Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • Empik Go W empik go

Dobrze zagrane. Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
13 grudnia 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dobrze zagrane. Tom 1 - ebook

Jak pozostać sobą, kiedy musisz grać? • • • Pati zgodziła się na przeprowadzkę do małego miasta nieco zbyt pochopnie i zbyt późno zdała sobie sprawę z konsekwencji. Nie potrafi żyć bez futbolu, tymczasem w Malinowie nie ma kobiecego klubu, a o męskim może zapomnieć. No, chyba że… Dzięki pomocy koleżanki z nowej klasy Patrycja zmienia się w Pawła i trafia do juniorskiej drużyny KS Torpeda. By nikt się nie domyślił, uwiarygadnia przebierankę opowieściami o dawno niewidzianym kuzynie. A kiedy nie wciela się w Pawła, stawia na kobiecość, żeby jak najbardziej się od niego odróżnić. W efekcie musi nieustannie grać kogoś, kim nie jest – niezainteresowaną piłką dziewczynę albo nieistniejącego chłopaka. Czy na dłuższą metę ta podwójna gra ma szanse powodzenia? Czy intryga wyjdzie na jaw? Czy ktoś odkryje prawdę, czy może sama Pati będzie mieć dosyć ciągłego udawania?

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788397380721
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

Odmowa

Nie zdziwiła się. Właściwie mniej więcej takiej odpowiedzi się spodziewała. Niemniej było jej cholernie przykro. Miała cichą nadzieję, że w małomiasteczkowych klubach piłkarskich reguł trzymać się będą nieco luźniej i pozwolą jej grać z chłopakami. Zwłaszcza że na jakąkolwiek kobiecą drużynę w okolicy nie było co liczyć. Żadna z napotkanych przez nią po drodze osób nic na ten temat nie wiedziała. Ba, większość nie miała pojęcia o tym, że dziewczyny w ogóle grywają w piłkę nożną. Szybko oczywiste stało się, że trener Maślak też nie. Kiedy Pati zapytała, czy znajdzie się dla niej miejsce w zespole, jego zdziwienie było autentyczne i szczere. A jego ton wredny i prześmiewczy, kiedy bez chwili zastanowienia odparł, głaszcząc dłonią swoją przerzedzoną kozią bródkę i mrużąc szeroko rozstawione oczy, że w życiu nie słyszał równie absurdalnego pytania.

Nie spuszczając wzroku z jego złośliwego uśmieszku, wyobraziła sobie, jak kopie w podniszczone, ciężkie dębowe biurko, za którym siedział, z taką siłą, że przewraca się ono na niego razem ze stertą papierów i dzbankiem dawno temu zaparzonej, zimnej już kawy, przygniatając go do podłogi. A po chwili zastanowienia stwierdziła, że skoro to i tak tylko jej wyobraźnia, kawa jest jednak gorąca i rozlewa się wielką plamą po niedoprasowanej jasnozielonej koszuli opinającej mocno wystający brzuch trenera. Z uwagi na wrodzoną uprzejmość musiała jednak dodać – również w wyobraźni – że bardzo przeprasza, ma nadzieję, że wszystko w porządku i oczywiście zapłaci za czyszczenie koszuli lub zakup nowej. Ta ostatnia myśl sprawiła, że Patrycja zezłościła się sama na siebie.

Wszystkie te przemyślenia zajęły jej łącznie jakieś trzy i pół sekundy.

Wciągnęła głęboko powietrze przez nos, spinając przy tym mięśnie szczęk. Dopiero powolny wydech pomógł jej w częściowym opanowaniu emocji. Rozluźniła zaciśnięte w pięści dłonie.

– Rozumiem, dziękuję – bąknęła, po czym odwróciła się na pięcie i wyszła z gabinetu Maślaka.

Chciała zakończyć wizytę głośnym trzaśnięciem drzwiami, jednak nie pomog­ły jej w tym dawno nieoliwione, ciężko chodzące zawiasy. Mimo energicznego pchnięcia drzwi zamykały się w zwolnionym tempie, dając o sobie znać wyłącznie przeciągłym skrzypieniem, do którego trener najwyraźniej był przyzwyczajony i na które kompletnie nie zwrócił uwagi. Popijając kawę z półlitrowego kubka z napisem „TRENER ROKU” i odprowadzając Pati spojrzeniem, zwrócił za to uwagę na jej umięśnione łydki i długie nogi zwieńczone luźnymi, modnie potarganymi (choć tak naprawdę potarganymi przypadkiem) dżinsowymi szortami. Gdyby była chłopakiem, pomyślałby zapewne, że ma zadatki na dobrego zawodnika, jednak teraz głowę zaprzątało mu prawdopodobnie coś zupełnie innego.

Zeźlona w duchu faktem, że nie udało się jej efektowne wyjście, Patrycja przyśpieszyła kroku. Nie zainteresowały jej plastikowe trofea ustawione na półkach byle jak zawieszonych wzdłuż wąskiego korytarza. Nie zwróciła także uwagi na żadne ze zdjęć zespołu i jego poszczególnych członków, wiszących nieco bezładnie na ścianach, z których na czerwoną posadzkę sypała się stara poszarzała farba. Kiedy dotarła do wahadłowych drzwi wejściowych, już prawie biegła.

Pchnęła jedno ze skrzydeł, a właściwie na nie wpadła, nie zawracając sobie głowy tym, czy otwiera się na zewnątrz, czy do środka. Przez moment oparło się jej nacis­kowi. Ale tylko przez moment, bo tym razem była zdeterminowana, by nie pozwolić kolejnym drzwiom powstrzymać swojej frustracji. Na czymś musiała się wyżyć. Zaatakowała skrzydło ciężarem całego ciała i z impetem wypadła na zewnątrz, a raczej wpadła na chłopaka, który w tej samej chwili próbował wejść. Obydwoje stracili równowagę i Pati wylądowała na nieznajomym. Na szczęście dawno niekoszona trawa zamortyzowała upadek.

Frustracja szybko zamieniła się w zakłopotanie, kiedy kolory i kształty nabrały ostrości, a Patrycja zdała sobie sprawę z tego, co właśnie się wydarzyło. Z tego, że od dobrych kilku chwil siedzi okrakiem na chłopaku i bezwiednie wpatruje się w jego rozbawione ciemnobrązowe oczy. Poczuła, że jej policzki robią się ciepłe i zerwała się na równe nogi.

– Eee, sorry – wykrztusiła, po czym zaczęła biec w kierunku bramy o wiele szybciej, niż było to konieczne i bez oglądania się za siebie. Gdyby się odwróciła, zobaczyłaby, że chłopak, wciąż uśmiechnięty, siedzi na trawie, przeczesuje powoli palcami kruczoczarne włosy i patrzy za oddalającą się dziewczyną. Dopiero gdy zniknęła z jego pola widzenia, wstał, podniósł sportową torbę i wszedł do budynku.

Minęło dobrych kilka minut, zanim Pati stwierdziła, że chyba już wystarczy i właś­ciwie nie ma przed czym uciekać. No, może poza własnymi myślami.

Kiedy się zatrzymała, dogoniły ją wszystkie.

Rozejrzała się wokół. Stała na środku lekko dziurawej i mocno nierównej jezdni, mniej więcej w połowie drogi między stadionem KS Malinówka a swoim nowym domem. „Tędy będę chodzić do szkoły” – pomyślała. Po prawej rozpościerało się zaorane pole rzepaku (o czym nie miałaby pojęcia, gdyby nie powiedziała jej o tym dzień wcześniej matka). Po lewej był liściasto-iglasty las, przez którego soczystą zieleń zaczęły już przebijać żółte i pomarańczowe liście, a między nimi pojedyncze promienie słońca, które leniwie wychylało się od czasu do czasu zza puszystych białych chmur.

Patrycja zauważyła wąską ścieżkę i podążyła nią w głąb lasu. Usiadła pod jednym z żółknących drzew. Oparła głowę o pień, zamknęła oczy i pozwoliła migotliwym słonecznym refleksom łaskotać się po twarzy.

Westchnęła. Miała mocno mieszane uczucia i nie do końca potrafiła wszystkie nazwać. Niezaprzeczalnie cieszyła się, że jej matka znalazła lepszą pracę, że być może w końcu zostanie w tej pracy doceniona i że będą mieszkać w uroczym domku otoczonym dużym ogrodem, z dala od miejskiego zgiełku i szumu samochodów. Wystarczyła jedna noc spędzona w nowym, wygodnym i o wiele większym od poprzedniego łóżku, by Pati poczuła wewnętrzny spokój. Nieco dziwny, bo przeplatany niepokojem.

Przeprowadziły się miesiąc po rozpoczęciu szkoły. Musiała pożegnać znajomych z liceum, zanim zdążyła ich dobrze poznać. Mniejsza z tym, i tak nie była do nikogo szczególnie przywiązana. Ale teraz będzie pewnie traktowana jak intruz w nowej klasie. Będzie musiała się przedstawiać, tłumaczyć, nadrabiać zaległości, przyzwyczajać do nowego miejsca. Trudno, tym razem też jakoś poradzi sobie ze zmianami w życiu. Jednak wszystko wskazywało na to, że przyjdzie jej radzić sobie bez piłki.

Otworzyła oczy, zastanawiając się, czy za chwilę napłyną do nich łzy. Nie napłynęły. Wciąż była zbyt zdenerwowana, by użalać się nad sobą i swoją sytuacją.

Miała szansę powiedzieć matce, że futbol jest dla niej tak ważny, że przeprowadzka do miasteczka, w którym nie będzie mogła kontynuować sportowej kariery, nie wchodzi w grę. Ale tej szansy nie wykorzystała, mimo że piłkę kochała bardziej niż cokolwiek innego. Nie licząc mamy, oczywiście. I rodziny.

Patrycja dostrzegała, jak bardzo jej matka Bożena męczy się w pracy – złośliwy, wymagający szef, nieskłonni do pomocy współpracownicy, niewdzięczni klienci. Tylko pieniądze były w porządku. Dlatego sama nakłoniła ją do rozejrzenia się za czymś innym. Czymś, co będzie jej odpowiadać, niezależnie od lokalizacji, a nawet od wysokości pensji.

Pech polegał na tym, że wymarzona praca znalazła się w mieścinie tak małej, że nie było w niej ani pół kobiecej drużyny piłkarskiej. Ale mama była tak podekscytowana, że Pati nie przyszło do głowy sprawdzić, dokąd konkretnie się przeprowadzają. A kiedy w końcu sprawdziła, było już za późno, by wycofać się z zaoferowanego wsparcia. Prawdę mówiąc, i tak zgodziłaby się na tę przeprowadzkę. Wiedziała, jak trudna i ważna była dla mamy ta decyzja, i nie zamierzała studzić matczynego zapału. Wyrażenie wątpliwości na głos oznaczałoby powrót do punktu wyjścia.

Bywały chwile, kiedy czuła, że w ich relacji to ona jest tą dojrzalszą.

W ciągu ostatnich kilku dni zdążyła się nieco doinformować, a dziś potwierdziła to, o czym donosił internet: że w Malinowie jest jeden jako taki stadion i dwa kluby piłkarskie. „I w żadnym ani jednej dziewczyny, do cholery!” – westchnęła w duchu. Gdyby mogła grać z chłopakami, nawet w nikomu nieznanym okręgowym zespole, nie byłoby jeszcze tak źle. Jako dziecko grywała przecież z kolegami z podwórka i z bratem. I miała z tych chwil jak najlepsze wspomnienia. Później nastał czas babskich drużyn, w których piłkę kopało się całkiem przyjemnie i w których nauczyła się bardzo wiele, jednak w głębi duszy czuła, że coś jest nie tak. Owszem, również dziewczyny potrafiły grać szybko i agresywnie, a do tego często miały lepszą koordynację ruchową, ale z jakiegoś powodu to nie było to samo. Grało się im dobrze, a Patrycja dogadywała się z nimi i mogła liczyć na ich wsparcie na boisku, ale zaraz po zakończeniu treningu biegła do domu, żeby zadzwonić do brata albo wyjść na miasto z kolegami.

W Malinowie przez krótką chwilę miała nadzieję, że uda się jej przekonać do siebie któregoś z miejscowych trenerów, ale mając w pamięci drwiącą odpowiedź Maślaka, nie była w stanie zebrać się w sobie i pójść teraz do tego drugiego. Nie miało to najmniejszego sensu, zwłaszcza że zdawała sobie sprawę z tego, że kolejna odmowa załamałaby ją jeszcze bardziej. Wolała hipotetyczne „tak” od definitywnego „nie”.

Przez dobre pół godziny biła się z myślami, aż zaczęły trochę lepiej układać się w jej głowie. Zaczerpnęła głęboko świeżego powietrza, które połaskotało jej nozdrza. Kichnęła donośnie. Na moment wszystkie myśli ucichły; Pati słyszała wyłącznie ćwierkanie ptaków, szelest liści i szum wody gdzieś w oddali. „Rzeka” – pomyślała. Mimowolnie wstała i zrobiła kilka kroków w głąb lasu. Po chwili namysłu stwierdziła jednak, że chyba powinna już wracać do mamy. Na rozpakowanie czekała cała sterta pudeł, które rano przywiozła firma przeprowadzkowa.

– Będzie dobrze! – zapewniła samą siebie i skrajem lasu ruszyła w kierunku nowego domu.

• • •

Już w drzwiach wejściowych poczuła woń spalenizny. A po wejściu do środka zderzyła się z tumanem ciepłego, śmierdzącego dymu sączącego się od strony kuchni niczym chmura po wybuchu wulkanu.

– Mamo? Mamo! – zawołała.

Otworzyła piekarnik i wszystkie okna w zasięgu ręki. Przeskoczyła przez wyspę kuchenną do salonu. Wszędzie wokół stały pudła, więc to, że wylądowała na jedynym kawałku niezagraconej podłogi, było absolutnym przypadkiem.

– Mamooo! – krzyknęła, zobaczywszy postać na granatowej kanapie.

Matka miała na wpół otwarte usta, z których wyciekła ślina i przykleiła je do błękitnej poduszki z frędzlami. Leżała na boku, z nogą zwisającą nad podłogą i jedną ręką pod uchem, a drugą gdzieś za plecami. Kosmyki związanych w luźny kok brązowych loków opadały na twarz. Jeden z nich przy każdym wydechu unosił się delikatnie i muskał powiekę.

„To nie może być wygodne” – pomyślała Pati, przyglądając się matce z lekko przechyloną głową. Po kilku sekundach odgarnęła niesforne kosmyki z jej twarzy i szturchnęła ją delikatnie.

– Co się… Co…? – Bożena otworzyła szeroko oczy. Zauważyła dym wypełniający kuchnię i salon, poczuła jego zapach i westchnęła. – Chyba mi się przysnęło – skwitowała, unosząc się niezdarnie.

Patrycja przysiadła obok na kanapie. Poklepała matkę po kolanie.

– To chyba na obiad nie będzie jednak kurczaka?

Jednocześnie wybuchnęły śmiechem.

Komentarz był zbędny. Obie wiedziały, że po pierwsze, mama nie jest najlepszą kucharką na świecie, a po drugie, była tak zmęczona przeprowadzką, że miała prawo się zdrzemnąć.

– Sądziłam, że wrócisz wcześniej. – Mimo wszystko postanowiła się wytłumaczyć.

Pati wzruszyła ramionami.

– Myślałam, że pokazywałam ci kiedyś, że piekarnik można tak ustawić, żeby sam się wyłączył po określonym czasie?

Matka przewróciła oczami.

– To był inny piekarnik. Dobrze wiesz, że z technologią radzę sobie kiepsko. Poza tym…

– Poza tym, będziemy miały okazję przetestować jakąś lokalną restaurację – dokończyła Patrycja. Zastanowiła się przez chwilę i spojrzała na matkę z udawanym przerażeniem. – Tutaj są restauracje, prawda?

– Sprawdźmy to. – Matka wstała. – Poprawię tylko makijaż i możemy iść. A ty uchyl, proszę, resztę okien i wyjmij z piekarnika to, co zostało z kurczaka.

• • •

Nazywanie Malinowa miastem było nadużyciem. W odczuciu Pati był bardziej wsią.

Od centrum dzieliła je droga znana już Patrycji z porannej wyprawy: po prawej las, po lewej pole rzepaku. Kawałek musiały przejść pod górę, a potem w dół. Chmury w końcu odpuściły i w pełnym słońcu było tak ciepło, że rozpięła szarą dresową bluzę, a chwilę później zdjęła ją i zawiązała wokół bioder. Pod spodem miała lekko rozciągnięty i mocno sprany żółty podkoszulek.

– Spałaś w nim dzisiaj, prawda? – zapytała Bożena, nie patrząc na córkę.

Podwinęła rękawy wełnianego swetra, ale raczej nie zamierzała go zdejmować. Temperatury poniżej dwudziestu stopni Celsjusza nie zasługiwały, jej zdaniem, na pokazywanie światu jakiejkolwiek części ciała poza nadgarstkami.

– Mhm – mruknęła Pati, wzruszając ramionami.

Dotarcie do małego rynku, pośrodku którego znajdowała się proporcjonalnie mała fontanna, zajęło im około dwudziestu minut. Od ryneczku odchodziły cztery wąskie uliczki, pomiędzy którymi stały parami zadbane jednopiętrowe budynki. Wszystkie wyglądały prawie identycznie, właściwie różniły się wyłącznie kolorem elewacji. W białym była restauracja, w niebieskim kwiaciarnia, w zielonym bar z dyskoteką („Najzimniejsze piwo i najszybsze tańce w mieście!”, głosił szumnie plakat na drzwiach), w żółtym cukiernia. Na pozostałe Patrycja nie zwróciła uwagi.

– Jedzenie? – zapytała, a właściwie stwierdziła, wskazując na lokal o nazwie Smaki Owakie, przed którym ustawiono trzy drewniane stoliki nakryte niebieskimi obrusami w kwiatowy deseń.

– Zaiste – odpowiedziała matka równie złożonym zdaniem.

Obydwu zaburczało w brzuchach.

– Umrzemy z głodu – skomentowała Pati, po mniej więcej trzynastu sekundach oczekiwania na kelnera. Niespokojnie wierciła się na kolorowej poduszce ułożonej na misternie powyginanym, białym metalowym krześle.

– Uspokój się – skarciła ją mama, choć sama miała wyraźną ochotę wstać i wejść do budynku restauracji w poszukiwaniu obsługi. Zanim jednak zdążyła to zrobić, w drzwiach pojawił się przyjemnie wyglądający wąsacz w średnim wieku. Ubrany był w koszulę w biało-niebieską kratkę, biodra miał przepasane granatowym fartuchem. W dłoni trzymał notes i długopis.

– Dzień dobry pięknym paniom w ten piękny dzień! – Pomachał wesoło i ruszył w stronę stolika. Ale zanim podszedł, uderzył dłonią w czoło i odwrócił się na pięcie. Chwilę później zaprezentował klientkom dwie karty menu. – Panie chyba nie stąd? – zauważył, jak gdyby oczywistością było, że miejscowi znają ofertę na pamięć.

– Ewidentnie nie – odburknęła Patrycja z nosem wetkniętym w kilkustronicową broszurę, jakby chciała przyjrzeć się propozycjom z bardzo bliska.

Bożena nawet nie otworzyła karty.

– Co pan poleca? – zapytała, odwzajemniając się kelnerowi uśmiechem. Usiłowała odwrócić jego uwagę od naburmuszonej córki. W oczekiwaniu na odpowiedź wsparła podbródek na dłoni.

– Wszystko! – odparł i zaśmiał się nerwowo pod nosem, najwyraźniej zawstydzony własną nieskromnością. – Menu jest krótkie, ale w przygotowanie każdego dania wkładamy całe serce!

– Czyli długo będziemy musiały czekać? – Pati uniosła głowę.

– Niekoniecznie. Krem z pomidorów mogę podać w pięć minut, a w międzyczasie zaczniemy przygotowywać, hm… Macie ochotę bardziej na pizzę czy sałatkę?

Patrycja spojrzała szeroko otwartymi oczami, jak gdyby nie do końca zrozumiała pytanie.

– Dla mnie w takim razie krem, pizza pepperoni i kurczak w ziołach na purée z zielonego groszku. Proszę podawać to, co będzie gotowe pierwsze. Może być wszystko naraz. I jeszcze świeżo wyciskany sok pomarańczowy.

Mężczyzna skrzętnie zapisał zamówienie w notesie.

– Nad deserem zastanowię się później – dodała.

– Oczywiście. A dla pani? – Kelner zwrócił się do Bożeny.

– Krem z pomidorów brzmi świetnie. I jakaś sałatka. Proszę wybrać najlepszą, jaką pana zdaniem macie. – Uśmiechnęła się przesadnie szeroko. – Na pewno wpadniemy tutaj jeszcze nie raz, będzie okazja, by przetestować wszystkie.

– Sałatka! Tylko nie próbuj podkradać ode mnie pizzy – wymamrotała Pati.

Matka udała, że jej nie słyszy.

– Mieszkacie w okolicy? – zdziwił się kelner.

– W bardzo bliskiej okolicy – odparła Bożena. – Dosłownie od wczoraj. Mam nadzieję, że trafiłyśmy na najlepszą restaurację w mieście.

– Oczywiście! – rozradował się. – W takim razie dwie lampki powitalnego wina dla miłych pań z sąsiedztwa!

– Jedna – poprawiła go kobieta.

Patrycja lekko kopnęła mamę pod stołem.

– Jedna lampka białego wina i jeden mocno rozcieńczony spritzer dla dorosłej panienki. – Kelner puścił do niej oko.

Bożena przewróciła oczami w udawanej dezaprobacie, ale nie powiedziała słowa. Pati rozpromieniła się i nawet przez chwilę zapomniała o skomentowaniu tej przydługiej konwersacji, która odwlekała moment dostarczenia jedzenia do stolika.

– Jestem Patrycja. – Wyciągnęła dłoń do mężczyzny.

– A ja Bożena.

– Zeneeek! – zawołał przeciągle miły kobiecy głos z wnętrza budynku.

– Właśnie: Zenek. – Kelner uśmiechnął się przepraszająco i podrapał po potylicy. – Lepiej już pójdę po wasze zupy.

• • •

Być może dlatego, że była potwornie głodna, Pati stwierdziła, że nigdy w życiu nie jadła lepszego kremu z pomidorów. Oddała Zenkowi pustą miskę i poprosiła o dokładkę, zanim jej matka zdążyła zjeść połowę swojej porcji.

Bożena z uśmiechem, skierowanym bardziej do siebie niż do córki, bez pośpiechu kontemplowała danie. Delektowała się każdą łyżką ciepłego, gęstego, idealnie doprawionego, lekko słodkiego kremu powoli spływającego po gardle i przyjemnie rozgrzewającego żołądek. Słońce świeciło wytrwale, aż w końcu – w połączeniu z zupą i delikatnie musującym, szybko uderzającym do głowy winem – zmusiło ją do zdjęcia swetra. Patrycja splotła dłonie na karku i wyciągnęła się leniwie na krześle w oczekiwaniu na kolejne pyszności. Czuła się błogo, może nawet szczęśliwie.

– Będzie dobrze – odezwała się matka niepytana.

Pati milczała. Rozkoszowała się chwilowym brakiem myśli.

Kilka minut później Zenek doniósł dokładkę zupy, a razem z nią pizzę i sałatkę.

– Na pewno chcecie od razu kurczaka? – zapytał, kładąc przed dziewczyną placek o średnicy około czterdziestu centymetrów.

Matka spojrzała tak, jak gdyby chciała telepatycznie zakomunikować Patrycji, żeby nie przesadzała z ilością jedzenia, ale dziewczyna postanowiła tej komunikacji nie zauważać.

– Proszę się nie martwić, na desery mam osobny żołądek – oznajmiła i zanim kelner zdołał zareagować, zabrała się za pierwszy kawałek pizzy, jednocześnie wkładając łyżkę do miski z zupą.

– Sałatka wygląda niesamowicie – stwierdziła Bożena, spoglądając na talerz, na którym każdy element zdawał się mieć swoje miejsce. – Małe arcydzieło.

Do restauracji powoli schodzili się kolejni goście, najpierw zajmując wolne stoliki na zewnątrz. Co któraś osoba lustrowała nowe twarze. A może po prostu zastanawiała się, czy ta drobna dziewczyna faktycznie właśnie pochłonęła całą pizzę i sięga po trzecie danie.

Puste talerze zaczęły piętrzyć się na stole, ale Pati nie zwracała uwagi na nikogo.

– Jak poszło dziś rano? – zagaiła matka, powoli kończąc sałatkę.

Patrycja wzruszyła ramionami, ale kawałki mięsa przeżuwała wolniej. Przypomniało się jej, dlaczego jeszcze kilka godzin temu była nieszczęśliwa, i tym razem łzy bez większego problemu zaczęły napływać jej do oczu. Ale powstrzymała się przed uronieniem choćby jednej. Podniosła wzrok na matkę, zatrzymawszy widelec załadowany groszkowym purée w pół drogi do ust.

– Najwyraźniej jestem za słaba, żeby grać z chłopakami – odparła z prawie niewykrywalną nutą ironii w głosie. Zacisnęła zęby, aż mięśnie szczęk zaczęły jej pulsować.

Bożena spuściła oczy i westchnęła. Resztkę wina w kieliszku wprawiła w ruch wirowy.

– Przepraszam – odezwała się po chwili.

Pati, wyrwana z gonitwy myśli, otworzyła szeroko oczy. Zdała sobie sprawę, jak musiało zabrzmieć to, co powiedziała.

– Nie, mamo, nie masz za co przepraszać. Przecież to nie twoja wina – zaczęła się tłumaczyć.

Ale było za późno. Sprawiła matce przykrość i zrujnowała moment, w którym obie przez chwilę poczuły, że są we właściwym miejscu. „Miejsce” miało przy tym znaczenie nie tylko metaforyczne. Ładny ryneczek, słoneczna pogoda i smaczne jedzenie… To wszystko potęgowało wrażenie, że od tej pory będzie okej.

– Będzie okej – oznajmiła zapatrzona w swój talerz. Przełknęła ostatni kęs. – Poradzę sobie, nie martw się o mnie.

Spojrzała na matkę i uniosła kąciki ust, starając się, żeby jej uśmiech wyglądał na jak najszczerszy. Chciała, żeby był szczery. Ba, chciała wierzyć w to, co mówi.

Bożena zerknęła podejrzliwie na córkę, ale po chwili odwzajemniła uśmiech.

– Deser? – zaproponowała.

• • •

Ociągały się z powrotem do domu. Wiedziały, że czeka tam na nie rozpakowywanie pudeł i przygotowywanie się do pierwszego dnia w pracy i szkole. Bożena była przyjemnie podekscytowana, ale Patrycja delikatnie przerażona. Nie lubiła zwracać na siebie uwagi, zwłaszcza w szkole. Czuła, że będzie intruzem w klasie, która od po­czątku roku zdążyła już się zgrać, a do tego będzie musiała przedstawić się kolegom. Publicznych przemówień, które były jej największym koszmarem, unikała jak ognia. „Trudno – pomyślała w końcu, wspomniawszy dzisiejszy poranek. – Co gorszego może mnie spotkać?”.

Słońce zaczęło kierować się w stronę horyzontu, chowając się za nisko i powoli płynące chmury. Powiał delikatny jesienny wiatr.

– No dobra, zbieramy się – zarządziła w końcu matka, dopijając ostatni łyk zimnej już kawy z mlekiem.

Zenek przyszedł pożegnać je razem z żoną, nieznacznie od niego niższą, drobną kobietą z ciemnymi włosami związanymi w wysoki kucyk i dużymi, piwnymi oczami osłoniętymi wielkimi okularami. Przedstawiła się jako Kornelia.

– Niesamowicie pani gotuje – pochwaliła ją Pati. – Na pewno tutaj wrócimy!

– Przychodźcie, kiedy tylko chcecie. Możecie liczyć na zniżkę dla stałych klientów. – Kornelia zmrużyła oczy w uśmiechu.

Wydawała się niesamowicie i szczerze sympatyczna. Patrycja postanowiła, że odtąd ta restauracja będzie jej ulubioną w mieście. Niezależnie od tego, czy są jakiekolwiek inne, ile ich jest i jak dobre jedzenie serwują.

– W takim razie widzimy się niedługo – podsumowała, niechętnie wstając od stołu.

Ruszyły w stronę zachodzącego słońca.

Bożena przyciągnęła córkę do siebie i objęła ją ramieniem. Pati nawet nie zaprotestowała swoim zwyczajowym: „Mamo, ale obciach!”. Po pierwsze, nie było w pobliżu nikogo, kto by tę scenkę mógł zobaczyć i skomentować, a nawet jeśli był, to na pewno go nie znała. Po drugie, czuła się dobrze w tej bliskości. Udzielał się jej wewnętrzny spokój mamy.

Nie śpieszyły się. Dojście do domu zajęło im jakieś pół godziny. Dotarły na miejsce, gdy popołudnie już na dobre zmieniło się w wieczór.

– Rozpakujmy chociaż kilka pudeł, żeby nie zaczynać nowego etapu życia w totalnym chaosie – zaproponowała matka, próbując ogarnąć wzrokiem górę mniej lub bardziej zgrabnych pakunków leżących w każdym zakątku. – A potem się wyśpimy – dodała, uśmiechając się do swoich myśli.

Rozpakowywanie i decydowanie, gdzie jaka rzecz powinna się znaleźć, zajęły im większą część wieczoru. Patrycja powlokła się na górę, do swojego pokoju, po dwudziestej drugiej. Wygrzebała z pudła z ubraniami kilka rzeczy stosownych do szkoły, obok nich położyła zapakowany książkami i zeszytami plecak. Była bardzo dumna z tego, że wpadła na pomysł wcześniejszego przygotowania się. I zadowolona z faktu, że ma teraz własną łazienkę. Bez porannego oczekiwania na swoją kolej będzie gotowa w pięć minut.

Zdjęła z łóżka kilka mniejszych kartonów, zrzuciła z niego stertę maskotek („Nie, nie jestem na nie za stara!” – skomentowała w duchu) i zaczęła je ścielić.ROZDZIAŁ 3

Torpeda

Wyszły z domu i skręciły w lewo. Okazało się, że Pati mieszka niemal idealnie w połowie drogi między stadionem Malinówki a boiskiem Torpedy, które znajdowało się dokładnie przy znaku „Malinów” na wjeździe do miasta. Po drodze Marycha opowiadała o tym, że zawodnicy i zwolennicy Malinówki upierają się, że Torpeda nie jest miejscowym zespołem, między innymi również ze względu na lokalizację. Traktowali boisko rywala trochę jak ziemię niczyją, a drużynę Torpedy uważali za zbieraninę chłopaków z miasta i okolicznych wsi, którzy nie dostali się do Malinówki.

– Serio jest aż tak źle? – dopytywała Patrycja.

– Nie mam pojęcia. Ale faktycznie przyjęli mojego eks i faktycznie do niczego się nie nadawał.

– Masz na myśli jego umiejętności piłkarskie?

– Też. – Dziewczyna uśmiechnęła się gorzko. – Ale gość ma dar przekonywania. À propos daru przekonywania – zmieniła temat. – Przetestujmy twój męski głos.

– Mój męski głos?

– Nie możesz przecież brzmieć jak baba.

– Racja… A więc jak?

– Spróbuj coś powiedzieć, to ocenię czy się nadaje.

Pati odchrząknęła.

– Co tam ziomy? Bogdan jestem – odezwała się, obniżając głos najbardziej, jak potrafiła.

Maryśka otworzyła szeroko oczy, ale słowa nie przeszły jej przez gardło. Wybuchnęła śmiechem.

– No co?

– Jestem pod wrażeniem! Ale to chyba lekkie przegięcie.

Zatrzymały się. Patrycja wzięła głęboki oddech.

– No dobra. Daj mi się wczuć w rolę. – Na chwilę zamknęła oczy, próbując wyobrazić sobie, że jest swoim bratem. Kiedy je otworzyła, stanowczym ruchem wyciągnęła rękę do koleżanki. – Cześć, jestem Jacek – powiedziała, modulując głos tak, żeby zabrzmiał jak u nastoletniego chłopaka. Nie za nisko, ale też nie za wysoko. Marycha podała jej dłoń, na której zamiast uścisku wylądował szarmancki pocałunek. – Miło mi poznać – Pati zakończyła zalotnym mrugnięciem.

– Chyba się zakochałam! – Maryśka powachlowała się dłonią. I obydwie zaczęły się śmiać.

– Może być?

Koleżanka pokiwała głową z uznaniem.

– No dobra, to teraz pokaż, że potrafisz chodzić jak facet – zarządziła. Oddaliła się na kilkanaście metrów. – Właściwie… Właściwie to wydaje mi się, że jeszcze ważniejsze jest, żebyś poruszała się bardziej kobieco, kiedy jesteś Patrycją. Teraz i tak praktycznie chodzisz jak facet. No, ale to kwestia na później. A teraz dawaj ten męski chód.

Pati prychnęła i niechętnie ruszyła przed siebie, rozluźniając krok jeszcze bardziej niż zwykle. Jakby zamiast ud miała sprężyny.

– Chyba znów trochę przeginasz. – Skrzywiła się Marycha. – Tak czy siak, mniej więcej o to chodzi. Ale jutro do szkoły zakładasz szpilki.

– Zwariowałaś?

– Nie.

– Poza tym nie mam szpilek. Nigdy nie umiałam w nich chodzić.

– Nauczysz się.

– A mogę spróbować kobiecego kroku bez szpilek?

Maryśka udała zastanowienie i ponownie odeszła na dystans.

– No to dawaj. Wybieg jest twój – oznajmiła.

– W tym dresie?

– W tym dresie.

Patrycja przewróciła teatralnie oczami, ale potulnie przybrała pozę, którą uważała za odpowiednio dziewczęcą i zrobiła kilka kroków, stawiając jedną stopę przed drugą. Gdy dotarła do miejsca, w którym stała Marycha, ta kiwnęła tylko głową i bez słowa ruszyła w kierunku siedziby Torpedy.

– No i co? – Nie wytrzymała Pati.

– Popracujemy nad tym. Może obejdzie się bez wysokich obcasów.

Naburmuszona Patrycja nie miała głowy do wymyślania ciętej riposty, zwłaszcza że zobaczyła otoczone starą, zniszczoną drucianą siatką, boisko. W ogrodzeniu było mnóstwo dziur. Jasne było, że mało kto fatygował się wchodzeniem przez główne wejście. Jednak dziewczyny podeszły do bramy, żeby przeczytać wywieszoną tam kartkę z odręcznie napisanym komunikatem: „Szukam bramkarza. Zgłoszenia w biurze trenera”. Wymieniły spojrzenia i przemaszerowały przez ledwie trzymającą się na zawiasach furtkę.

Murawa była całkiem nieźle utrzymana, wziąwszy pod uwagę stan wszystkiego innego. Trawa była mocno wydeptana, ale zielona. Pati nie zauważyła też większych dziur. „Przynajmniej tyle” – pomyślała. W porównaniu z tym, który odwiedziła wczoraj, budynek mieszczący szatnię i biuro trenera był malutki. Szary tynk sypał się ze wszystkich ścian. Na jednej z nich widniało graffiti. Hasło „TORPEDA RULEZ” przykrywało jakiś inny napis.

– Cudowne miejsce – stwierdziła sarkastycznie Maryśka, rozglądając się wokół.

Patrycja milczała, zajęta własnymi myślami. Tuż przed wejściem do budynku zatrzymała się, na moment zamknęła oczy i zaczęła głęboko oddychać przez nos, wczuwając się w rolę.

– No chodź! – pośpieszyła ją koleżanka, gdy zauważyła pojedynczych chłopaków schodzących się na boisko. Zerknęła na zegarek. – Chyba zaraz zaczynają trening.

Pati otworzyła oczy i stanowczym krokiem ruszyła przed siebie.

– Powodzenia. – Marycha zdążyła poklepać ją po plecach.

W środku pachniało świeżością. Ściany aż lśniły kremową bielą nowej farby. Zielonkawe płytki posadzki były stare, ale popękane zaledwie w kilku miejscach, a fugi między nimi zostały niedawno wymienione albo wyczyszczone. Wyglądały prawie jak nowe. Wszystko to sprawiało wrażenie, że komuś zależy na tej przestrzeni.

Dziewczyny minęły szatnie i stanęły przed drzwiami do pokoju trenera na końcu krótkiego korytarza. Tutaj remont chyba nie dotarł. Zobaczyły zardzewiałe litery tworzące napis „TRENER”. A właściwie „T ENER”, bo jednej brakowało.

– Pewnie niedługo reszta też odpadnie – powiedziała w zamyśleniu Patrycja. Czuła, że jej serce przyśpiesza. Miała już zapukać, ale zawahała się, jak gdyby naprawdę obawiała się naruszyć pozostałości napisu.

– Weź się nie stresuj! – Szturchnęła ją Maryśka, jednocześnie waląc pięścią w drzwi.

– Wejść! – usłyszały męski głos.

Pati ostrożnie nacisnęła klamkę, powoli uchyliła drzwi i weszła do pokoiku, w którym biurko i fotel trenera wypełniały niemal całą przestrzeń.

– Dzień dobry – odezwała się. Poczuła, że koleżanka szczypie ją w bok. – Dzień dobry – powtórzyła głośniej, niższym, przećwiczonym wcześniej głosem. – Podobno szuka pan bramkarza.

Trener Kaput otworzył oczy z niedowierzaniem i aż wstał zza biurka, żeby się przywitać.

– Tak! – wykrzyknął.

Patrycję zakłopotał ten entuzjazm. Mężczyzna musiał to zauważyć, bo odchrząknął, po czym uśmiechnął się przyjaźnie.

– Jan Kaput – przedstawił się. Miał przyjemny głos i uprzejmy sposób bycia. Mimo to Pati zżerał stres, kiedy niepewnie wyciągała do niego rękę.

– Pa… – zaczęła.

– Paweł! – dokończyła Marycha, wieszając się jej na ramieniu.

Trener mocno uścisnął dłoń Patrycji, która postarała się odwzajemnić równie męski uścisk, i spojrzał podejrzliwie na Maryśkę.

– Kolejny bramkarz?

Dziewczyna wzruszyła jednym ramieniem, bo drugim obejmowała Pati co najmniej skrępowaną zaistniałą sytuacją, z oczami utkwionymi w podniszczonym parkiecie.

– Co ja poradzę, że piłkarze są tacy fascynujący! – westchnęła Marycha.

Patrycja w myślach uderzyła się dłonią w czoło, ale postanowiła pozwolić koleżance na odegranie jej własnej, ewidentnie przed chwilą wymyślonej roli. Przypomniała sobie jej słowa: „Co najgorszego może się stać?”, i powoli podniosła wzrok.

– Sam pan zobaczy, jeszcze będzie mi pan wdzięczny, że przyprowadziłam Pawła – ciągnęła dziewczyna. – Jest niesamowity.

Pocałowała Pati w policzek, a ta się zaczerwieniła.

– Tak? – Kaput uniósł brew.

– Totalnie.

Pod gęstymi, zwisającymi na boki wąsami trenera pojawił się uśmiech. Wsparł się o brzeg biurka, zdjął okulary i odłożył je na blat. Mimo obcisłego, sportowego białego podkoszulka i długich, czarnych dresowych spodni prezentował się jak elegancki czterdziestolatek. „Zdecydowanie lepiej niż Maślak” – stwierdziła Patrycja. Wyglądał tak, jakby jeszcze od czasu do czasu kopał piłkę albo co najmniej bywał na siłowni.

Rozluźniła się. Trochę żałowała, że nie może się mu zaprezentować jako Pati, ale tymczasowo wyparła z głowy myśl o tym, że jej przebranie jest jedynym powodem, dla którego Kaput w ogóle rozważa jej kandydaturę.

– Długo grasz w piłkę? – zapytał.

– Od kiedy pamiętam – odparła pewnie.

– Na bramce?

– Ostatnio głównie na bramce.

– Mieszkasz w Malinowie? – Zmarszczył brwi. – Jak to możliwe, że nigdy cię nie widziałem?

Patrycja już otwierała usta, ale Marycha ją ubiegła.

– Paweł mieszka w sąsiedniej wiosce.

– Tak? W której?

– Eee… W Wieprzy, hm, Dolnej – wypaliła.

Trener pokiwał głową, jakby coś kalkulował. Pati przeanalizowała słowa Maryśki i stwierdziła, że rzeczywiście łatwiej jej będzie udawać kogoś, kto nie mieszka w Malinowie. Dawało to szansę na uniknięcie wielu komplikacji. O ile oczywiście dostanie się do drużyny.

– To kilkanaście kilometrów stąd. Będzie ci się chciało dojeżdżać?

– Jeśli tylko pan zechce, żebym dojeżdżałłł… – Patrycja ledwie powstrzymała końcowe „a”.

– Nie wiedziałem, że nasza drużyna cieszy się taką renomą – zaśmiał się Kaput.

– Marycha mnie przekonała – powiedziała Pati. Coraz lepiej wczuwała się w rolę. – A poza tym teraz częściej bywam w mieście. To naprawdę żaden problem.

– Skoro tak mówisz… W takim razie, wielkie dzięki, Marysiu.

– Podziękuje mi pan, jeśli mój Paweł się nada. – Uśmiechnęła się kokieteryjnie, głaszcząc Patrycję po policzku.

– Zakładam, że nigdy nie grałeś w klubie? – zapytał trener.

Pati dała sobie sekundę na przemyślenie odpowiedzi.

– Nie. Głównie z kumplami i w szkole. Ale słyszałem, że szukacie kogoś na już, więc pomyślałem, że to dobra okazja, żeby załapać się do klubu.

– Skoro tak szczerze mówimy o motywacjach… Cóż, masz rację. Jeśli tylko wiesz, jak wygląda piłka i potrafisz ją czasem złapać, chętnie cię przyjmę. A potem się zobaczy.

Patrycja tylko skinęła głową, choć aż rozsadzało ją z radości. Wiedziała, że stać ją na wiele. Wyciągnęła z torby rękawice i korki.

– To może spróbuję coś złapać? – zaproponowała.

– Sprawdzę tylko, czy wszyscy już są. Poczekajcie chwilę.

Wciąż uśmiechając się pod wąsem, trener wyszedł z pokoju i zamknął za sobą drzwi.

– Będzie dobrze! – odetchnęła z ulgą Marycha, wyciągając się na trenerskim fotelu. Splotła dłonie za głową, a nogi ułożyła na biurku.

– Jeszcze nie widział, jak gram.

– Daj spokój! Słyszałaś, co powiedział. Skoro był w stanie wytrzymać z moim eks jako bramkarzem, tobą będzie zachwycony.

– Ty też nie widziałaś, jak gram.

Maryśka machnęła ręką.

– Kobieca intuicja. Poza tym, najważniejsze, że nie miał wątpliwości co do tego, że jesteś chłopakiem.

– Twoim chłopakiem. – Pati uniosła brew i się roześmiała.

– No tak. Ale nie zamierzam się z tobą całować – zastrzegła się Marycha. – Na tym etapie przyjaźni zdecydowanie jeszcze nie jesteśmy!

– Fuj! – Patrycja zrobiła zniesmaczoną minę i obydwie wybuchnęły śmiechem.

W głębi duszy Pati była szczęśliwa, że już pierwszego dnia w nowej szkole poznała kogoś takiego jak Maryśka. Była wręcz przekonana, że już niedługo będzie mogła ją nazywać swoją przyjaciółką.

Kilka minut później do pokoju wrócił nieco zdyszany Kaput.

– Przepraszam, że tyle to trwało. Miałem powiedzieć chłopakom, że będziemy dzisiaj testować nowego bramkarza, ale zamknęli się w szatni i… – przerwał. – Zresztą, nieważne. Chodźcie.

Kilku zawodników minęli w korytarzu. Trzech już biegało wokół boiska, kilku siedziało na ławce przy murawie. Nie mieli na sobie klubowych strojów, ale część nosiła zwykłe zielone podkoszulki z nazwiskiem i numerem na plecach. Dwóch zagwizdało na widok Marychy, na co ta ostentacyjnie przyciągnęła do siebie Patrycję i przytuliła się do niej, kładąc jej głowę na ramieniu. Nawet w kozaczkach na niewysokim obcasie była od niej o parę centymetrów niższa.

Pati nie do końca rejestrowała zaczepki chłopaków i reakcję koleżanki. Nie odrywała oczu od biegających chłopaków.

– Może do nich dołączę? – zaproponowała, rzucając torbę na trybuny.

– Podoba mi się twój entuzjazm – odparł trener. – Biegnij. Trzy okrążenia i zaczynamy.

Dogoniła biegnących jednostajnym tempem zawodników, pozdrowiła ich i wyminęła. Popatrzyli po sobie, ale nie przyśpieszyli. Pozwolili się wyprzedzić raz jeszcze, tuż pod koniec jej trzeciego okrążenia.

Zziajana i szczęśliwa Patrycja zatrzymała się przy trybunach i wsparła dłonie o kolana. Kiedy dostrzegła, że wszyscy na nią patrzą, wyprostowała się i odruchowo sprawdziła, czy czapka jest na swoim miejscu.

– Eee… Cześć. – Uniosła rękę w geście powitania.

Wysoki blondyn, który dobiegł tuż po niej, wyciągnął dłoń.

– Tomek – przedstawił się.

Miał bardzo silny uścisk.

– Pa… Paweł – zająknęła się.

– Pa-Paweł? – zaśmiał się Tomek.

– Paweł – przytaknęła z uśmiechem.

– Łukasz – przedstawił się drugi chłopak.

– Kuba. – Podszedł trzeci.

– Dobra, dobra, na poznawanie się przyjdzie jeszcze czas – przerwał im trener. – Sprawdźmy, czy kolega w ogóle się do nas nadaje. Musimy trzymać poziom, prawda?

Mniej więcej połowa chłopaków wybuchnęła śmiechem, na co Kaput przewrócił oczami.

– Paweł, na pozycję. Zobaczymy, co potrafisz. Tomek, podziel chłopaków na dwie drużyny, rozgrzejcie się na szybko. Gramy na jedną bramkę.

Chłopak skinął głową.

– A jeśli pójdzie dobrze, spróbujemy kilku karnych! – dorzucił trener, kiedy zawodnicy znaleźli się już na boisku.

– Świetnie! – Ucieszona Pati pobiegła w kierunku wskazanej bramki.

– Powodzenia, kotku! – zawołała za nią Maryśka, wstając z trybun i posyłając jej buziaka.

Zwróciła tym na siebie uwagę wszystkich obecnych.

Speszona Patrycja odwróciła się do niej, lecz tylko nieznacznie uniosła rękę, by pokazać, że słyszy. Miała nadzieję, że udaje chłopaka przynajmniej w połowie tak dobrze, jak jej koleżanka odgrywa rolę zauroczonej tymże chłopakiem dziewczyny.

Stając na bramce, poczuła przypływ energii. Założyła rękawice i zajęła pozycję dokładnie pośrodku. Skupiła całą uwagę na piłce, którą chłopaki zaczęli kopać dopiero po dobrej minucie. Wtedy wyszła kilka kroków do przodu z linii bramkowej i szeroko rozstawiła nogi. Zawodnicy kotłowali się na środku boiska i podawali sobie piłkę trochę bezładnie. Trener coś do nich krzyczał, co jakiś czas chwytając się za włosy.

„No, to już wiem, skąd ta łysina na czubku głowy” – pomyślała Pati.

Rozbawiona tą myślą prawie przeoczyła moment, w którym jeden z chłopaków, niekryty przez nikogo, podbiegł na odległość kilkunastu metrów. Kopnął piłkę, celując w lewo. Na szczęście Patrycja zorientowała się na czas, skoczyła i złapała ją pewnie, zanim piłka zdołała przekroczyć linię bramkową. Dziewczyna odetchnęła z ulgą, otrząsnęła się z myśli niezwiązanych z grą i wykopała piłkę na drugą połowę boiska. Chłopak, który strzelał, jeszcze przez chwilę stał jak wryty i patrzył tak, jakby nie do końca mógł uwierzyć w to, co właśnie się stało.

– Dobry jest – skomentował jego kolega, który zdążył do niego podbiec. Poklepał strzelca po ramieniu i skinieniem głowy wskazał mu, gdzie aktualnie znajduje się piłka. A następnie obaj szybko oddalili się w tamtą stronę.

Dosłownie moment później inny zawodnik wbiegł w pole karne. Był to dobrze zbudowany, krótko obcięty szatyn, który wcześniej przedstawił się jako Łukasz. Pati przeczuwała, że kopnięcie będzie mocne i takie też było. Obroniła strzał, łapiąc piłkę obydwiema rękami i zapierając się mocno stopami o murawę. Uśmiechnęła się. „To było naprawdę dobre – pomyślała. – Może nie wszyscy zawodnicy są tak kiepscy, jak słyszałam?”. Chłopak też się uśmiechnął i pokiwał głową z aprobatą. Na trybunach rozległy się oklaski i piski Marychy, która zdecydowanie za bardzo wczuwała się w swoją rolę.

– Dawaj! – Łukasz machnął ręką.

Patrycja wyrzuciła piłkę przed siebie.

Kilka minut później pod bramką pojawił się Tomek. Od środka boiska z piłką podbiegł Kuba, zwinnie przeskakując nad wślizgami jednego przeciwnika i mijając kolejnego. Sprytnie manewrując, podał do kolegi. W okolicy pola karnego było jeszcze dwóch obrońców, ale Tomek nie wyglądał na zaniepokojonego. Zatrzymał się na pół sekundy. Pati, mimo że obserwowała go uważnie, do ostatniego momentu nie była pewna, w którą stronę poleci piłka. Postanowiła zaufać intuicji. Kiedy chłopak ze snajperską precyzją wycelował w prawe okienko, ona już leciała w tym kierunku. Dotknęła piłki opuszkami palców tak, że ta odbiła się od poprzeczki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: