Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • nowość

Dolina Łez - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
1 listopada 2025
40,38
4038 pkt
punktów Virtualo

Dolina Łez - ebook

Laura chce się odciąć od przeszłości i postanawia zamieszkać w domku nad morzem. Z nowym domem Laury jest związana stara legenda. Kiedy w Dolinie Łez dzieją się dziwne rzeczy, dziewczyna zaczyna kwestionować swoje zdrowie psychiczne. Czuje się obserwowana i dostaje anonimowe pogróżki. Laura zyskuje przyjaciół; pojawia się również mężczyzna, przy którym jej serce przyspiesza. Jednak gdy dochodzi do morderstwa, wszyscy stają się podejrzani…

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8431-688-7
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

Zostawiłam bagaż na plaży, podwinęłam nogawki dżinsów i bosymi stopami weszłam do morza. Woda była lodowata, jednak nie przeszkadzało mi to. Spacerowałam wzdłuż brzegu, oddychając rześkim słonym powietrzem i rozkoszując się samotnością. W pobliżu nie było żywego ducha.

Odetchnęłam głęboko, zamknęłam oczy i wzniosłam twarz ku niebu, a lekki wiatr przeczesał moje długie kruczoczarne włosy. Potrzebowałam tego. Samotności. Chciałam oderwać się od codziennego życia i móc w spokoju malować.

Nadmorskie miejscowości zazwyczaj są oblegane przez tłumy, ale udało mi się znaleźć miejsce, gdzie jest bardzo mało ludzi. Nikt nie przyjeżdża w te strony na wakacje, niewiele osób w ogóle słyszało o Dolinie Łez. To kompletna dziura, ale właśnie tego chciałam — zaszyć się na kilka miesięcy na jakimś odludziu. Plusem był również fakt, że nie przyjechałam nad morze w sezonie. Był początek wiosny.

W końcu wyszłam z wody, włożyłam trampki i targając bagaż, wybrałam się w kierunku mojego nowego domu.

Widziałam go tylko na zdjęciach w Internecie, ale w rzeczywistości okazał się równie uroczy. Duża drewniana piętrówka, przypominająca raczej górską chatę, stała przy samej plaży. Miałam idealny widok na Bałtyk.

Weszłam do środka, rozglądając się dookoła. Po lewej stronie zauważyłam niewielką kuchnię.

Skierowałam się do pomieszczenia po prawej stronie — był to salon, gdzie największą uwagę zwróciłam na dużą drewnianą biblioteczkę. Zostawiłam swój bagaż przy wejściu i, zauroczona, podeszłam bliżej książek.

Przejechałam palcami po wierzchach starych okładek. Jestem w raju, pomyślałam. Wyciągnęłam jedną z książek i przyjrzałam się jej. _Rozważna i romantyczna_ Jane Austen, klasyk. Okładka była nieco zniszczona, ale to nadawało jej charakteru. Odłożyłam książkę na miejsce. Jeszcze tutaj wrócę i przejrzę całą biblioteczkę, stwierdziłam i wróciłam do zwiedzania.

Na środku salonu był staromodny kominek, a przed nim stały dwie skórzane kanapy, które rozdzielał niski stolik. Mogłam sobie wyobrazić, jak będą wyglądały moje przyszłe wieczory — z książką i gorącą herbatą przy kominku.

Zabrałam bagaż i ruszyłam na piętro, na którym znajdowała się łazienka i sypialnia. Bardzo spodobało mi się wielkie łóżko. Rzuciłam się na nie jak dziecko. Po piętnastu minutach gapienia się w sufit uznałam, że czas się rozpakować.

Ubrania schowałam do szafy, kosmetyki zostawiłam w łazience, a płótna i stelaż znalazły miejsce pod oknem w sypialni. Poczułam satysfakcję, uroki perfekcjonizmu.

Bardzo podobał mi się mój nowy dom. W końcu miałam dużo czasu dla siebie i malowania.

Rozkoszowałam się ciszą i spokojem, kiedy nagle usłyszałam dźwięk dzwonka do drzwi. Zmarszczyłam czoło. Kto to mógł być? Dopiero się wprowadziłam, nie znałam jeszcze nikogo.

Zadając sobie w myślach pytania, na które nie znałam odpowiedzi, zeszłam na dół i niepewnie otworzyłam drzwi wejściowe. Na zewnątrz stała niska dziewczyna z krótkimi blond-włosami. Miała na sobie dżinsowe ogrodniczki założone na żółty t-shirt i białe martensy, które wyglądały jak łyżwy.

Uśmiechała się do mnie promiennie. Poczułam się zmieszana.

— Dzień dobry… — zaczęłam.

— Cześć! — przywitała się śpiewnym głosem. — Jesteś moją nową sąsiadką, prawda? Chciałam cię powitać, przyniosłam ciasto. Sama upiekłam. Mam nadzieję, że lubisz truskawki.

Spojrzałam na jej ręce, w których trzymała plastikowe pudełko. Uśmiechnęłam się łagodnie.

— Dziękuję, to miło z twojej strony.

— Jestem Tamara — przedstawiła się.

— Laura.

— Mogę wejść?

Zawahałam się. Nie znałam Tamary. Przyjechałam do Doliny Łez, by mieszkać na odludziu, zaszyć się w samotności, a tu już pierwszego dnia ktoś postanowił zaburzyć moje plany?

Czy w tamtej chwili tego pragnęłam? Z pewnością nie, jednak wpuściłam dziewczynę do domu.

Nie chciałam być niegrzeczna.

— Nie wiedziałam, że ktoś mieszka w pobliżu — odparłam.

— Mój dom, jak i kilka innych, jest tuż za twoim — powiedziała Tamara, rozglądając się po wnętrzu domu.

— Napijesz się czegoś? Kawy, herbaty? — zaproponowałam.

— Chętnie, kawy.

Poszłyśmy do kuchni. Dziewczyna usiadła na krześle przy małym stole. Podałam nam kawę i pokroiłam ciasto z truskawkami.

— Dużo ludzi tutaj mieszka? — spytałam, choć tak naprawdę znałam odpowiedź z Internetu.

— Za twoim domem jest rząd takich kolorowych chatek. Mieszkam w jednej z nich — uśmiechnęła się. — Plaża zazwyczaj jest pusta w tej okolicy. Ludzie większość czasu spędzają w miasteczku, które jest niedaleko.

— Co jest w tym miasteczku?

— Parę sklepów, kościół i bar. Dolina Łez to dość specyficzne miejsce. Innymi słowy, zadupie. Nic tutaj nie ma, nawet szkoły. Jak byłam mała, to musiałam jeździć do miasta obok.

— Chyba nie podoba ci się to miasto — stwierdziłam. — Dlaczego tu mieszkasz?

— Mieszkam tu od urodzenia, z mamą. Mój tata zmarł kilka lat temu i nie chcę zostawiać jej samej, a ona nie chce się wyprowadzić.

— Rozumiem, przykro mi.

— A ty dlaczego przyjechałaś na nasze zadupie?

— Szukałam jakiegoś cichego miejsca na odludziu, żeby móc w spokoju malować — upiłam łyk gorącej kawy.

— Malujesz?

— Tak. Dla przyjemności.

— Co malujesz? — przerwała mi zainteresowana.

— Różnie — ludzi, pejzaże, martwą naturę, zwierzęta…

— Muszę kiedyś zobaczyć twoje obrazy, na pewno są świetne — ekscytowała się. — Nigdy nie poznałam żadnego artysty.

Uśmiechnęłam się łagodnie.

— A ty czym się zajmujesz, Tamaro?

— Pracuję w barze Leśna ryba. Wiem, okropna nazwa — wzdrygnęła się z obrzydzenia. Musiałam przyznać jej rację.

— Właściciel chciał połączyć temat morski z lasem, ale kompletnie mu to nie wyszło. A, właśnie — Tamara spojrzała na godzinę w telefonie. — Muszę iść do pracy — westchnęła i wstała.

Odprowadziłam ją do drzwi.

— Jeszcze raz dziękuję za ciasto — odparłam.

— Nie ma za co. Fajnie, że w końcu ktoś tutaj zamieszkał. Ten dom stał pusty od lat.

— Naprawdę? — zdziwiłam się.

— Nie chcę cię straszyć, ale mówią, że jest nawiedzony.

— Czyli niepotrzebnie się cieszyłam z zamieszkania samej — zażartowałam.

— To tylko takie gadanie starszych ludzi znudzonych życiem. Istnieje też legenda związana z tym domem, ale opowiem ci następnym razem, bo już jestem spóźniona — zaczęła biec w stronę lasu.

— Miło było cię poznać! — krzyknęłam za nią.

— Wpadnij kiedyś do Leśnej ryby!

Leśna ryba_ _— komiczne.

Polubiłam moją nową sąsiadkę i chociaż przyjechałam do Doliny Łez zaszyć się w samotności, cieszyłam się, że zyskałam koleżankę. Nowe otoczenie na pewno dobrze mi zrobi. Poza tym, byłam ciekawa legendy związanej z moim domem. Może da mi ona inspirację do malowania. A duchy? Dopóki nie zobaczę, to nie uwierzę. Z pewnością nic mi tutaj nie grozi.

***

Pierwszy dzień spędziłam na plaży. Siedziałam na kocu, rozkoszowałam się powietrzem i obserwowałam wzburzone fale. Idealna sceneria do rozmyślania. Ostatnio brakowało mi tego. Nim się obejrzałam, minęło kilka godzin. Upływ czasu zauważyłam dopiero po różowym niebie, które zwiastowało nadchodzący wieczór. Zabrałam swoje rzeczy i wróciłam do domu.

Byłam zmęczona. Po wzięciu wieczornych leków postanowiłam zrobić sobie relaksującą kąpiel. Nalałam do wanny gorącą wodę, wrzuciłam sól do kąpieli i dodałam trochę olejku o zapachu bzu. Na stoliku przy wannie postawiłam zapachową święcę — tylko jedną, bo więcej nie miałam. Romantycznie. Jeszcze płatki róż i facet na deser.

Weszłam do wanny i od razu uznałam, że jest tu tak cudownie, że żaden facet nie jest mi potrzebny do szczęścia. Oparłam głowę i zamknęłam oczy.

Rozmyślałam o całym dniu i planowałam, co będę robić kolejnego. Muszę trochę zwiedzić miasteczko, o którym opowiadała Tamara. Muszę też odwiedzić ją w Leśnej rybie. Może opowie mi legendę związaną z moim rzekomo nawiedzonym domem.

Nagle w łazience zrobiło się ciemno. Wcześniej maleńki płomień oświetlał całe pomieszczenie. Otworzyłam oczy i zmarszczyłam brwi — widziałam tylko kontury świeczki i wszystkich rzeczy w łazience. Przecież tutaj nie było okna — wiatr nie mógł zdmuchnąć płomienia.

Wtem znikąd pojawiły się czyjeś ręce i wepchnęły mnie pod wodę. Ktoś trzymał moją głowę, topiąc mnie. Opierałam się i starałam wynurzyć lub chociaż odepchnąć ręce napastnika. Nie mogłam oddychać i panikowałam. Nie myślałam racjonalnie. Nawet nie mogłam krzyczeć. Nie zasłużyłam na śmierć! Wierzgałam nogami i szamotałam całym ciałem.

To koniec. Zaraz przestanę oddychać. Utonę, nie poznając swojego napastnika, ani nawet motywu. Nikt nie dowie się, że umarłam, bo nikt nie wie, gdzie jestem. No, chyba że Tamara postanowi mnie odwiedzić, ale ja jej nie otworzę. Może uzna, że mnie nie ma. Kiedy się zorientuje, że coś jest nie tak? Jak długo moje ciało będzie leżało w wannie zanim ktoś odkryje zwłoki?

Nagle odetchnęłam głęboko i otworzyłam oczy. To był tylko sen. Zasnęłam. To nie działo się naprawdę, jednak przestraszona nie przestawałam dyszeć i łapałam łapczywie powietrze. Wdech, wydech. To był tylko sen.

Kiedy w końcu się uspokoiłam, przetarłam twarz mokrą ręką. Już nigdy nie zasnę w wannie, obiecałam sobie. Nagle poczułam zapach dymu i przeszły mnie ciarki po plecach, kiedy spojrzałam na zgaszoną świeczkę.ROZDZIAŁ 2

Pierwszej nocy w nowym domu nie spałam najlepiej. Męczyły mnie myśli. Nie mogłam przestać myśleć o zgaszonej świeczce, choć nie chciałam się nakręcać niepotrzebnie.

Wstałam o szóstej rano i zaczęłam malować, tak po prostu. Byłam jeszcze w piżamie, którą stanowiła wielka męska koszulką z nadrukiem z _Parku Jurajskiego_, popijałam gorącą kawę i bazgrałam farbami na płótnie. Mój obraz przedstawiał dziewczynę w wannie. Czarne ręce znikąd zaciskały się na jej szyi. Mogę to uznać za formę terapii, stwierdziłam.

Deszcz głośno stukał o szybę. Idealna pogoda do siedzenia w domu z książką, jednak nie chciałam spędzić tak całego dnia. W południe, kiedy wreszcie przestało padać, wybrałam się na zwiedzanie nowego miejsca.

Niedaleko mojego domu zauważyłam górkę, która wychodziła wprost na morze. Urwisko.

Wzburzone fale uderzały o skały pod górą tworząc cudowny widok. Muszę go namalować, pomyślałam.

Kiedy przestałam się zachwycać, wreszcie ruszyłam w stronę miasteczka, które musiało znajdować się kawałek za urwiskiem. Przeszłam obok lasu zauważając kolorowe domki, o których mówiła Tamara. Deszcz stworzył z lasem idealny zapach. Odetchnęłam głęboko.

Za górką znajdowała się plaża, a przy niej drewniany pomost. Mężczyzna na kutrze rybackim właśnie oglądał swoje sieci, prawdopodobnie sprawdzając, czy są przedziurawione. Spojrzał na mnie, jakby wyczuł, że ktoś mu się przygląda.

— Dzień dobry! — przywitałam się z łagodnym uśmiechem. Mężczyzna zmarszczył brwi.

— Dobry — odparł krótko. — Ty tu nowa?

— Tak, przyjechałam wczoraj. Mieszkam niedaleko.

Najwyraźniej nie miał ochoty na dłuższą pogawędkę. Odmruknął tylko coś pod nosem i wrócił do swoich sieci. Postanowiłam ruszyć dalej.

Miasteczko, o którym mówiła Tamara, było przy plaży. Stare budynki miały swój urok. Wiszące drewniane tabliczki, na których była napisana nazwa sklepu, kojarzyły mi się z XVIII wiekiem. Chodziłam wzdłuż wąskich uliczek, zaglądając przez szyby do wnętrz budynków. Podziwiałam sklepowe wystawy staroci w stylu vintage. Moją uwagę zwróciły porcelanowe lalki patrzące pusto w przestrzeń. Było w nich coś przerażającego.

Przechodziłam właśnie obok piekarni, kiedy otworzyły się drzwi, a ja poczułam zapach świeżo pieczonego chleba, który zachęcał do skosztowania go. Ze środka wyszła kobieta na oko po pięćdziesiątce w długim eleganckim płaszczu.

— Dzień dobry — powiedziałam uprzejmie.

Kobieta nie odpowiedziała, zmierzyła mnie wzrokiem i z uniesioną głową poszła przed siebie. Jak miło. I po co być uprzejmym, jeśli inni mają to gdzieś?

Niedaleko zauważyłam drewnianą tabliczkę z napisem Leśna ryba. Postanowiłam wejść do środka, a kiedy otworzyłam drzwi, usłyszałam dźwięk dzwonka.

— Laura! — Tamara stała za barem na środku i entuzjastycznie do mnie machała. Ruszyłam w jej kierunku i usiadłam na wysokim barowym krześle.

— Cześć, postanowiłam trochę pozwiedzać.

— Cieszę się, że przyszłaś. — Tamara przecierała ściereczką kieliszki do wina. — I jak ci się podoba miasteczko?

— Jest klimatyczne, ale ludzie…

— Nie są zbytnio sympatyczni? — spytała, jakby czytała mi w myślach.

— Do tej pory nie spotkałam tutaj nikogo sympatycznego, oprócz ciebie. Wszyscy dziwnie na mnie — Dolina Łez to zadupie, mówiłam ci. Tutaj wszyscy wszystkich znają i wszystko o sobie wiedzą. Są jak ludzie na wsi. Ktoś złamie nogę i zaraz całe miasto o tym wie i plotkuje, jak to się stało.

— To straszne… — stwierdziłam.

— Wiem. Ty jesteś nowa, nic o tobie nie wiedzą, przez co są zirytowani i spragnieni newsów. Oj, a plotki na pewną się pojawią.

— Nie chciałabym, żeby o mnie plotkowali.

— Nie masz na to wpływu, pożrą cię żywcem — wzruszyła ramionami. — Wiesz, ile razy przypisali mi ciążę? A wiatropylna nie jestem — zaśmiała się z własnego żartu.

— To na pewno irytujące.

— Z początku tak, ale teraz to mnie bawi. Przyzwyczaiłam się.

Nagle przy drugim końcu baru odezwał się jakiś stary pijaczyna. Miał na sobie zniszczone zielone dresy i brudne trampki. Jego twarz pokrywały zmarszczki, a siwe włosy prosiły się o umycie.

— Pani Tamaro, czy może pani kochana do mnie przyjść?

— Już idę, panie Wiesiu — odpowiedziała Tamara, po czym zwróciła się do mnie. — Za momencik wracam.

Kiedy Tamara poszła do pana Wiesia, ja rozejrzałam się po wnętrzu Leśnej ryby. Pomieszczenie było małe i ciemne. Oświetlenie nie było najlepsze, a ciemne tapety nie pomagały w rozjaśnieniu tego miejsca.

Oprócz baru z wysokimi stołkami, były tu dwa stoliki z krzesłami i parę boksów. Tylko przy jednym siedział starszy mężczyzna elegancko ubrany, w koszuli, kamizelce i berecie, i jadł zupę. Na jego stoliku leżała złożona gazeta.

Pomyślałam, że Dolina Łez to miasto starych ludzi, bo oprócz Tamary jeszcze nikogo młodego tu nie spotkałam.

— Już jestem, przepraszam — odezwała się Tamara po drugiej stronie baru. — Cholera, nawet nie spytałam. Czego się napijesz?

Rozbawiło mnie, że Tamara zachowywała się, jakbym była gościem w jej domu. Zerknęłam na pana Wiesia, który sączył piwo.

— Macie może smakowe piwo?

— A może być zwykłe piwo z syropem malinowym?

— Jasne — uśmiechnęłam się.

Tamara przygotowywała mi napój, a ja znów zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu.

— Zawsze są tu takie tłumy? — spytałam sarkastycznie.

— Zazwyczaj. Zdarza się więcej osób, ale to góra pięć. Przynajmniej mam mniej roboty. Dziewczyna podała mi kufel piwa, a ja upiłam piankę.

— Serwujesz też jedzenie? — spytałam z myślą o eleganckim dziadku, który jadł zupę.

— Tak, kucharzem jest mój szef, Grzegorz. Straszna zrzęda z niego. Tamara oparła się łokciami o blat.

— I jak tam pierwsza noc w Dolinie Łez? — spytała.

— Tragedii nie było…

— A duchy?

— Dopóki nie zobaczę, to nie uwierzę. — Postanowiłam przemilczeć historię ze zgaszoną świeczką. Jeszcze wzięłaby mnie za wariatkę.

— Mówiłaś, że z moim domem jest związana legenda. Opowiesz mi ją?

— Tylko, żeby nie było na mnie, jeśli nie będziesz mogła w nocy spać — uniosła ręce w obronnym geście.

— Oj, no już, opowiadaj.

— No, dobra, dobra. Historia miała miejsce sto lat temu…

***

Anna była najpiękniejszą dziewczyną w całym nadmorskim miasteczku. Chłopcy nie mogli oderwać wzroku, kiedy przechodziła obok, a jej długie czarne włosy falowały na wietrze. Młode dziewczęta zazdrościły jej uroku, choć Anna wcale go nie dostrzegała. Była skromną dwudziestoletnią dziewczyną, która marzyła tylko o jednym –pragnęła się zakochać.

Rodzice już dawno namawiali Annę do ślubu z bogatymi kawalerami z miasteczka, jednak ona upierała się, by poszukiwać prawdziwej miłości.

Pewnego dnia poznała Jana — młodego rybaka zakochanego w morzu. Dziewczyna zaczęła się z nim widywać i rozmawiać o wszystkim. Nigdy z nikim nie czuła się tak swobodnie. Tęskniła, kiedy wracała na noc do domu i ani na chwilę nie przestawała o nim myśleć.

Miłość Anny i Jana rozkwitała z każdym dniem, dziewczyna jeszcze nigdy nie była tak szczęśliwa. Postanowiła podzielić się swoją radością z rodzicami, jednak oni nie byli zadowoleni.

— Tyle dobrych partii w okolicy, a ty musiałaś wybrać jakiegoś biednego rybaka? Co on ci może dać?

Anna była smutna, że rodzice nie podzielali jej szczęścia. Nie było dla niej istotne, by ukochany miał duży majątek. Mogłaby nawet zamieszkać z nim na łodzi.

Wściekły ojciec zabronił jej spotykać się z rybakiem. Anna jeszcze nigdy nie widziała go takim rozzłoszczonym. Pewnej nocy wymknęła się z domu i postanowiła powiedzieć Janowi o zdenerwowaniu rodziców. Ten wyznał, że nie może bez niej żyć. Zaplanowali wspólną ucieczkę.

Po powrocie do domu rodzice oznajmili Annie, że zaaranżowali jej małżeństwo z niejakim panem Franciszkiem. Oczywiście był bogaty, miał własną posiadłość i nawet domek na wsi. Ślub miał się odbyć kilka dni później. Annę podtrzymywała na duchu myśl o ucieczce z Janem, która miała się odbyć w nocy przed zaślubinami.

Dziewczyna gryzła paznokcie z nerwów, licząc upływający czas. Miała nadzieję, że wszystko przebiegnie tak, jak zaplanowali.

W wyczekiwaną noc Anna poszła do przystani, gdzie miał na nią czekać Jan, jednak jego tam nie było. Dziewczyna chodziła w tę i we w tę, ale ukochany się nie pojawił.

Wtem zauważyła rybaka, który czasem radził się Jana w sprawie sieci rybackich. Spytała go, czy nie widział jej ukochanego.

— To panienka nie wie? Moje najszczersze kondolencje. Zdarzył się wypadek. Dziś rano biedny chłopaczyna spadł z urwiska wprost na skały. Nikt nie wie, jak to się stało.

Anna nie mogła w to uwierzyć. Jej ukochany nie żył. Łzy płynęły jej strumieniami, nie miały końca.

Wróciła do domu, ale już nie usnęła.

Rankiem miał się odbyć ślub. Anna patrzyła przed siebie pustym wzrokiem. Dała się ubrać matce w suknię ślubną i welon. Gdy wszyscy byli zajęci przygotowaniami, Anna wyszła z domu i zaczęła iść przed siebie. Weszła na górkę, zamknęła oczy i wyobraziła sobie Jana spadającego z urwiska. Z oka popłynęła jej łza. Rozłożyła ręce i bez zawahania skoczyła. Nie chciała żyć bez ukochanego. I tak jej serce już było martwe.

Jakiś czas później okazało się, że to niedoszły mąż Anny Franciszek zepchnął Jana z urwiska, kiedy dowiedział się, że dziewczyna żywi do rybaka uczucia.

Powiadają, że duch Anny wciąż krąży po jej starym domu. Ponoć nadal można usłyszeć płacz młodej dziewczyny za zmarłym kochankiem. Nazywają ją Białą Damą.

***

— Smutna historia — stwierdziłam.

— Owszem — odparła Tamara. — I jak się pewnie domyślasz, stąd też nazwa Dolina Łez.

— Od początku brzmiała dla mnie depresyjnie.

W tym momencie głośno zaburczało mi w brzuchu. Piwo przed obiadem to nie był najlepszy pomysł. Musiałam coś zjeść.

— Może zjesz coś tutaj? — spytała Tamara, jakby czytała mi w myślach. — Usiądź przy którymś stoliku, przejrzyj menu, a ja zaraz do ciebie przyjdę.

Tak też zrobiłam. Kiedy odwróciłam się, by pójść w stronę wolnego stolika, zauważyłam, że w barze pracuje jeszcze jedna osoba — szczupła starsza kobieta, której wcześniej nie zauważyłam. Kobieta właśnie wycierała stolik, przy którym siedział elegancki starszy pan.

Na ułamek sekundy spojrzała na mnie i uśmiechnęłyśmy się do siebie. Krótka chwila, a dała mi nadzieję, że mój pobyt w Dolinie Łez nie będzie taki zły.

Kiedy podeszła do mnie Tamara, zamówiłam rybę z frytkami i colą. Jadłam, a dziewczyna kontynuowała polerowanie kieliszków, prawdopodobnie nie chcąc mi przeszkadzać.

Po obiedzie postanowiłam zrobić zakupy spożywcze. W domu nie miałam nic prócz kawy, lodówka świeciła pustkami.

Gdy przemierzałam wąskie uliczki w poszukiwaniu jakiegoś spożywczaka, trafiłam na bibliotekę.

Musiałam do niej zajrzeć. Zakupy zaczekają.

Weszłam do środka i poczułam zapach starych książek. Rozejrzałam się po wnętrzu biblioteki.

Była mała. Zniszczone czasem regały sięgały sufitu. Pomiędzy nimi stały wielkie skórzane fotele. Podeszłam bliżej do starych regałów i przejechałam dłonią po grzbietach książek.

Nagle obok mnie niespodziewanie pojawiła się około dwudziestoletnia dziewczyna. Była niską blondynką z długimi i prostymi jak struna włosami. Patrzyła na mnie czarnymi oczami, które przeszywały na wskroś.

Wystraszyło mnie jej nagłe pojawienie się przy mnie znikąd. Przestraszona odksoczyłam i odruchowo złapałam się za serce.

— Cześć, jestem Marta, a ty? — spytała głosem bez emocji. Najwyraźniej od razu miałyśmy przejść na,,ty””.

— Laura. Nie wiedziałam, że ktoś tu jest oprócz bibliotekarki.

— Jestem bibliotekarką — oznajmiła beznamiętnie.

— Naprawdę? — zdziwiłam się. Wyobrażałam sobie stereotypową bibliotekarkę w średnim wieku, długiej spódnicy i okularach na wisiorku.

— Jesteś tu nowa, prawda?

— Tak, przyjechałam wczoraj.

— Skąd?

Jej duże oczy były przerażające, kojarzyły mi się z guzikami. Mogłoby się wydawać, że widzi nimi wszystko.

— Z Poznania.

— Nigdy nie byłam w Poznaniu.

Milczałyśmy przez chwilę. Nie wiedziałam, co powiedzieć, a cisza bębniła mi w uszach.

— Dziś jest rocznica śmierci mojego psa — odezwała się ponownie.

— Przykro mi…

— Niepotrzebnie — uśmiechnęła się.

Jej głos brzmiał niewinnie niczym głos dziecka, jednak było w niej coś niepokojącego. Chciałam opuścić bibliotekę, czułam się niekomfortowo w jej obecności.

— Wiesz, Marto, ja wpadłam tylko na chwilę. Muszę jeszcze zrobić zakupy.

— Nic nie wypożyczyłaś.

Poczułam się przyłapana, choć przecież nic nie zrobiłam. Poruszyłam ustami, ale żaden dźwięk się z nich nie wydobył. Musiałam coś wymyślić, by się stamtąd wydostać. Pomyślałam o legendzie, którą opowiadała mi Tamara.

— Masz coś o Białej Damie?

— Hmm… tak, jest taka jedna książka.

Odetchnęłam z ulgą, kiedy Marta zaczęła szukać książki na regale. Wręczyła mi ją, a ja nawet jej nie przejrzałam. Czekałam w milczeniu, aż dziewczyna mnie spisze.

Musiałam wziąć się w garść. Dlaczego miałabym się bać jakiejś dziewczyny? Nie miałam ku temu powodu. Racja, kojarzyła mi się z dziewczynką z horroru, jednak to nie był wystarczający powód do tego, by uciekać, gdzie pieprz rośnie.

W końcu mogłam wyjść z biblioteki, co szczerze mnie cieszyło.

— Do widzenia, Marto — pożegnałam się i szybkim krokiem ruszyłam w kierunku wyjścia.ROZDZIAŁ 3

Malowałam, od kiedy pamiętam. Już w dzieciństwie nie było dnia, żebym czegoś nie namalowała. Pamiętam, jak na ósme urodziny poprosiłam rodziców o sztalugę. To był najszczęśliwszy dzień w moim życiu.

Zawsze byłam dobrą uczennicą. Miałam same szóstki i wzorowe zachowanie. Podczas zakończenia szóstej klasy, prezydent Poznania wręczał mi nagrodę za wysokie wyniki w nauce.

Każdy oczekiwał ode mnie, że już zawsze będę idealna, nie popełnię żadnego błędu.

Tylko płótna niczego nie oczekiwały. Mogłam nie być idealna. Mogłam popełniać błędy. Mogłam być sobą. Byłam prawdziwa tylko na moich obrazach.

Płótna nasiąkały moimi uczuciami i emocjami. Tego nikt nie mógł mi odebrać.

Następnego ranka stwierdziłam, że chcę malować w plenerze, choć jeszcze nie miałam pomysłu na obraz. Na zewnątrz na pewno dostanę weny. Przez chmury widać było promienie słońca, morskie fale łagodnie sunęły do brzegu. Musiałam wykorzystać dobrą pogodę.

Przypomniało mi się, że wypożyczyłam książkę z biblioteki. Postanowiłam ją przejrzeć przy śniadaniu.

Usiadłam w kuchni przy stole. Jedną ręką jadłam Muesli z suszonymi owocami i orzechami, które kupiłam poprzedniego dnia, a drugą trzymałam książkę.

Okładka była zniszczona, kolor dawno wyblakł. Była to stara książka, ale dało się czytać.

Spojrzałam na tytuł — _Legendy polskie._ Prócz nazwiska nieznanego mi autora niczego więcej na okładce nie było.

Otworzyłam książkę i lustrowałam strony od góry do dołu. Spodobała mi się ozdobna czcionka i rysunki. Zauważyłam znaną mi legendę o smoku wawelskim, Warsie i Sawie, a nawet o powstaniu Konina.

Na stronie sześćdziesiątej trafiłam na rozdział o Białej Damie i przeczytałam go całego, jednak nie dowiedziałam się niczego nowego, czego nie mówiła mi Tamara.

Moją uwagę przykuł rysunek Anny w sukni ślubnej, która stała nad urwiskiem z uniesionymi rękoma. Miała zamknięte oczy, a czarne włosy rozwiane przez wiatr.

Przejechałam opuszkiem palców po obrazku. Piękne. Miałam już pomysł na własny obraz.

Chciałam odtworzyć rysunek z książki.

Włożyłam pustą miseczkę do zlewu, zabrałam z sypialni sztalugę, płótno, farby i pędzle, i ruszyłam nad klif.

Tego dnia było dość wietrznie, ale nie przeszkadzało mi to. Już wystarczająco się natrudziłam, żeby tu to wszystko przynieść, nie będę się wracać, stwierdziłam.

Malowanie zajęło mi sześć godzin, ale byłam z siebie dumna. Nawet uśmiechnęłam się na widok ubrania całego w farbie. Byłam w swoim żywiole. Tego właśnie chciałam — spokoju, ciszy i czasu do malowania. Poczułam się szczęśliwa. Teraz tylko musiałam zanieść to wszystko do domu, westchnęłam.

Gdy skończyłam, postanowiłam się przebrać i pójść na obiad do Leśnej ryby. Pogoda i wczesne malowanie przełożyły się na mój dobry humor. Szłam do baru z uśmiechem na ustach, aż poczułam ból szczęki.

Po krótkiej rozmowie z Tamarą, podczas której postanowiłyśmy wymienić się numerami telefonów, zamówiłam obiad. Znów wzięłam rybę i frytki.

Właśnie kończyłam swój posiłek, kiedy zwróciłam uwagę na zatroskaną Tamarę rozmawiającą przez telefon. Kiedy skończyła rozmowę, podeszła do mojego stolika i usiadła na krześle obok.

— Stało się coś? — spytałam.

— Moja mama słabo się poczuła. Muszę jechać z nią do lekarza. — Przygryzała wargę ze zdenerwowania.

— Och, mam nadzieję, że to nic poważnego. Czy mogę jakoś pomóc?

— Czy mogłabyś mnie zastąpić w barze?

— Tutaj? — poczułam się lekko przerażona.

— W Dolinie Łez nie ma lekarzy, musimy jechać do Gdańska, a Grzegorz nie wypuści mnie bez zastępstwa. Proszę, Lauro — na jej twarzy dostrzegłam strach. Bała się o mamę, a ja nie mogłam jej odmówić.

— Dobrze.

— Och, dziękuję, Lauro! Mam u ciebie dług. — Rzuciła się, by mnie przytulić, kiedy wstałyśmy i zaczęła rozwiązywać swój czarny fartuch na plecach. — Tutaj nie ma dużo do roboty. — Wręczyła mi fartuch. — Dorota ci pomoże.

Spojrzałam na kobietę w identycznym fartuchu, która właśnie zamiatała podłogę. Dam sobie radę, pomyślałam. Najważniejsze było zdrowie mamy Tamary.

— Jeszcze raz dziękuję, jesteś wielka — pocałowała mnie w policzek i wybiegła z baru. Zdążyłam tylko krzyknąć za nią,,powodzenia”.

Wyjęłam z kieszeni tabletki,,na odwagę” i wsunęłam jedną pomiędzy wargi. Założyłam fartuch i odetchnęłam głęboko. Miałam szczęście, bo w tamtej chwili nie było w barze żadnych klientów.

Postanowiłam to wykorzystać i poprosić Dorotę o instrukcje. Podeszłam do starszej kobiety, a ta przestała zamiatać i spojrzała na mnie z łagodnym uśmiechem.

— Dzień dobry. Pani Dorota, tak? — Zdawałam sobie sprawę, że to nie było najlepsze rozpoczęcie rozmowy, ale w tamtej chwili tylko to wpadło mi do głowy.

— Skarbie, mów mi Dorota — odpowiedziała mi ciepłym głosem, który przywodził na myśl kochaną babcię, która piecze ciasteczka i robi na drutach.

— Dobrze, Doroto — odwzajemniłam uśmiech. — Jestem Laura. Pewnie słyszałaś moją rozmowę z Tamarą. Muszę ją dzisiaj zastąpić i chciałabym…

— Chętnie ci pomogę — przerwała mi.

— Fantastycznie, dziękuję ci bardzo.

Dorota odstawiła szczotkę pod ścianę i podeszła do baru, z którego sięgnęła notes i ołówek.

— Zacznijmy od zamówień — powiedziała, a ja poczułam się jak w szkole. — Spisujesz tylko to, co ktoś zamówi poza barem. Przy barze biorą alkohol i dla pewności możesz sobie zapisać zamówienia, kiedy będzie więcej klientów — wręczyła mi notes z ołówkiem, a ja potakiwałam, że wszystko rozumiem. — Gdy ktoś zamówi jedzenie, wyrywasz karteczkę i zanosisz ją,,do okienka” — wskazała ręką drzwi po lewej stronie baru, na które wcześniej nie zwróciłam uwagi. Było w nich małe okienko, a za nimi dostrzegłam drewniany blat. — Grzesiu przygotuje jedzenie, a ty je odbierzesz i podasz. Rachunek dajesz gościom, kiedy cię zawołają. Czy wszystko zrozumiałe?

— Tak — potwierdziłam krótko. To chyba nie będzie takie trudne.

— No to możemy przejść do kasy.

Dorota nauczyła mnie obsługiwać kasę. Była bardzo wyrozumiała i cierpliwie odpowiadała na moje pytania. W końcu wiedziałam już, jak,,stworzyć paragon”” i gdzie chować pieniądze.

— Skąd to wszystko wiesz, Doroto? — spytałam.

— Kiedyś sama tutaj pracowałam jako kelnerka — jej oczy zwęziły się w uśmiechu.

— I co się stało?

— Zestarzałam się. Już nie jestem taka zwinna i szybka. Ręce mi się trzęsą. Nie nadaję się.

— Przykro mi — skrzywiłam się.

— Nie ma co, swoje przeżyłam. To tutaj poznałam męża — odparła z dumą.

— To musi być ciekawa historia.

Tak dobrze rozmawiało mi się z Dorotą, że nie miałam ochoty zaczynać pracy. Chociaż w barze nie było klientów, więc uznałam, że mogę jeszcze pogawędzić.

— Byłam kelnerką, a on wpadł do baru przejazdem. Wylałam kawę na jego koszulę, oczywiście przypadkiem. Zrobiłam mu drugą przeprosinową kawę. Zaczęliśmy rozmawiać i nie mogliśmy przestać. Następnego dnia też przyszedł. Przychodził codziennie i zamawiał kawę, która była tylko wymówką, żeby ze mną porozmawiać — kobieta się rozmarzyła, a jej oczy zalśniły.

— Romantyczna historia — odparłam.

— Mam wrażenie, jakby to było wczoraj. Niestety mojego ukochanego Zygmunta już nie ma — posmutniała. — Zmarł dziesięć lat temu na raka płuc.

— Och, przykro mi. Musisz za nim tęsknić.

— Bardzo. Fotel Zygmunta wciąż nim pachnie — westchnęła. — No nic, wracam do pracy. Jeśli będziesz miała jakieś pytania, to jestem w pobliżu. — Mrugnęła do mnie i wróciła do zamiatania podłogi.

— Naprawdę dziękuję, Doroto. Bez ciebie bym sobie nie poradziła.

— Nie ma za co, skarbie.

Nagle usłyszałam dźwięk dzwonka wiszącego nad drzwiami. Do środka wszedł pierwszy klient. Był nim elegancki starszy pan.

Stanęłam na baczność za ladą i obserwowałam mężczyznę z łagodnym uśmiechem. Usiadł przy tym samym stoliku, przy którym widziałam go za pierwszym razem.

Minęły jakieś dwie minuty, a starszy pan nawet nie spojrzał w menu leżące na stole. Patrzył przed siebie pustym wzrokiem jakby był zamyślony.

Postanowiłam do niego podejść.

— Dzień dobry — przywitałam się radośnie. — Czy mogę przyjąć zamówienie?

— Poproszę zupę cebulową.

Zapisałam zamówienie w notesie.

— To wszystko?

Starszy pan skinął głową potwierdzająco. Nie spojrzał na mnie ani razu.

Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w kierunku kuchni. Wyrwałam kartkę z notesu i położyłam ją na blacie za,,okienkiem”. Wróciłam za ladę baru i obserwowałam kuchenne drzwi czekając, aż pojawi się zupa. Przydałby się tutaj dzwonek oznajmiający, że danie gotowe.

W końcu w okienku pojawił się talerz z parującą zupą. Gdyby nie niewielki hałas dochodzący z

kuchni świadczący o obecności człowieka pomyślałabym, że jedzenie pojawia się tak nagle znikąd.

Wzięłam talerz w ręce i powoli ruszyłam w stronę mojego pierwszego klienta. Byle nie rozlać i się nie potknąć. Na szczęście udało mi się bezpiecznie donieść talerz do stolika.

— Smacznego.

Wróciłam za bar. Przyglądałam się starszemu panu, bo nie miałam nic lepszego do roboty. Nigdy nie widziałam, by ktoś tak wolno jadł. Jakby każda łyżka zupy była dla niego bezcenna.

Nie zauważyłam, kiedy podeszła do mnie Dorota.

— Świetnie sobie poradziłaś — stwierdziła.

— Nie było tak źle. Jeszcze tylko zaraz dam mu rachunek.

— To sobie poczekasz. Pan Mietek się nie spieszy, czasem siedzi tu godzinami.

— Tak sam? — zdziwiłam się.

— Rok temu zmarła mu żona. Dobra kobieta z niej była, pomocna. Od tamtej pory pan Mietek przychodzi do baru codziennie i za każdym razem zamawia ulubioną zupę żony. Biedaczysko. Nie może się pogodzić z jej śmiercią. Kiedyś jeszcze był wesoły taki, można było z nim pogadać, a teraz to jest, ale jakby go nie było. Rozumiesz, skarbie? — spojrzała na mnie wyczekując odpowiedzi.

Zrobiło mi się żal pana Mietka. Czy wszyscy mieszkańcy Doliny Łez są smutni?

— Rozumiem. Przykro mi, że cierpi — powiedziałam szczerze.

Usłyszałam dźwięk dzwonka, który zwiastował przyjście nowego klienta. Dorota wróciła do pracy.

Do baru podszedł pan Wiesiu w swoim zielonym dresie. Ledwo usiadł przy barze, a już wyczułam od niego wódkę. Skrzywiłam się.

— Dzień dobry — powiedziałam.

— Dobry, dobry — spojrzał na mnie i jego krzaczaste brwi podniosły się do góry. Chyba dopiero zauważył, że jestem nową kelnerką. — Och, a ty to nie pani Tamara. A gdzież to ona się podziała?

— Mam na imię Laura, zastępuję dziś Tamarę.

— Pani Laura — powtórzył głośno. — Też ładnie.

— Co podać? — zmieniłam temat. Nie chciałam użerać się ze starym pijakiem.

— Ja to poproszę bimber.

Zmrużyłam oczy podejrzliwie.

— A ma pan czym zapłacić?

— My to robimy tak, że kochana pani Tamara mnie wpisuje do zeszyciku.

— Do zeszyciku? — uniosłam brew.

— Do zeszyciku. O, taki kajecik za ladą — wskazał ręką, a ja sięgnęłam zeszyt i przejrzałam go.

Było tam kilka nazwisk, aż w końcu trafiłam na napis wielkimi literami,,PAN WIESIU””. Pod nim były wypisane różne rodzaje alkoholi i ich ceny. Niektóre były już skreślone.

— Zwrócę, zwrócę, pani kochana — odezwał się pan Wiesiu. — Ja żem dobry człowiek. Może mi pani zaufać.

Spojrzałam na Dorotę, która nam się przyglądała. Potaknęła głową. Cóż, to nie mój bar.

— No, dobrze, panie Wiesiu — odparłam nalewając mu bimbru w szklankę.

— Pani Laura tu nowa? — spytał oblizując się, a ja aż się wzdrygnęłam.

— Tak, niedawno przyjechałam.

— A skąd?

— Z Poznania — podałam mu szklankę.

— A to duża mieścina. Chciało się pani do nas przyjeżdżać?

— Potrzebowałam ciszy. Dolina Łez wydawała się do tego idealna — wzięłam ścierkę i zaczęłam przecierać blat bez celu.

— Nie wolała pani zostać w Poznaniu? Tam to większy wybór kawalerów. Na pewno się za panią oglądali — uśmiechnął się szczerząc pożółkłe zęby i opróżnił całą szklankę na raz.

— Nie szukam związku — odparłam wymijająco.

— Każdy szuka.

— Pan też?

— Ja to stary dziad. A pani młoda, zadbana, tylko brać — znów się oblizał, a mnie zrobiło się niedobrze. Na dodatek zauważyłam, że nie mógł oderwać wzroku od mojego biustu. Jeszcze jakby było na co patrzeć.

Dostrzegłam pana Mietka, który szukał mnie wzrokiem.

— Zaraz wracam — rzuciłam do pana Wiesia i ruszyłam do stolika mojego wybawcy.

— Tak? — spytałam.

— Mogę prosić o rachunek?

— Dziś na koszt firmy dla najlepiej ubranych klientów — wymyśliłam na poczekaniu.

Pan Mietek spojrzał na mnie zaskoczony. Wyglądał, jakby się obudził, a potem uśmiechnął się do mnie, co roztopiło moje serce.

— Dziękuję bardzo.

Uśmiechnęłam się w odpowiedzi. Pan Mietek wstał i wyszedł z baru powolnym krokiem.

Powiedziałabym, że wyglądał nieco pogodniej. Muszę tylko włożyć do kasy pieniądze za jego zupę. Miło było zrobić dla kogoś coś, co wywołało uśmiech na jego twarzy.

Spojrzałam na Dorotę — patrzyła na mnie tak, jakbym była słodkim szczeniaczkiem. Przesłałam jej delikatny uśmiech i wróciłam za bar. Dolałam panu Wiesiowi bimbru, o który prosił i wyjęłam z kieszeni telefon, by sprawdzić godzinę. Była już osiemnasta. Czas szybko mi upłynął. Faktycznie nie było tu wiele do roboty, ale nie nudziłam się. Mogłabym zastępować Tamarę częściej.

Nagle usłyszałam dźwięk SMS-a. Spojrzałam na wyświetlacz telefonu i odczytałam wiadomość.

Tamara: Jak sobie radzisz?

Odpisałam natychmiast.

Ja: Podoba mi się ta praca. :)

Tamara: Kamień spadł mi z serca, Lauro. Miałam straszne wyrzuty sumienia, że zostawiłam na twojej głowie cały bar.

Pan Wiesiu poprosił o kolejną szklankę bimbru. Zmierzyłam go wzrokiem.

— Jest pan pewien? Może lepiej pan coś zje?

— Jak kochana pani mi przyniesie, to chętnie coś wszamię — mówiąc plątał się mu język.

Nie wiem, ile wypił tego dnia łącznie z tymi dwiema szklankami bimbru, ale jego stan mówił mi, że stanowczo za dużo.

— Co pan zje, panie Wiesiu?

— Na zeszycik?

— Na zeszycik — miałam nadzieję, że Tamara mnie za to nie zabije.

— Niech mi pani zrobi niespodziankę — odparł uśmiechnięty od ucha do ucha.

— W porządku. Niech pan usiądzie przy stoliku, a ja zaraz do pana przyjdę.

Kiedyś słyszałam, że trzeba jeść tłuste jedzenie, żeby alkohol mniej wpłynął na ludzki organizm, jednak wydaje mi się, że trzeba zjeść przed piciem procentów. Dla pana Wiesia było już za późno, ale zawsze warto spróbować.

Napisałam w notesie hasło,,żeberka” i wyrwaną karteczkę przełożyłam przez okienko. Nalałam panu Wiesiowi szklankę wody, która na pewno mu nie zaszkodzi. Kiedy odchodziłam od jego stolika, kątem oka dostrzegłam, że pijak bezczelnie patrzy na mój tyłek. Oblech.

Czekając na jedzenie przypomniałam sobie, że muszę odpisać Tamarze na SMS-a.

Ja: Nie przejmuj się tak. :) Jak mama?

Odpisała od razu.

Tamara: Jeszcze nie wiem. Czekamy w dłuuugiej kolejce.

Wysłałam jej smutną emotkę.

Żeberka były gotowe, więc szybko zaniosłam talerz panu Wiesiowi, po czym wróciłam na swoje miejsce za barem. Podeszła do mnie Dorota, która właśnie zakładała kurtkę.

— To koniec mojej zmiany — oznajmiła. — Poradzisz sobie, skarbie?

— Chyba tak.

— Na pewno. Wrócę rano i posprzątam stoliki.

Dała mi klucze do zamknięcia baru i wyszła. Zostałam sama, ale przecież sobie poradzę. W razie czego, w kuchni był szef Tamary — Grzegorz. Miałam nadzieję, że jednak nie będę musiała go wzywać.

Znów usłyszałam dźwięk dzwonka i w drzwiach ujrzałam wysokiego ciemnego blondyna. Mógł mieć ze trzydzieści lat. Był ubrany cały na czarno i wyglądał dość poważnie. Nie spojrzał na mnie, od razu poszedł w kierunku wolnego stolika. Usiadł właściwie obok pana Wiesia tak, że byli do siebie tyłem, każdy przy innym stole. Zdjął kurtkę i teraz zauważyłam, że miał na sobie czarny golf.

Wyjął z torby laptopa, położył go przed sobą i uruchomił. Następnie zaczął coś pisać, nawet nie patrząc w menu. Czy on cokolwiek zamówi?

Podeszłam do niego z notesem.

— Dobry wieczór. Czy mogę przyjąć zamówienie? — spytałam słodkim głosem.

Mężczyzna przestał pisać, choć nadal miał ręce zawieszone nad klawiaturą. Nawet na mnie nie spojrzał.

— Sypaną kawę bez cukru — odparł i wrócił do pisania. A gdzie,,proszę”,, , dobry wieczór”?

— To wszystko?

Mężczyzna nie odpowiedział pochłonięty pisaniem na laptopie. Po prostu odeszłam, chcąc przygotować mu kawę. Co za gbur.

Szłam w jego stronę z filiżanką kawy na tacy, rozmyślając nad tym, dlaczego nikt go nie nauczył kultury. Byłam już prawie przy jego stoliku, kiedy nagle potknęłam się o coś, co później okazało się rozwiązaną sznurówką mojego buta.

Starałam się nie stracić równowagi i nie upaść, co mi się udało, ale nie zdążyłam złapać filiżanki, która zsunęła się z tacy i upadła wprost na mężczyznę z laptopem. Kawa wylała się na jego krocze.

Zdążyłam tylko szeroko otworzyć usta.

Filiżanka upadła na podłogę i rozbiła się, jednak nie to mnie najbardziej martwiło. Mężczyzna wydał z siebie zduszony krzyk i gwałtownie wstał.

— Kurwa, co pani wyprawia?!

Broda zaczęła mi drżeć, a żołądek podszedł do gardła.

— To był wypadek, bardzo pana przepraszam — wyjąkałam.

Szybko wzięłam z baru ręczniczki papierowe i zaczęłam go wycierać, co nie było najlepszym pomysłem.

— Proszę mnie zostawić!

Nagle usłyszałam trzaśnięcie kuchennymi drzwiami. Wyszedł z nich niski brodaty mężczyzna. Miał może metr pięćdziesiąt wzrostu.

— Co tu się dzieje? -warknął szef.

— Ta kelnerka poparzyła mnie kawą — powiedział zdenerwowany mężczyzna.

— To był wypadek! Zapłacę panu za pralnie — głos łamał mi się żałośnie. Grzegorz przyjrzał mi się marszcząc brwi.

— Kim jesteś? Gdzie Tamara?

— Musiała jechać z mamą do lekarza, zastępuje ją. Mam na imię Laura.

Patrzył na mnie z namysłem, a potem spojrzał na zbitą filiżankę.

— Posprzątaj to.

Bez słowa ukucnęłam i zaczęłam zbierać kawałki porcelany.

— Jestem kierownikiem Leśnej ryby — zwrócił się do,,poszkodowanego”. — Bardzo pana przepraszam za zaistniałą sytuację. Czy w ramach wdzięczności przyjmie pan darmową kawę?

— Może innym razem, gdy zrobi mi ją ktoś doświadczony — odburknął, zamknął laptopa i zaczął go pakować do torby, z której w tamtym momencie coś wypadło. Podniosłam,,tajemnicze coś”, żeby mu podać, gdy zobaczyłam, że była to odznaka. Facet był z policji!

Zabrał odznakę, ubrał kurtkę i wyszedł.

Chyba nie dostaje się mandatu za oblanie policjanta kawą?

Nie wiem, jakim cudem dla Doroty takie wydarzenie było romantyczne i skończyło się ślubem.

— Wracaj do pracy — odparł Grzegorz. — Z Tamarą porozmawiam sobie jutro. — Wrócił do kuchni i trzasnął drzwiami.

Miałam nadzieję, ze Tamara nie będzie miała przeze mnie kłopotów.

Odetchnęłam głęboko i połknęłam jedną tabletkę z listka, który nosiłam w kieszeni.

Sprzątnęłam pozostałości po rozlanej kawie i stanęłam za barem. Pan Wiesiu wyszedł, o dziwo o własnych nogach, nucąc coś pod nosem.

Sięgnęłam telefon i odczytałam nowego SMS-a od Tamary.

Tamara: Mama ma problemy z ciśnieniem. Dostała leki. Właśnie wracamy.

Odpisałam jej.

Ja: Cieszę się, że to nic poważniejszego.

Zostałam w barze jeszcze godzinę. Już nikt nie przyszedł. Chwilę przede mną wyszedł Grzegorz.

Zamknęłam za nim i ruszyłam w stronę domu wdychając świeże wieczorne powietrze.

Gdy szłam przez miasteczko, a potem plażę, miałam wrażenie, jakby ktoś mnie obserwował.

Odwracałam się, ale nikogo nie zobaczyłam.

Zaczęłam biec przed siebie chcąc jak najszybciej znaleźć się w domu.

Przed snem zjadłam szybką kolację i wzięłam leki. Rzuciłam się na łóżko i gdy tylko przyłożyłam twarz do chłodnej poduszki, zasnęłam.ROZDZIAŁ 7

Siedząc w swoim pokoju i czytając _Buszującego w zbożu_ J.D. Salingera, usłyszałam trzask drzwi wejściowych i krzyki.

— Narobiłaś mi wstydu! Jak mogłaś?

— To ty robisz wstyd całej rodzinie. Całować się z dziewczyną i to tak blisko domu. Przecież ktoś mógł cię zobaczyć! Co sobie ludzie pomyślą?

— Nie obchodzi mnie, co ludzie sobie pomyślą.

— To pomyśl o mnie. Naprawdę chcesz, żeby sąsiedzi gadali, że wychowałam córkę na jakiegoś zboczeńca?

Odłożyłam książkę i zeszłam po schodach. Usiadłam w połowie nich, żeby obserwować awanturę.

Lena właśnie zdjęła glany i kopnęła je w kąt.

— Biseksualizm to nie zboczenie, mamo.

— Wymysły dwudziestego pierwszego wieku — prychnęła mama. — Kiedyś tego nie było.

— Było, tylko ludzie bali się o tym mówić.

— Wstydzili się i ty też powinnaś. Obściskiwać jakąś dziewuchę… to nie po bożemu!

Nie lubiłam, kiedy się kłóciły, a zdarzało się to codziennie. Można do tego przywyknąć.

— To nie,,jakaś dziewucha””, tylko moja dziewczyna — powiedziała Lena stanowczo. — A Bóg podobno kocha wszystkich.

— To nienormalne i nienaturalne. Dziewczyna z dziewczyną nie mogą mieć dzieci.

— A może ja wcale nie zamierzam mieć dzieci? Poczułam przyspieszone bicie serca.

— Jezus Maria! — przeżegnała się. — Co ty wygadujesz, dziecko?

— Z dziećmi są same problemy. To pożeracze czasu i życia.

— A kto ci poda szklankę wody na starość? Jesteś egoistką — stwierdziła.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij