Doktor na receptę - ebook
Anita, zwyczajna kobieta z produkcji, z sercem na dłoni i dystansem do świata oraz Max, przystojny lekarz z powołania, z magnetycznym spojrzeniem, które mówi więcej niż słowa. Ich światy nie powinny się przeciąć. A jednak jedno spojrzenie w przychodni uruchamia lawinę zdarzeń, których już nie sposób zatrzymać. Opowieść o niespodziewanej miłości, pisana szczerze i z humorem. Historia pełna emocji namiętności o tym, że najbardziej romantyczne scenariusze pisze samo życie. Dla czytelników 18+.
| Kategoria: | Proza |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8414-632-3 |
| Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
I kto ma mnie niby tam zobaczyć? Babki w kolejce i doktor. A im nie zależy przecież w co będę ubrana. Pierdzielę! Nie chce mi się przebierać, idę tak — prowadziłam rozważania w głowie.
Miałam na sobie szare, cienkie, luźne, a co najważniejsze, wygodne spodnie dresowe za kolano ze ściągaczem i kolorową, za dużą o jakieś dwa rozmiary bluzkę z postaciami z bajek na różowym tle. Było na niej wszystko, co istniało w filmach animowanych dla dzieci.
Nie miałam ochoty się stroić. To była standardowa, kontrolna wizyta w poradni, gdzie chodziłam regularnie od siedmiu lat, mieszkając we Wrocławiu, po przeprowadzce z Łodzi.
Przeprowadziłam się tutaj do mojego toksycznego ex. Na początku wtedy wydawało mi się, że wszystko było super. Dopiero z perspektywy czasu widziałam, że było wtedy dużo czerwonych lampek, które ja zignorowałam z nadzieją, że jakoś to będzie. Ale na szczęście od dwóch lat on był już tylko smutnym wspomnieniem.
Mój ex zarzucał mi to, jak jeszcze wiele innych rzeczy, że chodzę za często do lekarza, że jeszcze mi coś znajdą. I że jestem wariatką. Czemu ja z nim byłam? Kompletna porażka.
A ja uważałam, że trzeba się badać. Zawsze wolałam chodzić częściej do lekarza niż rzadziej lub wcale.
Moja mama mówiła mi czasem:
— Anita, Ty przestań chodzić po tych lekarzach! Jesteś przecież zupełnie zdrowa!
No, a ja uważałam, że właśnie dlatego jestem zdrowa, bo się badam.
Tego lipcowego upalnego dnia wypadała moja profilaktyczna wizyta we Wrocławskim Centrum Onkologii w przyszpitalnej poradni.
Założyłam więc tylko basenowe białe klapki. Były wygodne i pasowały do mojego zupełnie luźnego ubioru. Zabrałam ze sobą też czarny, sportowy mały plecaczek, który zazwyczaj brałam na rowerowe wycieczki za miasto. Przejrzałam się w lustrze i poszłam.
Szłam spacerem wzdłuż głównej alejki w parku. Cieszyłam się, że mogę odstresować się przed wizytą wśród drzew. Czułam, że wszystko będzie w porządku, bo badałam się co rok, ale mimo to, miałam lekki stres, jak to zazwyczaj jest przed badaniami.
Weszłam do chłodnego korytarza.
Jak miło — pomyślałam i usiadłam w poczekalni pełnej kobiet. Każda z nich to była inna historia, pochodziły z różnych środowisk. Ale w takich miejscach wszystkie jesteśmy sobie równe. Każda chce być zdrowa i każda ma nadzieję, że wszystko będzie dobrze.
Wreszcie, po dosyć długim oczekiwaniu na swoją kolej, weszłam do gabinetu w mojej kolorowej bluzce i spodniach od dresu.
— Dzień dobry — powiedziała sympatycznym tonem pielęgniarka — poproszę o dokument pani Anitko.
Podałam jej dowód osobisty, a ona sprawdziła moje dane. Oddając mi go wskazała leżankę przy ścianie mówiąc:
— Może pani usiąść i przygotować się do badania. Proszę się rozebrać, pani Anitko. Lekarz już idzie — starała się wprowadzić luźną atmosferę, żebym się nie stresowała.
Usadowiłam się na leżance przykrytej zielonym, jednorazowym materiałem, schowałam dowód z powrotem do plecaka i rozebrałam się do badania piersi.
Za każdym razem, odkąd byłam tu pacjentką, doktor był inny, ale wierzyłam, że wszyscy są dobrymi lekarzami. Poradnia, mimo że w ramach funduszu, miała dobre opinie.
Wtedy pojawił się on. Lekarz w niebieskim ubraniu z dekoltem w serek. Wydawał się sunąć do mnie w powietrzu bez używania nóg. Był wysoki, bardzo przystojny, chociaż nie w moim typie. Na jego widok serce zaczęło mi bić szybciej i zrobiło mi się jakoś tak cieplej. Miał coś takiego w sobie, co sprawiało, że im bliżej mnie był, tym bardziej czułam, jakby coś ściskało mi żołądek.
Nawet nie wiem, czy powiedział cokolwiek kiedy wszedł. Byłam jakby nieprzytomna. A na pewno nie byłam przytomna w stu procentach.
Podszedł do mnie i zaczął badać moje piersi. Dotykał je w ten charakterystyczny sposób, miejsce przy miejscu, bardzo dokładnie i zwinnie przebierając palcami. Byłam tak onieśmielona, że nawet na niego nie patrzyłam. Widziałam tylko kawałek torsu w niebieskiej bluzce, kawałek dekoltu i fragment ręki.
Jego dotyk sprawiał mi przyjemność, był bardzo miły. Poczułam jak przez moje ciało przepływał przeszywający, zniewalający prąd. Pierwszy raz miałam takie uczucia na wizycie u lekarza. Cały świat przestał istnieć. Był wtedy tylko on, mój doktor w niebieskim ubraniu.
Kiedy skończył powiedział do mnie spokojnym, aksamitnym, tak seksownym głosem, że myślałam, że zemdleję:
— Skończone badanie, pani Anito, może się pani ubrać. Dziękuję bardzo.
To było miłe, rzadko się mi zdarzało, a szczególnie podczas wizyt nie prywatnych, żeby lekarz dziękował mi, że mógł mnie zbadać. Mój doktor miał widać dużo empatii w sobie. Biła od niego taka dobra energia, jakiś magnetyzm. Był opanowany, a jednocześnie czułam, że drzemie w nim niespożyta wielka energia, która tylko czekała na to, by znaleźć ujście.
Zakładałam z powrotem moją bluzkę z bajkami i nie wiedziałam co się dzieje. Nic innego nie słyszałam oprócz niego.
— Pani Anito, o tej wydzielinie — pytał spokojnie doktor o aksamitnym głosie, który mnie rozpalał — co w tej Łodzi mówili o niej jak ją badali?
Imponowało mi to bardzo, że on jest taki mądry, że z pewnością po przeczytaniu mojej karty i badaniu, dokładnie wiedział co mi jest.
— Że to jakieś makrofagi, czy coś takiego, panie doktorze — odpowiedziałam mając pewność, że mojemu doktorowi to zupełnie wystarczy, bo on i tak już znał całą moją chorobę na wylot.
— A jak się pani przeprowadzi z powrotem do Łodzi? — pytał nie wiadomo dlaczego.
— Nie! Nie! Panie doktorze, mnie się tu we Wrocławiu bardzo podoba! Jeżdżę na rowerze, jest dużo ścieżek, po wałach jeżdżę, po parkach. Super tutaj jest! — paplałam szybko i żywo jak nakręcona.
— Tak. Ja też znam dużo fajnych miejsc we Wrocławiu — odparł mój lekarz.
— Z resztą na stare lata fajnie już zostać we Wrocławiu — dodałam głupio.
— Na stare lata? — zdziwił się doktor. — Ja jestem tylko trzy lata starszy od Pani, a nie czuję się staro — w każdym jego słowie była wyczuwalna taka pasja do życia.
W jego tonie głosu, w tym jak mówił i co mówił był ogromny życiowy optymizm. Podobało mi się to bardzo, a głos elektryzował.
— Nie no, faktycznie, przesadziłam. Poniosło mnie trochę panie doktorze — nie chciałam, żeby myślał, że jestem marudą albo pesymistką, bo nie uważałam się za taką. Teraz tylko gadałam tak bez sensu, bo chciałam dobrze wypaść w tej rozmowie. On mi się spodobał. To jak mówił, jaki miał głos, jaka energia wewnętrzna od niego biła, to że był dobrze wykształcony, że był mądrym lekarzem, to wszystko przyciągało mnie do niego.
— Często tak panią ponosi? — zapytał całkiem na luzie, wyraźnie rozbawiony. Ale nie czekał już na moją odpowiedź, tylko wstał zza biurka i podszedł do mnie z kartką i długopisem.
— Proszę zadzwonić na ten numer — podał mi kartkę, wskazując długopisem na zaznaczony w kółko numer telefonu komórkowego.
Miał piękny uśmiech, chociaż i bez niego jego twarz była promienna. To dlatego, że w oczach miał takie iskierki, które same uśmiechały się do mnie. Pomyślałam, że to była taka pasja do tego co robił. Był lekarzem z powołania. I to też bardzo mi się podobało.
Wzięłam od niego tę kartkę i jeszcze drugą, którą podała mi pielęgniarka.
— Dobrze, dziękuję bardzo panie doktorze, do widzenia — odparłam oszołomiona i zupełnie nieświadoma tego, co się właśnie wydarzyło.
— Do widzenia — odpowiedziała zza okularów pielęgniarka.
— Do zobaczenia pani Anito — pożegnał mnie mój lekarz. — Wszystkiego dobrego! — dodał kiedy byłam już przy drzwiach.
Wyszłam z gabinetu. Minęłam kobiety czekające na korytarzu, wyszłam z budynku na zewnątrz i zatrzymałam się przed bramą szpitala.
Coś do mnie dopiero docierało. Przyglądałam się najpierw jednej mniejszej kartce z numerem telefonu komórkowego, a później tej drugiej większej z nazwą i adresem poradni, opisem wizyty, zaleceniami, numerem stacjonarnym do rejestracji oraz stempelkiem i podpisem lekarza: Maksymilian Domański. Dotarło do mnie wreszcie, że numer telefonu komórkowego jest prywatnym numerem do mojego doktora.
O Holender ciasny… Ja pierdzielę… — stałam tak i gapiłam się na te dwie kartki jak sroka w gnat. Zrobiło mi się gorąco, serce jakoś szybko biło i zaczęło mi się kręcić w głowie. Szłam do domu jak lunatyk. Nie dowierzałam jeszcze w to, co się stało. Nigdy przedtem żaden lekarz nie podawał mi na wizycie swojego numeru telefonu komórkowego.
Bo i po co miałby to robić — myślałam. Po cholerę?!
– No jak to po co?! — dziwiła się moja przyjaciółka Karolina, że nie rozumiem tego.
— Anita! Serio nie czaisz? On Cię chce poderwać, a właściwie, to już Cię poderwał! — krzyczała przejęta siedząc przede mną na kanapie i silnie gestykulując.
— No a po co miałby dawać Ci swój telefon?! Chyba nie po to, żeby mu psa wyprowadzić, albo kota nakarmić! — nie pozwalała mi nic powiedzieć — Anita! Ty weź do niego dzwoń! Ale jaja! — krzyczała ucieszona, a ja nie wiedziałam co mam robić.
Dni mijały, a ja nadal się zastanawiałam co robić. Zadzwonić, napisać, nie zadzwonić, nie napisać… Nie wiedziałam. Zastanawiałam się czy w ogóle takie rzeczy się zdarzają. Wydawało mi się, że nie. Zapytałam o to wujka interneta. Tak jak zresztą pytałam o inne sprawy po wyjściu od lekarza. Tyle, że zazwyczaj były to pytania o moje dolegliwości. Czy to poważna choroba czy nie. Czy umrę niedługo, czy nie ma się czym przejmować.
Tym razem zapytałam, czy lekarz może poznać swoją przyszłą partnerkę w swoim gabinecie. Wyszło mi, że tak. Tak twierdził wujek internet, a jak wiadomo on wiedział wszystko. Twierdzili też tak sami lekarze i pacjentki na forach. Było ich całkiem sporo.
Opowiedziałam też całą tę sytuację koleżankom w pracy, bo pytały czemu jestem taka rozmarzona. One też stwierdziły:
— Dziewczyno! Ty dzwoń! Ale Ci się trafiło!
— Tak, jak ślepej kurze ziarno — odpowiadałam.
Dni sobie dalej mijały i dalej myślałam:
Po cholerę on się chce umawiać z jakąś kobietą, co chodzi w spodniach od dresu i w za dużej bluzce jak dla dzieci. Jakby chciał kogoś zapraszać na randki, to by sobie ucelował jakąś seksowną, elegancką kobietę. Sama już nie wiedziałam. Myślałam, że lekarz woli umawiać się z kobietami, bardziej takimi na swoim poziomie, a nie z laskami z fabryki, w dresach jak ja.
A może on jest gejem i szuka koleżanki? — wpadło mi do głowy. No tak! On taki zadbany, tak mówi spokojnie… O Jezu, jak on mówi… ten głos… święci pańscy jak on mówi… Nogi same się uginają.
Na pewno jest gejem! — pomyślałam i postanowiłam napisać esemesa, bo zadzwonić nie miałam odwagi. Z resztą nie wiadomo, czy by w ogóle odebrał. Lekarze są ciągle zajęci. I nawet pewnie by nie pamiętał, kto do niego dzwoni. A tak napiszę esemesa, to najwyżej nie odpisze — podjęłam decyzję.
Nie wiem czy w głębi serca myślałam, czy też miałam nadzieję, że doktor jednak nie odpisze. Minęły w końcu dwa tygodnie od mojej wizyty w szpitalu. Bałam się tego nowego, nieznanego i niewiadomego. Jednak kiedy myślałam o tym, że mam napisać do mojego lekarza, żeby się z nim umówić, bo przecież po to miałam napisać, robiło mi się gorąco, nogi miałam jak z waty, a serce biło mi jak szalone. Zaczynało kręcić się mi w głowie.
Przypominałam sobie swoją wizytę, to jak się pojawił, jak mnie dotykał podczas badania. Jego dłonie były na moich piersiach. Jakie to dziwne, on już je dotykał — pomyślałam. Przypominałam sobie jego głos, tak miękki i przyjemny, tę niesamowitą energię, ukrytą w nim, jakiej nie miał nikt inny. To przyciąganie…
Co napisać…? — myślałam trzymając w ręku kartkę z numerem telefonu napisanym przez niego. Dłonie mi drżały. Jezu, co za pismo! Takie szlachetne, a jednocześnie nonszalanckie. Nawet na widok tych kilku cyfr, zakreślonych w kółko, zapisanych przez mojego doktora, czułam napływające gorąco i ściskanie w żołądku.
Chyba oszalałam — taką myśl miałam w głowie. Dobra, raz kozie śmierć. Trzeba coś wymyślić — podjęłam decyzję i zaczęłam pisać esemesa:
Dzień dobry Panie Doktorze. Dziękuję za wizytę dwa tygodnie temu w poradni. Jest Pan prawdziwym lekarzem z powołania. Podał mi Pan numer telefonu, dlatego mogę napisać i podziękować. Pozdrawiam serdecznie. Anita Jaworska.
Wysłałam. Nie wiedziałam zupełnie co mogę napisać, ale myślałam, a właściwie byłam pewna, że i tak nie odpisze, że mnie nie pamięta. Pomyliłam się.
Dosłownie za kilkanaście minut zaczął dzwonić telefon. Jego numeru nie zapisałam sobie, ale znałam już na pamięć.
O szlag jasny! To on! Kurwancka! — tylko spokojnie myślałam. W głowie mi się kręciło. Puls miałam chyba trzy razy szybszy. Cud, że jakoś w miarę chyba udało mi się zachować spokój. Odebrałam.
— Halo? — odezwałam się starając mieć miły głos, a i tak zabrzmiało to, jakbym dławiła się ziemniakiem.
— Dzień dobry! — powitał mnie wesoło doktor — Już się martwiłem, że pani do mnie się nie odezwie. Ale cieszę się bardzo i dziękuję za te miłe słowa. W obecnych czasach to bardzo cenne. A tym bardziej napisane od pani. Czy ja mogę zaproponować pani spotkanie? — usłyszałam w słuchawce spokojny, ciepły i wesoły głos mojego doktora. Byłam bliska omdlenia. „W obecnych czasach…” Jak on się wypowiadał… — myślałam.
— No tak. Pamiętam, że pan doktor mówił, że zna dużo fajnych miejsc we Wrocławiu.
— Tak — on był taki pogodny, słychać to było w każdym słowie — Chętnie zabiorę panią do Restauracji Magdalena. Może być piątek o 18.00? — oczy robiły mi się jak pięć złotych, a serce nie zwalniało.
— Tak. Będzie super! Pasuje mi jak najbardziej! — starałam się brzmieć spokojnie ale i tak słychać było moje podekscytowanie.
— Umówmy się zatem na miejscu o 18.00 w piątek — zadecydował mój doktor z wyraźną radością w głosie.
— Okay. Cieszę się! Do zobaczenia! — odparłam wesoło.
— Ja jeszcze bardziej! Do zobaczenia! — pożegnał mnie.
Naprawdę miałam wrażenie, że kiedy ze mną rozmawiał, uśmiechał się. A jednocześnie wydawał się spokojny i opanowany. Zawsze podziwiałam takich ludzi, którzy pomimo emocji potrafili zachować spokój. Ja tego nie potrafiłam.
Ja pierdzielę! Jasna dupa! Umówiłam się z moim doktorem na randkę! — wirowało mi w głowie. Gapiłam się na telefon, którego ekran dawno wygasł i dotarło do mnie, że piątek jest jutro!
Zadzwoniłam do Karoli i opowiedziałam jej wszystko.
— Kochana! Zajebiście! Zaraz jestem u Ciebie! Powybieramy ciuchy — powiedziała.
Zawsze mogłam na nią liczyć. Znałyśmy się już siedem lat, z mojej pierwszej pracy po przeprowadzce do Wrocławia do mojego ex, o którym wolałam nie myśleć. Przyjaźniłyśmy się. Ona mi pomogła przewozić rzeczy kiedy wyprowadzałam się od tamtego idioty. Pocieszała pijąc ze mną wino i jedząc pizzę.
— No właśnie! Ciuchy! Kurde Karola, dzięki! — uświadomiła mi, że muszę przecież na randkę z doktorem wyglądać jakoś normalnie.
Była dosłownie za pół godziny, a ja miałam już na całym łóżku powywalane ubrania z otwartej szafy.
— Nie wiem Karola… Trzeba coś wybrać — patrzyłam na nią załamana z miną jak nieszczęśliwy pies.
Za to moja przyjaciółka była pełna energii.
— Pokaż co tam masz — dopadła do sterty ciuchów na łóżku i zaczęła przeglądać wszystko.
— Gdzie Cię zaprosił? — zapytała. Nie mówiłam jej jeszcze, że mamy iść do najlepszej restauracji w mieście, tylko że w ogóle do knajpy.
— Do Magdaleny — odparłam przyciszonym głosem z lekkim uśmiechem na twarzy. Jakbym sama nie dowierzała, że taka zwykła dziewczyna jak ja, która pracuje całe życie w fabrykach na produkcji, może iść na randkę do takiego miejsca.
— O kurwa… — powiedziała cicho Karolina wypuszczając z rąk bluzkę, którą przykładała do siebie przeglądając się w lustrze. Teraz przykładała sobie dłoń do ust.
— Do Magdaleny… – powtórzyła za mną powoli. –Okay… Kochana! To Ty musisz wyglądać jak milion dolarów! — dokończyła już swoim energicznym tonem, podnosząc bluzkę z podłogi.
I faktycznie starałam się tak wyglądać. Po pracy szybko przyjechałam do domu. Na szczęście miałam pierwsze zmiany i o 15.00 byłam z powrotem. Zjadłam coś na szybko, wypiłam mocną kawę, żeby na randce broń Boże tylko nie ziewać. To by była dopiero siara! Poszłam się myć. I chociaż wczoraj robiłam te wszystkie zabiegi pielęgnacyjne wieczorem, to jeszcze raz goliłam dokładnie wygolone już wczoraj nogi, pachy i na wszelki wypadek poprawiłam golenie w okolicach bikini i na wzgórku łonowym. Nie miałam zamiaru, ani też nie sądziłam, że wylądujemy w łóżku na pierwszej randce, ani nawet, że będziemy się całować, ale jak to mówią, przezorny zawsze ubezpieczony.
W ogóle nie miałam pojęcia co będzie, jak będzie. Szłam po prostu w tę sytuację bez zastanawiania się zbytnio. Dziwiłam się, że nie miałam stresu. Jedynie taki dopingujący. Czułam za to coraz to większą ekscytację i euforię.
Umyłam zęby i język, aż mi się niedobrze zrobiło. Wyglądało to tak, jakbym szła do dentysty, albo moje życie miało co najmniej zależeć od tego. Wysuszyłam włosy, układając je starannie niczym na rozdanie Oscarów. Nałożyłam balsam i zaczęłam wybierać bieliznę. Założyłam koronkowe beżowe majtki i koronkowy biustonosz w podobnym kolorze. Wiadomo już, zakładałam, że sexu nie będzie, no ale zawsze dobrze jest być przygotowaną na wszystko. Jakby co. Tym bardziej, że myśli o moim doktorze przyprawiały mnie o szybsze bicie serca i fale gorąca zaczynające się od uszu i dalej napływające przez szyję, kark, ramiona, idące dalej do rąk i przez plecy do lędźwi, do nóg i samych stóp i na koniec docierając między uda.
Makijaż zrobiłam mocniejszy. Położyłam jasno i ciemnoszare cienie, rzęsy mocno wytuszowałam. Do tego czerwona pomadka. Było dobrze. Sama się sobie podobałam.
Założyłam dżinsową jasną spódniczkę przed kolano i do tego czarny top na grubych ramiączkach i białą obcisłą kamizelkę, która podkreślała biust. Do tego czarne sandałki na obcasie, na paskach i czarną mała torebkę z paskiem i małymi ćwiekami. Na ucho założyłam dwie złote nausznice. Znaczy może nie były one złote, a w kolorze złota, a na rękę trzy bransoletki z koralików udających małe perełki. I za dziesięć złotych można wyglądać jak milion dolarów — pomyślałam.
Spojrzałam jeszcze raz na siebie w lustrze. Było naprawdę dobrze. Posłałam sobie całusa z ręki do lustra i wyszłam na spotkanie z moim doktorem.
Zamówiłam taksówkę, bo było gorąco, a nie chciałam się po drodze roztopić. I tak już było mi od środka bardzo gorąco. Czułam, że cała płonę. Jadąc na miejsce czułam, że mam lekko diabelski uśmieszek na twarzy.
Kierowca zatrzymał się blisko miejsca naszego spotkania. Wysiadłam i odetchnęłam z ulgą. Mojego doktora jeszcze nie było. Miałam czas jeszcze oswoić się z myślą, że czeka mnie randka z mężczyzną z wyższej klasy społecznej niż moja, wykształconym, na pewno inteligentnym i mądrym lekarzem, który skończył kilka prestiżowych szkół. Wiedziałam, że skończył studia medyczne i dwie szkoły za granicą, bo sprawdziłam to w internecie.
Boże co ja będę z nim robić, o czym będziemy rozmawiać? — zaczęły mnie ogarniać wątpliwości, czy to spotkanie ma w ogóle sens. Po co on umawia się z taką zwykłą kobietą jak ja. On doktor, a ja dziewczyna z produkcji. Masakra, to nie mój świat! Jeszcze mogę uciec — pomyślałam i w tej samej chwili prawie zobaczyłam uśmiechniętego od ucha do ucha, idącego dużymi krokami, żeby nie powiedzieć susami, mojego seksownego doktora. I już nie miałam wątpliwości, zniknęły w jednej chwili. On działał na mnie tak, jak nikt nigdy nawet w połowie na mnie nie zadziałał.
Ubrany był zupełnie inaczej jak w szpitalu.
No tak, czy ja durna jestem? Przecież nie będzie po mieście chodził w ubraniu lekarskim. Ja też po Wrocławiu nie chodzę przecież w ciuchach z produkcji leków. Do wariatów by mnie odesłali — chyba z emocji prowadziłam sama ze sobą, takie głupie rozmowy w głowie.
Mój doktor idąc w słońcu wyglądał jak anioł. Miał białą koszulę nie zapiętą pod szyją do końca, z zawiniętymi za łokieć mankietami, które podtrzymywał paseczek zapinany na guzik. Koszula była wpuszczona w jasnobrązowe spodnie przed kolano. Myślałam, że oszaleję. Mógł być ubrany w cokolwiek. Mnie podobało się, jak szedł, jak się poruszał, że po prostu to był on z krwi i kości. Nikt inny, tylko właśnie on i szedł do mnie z małym bukiecikiem.
Niech się dzieje! — pomyślałam sobie i też uśmiechnęłam się szeroko.
Podszedł do mnie, a mnie tak waliło serce, że myślałam, że to słychać. I już znowu nic się nie liczyło, tylko on i jego szaro- oliwkowe oczy pełne iskier i energii, które patrzyły prosto w moje oczy i uśmiechały się.
— Dzień dobry panie doktorze — wypaliłam pierwsza zapatrzona w niego. Wydawało mi się, że cała drżałam, a serce biło mi jak szalone.
— Hej! — odpowiedział radośnie z uśmiechem. I podając mi bukiecik powiedział: — Proszę, dla Ciebie zerwałem — Jezusicku, jaki on miał ten swój głos… — Cieszę się, że przyszłaś i że napisałaś, chociaż już się bałem, że się nie odezwiesz — wydawało mi się, że głos mu się trochę łamał. Ale cały czas się uśmiechał szeroko. Ja zresztą też.
— Dziękuję — wzięłam od niego bukiecik i powąchałam go. Pachniał słodko i miło. Z resztą Pan doktor też pachniał bardzo ładnie.
Kiedy brałam od niego kwiatki nasze dłonie musnęły się delikatnie. To była chwila ale wystarczyła, by przeszły mnie iskry.
— Chodźmy — powiedział z uśmiechem kładąc mi delikatnie dłoń na plecach, kierując do wejścia — I proszę Cię Anito, mów mi Max.
Max, jak to pięknie brzmiało. Trzy najpiękniejsze litery złączone w jedno najcudowniejsze imię. On moje imię też tak wypowiedział, jakby z taką dbałością, troską i z takim uczuciem. To było bardzo przyjemne słyszeć, jak mówi moje imię.
— Dobrze, Max — odpowiedziałam uśmiechając się do niego. Otworzył drzwi przede mną i weszliśmy. A raczej ja weszłam, bo Max potknął się o dywan, który leżał przy wejściu i widziałam tylko jak mija mnie obok wykonując jakby nieudany telemark, taki bardziej ukłon. Słyszałam jak się śmieje. Kiedy już się wyprostował i obrócił w moją stronę, oboje się śmialiśmy.
— To się nazywa wejście! — patrzyłam rozbawiona na niego.
— Z przytupem! — odpowiedział nie przestając się śmiać.
Przerwał nam dopiero kelner zapraszając do stolika. Skierował nas na nasze miejsce w oszklonym patio z pięknym widokiem na rzekę i Uniwersytet Wrocławski. Max odsunął mi krzesło, poczekał aż usiądę i przysunął mnie lekko.
O rany — pomyślałam.
Rozglądałam się po eleganckim wystroju. Było przytulnie, ale najlepszy był widok przez duże okna.
— Pięknie! — powiedziałam zachwycona patrząc na niego — Dzięki za zaproszenie!
Znowu przerwał nam kelner przynosząc karty dań i win. Nie mogłam skupić się na tych kartach w ogóle. Nie miałam pojęcia co czytałam.
— Wiesz, może napijmy się czegoś mocniejszego — zaproponował Max nie przestając się uśmiechać. Przywołał kelnera i zapytał mnie:
— Co dla Ciebie? Co powiesz na whisky z tonikiem i limonką? — zapytał, a ja byłam mu wdzięczna, że zadecydował za mnie, bo mogłam godzinę patrzeć w kartę, a i tak bym niczego nie wybrała.
— Tak. Brzmi nieźle — uśmiechnęłam się.
— Dwa razy — zwrócił się do kelnera — i jeszcze poprosimy wino (tu powiedział nazwę z francuskiego, co dla mnie brzmiało tylko jak bla bla brią)
— Czy to wszystko? Czy będą Państwo zamawiali coś do jedzenia? — zapytał sympatyczny, elegancki kelner.
— Tak. Tylko prosimy dać nam chwilę — poprosił Max.
— Oczywiście — powiedział kelner i oddalił się.
Patrzyliśmy na siebie uśmiechnięci, nie mówiąc nic dłuższą chwilę. Widziałam jak jego oczy błyszczą.
Nie czułam się wcale skrępowana. Czułam się szczęśliwa będąc z nim.
Znowu przyszedł kelner i sprowadził nas na ziemię.
— Czy już państwo wybrali? — chyba domyślił się, że nie bo gapimy się na siebie cały czas, a nie na karty i sam zaproponował — polecam sałatkę z krewetek i ricottę na deser.
— Świetnie — powiedział Max.
— Super! — zgodziłam się.
Kelner przyniósł nasze drinki i nalał nam wina.
— Max? Ty nie masz problemu jak mieszasz alkohole? — zapytałam.
— Nie — uśmiechnął się — Wystarczy, że teraz mam zakręcenie w głowie. Wybacz moją bezpośredniość — nachylił się nad stołem w moją stronę — kiedy przyszłaś na wizytę i usiadłaś, ja wszedłem właśnie do gabinetu obok i widziałem Cię przez drzwi łączące oba pomieszczenia. Zatrzymałem się. Od razu się mi spodobałaś. Masz coś takiego w sobie co mnie przyciągnęło. Taką energię. Pomyślałem: Teraz albo już nigdy, nie daj jej odejść — mówił bez skrepowania, bez ogródek.
Uśmiechnęłam się, a w głowie mi się kręciło. Nie wiedziałam czy on to mówił na serio, czy nie wiadomo dlaczego właściwie.
— Ja nie wiedziałam co się działo. Dopiero jak wyszłam, to do mnie dotarło, że dałeś mi swój numer telefonu.
— Dlaczego tak długo się nie odzywałaś? Myślałem już, że się nie odezwiesz. Później pomyślałem sobie, że się wygłupiłem, że ja Tobie się nie spodobałem, że pewnie skoro jesteś taką piękną i wyjątkową kobietą, to pewnie kogoś masz — mówił i nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę. Jednak Max to mówił i wydawało mi się, że był szczery. Ogarnęła mnie wielka fala szczęścia. On czuł podobnie jak ja.
Znowu kelner przerwał nam przynosząc nam nasze jedzenie.
— Ja nie wiedziałam, co napisać. Myślałam, że nie będziesz mnie pamiętać…
— Żartujesz…? — patrzyliśmy sobie w oczy i rozmawialiśmy szczerze jakby jutra miało nie być. Jakby była ta chwila tylko.
— Max, moje związki to były katastrofy. Chyba wybierałam niewłaściwe osoby. Teraz chcę, żeby było tak jak powinno być. Boję się, ale chcę zobaczyć co będzie. Bo… też mi zawróciłeś w głowie — wyznałam szczerze uśmiechając się.
Chciałam rzucić się na niego. Poczuć go w końcu. Czułam przyjemne ściskanie w żołądku. A on uśmiechał się tak cudownie i patrzył na mnie roziskrzonym wzrokiem. Nagle spoważniał nieco i zaczął mówić:
— Wiesz, ja też miałem pecha do związków. Jestem po rozwodzie, chcę żebyś od razu to wiedziała. Poznaliśmy się jeszcze na studiach tutaj we Wrocławiu, a po ślubie zamieszkaliśmy w domu pod Zieloną Górą. Tam skąd pochodzę. Dużo pracowałem i kiedy ona zaszła w ciążę, a później poroniła, obwiniała o to mnie. Ja otrząsnąłem się z tego. Ona nie, miała depresję i cały czas żal i pretensje do mnie. Rozwiedliśmy się dwa lata temu i nie mamy kontaktu. Wiem tylko, że zamieszkała z siostrą w Szczecinie. Prowadziłem wtedy z kolegą z Wrocławia, którego znałem ze studiów, badania nad nowoczesnymi technikami leczenia raka trzustki. Okazało się, że chciano nasze badania wprowadzić w życie i postanowiłem się przeprowadzić tutaj i zacząłem pracować w szpitalu — opowiadał, a ja słuchałam go zaciekawiona. Imponowało mi to co robił.
— Niesamowite! Jesteś prawdziwym lekarzem z powołania. To od razu czuć — mówiłam i patrzyłam na niego zafascynowana. Ja nie robię takich wielkich rzeczy jak Ty. Ja po prostu pracuję przy produkcji leków — powiedziałam trochę smutnym tonem.
— Wiem — powiedział zadowolony — widziałem w Twojej karcie w poradni. To trochę podobne, też robisz coś ważnego. Z resztą uważam, że każda praca jest ważna. Tak samo — mówił to tak, że uwierzyłam i nawet pomyślałam, że lubię to co robię.
Mogliśmy tak jeszcze siedzieć i gadać do rana. Max opowiadał mi jeszcze o swoich studiach, o szkołach w Niemczech i we Francji. Wszystko to były prestiżowe uczelnie. Spędzał dużo czasu na nauce i na pracy. Dawało mu to satysfakcję. Było jego wielką pasją i celem życia. Słuchałam tego wszystkiego jak zaczarowana. Bardzo imponowała mi ta jego pasja i podniecała.
Ja opowiadałam o pracy na produkcji, że to praca manualna i zespołowa, co mi najbardziej się w tym wszystkim podoba, że też noszę maseczkę, czepek i białe ubranie, że takie są standardy. On się uśmiechał i mówił:
— A widzisz jakie nasze prace są podobne?
— Ale nie zawsze ludzie mi ufają — zaśmiał się przypominając sobie coś.
— Kiedyś — opowiadał z uśmiechem — przyszła do mnie kobieta na badanie i miała się rozebrać. Ja chciałem jeszcze coś doczytać w jej karcie choroby, a kiedy się do niej odwróciłem, wiesz co zobaczyłem? — pytał roześmiany.
— Nie — odpowiedziałam rozbawiona.
— Koło niej siedział jakiś facet — śmiał się Max.
— To był jej mąż? — zapytałam śmiejąc się.
— Tak. Powiedział, że chce być przy badaniu, że bez niego żaden facet jego żony nie będzie, jak on to powiedział, obłapiał — powiedział i śmialiśmy się razem głośno dopijając wino.
Czułam się jakbyśmy znali się od lat. Czułam się swobodnie. Mogłam przy nim być dokładnie taka, jaką byłam. I cały czas była ciekawość, przyciąganie, taka energia, chemia między nami. Czułam to w jego spojrzeniach, w jego postawie, w tym jak nachylał się do mnie przez stół, czułam to w moim sercu i ciele, przez które przepływał jakby przyjemny prąd kiedy był obok. Nic się nie liczyło, świata nie było. Tylko my. Nigdy nie czułam się podobnie.
Nawet nie wiem kiedy na dworze zapadł zmrok.
Max puścił mnie znowu przodem, kładąc rękę na plecach.
— Uważaj na dywan! — powiedziałam z uśmiechem, spoglądając na niego przez ramię — oboje się śmialiśmy.
Kiedy wyszliśmy, na Odrze połyskiwały kolorowe światła z okien, latarni i neonów. Wieczorne powietrze było przyjemne.
— Max poczekaj, ja pójdę jeszcze siku — powiedziałam po prostu. — Nie uciekaj — dodałam.
— Nie zamierzam — odparł uśmiechnięty i wpatrzony we mnie. — To ja się boję, że uciekniesz przez okno w toalecie, wskoczysz do jakiejś łódki i odpłyniesz.
Zaśmiałam się w odpowiedzi i pobiegłam do toalety.
Będąc w środku przejrzałam się w lustrze i zobaczyłam tam naprawdę ładną kobietę o śmiejących się, błyszczących oczach i promiennej cerze. Takie to było naturalne i normalne, że zakochiwałam się w Maxie, moim doktorze, jedynym w swoim rodzaju. A może już byłam zakochana?
Wyszłam, a on powiedział z uśmiechem:
— Też byłem, żeby nie sikać po krzakach. Chodź! — powiedział zdecydowanie i łapiąc mnie za rękę poprowadził nad Odrę.
Jego dłoń była taka delikatna. Cała drżałam z emocji i ogarnęło mnie przyjemne ciepło kiedy poczułam jego dotyk na skórze. Moja dłoń była w jego dłoni.
Szliśmy tak wzdłuż rzeki blisko siebie trzymając się za ręce. Patrzyłam na wodę. Uśmiechałam się. Tak mi było błogo. Nic nie mówiliśmy, po prostu cieszyliśmy się tą chwilą.
W pewnym momencie zatrzymaliśmy się oboje jednocześnie. Staliśmy naprzeciw siebie blisko. Serce mi waliło, a Max zapytał przyciszonym, zniżonym lekko głosem i przenikając mnie wzrokiem i kładąc mi dłoń na ramieniu:
— Pewnie Ci zimno?
— Nie, nie czuję — odparłam cicho patrząc w jego lśniące oczy.
Patrzyliśmy tak na siebie dłuższą chwilę, aż w końcu ja złapałam go za szlufki od paska w spodniach, pociągając do siebie zdecydowanym ruchem, a on w jednej chwili zaczął mnie mocno całować. Chwyciłam go za ramiona, a on trzymał moją twarz w swoich dłoniach. Czułam, że drżą. Omal nie zapaliłam się i nie spłonęłam. Całowaliśmy się namiętnie jakbyśmy mieli tylko tę chwilę, jakbyśmy mieli więcej się nie spotkać. Świat wirował. Czas zniknął. Nasze usta, oddechy się połączyły, języki się splatały. Przytulił mnie później, a ja czułam jak oboje oddychamy szybko. Byłam bezpieczna, we właściwym miejscu, we właściwych ramionach. Spojrzał na mnie z niesamowitą radością w oczach. Patrzyliśmy na siebie szczęśliwi. Trzymał mnie w pasie, a ja jego za ramiona.
— Jesteś niesamowita. Cudownie mi z Tobą. Zakręciłaś moim światem — powiedział z przejęciem.
— Max, ja czuję to samo — wyznałam szczerze. I całujesz niesamowicie. Uczą tego na medycynie? — zapytałam z uśmiechem.
Zaśmiał się i poszliśmy dalej.
— Anita, masz piękne oczy. Wiesz? — mówił.
— To przez Ciebie.
— Wszystko już przeze mnie? — droczył się.
— A co myślisz? Na kogoś musi być! — odparłam i śmialiśmy się znowu.
— Kiedy się zobaczymy? — zapytał kiedy znaleźliśmy się przy fontannie z szermierzem. — Może jutro? — zapytał z nadzieją w głosie.
— Super! — powiedziałam uśmiechnięta.
Wsiedliśmy do taksówki. Max obejmował mnie ramieniem. Westchnął i popatrzył na mnie rozpalonym wzrokiem. Oddychał szybko.
— Jesteś zmęczony? — zapytałam.
— Nie — odparł zadowolony. Wiesz że… mózg, żeby się zakochać, potrzebuje tylko niecałej sekundy?
Kręciło mi się w głowie.
— Pewnie dlatego, że serce mu podpowiada szybko i mózg już wie, tak jak serce, że to ta osoba — odpowiedziałam kładąc mu rękę na udzie.
Westchnął znowu przeciągle patrząc mi w oczy.
Kiedy dojechaliśmy pod mój blok uśmiechnął się i powiedział:
— Dziękuję za spotkanie! I do jutra! Zadzwonię rano.
Wysiadłam, a on jeszcze złapał mnie za rękę i dodał cicho:
— Jesteś wyjątkowa. Cieszę się, że Cię spotkałem.
— Dobranoc. Dzięki! Było super, ja też się cieszę! — odpowiedziałam z uśmiechem.
Puścił moją rękę, a kiedy odjeżdżał, posłałam mu buziaka z dłoni, tak samo jak sobie, kiedy wychodziłam z domu.