Do zobaczenia w raju - ebook
Do zobaczenia w raju - ebook
„Do zobaczenia w raju” to zapis kilkudniowej rozmowy, jaką odbył poeta, tłumacz literatury pięknej i dziennikarz „Gazety Wyborczej” Jarosław Mikołajewski z Arturo Marim, osobistym fotografem Jana Pawła II. Mari miał bardzo bliski kontakt z papieżem. Służył mu przez cały pontyfikat. W ciągu 27 lat pracy nie wykorzystał ani jednego dnia urlopu. Był z Ojcem Świętym w każdej podróży, podczas spotkań z głowami państw i z wiernymi, nie odstępował go na krok w trakcie rozmów, które nierzadko miały przebieg zaskakujący dla ich uczestników. Towarzyszył papieżowi w chwilach modlitwy i rozmyślań, a także w dniach poprzedzających jego śmierć. Książka jest dowodem na to, że ten świetny fotograf potrafi sportretować każdą sytuację i zarazem w niezwykle trafny sposób ukazać osobowość Jana Pawła II oraz niepowtarzalny charakter jego posługi duszpasterskiej. Może uspokoić wiernych Kościoła katolickiego oraz najbliższych współpracowników papieża Polaka, którzy zastanawiali się, jak ocalić wspomnienie tej wyjątkowej osoby. Poza poruszającym do głębi wywiadem w książce znajdziemy wiele interesujących zdjęć Ojca Świętego, ukazujących go w różnych sytuacjach.
Kategoria: | Wywiad |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-832-680-344-4 |
Rozmiar pliku: | 21 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Gdyby żył, gdybyś wszedł nagle do apartamentu papieskiego, gdzie byś Go zastał?
Możliwości są tylko dwie: w gabinecie – przy biurku, albo w kaplicy – na klęczniku. Kilka razy zdarzyło mi się wejść bez uprzedzenia, ponieważ drzwi były otwarte, i za każdym razem modlił się lub pracował.
Czy bardzo odczuwasz Jego brak?
Byłbym niemądry, gdybym powiedział, że nie. Ale odpowiedź nie jest taka prosta i sentymentalna, jak mogłoby się wydawać. Przede wszystkim dlatego, że wciąż myślę o Nim jako o żywej osobie. To odczucie powraca do mnie każdego dnia. Na przykład wieczorem, kiedy zamykam powieki, staje przede mną Jego postać, wydaje mi się, że widzę Go naprawdę. Słyszę też Jego głos, jak wówczas, kiedy dochodził do mnie z gabinetu. To wrażenie w zaskakujący sposób przybiera niekiedy postać silnego przekonania, jak podczas mojej ostatniej wizyty w Polsce.
Stałem przed grupą uczniów od ośmiu do piętnastu lat, miałem im mówić o Papieżu. Siedzieli przede mną, patrzyli na mnie szczerymi oczami – takimi jakie mają jedynie dzieci – i w pewnej chwili zorientowałem się, że pośrodku pozostawili wolną przestrzeń. Wyglądało to tak, jak gdyby usiedli wokół jakiejś osoby. Natychmiast o tym pomyślałem i podzieliłem się z nimi tą myślą – że Papież jest tam, pomiędzy nimi. I że wciąż żyje wśród nas... Ktoś może powiedzieć, że są to tylko emocje człowieka, który żył blisko Niego przez 27 lat. Owszem, to bardzo możliwe. Być może doznałem tego wrażenia, ponieważ przypomniałem sobie wiele Jego spotkań z dziećmi i radość, jaką Mu zawsze sprawiały. Lecz jestem również przekonany, że bezustanne poczucie Jego obecności wynika z czegoś o wiele głębszego – ze sposobu, w jaki przygotował nas do swojej śmierci.
Modlił się lub pracował
Kiedy zamykam powieki, staje przede mną Jego postaćKtoś chce spotkać się z tobą
Czy myślisz, że naprawdę miał zamiar przygotować was do swojej śmierci?
Jestem tego pewny. Tak jak jestem pewny, że nie można mówić wyłącznie o zamiarze, lecz o prawdziwej trosce, jaką otaczał swoich współpracowników i przyjaciół.
W jaki sposób przygotował ciebie?
W dniu Jego śmierci zadzwonił do mnie arcybiskup Stanisław Dziwisz, sekretarz Ojca Świętego. Nie widziałem Papieża od trzech dni. Rozumiałem, że jest to chwila, kiedy mogę wyłącznie przeszkadzać. Gdy taki człowiek rozstaje się z życiem, co niby miałbym robić przy Jego łóżku? W takich wypadkach na pewno lepiej się modlić, niż błyszczeć tam, gdzie nie trzeba... Kiedy arcybiskup Dziwisz wezwał mnie i powiedział: „Ktoś chce spotkać się z tobą”, nie zrozumiałem, co ma na myśli. Tak czy inaczej, odpowiedziałem: „Już idę”, i poszedłem w stronę apartamentu Papieża. Spotkaliśmy się w drzwiach windy, spojrzeliśmy sobie w oczy. Byliśmy członkami tej samej rodziny, żyliśmy razem, jedliśmy razem, podróżowaliśmy, śmialiśmy się, cierpieliśmy razem... Bez słowa, delikatnie wziął mnie za rękę, poprowadził przez korytarz i dopiero na końcu, kiedy skręciliśmy w lewo, zrozumiałem, że idziemy do pokoju Ojca Świętego...
Przygotował nas do swojej śmierciByłem pewny, że to Jego ostatnie godziny
...Ojciec Święty leżał na łóżku, na lewym boku. Oczy miał bardzo pogodne, łagodne, wręcz uśmiechnięte. Jego wzrok był niezwykły, nierzeczywisty... Arcybiskup Dziwisz powiedział: „Ojcze Święty, przyszedł Arturo”. Papież z wielkim spokojem odwrócił się na wznak i kiedy mnie zobaczył, oczy Mu się rozszerzyły. Jego spojrzenie i uśmiech tak bardzo promieniowały dobrocią, że byłem wręcz porażony. Powiedział: „O, Arturo”, ja ukląkłem, wziąłem Go za rękę, pogłaskałem ją, pocałowałem. On patrzył na mnie wciąż z tym samym uśmiechem, aż w pewnej chwili powiedział: „Dziękuję”, powtórzył to jeszcze raz, znów odwrócił się na lewy bok i zamknął oczy. Widząc Jego pogodną, uśmiechniętą twarz, można było odnieść wrażenie, że udaje się na spotkanie, na które czekał od dawna... Wybiegłem z pokoju. W pomieszczeniu obok wybuchłem płaczem, lekarz Papieża doktor Buzzonetti przyniósł mi krzesło, podał szklankę wody. Płakałem nie z rozpaczy, lecz z nadmiaru uczuć. Nie byłem zrozpaczony, ponieważ On sam był nieprawdopodobnie pogodny.
Czy wiedziałeś, że umiera? Że już nie wróci do zdrowia?
Po tym spotkaniu byłem pewny, że są to ostatnie godziny Jana Pawła II. Jego oczy były nazbyt wypełnione miłością, nazbyt nierzeczywiste. Jego spojrzenie nie należało już do tego świata. To było to samo spojrzenie, które widziałem u Niego podczas mszy świętej, przed podniesieniem hostii. W takich momentach zmieniał się, stawał się kimś innym. Wyglądało to tak, jak gdyby unosił się nad ziemią, jak gdyby przebywał w jakimś ponadnaturalnym stanie, wymiarze. Przypomniałem sobie, że Jego wzrok często nabierał takiego wyrazu podczas podróży do Ziemi Świętej, zwłaszcza w Ogrodzie Oliwnym...
W takich momentach stawał się kimś innymZrozumiałem, co znaczy ojcowska miłość...
...W ciągu tych kilku minut przypomniałem sobie wiele rzeczy, słów i obrazów. Powiązałem różne chwile i pojąłem o wiele więcej niż w ciągu całego dotychczasowego życia. Zrozumiałem też, że wezwał mnie nie tylko po to, żeby powiedzieć „dziękuję” lub żeby mnie zobaczyć, lecz przede wszystkim po to, żeby mnie wesprzeć. By dać mi pewność, że nie boi się śmierci, że dla Niego jest to szczęśliwe święto, wędrówka na spotkanie z Panem. On nigdy nie mówił dużo o uczuciach. Wyrażał je wzrokiem, gestem – kładąc rękę na ramieniu, zaciskając ją na barku. Tak samo wtedy, 2 kwietnia, w obliczu śmierci, prawie bez słów, poprzez samą troskę o mnie powiedział, że naprawdę mnie kocha. Kochał mnie, więc czuł się odpowiedzialny za mój stan ducha po swoim odejściu. I wezwał mnie, bo chciał mi pokazać, że śmierć jest pogodnym przejściem, drogą prowadzącą do znacznie ważniejszego spotkania. Potraktował mnie naprawdę jak syna.
Uważałeś Go za swojego ojca?
Tak. I powiem ci, że widząc, jak umiera, zrozumiałem do głębi, co znaczy ojcowska miłość. W tym momencie, który był dla mnie chwilą wielkiego dojrzewania, chwilą, w której zrozumiałem tak wiele, powiązałem Jego pragnienie, by przekazać mi swój spokój, ze śmiercią mojego naturalnego ojca.
Kiedy umierał mój tata, zadzwoniłem do arcybiskupa Dziwisza, by powiedzieć, że nie mogę być przy Papieżu podczas audiencji o godzinie 18, i wyjaśniłem dlaczego. W chwili śmierci przy łóżku taty byliśmy tylko ja i jego brat, mój stryj. Mama była chora i nie wiedziała nawet, że jej mąż właśnie umiera, a moi bracia mieli przyjechać dopiero po jakimś czasie. I w pewnej chwili ojciec zwrócił się do mojego stryja: „Daj mi papierosa”. Był bardzo chory, również na płuca, więc próbowałem się sprzeciwić, ale stryj powiedział: „Daj spokój”, zapalił mu tego papierosa i włożył do ust. Kiedy tata dostał to, czego chciał, odprężył się, uśmiechnął i umarł zadowolony.
Pewnie wyda ci się to dziwne, że porównuję Ojca Świętego do ojca ziemskiego, a uśmiech Papieża, który umiera w Pałacu Apostolskim, do uśmiechu mojego taty, który umiera z papierosem w ustach. Ale nic na to nie poradzę – w uśmiechu jednego i drugiego widzę teraz tę samą ojcowską miłość. Pragnienie, by pozostawić syna w spokoju ducha, by mu pokazać, że śmierć jest przejściem do nowego życia, chwilą wytchnienia po długim i trudnym życiu. Jan Paweł II nigdy się nie oszczędzał, tak samo jak mój ojciec. Tata był sanpietrino, czyli pracował w różnych sektorach tzw. fabryki św. Piotra, a – jak zwykło się mówić – praca w tej „fabryce” nie kończy się nigdy. Pracował w grotach, miał kości zniekształcone od ciężkiej roboty, a jednak umarł zadowolony...
Nigdy nie mówił dużo o uczuciach. Wyrażał je wzrokiem, gestem
Chciał mi pokazać, że śmierć jest pogodnym przejściemProwadzi swojego starego przyjaciela i współpracownika
...Mówię o tym wszystkim, żeby odpowiedzieć precyzyjnie na twoje poprzednie pytanie, czy po tylu latach służby brakuje mi Ojca Świętego. Jak widzisz, sposób, w jaki odszedł z tego świata, w jaki pokazał mi swoje odejście, ujął ciężaru Jego nieobecności. Jeśli On był pogodny, tym bardziej pogodny mogę być ja... Lecz tutaj nie wyczerpuje się moja odpowiedź, a przede wszystkim nie wyczerpuje się opis tego poczucia Jego ciągłej obecności, o którym wspomniałem wcześniej. Po to, by ją uzupełnić, należy spojrzeć na nowego Ojca Świętego, na Benedykta XVI.
Nie wydaje mi się, bym kiedykolwiek w przeszłości stawiał sobie w jasny sposób pytanie, co będę robił po śmierci Jana Pawła II. Czy pozostawię służbę, czy też będę pracował z nowym papieżem... Być może po prostu nie wyobrażałem sobie sytuacji, w której Jego by już nie było, więc uznawałem za oczywiste, że kiedy umrze Jan Paweł II, automatycznie przejdę na emeryturę. Ale teraz, kiedy Ojciec Święty Benedykt XVI poprosił mnie, bym pozostał, czuję się prawie zaskoczony tym, iż rozpoczął się nowy pontyfikat. Jest to odczucie bardzo osobiste, więc trudno je wytłumaczyć, lecz patrząc na nowego papieża, widząc, w jaki sposób się porusza, słysząc, jak mówi, odnoszę wrażenie, że jeszcze raz przeżywam chwile sprzed 27 lat, kiedy został wybrany kardynał Karol Wojtyła. Żyję w przekonaniu, że On naprawdę wciąż jest w Watykanie i prowadzi swojego starego przyjaciela i współpracownika. W słowach i czynach Benedykta XVI, człowieka o temperamencie tak różnym od temperamentu Jana Pawła II, odnajduję wyrażenia i gesty papieża Wojtyły. Jest to wrażenie niemal materialne, namacalne, i nie potrafiłbym wyjaśnić go lepiej.
Czy rozmawiacie o Nim między sobą, w „rodzinie papieskiej”?
Na początku nowego pontyfikatu nie ma wielu okazji do rozmów, ponieważ jest wiele pracy. A zresztą większej części „rodziny” już nie ma.
Z kogo składa się „rodzina” Jana Pawła II?
To określenie obejmuje osoby, które były blisko Niego w życiu prywatnym: sekretarza Papieża Stanisława Dziwisza, wicesekretarza Mieczysława Mokrzyckiego, pięć sióstr i kamerdynera. To osoby, o których myślę z ogromnym uznaniem i wdzięcznością. Ofiarowały Ojcu Świętemu miłość i całe życie.
Czy i ty jesteś członkiem „rodziny”?
Tak... Sekretarz Stanisław Dziwisz został metropolitą krakowskim, zakonnice opuściły Pałac Apostolski. Pozostał ksiądz Mietek jako wicesekretarz Benedykta XVI i jest to jak najbardziej zrozumiałe – znajomość tak wielu szczegółów rodzi się z praktyki, z doświadczenia. Ktoś musi wprowadzić nowego sekretarza w rytm pracy, w tajniki organizacji... Ale nie chciałbym być źle zrozumiany – to nie dlatego, że w Watykanie nie ma już sióstr czy arcybiskupa Stanisława Dziwisza, nie rozmawiamy zbyt wiele o Janie Pawle II. Decydująca wydaje mi się raczej dyskrecja, intymność pamięci. Każdy z nas ma własne wspomnienia, własne chwile refleksji o wszystkich latach, które przeżyliśmy obok Ojca Świętego, i nasza pamięć jest jeszcze zbyt świeża, by o Nim mówić. Jest w nas wiele rzeczy niewypowiedzianych, wpisanych w pozdrowienie, w gest...
„Rodzina” – to określenie obejmuje osoby…
…które były blisko Niego w życiu prywatnym