Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Do zobaczenia we Włoszech - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 lipca 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Do zobaczenia we Włoszech - ebook

Malownicze wzgórza, winnice, pejzaże jak z obrazów starych mistrzów. Tutaj czas jakby się zatrzymał, ale to tylko pozory. Sielska atmosfera nie zawsze koi nerwy, zwłaszcza gdy nie wszystko idzie po naszej myśli.

Pod niebem Toskanii

Życie Diany zmieniło się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Skromna pielęgniarka została żoną milionera. Teraz stać ją na każdą zachciankę, ma wspaniałą rezydencję w Toskanii i kilka luksusowych domów w Europie. Jedno wydarzenie sprawi, że ta bajka może nie mieć szczęśliwego zakończenia.

W ogrodach Castelfino

Gianni odziedziczył wspaniałą rezydencję w Toskanii. Niechętnie przejmuje tytuł hrabiego i związane z tym obowiązki. Bliscy oczekują, że Gianni szybko się ożeni. Jak na zawołanie pojawia się Meg, piękna Angielka, której poprzedni właściciel majątku zlecił zaprojektowanie pałacowych ogrodów.

Wieczory w Toskanii

To miała być krótka podróż służbowa do Woch, ale los chciał inaczej. Katie przyjmuje posadę asystentki Riga Ruggiero i przenosi się do jego posiadłości w Toskanii. Kiedyś szara myszka, teraz zyskuje pewność siebie i wiarę we własną atrakcyjność. Jej szef dostrzega te zmiany i zaczyna się nią coraz bardziej interesować.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-276-2165-8
Rozmiar pliku: 827 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Powiew wiatru uniósł spódnicę Diany, gdy śmigłowiec z ich gośćmi wzbił się w powietrze. Jej mąż – musiały minąć trzy miesiące, zanim była w stanie tak go nazywać, nawet w myślach – zaśmiał się. Z błyskiem rozbawienia w ciemnych oczach obserwował jej gorączkowe wysiłki, by obciągnąć materiał na udach.

Rzuciła mu niechętne spojrzenie. Drżały jej ręce, gdy próbowała przygładzić potargane rude włosy. Nie było to łatwe zadanie – loki, nasuwające na myśl portrety prerafaelitów, były wyjątkowo nieposłuszne.

Mąż nie próbował nawet uporządkować zmierzwionej, ciemnej czupryny, ale i tak wyglądał wspaniale.

Cudowny, ekscytujący śródziemnomorski koloryt, mroczna twarz upadłego anioła i wysoka, muskularna sylwetka – Gianfranco Bruni po prostu musiał wyglądać wspaniale!

Gianfranco uniósł ciemną brew i spojrzał na Dianę, wyginając wargi w kpiącym półuśmiechu.

– Co ma znaczyć ten tajemniczy uśmieszek, cara mia?

Zadrżała, gdy obrysował kontur jej ust czubkiem palca, i uniosła ku niemu twarz. Wtuliła zarumieniony policzek w zagłębienie jego dłoni i spojrzała na męża przez rzęsy, zachwycając się idealną symetrią kości policzkowych, ciemnym aksamitem oczu, zmysłowym wykrojem ust.

– Po prostu od czasu do czasu muszę się uszczypnąć. To wszystko wydaje się takie nierealne.

Delikatnie zarysowane brwi Gianfranca zbiegły się.

– I posiniaczyć taką nieskazitelną skórę?

Przełknęła ślinę – stłumiony żar w jego ciemnych oczach sprawił, że żołądek podjechał jej do gardła, a serce zaczęło bić gwałtownie.

– Nie mogę zebrać myśli, kiedy tak na mnie patrzysz, no i mamy gościa – zaprotestowała.

Jej serce zamarło na chwilę, kiedy błysnął białymi zębami w szelmowskim uśmiechu, pogłębiającym seksowne zmarszczki wokół ciemnych, zuchwałych oczu.

– Carlę? – Zachmurzył się i wymownie wzruszył ramionami. – Nie rozumiem, dlaczego ją zaprosiłaś. Ten weekend miał być przeznaczony na odświeżenie kontaktów z Angelem i Kate.

Diana wytrzeszczyła oczy z niedowierzaniem.

– Ja ją zaprosiłam?

Gianfranco nie tylko sam wystosował zaproszenie do tej atrakcyjnej brunetki, ale zapomniał nawet wspomnieć o tym żonie!

Więc gdy ta kobieta pojawiła się, wymuskana jak zwykle, z nieprawdopodobną ilością bagażu – zdaniem Diany bardziej stosowną w przypadku dwumiesięcznego rejsu luksusowym statkiem niż zwykłego weekendu na wsi – musiała zareagować szybko i udawać, że wie o wszystkim.

Gianfranco też nie ułatwił jej tej sytuacji, kiedy ociekając wodą, wydźwignął się na rękach z basenu i stanął twarzą w twarz z kobietą, obserwującą go zza szkieł markowych ciemnych okularów.

Jego „Co tu robisz, Carlo?” raczej nie kojarzyło się z życzliwym przywitaniem.

Właściwie powiedział to po włosku, ale Diana na tyle opanowała ten język, że mogła wyłapać sens nawet szybkiej rozmowy. Wątpiła, by zdołała przyswoić sobie właściwy akcent, Gianfranco jednak przysięgał, że jej akcent jest wyjątkowo seksowny.

Niezupełnie mu wierzyła, ale pochlebiało jej, gdy słyszała, że jest seksowna.

– Wiem, że się przyjaźnicie, ale czasami chciałbym mieć żonę tylko dla siebie.

– Przyjaźnicie?

Dianę ogarnęło poczucie winy. Powinna uważać kuzynkę Gianfranca za przyjaciółkę; od chwili, gdy się pojawiła, zadawała sobie wiele trudu, aby Diana czuła się jak u siebie.

Gdyby nie taktowne sugestie Carli, popełniłaby wiele niezręczności. Prawdę mówiąc, i tak je popełniła, ale dlatego tylko, że nie zawsze akceptowała jej dobre rady.

To Carla udzieliła jej wyjaśnień na temat pięknej i ponętnej młodej kobiety, klejącej się do Gianfranca w tańcu, podczas gdy wszyscy, których o nią pytała, zmieniali temat lub udawali nieświadomych.

Carla wyjaśniła, że blondynka i Gianfranco romansowali ze sobą od czasu do czasu. Wyglądało na to, że wracali do siebie, kiedy to obojgu było wygodne.

– W gruncie rzeczy to bardziej przyzwyczajenie niż prawdziwy związek – zbagatelizowała sprawę Włoszka.

I jedynie Carla nie zamykała się w sobie na wspomnienie Sary, pierwszej żony Gianfranca i matki jego syna.

– Uwielbiał ją – wyznała, kiedy weszła do pokoju i zobaczyła, że Diana przygląda się oprawionemu w ramy portretowi, wykonanemu przez sławnego fotografa.

Przedstawiał on nowo narodzonego Alberta w ramionach matki, wyglądającej jak promienna i łagodna Madonna.

Nie było to nic nowego, ale i tak Dianę ogarnęło przygnębienie.

Gdyby tu, we Włoszech, mogła uznać kogoś za przyjaciela, musiałaby to być Carla. A jednak nigdy nie czuła się swobodnie w towarzystwie wytwornej Włoszki.

– Powinniśmy wrócić do domu. Carla została sama. – Przygryzła wargę i skrzywiła się. – Mam wrażenie, że trochę ją zaniedbaliśmy w ten weekend – stwierdziła z poczuciem winy.

Jak tylko Angelo i Kate przyjechali, mężczyźni zmienili garnitury na dżinsy i T-shirty i wyruszyli konno w góry. Całkiem zrozumiałe, że będąca w zaawansowanej ciąży żona Angela nie była w stanie poruszać innych tematów poza ciążą i porodem.

– Carla nie jest typem kobiety, która dobrze czuje się w towarzystwie innych kobiet – zastanowiła się głośno Diana. – No i zdecydowanie nie przepada za rozmowami o dzieciach – dorzuciła, wspominając nieobecny wzrok Włoszki i jej częste ziewnięcia.

Gianfranco zahaczył kciuki o szlufki dżinsów i mrużąc oczy, zapatrzył się na krajobraz doliny, potem przyciągnął do siebie Dianę i skierował się na ścieżkę pomiędzy drzewami, wiodącą do domu.

– Ale tobie to nie przeszkadza? – Zerknął na nią, osłaniając oczy czarnymi rzęsami, by zamaskować uczucie kryjące się w ich głębi. – Te wszystkie rozmowy o dzieciach?

Diany nie zmylił jego niedbały ton, wiedziała, nad czym się zastanawiał.

Czy przebywanie w towarzystwie ciężarnej i rozpromienionej Kate nie przypomina jej boleśnie o własnej bezpłodności? Czy nie rozpacza, że nigdy nie urodzi dziecka ukochanemu mężczyźnie?

Gdyby mogła odpowiedzieć szczerze na to pytanie – a nigdy tego nie robiła, nawet w myślach – odpowiedź musiałaby brzmieć „tak”. Albo brzmiałaby tak dawniej, ale – odpukać – sytuacja się zmieniła. Ogarnęło ją podniecenie; szybko opuściła powieki, bo była pewna, że zauważyłby jaśniejącą w jej oczach nadzieję.

A to nie była odpowiednia chwila.

Nie chciała, by jej przeszkadzano, gdy będzie zdradzać Gianfrancowi swoją nowinę, a kuzynka Carla miała talent do wchodzenia do pokoju w najmniej odpowiednim momencie!

– Oczywiście.

Ujął ją pod brodę i uniósł jej twarz.

Poruszyła się niespokojnie pod jego uważnym spojrzeniem, ale nie spuściła wzroku. Po chwili skinął głową, najwyraźniej zadowolony z tego, co zobaczył w jej twarzy.

Odczuła zaskoczenie i ulgę – zwykle nie można go było zadowolić nawet półprawdą.

– Biedna Carla – powiedziała, gdy opuścił dłoń. – Nie sądzę, by pogodziła się z faktem, że służba ma wolny weekend i że ty i Angelo zajmujecie się gotowaniem. Chyba uważa, że to poniżej waszej godności.

Dawniej sama mogła tak uważać, kiedy o miliarderze Gianfrancu Brunim, światowcu i bezwzględnym finansiście, wiedziała tyle, ile przeczytała w nagłówkach gazet. Nie chodziło o to, że był człowiekiem, o którym z szacunkiem, podziwem, a czasem i lękiem donosiły finansowe kolumny, ale był kimś więcej. O wiele więcej.

Człowiekiem skomplikowanym, wielowymiarowym. Całego życia nie starczy, by go zrozumieć.

– Nie mam ochoty dyskutować o Carli – oznajmił jej skomplikowany małżonek i strzelił lekceważąco palcami. Następnie skupił całą uwagę na żonie.

Na widok płonącego w jego oczach pożądania temperatura Diany podskoczyła o kilka stopni w czasie wystarczającym na jedno uderzenie serca.

– Carla… – wykrztusiła, z trudem starając się zachować przytomność umysłu.

Gianfranco tylko uśmiechnął się. Była w stanie wybaczyć mu, że zrobił z niej bezmyślną niewolnicę pożądania, bo – o dziwo – w ten sam sposób oddziaływała na niego. Pomimo rudych włosów, piegów i tak dalej. Ten człowiek miał przedziwny gust, ale czyż mogła z nim dyskutować…?

Nadal wpatrując się w oczy żony, Gianfranco przesunął w dół dłoń, musnął kostkami palców kontur jej piersi, zanim otoczył ją palcami i wypełnił dłoń jej ciepłem.

– Wiesz, jak bardzo cię pragnę?

Poczuł, że zadrżała. Kiedy uniosła powieki i spojrzała na niego, jej oczy były mroczne i zamglone, ich zieleń niemal całkowicie zakryły rozszerzone źrenice.

– Gianfranco, nie powinniśmy… – wyszeptała, jednocześnie myśląc: Jeśli tego nie zrobimy, uschnę.

– Powinniśmy. – Przycisnął gorące wargi do jej ust. – Wiesz, jak wspaniale smakujesz? – Zaczął obrysowywać kontur jej twarzy, niemal nie dotykając końcami palców skóry. – Nie mogę przetrwać dnia bez zapachu twojego ciała, bez widoku twojej twarzy, bez dotykania cię…

Pragnęła, by powiedzieć mu „kocham cię”, ale powstrzymała zakazane słowa i szepnęła:

– Pokaż, jak bardzo mnie pragniesz.

Zobaczyła płomień w oczach męża, wspięła się na palce i lekko musnęła wargami jego usta. Gdy zaczęła się odsuwać, wpił się w jej usta. Całował, jak gdyby czerpał z niej życie.

Osunęli się na pokrytą mchem ziemię.

Wyciągnięty leniwie na mchu, z dłonią wsuniętą pod głowę, Gianfranco obserwował żonę, która zaczęła się ubierać. Balansując na jednej nodze, z rękami na plecach, Diana walczyła niezręcznie z zapięciem biustonosza.

– Mógłbyś mi pomóc.

– Jestem ekspertem od zdejmowania bielizny. Poza tym nie potrzebujesz tej części garderoby, choć jest bardzo ładna – przyznał. – Wolę, kiedy jesteś swobodna i niczym nieskrępowana, zwłaszcza pod jedwabną bluzką.

– Chcesz powiedzieć, że jestem płaska – parsknęła, udając urażoną, i wyrwała mu bluzkę z ręki.

Właściwie małżeństwo z nim wyleczyło Dianę z kompleksów na punkcie jej ciała; rozkoszował się nim i nauczył ją, jak to robić.

Zaśmiał się.

– Nie powiedziałbym! Doskonale pasujesz do moich dłoni – przypomniał, wyciągając rękę i poruszając sugestywnie palcami, jakby chciał jej to zademonstrować.

Odwróciła szybko głowę, ale zdążył zobaczyć ognisty rumieniec na jej policzkach. Uśmiechnął się szeroko na myśl, że mogła się rumienić, gdy czuł jeszcze jej smak na swoich wargach, kiedy znał każdy cal jej ciała lepiej od własnego.

– Rumienisz się.

Odrzuciła w tył rude włosy; opadały w nieposłusznych lokach na jej ramiona, gdy zapinała spódnicę.

– Po prostu lubisz mnie dręczyć – zaatakowała z wyrzutem.

Jego spojrzenie ześliznęło się na gładki dekolt Diany. Odgarnął dłonią jej włosy, potem złożył gorący, długi pocałunek na rozchylonych wargach.

– I całkiem słusznie – powiedział – bo i ty mnie dręczysz.

To była prawda, bo choć jego pożądanie nie domagało się już tak gwałtownie zaspokojenia, pojawiało się, ilekroć na nią spojrzał albo choćby nawet pomyślał. Dawniej niczego podobnego nie odczuwał.

– O czym myślisz? – spytał, obserwując jej twarz z denerwującym skupieniem. Zawsze miała wtedy wrażenie, że mógłby czytać w jej myślach.

Potrząsnęła głową.

– Tak sobie rozważałam… Po prostu to wszystko…

Wymownym ruchem szczupłego ramienia wskazała toskański krajobraz, faliste wzgórza nakrapiane oliwkowymi zagajnikami oraz starannie i z wielkim nakładem kosztów odrestaurowane palazzo. Należało do jego rodziny od piętnastego wieku – z wyjątkiem kilku lat, gdy ojciec Gianfranca przegrał je w pokera.

Rok temu życie było o wiele prostsze. Była pielęgniarką filozoficznie odnoszącą się do faktu, że nie może nawet marzyć o własnym mieszkanku w Londynie.

Teraz jest panią tej rozległej posiadłości i kilku innych luksusowych domów w Europie, wliczając w to londyński dom w stylu georgiańskim z nieodzownym basenem oraz kompleksem rekreacyjnym. I żoną tego wpływowego, zagadkowego mężczyzny, który zarobił miliardy, pozwalające to wszystko utrzymać.

– To takie odległe od mojego dawnego życia.

W ciągu roku zaszło tyle zmian, że czasem, gdy przelotnie zobaczyła się w lustrze, z trudem rozpoznawała widoczną w nim kobietę. I nie chodziło tylko o markowe ubrania. Zmiany były o wiele głębsze.

W gruncie rzeczy nie miała wielkiego wyboru. Musiała się dostosować, kiedy nagle znalazła się w całkowicie obcym środowisku, wyrwana dramatycznie z warunków zapewniających jej komfort psychiczny. Aby sobie poradzić, musiała zdobyć nowe umiejętności.

No i została macochą.

Lekka zmarszczka pojawiła się pomiędzy jej brwiami, gdy pomyślała o uwielbianym pasierbie.

To mogło być najtrudniejsze wyzwanie, gdyby Alberto zdradzał choć cień niechęci do swojej macochy. Albo gdyby Gianfranco nie okazał jasno przy jedynej okazji, gdy znalazła się pośrodku sprzeczki między ojcem a synem, że w sprawach potomka on podejmuje wszystkie decyzje.

– Dzieci – oznajmił, najwidoczniej nie zdając sobie sprawy, że ją tym uraził – potrzebują stabilności.

– Chcesz powiedzieć, że dzieci to element stały, a żony – tymczasowy.

W jego nieustępliwym spojrzeniu pojawiła się irytacja, gdy odpowiedział jej chłodno:

– Jeśli chcesz to sformułować w ten sposób…

Wzruszył niedbale ramionami. Zabolało ją to tak, że wymknęła się jej nieostrożna – wiedziała o tym w chwili, gdy te słowa padły z jej ust – aluzja do pierwszej żony.

– Nie sądzę, żebyś powiedział matce Alberta, gdy się jej oświadczałeś, że ten związek nie będzie trwał wiecznie?

Twarz mu zlodowaciała, wydawał się surowy i chłodny.

– Moje małżeństwo z Sarą nie ma z tym związku. Nie ożeniłem się z tobą, żeby dać Albertowi matkę.

– Czasem zastanawiam się, dlaczego w ogóle się ze mną ożeniłeś…

– Poślubiłem cię, bo nie mogłem myśleć logicznie, nie mając cię obok, bo nie będę się tobą dzielić z innym mężczyzną.

Ani słowa o miłości, ale pocałował ją i powiedziała sobie, że to jej nie obchodzi. A jakieś trzy sekundy później przestała zupełnie myśleć.

Westchnęła. Tak działo się zawsze, ilekroć Gianfranco jej dotykał. Duma i zasady ulatniały się. Dlatego została żoną człowieka, który nigdy nie udawał, że ją kocha, choć przez ułamek sekundy – gdy się oświadczał – taka możliwość przemknęła jej przez myśl.

– Ale ty prawie mnie nie znasz! – zaprotestowała. – Trzeba czasu, by się zakochać, i…

Przeniosła zaskoczone spojrzenie na szczupłą, przystojną twarz męża i pomyślała: Naprawdę cię kocham. Z jej rozchylonych ust wyrwało się rozedrgane westchnienie. Uśmiech pełen zdumienia i radości rozjaśnił jej twarz. Zobaczyła, że Gianfranco też się uśmiecha, ale uśmiech wykrzywił jego usta w cynicznym grymasie, a w oczach pojawił się niezwykły chłód.

– Nie szukam miłości.

Uśmiech zastygł na jej twarzy, ale oczy traciły blask, gdy ciągnął swoje wyjaśnienie.

– Jeśli coś takiego w ogóle istnieje…?

– Rozumiem, że w to nie wierzysz.

Uniósł ciemną brew i uśmiechnął się ironicznie.

– Poza światem bajek? Wiesz, ile małżeństw trwa dłużej niż kilka lat?

– Więc kiedy mówisz „na dobre i na złe”, czy to znaczy „dopóki fałszywy połysk nie zblednie” lub „dopóki nie nawinie się coś lepszego?

– A ty uważasz, że szlachetniej i odważniej jest podtrzymywać małżeństwo z poczucia obowiązku? – Wykrzywił usta i potrząsnął głowa. – To nie jest szlachetność. W najlepszym razie – przyzwyczajenie, w najgorszym – lenistwo i strach. Jestem realistą. Wolałabyś, żebym recytował banały, że przeznaczone jest nam być razem przez całą wieczność?

– Są tacy ludzie. Moi rodzice byli małżeństwem od trzydziestu pięciu lat, gdy zginęli.

– W wypadku?

– Autokar, którym podróżowali, rozbił centralną barierkę na autostradzie i zderzył się z ciężarówką jadącą w przeciwnym kierunku. Zginęło dziesięć osób, w tym moi rodzice.

– Ile miałaś lat?

– Osiemnaście, byłam na pierwszym roku studiów pielęgniarskich.

– Bardzo mi przykro. Cieszę się, że małżeństwo twoich rodziców było szczęśliwe, ale nie potrafię przewidywać przyszłości. Nie mam pojęcia, co będę czuł za pięć, dziesięć lat, ale wiem, co czuję teraz. Teraz – powiedział głosem, który wprawił w drżenie każdy nerw w jej ciele – teraz cię pragnę.

To było rok temu, a on nadal jej pragnął i wszystkie plany, o których wspominał, obejmowały i ją.

A co zrobi, kiedy to się zmieni? Ze strachu ścisnęło ją w środku; z cichym okrzykiem odwróciła się i wtuliła twarz w pierś Gianfranca.

– Jestem szczęśliwa! – rzuciła z wyzwaniem.

– Szczęśliwa?

Poczuła dłonie męża na swoich ramionach i z zamkniętymi oczami mocniej wtuliła się w niego.

– Tak, jestem szczęśliwa.

Każdy ma swój przepis na szczęście, ale wiedziała, że jej przepis zawiera jeden ważny składnik. Gianfranco. I dlatego powiedziała „tak”, gdy się jej oświadczył.

Oderwał jej twarz od swej koszuli. Jedna wielka dłoń ujęła z boku jej twarz, druga zatopiła się w gęste, jedwabiste kędziory na karku, gdy uważnie się jej przyglądał.

Przypomniał sobie, jak wyglądała, kiedy mówiła, że nie może za niego wyjść, ponieważ nie będzie miała dzieci. Widział wdzięczność w oczach Diany, kiedy zapewnił ją, że jemu to nie przeszkadza. Najwyraźniej nie uwierzyła w ani jedno słowo, ale w gruncie rzeczy nie próbował rozproszyć jej wiary w jego szlachetność.

Wbrew temu, co sądziła, nie było to z jego strony poświęcenie. Gdy opowiedziała mu o swej tragedii, jego pierwszą reakcją była ulga!

Ulga, że nigdy nie będzie musiał przeprowadzić koszmarnej rozmowy – w której musiałby odgrzebywać dawne błędy.

– Szczęśliwa? – rzucił żartobliwie, ocierając kciukiem migotliwą łzę spływającą po jej policzku. – To jest łza radości?

Nie odpowiedziała. Pochyliła tylko głowę i spytała:

– A ty jesteś szczęśliwy?

– Co to jest szczęście?

Zobaczyła na jego twarzy przebłysk rozdrażnienia i pomyślała: Gdybyś był szczęśliwy, nie musiałbyś zadawać tego pytania.

– Byłbym szczęśliwszy – stwierdził, biorąc ją za rękę – gdyby Carla postanowiła wrócić do domu wieczorem.ROZDZIAŁ DRUGI

Życzenie Gianfranca nie spełniło się.

Kiedy wrócili do domu, Carla, ubrana w pokryty cekinami kostium kąpielowy, najwidoczniej przeznaczony bardziej do eksponowania idealnego ciała niż pływania w basenie, spytała Gianfranca, czy dałby się uprosić i zabrał ją ze sobą helikopterem następnego ranka.

– Myślałem, że masz jakieś pilne sprawy do załatwienia.

– Nie, jestem cała do twojej dyspozycji – odpowiedziała, najwyraźniej nie zauważając oczywistej sugestii. – A służba już wróciła, więc nie musisz chować się w kuchni. Obaj jesteście dziwakami – mruknęła, potrząsając głową, potem z pięknym uśmiechem poprosiła Gianfranca, by posmarował jej plecy kremem z filtrem.

Diana zesztywniała, instynktownie zacisnęła pięści, gdy zobaczyła w myślach dłonie Gianfranca na rozgrzanej, gładkiej skórze tamtej kobiety.

– Nie sądzę, by groziło ci poparzenie, Carlo. Jest wpół do siódmej.

Diana rzuciła Carli blady uśmiech i podążyła za mężem do środka.

– Nie bądź taki niegrzeczny dla Carli – syknęła.

Uniósł brew.

– Chcesz, żebym smarował kremem inną kobietę? Nie sądzę. Widziałem twoją twarz. Wepchnęłabyś ją do basenu, gdybym spróbował. – Nie sprawiał wrażenia niezadowolonego z tego powodu.

Policzki Diany pokryły się rumieńcem.

– Nie, wepchnęłabym do basenu ciebie, ale Carla taka już jest … Nie miała nic złego na myśli. Ona zachowuje się tak wobec wszystkich mężczyzn.

Skrzywił się z niesmakiem.

– Masz na myśli, że podrywa wszystkich.

Otworzyła szeroko oczy. Przycisnęła dłoń do brzucha, bo nagle poczuła mdłości.

– Ona nigdy… nie próbowała poderwać ciebie, prawda?

– Dżentelmen nie mówi o takich sprawach.

– No to możesz spokojnie rozpuścić język.

Gianfranco odrzucił głowę w tył i wybuchnął śmiechem.

– Ona naprawdę nie jest w moim typie, cara – zapewniał, unosząc dłoń, by pogłaskać Dianę po policzku. – I nie musisz martwić się o jej uczucia. Jest gruboskórna jak nosorożec. O ile nie wskażemy jej drzwi, jesteśmy na nią skazani aż do jutra. Sądzę, że musimy po prostu robić dobrą minę do złej gry.

Podczas kolacji Gianfranco nie okazywał specjalnie chęci, by dostosować się do własnej rady, więc na Dianę spadł obowiązek uśmiechania się.

Zanim dotarła do połowy rozwlekłego opisu sław, o które otarła się podczas aukcji na cele dobroczynne, Dianę rozbolały mięśnie twarzy od nieustannego wysiłku.

– Wspomniałam już, że rozmawiałam z księciem? To czarujący człowiek.

Zanim Diana zdążyła przywołać na twarz wyraz uprzejmego zainteresowania, Gianfranco wtrącił sucho:

– Tak, wspomniałaś… kilkakrotnie.

Diana rzuciła mężowi ostrzegawcze spojrzenia zza rzęs i spytała pogodnie:

– Carlo, jesteś pewna, że nie masz ochoty na kawałek cytrynowej tarty?

– Nie, nie, ja dbam o linię! – Obrzuciła drugi kawałek tarty leżący na talerzu Diany spojrzeniem sugerującym, że i ona powinna robić to samo. – Ale czy mogłabyś pożyczyć mi swego męża na kilka chwil? Takie nudne sprawy finansowe… – Zerknęła pytająco na Gianfranca. – Jeśli to nie sprawi ci kłopotu…?

Zapadło milczenie i przez koszmarną chwilę Diana sądziła, że Gianfranco ma zamiar odpowiedzieć: „Tak, sprawi mi to kłopot”. Jednak wstał, a jego postawa bardziej sugerowała rezygnację niż skwapliwość.

– Czy to pilne?

– Cóż, prawdopodobnie ty byś tak tego nie określił, ale ja się denerwuję.

– Zechcesz przejść do gabinetu?

Zwrócił pytające spojrzenie na Dianę.

– Ja poczekam tutaj.

Carla wygładziła na biodrach nieskazitelnie leżącą spódnicę i poklepała Dianę po ręce.

– Nie martw się, zajmuję mu tylko parę minut.

Te parę minut przeciągnęło się w godzinę; przez ten czas Diana siedziała samotnie przy stole, popijając kawę. Kiedy pojawiła się pokojówka, Diana podziękowała za dolewkę i z uśmiechem poinformowała dziewczynę, że może już sprzątać ze stołu.

Mijając drzwi gabinetu Gianfranca, głośno poinformowała męża o zamiarze udania się na spoczynek, zanim jednak to zrobiła, usłyszała wybuch wielce rozbawionego śmiechu.

– Za chwilę przyjdę! – odkrzyknął Gianfranco.

Okazało się, że jego poczucie czasu nie jest lepsze od Carli. Była już północ, gdy wreszcie zjawił się w sypialni. Słysząc jego kroki w korytarzu, Diana wskoczyła do łóżka, porywając po drodze czasopismo ze stolika.

– Czego chciała?

Zdawała sobie sprawę, że w sytuacji takiej jak ta łatwo o posądzenie, że jest zazdrosna. Starała się więc, by wyglądało, że nie jest zbytnio zainteresowana odpowiedzią Gianfranca.

Prawdę mówiąc, minioną godzinę spędziła, chodząc tam i z powrotem, i bez przerwy zerkała na wskazówki zegara. Nie żeby była zazdrosna o Carlę. Miała pewność, że Gianfranco nie myślał o Włoszce w ten sposób, ale łączyła ich przeszłość, wspomnienia, których ona z nimi nie dzieliła. Carla była bliską przyjaciółką matki Alberta, Sary.

Gianfranco parsknął z irytacją.

– Takie tam historie z udziałami, nic naglącego. – Nie dało się tego powiedzieć o jego pragnieniu, by znaleźć się z żoną w łóżku. – W końcu – powiedział, zbliżając się do łóżka, na którym siedziała, otaczając kolana ramionami – mam cię tylko dla siebie.

Przechyliła głowę i przypomniała mu:

– Ten weekend to był twój pomysł.

– To był zły pomysł. – Rozpinając koszulę, usiadł obok żony. Sięgnął po leżące między nimi czasopismo. Zauważyła kątem oka okładkę i próbowała mu je odebrać. – Co takiego czytasz, że nie chcesz, żebym to zobaczył?

– To nic, nic, oddaj mi je, Gianfranco.

Słysząc niepokój w jej głosie, zmarszczył brwi. Odchylił się, trzymając czasopismo w ręce, i odwrócił je. Przekorny uśmiech znikł z jego twarzy. To było czasopismo medyczne.

Diana westchnęła.

– Och, w porządku, nie chciałam ci powiedzieć w ten sposób, ale lekarz zasugerował, żebym przeczytała ten artykuł…

Artykuł? Spojrzał na czasopismo. Na okładce podano spis treści, łącznie z ostatnimi badaniami poświęconymi nowemu lekowi na raka piersi.

Jego umysł w ułamku sekundy wyciągnął przerażający wniosek. Miał wrażenie, że lodowata dłoń zacisnęła się wokół jego serca.

– Co się stało? – spytał, mówiąc sobie w duchu, że jego uczucia nie są ważne, że chodzi tu o Dianę i ze względu na nią powinien być silny i myśleć pozytywnie.

Jej spojrzenie prześliznęło się w bok, rzęsy musnęły gładkie policzki, gdy odwróciła głowę.

– Nic. Nic złego.

Ujął ją za brodę i zwrócił ku sobie twarzą, przysuwając się bliżej.

– Słuchaj, cokolwiek to jest, stawimy temu czoło razem… Zawsze jest nadzieja… ciągle wynajdują nowe leki na… – Urwał i wziął głęboki oddech… – Rak to tylko słowo.

Otworzyła szeroko oczy.

– Nie, to nic podobnego, Gianfranco. Daję słowo, nie jestem chora.

– Nie jesteś?

Kiedy zdecydowanie potrząsnęła głową, westchnął przeciągle i przygarbił się. Nigdy nie odczuwał takiej ulgi.

– Jesteś pewna?

Ujęła go za ręce, podniosła się na kolana i potarła nosem o jego nos.

– Całkowicie.

Przyciągnął ją szarpnięciem ku sobie i pocałował mocno jej miękkie, rozchylone wargi.

– Jeśli jeszcze raz zrobisz mi coś takiego – powiedział, gdy wreszcie ją puścił – to cię uduszę. Rozumiesz?

Skinęła głową.

– Rozumiem.

– No więc, skoro ustaliliśmy, że mi nie umierasz – pomimo lekkiego tonu musiał wsunąć ręce do kieszeni, by ukryć fakt, że nadal drżały – dlaczego to czytasz?

Popatrzyła na niego przez rzęsy, w zielonych oczach rozbłysły ogniki tłumionego podniecenia.

– Przeczytaj to – zaproponowała, otwierając czasopismo i wskazując palcem stronę, zanim podała je mężowi.

Pobieżne przejrzenie artykułu nie zabrało mu wiele czasu. Kiedy skończył, zamknął czasopismo i odłożył na łóżko. W artykule omawiano współczynnik sukcesu najnowszej kuracji przeciwko niepłodności; jak sugerowano, dawała ona nadzieje kobietom, które wcześniej jej nie miały.

– I co? – spytała z podnieceniem. – Co o tym sądzisz? Szukają odpowiednich kandydatek do następnych badań klinicznych. Wiem, że nie ma gwarancji, ale…

Przerwał jej.

– To z tego powodu doprowadziłaś się do takiego stanu? – Kręcąc głową, wyciągnął do niej ramiona; wtuliła się w nie chętnie, ciepła i miękka. Przytulił ją, wplatając palce w lśniące, słodko pachnące włosy. Przycisnął jej głowę do serca i przypomniał: – Zanim się pobraliśmy, powiedziałem, że nie chcę mieć dzieci.

– Wiem, co powiedziałeś, i to było bardzo miłe…

– To prawda.

Odsunęła się i uniosła ku niemu twarz. Marszcząc czoło, niecierpliwie otarła grzbietem dłoni pojedynczą łzę spływającą po policzku.

– Ty naprawdę nie chcesz mieć dzieci. – Potrząsnęła głową, ściągnęła ze zdumieniem brwi i powiedziała jakby do siebie: – To nie może być prawda. Widziałam cię z Albertem i innymi dziećmi. Jesteś wspaniały i…

– Z dziećmi jest dużo roboty. Uniemożliwiają życie towarzyskie. Nazwij mnie samolubem – lepiej, by on to powiedział, zanim ona to zrobi – ale nie chcę wracać wieczorem do żony, która jest tak wyczerpana, że może tylko zasnąć.

Spojrzała na niego, jakby wyrosła mu druga głowa, i to niezbyt piękna.

– Nie możesz tak uważać, Gianfranco.

– To nie ja zmieniłem zdanie – przypomniał jej ostro – tylko ty.

– Sądziłam, że ucieszy cię, że istnieje szansa – wykrztusiła głosem pełnym łez i rozczarowania. – Kate da Angelowi dziecko, i ja chciałam…

– My to nie Kate i Angelo. To inny przypadek.

– Sądzisz, że o tym nie wiem?

– Ja już mam syna. – Syna, w obronie którego chętnie oddałby życie… jak to zrobiła jego matka.

Ta świadomość pozwoliła mu oprzeć się błaganiu w jej wzroku. Oczywiście wiedział, że nikt nie obwinia go o śmierć Sary, i racjonalnie myśląc, zdawał sobie sprawę, że nie jest to jego wina, ale pozostawało faktem, że gdyby nie był tak nieodpowiedzialny i nie zrobił jej dziecka, gdyby nie skłonił jej do ślubu obietnicą luksusowego życia i nie wyperswadował aborcji, dzisiaj by żyła.

Dolna warga Diany zadrżała, gdy odezwała się drżącym głosem:

– Ale moglibyśmy mieć nasze dziecko. Ja nie mam syna. Nie mam dziecka. Lekarz powiedział, że w ostatnich latach poczyniono wielkie postępy w sztucznym zapłodnieniu.

– I za moimi plecami poszłaś do lekarza… – Wykorzystał gniew, by stłumić poczucie winy.

– Nie patrz tak na mnie, Gianfranco.

– Jak? – spytał chłodno.

Rzuciła mu zrozpaczone spojrzenie.

– Myślę, że byłbyś szczęśliwszy, gdybym powiedziała, że mam romans!

Inny mężczyzna… to było śmieszne.

Patrzył na nią z nieruchomą, kamienną twarzą. Myśl o mężczyźnie dotykającym Diany nie skłaniała go do śmiechu, a nawet do uśmiechu. Rozbudziła w nim wściekłość.

Westchnęła i potrząsnęła przecząco głową. Podjęła świadomy wysiłek, by rozładować narastający antagonizm.

– Nie robiłam niczego poza twoimi plecami… Po prostu chciałam ustalić fakty, zanim omówię je z tobą. Nie zamierzałam rozbudzać twoich nadziei, a lekarz powiedział, że..

Przerwał jej, nie chciał słyszeć, co powiedział jakiś lekarz. To lekarz zapewnił go, że cukrzyca, która rozwinęła się u Sary w okresie ciąży, nie jest powodem do zmartwienia. Cukrzyca ciążowa, tłumaczył, to zjawisko częste, ale rzadko są z nią kłopoty po porodzie.

I uwierzył mu, jak ostatni dureń.

Tymczasem po porodzie choroba Sary rozwinęła się w cukrzycę insulinozależną, wymagającą codziennych zastrzyków. I znowu przekonały go zapewnienia pewnego siebie medycznego eksperta, że nie ma powodu, by Sara nie mogła prowadzić normalnego życia.

Trzy miesiące później pochował żonę, która zmarła z powodu przypadkowego przedawkowania insuliny.

– Myślałem, że nasze małżeństwo opiera się na szczerości?

– Nie nasze małżeństwo… – ucięła i poderwała się z łóżka. Boże, gdyby tego nie zrobiła, mogłaby go udusić! – A co z tym, czego ja chcę? Czego potrzebuję?

– Sądziłem, że daję ci to, czego chcesz i potrzebujesz.

– Chcę tego dziecka.

– Nie ma żadnego dziecka.

– Może być, może! – załkała. Wytrącił ją z równowagi fakt, że nawet nie próbował rozważyć jej słów.

– Znam ludzi, którzy próbowali metody in vitro. Zdominowała ich życie, spowodowała wiele problemów w ich związku, nie mówiąc już o emocjonalnym i fizycznym wpływie tych wszystkich chemikaliów na kobietę.

– Niektórzy uważają, że warto to znieść… a jeśli nawet nie podejmiesz próby, zawsze będziesz się zastanawiał…

– Nie chcę nigdy tego przechodzić. Poza tym z tego, co mi mówiłaś, masz znikome szanse zajścia w ciążę.

Diana przycisnęła pięści do brzucha: zrobiło się jej niedobrze.

– Ale jest szansa.

– Nie, nie chcę dziecka.

Ogarnął ją gniew. Może nie chodziło o to, że nie chciał dziecka. Może nie chciał mieć dziecka z nią.

– Więc może znajdę kogoś…

Gdyby odpowiedział gniewem, gdyby zareagował w jakiś inny sposób, a nie odrzucił w tył głowę i wybuchnął śmiechem, mogłaby ochłonąć. Ale on się zaśmiał.

– Uważasz, że tego nie zrobię?

Przestał się śmiać. Zadrżała, gdy ich oczy się spotkały. Nigdy nie widziała w nich takiego chłodu.

– Wiem, że nie zrobisz. – Bo gdyby kiedyś zobaczył, że jakiś facet za bardzo się z nią spoufala, to już on postara się, żeby obojgu odechciało się takich poufałości!

– Doprawdy? – zapytała spokojnie. – Co ty wiesz? Okazuje się, że nieomylny Gianfranco Bruni jednak nie wie wszystkiego.

– Co robisz? – spytał, kiedy zaczęła biegać po pokoju, otwierając drzwi i szuflady, i wrzucając ich zawartość do torby.

– Pakuję się.

Jego arystokratyczne rysy zastygły; prychnął pogardliwie.

– Jesteś śmieszna.

Wysunęła szufladę i wyciągnęła paszport.

– Nie, nareszcie nie jestem śmieszna. Musiałam być szalona, że za ciebie wyszłam! Jesteś najbardziej samolubnym człowiekiem, jakiego spotkałam. Zabieram samochód. Zostawię go na lotnisku.ROZDZIAŁ TRZECI

Diana nie miała wątpliwości, gdzie ma się schronić.

Ilekroć wpadała w kłopoty, można było przewidzieć gdzie – albo raczej do kogo – się uda, pewna gorącego przyjęcia. Jak również tego, że jej najlepsza przyjaciółka, Sue, nie będzie nalegać na wyjaśnienia, dopóki ona sama do tego nie dojrzeje.

Zachowanie Diany było tak przewidywalne, że nie mogła nawet udawać, iż milczenie Gianfranca wynika z niemożności odnalezienia jej.

Spojrzała na zegarek i nie potrafiła uwierzyć, że wciąż jest trzecia.

Każda bolesna minuta niekończącego się dnia wydawała się godziną. To ty odeszłaś. A on za tobą nie pobiegł. Nigdy mu tego nie wybaczy.

Jedno było pewne: Jeśli chce zachować choć odrobinę szacunku dla siebie, nie może tak żałośnie tu siedzieć.

Musi zacząć planować swoją przyszłość jako kobieta samotna. Na szczęście miała odpowiednie kwalifikacje, więc bez trudności zarobi na życie, nawet gdyby z początku pracowała na zlecenia.

Wzięła do ręki pilota i – myśląc bez specjalnego entuzjazmu o powrocie do dawnego życia – włączyła telewizor.

Twarz elegancko ubranej prezenterki z dziennika telewizyjnego wypełniła ekran.

– W pierwszą rocznicę tragedii…

Diana otworzyła szeroko oczy, gdy spokojne oblicze prezenterki zastąpił obraz przywodzący na myśl strefę wojny: totalne zniszczenie, kawałki metalu, ryk syren. Potem nastąpiło zbliżenie na zakrwawioną twarz oszołomionego mężczyzny, który wychwalał służby ratunkowe.

– Trwa właśnie żałobne nabożeństwo w intencji ofiar – oznajmił głos zza kadru.

Twarz zaszokowanej Diany straciła wszelki wyraz. Gianfranco, jako jeden z ocalonych, otrzymał zaproszenie na uroczystość, ale uprzejmie je odrzucił. Wierzył, że należy żyć teraźniejszością, nie przeszłością. Nieco zaskakujące podejście w przypadku kogoś, kto nigdy nie doszedł do siebie po śmierci pierwszej żony.

Zapomniałam… Jak to możliwe, zachodziła w głowę, i zaśmiała się cicho, z niedowierzaniem.

Jak mogła zapomnieć o dniu, który zmienił życie tak wielu ludzi?

Teoretycznie miała wolny dzień, ale kiedy w szpitalu, w którym pracowała, ogłoszono stan pogotowia po wybuchu bomby na zatłoczonej ulicy, wezwano ją do pracy, podobnie jak resztę niezbędnego personelu.

Zanim dojechała na miejsce, personel dyżurny na oddziale przygotował możliwie największą liczbę łóżek. Pacjentów w lepszej kondycji przenoszono na oddziały ogólne, by zrobić miejsce dla rannych.

Jednym z nich był mały Alberto Bruni, którego oddano pod opiekę Diany. W chwili, gdy wahadłowe drzwi rozchyliły się, by przepuścić wózek przewożący chłopca z sali operacyjnej, zerknęła na zegarek i ze zdumieniem uprzytomniła sobie, że pracuje od ośmiu godzin.

– Diano, kiedy miałaś przerwę?

Odwróciła się i uśmiechnęła na widok zatroskanej twarzy przełożonego pielęgniarek, Johna Stewarta. Worki pod jego niebieskimi oczami były wyraźniejsze niż wczoraj. Zastanowiła się, czy i ona ma tak zmęczony wygląd.

– Właśnie przewożą mojego pacjenta z bloku operacyjnego, John. Poczekam, dopóki nie znajdzie się na swoim łóżku. – Zerknęła na nazwisko na dokumentacji, którą właśnie dostarczono. – Bruni – odczytała na głos. – Myślisz, że to następny turysta?

– Być może. Nazwisko ma włoskie brzmienie.

Ściągnęła brwi i z namysłem przygryzła dolną wargę.

– Ciekawe, czy zna angielski? – spytała, starając się przewidzieć wszystkie problemy. Nie podejrzewała nawet, że mierzący sześć stóp i pięć cali problem, który miał zmienić jej życie, wkracza właśnie do sali.

– No cóż, jeśli nie – stwierdził John, zniżając głos i pochylając głowę w kierunku drzwi – to on musi go znać. To chyba ojciec, nie sądzisz…? No, to ci dopiero niespodzianka – dorzucił. Nie wyglądał przy tym na zadowolonego.

– Kto…? – Diana odwróciła się i urwała. Otworzyła szeroko oczy, gdy zauważyła, o kim mówił zmęczony pielęgniarz.

Wysoki mężczyzna, który szedł obok wózka, miał fascynujące, płynne ruchy, zwykle kojarzące się z tancerzami i atletami.

Brud i pył pokrywające jego twarz i włosy świadczyły, że był jednym z mniej poszkodowanych, a choć ubranie miał poplamione i pokrwawione, nosił je z taką pewnością siebie, że zauważało się to dopiero po pewnym czasie.

Dotąd tylko czytała o ludziach wyglądających jak on. Prawdę mówiąc, czytała również o tym mężczyźnie, ponieważ okazało się, że jej młody pacjent jest synem samego Gianfranca Bruniego.

Nietrudno było zrozumieć, dlaczego tak fascynował media. Z pewnością nie brakowało włoskich arystokratów, których rodowód sięgał kilka wieków wstecz, ale bardzo niewielu zbudowało finansowe imperium dosłownie z niczego.

Gianfranco Bruni był wyniosły, miał płomienne oczy i zmysłowe usta. Zachwycająco piękne, muskularne ciało, szerokie ramiona. A także cechę trudniejszą do zdefiniowania: silny, nieskrywany seksapil.

– To naprawdę Gianfranco Bruni? – Chociaż raz media nie przesadziły, kiedy wychwalały jego wygląd.

John zaśmiał się.

– Jeśli to nie on, to jego brat bliźniak. Zachowaj czujność przy odbieraniu telefonów. Jak tylko dziennikarze się połapią, opadną nas niczym sępy. A jeśli będzie sprawiał ci kłopoty, odeślij go do mnie.

– Nie martw się, John. Poradzę sobie z nim.

Śmieszne, wtedy naprawdę w to wierzyła!

– Po prostu rób, co do ciebie należy, i zostaw politykowanie panom w garniturach. O wilku mowa… Pójdę zająć się tymi dwoma – powiedział, wskazując niechętnie głową dwóch wysokich urzędników szpitalnych, którzy podążali jak cień za Brunim.

Urwał, gdy podeszła do niego pielęgniarka towarzysząca chłopcu, i zapytał ją gniewnie:

– Dlaczego nie zatrzymałaś ojca na zewnątrz?

– Zatrzymałam – zaprotestowała. – No cóż, próbowałam – poprawiła się. – Ale on… – Zerknęła na wysokiego Włocha i wzruszyła ramionami, wznosząc oczy do nieba. – Co miałam zrobić, kiedy mnie zignorował?

Diana spojrzała na dziewczynę ze współczuciem.

– John, ona ma rację. – Najwyraźniej Bruni był typem człowieka, który nie reaguje na prośby, o ile mu to nie odpowiada.

Przystanął w drzwiach i obrzucił pokój twardym spojrzeniem.

Zadziwiające, zważywszy na to, że miał za sobą przeżycia, po których większość ludzi wylądowałaby w szpitalnych łóżkach, nafaszerowana środkami uspokajającymi.

Gdy obserwowała go z ciekawością, przesunął po niej wzrokiem. Czy wyobraziła sobie, czy też popatrzył na nią dłużej…? Ale ułamek sekundy dłuży się, kiedy człowiek wstrzymuje oddech, jak ona to zrobiła.

Stanąwszy przy nim, zorientowała się, że instrumentariuszka nie była jedyną osobą, którą zignorował w szpitalu. Nie potrafiła uwierzyć, że nikt nie zasugerował mu – nawet przy użyciu przymusu – że należałoby zaszyć otwartą ranę na czole.

Poczuła narastające napięcie, gdy spojrzała w ciemne oczy osłonięte gęstymi, czarnymi rzęsami.

– Dzień dobry, jestem Diana Smith. – Rzuciła mu wyćwiczony, kojący uśmiech, ale nie zareagował. – To ja będę zajmować się Albertem. Druga kabina. – Skinęła głową czekającemu sanitariuszowi. – Jeśli zechce pan poczekać na zewnątrz, ktoś da panu znać, kiedy Alberto znajdzie się w łóżku.

– Nie.

– Słucham?

– Ma pani kłopoty ze słuchem? – rzucił zjadliwie.

Jej uśmiech zbladł; musiała przypomnieć sobie, że ludzie rozmaicie reagują na szok i bolesne przeżycia. Niektórzy stają się agresywni, inni – nieznośni, a od czasu do czasu trafia się ktoś, kto demonstruje oba te zachowania. A może było to typowe zachowanie miliardera?

Ale i tak nie zmieni to sposobu, w jaki będzie się do niego odnosić. W jej oczach był ojcem pacjenta. Stan jego konta bankowego był równie nieistotny jak niesamowita długość rzęs.

– Powiedziałem, nie. Nie zechcę poczekać na zewnątrz.

Zostawił ją i ruszył za sanitariuszami.

Wykrzywiła usta w ponurym grymasie i przyglądała się oddalającym się szerokim plecom. No cóż, udało ci się narzucić mu swój autorytet… Z całą pewnością wie, kto tu rządzi.

Pozbywszy się ważniaków w garniturach, John podszedł do niej i pytająco uniósł brew.

– Wszystko w porządku?

– Oczywiście.

Irytacja na Włocha przeszła jej zupełnie, gdy podeszła do łóżka i zobaczyła wyraz jego twarzy, gdy patrzył na nieruchomą postać swojego nieprzytomnego dziecka. Widziała już wcześniej przyprawiający o mdłości strach i obserwowała ludzi, którzy próbowali nad nim zapanować.

Ogarnęło ją współczucie – Gianfranco Bruni przeżywał koszmar na jawie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: