- promocja
- W empik go
Dobra matka - ebook
Dobra matka - ebook
Czy wiesz, co może się stać, gdy nie pilnujesz swojej prywatności?
W Lesie Kabackim zostaje zastrzelona młoda kobieta, matka kilkuletniej dziewczynki. Niedługo po tym w podobnych okolicznościach ginie druga kobieta – także matka. Obie ofiary nieustannie dzieliły się prywatnością swoją i swoich dzieci. Tuż przed śmiercią każda z nich otrzymała tajemniczą wiadomość o treści „bądź dobrą matką”.
Policjanci Agata Górska i Sławek Tomczyk prowadzą skomplikowane i wielowątkowe śledztwo, podczas którego odkrywają wiele brudnych tajemnic sprzed lat. Poza schwytaniem seryjnego mordercy starsza aspirant Agata Górska będzie musiała zmierzyć się także ze swoją przeszłością…
Intrygujący i niezwykle wciągający kryminał, od którego trudno się oderwać.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7976-458-7 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Połowa lipca 2013
Od kilku minut wpatrywał się w zdjęcie kilkuletniej dziewczynki, które wypełniało ekran jego komputera. Miała jasne, sięgające ramion włosy i duże niebieskie oczy. Ubrana w sukienkę podkreślającą ich kolor, siedziała na podłodze i podziwiała misterną konstrukcję stworzoną z lego duplo. Jej plecy dotykały ściany, a nogi w białych rajstopach były zgięte w kolanach i odwiedzione na boki. W buzi trzymała kciuk prawej ręki. Mimowolnie zacisnął pięści i wymamrotał przekleństwo. Wyświetlił drugie zdjęcie, a potem trzecie i czwarte. W sumie było ich dziesięć, wszystkie podobne do siebie. Ta sama dziewczynka, tylko w innych pozycjach ciała: leżąca na brzuchu, siedząca na piętach, stojąca boso na podłodze, z buzią ubrudzoną trzymanymi w rękach lodami, które wypływały z waflowego rożka; ich kolor wskazywał, że były śmietankowe lub waniliowe. Schował głowę w ramionach, a palce wplótł we włosy. Obrazy z przeszłości napłynęły gwałtowną falą i przesuwały się pod jego powiekami jak filmowe kadry, jeden za drugim. Były tak wyraźne i nasycone kolorami, że poczuł skurcz w klatce piersiowej. Oderwał ręce od głowy i uderzył pięścią w stół. Metalowa popielniczka pełna niedopałków spadła na podłogę, a jej zawartość rozsypała się po dywanie.
– Kurwa mać!
Zerwał się z miejsca i przez kilka minut chodził po pokoju, żeby ochłonąć. Następnie podniósł popielniczkę, nie zawracając sobie głowy sprzątaniem. Pieprzona dziwka, pomyślał i otworzył nową paczkę papierosów. Wysupłał jednego, przypalił i zaciągnął się mocno. Za każdym razem tak reagował, to było silniejsze od niego. Wrócił do komputera i jeszcze raz obejrzał zdjęcia.
– Głupia dziwka bez wyobraźni – wymamrotał do siebie i zaklął, gdy popiół z papierosa spadł na klawiaturę.
Pochylił głowę i dmuchnął. Drobiny szarego pyłu wzbiły się w powietrze i opadły na blat stołu. Zgasił niedopałek w popielniczce i przypalił następnego papierosa.ROZDZIAŁ 1
Początek sierpnia 2013
Nie spuszczając wzroku z ubierającego się mężczyzny, Lena Dobosz podłożyła pod głowę drugą poduszkę i pilotem włączyła odtwarzacz płyt kompaktowych. Po chwili sypialnię wypełniły dźwięki Piosenki księżycowej Varius Manx:
Śpisz pięknie tak, po kątach cisza gra
Szkoda słów… Resztę dopowie księżyc
Śpisz, staram się oddychać szeptem
Pościel jeszcze pachnie ogniem naszych ciał…
Piosenka była częścią ich pożegnalnego rytuału.
Mężczyzna zapiął ostatni guzik koszuli i podał Lenie leżący na fotelu krawat.
– Zawiążesz? Byłem na pożegnalnym koncercie, gdy Lipnicka odchodziła z zespołu.
Usiadł na brzegu łóżka i zanucił z wokalistką:
– „Kiedyś znajdę dla nas dom z wielkim oknem na świat…”
Był romantykiem i chciał wierzyć, że Lena jest w nim zakochana. Płacił pięćset złotych za godzinę, więc mogła udawać, co tylko chciał.
– Wiem – wyszeptała tuż przy jego ustach. Podciągnęła węzeł jedwabnego krawata w prążki i poprawiła kołnierzyk koszuli. – Gotowe.
– Dziękuję. – Mężczyzna włożył marynarkę i wyjął z portfela kilka stuzłotowych banknotów. Nie pytając, schował zwitek pieniędzy do szkatułki stojącej na staroświeckiej toaletce, którą Lena wypatrzyła kiedyś na targu staroci na Kole. – Piękne cacko.
Mówił tak za każdym razem, gdy podnosił wieczko srebrnego pudełka z pierwszej dekady dwudziestego wieku, które kosztowało Lenę kilka takich spotkań jak to, dobiegające właśnie końca. Kobieta leniwym ruchem odrzuciła kołdrę i wstała z łóżka. Pozwoliła klientowi patrzeć przez chwilę na swoje nagie ciało, a potem owinęła się satynowym szlafrokiem i musnęła ustami policzek mężczyzny.
– Może będziesz musiała zmienić zastosowanie tej szkatułki. – Uśmiechnął się tajemniczo, włożył rękę do kieszeni i wyjął małe, płaskie pudełko, w jakie zwyczajowo pakuje się biżuterię. – To dla ciebie.
Zaintrygowana Lena zajrzała do środka i wstrzymała oddech na widok broszki w kształcie ważki. Bez słowa wpatrywała się w ażurowe skrzydła owada, a jej serce zwiększyło liczbę uderzeń. Próbując zapanować nad emocjami, wciągnęła nosem powietrze, zrobiła głęboki wdech, a następnie wyjęła broszkę z pudełka i położyła na dłoni.
– Jest piękna. Dziękuję. – Z trudem przełknęła ślinę przez ściśnięte gardło.
– Cieszę się, że przypadła ci do gustu. To Lalique. – W głosie mężczyzny zabrzmiała duma.
– Lalique?
– Myślałem, że poznajesz.
– Tak, oczywiście – zapewniła. – Po prostu jestem…
– Zaskoczona? – Na jego twarzy pojawił się pełen zadowolenia uśmiech.
– Bardzo. Musiała kosztować mnóstwo pieniędzy.
– Mam znajomą antykwariuszkę. Wystarczy powiedzieć, czego się szuka, a ona prędzej czy później to znajdzie. I taniej niż na aukcjach.
– Biżuteria Lalique’a bardzo rzadko pojawia się w obiegu. Częściej można trafić na szkło lub maskotki samochodowe.
– Ale czasem się pojawia. Potomkowie jego klientów, albo raczej klientek, niekiedy pozbywają się rodowych klejnotów. Tak mówiła ta moja znajoma. A ja nie znam osoby bardziej odpowiedniej od ciebie, która doceniłaby to cacko. – Jeszcze raz sięgnął do kieszeni i wyjął kopertę. – Tu masz certyfikat autentyczności. Prosto z Francji.
– Certyfikat? – wyjąkała, wciąż oszołomiona.
– Zasługujesz na to. Muszę już iść.
– Oczywiście. – Pocałowała go na pożegnanie. – Do zobaczenia, kochanie.
Położył rękę na klamce.
– Jeszcze o czymś zapomniałaś. – Zrobił minę nadąsanego dziecka.
– Przepraszam, to przez twój prezent – powiedziała Lena i pomyślała, że czasem był irytujący z tymi swoimi rytuałami, do których teraz nie miała głowy. – Oczywiście było cudownie. Jak zawsze – zapewniła.
Może nie cudownie, ale naprawdę nieźle, pomyślała, zamykając za nim drzwi mieszkania. Lubił przejmować inicjatywę i bawić się w miłość. Dbał, żeby jej też sprawić przyjemność. Był pięćdziesięcioletnim prezesem koncernu farmaceutycznego, spragnionym romantycznych uniesień i rozczarowanym swoim pożyciem małżeńskim. Twierdził, że żonę interesuje tylko stan konta bankowego, a po łączącym ich kiedyś uczuciu nie został ślad. Wszyscy tak mówili, jakby chcieli się wytłumaczyć lub uważali, że Lenę obchodzą ich motywacje.
Rzuciła kopertę na kuchenną szafkę i z broszką w dłoni skierowała się do drugiego pokoju, który pełnił funkcję pracowni. Wzięła lupę i dokładnie obejrzała sygnaturę widniejącą na dolnej części odwłoku ważki. Widok pod szkłem powiększającym nie pozostawiał wątpliwości co do tego, kto jest autorem dzieła, które spoczywało w dłoniach Leny. Odłożyła broszkę do pudełka i poszła do łazienki. Napuściła wody do wanny i zanurzyła się w pachnącej brzoskwiniami pianie, starając się zrelaksować po doznanym szoku. Leżała z głową opartą o brzeg wanny i zamkniętymi oczami, ale ciepła kąpiel nie przynosiła ukojenia. Przeciwnie, jej ciałem wstrząsały chłodne dreszcze. Wysunęła stopę nad powierzchnię wody i palcami, zakończonymi polakierowanymi na czerwono paznokciami, odkręciła kran z gorącą wodą.
Szesnaście lat temu Helena Dobosz zrobiła wszystko, żeby dostać się na wydział tkaniny i ubioru łódzkiej Akademii Sztuk Pięknych i uciec od wiecznie pijanego ojca, który ze szczegółami zaplanował jej przyszłość. Studia w Łodzi były doskonałym pretekstem, żeby opuścić radomskie mieszkanie rodziców i uwolnić się od krzyków, awantur i biedy. Kiedy wyjeżdżała, ojciec walił pięścią w stół i przepowiadał, że Lena szybko wróci, niczym pies z podkulonym ogonem, i będzie błagać na kolanach, żeby ją przyjął z powrotem do domu. Pomyślała wtedy, że ojciec nigdy się tego nie doczeka; była gotowa zapłacić każdą cenę za wolność. Chciała się zajmować projektowaniem biżuterii, a łódzka ASP była w przekonaniu Leny jedynym miejscem, gdzie mogła się tego nauczyć i zdobyć dyplom.
Na początku los jej sprzyjał. Dostała miejsce w akademiku i znalazła pracę gosposi u podstarzałego aktora, dorabiającego występami w reklamach. Nie płacił dużo, ale miał kontakty w telewizji i dzięki fuchom, które jej załatwiał, mogła się utrzymać. Pomagała sprzątać w teatrze, klaskała na widowni w telewizyjnych teleturniejach i bywała hostessą na okolicznościowych imprezach. Czasem wiązało się to z wyjazdem na dzień lub dwa do Warszawy. Na jednej z takich imprez spotkała dziewczynę, która wprowadziła ją do klubu Odlot. Tam Lena poznała Igora i zakochała się pierwszy i jedyny raz w życiu. Igor pracował jako ochroniarz i obracał się w środowisku złodziei, paserów, sutenerów i prostytutek. Był o trzynaście lat starszy, ale dla Leny nie miało to znaczenia; kiedy tylko mogła, wpadała do Odlotu. Igor Białek był dla Leny czuły i troskliwy, ale na nic więcej nie mogła liczyć. Mówił, że jest dla niego za młoda, i traktował jak siostrę; otoczył opieką, pilnował, żeby nikt jej nie zaczepiał i żeby bezpiecznie dotarła na dworzec, gdy musiała wracać do Łodzi. Lena stopniowo pogodziła się z tym, że nigdy nie zostaną parą.
Zaprzyjaźniła się z kilkoma prostytutkami i ich opiekunami, poznała paru typów spod ciemnej gwiazdy, ale nikt jej nie ruszał. Wszyscy wiedzieli, że była pod ochroną Igora. Wtedy też poznała Agatę Górską, która przesiadywała w Odlocie nad książkami albo pomagała kelnerkom sprzątać ze stolików.
Po trzecim roku studiów, w czasie wakacji, Lena wyjechała do Holandii, do pracy w nocnym klubie. Wróciła tuż przed rozpoczęciem roku akademickiego z sumą pieniędzy, która skutecznie zagłuszała wyrzuty sumienia związane ze sprzedażą swojego ciała oraz umożliwiała jej wynajęcie mieszkania w Warszawie. Potrzebowała własnego lokum, jeśli nadal chciała robić to, czego nauczyła się w Holandii. Postawiła na zamożnych klientów, gotowych zapłacić wysoką cenę za wyjątkową usługę, i zwróciła się z prośbą o pomoc do Igora. Dzięki jego znajomościom stopniowo nawiązała kontakty z odpowiednimi mężczyznami. Każdą sobotę i niedzielę spędzała w Warszawie, dając im to, czego nie mogli otrzymać nigdzie indziej.
Po obronie pracy magisterskiej zaczęła myśleć o wycofaniu się z zawodu. Chciała zacząć spełniać swoje marzenia i realizować plany. Nużyło ją zaspokajanie perwersyjnych zachcianek mężczyzn, mimo że dzięki temu po kilku latach było ją stać na kupno dwupokojowego mieszkania na Kabatach. Stopniowo zerwała relacje z większością klientów, pozostając w kontakcie jedynie z pięcioma. Musiała się utrzymać, opłacić rachunki i wspomóc co miesiąc matkę, w tajemnicy przed ojcem. Potrzebowała pieniędzy. Jednocześnie przedstawiła swoje projekty kilku znanym firmom jubilerskim i jedna z nich zaproponowała jej pracę projektantki. Spędziła tam kilka lat do czasu, gdy w dwa tysiące siódmym roku pojechała do Paryża i trafiła na wystawę biżuterii René Lalique’a w oranżerii Pałacu Luksemburskiego. Od dawna zafascynowana wzornictwem secesyjnym, nie mogła oderwać oczu od broszek, pierścionków i bransolet, zaprojektowanych przez francuskiego twórcę. Wtedy też postanowiła otworzyć własną pracownię i realizować autorskie projekty.
Chłód wyrwał Lenę z zamyślenia. Wyciągnęła korek z wanny i owinęła się miękkim ręcznikiem. Jej wzrok padł na zegar, stojący na łazienkowej półce. Zbliżała się dwudziesta pierwsza, zaraz miał przyjść następny klient. Lena wyszła z wanny i energicznymi ruchami wytarła ciało. Kiedy rozczesywała rude, sięgające łopatek włosy, usłyszała dźwięk domofonu. Nacisnęła przycisk zwalniający blokadę drzwi i po chwili wpuściła mężczyznę do mieszkania.
Następnego dnia, po śniadaniu, Lena jeszcze raz wyjęła z pudełka otrzymaną broszkę. Obracała ją przez kilka minut w palcach, a następnie sięgnęła po notes z numerami telefonów i odnalazła ten, z którego nie korzystała od lat. Po wystukaniu cyfr na klawiaturze i próbie połączenia okazało się, że wybrany numer telefonu komórkowego nie należy już do Agaty. Lena mogłaby zadzwonić do komendy, ale na razie wolała skontaktować się z dawną koleżanką prywatnie. Miała jeszcze numer telefonu stacjonarnego, należącego do rodziców policjantki.
– Tu mieszkanie Zdzisława i Elżbiety Górskich. Proszę zostawić wiadomość po sygnale. – Zabrzmiał w słuchawce męski głos o szorstkiej barwie.
Lena przełknęła ślinę. W innych okolicznościach po sygnale powiedziałaby, że z taśmą nie gada, i zakończyłaby połączenie. Ale tym razem zależało jej na nawiązaniu kontaktu.
– Dzień dobry, mówi Lena Dobosz, koleżanka Agaty. Bardzo proszę o przekazanie, że dzwoniłam i proszę o telefon. Mój numer…
Podyktowała dziewięć cyfr i rozłączyła się.ROZDZIAŁ 2
Koniec września 2013
Paula Zdunek przetarła wierzchem dłoni spocone czoło i wzięła ostatni ze znalezionych kluczy. Pomyślała, że jeśli ten też nie będzie pasować, wyłamie zamek. Szkoda by było zabytkowych, dębowych drzwi, ale musiała za wszelką cenę dostać się do zamkniętego pokoju. Na szczęście klucz dał się przekręcić bez oporu i chwilę później kobieta nacisnęła żelazną klamkę. Zardzewiałe zawiasy wydały nieprzyjemny dla uszu zgrzyt, a drzwi uchyliły się na szerokość kilkunastu centymetrów. Paula wsunęła stopę i kolano w powstałą szczelinę i pomagając sobie ramieniem, odciągnęła skrzydło drzwi. Przecisnęła się do środka pomieszczenia, zrobiła krok do przodu i zatrzymała się, próbując przyzwyczaić wzrok do ciemności. Drzwi zamknęły się z trzaskiem za jej plecami. Pięknie, pomyślała, bezskutecznie szarpiąc klamkę, jeszcze tego brakowało. Ogarnęła ją panika. Zaczęła uderzać pięściami w drewniane deski, aż opadła z sił. Osunęła się na podłogę i wcisnęła głowę w ramiona. Kiedy z przerażeniem myślała, że zostanie tam na zawsze, usłyszała dźwięki melodii. Dochodziły z oddali, ale brzmiały znajomo.
How do you do, do you do, the things that you do
No one I know could ever keep up with you…
Wstała i znów zaczęła szarpać klamkę. Musiała za wszelką cenę wydostać się z tego pomieszczenia; już nic nie chciała wiedzieć, niczego sprawdzać, pragnęła tylko uciec stąd jak najdalej. Puściła klamkę i uderzyła pięściami w drzwi. Głos wokalistki Roxette rozbrzmiewał z coraz większą siłą.
How do you do
Did it ever make sense to you
To say bye bye bye?
Paula zacisnęła powieki.
– Cholera jasna! – Ku swemu zaskoczeniu usłyszała własny głos.
Otworzyła oczy. Co za głupi sen, pomyślała i, poirytowana, sięgnęła po dzwoniącą komórkę.
– Halo. – Jej głos przypominał warknięcie.
– Mnie też jest bardzo miło. – Usłyszała w odpowiedzi.
Przekręcając się na plecy, zerknęła na zegarek.
– Nie wierzę, że to się dzieje naprawdę. Jest szósta rano.
– Godzina jak każda inna, kwestia okoliczności.
– Do rzeczy, Kuba, wiem, po co dzwonisz. Chcesz, żebym przyszła dziś do pracy, a ja mówię „nie”. Miłego weekendu. – Przerwała połączenie.
Po chwili znów zabrzmiał dźwięk dzwoniącego telefonu.
– Błagam – jęknął, gdy się zgłosiła. – Nie rozłączaj się. Nie mam innego wyjścia.
– Kuba, pracowałam przez dwa ostatnie weekendy.
– Zgodziłaś się.
– Tak, ale ustaliliśmy, że ten piątek mam wolny.
– Aśce zachorowało dziecko, wczoraj wieczorem przyniosła zwolnienie lekarskie, a Igor…
– …jest na urlopie jeszcze przez tydzień. – Paula usiadła na łóżku i wsunęła stopy w klapki.
– No właśnie. Jak tylko wróci, dam ci wolne, przysięgam.
– A nie przyszło ci do głowy, że mam swoje plany? Na weekend jadę z mamą i Zuzią nad morze, kupiłam już bilety na PolskiBus. Wiesz, taki babski wypad.
– Mówiłaś, że twoi rodzice mają którąś tam rocznicę ślubu i wyjechali zwiedzać zamki nad Loarą.
– Mówiłam? – Paula włączyła tryb głośnomówiący i poszła do łazienki umyć zęby.
– Tak. Mówiłaś też, że zabrali twoją córkę.
– Nie wierzę, że mogłam być taką paplą!
– A jednak. Dlatego do ciebie dzwonię. Mamy zjazd lekarzy, pamiętasz? Zaraz będzie tu niezły cyrk. Grzesiek sam wszystkiego nie ogarnie, a nie mogę przecież zamknąć kanciapy z monitoringiem z powodu braku pracownika. Szef najpierw urwie mi głowę, a potem wywali na zbity pysk.
– Jak ci urwie głowę, to już nie będzie miał kogo wywalać – zauważyła Paula, zdejmując zieloną bluzę od piżamy z napisem „Słodkich snów”.
– Zarobisz ekstrakasę. Przyjdziesz? Nie chciałbym…
– …wydawać mi polecenia służbowego? Wiesz, że to jest wyzysk i łamanie wszelkich możliwych przepisów?
– Wiem, ale nie mam innego wyjścia. Znasz szefa… – Jakub Misiak, menedżer hotelu, zawiesił głos.
– Na siódmą nie zdążę, będę przed ósmą. A teraz wyłącz się z łaski swojej, bo chcę wziąć prysznic.
Nie czekając na odpowiedź, Paulina odłożyła telefon na półkę i zasunęła za sobą drzwi kabiny.
Hotel Flora powstał z połączenia dwóch starych kamienic usytuowanych na Willowej, jednej z cichych ulic odchodzących prostopadle od Puławskiej. Był alternatywą dla gości, którzy cenili kameralność i spokój i niechętnie zatrzymywali się w dużych hotelach w centrum stolicy. Trzy lata temu pisano w gazetach, że Flora jest kolejną zabawką Tadeusza Szulca, zamożnego warszawskiego przedsiębiorcy, który zainwestował niemałe pieniądze w trwający rok remont wnętrz dwupiętrowych budynków, zachowując na szczęście ich zabytkowy charakter. Dla gości przygotowano dwadzieścia dwu- i trzyosobowych pokoi z łazienkami, jadalnię oraz salon wypoczynkowy z kominkiem. Poddasze jednego z budynków przerobiono na nowoczesną salę wykładową, dzięki czemu hotel mógł poszerzyć swoją ofertę i proponować potencjalnym klientom obsługę szkoleń i konferencji. Na poddaszu drugiego budynku znajdował się prywatny apartament właściciela. Wypielęgnowany ogród z oczkiem wodnym i rosarium, przytulne pomieszczenia i atmosfera dawnych lat sprawiały, że Flora miała specyficzny klimat i rosnące grono stałych bywalców.
Paula zaczęła pracować w hotelu kilka miesięcy po jego otwarciu, jako pracownica ochrony. O możliwości zatrudnienia powiedziała jej Lena Dobosz, sąsiadka mieszkająca na parterze bloku, w którym Paula wynajmowała kawalerkę. Zaraz po studiach próbowała dostać etat w szkole jako nauczycielka wuefu, a kiedy poszukiwania zakończyły się niepowodzeniem, zatrudniła się w call center na Kabatach, żeby zarobić na utrzymanie siebie i córki i wyprowadzić się od rodziców. Wynajęła kawalerkę na Stryjeńskich i w ten sposób poznała Lenę, sąsiadkę z parteru. Okazało się, że obie lubią biegać w Lesie Kabackim. Pewnego dnia, gdy zmęczone po biegu wracały do domu, Paula zwierzyła się Lenie ze swojej sytuacji, a sąsiadka zaproponowała Florę. W hotelowej ochronie pracował znajomy Leny, który podsunął Kubie Misiakowi papiery Pauli. Taka praca nie była szczytem jej marzeń; wzięła ją, ponieważ musiała z czegoś żyć i opłacać wynajmowaną kawalerkę. Pragnęła czegoś zupełnie innego i teraz, na myśl o tym, zadrżała i mocniej otuliła się rozpiętym płaszczem. Uważaj, o czym marzysz, przemknęło jej przez głowę, a serce, jakby w odpowiedzi, zwiększyło liczbę uderzeń. Paula się zatrzymała. Ucisk w piersiach utrudniał zrobienie głębokiego wdechu. Od dwóch tygodni każdego dnia bała się coraz bardziej.
Gdy zbliżała się do budynku hotelowego, zauważyła Kubę. Nie słyszała, co mówił, ale z ruchów rąk wywnioskowała, że dyrygował panem Wiesiem, który ustawiał przed drzwiami wejściowymi tablicę na trzech nogach. Kiedy podeszła bliżej, przeczytała napis: „Nowoczesne metody leczenia ADHD u dzieci. Konferencja lekarzy pediatrów”. Poniżej umieszczono wizerunek tupiącego siedmiolatka, a wokół niego znaki towarowe znanych firm farmaceutycznych.
– Hieny – mruknęła pod nosem Paula.
Skinęła głową Kubie i panu Wiesiowi i weszła do wnętrza budynku. Iwona, recepcjonistka, pomachała do niej i wyszła zza swojego pulpitu.
– A ty co? Stęskniłaś się?
– Kuba zadzwonił i prosił, żebym przyszła. – Paula się skrzywiła. – Podobno Aśka na zwolnieniu. Dostał jakiegoś fioła na punkcie tej konferencji.
– To prawda, lata jak opętany i pokrzykuje na wszystkich. Ale co tam, niech krzyczy, nie zamierzam się tym przejmować.
– Zazdroszczę ci dobrego humoru, ja jestem tak wkurzona, że mam ochotę coś rozbić.
Paula otworzyła drzwi obok recepcji i weszła do szatni dla pracowników. Rozebrała się i włożyła służbowy uniform, składający się z białej bluzki, granatowego żakietu i spodni w takim samym kolorze. Potem stanęła przed lustrem i upięła jasne włosy w węzeł nad karkiem; dyrektor nie pozwalał nosić w pracy rozpuszczonych włosów. Wygładziła kołnierzyk bluzki i wsunęła stopy w pantofle na niskim obcasie. Kiedy zakładała bezprzewodową słuchawkę, dobiegł ją głos Grzegorza Roweckiego, szefa ochrony.
– Jest Paula?
– Przebiera się – odpowiedziała Iwona.
Ochroniarka wyszła z szatni i zerknęła z niechęcią na Grzegorza.
– Gdybyś zapomniał, wczoraj harowałam przez dwanaście godzin.
– Nawet jak masz wolne, powinnaś być pod telefonem, nigdy nic nie wiadomo.
– Czy ja wyglądam jak call girl?!
Szef ochrony obrzucił ją przeciągłym spojrzeniem.
– Idź na monitoring, a ja zrobię obchód. Za dwie godziny zmiana.
Ciąg dalszy w wersji pełnej„Nic oprócz strachu”
Jeszcze nigdy strach nie był tak namacalny
Szwecja. Miasto Ystad. To tutaj mieszka komisarz Anna Lindholm. Tu toczy się jej kariera policyjna oraz poukładane życie prywatne, u boku kochającego męża. Pewnego dnia jednak harmonia znika, bo dwie życiowe ścieżki Anny zaczynają się niebezpiecznie splatać...
Vidar – mąż Anny, ulega wypadkowi, w wyniku którego przestaje chodzić. Niedługo potem policjantka otrzymuje list z więzienia, z którego dowiaduje się, że zdarzeniu winny jest Narcyz – seryjny morderca, którego doprowadziła do skazania. Faktów jednak nie udaje się potwierdzić, bo Narcyz umiera otruty.
Anna natomiast zaczyna otrzymywać od tajemniczego nadawcy cytaty z utworów Oscara Wilde’a… Ból w odróżnieniu od przyjemności nie nosi maski.
Pierwsza część trylogii z komisarz Anną Lindholm to epicki kryminał z rozbudowaną warstwą obyczajową na miarę Camilli Läckberg.„Śmierć kolekcjonera”
Sąsiedzi w jednym z elbląskich mieszkań odkrywają parę powieszonych staruszków. Kilka godzin później środowiskiem zbieraczy rzadkich obligacji wstrząsa morderstwo jednego z kolekcjonerów. Ginie mężczyzna, który poprzedniego wieczoru wylicytował na hotelowej aukcji wyjątkowo cenny okaz papierów wartościowych.
Czy obie tragedie są ze sobą powiązane? Na to pytanie próbuje odpowiedzieć komisarz Kamil Soroka, który łączy siły z prokurator Mileną Łempicką-Krol. Bagaż własnych doświadczeń i obsesji zaprowadzi ten duet w wiele ślepych uliczek. Czas działa na ich niekorzyść, a lista podejrzanych się wydłuża.
Śmierć kolekcjonera to mroczna, pełna nieoczekiwanych zwrotów akcji powieść kryminalna, która wciąga czytelnika nie tylko wartką akcją, ale też specyficzną atmosferą rzadkiego hobby, podsycanego przez teorie spiskowe.