Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • Empik Go W empik go

Dolina nocy - ebook

Wydawnictwo:
Czyta:
Data wydania:
25 marca 2024
Ebook
9,99 zł
Audiobook
24,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dolina nocy - ebook

Spokojne miasteczko, nagła fala kradzieży i niecodzienne zachowanie milicji...

Major Groń i kapitan Bielski to milicjanci z różnych pokoleń działający w małym Topolewie. Groń, znający życie, toleruje drobne przestępstwa dla większego dobra, podczas gdy młody Bielski nie odpuszcza. Ich losy splatają się, gdy muszą stawić czoła grupie rabującej lokalne domostwa.

Czy milicjantom uda się rozwikłać tę zagadkę?

Czy to możliwe, że sami są wplątani w spisek?

Znajdziecie tu nie tylko zagadki kryminalne, ale i wiernie odmalowaną rzeczywistość Polski w czasach PRL.

Lubicie kryminały Leopolda Tyrmanda? Jeśli tak, to pozycja dla Was!

PRL kryminalnie

PRL kryminalnie - seria składająca się z powieści milicyjnych najbardziej poczytnych autorek i autorów czasów PRL.

Barbara Gordon - właść. Larysa Zajączkowska-Mitznerowa, polska pisarka kryminałów PRL urodzona w Kijowie. Pisała również pod innymi pseudonimami, jest autorką około 24 książek, w tym powieści takich jak "Adresat nieznany" i "Błąd porucznika Kwaśniaka".

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-271-6890-6
Rozmiar pliku: 565 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZEDMOWA

Kryminał jako gatunek literacki był w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych zakazany jako wytwór kultury burżuazyjnej. Jednak wraz z _odwilżą_, powrócił w połowie tej dekady, od razu zdobywając czytelników. Wykształcił się nawet specjalny jego podgatunek – powieść milicyjna, gdzie akcja dzieje się w ówczesnej Polsce, a śledztwo prowadzi zazwyczaj oficer milicji, przy pomocy całej rzeszy lepszych czy gorszych współpracowników.

Do najciekawszych twórców ówczesnej literatury kryminalnej należy z pewnością Barbara Gordon (właśc. Larysa Mitzner-Zajączkowska), autorka kilkudziesięciu powieści i opowiadań, wyróżniających się swoistym stylem i zawiłą fabułą.

W latach sześćdziesiątych Gordon często opisywała afery gospodarcze i niesprawiedliwość społeczną. Wskazywała – świadomie czy też nie – że w tamtejszej Polsce w uczciwy sposób nikt nie był w stanie się dorobić (_Klika_, 1964; _Dwaj panowie w „Zodiaku”,_ 1967).

W roku 1971 napisała _Nieuchwytnego,_ książkę o mordercy kobiet ze Śląska. Powieść ta powstała na prośbę prowadzących – bezskutecznie - śledztwo w sprawie licznych zabójstw kobiet w tym regionie. Celem było sprowokowanie prawdziwego zabójcy do czynów, które pozwolą go zidentyfikować, a także zmobilizowanie społeczeństwa do działań mających na celu jego ujęcie. Ta współpraca z milicją stanowiła dla niej wyjątkowy wysiłek psychiczny.

Można by powieści Gordon określić jako kryminały podobne do tych,, które wyszły spod pióra Joanny Chmielewskiej. Ważnymi postaciami były w nich kobiety, niekiedy to właśnie one z powodzeniem prowadzą dochodzenie i wykrywają zbrodniarza (_Błękitne szynszyle,_ 1960; _Bez atu_, 1971). Choć oczywiście pisała też powieści, w których główne role grają mężczyźni, np. mecenas Zamorski (_Ulica Bliska_, 1958; _Proces poszlakowy_, 1963; _Waza króla Priama,_ 1968).

Barbara Gordon to niewątpliwie jedna z najbardziej oryginalnych autorek polskich powieści kryminalnych. Jej utwory wciąż dostarczają silnych emocji, a jednocześnie dobrej rozrywki.

Prof. dr hab. Dorota SkotarczakStanisław Groń czekał. To oczekiwanie było boleśnie przejmujące. Tak czeka się na pierwsze spotkanie z dziewczyną, na atak na froncie, może też na nieuchronną śmierć. Pamiętał kilka takich oczekiwań w swoim życiu. Przed wysadzeniem pociągu w latach partyzantki. I gdy stał pod drzewem, przywiązany do jego pnia, a chłopak z leśnej bandy celował w niego z urzynu, by wykonać wyrok w imieniu Polski Podziemnej. Urzyn się zaciął, a może chłopak stchórzył. Jakiś oddział wojska, przeczesujący las, przyszedł z odsieczą. Przypadkowo.

Ni z tego, ni z owego przypomniała się Groniowi właśnie teraz jedna z ostatnich rozmów z matką, sprzed lat, gdy przyjechał do domu na wieś, żeby zabrać bratanicę Ewkę. W liṡcie matka napisała: „Szwagierce Twojej, Magdzie, zmarlo się miesiąc temu. Antek poszedł z domu znowu precz, powiedział, że na gospodarkę nie wróci. Zabierz dziecko, bo się tu zmarnuje”. Matka mówiła:

— Ja do ciebie, Stasiu, nie pojadę. Ty masz swoje życie, ja swoje. Ale Ewkę weź, ja już jej nie wychowam, za stara. A jeszcze jej kto wypomni ojca, leśnego. Swoi to nie, ale tu teraz nowych dużo, obcych. Kiedyś leśni chodzili sobie środkiem drogi przez wieś, spotykali milicjantów, kłaniali się sobie grzecznie i rozchodzili, każdy w swoją stronę...

— Policjantów chyba — sprostował. Stanisław. — Podczas wojny.

— Milicjantów, mówię, a nie policjantów — rozgniewała się. — Nie we wojnę. Po wojnie to już było.

Ona wiedziała swoje, on swoje. Chciał jej odpowiedzieć, że w tych stronach, gdzie teraz przebywa, on i powojenni „leśni” nie salutują sobie uprzejmie na środku wiejskiej drogi.

Za oknami posterunku w Topolewie stała cicha letnia noc. Niby spokój, pogasły prawie wszystkie okna w domkach zatulonych w bujną zieleń resztek dawnego lasu i ogródków. Latarnie palą się z rzadka mdłym światłem. Odjechały ostatnie pociągi. Na peronie pusto. Te godziny, gdy ludzie przekręcają kontakty, niby kładąc kres swym dziennym sprawom, elektrycy nazywają „doliną nocy”, bo najmniejsze jest wtedy zużycie prądu. A ksiądz tutejszy, sprawny-kaznodzieja, powiada, że to Bóg kładzie swą miłosierną dłoń na świat, aby zaznać mógł spokoju. Wiadomo — kto śpi, nie grzeszy.

Ale kto śpi, a kto nie śpi w Topolewie tej nocy?

Reflektory samochodu wyskoczyły nagle spoza zakrętu drogi i oddaliły się. Groń poznał: to doktor Grządkowski. O tej porze? Chyba od Niedzińskich, widocznie starsza pani znów zasłabła. Tutejsze sfery wyższe, „państwo”. Mówi się: „u Pawlusów”, „u Kabatów”, ale: „u państwa Niedzińskich”. Należą do nielicznej już garstki tych, co jeszcze przed wojną pobudowali tu sobie wille na lato, a wojna osadziła ich w Topolewie na stałe, jak rozbitków na mieliźnie po zatonięciu okrętu. Obok nowobogackich, czyli „prywaciarzy”, są nie wysychającym źródłem pokus dla wszelakiego rodzaju band, gangów i indywidualnych złodziejaszków. Ot, chociażby dla Kabata. Ciekawe, czy rodowe srebra Niedzińskich to też jego robota...

Na skos od okien posterunku, za torami, świeci się w oknie małego domku. To u tego literatasocjologa, Kotkowskiego. Towarzysz magister albo pracuje, albo zabawia się z dziewczynkami.

A teraz spoza budyneczku stacji, z krzaków, wymknęło się kilka cieni. Paroma susami przesadzili tory. I znikli. Oczywiście koło rampy, gdzie stoją wagony z węglem. Podkradanie węgla to specjalność Banaszczaka, jego braci, a teraz już i synów.

Groń sięgnął po słuchawkę. Nikt się w składzie nie odzywa. Dozorca, stary Jacoń, pewnie popił sobie i śpi w najlepsze. Trudno, Groń nie ruszy się teraz z posterunku. Radiowozu nie ma co wzywać. Jest w drodze. Dopiero co dzwoniła kelnerka z zajazdu „Na rozdrożu”, że pobili się pijacy, więc posiał tam chłopaków. Wreszcie odezwał się zachrypnięty głos:

— A czego tam?

— Słuchaj, Jacoń, tu Groń. Banaszczaki węgiel ci ciągną, a ty śpisz.

— Niech ja skonam! Ich sześciu, a ja sam?

— Wróci radiowóz, to ci go podeślę.

— Powiem im, żeby poczekali. — Stary mruknął jeszcze coś, co brzmiało niezbyt uprzejmie i odłożył słuchawkę.

Ot, jak to jest. Pod samym Gromowym nosem złodziejaszki grasują, a on nic nie poradzi. Zanim obudzi telefonem któregoś ze swoich i ściągnie go na pomoc, ferajna będzie już po drugiej stronie toru, na melinie u „Lewego”, gdzie zawsze, o każdej porze dnia i nocy każdy może się napić według życzenia: wódki, bimbru, denaturatu, czyli „dingsu”, a nawet kradzionego z zakładów farmaceutycznych spirytusu metylowego.

Westchnął z rezygnacją. Wciąż za mało tu ludzi, chociaż i tak więcej, niż dawniej bywało. Jest radiowóz. Jest pies śledczy. Ale to, co publicyści i teoretycy zowią marginesem społecznym, to przecież nie biały pasek papieru na kartce zeszytu szkolnego, oddzielony starannie przez pilnego ucznia za pomocą linijki, a żywi ludzie. Pulsująca gorącą krwią gromada ludzka, dzieląca się na komórki, na grupy, grupki, bandy, gangi, klany, większe, mniejsze, gardzące prawem ludzkim i boskim, porządkiem i tak zwanym uczciwym zarobkiem. Och, jak on ich zna! Tyle lat prowadzą między sobą, on i oni, ni to grę, ni to walkę, ni to pojedynek, ni to polowanie. W dzień spotykają się na ulicy, jak gdyby nigdy nic, ot, po sąsiedzku, kłaniają się sobie grzecznie, nie przymierzając jak ci powojenni leśni i milicjanci w jego rodzinnej wsi. Nawet już nie uśmiechają się drwiąco, jak kiedyś, za jego plecami. Niektórzy tylko spieszniej wskakują do kolejki, bo ten i ów akurat znalazł dorywcze zajęcie.

Dziwne mu się wydało, że właśnie dzisiejszej nocy znajduje czas na ten rozrachunek. Ile zrobił przez te niemal trzydzieści lat swojej pracy milicyjnej w Topolewie, żeby tu był porządek, ład, żeby można było żyć spokojnie, chodzić po nocach bez obawy o życie, zdrowie i portmonetkę. Wiele supłów rozwiązało samo życie. Ale nie wszystko szło ku lepszemu tak samo przez się. Ile to tygodni tropili bandę, która uprawiała ordynarny rozbój, ile miesięcy trwała cierpliwa akcja likwidacji kolonii hipisów, ile czasu zajęło wyśledzenie, kto napada w ciemnościach na samotnie wracające do domu z pracy kobiety, zarzucając im od tyłu na szyję oponę samochodową? A kilkakrotne rozbicie gangów gwałcicieli?

Groń od lat obserwował, rozgryzał różne paczki i gangi. Widział, a nieraz wyczuwał, jak się rodzą, lęgną, sklejają. Już w szkole. Albo przy budce z piwem i lodami. Albo po leśnych wertepach, gdzie wagarują, szukają niewypałów i napuszczają psy na spółkujące w zaroślach parki. Albo najprościej — na stacji. Oto promenada, salon towarzyski Topolewa, giełda pomysłów i miejsce zbiórek. Siedzi takich paru na ławeczce i tylko patrzeć jak coś zbroją, gdy podnoszą się leniwie, bez słowa, przeciągają się jak koty i rozkołysanym krokiem, podpatrzonym na westernach, z rozstawionymi w łokciach na boki ramionami wsiąkają w którąś z osiedlowych uliczek.

Północ. Zadzwonił telefon. Groń drgnął. Tak się zamyślił, że ten dzwonek rozbrzmiał mu w uszach jak alarmowy sygnał.

— Posterunek w Topolewie — mruknął, podnosząc słuchawkę.

— Tu Bielski. Może mnie potrzebujecie, komendancie? Nie śpię jeszcze. — Głoś, dobiegający z drugiej strony przewodu był stonowany, ale jednocześnie brzmiało w nim autentyczne zaniepokojenie.

— Nie, nie. Dziękuję wam. Nie trzeba. W razie czego zadzwonię do was. — Grenia irytowała wymowa Bielskiego, tak starannie i wyraźnie akcentującego poszczególne zgłoski. Z trudem opanowywał rozdrażnienie na samą myśl, że wogóle mógłby do czegokolwiek potrzebować Bielskiego.

Odłożył słuchawkę, nie chciał przeciągać dyskusji. Mógłby na przykład zrobić Bielskiemu kawał i posłać go, żeby poszukał Banaszczaków z ich łupem. Wyobraził sobie swego wymuskanego zastępcę, jak pomyka przez krzaki i zarośla za nieuchwytnymi złodziejaszkami i o mało nie parsknął śmiechem. Chłopaki z posterunku mówią na niego „towarzysz profesor”, bo coś tam skończył, zdaje się, że prawo. Jakie licho go przyniosło do Topolewa, powinien w Komendzie Wojewódzkiej albo Głównej siedzieć, tam jego miejsce.

Bielskiego przenieśli niedawno z Łodzi. Podobno „na własne życzenie”. Mówią, że babka go rzuciła, nie chciała iść za milicjanta, inna wersja brzmi, że ożenił się, ale żona mu uciekła...

Groń zasępił się. Czuł, że nie jest w porządku w stosunku do tego młodego podwładnego, który wobec niego niczym nie zawinił — chyba tylko tym faktem, że był, że istniał. No bo czy to źle, że taki on schludny, taki rygorysta, że od nich wszystkich mądrzejszy, wykształcony, lepiej przystosowany do nowych czasów? Oni, to znaczy Groń i paru starych, co się jeszcze tu trzymają na posterunku, należą do czasu, który jest już za nimi, z którym zmagali się na śmierć i życie, który niejednego z nich zjadł, nadkruszył i wycwanił, i nauczył jakiejś takiej smutnej pobłażliwości, że „nie na wszystkośmy mocni”... Z tymi ludźmi Groń porozumiewa się nieraz bez słowa, jednym gestem, jednym spojrzeniem. Ale co siedzi w takim Bielskim, co on myśli, co czuje, jaki jest — Groń nie wie. I nigdy się pewno nie dowie, bo chyba już niedługo rozstaną się. Bielski zastąpi tu Gronia. Wszyscy to wiedzą, żadna tajemnica. Odmładzanie kadry. A Groń przechodzi na emeryturę, bo mu się już należy. Mógłby zostać w Topolewie, ale nie zostanie. Głupio by było. Pojadą z żoną do starszego syna. Jest leśnikiem na Suwalszczyźnie.

Bielski siaduje naprzeciwko i oczu z niego nie spuszcza. Nie to, żeby się wtrącał lub krytykował polecenia i decyzje Gronia. Ale tak, jak gdyby usiłował ze swojej strony coś zrozumieć. Podpatrzyć, jak on, Groń, to „robi”. Widać, że wielu rzeczy nie pojmuje.

Bo właśnie — tylu rzeczy nie wie. Po prostu nie wie. Dlaczego Groń puścił ostatnio „Lewego” po libacji w jego melinie, libacji, która kosztowała życie trojga ludzi, strutych metylowym spirytusem? Dlaczego, dlaczego? Bo czy go się puści, czy potrzyma jakiś czas, i tak będzie dalej służyć pijakom swoją norą. Zamknie się „Lewego”, powstaną natychmiast nowe meliny — dwie, trzy, cztery. Trzeba będzie te nowe meliny tropić, obstawiać, likwidować. A tak „Lewy” pilnuje, żeby mu nikt konkurencji nie robił. A zresztą — „Lewy”... Ma przed sobą dwa, trzy miesiące życia. Rak płuc. Więc zamykać go, czy nie zamykać? Bielski mówi: zamknąć. Groń powiada:

„Dajmy sobie z nim spokój” — i wie, że tak samo myślą ludzie w Topolewie. Oj Bielski, Bielski, życia nie znacie, chociaż książek żeście się nałykali. Myślicie, że posterunek to urząd, a urząd, to znaczy dystans. Trzymać ludzi z dala od siebie, za barierką. I lepiej nawet za wiele o nich nie wiedzieć, tyle tylko, ile potrzeba do konkretnej sprawy.

Co prawda tego wieczoru Groń nie mógł się go pozbyć. Kędziora też się kręcił jak Marek po piekle, to akta przekładał, to palcem próbował, czy paprotki podlane.

— Idź ty do czorta, Kędziora — warknął Groń. — Już ciebie tu nie widzę.

— Jak tam chcecie, szefie — burknął poufale. Mógł sobie na to pozwolić. Stary kumpel. Piętnaście lat razem tu siedzą. — Ale po mojemu to żle robicie. On tu nie przyjdzie. Frajer byłby. Jeszcze jakiś numer odwali. Głowę dam, że ostrzeże kolesiów. A mielibyśmy sprawę z głowy...

— Nie odwali numeru. I przyjdzie. Trudno, ryzyko. Mnie będą bić, nie was. Żeby mieć z głowy sprawę, powiadasz...

Kędziora się nastroszył. Coś zgrzytnęło w tonie komendanta. Przygana? Ironia? Pod czyim adresem? Kędziory czy Bielskiego? Bo Bielski też oponował przeciwko decyzji Gronia, ale nieco inaczej. Kędziora miał na myśli konkretnych ludzi, Bielski prawił tak w ogólności, bezosobowo, ale za to uczenie.

Groń mrugnął na Kędziorę. Ten zrozumiał.

— No już dobrze, szefie. Trudno. Idziemy, kolego — pociągnął Bielskiego za ramię. — Chodźmy. Po drodze coś ciekawego wam pokażę. Pewnie nie wiecie jeszcze, gdzie tu dziewczynki mieszkają...

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: