Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Do zobaczenia w innym życiu - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
1 lipca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
44,99

Do zobaczenia w innym życiu - ebook

Historia nieziemskiego uczucia, która podbije serca fanów „Miłości ponad czasem”, „Życia po życiu” i „Niewidzialnego życia Addie LaRue”.

W PĘTLI CZASU I MIŁOŚCI

Thora i Santi już się znają
Dwoje nieznajomych w obcym mieście. Thora i Santi spotykają się przypadkowo, ale od pierwszej chwili czują się sobie bliscy. Tragiczny wypadek szybko przerywa ich historię.
Spotkają się znowu
Okazuje się, że to tylko jedna z alternatywnych wersji wydarzeń. Thora i Santi spotykają się na nowo w różnych wariantach swojego życia: raz jako nauczyciel i uczennica, później opiekunka i umierający pacjent. W powracających istnieniach wielokrotnie zostają przyjaciółmi, partnerami, kochankami, a nawet wrogami.
Tylko oni mogą sprawić, żeby to nie był ostatni raz
Gdy jednak pewne schematy zaczynają się powtarzać, a mgliste wspomnienia nabierać kształtów, Thora i Santi odkrywają prawdę o swoim tajemniczym połączeniu. Czy zdołają uniknąć końca miłości i kresu wspólnego życia?

 

Wkrótce ekranizacja powieści z Gal Gadot (aktorką znaną m.in. z kreacji Wonder Woman ) w roli głównej. Produkcją filmu zajmie się Atlas Entertainment.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67195-94-2
Rozmiar pliku: 2,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WI­TAJ W WIECZ­NO­ŚCI

Thora chcia­łaby za­cząć wszystko od nowa.

Wo­la­łaby nie ufar­bo­wać wło­sów na nie­bie­sko i nie wło­żyć wście­kle po­ma­rań­czo­wego bez­rę­kaw­nika, który usil­nie do­maga się uwagi. Przede wszyst­kim jed­nak wo­la­łaby nie przyjść na to ha­ła­śliwe przy­ję­cie po­wi­talne stu­den­tów z ca­łego świata. Mu­zyka znowu się wzmaga, za­głu­sza­jąc krzyk chłopca, który stoi na­prze­ciw.

– Co?! – od­krzy­kuje.

Chło­pak po­chyla się, przy­bliża usta do jej ucha.

– Mó­wi­łem, że mam wra­że­nie, jak­by­śmy się już kie­dyś spo­tkali!

Thora uśmie­cha się do niego słabo i szybko do­pija resztę czer­wo­nego wina. Po­trzą­sa­jąc kie­lisz­kiem w ra­mach wy­ja­śnie­nia, prze­myka obok niego po­przez ciemną, pul­su­jącą prze­strzeń. Otwiera pchnię­ciem drzwi pro­wa­dzące na schody prze­ciw­po­ża­rowe. „Wy­puść­cie mnie – my­śli w po­ry­wie de­spe­ra­cji. – Wy­puść­cie mnie”. Na ze­wnątrz wieje wiatr.

– Kto na to wpadł? – pyta bru­ko­wa­nego rynku i od­no­wio­nych fa­sad ko­loń­skiej sta­rówki. – Kto or­ga­ni­zuje im­prezę za­po­znaw­czą, na któ­rej nikt się nie sły­szy?

Mia­sto nie daje od­po­wie­dzi. Lecz Thora wie, że to nie zgiełk był pro­ble­mem. Pro­ble­mem była ona sama. Od­kąd przed trzema dniami wy­szła z Haupt­bahn­hofu, czuje mur mię­dzy sobą a oto­cze­niem, nie­prze­nik­niony i nie­wi­dzialny jak szkło. Po­ja­wiła się na tej im­pre­zie z na­dzieją, że mu­zyka i drinki go roz­sa­dzą. Tym­cza­sem ma wra­że­nie, że całą noc spę­dziła, po­krzy­ku­jąc na swoje od­bi­cie. Nic z dru­giej strony się nie prze­do­stało. „Co stu­diu­jesz? Fi­zykę? No coś ty! Skąd je­steś?”. Echo za echem tego sa­mego py­ta­nia, a sły­sząc ko­lejne, jest jesz­cze bar­dziej sa­motna.

Idzie, nie wie­dząc do­kąd. Po­wiew wia­tru od­gar­nia jej włosy do tyłu, chło­dzi roz­grzaną twarz. Po pra­wej stro­nie plac są­czy się wą­skimi ulicz­kami ku je­dwab­nej płach­cie Renu. Po le­wej, za tra­wia­stym dzie­dziń­cem, zruj­no­wana wieża ze­ga­rowa ce­luje w niebo, wska­zówki za­sty­gły sie­dem mi­nut przed dwu­na­stą.

Thora nie wie­rzy w prze­zna­cze­nie. Uważa jed­nak, że pewne ścieżki są lep­sze od in­nych. Tu­taj w pierw­szym ty­go­dniu stu­diów, u progu tylu moż­li­wo­ści, wciąż ma za­wroty głowy jak przed wy­mio­tami. To tu miało roz­po­cząć się jej nowe ży­cie, a już skrę­ciła w złą stronę. Dla­czego nie za­do­wala jej jedna im­preza, jedno mia­sto, jedna pla­neta? Co ją tak urzą­dziło, skąd w niej ten cią­gły we­wnętrzny nie­po­kój?

Na mo­ment przy­staje przed bramą dzie­dzińca. Igno­ru­jąc kłódkę i łań­cuch, wspina się na ogro­dze­nie i lą­duje na tra­wie; po­dąża za swoim cie­niem, do­póki ten nie znika. Dzie­sięć kro­ków pro­wa­dzi ją do no­wego świata, spo­koj­nego, ci­chego, osło­nię­tego gwiaz­dami. Thora bie­rze wdech ni­czym pły­wak wy­nu­rza­jący się po dłu­gim nur­ko­wa­niu. Już, już kła­dzie się na tra­wie, gdy wi­dzi, że ktoś ją w tym ubiegł. Chło­piec z roz­po­star­tymi ra­mio­nami i no­gami od­chyla głowę, jakby chciał wcią­gnąć ko­smos.

Ktoś pew­nie by się ucie­szył, że spo­tyka brat­nią du­szę. Thora jed­nak jest obu­rzona, że chło­pak ode­brał jej prze­strzeń. Za­wisa w po­wie­trzu nad trawą, po­mię­dzy dwoma świa­tami. Jest sama i pa­nuje ciem­ność, więc po­winna trzy­mać dy­stans. Chło­pak się upił, a może ze­mdlał, po­winna spraw­dzić, co z nim. Thora ner­wowo ła­pie od­dech i sta­wia na drugi świat.

– Hallo? – mówi. – Yyy... Ist al­les okay?

Chło­pak pod­rywa się na nogi. Thora ogar­nia go spoj­rze­niem. Sze­roko roz­warte oczy i krę­cone czarne włosy; tak przy­stojny, że dziew­czyna my­śli: „Oby nie nar­cyz”. Jest ni­ski na­wet z per­spek­tywy jej stu osiem­dzie­się­ciu cen­ty­me­trów.

– En­glisch? – pyta chło­pak z na­dzieją.

– Mhm. Tak. Pro­szę. – Thora się śmieje. – Jak pew­nie za­uwa­ży­łeś, mój nie­miecki to w za­sa­dzie an­giel­ski z nie­miec­kim ak­cen­tem.

Zerka przez ra­mię na miej­sce, gdzie le­żał, jakby był jej wi­nien wy­ja­śnie­nie.

– Ja tylko... – urywa. – San­tiago Ló­pez. Santi.

„Ak­cent pa­suje do imie­nia”. Do­piero po chwili do­ciera do Thory, że chło­pak wy­cią­gnął do niej rękę na po­wi­ta­nie.

Ści­ska jego dłoń.

– My­śla­łam, że ze­mdla­łeś. Po­de­szłam spraw­dzić, co z tobą.

– Nie żar­tuj! Piwo w tym klu­bie kosz­tuje pięć euro. Nie mógł­bym so­bie po­zwo­lić na ze­mdle­nie. – Wy­gląda, jakby się z niej pod­śmie­chi­wał. – Masz ja­kieś imię?

– Ja­sne. Prze­cież się za­po­zna­jemy, gapa ze mnie. – Wciąż nie­do­rzecz­nie po­trząsa ręką San­tiego. – Thora Li­šková.

Santi pusz­cza jej rękę i wska­zuje na nią.

– Mó­wisz, jak­byś była z An­glii. A twoje imię – co in­nego.

Nie­wąt­pliwe do­bro­dziej­stwo tej ha­ła­śli­wej im­prezy: gdyby nie ona, nie do­szłoby do spo­tka­nia. „Opo­wiedz o so­bie!”. Thora wzdy­cha z na­dzieją, że zdoła się stre­ścić.

– Mój tato jest Cze­chem, a mama Is­landką, ale wy­cho­wy­wa­łam się w Wiel­kiej Bry­ta­nii. – Wzru­sza ra­mio­nami. – Na­ukowcy. Wiesz, jak to bywa.

Santi nie­śmiało prze­cze­suje ręką włosy.

– No cóż, mój oj­ciec jest kie­rowcą au­to­busu, a matka pra­cuje w skle­pie, więc... nie, nie wiem.

– Ach tak, wy­bacz. To zna­czy... nie jest mi przy­kro, że oni... – Ko­lejne słowa ją po­grą­żają. „Ja­kim pra­wem mi to robi?”. Thora śmieje się pod no­sem. – Kur­czę. Wiesz co, od­tąd będę się przed­sta­wiała jako Jane Smith.

Santi gwał­tow­nie unosi dło­nie w kpią­cym ge­ście prze­pro­sin.

– Prze­pra­szam, że chcia­łem na­wią­zać roz­mowę.

– Nie za­le­żało mi na roz­mo­wie. – Obej­mu­jąc się ra­mio­nami, Thora spo­gląda na gwiazdy. – Chcia­łam tylko wyjść na po­wie­trze i po­być tro­chę sama.

– Oczy­wi­ście. Wy­bacz, że wtar­gną­łem do two­jego pry­wat­nego mia­sta. – Santi kła­nia się szy­der­czo i od­cho­dzi.

Thora kuli się w so­bie.

– Za­cze­kaj.

Santi się od­wraca.

– Prze­pra­szam – mówi Thora. – Cały ten wie­czór... je­stem ja­kaś nie­obecna. Są­dzi­łam, że to przez ha­łas albo to­wa­rzy­stwo, ale po­wód, zdaje się, tkwi we mnie. A te­raz...

Santi pa­trzy na nią na wpół roz­ba­wiony, na wpół roz­draż­niony.

– Co te­raz? – pyta.

Thora pstryka pal­cami.

– Już wiem – od­po­wiada. – Mógł­byś po­ło­żyć się z po­wro­tem? Tam, gdzie le­ża­łeś. Jakby mnie tu ni­gdy nie było.

Wbrew jej przy­pusz­cze­niom Santi się nie od­dala. Gdy wzru­sza ra­mio­nami, śmieje się i kła­dzie, Thora mówi so­bie, że cze­goś się o nim do­wie­działa.

– Do­bra. Po­cze­kaj. – Thora wraca drogą, którą przy­szła. W ciem­no­ści li­czy przy ogro­dze­niu do trzech, roz­waża odej­ście, ale z my­ślą „Boże, co ja wy­pra­wiam?” wraca na trawę, wy­cią­ga­jąc rękę do zdu­mio­nego San­tiego, który po­zwala, aby po­mo­gła mu się pod­nieść.

– Cześć – wita go we­soło. – Je­stem Thora Li­šková. Miło cię po­znać, bo my­śmy się do­tąd nie znali.

Upływa chwila. Santi się roz­pro­mie­nia.

– San­tiago Ló­pez Ro­mero. – Dziar­sko ści­ska jej dłoń. – Pro­szę, mów mi Santi.

– Bar­dzo mi przy­jem­nie. – Thora pusz­cza jego rękę. Nie ma­jąc czego się zła­pać, nie­pew­nie prze­suwa dłoń na bio­dro. – No więc skoro nie ze­mdla­łeś, co ro­bi­łeś?

– Pa­trzy­łem w gwiazdy – od­po­wiada Santi, jakby to była naj­zwy­klej­sza rzecz na świe­cie.

Thora z drżą­cym ser­cem mruży oczy przed mgłą miej­skich świa­teł.

– Nie­wiele stąd wi­dać – mówi.

– Fakt. Ale może stam­tąd... – Santi wska­zuje na szczyt wieży ze­ga­ro­wej.

– Mamy się na nią wspi­nać? – pyta Thora, mru­żąc oczy.

Santi wzru­sza ra­mio­nami.

– Chyba że masz pod ręką od­rzu­towy ple­cak – od­po­wiada.

Thora spo­gląda na nie­równą ścianę wieży. Ten wi­dok ją uru­cha­mia. „Na­resz­cie coś z sen­sem”. Bu­dzi się w niej to prze­możne pra­gnie­nie, które mija tylko, gdy jest tam, gdzie być nie po­winna; tam, gdzie nie chciałby się zna­leźć nikt roz­sądny. Thora ża­łuje, że sama nie za­pro­po­no­wała wspi­naczki na wieżę. Za chwilę pew­nie wyj­dzie na to, że się zgo­dziła, aby mu za­im­po­no­wać.

– Wieża to ru­ina, nie idę tam z tobą! Na­wet cię nie znam.

– Jak do­brze można po­znać dru­giego czło­wieka? – Santi już ru­sza przez traw­nik.

– Le­piej niż to miej­sce. – Thora go do­ga­nia.

– Na­prawdę? – dziwi się Santi. – We­dług mnie wszy­scy na za­wsze po­zo­sta­jemy dla sie­bie ta­jem­nicą.

Thora my­śli, jak prze­bie­gle zmie­nił żart w istotną dys­ku­sję. „A niech mu bę­dzie”. Po raz pierw­szy tego wie­czoru coś do niej tra­fia.

– Masz na to do­wody? – pyta.

– Moi ro­dzice. Są mał­żeń­stwem od trzy­dzie­stu lat, a oj­ciec wciąż od­krywa w matce ce­chy, które go szo­kują.

– Na­prawdę? – Thora prze­ciąga sa­mo­gło­ski. – Czy mama też tak od­biera ojca?

Santi się pło­szy i pyta ostroż­nie:

– Bo co?

– Bo to ty­powa po­stawa męż­czy­zny, gdy nie chce wcho­dzić z ko­bietą w dia­log. Na­rzeka na żonę: „Jest tak ta­jem­ni­cza”, a prze­cież nie słu­cha jej od trzy­dzie­stu lat.

Santi uśmie­cha się z lek­kim prze­ką­sem.

– Tacy są pew­nie twoi ro­dzice.

– I tu się my­lisz. Moi po­znali się na wy­lot. – Thora otula się szczel­niej chu­stą. – Nie mam na my­śli do­kań­cza­nia zdań. Dziś po­mi­jają już całe roz­mowy, bo świet­nie wie­dzą, co je spu­en­tuje.

Santi włazi na płot i po­daje jej rękę.

– Ale to nie zna­czy, że wie­dzą o so­bie wszystko. Pew­nie, że znają swoją re­la­cję, ale i tak znają się tylko... Nie wiem, jak to po­wie­dzieć. Z jed­nej strony.

Lek­ce­wa­żąc jego gest, Thora wspina się sama.

– Co masz na my­śli?

– Że znają się tylko jako mąż i żona. Wo­bec in­nych – zna­jo­mych, na­wet cie­bie – mogą być wy­lewni, no ale pew­nych rze­czy so­bie ni­gdy nie oka­zują. – Santi wzru­sza ra­mio­nami. – Nie da się po­znać dru­giego cał­ko­wi­cie. Mu­sia­łoby się być dla niego wszyst­kim, a to nie­moż­liwe.

Są u pod­nóża wieży, gdzie roz­kwita graf­fiti – war­stwy słów kre­ślone tu­szem i farbą, nie­czy­telny pa­limp­sest w kil­ku­na­stu ję­zy­kach. Thora pod­nosi wzrok. Wieża jest wyż­sza, niż my­ślała. Santi rzuca jej ta­kie spoj­rze­nie, jakby są­dził, że się wy­cofa. To wła­śnie bar­dziej niż co­kol­wiek in­nego skła­nia ją do prze­kro­cze­nia wy­szczer­bio­nej szcze­liny w mu­rze.

Z jed­nego świata w drugi. Spo­dziewa się zgu­bić po dro­dze San­tiego, lecz on trwa przy niej, a jego od­dech jest je­dy­nym te­raz dźwię­kiem we wszech­świe­cie. Pa­trzą w górę, w ciem­ność usianą punk­tami świa­tła. W prze­świ­cie mię­dzy oca­la­łymi na szczy­cie da­chów­kami wi­dać da­le­kie gwiazdy.

Thora wcho­dzi na roz­pa­da­jące się kręte schody. Pa­trzy na San­tiego.

– Więc w drogę – mówi.

– Dla­czego nie? – Santi od­po­wiada z uśmie­chem.

Za­sta­na­wia­jąc się nad tym, co mó­wił, Thora do­ciera do pierw­szej wy­rwy w scho­dach. „Czemu nie ry­zy­ko­wać ży­cia, by za­spo­koić cie­ka­wość?”. Dla niej to za­wsze było py­ta­nie re­to­ryczne. Gdy prze­ska­kuje szcze­linę, prze­szywa ją dreszcz emo­cji od stóp aż po czu­bek głowy. Wspina się wy­żej, szpary się po­sze­rzają; szuka opar­cia dla nóg i rąk. Wsu­wa­jąc dło­nie w ko­lejne dziury w mu­rze, wę­druje w górę jak po ściance wspi­nacz­ko­wej. Wkrótce od­daje się temu bez reszty. Im­preza, okropne pierw­sze wra­że­nie, ja­kie zro­biła na San­tim, lęk przed zbłą­dze­niem – wszystko od­cho­dzi w nie­pa­mięć. Je­dyną te­raz drogą jest droga pio­nowa, która ją wie­dzie na szczyt wieży, ku przy­sło­nię­tym gwiaz­dom. Thora nie my­śli o upadku, na­wet kiedy wi­dzi przez dziury w mu­rze nocne niebo za wo­alem skłę­bio­nych chmur. Wiatr gwiż­dże, zdmu­chuje jej włosy na oczy. Kiedy stopy znowu znaj­dują stop­nie, od­wraca się i przy­gląda, jak Santi idzie za nią. „O wiele go­rzej się na to pa­trzy, niż to robi”. W po­wie­trzu unosi się me­lo­dia. Do­piero po chwili Thora uzmy­sła­wia so­bie, że wargi San­tiego się po­ru­szają.

– Śpie­wasz? – pyta nie­do­wie­rza­jąco.

Santi prze­ska­kuje na drugi kra­niec szcze­liny.

– Tak – od­po­wiada, otrze­pu­jąc ręce.

Mija ją i wspina się da­lej ostat­nim za­krę­tem spi­rali. Uświa­da­mia to Tho­rze, że jest wolny od lęku. Nie boi się, że spad­nie, że po­dej­mie złą de­cy­zję. Przez mo­ment za­zdro­ści mu całą sobą.

Prze­cho­dzi za nim przez właz na drew­nianą plat­formę. Łuki z trzech stron dają wi­dok na mia­sto. Po czwar­tej stro­nie jest tył ze­gara, koła zę­bate za­tkane przez rdzę. Roz­grzana wspi­naczką Thora zdej­muje chu­stę i wie­sza na za­rdze­wia­łym gwoź­dziu. Siada na skraju plat­formy i od­chyla głowę. Tu­taj nie wi­dać już miej­skich świa­teł, gwiazdy obry­zgują niebo jak krew zmar­łego gwał­towną śmier­cią boga.

– Czy to nie dziwne, że rze­czy­wi­stość cza­sem wy­gląda nie­re­al­nie? – my­śli na głos. – To nie po­winno być moż­liwe. Wła­ści­wie z czym ją po­rów­nu­jemy?

– Z czymś bar­dziej re­al­nym, czego nie pa­mię­tamy – od­po­wiada Santi, sia­da­jąc obok niej. Po­dąża za jej spoj­rze­niem w górę. – Kiedy by­łem dziec­kiem, my­śla­łem, że gwiazdy to dziury w ścia­nie mię­dzy nami a nie­bem.

– A ja są­dzi­łam... – Thora się uśmie­cha – ...że są przy­kle­jone do nieba od we­wnątrz. Jak te świe­cące w ciem­no­ści, które mia­łam w po­koju na su­fi­cie.

– Też ta­kie mia­łem. – Santi uśmie­cha się sze­roko. – Przy­wio­złaś je tu­taj?

Thora pa­trzy na niego nie­pew­nie. „Czy on mnie aby nie pod­pusz­cza?”. Po­dej­muje ry­zyko.

– Nie, ale ku­pi­łam so­bie nowe w Odys­seum. – Wska­zuje na oświe­tloną wy­stawę mu­zeum przy­gód po dru­giej stro­nie rzeki. – Coś nie­sa­mo­wi­tego. W skle­pie z pa­miąt­kami są znaczki Eu­ro­pej­skiej Agen­cji Ko­smicz­nej. Po­wi­nie­neś się wy­brać. Chyba że nie chcesz zo­stać naj­star­szym zwie­dza­ją­cym. Star­szym od wszyst­kich o ja­kieś dzie­sięć lat.

– Mamy z tego wy­ra­stać – od­po­wiada ci­cho Santi. – Dzieci uwiel­biają gwiazdy. Każde chce zo­stać astro­nautą. Ba­dać wszech­świat, zo­ba­czyć to, czego nie wi­dział jesz­cze nikt. A póź­niej z wie­kiem prze­sta­jemy pa­trzeć w górę. Nie od­ry­wamy wzroku od ziemi i po­sta­na­wiamy być re­ali­stami.

– Ja nie. – Thora nie wie­rzy, że zdra­dza swój naj­więk­szy se­kret, swe czułe serce chłopcu, któ­rego le­dwo co po­znała.

„Cie­kawe, jak się za­chowa. Wy­buch­nie śmie­chem czy uda cie­ka­wość? Czy może udzieli mi mą­drej rady, żeby od­pu­ścić to, co się ni­gdy nie zda­rzy?”.

– Ja też nie. – Santi prze­chyla głowę ku gwiaz­dom. – Chcę tam po­je­chać. Nie pra­gnę ni­czego in­nego.

Pierw­szy raz od przy­jazdu do tego mia­sta Thora roz­luź­nia się i uśmie­cha na­prawdę.

– Po co chcesz tam le­cieć?

– Chcę zo­ba­czyć Boga – od­po­wiada Santi, jakby to było oczy­wi­ste.

Thora par­ska śmie­chem, bo Santi, rzecz ja­sna, żar­tuje. A Santi pa­trzy na nią spo­koj­nie, nie­ura­żony, ale też bez roz­ba­wie­nia.

– My­ślisz, że Bóg mieszka w ko­smo­sie? – pyta Thora, marsz­cząc brwi. Santi uśmie­cha się prze­lot­nie. Thora da­lej drąży. – Wiesz, to, że u góry jest niebo, raj, to... pew­nie me­ta­fora.

– W ko­smo­sie nie ma „góry” – mówi Santi z po­wagą.

– Czyli w ko­smo­sie nie był­byś ni­ski? Wy­god­nie – mówi bez za­sta­no­wie­nia. Do­tknęła San­tiego. Chce się wy­co­fać, spró­bo­wać raz jesz­cze, lecz w tym wszech­świe­cie czas pły­nie tylko w jedną stronę i po­rywa ją ze sobą. – Co do mnie... – do­daje. – Chcia­ła­bym le­cieć w ko­smos, bo tam nikt nie usły­szy, kiedy palnę coś głu­piego.

Santi uśmie­cha się pół­gęb­kiem.

– Po co na­prawdę chcesz tam le­cieć? – pyta.

– Chcę być jak naj­da­lej od... tego wszyst­kiego – wzdy­cha Thora. Nie­dba­łym ge­stem wska­zuje wieżę, mia­sto, pla­netę.

– Tego wszyst­kiego? – Santi po­nosi się, ko­ły­sząc. Thora wy­ciąga do niego rękę, ale on chwyta się łuku. – A co ci w tym wszyst­kim nie gra?

– Nic. – Thora wzru­sza ra­mio­nami. Tu jest w po­rządku, po pro­stu pra­gnę... cze­goś in­nego.

– Wiem, o co cho­dzi. – Santi pa­trzy na mia­sto. – Mimo to tu­taj jest nie­zwy­kle.

Do­piero te­raz od wej­ścia na wieżę Thora spo­gląda w dół. „Santi ma ra­cję: to mia­sto nocą jest cu­dem, pla­netą po­ciętą ja­rzą­cymi się w mroku szcze­li­nami”. Tuż pod nią błysz­czy ko­cimi łbami stary ry­nek, fon­tanna w cen­trum jest niby tchnie­nie srebr­nej mgły. Po le­wej bliź­nia­cze iglice ka­te­dry pną się pod niebo ni­czym go­tyc­kie ra­kiety, a z placu u jej stóp róż­no­rodne bu­dynki zmie­rzają nad rzekę. Thora wy­dy­cha kłąb zimna i wchła­nia mia­sto oka­le­czone bom­bami, od­bu­do­wane, w wiecz­nej bu­do­wie. Prze­biega wzro­kiem Ho­hen­zol­lern­brück, któ­rego świa­tła od­bi­jają się w wo­dzie i spra­wiają, że wy­gląda jak za­to­piony.

– Wiesz, że jest ob­wie­szony kłód­kami? – Wska­zuje w dół na most.

– Tak. Prze­cho­dzi­łem przez niego. Robi wra­że­nie.

Thora pry­cha:

– Głu­pota i tyle. Co to za za­ko­chani, któ­rzy ce­le­bru­jąc mi­łość, ro­bią to samo co ty­siące in­nych? Tak się upa­mięt­nia szcze­gólne uczu­cie?

– Nie tylko za­ko­chani – od­po­wiada chło­piec. – Czy­ta­łem te wia­do­mo­ści; są tam kłódki z imio­nami ro­dzi­ców, dzieci, przy­ja­ciół.

– To jesz­cze gor­sze! Stry­wia­li­zujmy każdy zwią­zek, no su­per!

Santi rzuca jej ko­kie­te­ryjne spoj­rze­nie.

– Nie są­dzisz, że to jest piękne? I ja­kie po­nad­cza­sowe.

– Dwie tony. Tyle ogó­łem ważą te po­nad­cza­sowe ge­sty. – Thora kręci głową. – Ten most nie­długo wpad­nie do rzeki.

– No ale po­myśl o sym­bo­lice – mówi Santi z po­dzi­wem. – Cud tech­niki pada pod cię­ża­rem mi­ło­ści...

„Wy­raź­nie się ze mną prze­ko­ma­rza” – my­śli Thora.

– Idę o za­kład, że do­ce­nią to lu­dzie, któ­rzy sym­bo­licz­nie zginą, gdy most sym­bo­licz­nie się za­wali.

Santi się śmieje pod­nie­cony i ra­do­sny. „Lu­dzie nie­raz szy­dzą z tak śmie­ją­cych się chłop­ców. A on się za­śmiewa jak gdyby ni­gdy nic”. Thora do­wia­duje się o nim cze­goś waż­nego.

Thora zbyt długo sie­dzi bez­czyn­nie: tu można zba­dać i od­kryć znacz­nie wię­cej. Pod­nosi się i zbliża do dziury w pod­ło­dze, by spoj­rzeć na za­rdze­wiałe tryby ze­gara.

– Po­trze­bu­jesz świa­tła? – pyta Santi, wsta­jąc.

– Nie, mam. – Thora wy­ciąga i za­pala za­pal­niczkę.

– Pa­lisz? – Santi wy­daje się za­sko­czony.

– O Boże, nie. Gdy by­łam mała, mama od­pa­lała jed­nego od dru­giego. To po­zo­sta­wia w psy­chice trwały ślad.

Gdy Thora oświe­tla tryby, Santi przy­suwa się i pyta:

– My­ślisz, że uda się nam go na­pra­wić?

Thora na­piera na je­den z try­bów i pró­buje pchnąć go do tyłu.

– Nie – od­po­wiada po kilku se­kun­dach. – Przy­kro mi, ale czas się za­trzy­mał.

Santi stara się prze­su­nąć tryb w drugą stronę. Pod­daje się i cofa.

– Chyba tak. – Uśmie­cha się do niej w roz­mi­go­ta­nym bla­sku. – Wi­taj w wiecz­no­ści.

Brzmi to pre­ten­sjo­nal­nie. Ale Thora musi przy­znać, że od­daje ten stan: to chwila wy­jęta z czasu, bez po­czątku i bez końca.

– Więc trzeba by to upa­mięt­nić, prawda? – mówi Santi.

– Co masz na my­śli? – pyta Thora, mru­ga­jąc.

Santi sięga do kurtki i wyj­muje ja­kiś przed­miot z ciem­nego drewna. Do­piero kiedy roz­kłada sta­lowe ostrze, Thora uzmy­sła­wia so­bie, że to nóż.

– Pro­po­nu­jesz ry­tuał krwi? – Zdę­biała Thora wpa­truje się w San­tiego.

– Skąd! Ależ je­ste­ście po­ważni, o rany, wy, Bry­tyj­czycy o cze­sko-is­landz­kich ko­rze­niach.

Thora od­rzuca głowę i wy­bu­cha śmie­chem.

– Brawo za za­pa­mię­ta­nie wszyst­kich na­ro­do­wo­ści. In­nym mu­szę to po­wta­rzać ty­siąc razy.

Santi zerka na nią.

– Ja słu­cham uważ­nie.

Thora wy­ciąga rękę po nóż. Gdy Santi go jej po­daje, oświe­tla ostrze i je ogląda.

– Nie­źle. Mógł­byś tym ko­goś za­dźgać.

– Dla­czego od razu tak my­ślisz? – Santi po­trząsa głową. – Na­le­żał do mo­jego dziadka.

Thora pa­trzy na niego po­dejrz­li­wie.

– Po co ci nóż, skoro nie chcesz ni­kogo dźgnąć?

– Po co ci za­pal­niczka, skoro nie pa­lisz?

Thora się ob­ru­sza.

– Ni­gdy nie wia­domo, kiedy trzeba bę­dzie coś pod­pa­lić.

– Ni­gdy też nie wia­domo, kiedy trzeba bę­dzie coś wy­ryć w ścia­nie. – Santi od­biera jej nóż i pod­cho­dzi do jed­nego z fi­la­rów wspie­ra­ją­cych łuki.

Thora pa­trzy mu przez ra­mię, jak wy­cina w ka­mie­niu.

– San­tiago Ló­pez Ro­mero – od­czy­tuje.

Santi daje jej nóż.

– Nie wiem, jak się pi­sze twoje na­zwi­sko – mówi. Po­chyla się nad nią i przy­gląda jej pracy. – Przy­kro mi, ale nie ma ta­kiej li­tery.

Thora strze­puje pył z Þ, ini­cjału swo­jego imie­nia.

– Ow­szem, jest. To thorn. Na­dal używa się jej w al­fa­be­cie is­landz­kim. Daw­niej była też w an­giel­skim.

– A, czyli twier­dzisz, że nie mam po­ję­cia, jak to się pi­sze.

Na ścia­nie wid­nieją imiona obojga – żad­nego spój­nika ani żad­nego serca, nie łą­czy ich nic poza wspólną prze­strze­nią. „I tak być po­winno” – po­sta­na­wia Thora w my­śli.

– Do­brze, że wy­szłam z tej im­prezy – oznaj­mia.

– Pew­nie – od­po­wiada Santi. – Zna­czy, to było prze­zna­cze­nie, prawda?

– Słu­cham? – Thora mruga.

– Los. Na­sze spo­tka­nie. Wspi­naczka na wieżę.

– Se­rio? – Thora się śmieje. – Je­steś de­ter­mi­ni­stą? Wolna wola jest ilu­zją, wszech­świat to kula to­cząca się ze wzgó­rza itepe?

– Nie mó­wię o de­ter­mi­ni­zmie. – Santi kręci głową. – Mó­wię o prze­zna­cze­niu.

– Co za róż­nica?

Santi znów siada na skraju plat­formy.

– W de­ter­mi­ni­zmie wszystko jest bez zna­cze­nia, ale nie da się tego zmie­nić. Prze­zna­cze­nie ozna­cza, że wy­peł­niamy boży plan.

– Mhm – mówi po­woli Thora. – A więc wspię­li­śmy się na górę wy­łącz­nie dzięki bo­skiemu zrzą­dze­niu?

– Nie tak to działa. – Santi po­zo­staje draż­niąco spo­kojny. – Bóg nie na­ka­zał nam tego zro­bić. Stwo­rzył nas jako chęt­nych do wej­ścia na tę wieżę wy­łącz­nie w celu spoj­rze­nia na gwiazdy.

Thora od­gar­nia włosy.

– Od czego by tu­taj za­cząć. Co mnie stwo­rzyło tym, kim je­stem? – Marsz­czy brwi na wspo­mnie­nie tego, o czym my­ślała, wy­cho­dząc z klubu. – A może ma to coś wspól­nego z ge­ne­tyką. Bóg wie, że moi ro­dzice są dziwni. Ale też wiąże się to mocno z moim dzie­ciń­stwem, z tym wszyst­kim, czego do­świad­czam w ży­ciu. – Po­ry­wa­jący dys­kurs upaja Thorę, cho­ciaż wy­piła za­le­d­wie kie­li­szek wina, i to go­dzinę temu. – A gdyby twoi ro­dzice przed twoim na­ro­dze­niem prze­nie­śli się do Ko­lo­nii? Gdy­byś do­ra­stał tu­taj? A gdyby moi zo­stali w Ho­lan­dii, gdzie się po­znali? A gdyby... nie wiem, w dzie­ciń­stwie spo­tkał nas ja­kiś dra­mat? By­li­by­śmy zu­peł­nie inni.

– Nie zga­dzam się z tym. – Santi po­trząsa głową. – Je­ste­śmy, kim je­ste­śmy. By­li­by­śmy tacy sami bez względu na do­świad­cze­nia.

– Do­brze, więc zróbmy eks­pe­ry­ment my­ślowy. Czy dziś wie­czo­rem pod­ją­łeś różne de­cy­zje, w któ­rych wy­niku le­ża­łeś na tra­wie wpa­trzony w gwiazdy?

– Tak mi się wy­da­wało – przy­znaje Santi nie bez wa­ha­nia. – Ale pod­ją­łem je, po­nie­waż je­stem, kim je­stem.

– I na­wet cię nie kor­ciło, by po­sta­no­wić ina­czej? – Oży­wiona zwraca się twa­rzą ku niemu, za­po­mi­na­jąc o mie­ście i gwiaz­dach. – Po­wiem ci, że mnie tak. O mało nie po­szłam nad rzekę. Bóg mi świad­kiem, że pra­wie wra­ca­łam do klubu. Gdy­bym zro­biła jedno czy dru­gie, nie pro­wa­dzi­li­by­śmy tej roz­mowy.

– Więc są­dzisz, że ta roz­mowa dia­me­tral­nie nas zmieni? – Santi uśmie­cha się sze­roko.

– Nie prze­krę­caj mo­ich my­śli! – Jest zła na niego, zła, że nie­ugię­cie ob­staje przy swoim. „A ja się mio­tam w sprzecz­no­ściach”. – Nie, ta roz­mowa ra­czej nie. Ale je­żeli... spo­tkamy się znowu i każde się sta­nie cząstką ży­cia dru­giego...

Santi uśmie­cha się sze­rzej.

– Chcesz się stać cząstką mo­jego ży­cia? Thoro, prze­cież na­wet cię nie znam!

Thora ude­rza go w ra­mię.

– Przy­ja­ciele zmie­niają na­wza­jem swoje ży­cie. – Pod­wija rę­kaw, od­sła­nia­jąc ta­tuaż, który przed dwoma dniami zro­biła so­bie w Dziel­nicy Bel­gij­skiej. Skóra nad­garstka wo­kół ni­kłej gro­mady gwiazd jest na­dal za­czer­wie­niona. – Na przy­kład to. Moja przy­ja­ciółka Lily po­wie­działa, że po­win­ny­śmy zro­bić so­bie ta­tu­aże na pa­miątkę roz­po­czę­cia stu­diów. A więc gdy­bym jej nie po­znała przed dzie­się­ciu laty, te­raz do­słow­nie by­ła­bym zu­peł­nie inna fi­zycz­nie.

– Co to jest? – Santi uj­muje jej rękę i od­wraca w stronę świa­tła.

– Gwiaz­do­zbiór Li­ska. Vul­pe­cula. To wła­śnie ozna­cza moje na­zwi­sko. – Thora dłu­bie przy stru­pie­ją­cym już ta­tu­ażu. – Pew­nie... za­brzmi to głu­pio, ale nadano mi je, bym pa­mię­tała, kim je­stem. Że moje miej­sce jest tam, na gó­rze.

Santi pstryk­nię­ciem zrzuca z kra­wę­dzi liść i ob­ser­wuje jego ko­ślawy lot w dół.

– Mu­sisz mieć aż ta­tuaż, aby o tym pa­mię­tać? – pyta.

Mimo że pew­nie nie za­mie­rza jej ura­zić, Thora od­biera te słowa jako obe­lgę, jakby Santi na wskroś prze­nik­nął nie­kon­se­kwen­cję jej pozy.

W ka­te­drze dzwo­nią dzwony. Jest druga nad ra­nem. Wąt­pli­wość Thory, jak się po­winna za­cho­wać, jest jej je­dy­nym do­wo­dem na to, że Santi się myli: mo­gła wy­brać, czy tu wejść, no i może wy­brać, czy zejść z wieży.

– Mu­szę się zbie­rać – mówi.

Santi uśmie­cha się do niej.

– Wie­dzia­łem, że to po­wiesz.

Thora pa­trzy na niego, prze­wra­ca­jąc oczami.

– Do­bra, zo­stanę, żeby ci do­wieść, że ty i Bóg się my­li­cie. Tylko dla­tego.

– Okej. Baw się do­brze. Ja idę. – Z tymi sło­wami Santi znika w dziu­rze w pod­ło­dze.

Thora za­mie­rzała zo­stać, by po­być sam na sam z gwiaz­dami. Lecz prę­dzej, niż mo­gła przy­pu­ścić, za­czyna czuć się tu­taj sa­motna. Scho­dząc po scho­dach, po­peł­nia błąd – spo­gląda w dół. Wieżę spo­wija ciem­ność, po­cięta strzę­pami świa­tła jak w dzie­cin­nym wy­obra­że­niu San­tiego o nie­bie. Tyle że tu nie ma ni­czego poza twardą zie­mią, więc Thora nie wie­rzy, że trafi gdzie­kol­wiek in­dziej, je­żeli dzi­siaj spad­nie i się za­bije. Pocą jej się dło­nie. Wsu­wa­jąc stopę we wgłę­bie­nie w mu­rze, znowu szuka opar­cia, gdy ręce się jej zsu­wają. Go­rącz­ko­wym ru­chem chwyta się ster­czą­cej ce­gły i przy­wiera do ściany.

Wi­sząc, wy­gląda przez szcze­linę mię­dzy ce­głami. Wie, co po­winna zo­ba­czyć: roz­gwież­dżone niebo nad mia­stem. Za­miast niego wi­dzi sie­bie w nie­skoń­czo­nych za­ła­ma­niach świa­tła. Pa­trzą na nią nie­zli­czone Thory z prze­stra­chem w oczach.

Omal nie traci pa­no­wa­nia nad sobą. Za­ci­ska­jąc po­wieki, roz­huś­tuje się i upada na bez­pieczne schody.

– Thora? – Santi wspina się do niej. – Nic ci nie jest? Co się stało?

– Nic. Tylko... Zda­wało mi się, że wi­dzę... – urywa. – Wie do­sko­nale, co wi­działa. Oży­wają nocne kosz­mary: jej zwie­lo­krot­nione wa­rianty roz­cho­dzą się spi­ral­nie od każ­dej po­dej­mo­wa­nej przez nią de­cy­zji i wszyst­kie oprócz jed­nego prze­pa­dają na za­wsze.

– Co?

Thora na­po­tyka za­tro­skane spoj­rze­nie San­tiego.

– Boga – od­po­wiada kpiąco.

Po­trzą­sa­jąc głową, Santi się uśmie­cha.

– My­ślę, że je­ste­śmy dość wy­soko.

Kiedy Thora do­ciera do ziemi, drżą jej nogi i ręce.

– Nie mie­ści mi się w gło­wie, że wła­śnie to zro­bi­li­śmy – mówi.

– A mnie się mie­ści – od­po­wiada Santi z uśmie­chem.

– Ty, jak wia­domo, uwie­rzysz we wszystko. – Tho­rze cze­goś bra­kuje. Pod­nosi ręce do szyi. – Cho­lera ja­sna! Zo­sta­wi­łam na gó­rze chu­stę.

Santi już się kie­ruje z po­wro­tem.

– Przy­niosę ją.

– Nie, nie, daj spo­kój. To była... ta­nio­cha, szkoda za­chodu.

Oj­ciec zro­bił tę chu­stę na dru­tach i dał go jej na szczę­ście na nowy po­czą­tek. Thora so­bie przy­po­mina, jak wy­glą­dało ich roz­sta­nie, my­śli o sło­wach, któ­rymi ob­rzu­cali się w zło­ści, gdy oj­ciec nie mógł się po­wstrzy­mać, by jesz­cze na ko­niec nie skry­ty­ko­wać jej wy­bo­rów. Roz­pro­sto­wuje ra­miona. I tak nie chciała tej chu­sty. Woli ją po­trak­to­wać jak swoją flagę za­tkniętą na szczy­cie mia­sta, do któ­rego ro­ści so­bie prawo.

– Je­steś pewna?

– Ja­sne.

– Okej. – Santi spo­gląda przez ra­mię. – Wra­casz do Lin­den­thalu?

Thora nie od­po­wiada od razu. Za­sta­na­wia się, co zrobi. Nie chce, aby ta roz­mowa się skoń­czyła. Lecz droga po­wrotna jest na tyle długa, że roz­mowa mo­głaby zejść na nie­bez­pieczne tory. „Mogę znowu go ura­zić, a może on li­czy na po­że­gnal­nego ca­łusa. Le­piej odejść, do­póki jest jesz­cze ide­al­nie”.

– Nie, yyy... zo­sta­wi­łam w klu­bie Lily – im­pro­wi­zuje. – Po­win­nam wró­cić i spraw­dzić, co u niej. Zo­ba­czyć, czy nic jej nie jest.

– Do­bra... – Santi się waha. – Do­stanę twój nu­mer?

– Ja­sne.

Santi czeka, aż jej nu­mer się wy­świe­tli. Po czym od­suwa się, jakby nie wie­dział, jak za­koń­czyć.

– No to do­bra­noc.

– Do­bra­noc – że­gna się Thora.

Roz­cho­dzą się w prze­ciwne strony. Thora nie ogląda się za sie­bie.

Thora zwleka z te­le­fo­nem do San­tiego. Boi się, że chciałby na­wią­zać z nią ro­mans, a jest pra­wie pewna, że on nie pod tym wzglę­dem ją kręci. Thora pod­ko­chuje się w Ju­les, dziew­czy­nie z aka­de­mika, i po­dej­rzewa, że z wza­jem­no­ścią. „Jesz­cze mi tylko bra­kuje nie­do­mó­wień z chłop­cem tak peł­nym żaru i nie­obli­czal­nym jak on”. A jed­nak pod­nosi wzrok na lampki świe­cące na su­fi­cie i my­śli o przy­cią­ga­niu się prze­ci­wieństw, o ukła­dach gwiazd po­dwój­nych. Żar­li­wie pra­gnie, aby w tym świe­cie dziew­czyna mo­gła wy­znać chłopcu, że chce zo­stać jego naj­bliż­szą przy­ja­ciółką. Przy­ję­łaby każdą po­stać – ró­wie­śnika San­tiego, sta­ruszki, mó­zgu w na­czy­niu – byle tylko zy­skać stu­pro­cen­tową pew­ność, że on prze­nik­nie do jej wnę­trza i przyj­mie jej prawdę.

Te my­śli wra­cają do Thory, gdy kilka ty­go­dni póź­niej mija w aka­de­miku ta­blicę ogło­szeń i wi­dzi jego twarz po­śród kwia­tów.

Staje jak wryta. Trzy słowa na ścia­nie, asce­tyczne jak graf­fiti. „Spo­czy­waj w po­koju”. Zdję­cie i ko­mu­ni­kat są ni­czym zda­nie wy­po­wie­dziane w ję­zy­kach z dwu od­ręb­nych kul­tur.

Obok przy­staje Ju­les.

– Sły­sza­łaś? To straszne. Zna­leźli go na sta­rówce pod wieżą ze­ga­rową. Po­dobno sko­czył.

– Nie sko­czył. – Thora wi­dzi całą sy­tu­ację nie­zno­śnie wy­raź­nie. Na szczy­cie wieży chu­sta wy­dyma się na wie­trze. Santi wspina się z oczami utkwio­nymi w gwiazdy. Tak pewny sie­bie, swo­jej je­dy­nej, wy­ty­czo­nej przez Boga drogi przez świat, że nie przy­cho­dzi mu do głowy, iż mógłby spaść.

Chciała wy­grać z San­tim. Nie chciała tego, naj­czar­niej­szego, świa­dec­twa zwy­cię­stwa – wy­warła wpływ na jego ży­cie, naj­gor­szy i naj­bar­dziej trwały. Przy­po­mina so­bie, jak ze­śli­zgują się jej ręce, jak omal nie spada. „Czemu wy­gląda to jak za­miana?”. Jakby Santi za­stą­pił ją w śmierci, jakby spadł za­miast niej.

Aż ją roz­nosi na wspo­mnie­nie sie­bie sprzed kilku ty­go­dni. „Le­piej odejść, do­póki jesz­cze jest ide­al­nie. Jaką trzeba być idiotką, żeby my­śleć w taki spo­sób? Kto przed­kłada do­sko­na­łość, która prze­cież nie ist­nieje, nad kło­poty i trud­no­ści, które są nie­unik­nione?”.

– Zna­łaś go? – pyta Ju­les.

Thora otwiera usta. Chce od­po­wie­dzieć, że nikt ni­kogo nie zna do końca, jakby wie­dziona przez du­cha San­tiego. A od­po­wiada: „Tak”. Bo on jest w niej całą swoją istotą po­przez tę jedną noc spę­dzoną na szczy­cie wieży. „Santi, który chciał się­gnąć gwiazd, by uj­rzeć ob­li­cze Boga”.

Ju­les tuli Thorę, opiera głowę na jej ra­mie­niu. Za­le­d­wie sie­dem­na­sto­let­nia jest o rok młod­sza od reszty grupy, ma jed­nak w so­bie coś ta­kiego, że Thora czuje się przy niej bez­piecz­nie. Thora wi­dzi przy­szłość tak wy­raź­nie, jakby duch San­tiego szep­tał jej do ucha, co ją czeka. Pój­dzie z Ju­les do baru na drinka na po­cie­sze­nie. Po­roz­ma­wiają, a póź­niej się po­ca­łują. Noc spę­dzi u niej, trze­cie drzwi od swo­jego po­koju. Tego pra­gnęła, lecz długo bę­dzie zbyt odrę­twiała z żalu, aby to od­czuć.

Rano wy­cho­dzi, nie bu­dząc Ju­les. Idzie do holu, gdzie w miej­scu upa­mięt­nia­ją­cym San­tiego lu­dzie skła­dają kwiaty i kartki. Wy­szu­kuje wia­do­mo­ści od osób, które go ro­zu­miały. „Brak mi Cię, stary”, „By­łeś po­rząd­nym go­ściem”, „Niech Bóg ma w opiece Twoją du­szę”. Każdą mo­głaby na­pi­sać ma­szyna. Ude­rza ją ta roz­pacz­liwa ob­cość: umrzeć w pierw­szych ty­go­dniach stu­diów, gdy ktoś wie o to­bie tylko tyle, że uśmiech­ną­łeś się do niego w bi­blio­tece albo po­sta­wi­łeś mu drinka. „Ale ja znam go le­piej”.

Zo­sta­wia mu ku­pioną w Odys­seum od­znakę Eu­ro­pej­skiej Agen­cji Ko­smicz­nej, tę, któ­rej nie przy­pięła w noc, kiedy się po­znali, z obawy, co ktoś mógłby o niej po­my­śleć. Kła­dzie ją na krańcu stołu, zwró­coną ku twa­rzy San­tiego. Te­raz już jest pewna, że ni­gdy nie się­gnie gwiazd. Gdyby zmie­rzała w do­brym kie­runku, Santi żyłby na­dal i jej to­wa­rzy­szył.

– Mam na­dzieję, że zna­la­złeś to, czego szu­ka­łeś – mówi. Dwa dni póź­niej ku­puje puszkę farby w sprayu i o trze­ciej nad ra­nem idzie na sta­rówkę. Nad zbla­kłymi sło­wami u pod­stawy wieży pi­sze dla niego: „Wi­taj w wiecz­no­ści”.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: