Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Doktryna Wolffa - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
23 czerwca 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,90

Doktryna Wolffa - ebook

Dramatyczny finał wielkiej wojny

Czas niepewności: jak nie przegrać wygranej wojny, gdy przybywa niechcianych sojuszników? Jak uciec przed własnym narodem i wszechobecnymi wrogami? Jak pokonać największe państwo na świecie, by tego świata nie pogrążyć w chaosie? To pytania prezydentów, premierów i generałów.

Jak dożyć do jutra, jak nie dać się roznieść na strzępy czołgom, szturmowcom, bombom, rakietom i pociskom? To pytania dziesiątek tysięcy żołnierzy i cywilów.

W brawurowym finale krwawej epopei rozpoczętej Stalową Kurtyną niezrównany Vladimir Wolff jak zawsze oddaje głos im wszystkim, a nam pozwala być świadkami tryumfów polskiego oręża i poczuć smak dziejowej sprawiedliwości.

 

Wolff to niezwykły pisarz, umiejętnie wplata w akcję rzeczywiste postacie, a opisywane wydarzenia później realizują się w rzeczywistości. Każda jego opowieść wciąga niczym narkotyk. Wybuchowa pod każdym względem!
Karol Nowicki, MadMagazine.pl

 

Książki Vladimira Wolffa to zabójcza lektura. Świat w nich przedstawiony jest fikcyjny, jednak tak mocno przenika się z naszą ustabilizowaną (jak nam się wydaje) rzeczywistością, że czytając jego powieści, człowiek ma ochotę wyjrzeć przez okno – czy panuje jeszcze spokój, czy na horyzoncie nie widać już atomowego grzyba, a po niebie nie lecą wrogie eskadry. Gorąco polecam!

Wojciech Sokołowski, modelarz i rekonstruktor, BSMH „Perun”

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-64523-15-1
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Mło­dy igla­sty las w tym miej­scu był szcze­gól­nie gę­sty. Wy­so­ka, zbi­ta ścia­na zie­le­ni cią­gnę­ła się jak okiem się­gnąć. Mia­ło to swo­je do­bre stro­ny – w tym la­bi­ryn­cie ła­two by­ło znik­nąć. Pa­li­sa­da ru­dych pni wo­kół ogra­ni­cza­ła wi­docz­ność do kil­ku­na­stu me­trów, a nie­wy­so­kie pa­gór­ki da­wa­ły złud­ne po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa. Tyl­ko wszech­obec­ne ga­łę­zie i ga­łąz­ki za­ha­cza­ły o mun­du­ry i opo­rzą­dze­nie, co upo­dab­nia­ło marsz do prze­dzie­ra­nia się przez nie­koń­czą­ce się kol­cza­ste krza­ki.

Ten las od in­nych róż­ni­ło jesz­cze coś. Ka­pi­tan Ti­mo­thy Walsh za­uwa­żył to, gdy tyl­ko de­san­to­wał się ze swo­imi zwia­dow­ca­mi z Black Haw­ka UH-60. Wszyst­ko wy­glą­da­ło na mar­twe. Nie wi­dział i nie sły­szał pta­ków, o obec­no­ści dzi­kich zwie­rząt nie wspo­mi­na­jąc. W po­wie­trzu uno­sił się swąd spa­le­ni­zny, che­mi­ka­liów i cze­goś, co ka­pi­ta­no­wi ko­ja­rzy­ło się z pro­sek­to­rium.

Walsh i sied­miu je­go lu­dzi nie by­li żół­to­dzio­ba­mi. Ja­ko zwia­dow­cy 62 MEU (Jed­nost­ki Eks­pe­dy­cyj­nej Pie­cho­ty Mor­skiej) wi­dzie­li nie­jed­no, zwłasz­cza w prze­cią­gu ostat­nich pa­ru ty­go­dni.

Nie­któ­rym aż trud­no by­ło uwie­rzyć, że jest do­pie­ro 20 ma­ja. Jesz­cze 9 ma­ja nic nie wska­zy­wa­ło na wy­buch świa­to­we­go kon­flik­tu. Nie­mniej ter­ro­ry­ści, któ­rzy opa­no­wa­li ro­syj­skie wy­rzut­nie ra­kiet ba­li­stycz­nych, wie­dzie­li, co ro­bią. Je­den po­cisk spadł na Mo­rze Kar­skie wprost na no­we po­la wy­do­byw­cze ro­py i ga­zu, nisz­cząc przy oka­zji luk­su­so­wy wy­ciecz­ko­wiec z ty­sią­ca­mi lu­dzi na po­kła­dzie, wśród któ­rych zna­lazł się pre­mier Fe­de­ra­cji Ro­syj­skiej Dmi­trij Mie­dwie­diew. Dru­gi, któ­ry pró­bo­wa­no ze­strze­lić do­pie­ro tuż nad Mo­skwą, wy­wo­łał w sto­li­cy efekt elek­tro­ma­gne­tycz­ny o nie­spo­ty­ka­nej do tej po­ry ska­li. Da­lej wszyst­ko po­szło już szyb­ko. Ro­sja za­czę­ła pę­kać w szwach, Wła­di­mi­ra Pu­ti­na nie prze­ko­na­ły za­pew­nie­nia, że Sta­ny Zjed­no­czo­ne nie ma­ją z tym nic wspól­ne­go, a pa­rę nie­prze­my­śla­nych po­su­nięć po­sta­wi­ło spra­wy po­mię­dzy mo­car­stwa­mi na ostrzu no­ża.



Idą­cy w szpi­cy zwia­dow­ca przy­sta­nął. Gdy znie­ru­cho­miał, z uczer­nio­ną twa­rzą i w ka­mu­fla­żu, stał się zu­peł­nie nie­wi­docz­ny. Resz­ta po­szła za je­go przy­kła­dem, po­szu­ka­ła ukry­cia i sto­pi­ła się z te­re­nem.

– O co cho­dzi? – za­py­tał Walsh przez ra­dio.

– We­dług GPS-a już pra­wie do­tar­li­śmy – usły­szał w od­po­wie­dzi.

Ka­pi­tan zer­k­nął na wła­sny heł­mo­wy HUD i spraw­dził po­zy­cję. Ka­pral miał ra­cję. Znaj­do­wa­li się naj­wy­żej pięć­dzie­siąt jar­dów od dro­gi bę­dą­cej ce­lem mi­sji. Ro­zej­rzał się po­now­nie, by doj­rzeć nie­bez­pie­czeń­stwo. Ci­sza jak wcze­śniej. Na­wet naj­lżej­szy wia­te­rek nie szu­miał po­mię­dzy ga­łę­zia­mi, je­dy­nie smród wy­raź­nie się na­si­lił. Ob­ró­cił się i do­strzegł wbi­tych w nie­go sześć par oczu. Lu­dzie za­cho­wy­wa­li spo­kój, choć czu­ło się na­pię­cie.

– Na­przód.

Przed nim z za­cho­du na wschód roz­cią­gał się garb te­re­nu. Walsh za­trzy­mał wszyst­kich i sam się na nie­go wspiął. Mniej wię­cej w po­ło­wie pa­gór­ka sku­lił się w so­bie, opadł na ko­la­na i po­ło­żył na brzu­chu. Ostat­ni od­ci­nek po­ko­nał, od­py­cha­jąc się tyl­ko sto­pa­mi. Wy­sta­wił do gó­ry ka­ra­bi­nek M4 z za­in­sta­lo­wa­ną ka­me­rą. Na wy­świe­tla­czu zo­ba­czył, co znaj­du­je się za wznie­sie­niem. Prze­łknął śli­nę – wła­śnie cze­goś po­dob­ne­go się spo­dzie­wał. Uniósł się, przy­ło­żył au­to­mat do ra­mie­nia i sam spoj­rzał na po­bo­jo­wi­sko. Przed nim roz­cią­gał się wi­dok jak z sen­ne­go kosz­ma­ru. Pod­czas nie­daw­nej ofen­sy­wy wojsk Fe­de­ra­cji w tym wła­śnie miej­scu zo­sta­ła zbom­bar­do­wa­na ro­syj­ska bry­ga­da. Co naj­mniej kil­ka­set wra­ków czoł­gów, bo­jo­wych wo­zów pie­cho­ty, po­jaz­dów zwia­dow­czych i cię­ża­ró­wek za­śmie­ca­ło szo­sę wio­dą­cą z Psko­wa do Võru w Es­to­nii.

To zgru­po­wa­nie na­wet nie zdą­ży­ło po­wal­czyć. Su­per Hor­ne­ty i Fal­co­ny do­rwa­ły je tuż za gra­ni­cą. Na­lo­ty po­wta­rza­ły się aż do skut­ku, to jest do cza­su zu­peł­ne­go wy­klu­cze­nia go z dzia­łań. Nie trwa­ło to dłu­go – po obez­wład­nie­niu sys­te­mów prze­ciw­lot­ni­czych przy­szła ko­lej na od­dzia­ły pan­cer­ne i zme­cha­ni­zo­wa­ne. Amu­ni­cja ka­se­to­wa czy­ni­ła ogrom­ne spu­sto­sze­nie. Więk­szość żoł­nie­rzy po­le­gła w swo­ich po­jaz­dach, za­pew­ne na­wet nie zda­jąc so­bie spra­wy, co się dzie­je.

Ka­pi­tan wstał z ko­lan. Przez chwi­lę przy­glą­dał się wra­kom we wszyst­kich moż­li­wych sta­diach de­struk­cji. Nie­któ­re spło­nę­ły do­szczęt­nie, in­ne wy­glą­da­ły je­dy­nie na lek­ko uszko­dzo­ne. Nie­spo­dzie­wa­nie żo­łą­dek pod­je­chał mu do gar­dła. Hek­to­li­try spa­lo­ne­go pa­li­wa nie zdo­ła­ły za­ma­sko­wać mdła­wej wo­ni roz­kła­du. Czuć ją by­ło wszę­dzie. Kaszl­nął raz i dru­gi. Szyb­ko roz­wi­nął pa­sek mię­to­wej gu­my do żu­cia i wsu­nął do ust.

Z miej­sca, w któ­rym stał, szo­sa wy­glą­da­ła tak, jak­by jej środ­kiem prze­szło ogni­ste tor­na­do, po­zo­sta­wia­jąc na obrze­żach kosz­mar­ne, po­czer­nia­łe zło­mo­wi­sko. Spo­ro ma­szyn po­wbi­ja­ło się w in­ne, two­rząc upior­ne rzeź­by. Nie­któ­re sta­ły z da­la od po­zo­sta­łych, tam gdzie do­pa­dło je prze­zna­cze­nie.

Walsh szyb­ko się zo­rien­to­wał, że to nie set­ki, lecz ty­sią­ce wra­ków tkwią na tej strasz­nej dro­dze. Po­jaz­dy woj­sko­we mie­sza­ły się z cy­wil­ny­mi i bu­dow­la­ny­mi. Na­wet z au­to­ka­ra­mi. Je­den z nich le­żał tuż przed nim. Ame­ry­ka­nin zmu­sił się, by spraw­dzić, co jest w środ­ku. Szkie­let był cał­ko­wi­cie ogo­ło­co­ny z szyb, zaś z opon i pla­sti­ków zo­sta­ły czar­ne smu­gi na bla­chach ka­ro­se­rii. Przód był zmiaż­dżo­ny, więc ka­pi­tan skie­ro­wał się do ty­łu. M4 wy­ce­lo­wał przed sie­bie. Im bli­żej, tym bar­dziej nie­swo­jo się czuł. Wła­ści­wie, cze­go się bał? Chy­ba je­dy­nie te­go, co zo­ba­czy.

Zaj­rzał do środ­ka, lecz nie­wie­le do­strzegł. Roz­su­wa­ne drzwi by­ły otwar­te. Na stop­niach spo­czy­wał woj­sko­wy ka­masz. Trą­cił go bu­tem. Do­pie­ro gdy pod­niósł wzrok wy­żej, do­strzegł cia­ło, a wła­ści­wie to, co z nie­go zo­sta­ło. Nie chciał już wcho­dzić, zro­bił jesz­cze tyl­ko pa­rę kro­ków wzdłuż bo­ku po­jaz­du. Na­tych­miast te­go po­ża­ło­wał.

Na­lot za­sko­czył pa­sa­że­rów za­pcha­ne­go do gra­nic moż­li­wo­ści au­to­ka­ru – ich zwę­glo­ne szcząt­ki wy­peł­nia­ły szkie­let ma­szy­ny. Frag­men­ty spa­zma­tycz­nie po­wy­krzy­wia­nych rąk, mo­że głów, wy­sta­wa­ły po­nad kra­wę­dzie okien. Walsh wie­dział, że ten wi­dok po­zo­sta­nie w je­go pa­mię­ci do koń­ca ży­cia.

Za­wró­cił i zo­ba­czył roz­trza­ska­ny BMP. W otwar­tych drzwiach de­san­to­wych tło­czy­ły się po­czer­nia­łe cia­ła. Jed­ne­mu żoł­nie­rzo­wi na­wet uda­ło się wy­sko­czyć. Le­żał te­raz przy gą­sie­ni­cy z sze­ro­ko roz­rzu­co­ny­mi ra­mio­na­mi, spa­lo­ny na wę­giel.

W to miej­sce do­wódz­two po­win­no wy­słać nie zwia­dow­ców, a dru­ży­ny gra­ba­rzy. I to naj­le­piej kil­ka od ra­zu. Pra­cy dla nich by­ło tu w nad­mia­rze.

Wy­co­fał się w miej­sce wol­ne od zwłok i wra­ków. Nie wszy­scy pod­ko­mend­ni tak do­brze znie­śli wi­dok zma­sa­kro­wa­nych ciał, jak on. Je­den z sier­żan­tów ku­cał, oparł­szy dło­nie na reszt­kach Ka­ma­za, tar­ga­ny gwał­tow­ny­mi tor­sja­mi. Te­go po­jaz­du nie po­trak­to­wa­no ka­se­tów­ką, ra­czej se­ria­mi z dzia­łek po­kła­do­wych. Pod po­szar­pa­ną plan­de­ką kłę­bi­ła się ster­ta ciał i ro­jo­wi­sko much.

Walsh sta­nął za nim i klep­nął go w ple­cy, ge­stem na­ka­zu­jąc zejść na po­bo­cze. Mło­dy czło­wiek pod­niósł się nie­pew­nie i rę­ka­wem blu­zy wy­tarł nit­ki gę­stej śli­ny, zwi­sa­ją­ce mu z ust.

– Nie przej­muj się. Każ­de­mu mo­że się zda­rzyć.

Ka­pi­tan przy­wo­łał wszyst­kich do sie­bie i od­dział po­now­nie za­głę­bił się w las, ma­sze­ru­jąc na wschód. We­dług wska­zań GPS-a znaj­do­wa­li się nie­ca­ły ki­lo­metr od gra­ni­cy z Fe­de­ra­cją Ro­syj­ską. Je­że­li nic nie sta­nie na prze­szko­dzie, po­win­ni tam do­trzeć w kwa­drans. Każ­dy z nich li­czył się z moż­li­wo­ścią na­po­tka­nia Ro­sjan, lecz do tej po­ry nie na­tknę­li się na ani jed­ne­go – ży­we­go. Po­le­gli się nie li­czy­li. Pięć­set me­trów da­lej Walsh za­trzy­mał gru­pę, wy­sta­wił ubez­pie­cze­nie i z dwo­ma naj­tward­szy­mi, jak mu się wy­da­wa­ło, zwia­dow­ca­mi po­now­nie skie­ro­wał się na mię­dzy­na­ro­do­wą szo­sę.

W tym miej­scu ucier­pia­ła nie tyl­ko sa­ma jezd­nia z po­bo­czem. Po jej obu stro­nach cią­gnął się pas wy­pa­lo­nej zie­mi o sze­ro­ko­ści kil­ku­dzie­się­ciu me­trów. Ze spo­rej czę­ści drzew po­zo­sta­ły nad­pa­lo­ne ki­ku­ty pni. Dla­cze­go nie spa­li­ły się do koń­ca? Być mo­że przy­szedł deszcz i zga­sił po­żar. Tak pod­po­wia­da­ła lo­gi­ka. Wo­lał za­sta­na­wiać się nad ta­ki­mi szcze­gó­ła­mi, gdy przy­szło mu po­ru­szać się wśród tych zglisz­czy. Po­za tym szlak wy­glą­dał po­dob­nie do dro­gi na Võru, któ­rą szli nie­daw­no – okop­co­ny, po­gię­ty złom tkwił na dro­dze i po­bo­czach. Przy każ­dym kro­ku spod bu­tów wzbi­jał się sza­ry kłąb lot­ne­go po­pio­łu. Oko­li­ca wy­glą­da­ła jak plan fil­mu ka­ta­stro­ficz­ne­go. Ty­le że to nie był film.

– Sze­fie. – Stłu­mio­ny głos jed­ne­go z sier­żan­tów wy­rwał ka­pi­ta­na z odrę­twie­nia.

– Co jest?

Ten nie od­po­wie­dział, tyl­ko pal­cem wska­zał kie­ru­nek. Kon­cen­tra­cja po­wró­ci­ła mo­men­tal­nie. Da­le­ko na pra­wo krę­ci­li się ja­cyś lu­dzie.

Wszy­scy wie­dzie­li, co ro­bić. Pierw­szy ze zwia­dow­ców skrył się w przy­droż­nym ro­wie i omiótł oko­li­cę lu­fą ka­ra­bi­nu ma­szy­no­we­go M249 SAW. Dru­gi zna­lazł się za roz­bi­tym cię­ża­ro­wym ZiŁ-em 131. Śla­dy nie­wiel­kie­go krzy­ża w ja­śniej­szym tle na ka­ro­se­rii po­zwa­la­ły roz­po­znać w wo­zie mo­bil­ny punkt sa­ni­tar­ny. Walsh przy­kuc­nął za wy­pa­lo­ną do cna sko­ru­pą UAZ-a.

Zza kra­wę­dzi ma­ski wy­sta­wił ka­ra­bi­nek, usta­wia­jąc po­krę­tłem ogni­sko­wą ka­me­ry na zbli­że­nie. Chwi­lę trwa­ło, za­nim zlo­ka­li­zo­wał miej­sce wska­za­ne przez sier­żan­ta.

Ob­cy nie wy­glą­da­li na żoł­nie­rzy, mi­mo iż by­li uzbro­je­ni. Na­li­czył ich co naj­mniej dzie­się­ciu, w nie­kom­plet­nych sor­tach mun­du­ro­wych, spod któ­rych wy­sta­wa­ły czę­ści cy­wil­nej gar­de­ro­by. Im dłu­żej się im przy­glą­dał, tym mniej wie­dział, co o nich są­dzić. Nie za­cho­wy­wa­li się jak hie­ny cmen­tar­ne roz­sza­bro­wu­ją­ce reszt­ki oca­la­łe­go mie­nia. Z dru­giej stro­ny, co ro­bi­li w tym za­po­mnia­nym przez wszyst­kich miej­scu? Ni­g­dy się nie do­wie, je­śli nie po­dej­dą bli­żej.

Dał znak i wy­co­fa­li się po wła­snych śla­dach. Te­raz, już znacz­nie ostroż­niej, roz­po­czę­li pod­cho­dy. Ośmiu prze­ciw­ko dzie­się­ciu, nie da­wał tam­tym naj­mniej­szych szans. Pod­cho­dze­nie prze­ciw­ni­ka opa­no­wa­ne mie­li do per­fek­cji. Zna­li już te­ren, a sa­mi gra­san­ci uła­twi­li spra­wę, roz­cho­dząc się na wszyst­kie stro­ny, wy­mie­nia­jąc uwa­gi i pa­ląc pa­pie­ro­sy. Walsh szyb­ko zo­rien­to­wał się, że to nie Ro­sja­nie, tyl­ko Es­toń­czy­cy. Ode­tchnął, lecz wciąż po­zo­sta­wał czuj­ny.

Pod­kradł się do czło­wie­ka wy­glą­da­ją­ce­go na przy­wód­cę. Za­szedł nie­szczę­śni­ka od ty­łu, gdy ten roz­ma­wiał z jed­nym ze swo­ich lu­dzi – wy­so­kim, mło­dym męż­czy­zną o po­stu­rze si­ła­cza. Ci­cho gwizd­nął, zwra­ca­jąc ich uwa­gę. Na je­go wi­dok star­szy otwo­rzył usta. Pa­pie­ros spadł na zie­mię. Wy­ce­lo­wa­ny au­to­mat ro­bił wra­że­nie.

– Cze­go tu szu­ka­cie? – za­py­tał Ame­ry­ka­nin. Je­że­li fak­tycz­nie by­li Es­toń­czy­ka­mi, to pa­rę słów po an­giel­sku wy­du­ka­ją. – Ro­sja­nie?

– Nie – szyb­ko od­po­wie­dział młod­szy.

– To wszyst­ko, co ma­cie do po­wie­dze­nia?

– My­śle­li­śmy, że je­ste­śmy sa­mi. – W gło­sie star­sze­go brzmia­ła nu­ta nie­po­ko­ju.

Walsh opu­ścił nie­co lu­fę M4. Nie ce­lo­wał już w gło­wę, tyl­ko w pierś.

– Je­ste­śmy z Võru, z tam­tej­szej jed­nost­ki Li­gi Obro­ny. Ka­za­no nam roz­po­znać ten te­ren.

– I ro­bi­cie to tak nie­fra­so­bli­wie?

– Nikt nie wi­dział tu Ro­sjan od pa­ru dni.

– Da­li­ście im so­lid­ne­go łup­nia. Już nie wró­cą – do­dał młod­szy.

– Nie był­bym te­go ta­ki pe­wien.

Es­toń­czy­cy po­de­szli bli­żej, ota­cza­jąc roz­ma­wia­ją­cych krę­giem. Dla nich ame­ry­kań­scy żoł­nie­rze by­li bo­ha­te­ra­mi ra­tu­ją­cy­mi oj­czy­znę przed ko­lej­ną in­wa­zją. Jak za­pew­ne są­dzi­li, ko­niec woj­ny był bli­ski, Mo­skwa zo­sta­ła upo­ko­rzo­na, a ich kraj cze­ka­ła świe­tla­na przy­szłość. Walsh nie miał nic prze­ciw­ko te­mu, jed­nak nie przy­sła­no go tu, by po­dzi­wiał wi­do­ki. Prze­stał mie­rzyć do Es­toń­czy­ka i obej­rzał się wstecz.

– Gdzie przej­ście?

– O, tam­ten wy­pa­lo­ny ba­rak.

Mi­mo wy­raź­nej wska­zów­ki miej­sca nie spo­sób by­ło do­strzec. Jak okiem się­gnąć, prze­strzeń za­le­ga­ły wy­pa­lo­ne wra­ki i zwę­glo­ne zwło­ki. Trakt w głąb Fe­de­ra­cji wy­glą­dał tak sa­mo jak szo­sa po tej stro­nie gra­ni­cy.

Coś mó­wi­ło Wal­sho­wi, że pa­nu­ją­cy wo­kół spo­kój jest je­dy­nie chwi­lo­wy. Wkrót­ce za­pew­ne nad­cią­gną pierw­sze jed­nost­ki ma­ri­nes i być mo­że po­zo­sta­łe jed­nost­ki II Kor­pu­su. Wa­ha­dło prze­mo­cy jesz­cze nie znie­ru­cho­mia­ło. Tyl­ko kto uprząt­nie ten ba­ła­gan? Zer­k­nął przez ra­mię. Zda­je się, że tu­tej­szą Li­gę Obro­ny i od­dzia­ły in­ży­nie­ryj­ne cze­ka­ła ma­sa ro­bo­ty. ■
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: