i błyszczące oczy, gdy tylko wspominał o nowej pracy i poznaniu Malezji. Ukradkiem podglądała go czasem w łazience, gdy tańczył przed lustrem i śpiewał do dezodorantu. Był szczęśliwy, a Eliza nie zamierzała odbierać mu tego szczęścia. Wrzuciła do walizki swój ulubiony sweter, zastanawiając się, czy będzie okazja choć raz opatulić się nim w upalnej Malezji.

Kolejne dni niczym nie różniły się od siebie. Eliza chodziła dookoła walizek, a sterta ubrań wylewała się na kuchnię, salon i pozostałe pomieszczenia. Wydobywanie starych przedmiotów z pudeł miało też w sobie odrobinę przyjemności. Eliza co chwilę wyciągała z głębi szafy stare sukienki, które miała na sobie podczas pierwszych randek z Martinem. Znalazła nawet wsuwki, które wplecione były w jej włosy w dniu ślubu. Przybiegła do Martina, trzymając je w dłoni, niczym największy skarb.

— Zobacz, ma jeszcze kilka moich wyrwanych włosów! — krzyknęła przejęta! Zawsze przywiązywała ogromną wagę do wspomnień, a jej dusza była marzycielska i sentymentalna. Wiedziała, że przedmioty dzielą się z ludźmi swoją historią, skłaniając do przemyśleń i wspomnień. Pakowanie nagle stało się wielkim odkrywaniem zapomnianych przed laty pamiątek.

— Co robimy z tym nieużywanym starociem? — stanął w progu Martin, wymachując czerwonym tosterem.

— To prezent. Prezentów się nie wyrzuca — odparła z udawaną dumą Eliza.

— Daj spokój! — zaśmiał się Martin. — Dobrze wiem, że nienawidzisz tego tostera, tak samo, jak ja. Ciężko jest ci się tylko do tego przyznać. Popatrz na to! Razi w oczy! — śmiał się Martin, zakładając okulary przeciwsłoneczne.

— Zostawmy go w takim razie tutaj. Może przyda się nowym lokatorom.

— Oby nie widziała go twoja mama. Przecież prezentów się nie wyrzuca — wyśpiewał, parodiując Elizę, po czym oberwał rzuconą przez nią koszulką.

Pokój wypełniły głośne krzyki i śmiechy. Martin próbował złapać Elizę, a ona biegała, potykając się o porozrzucane na podłodze buty i walizki. Byli małżeństwem od pięciu lat i mimo że oboje zbliżali się do trzydziestki, to nigdy nie tracili spontaniczności i dziecięcej beztroski. Być może dlatego w ich związek nigdy nie wkradała się monotonia i nuda. Bez względu na upływający czas byli parą dzieciaków, którzy cieszyli się każdym dniem i chwilą spędzoną razem.

— Dzisiaj zapraszam cię, moja droga żono, na kolację w naszej ulubionej włoskiej restauracji — wyszeptał Martin, całując ją delikatnie.

— Właśnie o tym marzyłam! — krzyknęła podekscytowana Eliza.

— O romantycznej kolacji ze mną?

— O przepysznej, włoskiej pizzy dzień przed wylotem! — zażartowała Eliza, po czym oboje utonęli we wzajemnych pocałunkach.

— W gonitwie ostatnich tygodni, chyba nie miałem nawet czasu podziękować ci za twoje poświęcenie, Elizo — powiedział Martin, kiedy już oboje siedzieli przy stoliku nakrytym białym obrusem, a na ich twarze padał cień tańczących płomieni świec.

— Poświęcenie? Przecież wiesz, że od zawsze marzyłam o Azji — zaoponowała Eliza.

— Snucie planów o egzotycznej Azji, a rzucenie się w jej nieznane, być może groźne objęcia, to dwie zupełnie różne rzeczy. Doceniam twoją odwagę i dziękuję ci za to.

Martin pogłaskał kciukiem zewnętrzną stronę dłoni Elizy, a ona po raz kolejny w swoim życiu miała pewność, że za tym facetem pójdzie na koniec świata, co z resztą tym razem miało być bardzo dosłowne.

Tej nocy Eliza nie mogła spać. Niespokojnie przewracała się z boku na bok, obserwując tańczące na ścianach cienie koron drzew. W jej głowie trwała niekończąca się gonitwa myśli. Próbowała wyobrazić sobie, gdzie będzie budziła się każdego ranka przez kolejne lata. Czy jej łóżko będzie stało blisko okna, aby mogła podziwiać błękit nieba i wpadające do sypialni promienie słońca? Czy bardzo zmieni się jej osobowość? Przecież każda kultura kraju, w jakimś stopniu wpływa na nasze przekonania i upodobania. Bała się, że nie będzie mogła odnaleźć się w nowym i tak odmiennym miejscu. Gdy o szóstej rano zadzwonił budzik, Eliza była nieprzytomna, ale dawka adrenaliny w jej ciele sprawiła, że wyskoczyła zwinnie z łóżka i rozsunęła zasłony w oknach sypialni, krzycząc — Dzień Dobry kochanie! To już dziś! Lecimy do Kuala Lumpur! Po czym pobiegła do kuchni zaparzyć kawę.

Po szybkim śniadaniu oboje ubrali się w wygodne dresy i sportowe buty i po raz ostatni przechadzali się po pustych już pomieszczeniach. W pokojach zostały zaledwie meble, wszystkie ich przedmioty spakowali i wywieźli do mamy Elizy, chcąc pomóc jej jak najsprawniej zorganizować przyszły wynajem dla kogoś, kto już wkrótce miał zamieszkać w tym miejscu. Eliza wodziła wzrokiem po pokojach. Podłogi, które pochłonęły miliony ich kroków. Pełnych szczęścia podskoków i tych delikatnych, stawianych na niej stóp, aby nie obudzić kochanej osoby. Ściany, które widziały ich najpiękniejsze, intymne momenty. Okna, pokazujące każdego dnia inną gamę kolorów i zmieniających się pór roku na koronach drzew. Każdy zakątek tego niewielkiego mieszkania nosił namiastkę Elizy, jej miłości z Martinem i ich wspólnego życia. Ze łzami w oczach zamykała drzwi wejściowe, starając się zapamiętać to miejsce takie, jakim było przez ostatnie miesiące — pełne słońca, śmiechu, bezpieczeństwa i miłości. Stworzyli tutaj z Martinem prawdziwy dom, ale właśnie w tym momencie, z czterema walizkami i kluczami do zamkniętego już mieszkania, zaczynali nowy rozdział. Przed nimi stało ogromne zadanie, jakim było stworzenie domu w Malezji, byli pewni, że mając siebie, mają wszystko.

— Denerwujesz się? — zapytał Martin, kiedy już oboje byli na pokładzie, a samolot kołował, szykując się do startu.

— Nie — odparła zbyt szybko, kuląc się w sobie.

— Wiem, że się boisz. Daj spokój, przede mną nie musisz udawać. Zdradzę Ci sekret. Ja też cholernie boję się latać.

To ostatnie zdanie wyszeptał jej do ucha, po czym oboje wybuchnęli śmiechem.

— Panie pilocie, jeśli Ty się boisz, to jak mamy dolecieć na drugą stronę kuli ziemskiej?

— Ten obowiązek akurat teraz do mnie nie należy. Mamy kolejne dwanaście godzin na spanie, oglądanie filmów i jedzenie. Jakoś dolecimy, o ile nie przytrafi się nam jakaś awaria silnika, co właściwie jest możliwe, biorąc pod uwagę…

— Przestań! — zaoponowała Eliza, szturchając Martina w ramię.

— Uwielbiam się z tobą droczyć. Tak przesłodko marszczysz wtedy nosek.

Martin uścisnął dłoń swojej żony i w tym samym czasie samolot zaczął rozpędzać się coraz szybciej, aby już za chwilę unieść się w powietrze.

Obserwowali oddalającą się za nimi Warszawę, nie puszczając swoich dłoni nawet na sekundę. Eliza czuła się tak bezpiecznie. Zupełnie, jakby dotyk ręki jej męża miał uspokoić ją lub uratować od ewentualnej katastrofy lotniczej. Prawda była taka, że Eliza bardzo pragnęła podróżować dookoła świata, miała też męża pilota, ale panicznie bała się latać.

Po niespełna sześciu godzinach wylądowali w Doha i skierowali się do wejścia na kolejny pokład. Transfer zawsze stresował Elizę. Bała się, że nie zdąży znaleźć numeru wejścia na pokład lub z innych przyczyn samolot odleci bez niej. Tym razem też nerwowo zerkała na zegarek i potężne tablice informacyjne pełne cyfr i nazw linii lotniczych. Idąc szybkim krokiem za Martinem, zauważyła, że są chyba jedną z niewielu par o tak jasnej karnacji i rzucającym się w oczy wzroście. Eliza mierzyła niewiele ponad metr sześćdziesiąt, a mogła przysiąc, że po raz pierwszy w życiu czuła się tak wysoka! Uśmiechnęła się pod nosem i przytuliła się do wielkiego ramienia Martina, starając się tym samym utrzymać mu kroku.

— Ale teraz już tak na serio Martin, jakie są szanse na jakąkolwiek katastrofę lotniczą? Wiem, że mówiłeś mi setki razy, że zazwyczaj się one nie zdarzają, bo samolot jest świetnie przygotowany, bla bla bla… ale się zdarzają. Nie myślisz o tym za każdym razem, kiedy siadasz za sterem?

— Nauczyłem się tego nie robić. To tak, jakbyś nieustannie myślała, że niedługo zginiesz w wypadku samochodowym lub będziesz świadkiem morderstwa. Jasne, że zdarzają się takie sytuacje, ale po co zamartwiać się na zapas. Wzbijając się w obłoki, nie myślę o rzeczach złych. Może dlatego, że kocham latać i sam fakt, że jestem pilotem, totalnie wyperswadował z mojej głowy takie pomysły jak katastrofy lotnicze. Owszem, zdarzają się, ale zapewniam cię kochanie, że setki godzin, które załoga spędza na szkoleniach, nie idą na marne i naprawdę wiemy, jak reagować w takich sytuacjach.

— Zawsze, gdy mówisz o lataniu, nagle ożywiasz się, a twoje oczy tak pięknie się rozświetlają. Chyba powinnam być zazdrosna — zażartowała Eliza, rozluźniając atmosferę. W pełni akceptowała pasję swojego męża, która ostatnimi latami stała się również jego pracą i źródłem dochodu. Widziała jak wiele radości i spełnienia przynosi mu ten zawód i cieszyła się jego szczęściem, ale nie była w stanie pozbyć się cichego głosu, który co jakiś czas szeptał jej do ucha _a co, jeśli…?_

— Zostało nam jeszcze 30 minut. Masz ochotę na kawę? — wyrwał ją z zamyślenia Martin.

— Zwariowałeś? Będę tu teraz warować przy wejściu na pokład i nie ruszę się stąd na sekundę — zaśmiała się sama z siebie Eliza, po czym dodała — Ogromną kawę z mlekiem poproszę.

— Kocham cię, mała — usłyszała w odpowiedzi i oboje ruszyli do kawiarni.Rozdział 3

Lotnisko było ogromne. Niewyobrażalnie otwarta przestrzeń i wysokie okna sprawiały wrażenie, że port lotniczy w Kuala Lumpur to miasteczko ukryte pod drewnianym, nowoczesny sklepieniem. Nie brakowało tutaj niczego. Restauracje, sklepy ekskluzywnych marek, zwyczajne drogerie, w których można było kupić najpotrzebniejsze kosmetyki, jedzenie na wynos, a nawet spa. Eliza była pod wrażeniem bogactwa tak prostego budynku, jakim było lotnisko. Ludzie spokojnie przechadzali się po hali, rozglądając się dookoła. Inni z kolei biegli ze swoim bagażem, aby w ostatniej chwili zdążyć na samolot. Eliza i Martin kluczyli przez dobrych dwadzieścia minut, aby wreszcie dotrzeć z bagażami na postój taksówek. Gdy tylko szklane drzwi otworzyły się, ich twarze uderzyła fala gorąca, a na skórze automatycznie pojawiło się uczucie lepkości i wilgoci. Chłodne powietrze klimatyzacji, którym mogli cieszyć się podczas lotu i na lotniskach zamieniło się w saunę. Eliza zaczęła wachlować się i oddychać coraz ciężej.

— Tutaj naprawdę nie istnieje zima? Jak tak będzie wyglądało powietrze tutaj, to chyba po raz pierwszy zatęsknię za uczuciem zimna.

— Nie narzekaj. Takiemu zmarzluchowi jak ty, przegrzanie się nie grozi. W domu mamy klimatyzację, a już niedługo zbliża się najintensywniejszy okres deszczowy.

— O! Widzę, że nieźle się przygotowałeś, kochanie. Wcale nie narzekam, już nie mogę się doczekać, kiedy poznam to miejsce. Ruszamy? Na razie jedyną rzeczą, o jakiej marzę to chłodny prysznic.

— Ze mną? — zaśmiał się Martin, wskazując tym samym adres kierowcy taksówki.

— Martin! — krzyknęła, patrząc zawstydzona na przewoźnika.

— Co? Przecież i tak nikt nie rozumie tutaj języka polskiego — zażartował po raz kolejny z iskierką w oku.

— Terima kasih — Eliza usłyszała głos swojego męża i patrzyła na niego z rozdziawioną buzią. — Poduczyłeś się nawet malajskiego? Jesteś niemożliwy!

Uśmiechała się do siebie, patrząc przez szybę taksówki. Podziwiała pierwsze pojawiające się wieżowce i czuła ciepło rozlewające się w jej sercu. To będzie ich dom, myślała za każdym razem, gdy patrzyła na Martina. Widziała, jak podekscytowany i zaangażowany był we wszystko co tylko miało związek z Kuala Lumpur. Przeprowadzka tutaj była dobrą decyzją. Teraz Eliza nie miała żadnych wątpliwości. Jadąc wzdłuż autostrady, czuła przepełniającą ją ekscytację i nieopisane szczęście. Martin miał pracę, którą kochał i spełniał się zawodowo. Ona pracowała jako wizualna asystentka, promując słynną sieć hotelową, zarabiając przy tym całkiem nieźle. _Wszystko będzie dobrze! Poradzimy sobie. Azja czeka na nas z otwartymi ramionami! _— powtarzała w myślach.

Miała wrażenie, że jest jedną z najbardziej roznegliżowanych kobiet. Co chwilę zerkała nieśmiało w swoje odbicie w szybach szklanych wieżowców. Miała na sobie spodnie dresowe, które idealnie sprawdzały się w długiej podróży oraz krótki obcisły top, kończący się tuż nad pępkiem. Gdy ubierała się w swojej łazience w Warszawie, do głowy jej nie przyszło, że w jej stroju mogło być coś niestosownego, jednak teraz, rozglądając się dookoła czuła, że jej policzki się rumienią. Eliza nigdy nie zaprzątała sobie głowy tym, jak widzą ją inni ludzie. Zazwyczaj wybierała ze swojej garderoby dość klasyczne fasony. Lubiła krótkie sukienki, nosiła również opięte jeansy na zmianę z luźnym stylem boyfriend. Zazwyczaj wskakiwała w koszule lub kobiece topy. Uważała, że ubiera się z klasą i komfortowo, i nigdy nie pomyślałaby, że swoim wyglądem może wywołać u kogoś uczucie niezręczności. Ciemnoocy mężczyźni nie przestawali mierzyć jej wzrokiem od stóp do głów. Eliza mocniej przytuliła się do ramienia swojego męża, spuszczając nieśmiało wzrok.

— Myślisz, że w niektóre miejsca ja również będę musiała nosić burkę tak, jak lokalne kobiety tutaj?

— Oczywiście. Kupię Ci chusty w kolorach tęczy na każdy dzień tygodnia. Co więcej, na znak solidarności też sprawię sobie taką — uśmiechnął się czarująco, wachlując przy tym komicznie rzęsami.

Samochód sunął płynnie po szerokiej autostradzie, a szyby wypełniały się co chwila obrazem smukłych palm i soczystym odcieniu zieleni, który w rzeczywistości wyglądał na jeszcze bardziej egzotyczny niż na oglądanych wcześniej przez Elizę zdjęciach w internecie. Gdy zaczęły pojawiać się pierwsze zabudowania w formie strzelistych wieżowców, auto zaczęło zwalniać. Kierowca zwinnie przeciskał się między innymi samochodami i skuterami, które zdawały się oblepiać ich z każdej strony. Taksówkarz uprzedził ich wcześniej, że z pewnością utkną w korkach ze względu na porę dnia, ale Eliza i Martin byli oszołomieni intensywnością klaksonów, jakie wydobywały się zza kierownicy rozzłoszczonych kierowców. Skutery sprytnie przeciskały się między samochodami, torując przy tym drogę większym pojazdom. Na ulicach panował ogromny chaos. Eliza nerwowo rozglądała się dookoła, gdy nagle w szybę auta zapukała gromadka dzieci. Ubrane były w brudne i za duże na ich chude ramiona koszulki, na stopach miały za duże buty, a jedna dziewczynka szła boso.

— Miss, miss, please! — krzyczały dzieci, stukając w szybę. Eliza mocniej ścisnęła dłoń Martina, gdy ten z przejęciem zaczął szukać portfela, aby dać chociaż trochę drobnych tym biednym dzieciom.

— Jeśli zamierzacie zostać tuta na dłużej i nie są to wasze wakacje, nie radziłbym wyskakiwać z pieniędzy. Nawet jeśli dla was mogą to być małe stawki — odezwał się obserwujący ich kierowca. — Żebranie to tutaj część pracy tych dzieciaków. Niestety to, co dostaną, nie trafia w ich ręce. Dzieci te należą do podmiejskich mafii, które żebrzą o pieniądze, a następnie są zobowiązane oddać wszystko. Uważajcie, za wieloma takimi dzieciakami stoi umięśniona banda lub, co gorsza, mężczyźni z bronią — opowiadał niczym nieprzejęty kierowca.

— Zatem mamy tak zwyczajnie ignorować te dzieci? Im się dzieje krzywda. Dlaczego nikt nie reaguje? — odrzekła zdenerwowana Eliza.

— Taki mamy rząd, madam — wzruszył ramionami mężczyzna. — Lokalizacja waszego miejsca jest bardzo dobra, więc nie martwcie się o to. No problem — powtórzył i raptownie skręcił w szeroką ulicę pełną zielonych drzew i świateł witryn sklepowych. Eliza zaniemówiła. Przed jej oczami stanęły ogromne wieżowce, nowoczesne budynki, które dumnie pięły się aż do nieba. Każdy z nich mógł pochwalić się witryną butików ekskluzywnych projektantów. Ulice pełne były ludzi. Turystów w szortach i z lodami w dłoniach oraz mieszkańców, ciągnących za sobą wózki z produktami na sprzedaż. Dzieci biegały beztrosko po niewielkich placach zabaw, wetkniętych między masywnymi budynkami. Większość kobiet miała na swoich głowach burki — symbol ich pochodzenia i wierzeń. Kontrast między tymi kobietami, a turystami był ogromny!

Kierowca zatrzymał się nagle pod jednym z wyższych budynków, a Eliza wiedziała już, że to miejsce w wyjątkowy sposób zapisze się na kartach jej historii.

— Gotowa? — zapytał z wielkim uśmiechem Martin, trzymając w dłoniach klucze do ich nowego domu.

Gdy przekroczyli próg mieszkania, ich skórę otulił rześki powiew włączonej wcześniej klimatyzacji. Na stole w salonie stały żółte tulipany, a podłogi lśniły czystością. Ich nowa gosposia naprawdę się postarała. Ciężkie zasłony, chroniące od upału swobodnie zwisały po bokach, odsłaniając tym samym widok na panoramę miasta. Znajdowali się na trzydziestym drugim piętrze, więc widoki były imponujące. Ludzie wyglądali jak niewielkie kropeczki w gąszczu budynków i przecinających się ulic, a auta wielkością przypominały klocki Lego, poruszające się w zwolnionym tempie. Eliza wpatrywała się w okno urzeczona.

— Tak myślałem, że Ci się spodoba — szepnął do jej ucha Martin, przytulając ją od tyłu.

— Nie spodziewałam się takiego mieszkania. Stać nas na nie? — zapytała odrobinę zmieszana, bo nagle cały jej świat wywrócił się do góry nogami. Nie mogła uwierzyć, że jej mąż został pilotem renomowanych linii lotniczych, a ich życie tak bardzo się zmieniło. Zawsze żyli dobrze. Nie musieli martwić się o spłatę kredytu czy miesięczne opłaty. Byli właścicielami przytulnego mieszkania w Warszawie, ale te w Kuala Lumpur wydawało się Elizie ogromne i luksusowe. Ponad sto metrów kwadratowych, własna gosposia oraz siłownia z basenem to były zdecydowanie standardy, do których Eliza nie zdążyła przywyknąć.

— Tutaj żyje się trochę inaczej. Warstwy społeczne układają się ze zdecydowanie większym kontrastem. Tutaj bieda lub bogactwo jest bardziej zaznaczone. Miasto podzielone jest na wiele dzielnic, które są jak dwa różne światy, niczym nie przypominają tego samego miasta, a nawet państwa.

— Będziemy musieli wiele się nauczyć. Chcę poznać to miejsce, poczuć całą sobą! — trajkotała podekscytowana Eliza. — Szybko, bierzemy prysznic i idziemy zwiedzać. Jesteś głodny? Najpierw coś zjemy, a potem pójdziemy pod Petronas Tower.

— Witaj w Kuala Lumpur, kochanie. Witaj w domu — przerwał Martin, zamykając jej usta pocałunkiem.Rozdział 5

Kolejne tygodnie życia Elizy i Martina niczym nie różniły się od tych w Polsce. Dni wypełnione były pracą, codziennymi obowiązkami w domu i siłownią, na którą starali się chodzić systematycznie. Oboje ciężko pracowali, a wieczorami, zależnie od grafiku Martina, starali się nadrabiać stracony czas. Jedli na mieście, chodzili do kina i poznawali Kuala Lumpur. Bywały dni, kiedy zwyczajnie nie mieli ochoty na nic. Zaszywali się wtedy w swoim przytulnym mieszkaniu, wsłuchiwali się w relaksujący szum klimatyzacji i cieszyli się swoją obecnością. Dużo rozmawiali, dzielili się swoimi marzeniami i snuli wspólne plany na przyszłość. Eliza była szczęśliwa. Nigdy nie wyobrażała sobie mieszkania w innym kraju, mówienia w obcym języku. Bardzo często gubiła się jeszcze między tłocznymi ulicami i wieżowcami, przywracającymi o zawrót głowy, ale czuła się jak w domu. U boku mężczyzny, którego kochała, wszystko wydawało jej się być na miejscu.

— Dzisiaj kompletnie nic mi się nie chce. Co powiesz na weekend w domu? — zapytał Martin, przeciągając się w łóżku.

— Jak dla mnie idealnie. Muszę tylko dokończyć kilka tekstów, ale mogę to zrobić w niedzielę wieczorem, kiedy pójdziesz na swoją nocną zmianę. Na pewno kompletnie nic ci się nie chce? — spojrzała prowokująco na męża, po czym przysunęła się do niego bliżej i pocałowała go. Martin z pasją oddał jej pocałunek i swoimi dłońmi zaczął błądzić po jej ciele.

— Nie tak do końca na nic, ale może lepiej zostańmy tutaj w łóżku — odpowiedział cicho, przygryzając jej wargi. Martin przekręcił się na bok i swoim ciężarem przygniótł Elizę. Nie przestawali się całować, a promienie słońca, wpadające do pokoju tańczyły na ich nagich ciałach. Kochali się intensywnie, pełni pasji, niczym spragnieni siebie nastolatkowie. Takie było ich małżeństwo. Byli najlepszymi kochankami, ale też najlepszymi przyjaciółmi. Tworzyli świetny zespół i udowadniali to sobie każdego dnia. Bardziej w Malezji, kiedy oboje zdecydowali się porzucić ich dawne życie i zacząć od nowa. Martin zawsze powtarzał, że to Eliza dodawała mu pewności siebie i odwagi w podejmowaniu tak zwariowanych decyzji. Z kolei Eliza ufała Martinowi i wiedziała, że z nim może iść w każdym kierunku, nawet na koniec świata. Leżąc tak w ich malezyjskiej sypialni, uśmiechała się promiennie.

— Skoro weekend w domu, to może chociaż basen? To praktycznie rzecz biorąc też, wlicza się w nasz dom. Musimy tylko zjechać kilka pięter na dół. Co ty na to? — nalegała Eliza, która zawsze lubiła spędzać swój wolny czas aktywnie.

— Zamęczysz mnie kobieto! — jęknął Martin. — Pamiętaj, że dzisiaj rano jeszcze przed pracą byłem na siłowni. Przypominam, że ty wtedy smacznie spałaś — wytknął jej, przedrzeźniając się słodko.

— Jestem z ciebie bardzo dumna, kochanie. Efekt zdecydowanie zniewalający. Niedawno sprawdziłam — wybuchnęła śmiechem, bo w tym samym czasie Martin złapał ją na ręce i zaczął łaskotać. Pokój wypełnił się ich głośnym śmiechem, a promienie słońca tańczyły bezustannie, gubiąc się co chwila między zasłonami i pościelą.

Po południu Eliza wskoczyła w swoje bikini i razem z Martinem poszli na basen. Cała zona relaksu razem z siłownią należały do budynku, w którym mieszkali. Znajdowali się na jedenastym piętrze, więc widoki były spektakularne. Ich oczom ukazywały się wieżowce, wplecione w błękitne niebo i odległy o kilkaset metrów park. Po środku dumnie piętrzyły się Petronas Tower. Eliza założyła na nos okulary słoneczne.

— Dobrze, że chociaż dzisiaj jest słonecznie i mogę napatrzeć się w błękitne niebo. Trochę za tym tęsknię. Nie spodziewałam się, że Kuala Lumpur jest tak szare — skrzywiła się Eliza.

— To prawda, mnie też czasem to przytłacza. Gdy patrzę przez okna naszego mieszkania, często zapominam, jak bardzo gorąco może być na zewnątrz, mimo takiej szarówki — przytaknął jej Martin, po czym wskoczył do basenu.

Eliza rozsiadła się wygodnie na leżaku i wyjęła z torby krem ochronny. Wprawdzie w Malezji ciężko było się opalić, słońce zdawało się zawsze być gdzieś za chmurami i gęstym smogiem. Jednak Eliza starała się dbać o swoje zdrowie i wygląd.

— Nie wchodzisz do wody? — krzyknął do niej Martin, podpływając do brzegu. — Jest idealna na tę pogodę — zamruczał, wyciągając do niej rękę.

Eliza ostrożnie weszła do basenu, podtrzymując się przy tym ramion swojego męża. Temperatura wody była idealna, przyjemnie chłodziła rozgrzane ciało. Położyła się na wodzie i zaczęła dryfować, oddychając głęboko. Słyszała mocne bicie swojego serca i plusk wody. Uśmiechała się, mrużąc oczy od ostrego słońca. Było jej tak błogo. Poczuła, jak dłonie Martina obejmują ją pod wodą, a jego twarz zbliża się do jej ust. Dzieliło ich zaledwie kilka centymetrów od pocałunku, gdy z dala usłyszeli głośne chrząknięcie, a zaraz potem gwizdek ratownika.

— No kiss, sir.

— Nie wierzę, że nie mogę pocałować mojej żony, kiedy tylko mam na to ochotę — powiedział Martin, po czym machnął ręką ratownikowi na znak, że zrozumiał i delikatnie odsunął się od Elizy.

— Dobrze, że przynajmniej mogę być w bikini w basenie. Ostatnio pływałam z czterema innymi kobietami ubranymi w burki. Wyglądały jak mokre zjawy — zażartowała Eliza, aby rozluźnić atmosferę.

To była ta gorsza strona życia w Malezji. Czuli, że nie są w stanie zrozumieć tak różnorodnej kultury malezyjskiej, co więcej, bardzo często zwyczajnie zapominali o takich ograniczeniach jak zakaz całowania się w miejscach publicznych. Jako młoda para, żyjąca wcześniej w Europie zdawali sobie sprawę, że Azja jest inna, ale nie spodziewali się, że w wielu aspektach ich życia prywatnego będą musieli podporządkować się ich kulturze. Wiele razy zdarzyło się, że mężczyźni patrzyli ze zgorszeniem na Elizę, spacerującą samotnie po ulicach miasta w zbyt krótkich szortach. Słyszała za sobą pogwizdywanie i w niezrozumiałym dla niej języku komentarze. To prawda, że Kuala Lumpur miało wiele miejsc, gdzie zachodnia cywilizacja była przyjmowana z otwartymi ramionami. Ludzie akceptowali inny sposób ubioru lub przymykali oko na zachowanie turystów, jednak wiele razy zdarzyło się Elizie spotkać z brakiem aprobaty.

— Jak dobrze, że jednak wyciągnęłaś mnie z domu — powiedział Martin, rzucając się na wodę. Eliza patrzyła na znikającą pod wodą sylwetką męża i ruszyła za nim. Lubiła pływać żabką. Oddychała wolno i miarowo. W taki sposób relaksowała się. Przepłynęła kilka długości basenu, po czym wyszła z wody i położyła się na leżaku. Przez kolejny kwadrans czytała książkę, co chwila zerkając na Martina.

— Dzień dobry. Czy ten leżak jest wolny? — usłyszała, wyczuwając idealny kalifornijski akcent.

— Tak, proszę bardzo — odpowiedziała uprzejmie.

— Wreszcie trochę prawdziwego słońca, prawda? To szare niebo niejednego może wpędzić w depresję. Do tego chyba nigdy się nie przyzwyczaję. Wakacje czy zostajecie na dłużej? Przepraszam, nie przedstawiłam się. Jestem Grace — szczebiotała kobieta.

— Przeprowadziliśmy się tutaj całkiem niedawno. Mój mąż jest pilotem w malezyjskich liniach lotniczych — wyjaśniła. — Jestem Eliza, miło mi cię poznać.

Kobieta rozsiadła się wygodnie obok Elizy. Zdawała się nieskrępowana faktem, że poznały się niespełna kilka sekund temu. Biła od niej pewność siebie i nieopisana swoboda.

— Ja przyjechałam tutaj na wakacje, zakochałam się i już tutaj zostałam. Ostatecznie sama, ale kocham to miasto. To, jak pachnie, jak smakuje, jak słychać o piątej nad ranem krzyki i modły z muzułmańskich świątyń. To sprawia, że czuję się w zupełnie obcym świecie, ale tym samym w moim świecie. To moje miejsce — uśmiechnęła się Grace i wystawiła twarz do słońca.

— To prawda, Kuala Lumpur ma w sobie coś niesamowitego.

— Takie trzy w jednym. Hindusi, Chińczycy i Majowie w jednym mieście — wyliczyła na palcach Grace. — Byłaś już w chińskim miasteczku?

— Jeszcze nie miałam okazji, ale jest na mojej liście — odpowiedziała Eliza. Przyjemnie gawędziło jej się z nową znajomą. Cieszyła się na sam fakt, że może przebywać z kobietą o podobnej do niej kulturze. Grace miała czarne długie włosy i dobrze zbudowane ciało. Jej nos miał delikatną górkę, co dodawało jej uroku, gdy śmiała się, odchylając przy tym głowę do tyłu. Eliza od razu zapałała do niej sympatią. Przypomniała sobie o swojej najlepszej przyjaciółce Oli i poczuła ciepło rozlewające się w jej sercu.

— Jeśli masz ochotę, możemy się wybrać tam w następny weekend, akurat mam wolne. Co ty na to? — zapytała.

— Z przyjemnością — odparła rozbawiona Eliza. — A to jest mój mąż, Martin — wskazała, rzucając ręcznik, zbliżającemu się do nich mężczyźnie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: